Via Appia - Forum

Pełna wersja: Kamień
Aktualnie przeglądasz uproszczoną wersję forum. Kliknij tutaj, by zobaczyć wersję z pełnym formatowaniem.
Cóż, czas rozpocząć życie na forum. Przedstawię moje opowiadanie, które ma dobre kilka lat. Niemniej jednak mnie osobiście się podoba. Liczę na konstruktywną krytykę.

Kamień

Nazywam się Svietlonov Valernijcan i można powiedzieć, że jest to moja spowiedź. Ciężko jest opisać samego siebie, jako że ja wiem już wszystko, wy nic, trzeba więc przekazać wam wiedzę tak, ażeby wszystko było zrozumiałe. Tylko jak to zrobić? W matni uczuć i myśli jestem nie pierwszy raz, więc jako stary wiarus doświadczeniem swym uporządkuję opowieść. A rzecz działa się w maleńkiej wioseczce, leżącej nieopodal ogromnej metropolii. Większość młodych wyjechała stamtąd do miasta, do pracy, pozostali tylko zabobonni starsi, którzy widzieli tyle, że już wszystko się im mieszało. Ja nie wyjechałem, miałem coś co mnie tam trzymało. Gdybym wiedział wtedy, co wiem teraz, nie doszło by do niczego.
Słońce zaszło mrokiem stając się pożywką wszelakich stworzeń cieni. Świat opanowały istoty mroku, pełne nienawiści, walki i gniewu. Nie było wśród nich miłosierdzia, nie było modlitwy, choć i ona nie była im zupełnie obca. Istoty mroku nie były do szpiku swych ciemnych, nasączonych gniewem kości, złe. Były istoty gorsze, bardziej krwiożercze, bestialskie. To one władały światem, przynajmniej na czas utraty słońca. Wiatr już nie był pomocnikiem ludzi, był sprzymierzeńcem czarnych istot niosąc wieści z pól bitew tak krwawych, że kwiaty krwią pachniały. W mroku tym żyły także istoty o własnej woli, potrafiące myśleć i czuć. Wyzbyły się jednak litości, by przeżyć, by zdominować ciemne stwory, by zdobyć władzę. Lecz władzę tę cyklicznie traciły, wraz z nadejściem słońca, kryjąc się w norach, pełnych trupów, dusząc się w wilgoci i zgniliźnie, godząc się na upokorzenia. Pech chciał, że byłem jednym z nich, z tych myślących, egzystujący na skraju pożogi serc, walczący z mrokiem opatulającym świat. Tej nocy znowu zaszedłem za daleko. Ogarnięty niezrozumiałym przerażeniem zabrnąłem w głąb puszczy. Gęsta, brunatnoszara zawiesina, podobna do mgły, otaczała mnie. Złowieszczy wiatr szarpał szare liście drzew, szepcząc złowrogie słowa, niczym zaklęcia. Nawet mój purpurowy strój zdawał się być szary, jakby mrok tłumił wszelakie kolory, chcąc zrównać wszystkich. I trzeba powiedzieć, że równał, śmiercią godząc wszelkie wątpliwości statusowe. W wiosce mówiono, że jestem szalony, że jestem wywrotowcem, stąd też me długie spacery. Zagrożony potrafiłem się bronić, nie bałem się istot mroku. Bałem się ich władców. Demonów z czeluści, którzy niczym generałowie wysyłali swe armie na podbój świata. Ich imię było zakazane od wieków, głosy ich tłumione, nie potrafiono jednak wymazać ich, walczono tylko z ich sługami. Starszyzna wioski nie raz opowiadała mi legendy o dzielnych bohaterach, o walecznych rycerzach zabijających diabła. Nie wiedzieli, że to nie diabła trzeba się lękać, lecz tego co go posyła. Ja wiedziałem. A będąc w tym lesie sam jak palec, zrozumiałem, że była to przynęta, pułapka by zwabić mnie, zwerbować lub zabić. Co gorsze?
