Via Appia - Forum

Pełna wersja: Szukając Wnętrza
Aktualnie przeglądasz uproszczoną wersję forum. Kliknij tutaj, by zobaczyć wersję z pełnym formatowaniem.
Północna część Afilii nie należała do miejsc chłodnych, a słońce każdego dnia bez litości spoglądało na te rejony, wypalając ziemię i odbierając ludziom siły. Dziś jednak panował szczególny ukrop. Rozsądni ludzie nawet nie próbowali wychodzić ze swych domostw, modląc się by był to tylko drobny wybryk bogów, a nie zapowiedź suszy. Wielu ludzi nie miało jednak żadnego wyboru. Nie każdą ciężką pracę można wykonywać w cieniu, a w Afilii ludziom obce są takie słowa jak nieposłuszeństwo. Lepiej jest pracować ryzykując śmiercią z wyczerpania niż skazywać swoją rodzinę na śmierć głodową lub jeszcze gorszy żywot.
Shedim był człowiekiem, który przynajmniej uważał się za rozsądnego. Jednak życie nie pozostawiało mu wyboru. Życie strażnika w pałacu Zaprzysiężonego w rzeczywistości było wielkim wyróżnieniem. W końcu była to kasta leżąca nawet ponad kupcami i arystokracją. Magowie w Afilii zawsze cieszyli się olbrzymim prestiżem, a najpotężniejsi zawsze szkolili się w szeregach Zaprzysiężonych członków Bractw. Szybko zdobywali olbrzymi prestiż, szacunek i bogactwo odpowiednie dla ich potęgi. W końcu każdy winien jest respekt komuś kto potrafi zwracać się do bogów i ujarzmiać demony. Al'Tarin, pan na zamku przed którego wejściem stał teraz Shedim należał do Bractwa Myśli. Mag ten był bez wątpienia najbardziej znanym czarownikiem w okolicy. Znany był z umiłowania dla dostatku, pięknych kobiet i wszystkiego co cieszyło się najwyższą jakością. Nic więc dziwnego, że nawet jego straż należała do elity. Sama ta myśl pobudzała próżność Shedima który uśmiechał się sam do siebie mimowolnie. Zarabiał tutaj duże pieniądze, które wysyłał swojej żonie i dzieciom, a i sam jadał porządnie oraz codziennie się wysypiał. Stanie w południowym słońcu w pełnym rynsztunku było niewielką ceną za to wszystko. Zwłaszcza, że było to jedyne poświęcenie poza codziennym treningiem. W końcu i tak nikt nie byłby na tyle głupi by spróbować wedrzeć się do posiadłości Zaprzysiężonego. Zwłaszcza w upał jak dzisiaj. Shedim po raz tysięczny otarł spoconą twarz mokrym już rękawem, czując, że wcale nie zatrzymało to strużek potu wyciekających spod owiniętego turbanem hełmu. Miał już tego szczerze dość. Tylko jego duma i upór sprawiały, że nie nie rzucił swoją glewią o ziemię i nie odszedł w cień. Słońce padało teraz prosto w jego oczy. Oślepiało go i rozgrzewało jego pancerz oraz ubranie do nieznośnej temperatury. Czuł, że traci zmysły oraz siły. Dusił się. Zsunął z głowy swój hełm by chociaż przez chwilę poczuć się lżej. Dosłownie czuł jak jego skóra łapie powietrze, a mokre włosy odklejają się od wyprawianej skóry. Poczuł też dłoń na swojej potylicy. Oraz dziwne uczucie, że w jego umyśle budzą się w jednej chwili tysiące pragnień oraz snów o których zapomniał na wieki nim zdał sobie sprawę z ich istnienia. Prawie poczuł też, że w jego umyśle pojawił się głos drugiego człowieka. Jednak nim to pojął, osunął się na ziemię bez przytomności. Człowiek, ubrany w czarny strój jeźdźca pustyni, chwycił go za kołnierz by nie zrobił wiele hałasu opadając na ziemię. Po chwili odsunął go powoli w cień o którym Shedim marzył od tylu godzin.

