Via Appia - Forum

Pełna wersja: Przygoda zawodowa
Aktualnie przeglądasz uproszczoną wersję forum. Kliknij tutaj, by zobaczyć wersję z pełnym formatowaniem.
Przygoda zawodowa

Atmosfera w moim zakładzie pracy stawała się nie do pozazdroszczenia.
Zajmowałam jeden pokój biurowy w dziale księgowości razem z Renatą Panek, która uważała swoją osobę niemal za najważniejszą w zakładzie. Była Przewodniczącą w Zakładowych Związkach Zawodowych NSZZ „ Solidarność”, czuła się pewnie, bezkarnie.
Najbardziej przykry był jej stosunek do głównej księgowej i całego zarządu w spółdzielni. Prowadziła płace, naliczała czynsze oraz obciążenia członków spółdzielni za wodę. Jako jedyna w dziale znała doskonale cały komputerowy program księgowy. Otrzymała polecenie głównej księgowej, aby jedną z pracownic księgowości zapoznała z programem księgowym, odpowiedziała, że jeszcze nie umiera i zdąży. Z jej wypowiedzi domyśliłam się, że za wszelką cenę wraz ze swoimi trzema koleżankami z działu dążyła do zmiany zarządu. Po nieudanym wymuszeniu na zarządzie podwyżki płac: oświadczyła zdenerwowana. - Zwaliliśmy poprzedniego prezesa to i z tym sobie poradzimy. Po czerwcowym Walnym Zebraniu Delegatów w spółdzielni cały zarząd otrzymał absolutorium, jedynie zmienił się skład rady nadzorczej oraz jej przewodniczącej.
Jednak po kilku zebraniach rady nadzorczej okazało się, że został odwołany prezes zarządu pan Adam Kocowski.
Renata Panek była z tego powodu bardzo szczęśliwa, przechwalała się, że prywatnie bardzo dobrze zna się z nową przewodniczącą, bywała nawet u niej w mieszkaniu. Informowała nową przewodniczącą o złym zarządzaniu zakładem przez pana Adama Kocowskiego. Nowym prezesem spółdzielni został Wacław Dylewski, który od razu awansował Renatę Panek na stanowisko z-cy głównej księgowej. Jeszcze tego samego dnia Renata Panek poleciła, aby wyrobić jej pieczątkę, a mnie zwiększyła zakres czynności polecając, abym przejęła od niej księgowanie i naliczanie obciążeń za wodę lokatorom. Odpowiedziałam: Zakres moich czynności może zwiększyć jedynie główna księgowa. Za kilka minut do pokoju weszła przewodnicząca rady i zapytała mnie, czy naprawdę chcę pracować, słowa te brzmiały jak ultimatum. Nie było innego wyjścia musiałam wziąć się do pracy. W następnym miesiącu gdy księgowałam wodę obciążyłam (na podstawie danych z działu administracji bieżących stanów wodomierzy) również Renatę Panek. Po jakimś czasie wyszłam do łazienki. Podczas jej nieobecności w pokoju odebrałam telefon. Okazało się, że lokator zapomniał podać stanu wodomierza, prosił mnie aby naliczyć obciążenie, ponieważ administracja już nie przyjęła stanów, gdyż było po terminie. Zgodziłam się, kiedy lokator podał adres i stan wodomierzy weszłam w program aby zaksięgować. Pech chciał, że był to sąsiad Renaty Panek z tej samej klatki. Zauważyłam, że Renata bez wiedzy sama zniosła sobie obciążenie wody. Nic jej o tym nie powiedziałam, ale zastanowiło mnie dlaczego to zrobiła. W wolnych chwilach zaczęłam sprawdzać poprzednie miesiące i o zgrozo, odkryłam, że wcale nie robiła sobie obciążeń za wodę. W niedługim czasie Renata Panek poszła na miesięczny urlop. W pokoju zostałam sama dlatego mogłam spokojnie sprawdzać Renatę. Sięgnęłam wydruki naliczeń z poprzednich lat, też odkryłam nieprawidłowości. Byłam naprawdę zszokowana zupełnie nie wiedziałam co zrobić. Zwróciłam się z tą sprawą do kolegi, który był kierownikiem działu administracji. Pokazałam mu wydruki księgowe obciążeń za wodę Renaty Panek, odkrycie moje okazało się trafne i zasadne.
- Jagoda poczekajmy jeszcze jakiś czas bo mogą cię zwolnić z pracy - odpowiedział mi kolega. Członkowie spółdzielni zwołują walne nadzwyczajne, ponieważ odwołanie Adama Kocowskiego było
niezgodne z prawem spółdzielczym. To nie powinno długo potrwać, jestem pewny, że prezes Kocowski powróci na stanowisko. Rzeczywiście po walnym nadzwyczajnym wraz z nową uchwałą prezes Kocowski objął ponownie stanowisko prezesa zakładu.
Poszłam do prezesa z całą dokumentacją księgową, poprosiłam aby wezwał główną księgową przedstawiłam sprawę Renaty Panek. Zarząd powołał komisję, która w godzinach pracy sprawdziła stany wodomierzy wszystkim pracownikom umysłowym w ich mieszkaniach. Następnie powołano drugą komisję, która z ostatnich trzech lat sprawdziła obciążenia wodą. Zostałam powołana do pracy w komisji. Kiedy podczas pracy komisji w sali konferencyjnej weszłam do pokoju, aby sprawdzić w komputerze dane, okazało się, że został wykasowany cały program księgowy. Komisja zawiadomiła cały Zarząd. Na szczęście informatyk zatrudniony w firmie miał w programie zabezpieczenia i odtworzył dane.
Jednak bieżący cały miesiąc księgowałam ponownie, co spowodowało nawał pracy.
W pokoju siedziała Renata, która miała dostęp do komputerów. Jednak nie wytłumaczyła się jakim cudem skasował się program. Po rozliczeniach okazało się, że cztery pracownice działu księgowości na znaczne sumy nie obciążały siebie notami za wodę. Jakby tego było mało, komisja wykryła dalsze niedobory na duże kwoty u koleżanek i znajomych Renaty. Rutynowo pod koniec każdego kwartału wydrukowałam zestawienia zbiorcze zaległości czynszowych członków spółdzielni. Po czym wezwania do zapłaty były dostarczane dłużnikom przez dział administracji. Zawsze po dostarczeniu upomnień część lokatorów regulowała zaległości, część przychodziła do mnie uzgadniać niedobory, opłaty z książeczkami wpłat.
Kilka dni po tym fakcie przyszedł do mnie mężczyzna z prośbą o wyjaśnienie zaległości. Sprawdzałam jego dowody wpłat z księgowaniami w spółdzielni z poprzednich miesięcy. Siedziałam z tym człowiekiem przeszło cztery godziny purpurowa ze zdenerwowania. Okazało się, że spółdzielca ma potwierdzone wpłaty czynszowe pieczątką kasy spółdzielni, a ja nie miałam ich zaksięgowanych.
O zgrozo!. Musiałam przepraszać człowieka za ten twór księgowy, któremu nie byłam winna.
Zgłosiłam problem do głównej księgowej, ponieważ należało lokatorowi uznać wpłaty czynszowe, uznać mu naliczone odsetki od zaległości. Kwota była duża, tak więc nie mogłam sama zadecydować.
W ten to sposób powołana komisja otrzymała jeszcze jedno polecenie sprawdzić wpłaty lokatora z raportami kasowymi z tych okresów.
Komisja weryfikując dokumentację księgową wykryła dalsze fałszerstwa, że kasjerka nie wpisywała w raporty kasowe opłat czynszowych lokatorom. Na odcinku dla wpłacającego potwierdzała wpłatę pieczęcią kasy, składała swoją parafkę, a już w raporcie kasowym nie wykazywała wpłat. Pieniądze zatrzymywała już dla siebie. Na podstawie protokołów komisji zarząd skierował sprawę do prokuratury.
Po powrocie z urlopu Renata Panek, kasjerka oraz dwie pracownice działu księgowości, które działały wspólnie, nie obciążają siebie za wodę, zostały zwolnione dyscyplinarnie. Ostatniego dnia w pracy Renata nerwowo sprzątała zawartość swojego biurka rzucając papierami na środek pokoju. Poprosiłam aby podniosła i wrzuciła do kosza na śmieci. Odpowiedziała na to.
- Załatwię ciebie i całą mądrą komisję.
Wszyscy członkowie komisji zostali przesłuchani przez policję w trakcie dochodzenia.