Tego co nastąpiło nie rozumiałem. Tego co przybył nie znałem, a jednak, bałem się jakbym był oseskiem. A nim nie byłem. Dreszcze raz po raz przekazywały me odczucia światu, a ręce nieświadomie wzniosłem do modlitwy. Nie dane mi było jednak pomodlić się. Bowiem ujrzałem go, demona z czeluści, władcę piekieł. Stał za mną a ja wsłuchiwałem się w melodię jego kamiennego serca, wdychałem jego zapach, zapach wolności. Jego postać tłumiła światło, oczyma swymi mroził serca. Ziemia u jego stóp gorzała, choć nie czułem żaru. Był księciem piekieł, jeśli owe istnieją, miał w sobie majestat mroku i potęgę zła.
- Nużące jest czekanie na ciebie Svietlonovie. Wiele wody spłynęło po liściach dębu nim przybyłeś. Wiele razy świat powstawał na nowo nim wywiązałeś się z umowy. Za każdy oddech zwłoki oddasz mi duszę dziecka, za każdą łzę wylaną przez ciebie oddasz mi duszą niewinnej kobiety, za każdą uciechę będziesz cierpiał. Bowiem pogwałciłeś najświętsze prawa, złamałeś to czego łamać nie można. I za to zapłacisz. Świat o tobie zapomni a ty będziesz cierpiał długo.
Nie mogłem nic powiedzieć, był władcą, księciem. Miał za sobą odwieczne prawo, niezawisłe sądy i nieśmiertelność nabytą doświadczeniami. Nic nie mogłem powiedzieć.
- Na obraz kruka będziesz, by służyć mi i dusze znosić aż pokutę swą odprawisz, a uciec się nie da. Twarz twa szkaradna będzie, byś pogardę znosić musiał, ciało twe przez choroby trawione, a serce na uwięzi trzymane. Umysł twój pochłonięty będzie, byś w wiecznym więzieniu przebywał. Nozdrza twe wypełnione zgnilizną zostaną a ścięgna twe poprzecinane. Język twój gadzi się stanie. To wszytko aż spłacisz, to coś uczynił.
I znowu nie wiedziałem co powiedzieć, mogłem rzucić się i prosić o litość, ale czy to coś by dało? Litość u demona? Ja bez litości żyłem, mnie więc litość nie przysługuje. Mówi się, że wszystko ma swój początek. To prawda, ma.
Historia ta początek ma swój w dniu moich siedemnastych urodzin. Wystrojona rodzina, przystrojona chałupa, ubity najgrubszy świniak i oczekiwania. Długa lista gości przewijających się przed mym spojrzeniem, każdy dotykał, każdy całował, lecz jakbym ścianą był. Nieobecny, jedynie cielesność ma świadczyła o mnie. Wzrok miałem mętny, rodzice twierdzili o zalążkach szaleństwa, jakże niewiele się mylili. Wtedy jednak to ja twierdziłem, że pomyleni są. Gdy korowód rodzinnych postaci zasiadł w końcu za grubym, suto zastawionym stołem nie pomyślałem o rodzicach,nie bylem im wdzięczny, choć teraz wiem, że powinienem. Mnie jednak opatulała złość, przyjaciółka szaleństwa. Rzuciła na me oczy bielmo takie, że to co dobre złe mnie się zdawało. I stąd ma nadąsana mina, stąd spojrzenia wrogości, świdrujące uparcie rodziców. Nie chciałem ja wtedy tych urodzin. Czułem się tak dorosły, tak potężny, że walczyć chciałem z tradycją, z rutyną. Świat zmieniać chciałem. Głupi byłem, opętany przez pomroczność. Zmierzwione włosy opadały na oczy, palce nerwowo biegały po stole. Krew się we mnie gotowała, kipiała, a ujście swe znajdowała w ustach.
- Wstrętne - mówiłem gdy pytano o jadło.
- Brzydkie - mówiłem gdy pytano o dary.
Żółć mówiła za mnie, ma własna żółć. Wtedy nie wiedziałem. Teraz wiedza jest zbyteczna, za późno już, szkoda słów, szkoda myśli.
Nie doceniwszy starań, nie potrafiący zrozumieć, czemu mam być sługą czasów wcześniejszych szybko opuściłem dom i udałem się na spacer. Tego dnia niebo zasnute było burymi chmurami, skrywając słońce. Wiatr, nie znałem wtedy jego prawdziwego oblicza, rwał mocno. Bił mnie, nabijał się ze mnie, drwił. Tyle wieków dął, że wiedział, znał się na tym. W swym spacerze, pogrążony w wywrotowych myślach, dotarłem na jezioro, Mimo wiatru tafla wody była nietknięta. Nie zdziwiło mnie to, jak ma się siedemnaście lat takie rzeczy nie dziwią. Usiadłem na brzegu i szukałem kamienia by zburzyć spokój wody, który począł mnie irytować. Jak na złość żadnego kamienia nie było wokół. I zobaczyłem ją. Szła brzegiem, na boso, w zwiewnej sukience. To było jak sen.