William starannie ułożył bezwładnego strażnika w cieniu skał. Był ciężki i duży, a jego ciało wydzielało obrzydliwy zapach potu, który wywoływał u niego uczucie obrzydzenia. Początkowo chciał spróbować przebrać się w zbroję i wejść do zamku udając jednego z gwardzistów. Zbroja jednak była zdecydowanie za duża, a jej zapach wyjątkowo go zniechęcał. Zresztą w niczym nie przypominał człowieka pustyni... Jasne, spięte w kucyk włosy, delikatne rysy twarzy i skóra dopiero od niedawna smagana przez bezlitosne słońce, a także drobna budowa ciała w niczym nie przypominały rosłych, ciemnowłosych wojowników o brązowej skórze. Musiał zdać się na inne ze swoich talentów. Westchnął teatralnie sam do siebie.
- Przykro mi przyjacielu, ale jeszcze raz będę musiał zajrzeć do twojej głowy. Mam nadzieję, że wybaczysz mi moją nachalność.
Przyklęknął powoli przy nieprzytomnym olbrzymie. Podparł jego głowę lewą dłonią, unosząc ją lekko do góry. W tym samym czasie zamknął oczy, przykładając drugą rękę do czoła nieprzytomnego. Na jego twarzy pojawił się wyraz całkowitego skupienia.
Wszyscy mieszkańcy Abaletl, olbrzymiego kontynentu zamieszkanego przez niezliczone rzesze ludzi, doskonale wiedzieli, że ludzie nie mają w sobie magii, a czerpać mogą ją jedynie z obcych istot nazywanych powszechnie demonami. Dlatego William często miał problem z określeniem swojej mocy. Do dziś nie nazwał swojego talentu w żaden sposób. Nigdy nie bratał się z demonami ani też nawet nic nie czytał na ten temat. Po prostu pewnego razu odkrył, że potrafi dostroić swój umysł do innych ludzi. Dawało mu to wiele możliwości. Potrafił wyczuwać emocje, a nawet czytać w cudzych myślach czy podsuwać innym ludziom słowa, choć to ostatnie zawsze przychodziło mu z trudem. Siła jego talentu rosła jednak wielokrotnie gdy miał fizyczny kontakt ze swoją ofiarą. Wchodzenie do cudzych myśli przypominało mu kąpiel w morzu, tyle że były tam słowa i obrazy zamiast wody. Strażnik był nieprzytomny, więc w zasadzie jego myśli przypominały bezkres spokojnego, pozbawionego fal oceanu w bezwietrzny dzień. William szybko znalazł to czego szukał.
Podniósł się powoli. Musiał dać sobie chwilę by oswoić się z nowymi obrazami które wypełniały jego myśli. Znał teraz wszystkich dwudziestu strażników z imienia, chociaż nie był pewien dokładnych tras ich obchodów po pałacu. Znał za to dość dobrze rozkład pomieszczeń. Przynajmniej części tego kompleksu... Straż miała zakaz wstępu do wielu miejsc. Osobiście z Zaprzysiężonym spotykać się mógł dowódca straży i jego czterech najlepszych ludzi, a także jego zaufana służka... i kochanka jak twierdził Shedim. Musiała być bardzo wyrozumiała skoro nie przeszkadzały jej liczne nałożnice i kobiety, które Al'Tarin sprowadzał sobie do swego pałacu. Zresztą wszystkie zdawały się w nim zakochiwać bez pamięci.
Sprawnym ruchem prawego ramienia zrzucił z siebie czarny płaszcz i turban z osłoną twarzy. Poprawił spięte w kucyk włosy i spojrzał krytycznie na swe ubranie. Miał na sobie ciemny, przylegający strój z licznymi kieszeniami na nogawkach i kamizelce. Był to prosty, praktyczny ubiór dla każdego kto potrzebował swobody ruchu i dostępu do wielu niewielkich narzędzi. William od wielu lat zajmował się głównie przemytem, ale nie dało się ukryć, że złodziejski fach również był mu bliski. Dla poczucia godności postarał się by strój miał kilka elementów oddających jego nienaganny gust. Miał starannie dobrane wykończenia i kilka zdobień przedstawiających splecione kwiaty. Nikt w zasadzie nie był w stanie dostrzec tych szczegółów, ale wychowany w dobrym vallidzkim domu William czuł, że takie drobiazgi dodają mu poczucia pewności i bezpieczeństwa. Jego dłoń powędrowała do kabury przy prawym boku. Powoli odpiął ją i wyciągnął z niej czarny szcześciostrzałowiec z niespotykanie długą lufą. Wcześniej broń ta należała do vallidzkiego zabójcy. W odróżnieniu od normalnej broni ten pistolet był prawie bezgłośny. Na co dzień nie nosił przy sobie broni, ale tym razem mogła mu być ona niezbędna. Stał przed największym wyzwaniem swojego życia.