Po złożeniu zeznań na policji byłam jeszcze raz wezwana na przesłuchanie. Miałam konfrontację z Renatą Panek ponieważ nasze zeznania były zupełnie sprzeczne.
Natomiast prokuratura całą sprawę skierowała do sądu, wydziału karnego. Po tygodniu jako związkowiec zostałam zawiadomiona, że na sali konferencyjnej zostało zwołane zebranie związków zawodowych. Poszłam na to zebranie, jednak byłam bardzo zaskoczona, ponieważ za stołem prezydialnym siedziała przewodnicząca miejskich związków zawodowych, prawnik związkowy z Warszawy oraz cztery zwolnione dyscyplinarnie pracownice. Na zebraniu poinformowano związkowców o zwolnieniu dyscyplinarnym naszych czterech koleżanek i uznano to jako prowokację, jak wynikało z relacji Renaty Panek. Stwierdzono, że związki istnieją po to aby bronić pracowników, co zresztą jest nawet obowiązkiem. Zabrałam głos, poinformowałam zebranych za co zostały cztery koleżanki zwolnione. Zadałam pytanie, czy za działanie na szkodę zakładu pracy, też jest się chronionym.
- Proszę przejść do działu księgowości i zapoznać się z dowodami księgowymi za co koleżanki zostały zwolnione. Renata Panek odcięła się słownie stwierdzając, że pozwie mnie do sądu za pomówienie. Odpowiedziałam jej, że nie ja ją pomawiam ale dokumenty świadczą przeciwko niej.
Bojownicza Renata nie dała za wygraną, w dalszym ciągu rozgrzewała atmosferę zaskarżając nadzwyczajne walne zebranie przedstawicieli do Sądu Okręgowego , następnie do Sądu Najwyższego. Tak też rozpoczęła długie procesy sądowe w spółdzielni. Pełna nienawiści, zawziętości Panek zaczęła tworzyć wśród spółdzielców opozycję obrzucając cały zarząd i radę nadzorczą nieprawdziwymi zarzutami.
Zorganizowała razem z Wacławem Dylewskim kilkuosobową grupę osób, które założyły Obywatelski Komitet Obrony Praw Członków Spółdzielni i ich majątku.
Komitet złożył 20.02.2004 roku zawiadomienie do prokuratury o popełnieniu przez Zarząd Spółdzielni Mieszkaniowej przestępstwa. W zawiadomieniu stwierdzono, że obecny zarząd popełnił przestępstwo przywłaszczenia i bezprawnego zarządzania majątkiem spółdzielni, ponieważ nie ma wpisu do Krajowego Rejestru Sądowego w Warszawie. Zatem działa nielegalnie, co stanowi przestępstwo prawa karnego, polegające na tworzeniu fikcyjnych dokumentów oraz dokonywaniu nielegalnych czynności. Natomiast w trosce o majątek spółdzielni oraz jej członków skierowano pisma do banków, gdzie spółdzielnia posiada konta bankowe ostrzegając przed realizacją operacji finansowych. Wszystkie dokumenty potwierdzające przestępczą działalność zarządu, komitet miał dostarczyć na żądanie prokuratury. W imieniu wszystkich członków spółdzielni podpisał się Roman Kosa, który został przewodniczącym. Niezadowolenie Kosy było z powodu dużego obciążenia jego mieszkania za zużytą w sezonie grzewczym ciepła.
Na zebraniach środowiskowych zapadła decyzja spółdzielców o wprowadzeniu podzielników cieplnych za zużyte ciepło w indywidualnych mieszkaniach.
Po sezonie grzewczym spółdzielnia wzywa niektórych lokatorów do zapłaty obciążeń za ogrzewanie. Jednym z pozwanych dłużników był również Roman Kosa.
W gazecie lokalnej „ Głos Miasta” ukazało się ogłoszenie, że Obywatelski Komitet Obrony Praw Członków Spółdzielni i ich majątku zamierza spotkać się z członkami spółdzielni. Zebranie odbędzie się 3.03.2004 roku o godzinie 17 w sali kina w Płońsku. Postanowiłam z ciekawości pójść na to zebranie. Poprosiłam małżonka aby mi towarzyszył jako obstawa, ponieważ zamierzałam nagrać na dyktafon przebieg całego zebrania. Weszliśmy z mężem do holu kina, gdzie siedziały przy stoliku moje byłe koleżanki zwolnione z działu. Prosiły wchodzących spółdzielców o podpisywanie listy obecności. Podeszłam i ja, jednak zauważyłam, że na listach nie ma żadnego treści na nagłówka, dlatego też się nie podpisałam. Zajęliśmy z Jerzym wygodne miejsca w fotelach, zostało zgaszone światło, oświetlono scenę. Zerknęłam na całą salę, frekwencja była duża około 500 osób, przyszli aby dowiedzieć się co dzieje się z ich majątkiem. Całe zebranie poprowadził Roman Kosa - byczaty jegomość z obwisłym podgardlem perliczki. Człowiek ten na samym wstępie stwierdził, że prezes spółdzielni przekupuje ludzi aby udowodnić swoje racje odnośnie centralnego ogrzewania. Poinformował zebranych, że komitet złożył wniosek do płockiej prokuratury o wszczęcie dochodzenia, ponieważ cały zarząd spółdzielni nie jest wpisany do Krajowego Rejestru Sądowego. Jednocześnie potwierdził, że jest w posiadaniu dokumentów nielegalności założonych podzielników ciepła, natomiast prezes podpiera się fałszywymi dokumentami, łamie prawo i regulamin spółdzielni. Podał publiczności swoje domysły, że w skali całej spółdzielni oszczędności z tytułu centralnego ogrzewania to 600 tys. zł. Stwierdził, że nie wie gdzie one są?
- Mam dokumenty na to, że na ociepleniu budynków zginęło 745 tys.zł. Gdzie są? Zawiadomił wszystkich o kolejnym problemie, jakim według niego było naliczanie odsetek. Kosa stanowczo stwierdził, że spółdzielnia pobiera na poczet odsetek od zadłużenia środki z konta na które wpłaca się czynsz. Te środki, które już wzięła dalej dolicza do ogólnej sumy zadłużenia i tak trwa błędne koło, a biedni ludzie płacą i płacą. Takie poczynania nazwał przestępstwem.
- Wpadli w kocioł sami, ponieważ manipulowali na sprawie sądowej – informował zebranych Kosa. Wtedy zorientowaliśmy się
-. Znam opinię pewnej głównej księgowej pracującej w swoim zawodzie 40 lat, a była taka, że to jest opracowany przemyślany system.
- Oni bardzo dobrze żyją proszę państwa z tych naszych odsetek.
- Niedługo jednak towarzystwo rozliczymy.
Stwierdził, że komitet zamierza powołać radę nadzorczą, może do niej należeć każdy, kto wpisze się na listę. Następnie zabrał głos Wacław Dylewski, który mówił podniesionym głosem niczym biegły znawca o UKS sprzed kilku lat, która miałaby stwierdzić rażące naruszenia w gospodarce spółdzielczej. Na skutek tych naruszeń spółdzielnia miałaby stracić dotację 700 tys.zł. Pewnym głosem rzucił oskarżenie na prezesa, że podpisuje faktury na wyższe kwoty. Bardzo dziwił się dlaczego w spółdzielni w przetargach od 3 lat wygrywa firma z Kujaw. Wyraził opinię, że obecna rada nadzorcza jest jak te trzy małe świnki, które nie wiedzą, nie słyszą i nie mówią, poza tym jest skorumpowana przez zarząd, a ogólnie jest to typowa grupa trzymająca władzę. Pan Kosa już krzycząc zaprosił wszystkich członków spółdzielni aby przyszli następnego dnia rano pod budynek spółdzielni, aby rozmówić się z panem, który rządzi całą spółdzielnią. Wyjaśnił, że on chce rozmawiać z jedną osobą.
- Dlatego mam taki apel byśmy poszli wszyscy grupowo.
- Wiecie, to jest nasz majątek i nie pozwólmy złodziejowi cudować naszymi pieniędzmi!. Wszystkie dokumenty wskazują, że to złodziej a nie prezes!.
Za stołem prezydialnym siedzieli zadowoleni z przebiegu zebrania Wacław Dylewski, Renata Panek, Roman Kosa. Przebieg zebrania zdołałam nagrać na dyktafon, jednak jego jakość była nie najlepsza z powodu krzyków, wyzwisk, wielkiego gwaru podekscytowanych ludzi.