Nie była typowo piękna, raczej zwykła, o szarej, przeciętnej twarzy. Emanowała dziwnym ciepłem, czymś co wtedy brałem za dobro. Myliłem się jednak, jak ja się myliłem. Wstałem. Chciałem coś powiedzieć, ale co można powiedzieć zjawie sennej? To ona podeszła do mnie, to ona się uśmiechnęła, co wziąłem wtedy za objaw sympatii. Teraz inaczej to widzę.
-Świat rozpada się na kawałeczki oplatając nas swym jestestwem- powiedziała słowa, które brzmiały jak przepowiednia- wokół nie ma żadnego kamienia, co same w sobie jest paradoksem, tym większym, że kamieni tak naprawdę jest wiele
Patrzyłem na nią zdumiony. Roześmiała się perliście.
- Nazywam się Liljana, witam cię młodzieńcze.
Przedstawiłem się lekko się jąkając, czułem się przy niej nieswój, czułem niepokój i dziwne uczucie. Brałem to za oznaki zauroczenia.
- Może się przejdziemy, po drugiej stronie jest wiele kamieni.
- Dobrze- odparłem nie mając pojęcia, że chodziło jej o drugą stronę życia, nie jeziora.
Nieopodal nieruchomo na wodzie stała lekko zanurzona łódka. Drewniana niosąca na sobie ślady długiego użytkowania. Wiecznego. Wsiedliśmy razem, ja chwyciłem za wiosła. Odbiłem od brzegu, ciągle rozmawiając z Liljaną, która okazywała się być coraz to bardziej interesującą kobietą. Z łatwością wpłynąłem na środek jeziora kiedy z przerażeniem zauważyłem, że bezmiar wody nas otacza, nie widać żadnego lądu. Spłoszyłem się, lecz zaraz Liljana mnie uspokoiła
- Wiatr wieje słabo, ma pewnie inne zajęcia, w głębinach tych mroku nie ma, świat jest trwały a słońce wysoko. Nie lękaj się, bowiem tylko strach może cię pokonać.
Strach i głupota chciało by się dodać.
- Nim minie godzina na drugim brzegu będziemy, a tam już zawsze razem, na wiecznej ziemi burzyć porządek i ład będziemy.
Jej słowa mną wstrząsnęły, otwarły się klapki. Liljana nie była zwykłą kobietą. Była zjawą, dybiącą na młodych chłopców.
- Nie - krzyknąłem, bo uznałem, że tak trzeba. Zawróciłem łódkę, modląc się by nie było za późno.
- Cóż robisz Svietlonov? Czemu zawracasz?
- Marą jesteś, tyle powiem, wracam do ludzi.
- Ja marą? - zdziwienie jej było autentyczne, zakołatało mi serce. A jeśli wiedźmą nie była, zostawiłbym ją i nigdy nie znalazłbym kobiety tak silnie oddziaływającej.
- Ja marą nie jestem i nie byłam, życie da, że i nie będę - odparła - jeśli jednak ma osoba brzydzi cie na tyle, zawróć, proszę, pożegnajmy się, choć utracić ciebie nie chcę. Dusza twa jednak boi się, a strach zabija, płyń więc młodzieńcze, na koniec świata choćby, ja cię szukać nie będę. - w oczach jej szarych zakręciła się łza i gdy delikatnie spływała jej po policzku mnie żałość taka chwyciła, że łzę chcąc schwytać przytuliłem się do Liljany i tak wyszło, że pocałowałem ją. Czas jakby w miejscu stanął, błysnęło niebo i dzwony rozbrzmiały. W tej chwili zrozumiałem, że z nią chcę być. I nic nie mogło mnie skłonić do zmiany decyzji. Wyszeptałem:
- Kocham cię Liljano, bądźmy razem na wieczność.
Spojrzała na mnie, a ja prawie nie omdlałem
- Wielkie słowa Svietlonovie, czy jednak żar serca twego na tyle mocny jest, by płonąć mocno i szczerze, jednak nie na tyle mocno, by serce spalić i w wiecznej zmarzlinie je zostawić?
- O serce me się nie bój, mocne, szczere i dla ciebie teraz tylko bije. Mniej to na względzie.
