Via Appia - Forum

Pełna wersja: Nowe życie Alicji
Aktualnie przeglądasz uproszczoną wersję forum. Kliknij tutaj, by zobaczyć wersję z pełnym formatowaniem.
Miniaturka może niektórym znana z Opowiadań. Tutaj trafiła po kilku kosmetycznych korektach Smile



Był postawnym, już niemłodym brunetem. Znajdował się w zenicie lat, okresie, kiedy wielu jemu podobnych obsesyjnie pragnie zatrzymać czas, zmienia partnerki na młodsze, niejednokrotnie stając się przy tym karykaturą samego siebie.
Jakież on miał oczy. Same z siebie, z natury, były one przejmujące, zdawały się widzieć wszystko. Jeśli w tę kobietę piorun strzelił, kiedy przed laty ujrzała miłość swojego życia, z nim stało się to samo po jednym spojrzeniu na postać, która otworzyła mu drzwi i uprzejmym gestem zaprosiła do mieszkania.
Gdyby dostrzegła, co z nim się dzieje, mogłaby się tylko roześmiać: czas nieubłaganie zaznaczał swój upływ na jej twarzy, chudła na starość wręcz chorobliwie. Dobrze znała swój wizerunek w lustrze. Jednak takie olśnienia czy zamroczenia nie zawsze zależą od wyglądu zewnętrznego człowieka. To dużo więcej, coś ostatecznego. Pewnie ogarnęłoby ją współczucie dla tego mężczyzny. Na tę chwilę właściwie nic nie mogła mu ofiarować.
Pochłaniał ją wzrokiem. Poruszała się lekko i delikatnie, jakby unosiła się na różowej chmurce tuż nad ziemią. Przypominała średniowieczny kanon kobiecej urody: drobna, ulotna, bardzo ascetyczna ze swoim prostym ubiorem, smutnymi oczyma i posępną twarzą. Miała piękne włosy. Zawsze lubił ten koloryt – miedź. Od razu pokochał pogodną szlachetność postawy, ruchów, słów. To miała być ta kobieta, którą wyobrażał sobie jako pospolitą gospodynię domową, dorabiającą szyciem?
Zaintrygowała go. Ani razu nie zrzuciła dobrze pasującego kostiumu kultury osobistej, to prawda. A mimo tego czuł bijący od niej chłód. Raz czy dwa pomyślał, że jest nastawiona do niego raczej niechętnie. Zdumiało go to w pierwszej chwili, później zasmuciło. Czuł, że ta kobieta ma po prostu bogate wnętrze: ktoś obdarzony zaufaniem mógłby dostać klucz do tej duszy i czerpać z jej skarbów. Nie rozumiał, jak można ukrywać to przed światem.
- Dobrze. Będą gotowe za tydzień – to było jedno z niewielu zdań, jakie do niego powiedziała.
- Dziękuję pani. Do widzenia.
Jego pragnienie jej nie dosięgało. Lekceważyła to, co wiele kobiet w lot odbierało. Nie miała ochoty być instrumentem miłości, tak świetnie sama sobie wystarczała. Resztę dnia i nocy, nawet we śnie, skupiał myśl na tym, jak rozbić tę niewidzialną, szklaną kulę, w której zamknęła się przed nim i przed całym światem. Pragnął jej jeszcze mocniej za niedostępność, unikatowość.
Przyszedł w umówiony dzień, punktualnie. Powitała go dokładnie tak samo, jak tydzień wcześniej: bardzo uprzejmie, z chłodną rezerwą. Dwie, około trzyletnie, rudowłose dziewczynki trzymały się jej spódnicy. Spoglądały na nieznajomego z uwagą, jakby chciały wybadać, kim on jest.
- To pani wnuczki? – zapytał, chcąc jakoś zacząć rozmowę.
Cień uśmiechu przemknął po jej twarzy.
- Moje córki. Nie jestem taka stara, na jaką wyglądam – zauważyła jakby z namysłem. – Trzy lata temu miałam czterdzieści dwa lata…
- Teraz więc czterdzieści pięć? – niejedno o życiu wiedział, ale wciąż popełniał ten sam błąd. Czasami zadawał całkowicie bezsensowne pytania.
-A pan myślał, że sześćdziesiąt?