Ciężkie dni pracownika.

W czwartek 4 marca 2004 roku wstałam bardzo wcześnie, ogromny stres towarzyszył mi gdy wchodziłam do biura. Przed dziewiątą rano z dwieście nastawionych złowieszczo osób, po wczorajszym zebraniu, wtargnęło na korytarz spółdzielni.
Rozkrzyczany tłum złorzeczył prezesowi i całemu zarządowi. Wyszłam na korytarz, ponieważ musiałam przejść do działu administracji, jednak nie było możliwości aby się przedostać. To co zobaczyłam, przeszło moje wyobrażenia. Jeden wielki kołtun wrzeszczący. Wszyscy pomstowali na czym świat stoi, wulgaryzmom nie było końca. Przed wejściem do sekretariatu, z ludźmi stała Renata Panek z długim papierosem w ustach, podżegając uśmieszkiem tłum.
- Dacie się okradać, pozwolicie sobie, aby złodzieje się dorabiali.
Krzyczała na cały głos na prezesa.
- Wyłaź szczurze z nory, koniec twoich rządów, za burtę, won stąd, bo wywieziemy cię na taczkach. Rozwścieczeni ludzie wrzeszczeli:
- Powynoście komputery z biur, pozwalniać pracowników, wymienić całe towarzystwo, precz z nimi!. Przewodniczący komitetu Roman Kosa siłowo chciał wejść i zająć gabinet prezesa. Drzwi potraktował butem i z całym tupetem , aż pantofel spadł mu z lewej nogi. W ścisku napierających osób nie mógł go nawet znaleźć. Jednak próba sforsowania drzwi mu się nie udała. Jakimś cudem udało mu się wydostać z kołtuna, wybiegł w jednym bucie. Wokół niego leżały jakieś pisma, dokumenty, portfel po którym ludzie deptali. Pod oknem w holu spółdzielni wyjął komórkę, rycząc jak zwierz:
- Słuchaj potrzebne wsparcie, więcej ludzi bo nie wejdziemy!, trzeba działać ostro!, nie pierdolić się, wyważać drzwi!.
Zadzwonił po kolegę Wacława Dylewskiego, który poprzednio, przez krótki okres pełnił funkcję prezesa. Kosa ponownie podszedł i uderzył pięścią w drzwi gabinetu, zdążył zaplombować gabinet prezesa, po kwadransie pojawił się prezes Adam Kocowski. Tłum rozgrzany do białości żądał natychmiastowego pokazania dokumentów, wyjaśnień odnośnie naliczania odsetek od odsetek oraz podzielników ciepła. Adam Kocowski na korytarzu zaprosił wszystkich na rozmowy do świetlicy. Rozmowy odbywały się nadal burzliwie i nerwowo. Zebrani zarzucili Kocowskiemu, że zajmuje stanowisko nielegalnie. Na co prezes odpowiedział, że jest wyrok Sądu Najwyższego, który świadczy, że wszystko jest w porządku. Natomiast 20.02.2004 roku został złożony wniosek o rejestrację spółdzielni. Ponownie tłum wybiegł, a cała akcja ze świetlicy przeniosła się ponownie na korytarz. Adam Kocowski wszystkim tłumaczył, że zarzuty komitetu społecznego są nieprawdziwe.
- Słuchajcie wołał, do naszej spółdzielni należy 3,5 tysiąca ludzi. Wszystkie zarzuty zostaną wyjaśnione przez prokuraturę co może trochę potrwać.
Jednak przedstawiciel społecznego komitetu Roman Kosa nie dał za wygraną, zwołał powołaną dzień wcześniej społeczną radę nadzorczą, której został przewodniczącym. Społeczna rada miała za zadanie sporządzić protokół przejęcia spółdzielni. Krzyczał do wszystkich, że w przeciągu najbliższego miesiąca zostaną zwołane zebrania środowiskowe, następnie walne zebranie przedstawicieli. Wówczas zostaną wybrane nowe władze w naszej spółdzielni. Przewrót władzy w tym dniu nie powiódł się, nadal zarządzał prezes Kocowski. Tego samego dnia popołudniem odbyło się zebranie legalnej rady nadzorczej, która uchwaliła aby w budynku postawić ochronę.
W następnym tygodniu legalna Rada Nadzorcza wraz z Zarządem zorganizowała w sali kina swoje zebranie dla członków spółdzielni. Na całej sali zebrało się ponad sześćset osób. Zebranie prowadziła przewodnicząca rady nadzorczej, wyjaśniła wszystkim zebranym członkom zarzuty postawione na zebraniu zorganizowanym przez Obywatelski Komitet Obrony Praw Członków Spółdzielni. Następnie zabrał głos prezes Adam Kocowski, który również skomentował zarzuty jako bezpodstawne i niesłuszne. Głos zabrało również kilku członków naszej spółdzielni.
Na scenę wszedł Dylewski Wacław, który chciał zabrać głos. Jednak zebrani zaczęli tupać nogami w jeden takt nie pozwalając mu zabrać głosu. Zdesperowany musiał zejść ze sceny.

Społeczny komitet oszukując ludzi wykorzystał listy obecności z zebrania w kinie 3 marca, dopisując nagłówek na każdej z list domagający się zwołania walnego nadzwyczajnego. Nieuprawnione osoby, zorganizowały od 15-19 marca zebrania środowiskowe wynajmując salę w szkole podstawowej. Postanowili, że list z żądaniem zwołania walnego, nie złożą w sekretariacie spółdzielni, aby legalny zarząd zwołał w ciągu sześciu tygodni zebrania, tylko sami wzięli sprawy w swoje ręce. Walne zebranie przedstawicieli zaplanowano na dzień 3.03.2004 roku w budynku szkoły podstawowej na sali gimnastycznej.
Większość na zebrania zawiodła sama ciekawość. Z relacji sąsiadki dowiedziałam się, że frekwencja była bardzo mała. Dużo ludzi krytykowało poczynania małej grupy ludzi z komitetu, ich brawurę oraz nieuzasadnione poczynania. Wyborów dokonała tylko grupa sfrustrowanych zwolnionych ze spółdzielni pracowników oraz ich rodzin.
- Wie pani - komentowała sąsiadka, owszem byłam, ale nie głosowałam. To totalne bezprawie wyszłam z zebrania na znak protestu zniesmaczona prostactwem, a wprost powiem nachalnością tych osób oraz zwykłym chamstwem. Natarczywie chcieli wpłynąć na wyniki głosowania ogłupiając spółdzielców swoimi niedorzecznymi oskarżeniami. Starali się za wszelką cenę wywrzeć presję na zdezorientowanych spółdzielcach. To nie jest sposób na demokrację w naszym kraju. Przed blok wyszła spora grupa lokatorów. Wywiązała się dyskusja, w której zdecydowanie ludzie byli oburzeni, zaniepokojeni zaistniałą sytuacją.

Włamanie do spółdzielni.
W sobotę 3.04.2004 roku w godzinach 16 – 17 miało miejsce włamanie do siedziby Spółdzielni Mieszkaniowej , dokonane przez rzekomy samozwańczy „ zarząd”, wybrany niezgodnie ze statutem spółdzielni oraz prawem spółdzielczym.
Włamanie, polegające na rozwierceniu zamków, wyłamaniu zewnętrznych drzwi spółdzielni, nastąpiło pod nadzorem Agencji Ochrony Osób i Mienia „ Pantera ”, przy biernej asyście policji w osobie dwóch funkcjonariuszy, którzy jak kibice przyglądali się zajściu.


Włamywacze !
przed spółdzielnią zamieszanie
łomami drzwi wypruwanie
siekiery iskry krzeszą z metalu
hula bezprawie w każdym calu!

oczy ich bielmem zła zasnute
usta pianą wściekłości zaplute
brudne interesy reżimem skute

źle kiedyś w prawie wyszkolone
bezrozumne zachłanne zapchlone
postępki butne tępym rozumem

jeden głośno krzyczący z tłumem
do kasy wierci wiertarką dumnie
warczy wiertło piskiem srogim

a co to - trybunał przed Bogiem!
już się zadławił pysk złem zakrwawił
spółdzielców demokrację zniesławił

ja patrzeć nie mogę wyłamują kraty
wolna oglądać wolę godniejsze światy
lecz przyjdzie pokuta wam psubraty

za mną chaos czynów ich nędza
włamywacz zamki wściekle wywierca

Redakcja lokalnej gazety „ Głos Miasta” jest w posiadaniu zdjęć z tego zdarzenia. Brak było interwencji policji pomimo natychmiastowego powiadomienia o dokonywanym włamaniu, złożeniu wyjaśnień i pism do Komendanta Policji Powiatowej. Następnego dnia 4.04.2004 roku w obawie, że w poniedziałek 5.04.2004 roku wejście do pracy miało zostać prawomocnemu zarządowi uniemożliwione przez samozwańczy „ zarząd” oraz wynajętą agencję ochrony, ponownie zwrócono się do komendanta policji o podjęcie działań uniemożliwiających wejście do spółdzielni, a także co ważniejsze, o podjęcie działań zabezpieczających mienie spółdzielni (cała dokumentacja spraw spółdzielni w tym finansowa) przed zagarnięciem lub zniszczeniem przez samozwańczy „ zarząd”.
Tak więc w poniedziałek 5.04.2004 roku o ósmej rano policja wprawdzie zjawiła się w spółdzielni, lecz nie podjęła żadnych działań zabezpieczających, w konsekwencji czego nastąpiło wyłamanie ostatnich krat. Bezprawne zajęcie spółdzielni przez samozwańczy „zarząd” oraz ich ochrony – znowu przy biernej asyście policji. W związku z powyższym w dniu 5.04.2004 roku zostało złożone zawiadomienie do Prokuratury Rejonowej. Definitywnym brakiem reakcji zarówno ze strony policji jak i prokuratury (brak działań zabezpieczających mienie spółdzielni – do dokumentacji , w tym finansowej, zostały dopuszczone osoby zwolnione dyscyplinarnie, przeciwko którym zawisła sprawa karna w Sądzie Rejonowym za fałszowanie dokumentów, korzyści osobiste na szkodę spółdzielni ), zostały złożone kolejne pisma z prośbą o interwencję do Inspektoratu Wewnętrznego Komendy Głównej Policji , skarga do Okręgowej Prokuratury , do wiadomości Prokuratora Generalnego. Zostały również skierowane pisma do Posłów Na Sejm Rzeczpospolitej Polski.. Brak było jakichkolwiek reakcji ze strony wszystkich wymienionych instytucji oraz osób. Sprawa została skierowana na drogę sądową.
Spółdzielcy!
Czyż po to zdobyta krwią demokracja
by po jej trupie do splendoru i zysku;
rozdrapać spółdzielców gniazdo – wszystko
dobra wzniesione potem pracą i znojem
nie damy rozdeptać zysku z gnojem

Czyż po to zdobyta krwią ojców wolność
by bezkarnie prawu splunąć na złość;
brać garściami zadźgać w tłoku łokciami
a kogoż to - jak nie brać spółdzielców
walczmy nie po to, by krzyczeć, jak to boli,
ale po to, by na bezprawie nie pozwolić.
Jak tu iść do pracy?