- Czyś nie za młody byś miłość przysięgał, przecież inszą damę poznać możesz i dla niej serce swe rozpalić.
- Może i młody, lecz uczuć swych pewien. Tyś jest tą jedyną. Decyduj teraz, ze mną być będziesz, czy zostawisz, by strawiło się serce moje i duszę piekło pochłonęło.
- Kochasz mnie mówisz, ja ciebie też lubuję, lecz pewna ciebie być muszę, dowodu miłości szukam.
- Miłość prawdziwa dowodu nie szuka, lecz mów, zrobię dla ciebie wszytko, bowiem nie mógłbym znieść rozłąki z tobą.
- Daj mi kamień, bym mogła zburzyć spokój wody. Tylko tyle, daj mi kamień a twoja na wieki będę.
Kamień, pomyślałem, trudno nie będzie. Ogarnięty uczuciem zacząłem wiosłować, by dostać się na drugi brzeg, tam gdzie miały być kamienie. Długo wiosłowałem rozkoszując się obecnością Liljany aż w końcu z oddali ujrzałem ląd. Zdwoiłem swe wysiłki by przypieczętować swą miłość. Dobiwszy do brzegu rzuciłem się na ziemię szukając kamienia. Ale i tu go nie było.
Świat rozpada się na kawałeczki, zrozumiałem jej słowa, opatuliwszy mnie swym jestestwem zanurzył mnie w paradoksie, na piaszczystej plaży żadnego kamienia nie było. Liljana stała na brzegu, tak piękna, tak boska. Nie mogłem jej stracić. Z rozpaczy zacząłem kopać. Wpierw metodycznie potem opętany szaleństwem. Kopałem i kopałem klnąc pod nosem, bowiem kamienia jak nie było, tak nie było. Wrzasnąłem z gniewu aż świat się ugiął pod moim bólem.
- Gdziekolwiek jesteś, gdziekolwiek go chowasz ja go i tak znajdę, ten kamień, jedyny kamień należący do mnie, mój własny!
- Nic na tej plaży nie jest twoje młodzieńcze.
Spojrzałem, wysoki mężczyzna stał przy łódce. I przy Liljanie. W jednej ręce trzymał piękną dłoń Liljany, w drugiej kamień. Mój kamień!
- Liljana! Co robisz?
- Mężczyzna ten, Bjear, ma dowód swej miłości do mnie, chyba kocha mnie bardziej niż kochasz mnie ty.
Oszalały z bólu wstałem. Słowa Liljany były dla mnie jak smagnięcia biczem.
- Bjear, wyzywam cię, na śmierć, za Liljanę !- krzyknąłem
- Nie muszę - odparł ze spokojem - to ja mam kamień, to ja mam Liljanę.
Miał rację, miał władzę, lecz nie mogłem się na to zgodzić. Nie mogłem. I właśnie wtedy wypowiedziałem te nieszczęsne, głupie słowa
- Duszę oddam za kamień! Oddam wszystko byle tylko mieć Liljanę.
Głupota wypowiedzianych słów dotarła do mnie długo po zdarzeniach tu opowiedzianych. Wtedy jednak naprawdę czułem, że muszę zrobić wszystko, by zdobyć tę kobietę, jakimikolwiek środkami.
Czas stanął w miejscu, rozmazane światła stanowiły jedyne punkty odniesienia, zewsząd unosił się zapach miodu, nogi kleiły się do podłoża. Stałem naprzeciwko diabła. Tak mnie się wtedy zdawało. Diabeł. Demon, książę czeluści i potępionych dusz stał tuż przy mnie.
- Oddasz człowiecze duszę by zdobyć ten kamień?
Zawahałem się. Widziałem jednak jak Bjear trzyma w objęciach Liljanę
- Tak - odparłem nie myśląc o konsekwencjach. Demon chwycił mnie za rękę
- To mi wystarcza ludzka istoto, oto zawarliśmy pakt, ja daruję ci kamień, ty za siedem lat przybędziesz tu, w te samo miejsce i oddasz mi duszę, tako rzekłem, a prawo wieczne jest u mego boku - to mówiąc wbił mi sztylet w dłoń, polała się krew. Jęknąłem.
W ręku trzymałem kamień a uśmiechnięta Liljana stała obok mnie. Miałem ją, miałem swą ukochaną. Wsiadłem z nią do łódki, nie będąc pewny co było prawdą a co snem. Wiedziałem tylko, że moja ukochana jest obok, a los poprowadzi mnie wprost w objęcia szczęścia. Wiosłowałem dzielnie radując się Liljaną, płynąłem, by przedstawić ją rodzinie. Już mi nie zawadzała tradycja, miałem swą ukochaną, to wystarczało.