Mówiła to takim tonem, jakby rzeczywiście poczuła się urażona; zdradzały ją jednak wesołe błyski w oczach i uniesione w leciutkim uśmiechu kąciki kształtnych ust. Miała jednak poczucie humoru. Spory dystans do własnej osoby. Mimo tego nie wiedział, co odpowiedzieć. Czuł się fatalnie; czy musiał zaczynać ich znajomość w tak głupi sposób, kiedy akurat bardzo chciał zrobić na niej wrażenie? Nie miał już dwudziestu lat, a zachował się jak zupełnie niedoświadczony młokos. Wstyd palił go niemiłosiernie.
- Ja się naprawdę nie gniewam – powiedziała łagodnie. – Niech pan przejdzie do pokoju. Zrobimy przymiarkę jeszcze raz i zobaczymy, czy nie trzeba czegoś poprawić.
Przywołał się w myślach do porządku. Przecież nic takiego się nie stało. Musiał zachować spokój. Pomyśleć, w jaki sposób przedłużyć tę znajomość. Wiedział, że jeśli nie zrobi nic i po prostu stąd odejdzie, to więcej się nie spotkają. Rudowłosa kobieta o zjawiskowych oczach rozpłynie się w tłumie mieszkańców wielkiego miasta tak skutecznie, że jej nie odnajdzie. Mimo to, wahał się. Dopiero, kiedy był już gotowy do wyjścia, przyszedł mu do głowy pewien pomysł. Najprostszy z możliwych – aż dziw, że jeszcze na to nie wpadł. Powoli odwrócił się od drzwi.
- Zapomniał pan czegoś?
- Nie, nie. Chciałbym tylko o coś zapytać.
- Słucham.
- Mógłbym zaprosić panią na kawę?
Zapadło milczenie. Kobieta w zamyśleniu nawijała na palec kosmyk płomiennych włosów. Widocznie nie wiedziała, co odpowiedzieć. Innemu mężczyźnie odmówiłaby bez zastanowienia i na tyle zimno, żeby nie ważył się zbliżać do niej po raz drugi. Jemu jakoś nie umiała. Może zdobył sobie odrobinkę sympatii uprzejmością, nie wiadomo.
- To… to miłe, ja bardzo dziękuję – przygryzła wargę, szukając odpowiednich słów. – ale…
- Nie zna mnie pani? To nie szkodzi. Uznajmy, że w ten sposób przeproszę panią za nieeleganckie wytykanie wieku.
Uśmiechnęła się, zupełnie szczerze.
- Nie obraziło mnie to, ale niech panu będzie.
- Przyjdę po panią jutro o piętnastej, dobrze? Poza tym, mówmy sobie po imieniu, te oficjały są śmieszne: Adam.
- Alicja.
Podała mu rękę. Jej dłoń była szorstka i jakoś tak stwardniała od – jak się domyślał – wieloletniej pracy. Bijące z niej ciepło przenikało do szpiku kości. Adam czuł się największym szczęściarzem na świecie.




Kiedy przyjechał, Alicja już na niego czekała. Lekko drżała z zimna, chociaż ubrała ciepły płaszcz i szal. Porywisty wiatr bawił się jej włosami, rozwiewając je dookoła twarzy. Wydała mu się jeszcze piękniejsza niż wtedy, w mieszkaniu. Sam jej widok sprawiał, że czuł przyjemne ciepło w okolicach serca.
- Dzień dobry! – zawołała.
- Dzień dobry. Gotowa?
- Oczywiście. Dokąd pójdziemy? – zapytała niemal z dziewczęcą ciekawością.
Uśmiechnął się tajemniczo.
- To niespodzianka. Poza tym nie pójdziemy, a pojedziemy samochodem.
Alicja momentalnie sposępniała. Włosy jej zafalowały, kiedy opuściła głowę, nieudolnie próbując ukryć grymas – sam nie wiedział czego. Zawodu? Złości?
- Coś nie tak? – zapytał, szczerze zdumiony.
Spojrzał w oczy kobiety uważnie, jakby chciał wyczytać z nich prawdziwy powód. Zazwyczaj spokojne i smutne spojrzenie brązowych tęczówek teraz było jakby strwożone, wyraźnie zmącone.
- Przepraszam – powiedziała cicho, znowu spuszczając wzrok. – Ja… ja po prostu… trochę… boję się podróżować samochodem.
- Choroba lokomocyjna? – spróbował zażartować, chociaż było to wybitnie nie na miejscu.