Poniedziałek 5 kwietnia już na zawsze zostanie w mojej pamięci. Wyszłam jak każdego ranka do pracy. Przed budynkiem spółdzielni stały dwie agencje ochroniarskie, policja. Nie wiedziałam co zrobić, zadzwonił mój telefon komórkowy. Dzwoniła do mnie szefowa, główna księgowa z prośbą abym poszła na bazę spółdzielni przy ulicy Zacisze. Przed bramą wjazdową na bazie stali ochroniarze i policja, jednak przepuścili mnie bez problemów, weszłam do biura technicznego. Przyszli już na bazę prawie wszyscy pracownicy umysłowi biurowca oraz cały zarząd. Zarówno pracownicy umysłowi jak i fizyczni byli przerażeni zaistniałą sytuacją. Jako pracownicy zebraliśmy się w pomieszczeniu szatni, gdzie stał stoliki i krzesła. Cały zarząd poinformował pracowników o zaistniałej sytuacji. Szczególnie pełni obaw byli pracownicy fizyczni, ponieważ za pięć dni zbliżał się dzień ich wypłaty. Jeden z pracowników zawołał,
- spółdzielnia ma zablokowane konta bankowe. Mamy rodziny na utrzymaniu, zobowiązania finansowe, opłaty za kredyty, prąd, gaz, telefony a przecież zbliżają się święta wielkanocne. Co mamy zrobić?
Przewodnicząca Związków Zawodowych zaproponowała abyśmy napisali pismo do prokuratury z prośbą o zabezpieczenie wypłat pracownikom fizycznym. Wszystkim ten pomysł się spodobał. Ponieważ byłam sekretarzem związkowym poproszono mnie abym napisała pismo. Usiadłam przy stoliku próbując zebrać myśli i coś napisać, jednak na skutek zdenerwowania nie za bardzo składały mi się zdania. W końcu koleżanki same napisały na komputerze. Położyły pismo na stole w szatni a każdy dobrowolnie się podpisywał. Po zebraniu razem z kierowcą pojechałam złożyć pismo w sekretariacie prokuratury. Gdy wróciliśmy z kierowcą nowo wybrany prezes wraz z nowym przewodniczącym rady nadzorczej w asyście mecenasa, podjechali samochodem pod bazę. Weszli do pomieszczenia biurowego aby wręczyć prezesowi Kocowskiemu, zarządowi zwolnienia dyscyplinarne oraz odwołanie z pełnionych funkcji. Stanowczymi głosami zażądali kluczy od biurowca spółdzielni. Prezes Kocowski spokojnym ale pewnym głosem odmówił przyjęcia dokumentów, odmówił też przekazania kluczy. Stwierdzi, że to bezprawie, a on jest nadal prezesem.
- Ja nie mogę oddać panom kluczy od spółdzielni, jesteście osobami nieuprawnionymi, nie mogę urządzać bezprawia.
- To walne, które się odbyło, według mnie nie ma żadnej mocy prawnej.
- Panowie, są demokratyczne sposoby i demokratycznie trzeba było to zrobić.
- My jako legalny zarząd nie mamy nic przeciwko temu, jeżeli ktokolwiek będzie chciał prawnie zwołać walne. Jeżeli są rzeczywiście podpisy członków, aby zwołać walne to zarząd musi to zrobić ma nawet taki obowiązek.
Po usłyszeniu odmowy ze strony zarządu Kocowskiego przeszli do pomieszczenia szatni. Prawnik wyjaśnił załodze, że prawnym prezesem zakładu został Wacław Dylewski, natomiast jeśli pracownicy umysłowi nie pójdą do biurowca na swoje stanowiska pracy zostaną wszyscy zwolnieni dyscyplinarnie.
- Wierzcie mi – powiedział - nie będzie żadnych sentymentów. Wymagamy posłuszeństwa i dyscypliny. Ktoś z pracowników fizycznych donośnym głosem odpowiedział:
- panie prawnik, dlaczego pan nas okłamuje, wiemy wszyscy, że do biurowca było włamanie, czy jeśli działa się prawnie, to dopuszczalne są takie poczynania?. Prawnie to się wchodzi drzwiami, a nie je wyłamuje. Cała grupa pracowników ryknęła śmiechem, wszyscy zaczęli bić brawa koledze. Ktoś inny z pracowników krzyknął:
- Jesteśmy świadkami bezprawia jakiego dokonaliście, proszę nie zastraszać nas zwolnieniami, nakazywać. O tym czy zrobiliście to prawnie zdecydują inne organa. Za chwilę weszła do nas policja, ponieważ dostała zgłoszenie, że stary zarząd przetrzymuje pracowników na bazie siłą niczym niewolników, być może zakładników, Oczywiście wszyscy pracownicy zaprzeczyli a policjanci dosłownie za chwilę wyszli.
Całe zajście było uwiecznione zdjęciami przez fotografa lokalnej gazety „Głos Miasta”. Jednak zarząd nie przyjął do wiadomości wypowiedzeń, nikt też pism żadnych nie podpisał, nie przekazano kluczy, Dylewski zlecił zdjęcie krat wewnętrznych w biurowcu, po czym wszedł do środka.
Przed godziną piętnastą zdezorientowani pracownicy umysłowi postanowili przejść na swoje stanowiska pracy do budynku spółdzielni. Z pozycji sekretarza związkowego oświadczyłam, że jako pracownicy powinniśmy przestrzegać kodeksu pracy być na swoich stanowiskach . Natomiast wyższe władze zadecydują o zaistniałej sytuacji.


Zemsta dokonana, zwolnienie z pracy

Wydarzenia w spółdzielni znalazły miejsce na pierwszych stronach w prasie lokalnej, wywołały lawinę artykułów , komentarzy, wywiadów z każdej ze stron całego zajścia.
W pomieszczeniach biurowych spółdzielni zasiedli nowi ludzie z prezesem Wacławem Dylewskim na czele. W godzinach pracy Dylewski zwołał całą załogę na zebranie w sali działu społecznego. Wyświetlił nam z wideo film z telewizji kablowej, oświadczył wraz z prawnikiem, że jest jedynym prawnym prezesem spółdzielni. Odczytano uchwałę powołującą go na stanowisko prezesa oraz zapewniono o tym, że prawo stoi murem za jego decyzjami.
Roman Kosa jako nowy przewodniczący Rady Nadzorczej wraz z prawnikiem, Dylewskim oświadczyli pracownikom, że nie będzie żadnych zwolnień pracowników. Zapewniali wszystkich pracowników o słuszności swoich działań. Obrzucono poprzedni zarząd oskarżeniami. Wzywali pracowników do wykonywania swoich obowiązków, wykonywanie ich poleceń a nikt nie zostanie pozbawiony pracy.
-Bądźcie spokojni. Tym zapewnieniem zakończyło się zebranie. Jeszcze tego samego dnia w gabinecie prezesa zarządu jacyś mężczyźni instalowali nowe zamki cyfrowe w drzwiach. Następnie zostały zainstalowane stalowe kraty przy wyjściach na dział społeczny oraz głównym wyjściu z biurowca po czym założono nowe kłódki. Biurowiec przypominał dobrze zabezpieczoną fortecę, niczym bunkry z czasów hitlerowskich. Zapewne ekipa Wacława Dylewskiego spodziewała się próby przejęcia biurowca siłowo przez policję, spółdzielców lub wywalonego na zbity łeb prawnego Zarządu z Radą Nadzorczą..
Jednak nowi włodarze, pomimo zapewnień na zebraniu zaczęli pozbywać się różnymi sposobami niewygodnych pracowników. Nowy pseudo prezes pismem procesowym z dnia 7.04.2004 wycofuje sprawę zwolnionych dyscyplinarnie pracownic, za nadużycia w dziale księgowości na szkodę spółdzielni (toczy się jeszcze przeciwko tym pracownicom sprawa karna ), informując Sąd Rejonowy , Wydział Pracy, że w związku z dokonanym wyborem Zarządu Spółdzielni na Nadzwyczajnym Walnym Zgromadzeniu odbytym w dniu 3.04.2004 roku uznaje roszczenia powódek.
Wyrokiem Sądu Rejonowego Pracy zostają przywrócone do pracy na poprzednich warunkach; zasądza od spółdzielni na rzecz powódek wynagrodzenia za czas pozostawania bez pracy na kwoty; 66 762 zł, 76 gr oraz Renacie Panek 87 899 zł 90 gr. Po uprawomocnieniu się wyroku w nagrodę za pomoc w przejęciu władzy ponownie bezzwłocznie przyjmuje cztery zwolnione dyscyplinarnie osoby do pracy w dziale księgowości. Zatem cztery pracownice ze stałymi etatami w dziale księgowości różnymi sposobami zmuszone są do odejścia z pracy.
Wieść o ponownym przyjęciu do pracy przez Dylewskiego pracownic zwolnionych dyscyplinarnie rozniosła się echem wśród spółdzielców. Spowodowało to ogólne oburzenie wśród spółdzielców. Jak to powiadają moje sąsiadki przy rozmowie przed blokiem, narobiły szwindli, obmyśliły dalsze oszczerstwa przeciwko uczciwemu zarządowi, doprowadziły do włamania do spółdzielni, obsadzenia na stołku kolegi aby dalej nas ograbić z pieniędzy spółdzielczych. Miały tylko jeden cel korzyści materialne, po co im uczciwość. Czy te panie dobrze teraz poprowadzą nam księgowość?.
- Toż to skandal, bezprawie w każdym calu - komentowała sędziwa emerytowana pani prokurator.