Wzmógł się wiatr, zrobiło się zimno. Mógłbym przysiąc, że słyszałem jak wiatr chichocze uderzając w łódkę. Jezioro się wezbrało, zabulgotało a potężne fale zaczęły rzucać naszą łódką
- Co się dzieje? - spytała się przestraszona Liljana. Nie wiedziałem co jej odpowiedzieć. To, że zawarłem pakt z mrokiem żeby z nią być a oni teraz chcą mi ja zabrać? Odmęty fal ukazały mi całą prawdę. Zawierając pakt z diabłem trzeba wiedzieć, że nigdy on nie jest uczciwy. Teraz się tego dowiedziałem. Prosiłem o kamień, oddałem za niego duszę. Za kamień! Nie za ukochaną, nie dla siebie, nie dla niej, dla kamienia. Sprzedałem się za kawałek ziemi, których pełno. Czy można się niżej cenić? Czy naprawdę tylko tyle wart byłem dla siebie, że oddałem swa duszą za kamień? Czy naprawdę mogłem wierzyć, że będę szczęśliwy z kobietą, która wolała niejakiego Bjeara bo ten trzymał kamień? Teraz wiedziałem, że Bjear był fatamorganą, zjawą, zwidem. Potwornym mirażem, który wykreowano w moim umyśle. To była pułapka. Liljana też nią była. Pewnie nawet nie istniała w rzeczywistości. Wyimaginowana kobieta zmusiła mnie do zawarcia paktu. Nierzeczywiste uczucia skierowały mnie na ta drogę. Zły wypchnąłem Liljanę za burtę. Patrzyłem jak tonie, widziałem jak kurczowo próbuje się ratować. Wiedziałem jednak, że nie istniała na prawdę. Chyba.
Długo opłakiwałem swoją głupotę. Świat bez Liljany, mimo że była tylko zjawą, był pusty, jakby niedokończony. Na wiecznej ziemi burzyć będziemy ład i porządek mówiła. I miała rację. Zburzyliśmy. Sprzedałem swą duszę za kamień. Jestem największym przegranym świata. Zburzyłem ład i porządek, okazałem się słaby i głupi.
Postanowiłem walczyć. Nie chciałem tracić duszy. Tułałem się więc po świecie żyjąc jako umarły. Tak, męki przeżywałem straszne. Zdziczałem, walczyłem. Nie mogłem sobie wybaczyć. Aż w końcu gnany strachem trafiłem po dwudziestu pięciu latach tam gdzie trafić powinienem po siedmiu. Kara mnie nie ominie. Liljana mówiła, że strach zabija. Miała rację, choć była tylko moim tworem, błędem mojego umysłu.
Piszę tą spowiedź nie po to, by się usprawiedliwiać, nie po to, by ludzie mnie żałowali czy śmiali się ze mnie. Piszę byście wiedzieli skąd tyle zła na świecie. Czemu niewinne osoby będą odchodzić, skąd wezmą się katastrofy. Błagam, nie wzywajcie Boga, nie jego to wina. On niczym nie zawinił. Zawinił człowiek, jeden człowiek, który był na tyle głupi, by sprzedać się za kamień. Każde niewinne dziecko, każda czysta kobieta, każdy ból temu światu ja wyrwę i przyjmę. Tak, zostałem ukarany, a wraz ze mną cały rodzaj ludzki. I powtarzam, Boga nie wzywajcie, bowiem to ja jestem temu odpowiedzialny. Różnie mnie zwą. Mówią, że jestem sprawiedliwy. Mówią, że jedyny władca. Mówią, że wieczny i nieskończony. Wierzą we mnie, modlą się do mnie, błagają mnie. Ale się mylą. Nie jestem sprawiedliwy, nie władam, bowiem sługą ukaranym jestem, bezwolnym tworem mroku, nie jestem wieczny, kiedyś wypełnię karę a wtedy... wtedy nie wiem co dalej. Modląc się do mnie, modlą się do mroku, modląc się do mroku, modlą się do demonów. A one słuchają, ludzie nie popełniajcie cudzych błędów! Będę się tułał po świecie, już się tułam. Nazywam się Svietlonov Valernijcan i opisać siebie jest bardzo trudno. Wiem jednak jak na mnie mówią. Nazywają mnie Śmierć.
Przede wszystkim przydałby się jakieś akapiciki czy przerwy tekście, bo jak widzę taki kawał tekstu napisany jednym ciągiem, to czytać już mi się nie chce.