Powoli wsunął broń do kabury i prześlizgną się bocznym wejściem do zamku. Po chwili znalazł się w wykutych w surowej skale komnatach siedziby czarownika. Złowrogie, ciemne ociosane ściany w ozdobie złotych dywanów i wspaniałych, aksamitnych zasłoń tworzyły kontrast, który wywoływał jeszcze większy niepokój w duszy włamywacza. Tym samym dziękował Adessie Smokobójczyni w niemej modlitwie, że nie było tu ani jednego prostego korytarza, a komnaty łączyły się ze sobą w sposób przypadkowy tak jak pozwoliła na to naturalna budowa góry. Dzięki temu zawsze dało się uniknąć patrolujących korytarze strażników. Intuicja podpowiadała mu jednak, że nie tylko ludzie strzec będą domu zamieszkanego przez Zaprzysiężonego. Pełno mogło być tutaj demonów o niewyobrażalnych mocach. Skąd mógł mieć pewność czy krok w krok za nim nie maszeruje niewidzialny zabójca bądź też jakieś potrafiące widzieć przez ściany monstrum nie prowadzi go cwanym sposobem prosto w pułapkę. Włamanie do tego miejsca było pomysłem szalonym i niedorzecznym. Kto o zdrowych zmysłach podjął by się tego zadania? W imię czego? Skarbów? Sławy w półświatku? William nie miał wyboru. Przywiodło go tutaj serce oraz pragnienie zemsty pomieszane z poczuciem winy. Z każdym krokiem wspomnienia sprawiały mu coraz większy ból.
Przyłączył się do partyzantów zaledwie kilka miesięcy temu. Wcześniej sprzedawał im broń kradzioną rodakom, lecz z czasem postanowił porzucić ojczyznę i całym sobą wesprzeć powstańczy ruch Hakramu. Nie wynikało to z poczucia sprawiedliwości czy czegoś podobnego. To była Jej wina. Hari fascynowała go od pierwszej chwili gdy tylko ją zobaczył. Początkowo były to tylko niewinne myśli. W końcu była ona niezwykle piękną kobietą. Z czasem dopiero zaczął zdawać sobie sprawę z tego jak bardzo go ona zafascynowała. Jej obojętność, chłód i profesjonalizm z nieznanych mu przyczyn rozpalał w nim coraz większy ogień pożądania. Zresztą w niej też drzemały tajemnicze moce, które sprawiały, że William czuł istniejącą między nimi więź. W końcu podjął decyzję, że zbliży się do niej tak bardzo jak tylko zdoła. Przyłączył się do partyzantów by móc swoimi umiejętnościami wspierać ukochaną, chociaż ta nigdy nie spróbowała nawet odwzajemnić tego uczucia. Służył w hakramskiej armii jako kontakt, zwiadowca, dostawca, kwatermistrz. Robił wszystko czym tylko mógłby się przesłużyć. Udało mu się nawet uzyskać kontakt z Zaprzysiężonym, który zdradził im położenie tajnego magazynu Smoczego Bractwa. Setki karabinów, pancerzy, kilka Zbrój oraz innego wartościowego sprzętu znalazło się tej nocy w rękach rebeliantów. Mag wykorzystał jednak radość panującą w obozie i uprowadził Hari. William czuł się winny temu obrotowi spraw i w ślad za magiem przemierzył cały kontynent by ostatecznie znaleźć się tutaj... w jego zamczysku.
Teraz jednak dopiero zdał sobie sprawę z przykrej myśli. Od dłuższego czasu wcale nie myślał o czarnowłosej partyzantce, a o służącej maga, którą widział we wspomnieniach wartownika. Krążyła po jego myślach natrętnie, nie pozwalając mu odegnać jej obrazu sprzed oczu. Była atrakcyjna, ale w żaden szczególny sposób. Miała trochę za duży nos i zbyt wydatne kości policzkowe. Jej figura również nie należała do najbardziej zmysłowych. Mimo wszystko żadna kobieta nigdy nie rozpaliła w nim takiego pożądania. Siłą skupiał się na tym by myśleć o swojej obecnej sytuacji.