Po przewrocie w spółdzielni decyzją nowego zarządu zostaję sama na swoim stanowisku pracy, pracownica z którą miałam ten sam zakres obowiązków została przesunięta na kasę. Za pierwszy kwartał w dziale księgowości należy sporządzić sprawozdanie. W tych warunkach zmuszona jestem sama na stanowisku czynszowym wyksięgować, uzgodnić bieżący miesiąc. Jednak zdążyłam terminowo wyksięgować wszystkie dokumenty. Miesiąc został zakończony, sprawozdanie terminowo sporządzone. Praca w dziale księgowości jest chaotyczna, zdezorientowanie pracowników. Dotychczasowy podział stanowisk pracy spalił na panewce, dezorganizacja z powody dyscyplinarnego zwolnienia głównej księgowej, na zwolnienie odeszła poprzednia osoba na stanowisku z-cy gł. księgowej. Nie możemy jako pracownicy dostać się do biurka byłej szefowej aby mieć wgląd do schowanej w nim dokumentacji. Na polecenie nowego prezesa zamki w biurku zostały wyłamane.

Sytuacja w zakładzie nadal jest pod dużym napięciem. Zablokowane są konta spółdzielni w bankach. Zbliża się okres wynagrodzeń. Nowy prezes nie ma środków na zabezpieczenie wypłat poborów pracowniczych. Na korytarzu zostaje wywieszone ogłoszenie przy kasach banku spółdzielczego z informacją aby dokonywać opłaty czynszów, za wodę do kasy spółdzielni mieszkaniowej, ponieważ bank spółdzielczy działa na szkodę spółdzielni mieszkaniowej. Na korytarzu przez całą dobę dozór sprawują ochroniarze, wpuszczają tylko po dwie osoby na teren spółdzielni. Na tablicy ogłoszeniowej w końcu korytarza wisi kartka- instrukcji dla ochroniarzy. Wykaz osób, których nie wolno wpuszczać na teren biurowca.! Idąc do łazienki udało mi się przeczytać nazwiska. Oczywiście na liście wypisano nazwiska byłego zarząd oraz osób z byłej rady nadzorczej.
Panek z trzema koleżankami, które ponownie przyjęto do pracy zajmowały się przez osiem godzin pracy jedynie „lustracją dokumentów księgowych”, szukały dokumentów protokołów komisji, które świadczyły o ich winie. Koleżanka której polecono pracować w kasie, była przerażona. Najwyraźniej bała się ponieważ dokumentacja którą szukały były przechowywane w kasie pancernej. Pyta mnie i drugą koleżankę z pokoju co robić, czy im powiedzieć czy nie.
Następnym ich zajęciem było nakłanianie spółdzielców i eskortowania ludzi aby wpłacali wpłaty do kasy spółdzielni. Była potrzebna żywa gotówka aby pominąć banki. Solidnie wszystkie cztery panie wspierały przez osiem godzin pracę ochroniarzy. Pozostałych pracowników, Renata z Romanem Kosą podsłuchiwali pod drzwiami biur, pilnowano przy wyjściach z pokojów, śledzono kasjerkę kiedy wychodziła do banku. W końcu wpadli na pomysł. W pokoju Rady Nadzorczej zainstalowano telewizor na korytarzu oraz małą kamerę. Teraz już wyznaczyli sobie dyżury aby z pokoju obserwować korytarz. Nie było sensu biegać po korytarzu, kiedy można nadzorować przy butelce wódki, zimnym piwku, gorącym obiedzie zamówionym na miejsce.
Panek starannie nadzorowała cały biurowiec, zamiast pracą na stanowisku z-cy głównej księgowej protokołowała posiedzenia nowego zarządu, rady nadzorczej.

Byłam bardzo obciążona pracą, musiałam sama wszystkie dokumenty wyksięgować, przyjmować interesantów, wszystkie prace wykonać terminowo z powodu sprawozdania kwartalnego. Praca była stresująca, ponieważ lokatorzy zdenerwowani domagali się wyjaśnień dotyczących naliczeń odsetek od zaległości czynszowych z powodu niesłusznych oskarżeń rzuconych poprzedniemu zarządowi.
Musiałam wyjaśniać ludziom, którzy nerwowo obrzucali mnie epitetami, że naliczenia odsetek są i były dokonywane prawidłowo. Tylko problem był w tym jak miałam dotrzeć do tych biednych i zdesperowanych ludzi. Skoro prokuratura dopiero miała rozpatrywać i sprawdzać zarzuty, które później okazały się bezpodstawne. Kiedy po pracy wychodziłam z pokoju biurowego na zlecenie nowego szefa miałam przeprowadzoną rewizję osobistą przez wynajętych ochroniarzy. Rewidowani byli tylko pracownicy, którzy według Dylewskiego, mogli być ludźmi Adama Kocowskiego. Nawet byliśmy śledzeni w łazience i podsłuchiwano nasze rozmowy pod drzwiami toalety.
Mnie jako pierwszą pracownicę po trzech tygodniach pracy zadecydowano stanowczo zwolnić. Końcem kwietnia oświadczył mi nowy prezes na korytarzu biurowca, że zwalnia mnie z pracy, ponieważ już cztery osoby dosyć się nacierpiały z mojego powodu. Nie widzi on możliwości abym mogła z nimi dalej współpracować. Pod wpływem zdenerwowania oraz moich dolegliwości sercowych poczułam silny ból i ucisk w klatce piersiowej, ręce zaczęły mi drętwieć, nie mogłam złapać powietrza, ogromne duszności, bardzo źle się poczułam. Zaczęłam mieć trudności z oddychaniem. Ostatkiem sił weszłam na sekretariat jednak dalej już mało pamiętam, tylko to, że koleżanka Krystyna z mojego działu trzymała mnie pod pachy. Zalazłam się chyba najpierw w przychodni, a potem już ocknęłam się na łóżku intensywnej terapii w płońskim szpitalu.
Kiedy wyszłam ze szpitala zaniosłam do kadrowej miesięczne zwolnienie lekarskie. Pokazała mi pismo które wpłynęło do kadr w mojej sprawie. W wielkiej tajemnicy pozwoliła mi je przeczytać, że 22 kwietnia do Komisji Zakładowej NSZZ „Solidarność” zarząd wystosował pismo, że z dniem 31 lipca 2004 roku zamierza rozwiązać ze nią umowę o pracę na stanowisku referenta ds .księgowości. Wypowiedzenie umowy o pracę nastąpi na podstawie art. 30 & 1 p-kt 2 Kodeksu Pracy, a podyktowane jest brakiem zaufania do pracownika, który w sposób ostentacyjny lekceważy i ignoruje obecny Zarząd, nie dochowuje tajemnicy służbowej współpracując z odwołanym zarządem, jak również w dniu 5.04.2004 roku nie przyjmując do wiadomości zmiany Zarządu zbierała podpisy od pracowników na piśmie skierowane do prokuratury, o „ rzekome działanie na szkodę pracowników” nowo powołanego Zarządu. Takie zachowanie pracownika wyklucza dalsze jego zatrudnienie i współpracę z obecnym Zarządem jak również wprowadza dezorientację wśród pozostałych pracowników. W związku z powyższym Zarząd Spółdzielni prosi Zakładową Komisje Związkową o zajęcie stanowiska w tej sprawie. Po przeczytaniu pisma postanowiłam porozmawiać z nowym szefem. Kiedy weszłam do jego gabinetu siedział za biurkiem z założonymi nogami jedna na drugą i rękoma rozpierając się o biurko.
Podałam mu kopię pisma z zapytaniem o co tu chodzi, prosząc o wyjaśnienie. Jednak w odpowiedzi usłyszałam tylko, że nie ma ochoty ze nią rozmawiać i wydał mi polecenie abym wyszła, dodając, że zwolnionko i tak się niedługo skończy. Nie zastanawiałam się długo, wychodząc dumnie stwierdziłam
- Długo pan tu nie posiedzi najwyżej do pierwszego wyroku sądowego, ponieważ zajmuje pan stanowisko niezgodnie z prawem.
Przez szpital zostałam skierowana na badania do szpitala warszawskiego. W niedługim czasie otrzymałam telefon aby zgłosić się na oddział do szpitala bielańskiego. Leżałam przez kilka dni w szpitalu warszawskim po czym od lekarza rodzinnego otrzymałam dalsze miesięczne zwolnienie lekarskie. Lekarz rodzinny obawiał się o mój stan zdrowia ponieważ moje ekg nie wyszło ciekawie. Kłopoty z sercem mam już od kilku lat z powodu czego wylądowałam na rencie.