Pomysł mi się podoba, ale wykonanie... Musisz popracować nad językiem.
Cytat:Ciężko jest opisać samego siebie, jako że ja wiem już wszystko, wy nic, trzeba więc przekazać wam wiedzę tak, ażeby wszystko było zrozumiałe. Tylko jak to zrobić? W matni uczuć i myśli jestem nie pierwszy raz, więc jako stary wiarus doświadczeniem swym uporządkuję opowieść
Te zdania nie podobają mi się, spróbuj sformułować je inaczej.
Cytat: Większość młodych wyjechała stamtąd do miasta, do pracy, pozostali tylko zabobonni starsi, którzy widzieli tyle, że już wszystko się im mieszało. Ja nie wyjechałem, miałem coś co mnie tam trzymało.
>>"Większość młodych wyjechała stamtąd do miasta, do pracy, pozostali tylko zabobonni starcy. I ja."
Cytat: Gdybym wiedział wtedy, co wiem teraz, nie doszło by do niczego.
to wyrzucić.
Cytat:bałem się jakbym był oseskiem. A nim nie byłem
pogrubione wyrzucić.
Cytat:Dreszcze raz po raz przekazywały me odczucia światu, a ręce nieświadomie wzniosłem do modlitwy.
>>"Drżałem, nieświadomie wznosząc ręce do modlitwy."
Cytat: co wziąłem wtedy za objaw sympatii. Teraz inaczej to widzę.
pogrubione wyrzucić.
Cytat:Wystrojona rodzina, przystrojona chałupa, ubity najgrubszy świniak i oczekiwania. Długa lista gości przewijających się przed mym spojrzeniem, każdy dotykał, każdy całował, lecz jakbym ścianą był. Nieobecny, jedynie cielesność ma świadczyła o mnie. Wzrok miałem mętny, rodzice twierdzili o zalążkach szaleństwa, jakże niewiele się mylili. Wtedy jednak to ja twierdziłem, że pomyleni są. Gdy korowód rodzinnych postaci zasiadł w końcu za grubym, suto zastawionym stołem nie pomyślałem o rodzicach,nie bylem im wdzięczny, choć teraz wiem, że powinienem. Mnie jednak opatulała złość, przyjaciółka szaleństwa. Rzuciła na me oczy bielmo takie, że to co dobre złe mnie się zdawało. I stąd ma nadąsana mina, stąd spojrzenia wrogości, świdrujące uparcie rodziców. Nie chciałem ja wtedy tych urodzin. Czułem się tak dorosły, tak potężny, że walczyć chciałem z tradycją, z rutyną. Świat zmieniać chciałem. Głupi byłem, opętany przez pomroczność. Zmierzwione włosy opadały na oczy, palce nerwowo biegały po stole. Krew się we mnie gotowała, kipiała, a ujście swe znajdowała w ustach.
Nie wiem, po co tutaj szyk przestawny, w tym fragmencie najbardziej rzuca się w oczy i denerwuje. Tekst wcale nie będzie gorszy, jak to będzie napisane normalnie. Ze stylizacją trzeba uważać, żeby nie przesadzić.
Cytat:Zawahałem się. Widziałem jednak jak Bjear trzyma w objęciach Liljanę
- Tak - odparłem nie myśląc o konsekwencjach. Demon chwycił mnie za rękę
skoro się zawahał, to jednak znaczy, że coś o konsekwencjach pomyślał.
Było też kilka błędów interpunkcyjnych. Jeszcze musisz podłubać przy tym tekście, ale naprawdę warto Smile.
Dzięki za przeczytanie. Obecnie nie mam czasu, w najbliższym czasie błędy poprawię. Do kilku rzeczy też się odniosę. Interpunkcja... cóż. Niestety, jest to mój duży problem. Staram się i walczę, posiłkuję http://www.sjp.pl/. Niestety, długa droga zanim się w tym temacie ogarnę. Dobra, reszta na później. Pozdrawiam.
Sam tekst, przyznaję, bardzo mnie zainteresował. Jednak czasem pojawiały się za długie zdania przez co traciłeś wątek. W niektórych momentach pisałeś zbyt wyniosłym językiem, który nie do końca pasował. Całość jednak ciekawa i od razu mnie wciągnęło. Masz zamiar to kontynuować? Jeśli tak na pewno przeczytam.
Dobra, jedziemy:

Cytat:Przede wszystkim przydałby się jakieś akapiciki czy przerwy tekście, bo jak widzę taki kawał tekstu napisany jednym ciągiem, to czytać już mi się nie chce.
Ok, do poprawy.
Cytat:Te zdania nie podobają mi się, spróbuj sformułować je inaczej.
Bardzo chętnie. Jeśli można prosić, to mogłabyś wyjaśnić "nie podobają mi się". Co dokładnie Tobie się nie podoba. Byłbym wdzięczny.


"Większość młodych wyjechała stamtąd do miasta, do pracy, pozostali tylko zabobonni starsi, którzy widzieli tyle, że już wszystko się im mieszało. Ja nie wyjechałem, miałem coś co mnie tam trzymało."
Cytat: "Większość młodych wyjechała stamtąd do miasta, do pracy, pozostali tylko zabobonni starcy. I ja."
No tak, z tym, że wtedy podana jest niepełna informacja. Twoje zdanie nie oddaje treści pierwotnego zdania. No ale poszukam innego rozwiązania.


"Gdybym wiedział wtedy, co wiem teraz, nie doszło by do niczego."
Cytat: To wyrzucić.

Dlaczego?


"Co wziąłem wtedy za objaw sympatii. Teraz inaczej to widzę."
Cytat: pogrubione wyrzucić.

Według mnie, to oddaje fakt, że: są to myśli bohatera i że teraz rozumie błąd.


"Wystrojona rodzina, przystrojona chałupa, ubity najgrubszy świniak i oczekiwania. Długa lista gości przewijających się przed mym spojrzeniem, każdy dotykał, każdy całował, lecz jakbym ścianą był. Nieobecny, jedynie cielesność ma świadczyła o mnie. Wzrok miałem mętny, rodzice twierdzili o zalążkach szaleństwa, jakże niewiele się mylili. Wtedy jednak to ja twierdziłem, że pomyleni są. Gdy korowód rodzinnych postaci zasiadł w końcu za grubym, suto zastawionym stołem nie pomyślałem o rodzicach,nie bylem im wdzięczny, choć teraz wiem, że powinienem. Mnie jednak opatulała złość, przyjaciółka szaleństwa. Rzuciła na me oczy bielmo takie, że to co dobre złe mnie się zdawało. I stąd ma nadąsana mina, stąd spojrzenia wrogości, świdrujące uparcie rodziców. Nie chciałem ja wtedy tych urodzin. Czułem się tak dorosły, tak potężny, że walczyć chciałem z tradycją, z rutyną. Świat zmieniać chciałem. Głupi byłem, opętany przez pomroczność. Zmierzwione włosy opadały na oczy, palce nerwowo biegały po stole. Krew się we mnie gotowała, kipiała, a ujście swe znajdowała w ustach."
Cytat: Nie wiem, po co tutaj szyk przestawny, w tym fragmencie najbardziej rzuca się w oczy i denerwuje. Tekst wcale nie będzie gorszy, jak to będzie napisane normalnie. Ze stylizacją trzeba uważać, żeby nie przesadzić.

Ok, do poprawy.


"Zawahałem się. Widziałem jednak jak Bjear trzyma w objęciach Liljanę
- Tak - odparłem nie myśląc o konsekwencjach. Demon chwycił mnie za rękę"
Cytat: skoro się zawahał, to jednak znaczy, że coś o konsekwencjach pomyślał.

Hihi, racja.

Dzięki za analizę raz jeszcze.
Gdybym wiedział wtedy, co wiem teraz, nie doszło by do niczego.
„(…) do niczego by nie doszło”, bądź „nie doszłoby to tego co się stało”. W tej formie w jakiej jest, jest to okropnie zamieszane.

Istoty mroku nie były do szpiku swych ciemnych, nasączonych gniewem kości, złe. Były istoty gorsze, bardziej krwiożercze, bestialskie. To one władały światem, przynajmniej na czas utraty słońca.
To znaczy kto władał, te nie całkiem złe, czy te gorsze?

Wiatr już nie był pomocnikiem ludzi(…)
Nie był już

(…)krwawych, że kwiaty krwią pachniały.
(…)krwawych, że kwiaty pachniały krwią. Mniej poetycko a bardziej poprawnie, zwłaszcza, że to nie wiersz.


W mroku tym żyły także istoty o własnej woli, potrafiące myśleć i czuć.
Nie wiem, czy nie chodziło Ci może o „W mroku tym żyły istoty także potrafiące myśleć i czuć, ale o własnej woli.” W przeciwnym razie wszystkie istoty, o których wspomniałeś poprzednio oprócz tego, że nie mają wolnej woli, nie potrafią także myśleć i czuć.

na skraju pożogi serc, walczący z mrokiem opatulającym świat. Tej nocy znowu zaszedłem za daleko.
Myślę, że „Tej nocy(…)” powinno zaczynać się od nowego akapitu.