Dotarł do komnat mieszkalnych. Brak jakiegokolwiek alarmu czy najmniejszej nawet trudności dodał mu śmiałości oraz pewności siebie. Zaczął wierzyć w swoje szczęście i umiejętności zapominając o tym, że nie tak dawno jeszcze bał się o swoje życie. Poza strażnikami coraz częściej widywał również kobiety przechadzające się w zmysłowych sukniach po korytarzach, czy przesiadujące w komnatach pełnych zasłon i wyszywanych złotem poduszek. W końcu dostrzegł też tą, która towarzyszyła mu w jego myślach przez cała podróż korytarzami pałacu. Stała przy olbrzymim lustrze ubraną w suknię o kolorze promieni słońca. W tej chwili dopiero William zapragnął jej jak nigdy dotąd. Czując, że dzieje się z nim coś dziwnego wślizgnął się do komnaty i skrył za ciężką, fioletową zasłoną. Po chwili walki ze swymi żądzami doszedł do siebie. Postanowił spróbować zgłębić myśli tej kobiety by odnaleźć drogę do Hari oraz Al'Tarima.
Zmrużył oczy, przyglądając się tej kobiecie. Wszystko poza nią zdawało się lekko zamazywać, tracić kształty i kolory. Po tej granicy świata widzialnego i niewidzialnego przesuwała się jego moc, jakby wąskie stróżki fioletowej farby rozlewające się w powietrzu. Z każdą chwilą były coraz bliżej ofiary. Zostało kilka kroków. Kilka centymetrów. Fioletowe wstęgi prawie wplatały się już we włosy służki Zaprzysiężonego gdy nagle ciało Wiliama przeszył strach. Ostry i nieprzyjemny niczym miecz wbity w trzewia. W jednej chwili dostał gęsiej skórki. Czuł aurę otaczającą tę... postać. Umysł człowieka szarpanego gniewem był czymś przerażającym, niczym sztorm na morzu. Ale to było coś znacznie gorszego. W ciele tej osoby żyły tysiące krzyków i cierpień. Z jej postaci biło błaganie o litość setek istnień, które wypełniały to jedno ciało. Ona nie była człowiekiem... To był demon! Demon, któremu złożono w ofierze tych wszystkich ludzi, których dusze nie zaznają już spokoju. William szybko skrył się mocniej za zasłoną. Gdyby spróbował wedrzeć się do jej wnętrza zostałby tam już na zawsze. Musiał znaleźć inny sposób działania. Obecnie przepełniało go obrzydzenie tą kobietą i paniczny lęk o Hari. Bał się, że może być już za późno. Ten demon musiał być niezwykle potężny skoro potrafił przybrać doskonałą postać człowieka. W tej chwili do komnaty wszedł ktoś jeszcze. William od razu rozpoznał powolny, lecz zdecydowany krok Al'Tarima.
- W czym mogę ci służyć, panie? - głos tej istoty był cudowny. Tak pełen uroku, że sam jego dźwięk sprawiał sercu radość. W oczach Williama wydawało się to jednak wyjątkowo groteskowe.
- Dzisiaj masz zamiar zająć się tą dziewczyną z Hakramu? Zastanawiałem się nad tym. Jestem nią zainteresowany. W zamian za nią mogę oddać ci siedem innych kobiet. To dobra oferta, Frt'ilr'nm.
Odpowiedział mu złośliwy, lecz zaskakująco słodki śmiech.
- Przykro mi, panie. Znasz naszą umowę. Użyczam ci swych mocy, a ty raz na sto siedem dni sprowadzasz dla mnie jedną, wybraną przeze mnie kobietę. Chcę właśnie jej. Nie innej. Jeśli będziesz próbował naginać tę zasadę – ja odejdę. A wtedy stracisz władzę nad wszystkimi swoimi niewolnicami.
Mag westchnął z zawodem. Zaprzysiężeni mają władzę nad demonami, ale sami też wiążą się różnymi kontraktami, których nie wolno im łamać. Czasem ceny bywają bardzo wysokie. Ale w tym wszystkim kryła się dobra wiadomość.
Hari żyła.
- Nie mogę pozwolić jej już dłużej czekać. Mam wielką ochotę w końcu uczynić z niej część siebie.- tymi słowami demoniczna służka zakończyła rozmowę, mijając maga i zostawiając go samego w pomieszczeniu.
Czarnoksiężnik zaczął cicho złorzeczyć, najwyraźniej nie mając zamiaru opuścić tego pomieszczenia. Szybkim krokiem podszedł do jednej z szafek zaczynając czegoś szukać. Stał zbyt blisko wyjścia by William mógł minąć go niezauważony. W tym samym czasie demon szedł już ku jego ukochanej, chcąc pozbawić ją życia i skazać na wieczne cierpienia jako część swego potwornego majestatu. Vallid musiał podjąć szybką i dramatyczną decyzję.
Szybkim susem wyłonił się zza zasłony i chwycił maga. Jedną dłonią zakrył mu usta by ten nie krzyknął w zdziwieniu, drugą przyłożył mu do oczu. Z całej siły przycisnął zaskoczoną postać do siebie. Pragnął jak najszybciej dostać się do jego umysłu. Poczuł jakby wciągała go trąba powietrzna. Nigdy jeszcze jego myśli nie krążyły tak szybko. Nim zorientował się w sytuacji był już w głowie czarnoksiężnika. Poczuł się zdezorientowany gdyż pierwszy raz znalazł w ludzkiej głowie coś co tak mocno odzwierciedlało świat zewnętrzny. Wszystko było pozbawione barw innych niż odcienie szarości, ale do złudzenia przypominały one opustoszałe uliczki anonimowego miasta Afilii.