Zaprzeczyła gorąco ruchem głowy. Rumieniła się przy tym niczym młodziutka dziewczyna przyłapana na czymś niewłaściwym.
- Nie, nie, to nie to. To dziecinne… i głupie… Nie chcę o tym mówić.
Nieoczekiwanie nawet dla samego siebie, Adam ujął schowaną w czarnej, skórzanej rękawiczce dłoń Alicji. Przemówił do niej łagodnie, jak ojciec do wystraszonej czymś nowym córeczki.
- Nie bój się. Przecież to nic wielkiego. Zamkniesz oczy i ani się obejrzysz, a będziemy na miejscu.
Nie protestowała więcej. Prowadząc, czasem popatrywał na nią z ukosa. Jednak nie zamykała oczu. Blada i przestraszona, wpatrywała się w mijane budynki. Widział, że ta podróż wiele ją kosztuje. Nie miał pojęcia, że samo wejście do samochodu wymagało od Alicji przełamania kilku barier osadzonych głęboko w psychice. Jej lęk mógł wydać się zabawny. Adam bardzo zastanawiał. Nie chciał jednak o to zapytać, skoro ona nie życzyła sobie poruszania tego, być może bardzo dla niej bolesnego, tematu.
- Światła coś dla ciebie znaczą? – zapytała w pewnym momencie.
Uśmiechał się. Zawsze jeździł trochę bardziej brawurowo niż musiał, choć mieściło się to w granicach zdrowego rozsądku. Postanowił nieco rozładować jej napięcie.
- Oglądałaś „Pod słońcem Toskanii”?
- Nie.
- W takiej samej sytuacji bohaterka zadaje swojemu towarzyszowi, Włochowi, identyczne pytanie. Wiesz, co jej odpowiedział?
Pokręciła głową na znak, że nie wie. Zaciekawienie sprawiło, że wyglądała na nieco mniej przestraszoną.
- Zielone światło: „Avanti, avanti”. Żółte – dekoracja.
- A czerwone?
- Delikatna sugestia.
Alicja zaśmiała się cokolwiek histerycznie, ale z całą pewnością szczerze. Adam nie zdawał sobie sprawy, że dokonał cudu. Rzadko się uśmiechała. O tym, że potrafi się śmiać, tak po prostu, z czystej wesołości, wszyscy powoli zapominali. Mężczyzna napawał się melodią tego śmiechu. Był zachwycający, szczery niczym u dziecka. Odmienił posępną twarz Alicji: cała pojaśniała, nabrała przyjemniejszego wyrazu. Pomyślał, że taka mogłaby być zawsze. Nijak nie pasował do niej smutny wizerunek.
Przy pierwszym spotkaniu pomyślał, że Alicja musi mieć bogate wnętrze. Jak się okazało, wcale się nie mylił. Z rozmowy wyłaniał mu się obraz kobiety rozumnej i energicznej. Mądrej nie ze względu na wybitne wykształcenie, bo takiego nie posiadała. Owa mądrość pochodziła z doświadczenia życiowego, umiejętności uczenia się na błędach. Oboje odkryli, że lubią ze sobą rozmawiać. Adam tylko czasem wyczuwał między nimi jakieś nieuchwytne skrępowanie, które do końca nie zanikło. Wówczas zapadało dziwne milczenie, a Alicja zaczynała w zamyśleniu bawić się obrączką.
Przyglądał się ciekawie jej dłoniom. Nie nosiła wielu ozdób. Oprócz Sygnetu Jedynego, na palcu serdecznym prawej ręki miała złoty pierścionek z zielonym oczkiem udającym szmaragd. Nadzwyczajne. Zawsze myślał, że wszystkie kobiety są tym obwieszone niczym choinki na Boże Narodzenie. Chyba przyciągał takie.
- Nie gustujesz w mężatkach? – zapytała żartobliwie, kiedy dostrzegła jego spojrzenie.
- Mam spodziewać się wizyty wściekłego męża z siekierą? Może wymienię zamek w drzwiach…
Uśmiechnęła się blado.
- Wierzba z gatunku płaczących, szybko próchniejąca, jest samotna.
Adam nie mógł powstrzymać śmiechu. Po raz pierwszy słyszał, żeby ktoś tak pięknie określił swoje miejsce w społeczeństwie. Alicja także wyglądała na lekko rozbawioną.