Nie mogłam poradzić sobie z całą sytuacją w jakiej się znalazłam. Przecież pracę w spółdzielni otrzymałam jako pracownik niepełnosprawny, gdzie otrzymano dotację do mojej pensji, w wyposażeniu nowiutki sprzęt komputerowy. Jednak nade wszystko powinnam mieć zapewnioną opiekę ze strony pracodawcy, który odpowiada za sytuacje stresujące, gdzie powinien mi zapewnić przede wszystkim spokojną pracę, a tu co mnie spotyka. Polowanie na moją osobę, zawiść, podstępne pomówienia, zemsta. Stawiane mi zarzuty w zakładzie pracy były kłamliwe w żadnej kwestii nie zgodne z prawdą.
Odbiło się to na moim zdrowiu zarówno fizycznym jak i psychicznym. Nie mogłam spać całymi nocami, zaczęły mi drętwieć ręce, stałam się płaczliwa, nie mogłam mówić, ponieważ czułam ucisk w krtani. Zamartwiałam się jak będę dalej żyć ze swoją rentą chorobową 392 zł netto, męża stałym zasiłkiem przedemerytalnym w wysokości netto 500 zł. miesięcznie. Kilka razy na dzień robiłam kalkulację jak poprowadzić w tej sytuacji dom. Po opłaceniu czynszu za mieszkanie, wody, prądu, gazu, opłaty za radio i telewizję zostawało mi dosłownie niecałe trzysta złotych na życie na nas dwoje. Miałam oprócz tego jeszcze do wykupienia leki, które przepisywał mi lekarz. Na dobre zaczęło się ze mną dziać coś nie tak jak powinno. Cała ta sytuacja przerosła moje wyobrażenie o prawie, sprawiedliwości., postawie władz policji, prokuratury, wspomnianych polityków. Czyżby w środowisku w którym żyję zapanowała korupcja, nieład społeczny. Chyba w tym bezprawiu, czarnymi chmurami, które nade mną zawisły całą moją winą było to, że wykryłam nadużycia w zakładzie pracy, dziale księgowości. Jednak z całą pewnością zdaję sobie sprawę, że przy wykonywaniu tego zawodu obowiązkiem jest być rzetelnym a nade wszystko uczciwym, Wcześniej czy później na podstawie źródłowych dokumentów księgowych i tak każde nadużycie wyjdzie ja jaw. Niby jaki miałam interes ukrywać fałszerstwa, przecież Panek jako z-ca główniej księgowej zleciła mnie księgowanie wody. Już byłam pewna jaj zamiarów, w razie wpadki bez żadnych wątpliwości miała plan wrobienia mnie w kłopoty. Ja jednak nie mogłam sobie pozwolić na taką ewentualność. Zawsze w życiu jestem uczciwa, chociaż już nie jeden raz bieda zajrzała mi w oczy. Jednak zawsze znaleźli się ludzie którzy pomogli. Zwykle zawsze mówię nie ma w życiu sytuacji bez wyjścia. Coraz więcej rozmyślałam, zamartwiałam się, zadając sobie pytania, na które w sensowny sposób nie mogłam sobie odpowiedzieć. Całymi nocami dręczyły mnie sytuacje, stresy które przeżyłam. Szczególnie w mojej świadomości utkwiła mi scena kiedy rozwścieczeni, zawiedzeni ludzie, podstępnie nakarmieni, podkręceni fałszywymi zarzutami chcieli mnie wyprowadzić z pokoju, w którym pracowałam dosłownie za kłaki.
Broniąc się miałam poocierany naskórek na rękach, kilka znacznych siniaków. Gdzie był nowy zarząd, dlaczego nikt nie reagował. policja, ochroniarze. Kto jest odpowiedzialny za doprowadzenie do takich stresów pracowników. Wciąż słyszę w uszach obrzydliwe obelgi pod moim adresem, bluźnierstwa którymi mnie obrzucano. Kiedy zamknę oczy słowa wyryte w mojej pamięci: co kurwo wzięłaś nasze odsetki, utuczyłaś się, uczciwie nie pracowałaś, mataczyłaś z innymi. Na kopach won z biurowca łachudro. Jakiś wysoki mężczyzna szarpał mnie za rękaw bluzki, gwar, chaos rozwścieczonych do czerwoności ludzi.
Ostatkiem sił trzymałam w objęciach komputer, który chcieli mi potłuc, a ja miałam już wyksięgowany cały bieżący miesiąc. W mojej świadomości wciąż słyszałam głosy „ ona też jest złodziejką z całym zarządem bo źle księgowała” Nowy pan niby prezes natomiast siedział spokojne w swoim pokoju, zadowolony ze zdobytego stołka. Co tam dla niego byli pracownicy niech tam im zdrowo dokopią. Kiedy na cały głos wołałam o pomoc nikt z osób które zajęły biurowiec nie reagował. Każdy przeczekał zajścia w swoich pokojach aby nic nie widzieć nie słyszeć. Tego dnia kiedy wychodziłam z pracy czułam jak uginają się pode mną nogi, byłam roztrzęsiona blada. Przed budynkiem spółdzielni nadal stał tłum spółdzielców, którzy okrzykami domagali się opuszczenia biurowca głośno wołając „ Włamywacze opuśćcie biurowiec, nie macie to tego prawa ”. Jakaś kobieta podała mi wody mineralnej do picia. Otoczyła mnie grupa ludzi wypytując co dzieje się we wnętrzu ponieważ ochrona zawzięcie broni wejścia do budynku, nikogo nie wpuszczając.

W końcu postanowiłam zwrócić się o pomoc do lekarza psychiatry. Lekarka wysłuchała mnie cierpliwie, stwierdziła u mnie depresję, wystawiła dalsze zwolnienie lekarskie na następny miesiąc. Otrzymałam za darmo silne leki depresyjne. Stwierdziła stanowczo, że po takich przejściach muszę dojść do siebie. Zaleciła mi odpoczynek, dużo spacerów na świeżym powietrzu, odcięcia się od spraw zakładu.
Jednak nowy szef nie dał za wygraną. Urządził razem z Panek już z-cę głównej księgowej polowanie na moją osobę niczym przestępcę.
Wystosował stosowne pismo do Zakładu Ubezpieczeń Społecznych gdzie poinformował, że zamierza mnie zwolnić, natomiast pracownik bezprawnie nadużywa zwolnień lekarskich.
Z zalecenia lekarki nie mogłam skorzystać ponieważ dostałam wezwanie na komisję lekarską.
Cóż miałam począć, musiałam przytłumiona stawić się przed komisją.
Kiedy zgłosiłam się przed lekarką orzecznikiem, pokazałam karty informacyjne ze szpitali. Lekarka zmierzyła mi ciśnienie, osłuchała stwierdzając, że w obecnym stanie mogę już podjąć pracę. Zapytała mnie jedynie, czy dorzucę jeszcze jakieś dolegliwości aby nie zwolniono mnie z pracy. W pierwszej chwili zamarłam nie mogąc z siebie nic wykrztusić. Byłam całkowicie zaskoczona.
- Dlaczego pani tak sądzi, przecież ja nic nie mówiłam.
- A tak rzeczywiście, proszę poczekać. Wypisywała dla mnie druk. Zerknęła na mnie z jakimś lekceważącym uśmiechem jak na jakiegoś lesera.
- Czy chce pani jeszcze coś powiedzieć. Nie nic odpowiedziałam. Zacisnęło mnie w gardle, nie było sensu już nic więcej mówić.
W dodatku właśnie uświadomiłam sobie, że z przychodni nie wzięłam na komisję lekarską swojej karty chorobowej od psychiatry,. Ostatnio często zdarza mi się zapominać nawet o drobnych sprawach. Powoduje to, że denerwuję się sama na siebie za swoje zapominalstwo. Wmawiając sobie, że muszę się bardziej skoncentrować.
Zostało mi przerwane zwolnienie lekarskie przez orzecznika ZUS. Właśnie otrzymałam do ręki stosowny druk, który zgodnie z poleceniem mam dostarczyć do zakładu w następnym dniu 23 lipca 2004r oraz stawić się do pracy.
Nie to nie, pomyślałam, przecież to nie koniec świata. Prosić, tłumaczyć to było bez sensu.
Dumnie podniosłam się z krzesła, ostatkiem sił zdobyłam się na szczery uśmiech, podziękowałam bardzo za uzdrowienie i cóż, wyszłam zamykając za sobą drzwi.

Pomimo, że brałam leki depresyjne, leki uspakajające, nasercowe to i tak nadal nie spałam po nocach. Dodatkowym wielkim zmartwieniem była ciężka choroba mojej mamy, rak płuc.
Zdałam sobie sprawę, że muszę stawić czoła obecnej sytuacji, nie pozwolić aby mnie dłużej nękano i prześladowano. Rano poszłam do zakładu pracy, kadrowa skierowała mnie bezpośrednio do szefa.
Do gabinetu szłam z nerwami. Lawina myśli zalewała umysł sprzecznymi emocjami. Muszę tam wejść, nie mam wyjścia, cholerne życie uwzięło się na mnie. Mam spocone dłonie, co kilka sekund wycieram o spódnicę. Rzucam ukradkiem spojrzenie na sekretarkę, Zacisnęłam zęby i otwieram drzwi z napisem prezes zarządu.
Pan Dylewski siedział triumfalnie za biurkiem w swoim obrotowym krześle co chwilę zabawiając się bujaniem.
Przywitał mnie z ironicznym śmiechem,
- co zwolnionko się chorej skończyło, wręczamy dzisiaj wypowiedzonko, dosyć zabawy.
Nie dałam się sprowokować, oświadczyłam tylko;
- Proszę bardzo, ale i tak moje zwolnienie nie będzie miało skutków prawnych, ponieważ sprawę kieruję do Sądu Pracy.
- Może to potrwać zanim udowodnię swoją niewinność ale wie pan doskonale, że nieprawnie zajmuje pan swoje stanowisko!. Czas pokaże panie Dylewski kto jest na prawie i dowiedzie uczciwości.
Z godnością przyjęłam wypowiedzenie, poszłam jeszcze na swoje stanowisko pracy. Zaczęłam wczytywać się w swoje wypowiedzenie a w szczególności w stawiane mnie kolejne zarzuty.
Przyczyną wypowiedzenia umowy o pracę jest brak zaufania – długotrwała absencja chorobowa powodująca dezorganizację pracy, nadużywanie zwolnień lekarskich, bezpodstawne oskarżenie pracodawcy o rzekomym popełnieniu przestępstwa polegającym na niedopuszczeniu pracowników do pracy, podrywanie autorytetu Zarządu polegającym na poinformowaniu Państwowej Inspekcji Pracy o „ rzekomym” mobbingu.