- Nie wiem kim jesteś i w jaki sposób dostałeś się do mojego umysłu, ale był to poważny błąd. - Głos Al'Tarim był pewien siebie. Jego postać wyłoniła się zza zakrętu. Jako jedyny miał tutaj kolor. Jego strój miał odcień intensywnego fioletu. Kaptur zasłaniał twarz, kryjąc jej rysy. - Podstawową zasadą Bractwa Umysłu jest takie szkolenie swoich adeptów by mieli pełną kontrolę nad swoimi snami i myślami. Cóż... Witaj w mojej głowie...
- William Harqunett. Już mnie zapomniałeś? Przybywam po mojego towarzysza broni, zdrajco.
Odpowiedział mu gorzki śmiech czarownika.
- Dla niej jest już za późno. Dla ciebie już też. Mój demon niedługo ją pożre, a twoje ciało zawiśnie na murach jako przestroga dla innych głupców – mówiąc czarownik sięgnął w głąb swojej szaty wyciągając bułat o prawie przezroczystej klindze mieniącej się błękitem. Przypominała kolorowe szkło, cudownie mieniące się na tle szarego świata.
William nie mógł czekać. Odruchowo sięgną do kabury i dobył broni. Wymierzył prosto w czoło Al'Tarima i nacisnął spust. Nie przyniosło to efektu. Broń wydała się niedziałającą zabawką. Dopiero teraz William pojął, że to naprawdę jest świat maga. On ustalał tutaj zasady. Czarownik wykorzystał chwilę konsternacji chłopaka i rzucił się na niego ze swym ostrzem. William w ostatniej chwili uniknął dziwnej klingi. Czuł, że jest wolniejszy niż zazwyczaj. Gdyby nie koncentrował się na ruchu kończyn pewnie nie drgnąłby w ogóle. Lewą ręką chwycił za leżący na jakiejś okiennicy dzban i cisnął nim prosto w maga by dać sobie chwilę na odetchnięcie. Al'Tarim przeciął gliniane naczynie w locie zamieniając je w obłok szarego pyłu. William w tym czasie odskoczył wzdłuż ściany rozglądając się za czymś co posłuży mu za broń.
- Nie masz szans. Jesteś w moim świecie. To wszystko to tylko zabawa- głos maga był bardzo pewny siebie.
Jednak William czuł, że coś się tutaj nie zgadza. Gdyby czarownik naprawdę miał taką władze nad tym światem to sprawiłby, że rozstępuje się pod nim ziemia i zmiażdżył go w jednej chwili. Musiał być jednak ograniczony w swoich możliwościach... Ściana! Gdy William robił unik stał na środku ulicy, a jeden krok przyparł go do ściany. Po prostu tak bardzo pragnął za coś chwycić, że rzeczywistość się do tego dostosowała. To nie był pojedynek mięśni. To był pojedynek woli. By dowieść, który z nich ma potężniejszy umysł. William mimo wszystko jednak znajdował się na obcym gruncie.
Kolejny atak czarownika był serią szybkich cięć, ale William odzyskał już prędkość. Unikał ciosu za ciosem, przeskakując nad poprzewracanymi straganami i porzuconymi wozami. Chciał chwycić chociażby deskę, ale mag swoją wolą zamieniał w proch wszystko czego tylko William dotknął. Sprawa wyglądała na przegraną. Złodziej wpadł na ścianę w wąskiej uliczce, nie dającej szans na unik. Al'Tarim poprawił uchwyt ostrza i uśmiechnął się zwycięsko. Został już tylko jeden cios. Zaczął biec z mieczem uniesionym nad głowę gdy nagle powietrze przeszył delikatny świst. Mag momentalnie zwolnił. Upuścił bułat i osunął się na kolana. W jego ustach pojawiła się krew. Wsparł się o ścianę. Całą pokrytą pęknięciami. Mag umierał a razem z nim jego świat.
- Jak? - Wybełkotał spoglądając pustym wzrokiem przed siebie.
- Udawałem, że szukam broni byś skoncentrował się na odbieraniu mi wszystkiego co chwycę. W rzeczywistości jednak skupiałem się na naprawieniu tego pistoletu. Nie byłeś wystarczająco czujny, przeklęty zdrajco. Ale nie mogę teraz z tobą rozmawiać. Boję się, że razem z twym umysłem umrze też twoje ciało. A potrzebuję jeszcze kilku informacji.
William ruszył wzdłuż rozsypującej się ulicy w stronę umierającego maga. Al'Tarim bełkotał jeszcze coś w proteście, ale nie miał sił by się przeciwstawić.