- No co? – droczyła się. – To paskudne słowo: wdowa.
Nie wiadomo jak i kiedy minęły im trzy godziny. Ona spojrzała na swój stary, pamiętający jeszcze czasy Breżniewa zegarek.
- Obawiam się, że muszę już iść. Moja siostra ma czas tylko do siódmej.
Widać było, że mniej bała się drogi powrotnej. Choć nie odzywała się wiele, przestała wyglądać jak zagnana w kąt mysz, przestraszona widokiem kota. Czyżby mu zaufała? Po raz kolejny spotkało go wyróżnienie. Alicja nie każdego obdarzała zaufaniem.
W ciszy zajechali przed blok. Adam otworzył przed swoją towarzyszką drzwiczki samochodu. Jeszcze tego nie wiedziała, ale był dżentelmenem. W dzieciństwie wpojono mu szacunek i uwielbienie dla kobiet. Zwłaszcza pięknych kobiet.
- Dziękuję ci – powiedział. – Było mi naprawdę miło…
- Mnie też. Dobranoc.
Nie odpowiedział, jakby zabrakło mu na to siły. Wpatrywał się w nią intensywnie, aż się zarumieniła. Bardzo chciałaby już odejść, ale coś ją zatrzymało, jakby wrosła w ziemię.
- Ala… - wyrwało mu się nagle z głębi serca.
- Tak?
Spodziewałaby się wszystkiego, ale nie tego, co nastąpiło. Powinna zaprotestować, jeśli chciałaby postąpić według swoich zasad. Poddała się. Tak dawno nikt jej nie całował w ten sposób… Adam pachniał wspaniale, miał twarz szorstką od zarostu. Nie było jej zbyt wygodnie, lusterko samochodu uwierało ją w plecy. Nie czuła tego. Liczyła się tylko ta chwila, nic więcej.
Jakim cudem znalazła się przed drzwiami własnego mieszkania, to pozostanie tajemnicą. Nigdy nie pokonała tych kilkudziesięciu schodów w takim tempie. Zatrzymała się, położyła dłoń na klamce. Musiała to zrobić, uspokoić się, żeby nie wtargnąć do środka jak tornado.
Już krokiem zrównoważonej obywatelki, matki dwójki dorosłych dzieci, weszła do przedpokoju. Najmłodsze pociechy, Ania i Julia, wybiegły na spotkanie mamy. Za nimi wyrosła słuszna postać Marii. Najukochańsza z sióstr uśmiechała się szelmowsko.
- Jak ci się udała randka? – zapytała niewinnie.
Zjawiskowe oczy Alicji powiększyły się do wręcz nienaturalnych rozmiarów pod wpływem lekko udawanego zdumienia.
- To nie była randka.
- Takie rzeczy mogłaś wmawiać mamie trzydzieści lat temu – parsknęła „Mary”. – O, całowałaś się? Świetnie!
Alicja spojrzała na siostrę bystro. Skąd wiedziała? Czyżby miała coś wypisane na twarzy?
- Maryśka… - w jej głosie czaiła się ostrzegawcza nuta.
- No, już spokojnie. Moja wina, że rumienisz się jak dorastająca dziewucha?
Siostra pogadała jeszcze o tym i owym, po czym poszła do domu, gdzie czekał na nią zmęczony mąż, nastoletni syn i rachunek telefoniczny, który wzrósł o trzysta procent w porównaniu z ubiegłym miesiącem, bo Igor się zakochał.
Wieczorne zajęcia raczej nie pozwalały Alicji na swobodne rozmyślanie o sercowych rozterkach. Zjadła z córkami kolację, wykąpała je, czytała kolejne książeczki. Kiedy dziewczynki zasnęły, usiadła w swoim ulubionym fotelu. Chciała dokończyć rozpoczętą rano robótkę, jednak nie mogła się na niej skupić. Myśli natrętnie krążyły wokół Adama. Zapach, ciepło, smak ust, wszystko zdawało się przed nią materializować, przyprawiając o bardzo miły dreszcz.
W tej dość niefortunnej chwili wzrok Alicji padł na komodę z jasnego drewna i ścianę w kolorze jasnej zieleni. Stały tam i wisiały fotografie. Najróżniejsze, niektóre starsze, inne całkiem nowe: na nich uwieczniono całą historię tej rodziny. Uwagę kobiety przykuło jedno z najstarszych zdjęć w kolekcji. Pamiątka ślubu. Machinalnie wzięła je do ręki.