Dostałam trzymiesięczne wypowiedzenie umowy bez świadczenia pracy. Prawie przez całą dniówkę siedziałam bez zajęcia. Na moim stanowisku pracy usiadła osoba zwolniona dyscyplinarnie. Przed godziną piętnastą pan Dylewski zwołał zebranie na sali konferencyjnej pracownikom biurowym. Gdy szłam korytarzem, na zebranie zaprosiła mnie jeszcze roześmiana z-ca głównej księgowej pani Renata Panek, pan Dylewski z powrotem przyjął mnie do pracy, oświadczyła mi z dumą w głosie.
- Proszę wejść na zebranie, jeszcze przez piętnaście minut jesteś pracownikiem, zapraszam.
Na zebraniu pan Dylewski demonstracyjnie odczytywał załodze pismo złożone w dzisiejszym dniu przez uprzednią (prawną) Radę Nadzorczą wzywającą dzikiego prezesa i jego Radę Nadzorczą do opuszczenia Spółdzielni Mieszkaniowej, którą bezprawnie zajmują, gdyż nie mieli umocowania prawnego do zwoływania zebrań i dokonanych wyborów. Dylewski odczytał również wyrok Sądu Najwyższego, który (kiedy poprzednio był przez krótki okres prezesem) definitywnie przegrał. Po przeczytaniu uzasadnienia wyroku, stwierdził ignorując i lekceważąc ten wyrok:
- Sąd Najwyższy w Polsce złamał prawo nie tylko w skali kraju, ale i na skalę Unii Europejskiej, co jest niedopuszczalne we współczesnym cywilizowanym świecie.
Nie mogłam dłużej tego słuchać, podniosłam się i z całą powagą wyszłam z zebrania, protestując jako obywatelka swojego kraju. Tego dnia panował upał, wszystkie okna były otwarte, dlatego też gdy wychodziłam lekkie oszklone drzwi od sali konferencyjnej same się zatrzasnęły pod wpływem przeciągu.
Gdy wracałam z pracy przed moim blokiem czekała już na mnie spora grupa sąsiadów z prawną Przewodniczącą Rady Nadzorczej. Pytali mnie czy Dylewski wręczył mi wypowiedzenie z pracy. Pokazałam wszystkim wypowiedzenie na piśmie. Sąsiadki napisały już wcześniej protest, który podały mi do przeczytania:
- My niżej podpisani członkowie i mieszkańcy w zasobach Spółdzielni Mieszkaniowej protestujemy i jesteśmy oburzeni z bezprawnym zamiarem zwolnienia z pracy w Spółdzielni Mieszkaniowej pani Jadwigi Walczak ze stanowiska referenta księgowego przez zarząd Wacława Dylewskiego, który stosuje szantaż i mobbing wobec pracownika, co uważamy za haniebne postępowanie, pomówienie i nie zgodne z prawdą. Pani Jadwiga Walczak jest dobrym pracownikiem godnym naszego zaufania.
Lista obiegła osiedle, na którym mieszkam oraz inne osiedla. Kiedy dotarła do mnie z powrotem było na niej 271 podpisów z czytelnymi nazwiskami, adresem i podpisami. Uznałam, że już nie będzie więcej puszczać listy w obieg tylko dla podpisów.
Wieczorem napisałam pozew do Rejonowego Sądu Pracy o uznanie wypowiedzenia umowy o pracę za nieistniejące, bezskuteczne. Dołączyłam wypowiedzenie, zebrane podpisy na proteście oraz aktualny wypis z KRS, w którym na dzień 23 lipca 2004 roku pan Wacław Dylewski nie był wpisany do działalności w Krajowym Rejestrze Sądowym jako prezes. Czekałam cierpliwie na proces sądowy pełna nadziei.
Z finansami w moim budżecie domowym było z każdym dniem coraz gorzej. Znajomi zaproponowali mi pomoc finansową oferując doraźny zarobek. Kiedy wyjeżdżali zostawałam w ich domu jednorodzinnym opiekując się domem, zwierzętami. Innym znajomym zostawałam z dwójką dzieci gdy wyjeżdżali do pracy w Warszawie. Dzięki tej dorywczej pracy uchroniłam się przed długami, skromnie mogłam razem z małżonkiem wspólnie funkcjonować.

Uwaga! - telewizja Polsat jedzie, będziemy w programie - „ Interwencje „

Zbulwersowani członkowie naszej spółdzielni oburzeni bezprawnymi działaniami Wacława Dylewskiego i jego rady założyli komitet ds. zwołania Nadzwyczajnego Zebrania Przedstawicieli Członków. W dniu 10.05.2004 roku złożono pismo w sekretariacie spółdzielni z podpisami członków z żądaniem zwołania Nadzwyczajnego Zebrania.

My niżej podpisani na listach od Nr. 1 do 53 w ilości 792 podpisów zgłaszamy zamieszczone na listach żądanie. Listy te przedstawia komitet ds. zwołania Nadzwyczajnego Zebrania Przedstawicieli Członków w trybie art. 3952.
Ustawy Prawo Spółdzielcze (tekst jednolity Dz.U. 2003r.Nr.188 poz.1848 oraz Statutu Spółdzielni paragraf 21 ust.3 uchwalonego 19,01,2002r.
W podpisie: czterech członków Spółdzielni Mieszkaniowej wchodzących w skład Komitetu.

Dylewski jednak wpadł na genialny pomysł i zebrania nie zrobił, natomiast sprawę skierował do prokuratury oskarżając komitet o fałszowanie podpisów. Razem ze swoją ekipą dokładnie sprawdzali podpisy każdego członka spółdzielni. Badano czy aby żaden z pracowników nie złożył swojego podpisu lub któryś z członków jego rodziny. Wykrył kilka takich przypadków, wtedy wzywał takiego pracownika zdrajcę na dywanik do swojego gabinetu. Jeden z pracowników nie wytrzymał, sam złożył wypowiedzenie z pracy, głośno w biurowcu wypowiadając swoje zdanie na temat całej bandy udającej zarząd. Zawołał głośno na korytarzu biurowca:
- Z taką hołotą nie myślę pracować. Jestem dobrym fachowcem a na takich praca wszędzie czeka i to z dużo większym wynagrodzeniem. Precz! – łobuzy! - od tego czy podpisałem listę czy nie. Łajdactwa i bezprawia popierać nie myślę!.
Po czym zdenerwowany zagroził pięścią Dylewskiemu stwierdzając:
- Oj doczekasz się draniu sprawiedliwości!.
Sprawa przez dłuższy czas się odwlekała w prokuraturze w sprawie podpisów a na koniec została przez prokuraturę umorzona. Brak znamion przestępstwa. Nikomu prokuratura nie postawiła żadnego zarzutu ani nikogo nie zamknęła za kratki.
Po tym fakcie członkowie spółdzielni byli rzeczywiście zbulwersowani. Różne krążyły fabuły takiego toku sprawy. Ogólnie nad wszystkimi lokatorami zapanowało zwątpienie w sprawiedliwość. Dylewski do Nadzwyczajnego Walnego Zebrania Przedstawicieli nie dopuścił.
Wpadłam na pomysł aby skontaktować się z redaktorami Telewizji Polsat z programu Interwencje. Ku mojemu zdziwieniu dodzwoniłam się za trzecim razem, W najkrótszym skrócie opowiedziałam o wydarzeniach w naszej spółdzielni. Poproszono mnie aby przyjechać do redakcji wraz z upoważnionymi prawnie osobami z pismem, w którym zostaną opisane całe wydarzenia oraz stosownymi dokumentami. Zadzwoniłam do prawnego prezesa. Wieczorem zebraliśmy się w kilka osób. Napisaliśmy pismo, dołączyliśmy stosowne dokumenty. Następnego dnia rano wyjechaliśmy samochodem do Warszawy, zawieźliśmy pismo do redakcji programu.
Po kilku dniach otrzymałam telefon od jednej z pań redaktorek z wiadomością, że zapadła decyzja, przyjeżdżają do nas. Podała dokładną datę oraz godzinę, ustaliłyśmy adres spotkania przed blokiem na Zaciszu 9, gdzie było sporo miejsca na asfaltowanym boisku.
W godzinach popołudniowych otrzymałam drugi telefon od pani redaktor z prośbą o poinformowanie pana Wacława Dylewskiego o przyjeździe telewizji, godzinie transmisji na żywo, ponieważ przez cały dzień nie mogła dodzwonić się do spółdzielni. Obiecałam, że zawiadomię, dałam redaktorce słowo honoru. Obok mojego bloku jest baza techniczna spółdzielni. Poszłam zatem razem z sąsiadką do portiera aby przekazał informację. Posiadał numer do Dylewskiego. Zakład był już zamknięty po godzinach pracy. Jednak portier nie mógł się przez dłuższy czas dodzwonić. Obiecałam redaktorce, że zawiadomię z całą pewnością. Zadzwoniłam ze swojego domowego telefonu do domu Dylewskiego. Odebrał jego syn informując że ojca nie ma w domu, wyjechał. Przekazałam synowi informację prosząc aby przekazał wiadomość.
- Dobrze – odpowiedział - telefonem komórkowym zawiadomię, przekażę ojcu..