Hari wisiała przykuta do brudnej, wilgotnej ściany lochu, gdy demoniczna kobieta położyła dłoń na jej bezwładnie zwieszonej głowie.
- Szkoda, że będziesz nieprzytomna, gdy staniesz się częścią mnie. Ale dziękuję. Dzięki tobie stanę się jeszcze silniejsza i jeszcze piękniejsza.
W tej chwili demoniczną postać przeszył zimny dreszcz. Z korytarza dobiegły ją słowa zaklęcia. Ktoś chciał ją wygnać z tego starannie pielęgnowanego ciała! Odwróciła się w stronę drzwi gdzie dostrzegła obcego jej młodzieńca. Recytował z wyraźnym wysiłkiem słowa starożytnego zaklęcia, odbierając jej siły.
Demoniczna postać osunęła się na ziemię, gdy William starannie wypowiadał słowa wyciągnięte z głowy maga. Nie mógł się pomylić. Na jego oczach upiorna dama dusiła się i wiła złorzecząc i zawodząc. Ale on udawał, że nie słyszy jej błagań i obietnic. Z każdym słowem była coraz słabsza. William nie był w stanie tego dostrzec, ale podejrzewał, że demoniczna esencja opuszcza to ciało i niedługo odejdzie z tego świata by znaleźć się pośród sobie podobnych. W końcu jęki ustały. Ciało kobiety znieruchomiało przybierając obrzydliwą, brązową barwę i wysychając jak popękana skorupa. Z jej wnętrza zaczęły wypełzać robaki toczące z pewnością jej wnętrzności od dawnych czasów. To był koniec tego potwora.
William szybkim krokiem dopadł do nieprzytomnej Hari. Oddychała i wyglądała na zdrową. Była brudna, zaniedbana i wygłodzona. William objął ją i zaczął płakać ze szczęścia. Dziękował Adessie Smokobójczyni równocześnie za jej ocalenie jak i brak przytomności. Nie chciał by zobaczyła jak cieszy się z jej znalezienia. A cieszył się całym sercem. Chciał tańczyć i skakać z radości. Uratował ją. I znów będzie przy niej. Obiecywał sobie, że nigdy już nie odstąpi jej na krok.
Pozostało tylko zdjąć kajdany i uciec z tego upiornego miejsca. Ale to było łatwe. Wyciągnął z pamięci Al'Tarima miejsce ukrycia klucza. Niedługo wraz z Hari znów będą w Hakramie. Ona będzie walczyła o wolność swego kraju, a on o jej uznanie. Wszystko będzie jak dawniej.
Cytat:Lepiej jest pracować ryzykując śmiercią z wyczerpania niż skazywać swoją rodzinę na śmierć głodową lub jeszcze gorszy żywot.
Jak taki ojciec umrze z wycieńczenia, to właśnie chyba mocno osłabi rodzinę - brak głównego żywiciela, siły fizycznej etc.