Ona, wówczas wręcz dziecinnie młoda, uśmiechała się promiennie. Mąż obejmował ją ramieniem w opiekuńczym geście. Wpatrywał się w obiektyw z powagą, niepasującym do sytuacji skupieniem. Jego oczy zdawały się lśnić nawet na tej starej, czarno – białej fotografii. Alicja nagle dostrzegła w nich naganę. Uderzył ją nieco chmurny wyraz twarzy ukochanego. Przez tyle lat jakoś nie zwróciła na to uwagi… A różnica między tym dobrotliwym, pełnym czułości wyrazem, z jakim zazwyczaj na nią patrzył była na tyle znaczna, żeby ją zauważyć.
Jak mogłaś?, zdawał się pytać, Czy ty mnie kiedykolwiek kochałaś? Hipokrytka.
Było to tak realne, że kobieta wzdrygnęła się.
- Och, przestań! – w takich chwilach zwykle myślała na głos. – Czy ja ci życie przywrócę?
Naturalnie, nie mógł odpowiedzieć. Alicja porywczym ruchem odstawiła fotografię na miejsce. Odwróciła się od niej. Nie mogła dłużej na nią patrzeć.
Stwierdziła, że powinna położyć się spać – czuła zmęczenie dość intensywnym dniem. Przebrała się w koszulę nocną i wśliznęła do łóżka. Było takie duże, zimne i puste. Ile by za to dała, żeby ukochany leżał obok, a ona mogła się do niego przytulić… Tak, czasami czuła się bardzo, bardzo samotnie.
Stąpała wśród mgły. Nie wiedziała, gdzie właściwie jest, ale nie martwiła się tym. Czuła się szczęśliwa i spokojna. Szła przed siebie tanecznym krokiem, przekonana, że ktoś na nią czeka. Wtedy pojawił się on.
Widziała go bardzo wyraźnie. Stał w dość melancholijnej pozie, wpatrując się w dal. Był dokładnie taki, jakiego zapamiętała: silny, lekko przygarbiony. Jego twarz pozostała mądra i szlachetna. Po szramach, które go zeszpeciły, nie było śladu.
- Jesteś! – zawołała radośnie. Tak bardzo tęskniła, tak chciała go zobaczyć… Teraz był na wyciągnięcie ręki.
Dostrzegł ją. Podbiegła do niego i rzuciła mu się na szyję, spragniona jego czułości, żeby po prostu przy niej był, jak dawniej, jak zawsze. Tymczasem on odsunął ukochaną żonę od siebie. Wpatrywał się w nią z uwagą, tak jak na fotografii.
- Witaj, Alicjo.
Zmroziło ją. Zazwyczaj nazywał ją wieloma pieszczotliwymi przezwiskami, które wymawiał z rozbrajającym wręcz uśmiechem. Kiedy posępniał i mówił niesłychanie poważnie „Alicjo”… znaczyło to, że zbliżyli się do niebezpiecznej granicy. Za nią był tylko gniew. Zdumiała się. Dlaczego gniew? Co ona mogła zawinić?
- Michał, kochanie, co…?- zapytała.
Uciszył ją ruchem ręki.
- Myślałem, że mnie kochasz. Zawiodłem się.
- Przecież wiesz, że cię kocham. Nie muszę cię przekonywać…
- Gdybyś kochała, nigdy nie zrobiłabyś tego, co zrobiłaś dzisiaj, Alicjo. Ty masz wobec mnie dług. Wielki dług. Pamiętasz?
Przygryzła wargę, żeby nie wybuchnąć płaczem. Nie mógł wynaleźć niczego lepszego, chcąc ją zranić. Tak, to ona zawiniła. Swoim idiotycznym uporem, brakiem zaufania dla intuicji. Wiele nad tym myślała. Nic z tego nie wynikało. Tylko żal. Ból i jeszcze bardziej dokuczliwa pustka.
- Ja tego nie chciałam!
- To nic nie da.