W dniu 11 czerwca 2004 roku na prośbę Zarządu Panie Redaktorki Anna Brzozowska i Aneta Krajewska z Telewizji Polsat programu „Interwencje” przyjechały do Płońska wozem transmisyjnym, w celu przeprowadzenia na żywo ustalonego przez siebie programu w oparciu o dostarczenie Im bogatej informacji wprost ze Spółdzielni Mieszkaniowej . Wszystko odbyło się na placu przy ulicy Zacisze 9. Mieszkańcy Spółdzielni przybyli licznie i powiedzmy sobie, że nie tylko mieszkańcy, ale i osoby zaprzyjaźnione z rodzinami. Uznaliśmy wówczas (jako organizatorzy), że udało się zawiadomić całą spółdzielczość mieszkaniową w kraju o bezprawnej i haniebnej drodze po władzę nad rzeszą członkowską w Płońsku czy to się jej podoba, czy nie podoba. Autorzy niniejszego zawiadomienia zostali wyrzuceni z pracy wcześniej i w rezultacie działań podjętych przeciwko bezprawiu również i ja, a w związku z poszukiwaniem ocalenia prawa spółdzielczego i demokratycznych standardów wszyscy z nas między innymi zostali ukarani za „sprowadzenie” Polsatu. Z samego rana administracja dostarczyła pisma
Adamowi Kocowskiemu, Annie Liberek (przewodnicząca Rady Nadzorczej w Spółdzielni Mieszkaniowej ) że zostali wykluczeni z członkostwa. W uzasadnieniu wydalenia mnie z pracy oraz wykluczenia z członkostwa Adama Kocowskiego i Anny Liberek podnosi się na czołowym miejscu zarzut dotyczący powiadomienia Telewizji Polsat.
Ponieważ sprawę potraktowaliśmy poważnie – od początku do końca – prosiliśmy Redakcję Interwencje o rozważenie dalszego ciągu Interwencji w sprawie Spółdzielni Mieszkaniowej. W związku z tym przekazaliśmy Redakcji kopie dokumentacji z ostatnich chwil , aby mogły służyć podjęciu ciągu dalszego lub zaniechaniu wyświetlenia prawdy, która niewątpliwie została „uwięziona” przez kilka instytucji jednocześnie a litera prawa spółdzielczego została skutecznie podeptana i strona dziś chełpiąca się władzą a nade wszystko pożytkami płynącymi wprost od poszkodowanych moralnie i materialnie ma się mieć dobrze i basta.
Legalny Zarząd oraz Rada Nadzorcza ze swojej strony weszli na wszystkie możliwe ścieżki głównie sądowe, po których krok za krokiem idą by prawda zwyciężyła, a rozpasanie prawne i obyczajowe – tak bardzo wpisane w aktualny klimat naszego kraju – spotkało się z powszechnym potępieniem. Ponownie 18.10.2004 roku skierowaliśmy do Telewizji Polsat nasz gorący i głośny sygnał z nadzieją, że zostanie usłyszany a echo zainteresowanie programu Interwencje powróci do społeczności spółdzielczej z jeszcze większą siłą i pomocą.
Nadal działający nowy zarząd zarządza spółdzielnią. Już w październiku 2004 roku weryfikuje zaległości lokatorów z tytułu czynszów. Nie mogąc wyegzekwować pieniędzy składa pozwy do sądu. Jednak 21 października Sąd Rejonowy Wydział Grodzki, odrzucił pozwy spółdzielni o zapłaty zaległych należności. Sąd uzasadnia tę decyzję tym, że obecnie urzędujący zarząd Dylewskiego nie jest uprawniony do reprezentowania spółdzielni, ponieważ uchwały o powołaniu członków zarządu należy uznać za nie istniejące. Sąd ustala, że zgodnie z prawem spółdzielczym Walne Zgromadzenie zwołuje zarząd.

Próba egzekwowania prawnego wyroku sądowego

Po raz kolejny złożyła pismo legalna Radę Nadzorczą domagając się aby uzurpatorzy opuścili zagarniętą spółdzielnię w wyznaczonym terminie 27 lipca 2004 roku. Zebrali się licznie członkowie spółdzielni mieszkaniowej pod budynkiem spółdzielni, aby wejść razem z Radą Nadzorczą i Zarządem z żądaniem opuszczenia budynku.
Sama razem z małżonkiem i sąsiadami również poszliśmy do spółdzielni. Jednak ekipa uzurpatorów przygotowała się na przyjęcie członków spółdzielni. Przeciwko starszym ludziom, emerytom wystawiono w drzwiach wejściowych wzmocnioną ochronę. Dostali polecenie aby nie wpuścić na teren biurowca ludzi. Jednak zebrany tłum ludzi, również starsi emeryci przepchnęli ochroniarzy i zdołali wejść na dolny korytarz. Natomiast ochroniarze ustawili się murem na schodach wejściowych i starali się siłowo nie wpuścić członków spółdzielni do góry gdzie znajdują się biura. Cała grupa członków wspólnie usiłowała zepchnąć ochroniarzy. Jednak ci pod naporem ludzi wyłamali całą metalową barierę wbetonowaną w schody. Na półpiętrze stanął Wacław Dylewski w lekkim rozkroku w asyście następnych ochroniarzy i dumny przyglądał się zmagającym emerytom. W końcu władczy tonem głośno oświadczył, nie macie szans to ja dyktuję prawo!. Ludzie z tym większym impetem zaczęli napierać na broniących wejścia ochroniarzy. Już przepchnęli ich do półpiętra szczypiąc ich w ręce, pośladki gdzie popadnie.
Moją sąsiadkę, panią Krystynę ochroniarze całą siłą pchnęli na futrynę drzwi wyjściowych. Kobieta uderzyła z całą siłą klatką piersiową, zaparło jej dech. Podejrzewałam złamanie kilku żeber. Sytuacja stawała się groźna. Na korytarz wkroczyli panowie policjanci wezwani przez Dylewskiego, prosząc zgromadzonych o spokój i ciszę. W wyniku rozmów legalny zarząd wraz z przewodniczącą rady nadzorczej weszli na górę negocjować. Pozostali ludzie czekali na dolnym korytarzu. Po kilku minutach poinformowano zebranych aby przejść na świetlicę gdzie Wacław Dylewski zechce z ludźmi porozmawiać. Część ludzi przeszła na świetlicę a pozostali zostali na korytarzu pilnując wejścia do biurowca. Kiedy zobaczyłam panią Krystynę bladą z boleści, postanowiłam iść z nią do chirurga w przychodni lekarskiej na Sienkiewicza..
Okazało się, że ekipa Wacława Dylewskiego nie ustąpiła. Wszyscy członkowie spółdzielni podzieleni na dwie grupy z niecierpliwością oczekiwali na rozstrzygnięcie prze sądy zaistniałego poważnego konfliktu.
Tego samego dnia wieczorem do mojego mieszkania przyszło trzech członków spółdzielni mieszkaniowej, którzy byli w nielegalnej radzie nadzorczej Dylewskiego. Zaprosiłam ich do pokoju.
- Słucham co panów do mnie sprowadza, przyznam że jestem zaskoczona waszą niespodziewaną wizytą.
- Przyszliśmy pani Jadwigo porozmawiać w sprawie zwolnienia ciebie z pracy, zabrania premii, nie wypłacenia premii bilansowej. Interesują nas autentyczne prawdziwe fakty w twojej sprawie.
Wiemy, że Renata Panek za nadużycia w spółdzielni zemściła się na pani. Mamy odnośnie tej osoby duże zastrzeżenia. Proszę napisać do rady nadzorczej pismo z prośbą o wyjaśnienie zarzutów które pani postawiono., zanieść na sekretariat na dziennik. Jestem obecnie przewodniczący rady, powiedział jeden z mężczyzn, do mnie wpłynie te pismo. Powołamy komisję, która wszystko wyjaśni.
Następnego dnia z rana napisałam pismo skierowane do rady nadzorczej po czym je zaniosłam.
Po kilku dniach dowiaduję się, od pana Grzegorza, że został przewodniczący komisji powołanej przez radę w mojej sprawie, ma za zadanie wyjaśnić okoliczności. Otrzyma pani pismo z ustaleń komisji.
Głośnym echem wśród społeczności spółdzielczej był fakt złożonego pisma przez pięciu członków z Dylewskiego Rady Nadzorczej, złożonym w sekretariacie spółdzielni 10.05.2005 roku w sprawie braku zaufania do Renaty Panek, oraz bezpodstawnemu zabraniu premii pracownikowi, naruszeniu regulaminu pracy.
Zarzucono Panek, że w sprawie zabrania pracownicy połowy premii miesięcznej nie sporządziła notatki służbowej do działu kadr oraz że sama pisząc protokół z posiedzenia Zarządu dopisała złośliwie o zabraniu premii. Członkowie rady zarzucili Renacie Panek sfałszowanie protokołu Rady Nadzorczej w punkcie dotyczącym wypłacenia jej dużego odszkodowania (w związ