Cytat:Magowie w Afilii zawsze cieszyli się olbrzymim prestiżem, a najpotężniejsi zawsze szkolili się w szeregach Zaprzysiężonych członków Bractw. Szybko zdobywali olbrzymi prestiż(...)
Powtórzenie.

Cytat:Mag ten był bez wątpienia najbardziej znanym czarownikiem w okolicy. Znany był z umiłowania dla dostatku, pięknych kobiet i wszystkiego co cieszyło się najwyższą jakością.
Jak wyżej.

Cytat:Czuł, że traci zmysły oraz siły. Dusił się. Zsunął z głowy swój hełm by chociaż przez chwilę poczuć się lżej. Dosłownie czuł jak jego skóra łapie powietrze, a mokre włosy odklejają się od wyprawianej skóry. Poczuł też dłoń na swojej potylicy. Oraz dziwne uczucie, że w jego umyśle budzą się w jednej chwili tysiące pragnień oraz snów o których zapomniał na wieki nim zdał sobie sprawę z ich istnienia. Prawie poczuł(...)
Znów to samo.

Cytat:Człowiek, ubrany w czarny strój jeźdźca pustyni(...)
Shedim go nie widział. Intruz mógł jego ciało zaciągnąć w ustronne miejsce, ale można było sobie kwestię jego ubioru darować.
Poza tym, to lakoniczny, nic nie mówiący opis. Nie wspominałeś o jeźdźcach wcześniej. To świat stworzony tylko przez Ciebie - gdyby to była II Wojna Światowa, nie byłoby problemu, "niemiecki mundur" i wszystko jasne. Ogólnie klimaty Bliskiego Wschodu, to sobie wyobraziłem jakoś w miarę, ale opis był skąpy strasznie. No i w złym miejscu. Opisywałeś z perspektywy Shedima, który nie miał prawa widzieć nieproszonego gościa.

Cytat:Miał na sobie ciemny, przylegający strój z licznymi kieszeniami na nogawkach i kamizelce. Był to prosty, praktyczny ubiór dla każdego kto potrzebował swobody ruchu i dostępu do wielu niewielkich narzędzi. William od wielu lat zajmował się głównie przemytem, ale nie dało się ukryć, że złodziejski fach również był mu bliski. Dla poczucia godności postarał się by strój miał kilka elementów oddających jego nienaganny gust. Miał starannie dobrane wykończenia i kilka zdobień przedstawiających splecione kwiaty. Nikt w zasadzie nie był w stanie dostrzec tych szczegółów, ale wychowany w dobrym vallidzkim domu William czuł, że takie drobiazgi dodają mu poczucia pewności i bezpieczeństwa. Jego dłoń powędrowała do kabury przy prawym boku. Powoli odpiął ją i wyciągnął z niej czarny szcześciostrzałowiec z niespotykanie długą lufą
Niby w porządku, wreszcie bardziej pożyteczny opis. Uważaj, żeby też nie przesadzić ze szczegółami. Geralt składał się głównie z białych włosów, mieczy i nabijanej ćwiekami kurtki. Tyle, o ile dobrze pamiętam xD Od Ciebie zależała reszta. Ale dobra, Gibsonowi wybaczyłem dokładny opis Grafa Newmarka, to okTongue

Cytat:Powoli wsunął broń do kabury i prześlizgną się bocznym wejściem do zamku
Prześlizgnął.

Cytat:Złowrogie, ciemne ociosane ściany w ozdobie złotych dywanów i wspaniałych, aksamitnych zasłoń tworzyły kontrast, który wywoływał jeszcze większy niepokój w duszy włamywacza.
Nie oznajmiaj tego czytelnikowi, tylko ukaż.
W Misery King nie pisał, że "Annie źle się dziś czuje, ma depresję", tylko, że pożera ciastka i lody, popijając colą, nie odzywa się, jeśli już, to niewyraźnie mamrocze do siebie i snuje się po domu bez celu. Jeśli musisz wyjaśnić coś czytelnikowi wprost - przegrywasz.

Cytat:Dzięki temu zawsze dało się uniknąć patrolujących korytarze strażników.
Zawsze mnie dziwiło, dlaczego architekci Złych Lordów w taki sposób projektowali wszelkie zamkiTongue

Cytat:Skąd mógł mieć pewność czy krok w krok za nim nie maszeruje niewidzialny zabójca bądź też jakieś potrafiące widzieć przez ściany monstrum nie prowadzi go cwanym sposobem prosto w pułapkę.
Brzmi mało literacko, po wcześniejszym, pozbawionym kolokwializmów kawałku.