Gęsta, brunatnoszara zawiesina, podobna do mgły, otaczała mnie.
Nie jest to błąd, chociaż ja napisałbym „Otaczała mnie gęsta, brunatnoszara zawiesina, podobna do mgły.” Jakoś tak schemat PODMIOT+ORZECZENIE+DOPEŁNIENIE siedzi mi mocno w głowie. Przytoczyłem ten fragment, bo jest wyznacznikiem Twojego stylu, tak jak „krwią pachniały”. W tym akurat zdaniu konstrukcja użyta przez Ciebie nawet fajnie buduje klimat, wiedz jednak, że łatwo jest przesadzić z tego typu opisami, a co za dużo, to się potem w głowie kręci i żygać chce.

Tego co nastąpiło nie rozumiałem. Tego co przybył nie znałem,
Znowu wyjeżdżasz z poezją.


Był księciem piekieł, jeśli owe istnieją, miał w sobie majestat mroku i potęgę zła.
Rozdziel te dwa zdania.

(…)za każdą łzę wylaną przez ciebie(…)
Przez ciebie, czy z twojego powodu?


Ja bez litości żyłem
No i znowu…

To prawda, ma.
WTF? Oto ma prawda?

Długa lista gości przewijających się przed mym spojrzeniem, każdy dotykał, każdy całował, lecz jakbym ścianą był.
Między „spojrzeniem” a „każdy” wstawiłbym średnik. Na temat „ścianą był” już się nie wypowiadam Big Grin
że pomyleni są.
j.w.

Mnie jednak opatulała złość, przyjaciółka szaleństwa.
No i znowu przedobrzyłeś. „Otulić” jest OK, bo niekoniecznie oznacza ochronę przed zimnem. „Optaulić”, jednakże, bezpośrednio odnosi się do zimna, i w tym przypadku nie ma zastosowania.

Rzuciła na me oczy bielmo takie, że to co dobre złe mnie się zdawało.
I znowu. Uff… Jeżeli twoim zamierzeniem było przekazanie archaicznego stylu bohatera-narratora, musisz być konsekwentny w jego używaniu. Ty natomiast skaczesz między stylami i jest to bardzo męczące.

Nie zdziwiło mnie to, jak ma się siedemnaście lat takie rzeczy nie dziwią.
Nie „jak” a „gdy”


(…)wokół nie ma żadnego kamienia, co same w sobie jest paradoksem (…)
„Samo”, nie „same”

„Ja marą? - zdziwienie jej było autentyczne
O to właśnie mi chodziło, gdy mówiłem, że skaczesz po stylach. To odstaje bardzo od narzuconego przez Ciebie wcześniej.


A jeśli wiedźmą nie była, zostawiłbym ją i nigdy nie znalazłbym kobiety tak silnie oddziaływającej.
O, a tutaj zrobiłeś to w tym samym zdaniu :/


W tej chwili zrozumiałem, że z nią chcę być.
Proponuję: „że chcę z nią być” – co oznacza, że po prostu uświadomił sobie, że chce z nią być. Konstrukcja „że z nią chcę być” kładzie nacisk na „z nią”, co oznacza, że akurat z tą, a nie z jakąś inną. Tutaj nie było wyboru między kilkoma kobietami, więc użycie takiej konstrukcji, nawet przy założeniu, że styl ma być archaiczny, jest nieuzasadnione.

Nic na tej plaży nie jest twoje młodzieńcze.
Nic na tej plaży nie jest twoje, młodzieńcze

Spojrzałem, wysoki mężczyzna stał przy łódce.
Rozdziel albo kropką, albo myślnikiem – nie przecinkiem.



- Co się dzieje? - spytała się przestraszona Liljana. Nie wiedziałem co jej odpowiedzieć.
„Nie wiedziałem(…)” rozpocznij od nowej linijki


A one słuchają, ludzie nie popełniajcie cudzych błędów!
Te dwa zdania musisz rozdzielić.

Fajny pomysł, fajnie opisany. Szkoda tylko, że ta niekonsekwencja, o której wspomniałem utrudnia odbiór. Według mnie – opowiadanie do przepisania z zachowaniem jednolitości stylu i będzie git.
Wow... Historia robi duże wrażenie. Jest bardzo fajnie wymyślona. Co do sposobu podania, to styl jest trochę zbyt podniosły. Gdyby był trochę lżejszy opowiadanie odbierałoby się znacznie łatwiej - a na pewno zasługuje ono na to Smile