- Co ty możesz wiedzieć? – krzyknęła. – Nikt nic nie wie, nikt nie rozumie, ale wszyscy mnie krytykują i oceniają! Rodzina traktuje mnie jak ostatnią wariatkę, bo śmiem o tobie pamiętać. Nie dostrzegłeś, jak cierpiałam? Czuję się winna, chociaż nie mogłam niczemu zapobiec. Skrzywdziłam ciebie i nasze dzieci, chociaż nigdy nie zrobiłabym tego umyślnie. Zarzucasz mi, że cię nie kocham i oszukuję. A ty? Dlaczego celowo mnie ranisz? Mnie się już nic nie należy? Nie chcesz, żebym była szczęśliwa? Tobie już nic nie trzeba… Ja… Ja muszę żyć…
Głos Alicji załamał się, a on zmieszał się wyraźnie. Spuścił wzrok, nie wiedząc, co odpowiedzieć. Ona wyprostowała się nagle, zdawała się triumfować, chociaż po policzkach ciekły jej łzy. W mgnieniu oka zyskała przewagę. Utrzymywała kontakt wzrokowy; zazwyczaj łagodne oczy ciskały gniewne gromy, jeszcze bardziej peszące tego, kogo przeszywały.
- Odpowiedz! – nalegała.
Nie od razu, ale posłuchał. Mówił ciszej, mniej pewnie. Bardzo miękko.
- Nie chcę ci zabierać szczęścia. Jestem tylko głosem twojego sumienia… Odbiciem twoich wątpliwości. Boisz się nowego życia. Zastanawiasz się, czy warto zaczynać od początku. Nie wiesz, czy zostawić przeszłość za sobą.
- Powiedz mi…
- Nie mogę. Decyzję musisz podjąć sama. Ja muszę już odejść.
Ulga. Już nie był obcy, był jej. Przerażało ją tylko słowo „odejść”. Dlaczego? Tak szybko? Ona chciała z nim być. Jakby znał jej myśli, bo spojrzał na nią czule,tak, jak powinien patrzeć.
- Ty wiesz, że ja ciebie nigdy nie zapomnę… Prawda?- upewniła się.
- Wiem, moje serce. Zawsze będę przy tobie. Cokolwiek byś w tym życiu nie zrobiła. Kiedyś się spotkamy. Obiecuję.
Po tych słowach odszedł. Ona została. Sama i coraz bardziej samotna…

Alicja obudziła się raptownie i usiadła na łóżku. Oddychała płytko i szybko, jakby właśnie przebiegła długi dystans. Poczuła, że twarz ma zroszoną zimnym potem.
W sypialni było cicho i całkiem ciemno. Puste miejsce obok odstraszało. Nagle poczuła zupełnie irracjonalne przerażenie.
Ukryła twarz w dłoniach. Łzy spłynęły jej po twarzy i pociekły przez palce. Nie mogła ich powstrzymać, a może wcale nie chciała.
Nagle rozległ się tupot małych stópek. W progu stała maleńka postać w piżamce w różowe słonie. Tuliła do siebie podniszczonego pluszowego misia. Alicja dobrze rozróżniała swoje bliźniaczki; to była Ania, ta spokojniejsza, a jednocześnie bardziej strachliwa.
- Mama? – cienki głosik przepełniała żałość.
- Co się stało, Anulko?
- Śnił mi się wielki potfól…
Alicja wstała. Wzięła małą na ręce i przeniosła do swojego łóżka.
- Przytul się do mamy. Potwór na pewno nas tu nie znajdzie.
Niedługo potem dziewczynka zasnęła, wtulona w opiekuńcze ramiona. Słuchając jej miarowego posapywania, Alicja sama się uspokajała.
Jak to dobrze, że jestem jeszcze komuś potrzebna, myślała.
Jutro przyjdzie coś innego. Nowego. Lepszego?
Czy jej nowe życie miałoby być lepsze?
No tak, egzystencjalne, życiowe... trochę konwencjonalne, ale ładne.
Dobrze zarysowane postaci już od pierwszych słów opowiadania.
Puenta... nie do końca mnie przekonuje, ale dobrze, że jest, wielki plus dla Ciebie Wink

Od strony technicznej:
- Teraz więc czterdzieści pięć? – niejedno o życiu wiedział, ale wciąż popełniał ten sam błąd.
- Teraz więc czterdzieści pięć? – Niejedno o życiu wiedział, ale wciąż popełniał ten sam błąd.

- Maryśka… - w jej głosie czaiła się ostrzegawcza nuta.
- Maryśka… - W jej głosie czaiła się ostrzegawcza nuta.

Czekam na kolejne miniatury lub dłuższe formy spod Twojej ręki Smile