Cytat:Włamanie do tego miejsca było pomysłem szalonym i niedorzecznym. Kto o zdrowych zmysłach podjął by się tego zadania? W imię czego? Skarbów? Sławy w półświatku? William nie miał wyboru. Przywiodło go tutaj serce oraz pragnienie zemsty pomieszane z poczuciem winy. Z każdym krokiem wspomnienia sprawiały mu coraz większy ból.
To takie sztampowe do bólu, przewidywalne. Ciąg dalszy przeszłości bohatera też.

Cytat:To dobra oferta, Frt'ilr'nm
Toż Nyarlathothep byłby się zadławił własnym plugawym jęzorem próbując to wymówić! xD Dobry lovecraftyzm nie jest zły, ale to podpada pod parodię.

Skończyłem. Niestety, jest schematycznie, dialogi są sztywne, wszystko jest pozbawione życia, klimatu, atmosfery. Czułem się, jakbym oglądał słaby film, nie wciągnąłeś czytelnika w ten świat. Opisany jest, wraz z postaciami zbyt słabo, zbyt pobieżnie. Nic nie jest wyraźnie zarysowane. Mimo rzadko spotykanej scenerii, nic interesującego.
Zobacz, jak Sapkowski konstruuje genialne dialogi, Poe chore, lecz bogate portrety psychologiczne swoich postaci, Lovecraft stopniuje napięcie...przede wszystkim, czytajSmile

Witaj,

Słownictwo masz bogate, a tyle powtórzeń! Aż ciężko się czyta. Interpunkcja nieco kuleje. Sam pomysł? Niestety niczym nie zaskakuje i jest schematyczny. Bardzo rzuca się w oczy płytkość uczuciowa głównego bohatera, który zakochuje się w jednej kobiecie, co nie przeszkadza mu w pożądaniu innej. Unikaj zaczynania zdań od : "a", "i", "ale". Unikaj nadmiaru zaimków i popracuj nad wyeliminowaniem z tekstu powtórzeń.

MOJE SUGESTIE:

Wielu ludzi nie / Rozsądni ludzie - powtórzenie : ludzi/ludzie
pracować(,) ryzykując śmiercią z
olbrzymim prestiżem, / zdobywali olbrzymi prestiż, - powtórzenie: prestiżem/prestiż
respekt komuś(,) kto potrafi zwracać
Al'Tarin, pan na zamku(,) przed którego
Mag ten był bez wątpienia / Znany był z umiłowania - powtórzenie: był/był
i wszystkiego(,) co cieszyło się
próżność Shedima(,) który
za to wszystko. Zwłaszcza, że było to jedyne - powtórzenie: to/to
na tyle głupi(,) by spróbować
Zwłaszcza, że było to / Zwłaszcza w upał - powtórzenie: zwłaszcza/zwłaszcza
jego oczy. Oślepiało go i rozgrzewało jego - powtórzenie: jego/go/jego
swój hełm(,) by chociaż przez
oraz snów(,) o których zapomniał
za kołnierz(,) by nie zrobił wiele
w cień(,) o którym Shedim
do zamku(,) udając jednego
- Przykro mi(,) przyjacielu, ale
mieszkańcy Abaletl, olbrzymiego kontynentu zamieszkanego - powtórzenie: mieszkańcy/zamieszkanego
ludzi, doskonale wiedzieli, że ludzie - powtórzenie: ludzi/ludzie
z demonami(,) ani też nawet nic
wielokrotnie(,) gdy miał fizyczny
Podniósł się powoli. Musiał dać sobie chwilę(,) by oswoić się z nowymi obrazami(,) które - powtórzenie: się/się
dla każdego(,) kto potrzebował
postarał się(,) by strój miał kilka
i prześlizgną się bocznym wejściem - <prześlizgnął>
zmysłach podjął(,) by się tego
chwili(,) gdy tylko ją zobaczył.
jak bardzo go ona zafascynowała. - wytnij > ona
partyzantów(,) by móc swoimi
mógłby się przesłużyć. Udało mu się - powtórzenie: się/się
kontynent(,) by ostatecznie znaleźć
na tym(,) by myśleć o swojej
i umiejętności(,) zapominając
lustrze ubraną w suknię o kolorze - <ubrana>
myśli tej kobiety(,) by odnaleźć
myśli tej kobiety / przyglądając się tej kobiecie. - powtórzenie: tej/tej, kobiecie/kobiety
Jestem nią zainteresowany. W zamian za nią - powtórzenie: nią/nią
To dobra oferta, Frt'ilr'nm. - Nie było innego imienia? Łatwiejszego do przeczytania/zapamiętania?
tę zasadę – ja odejdę. - wytnij > ja
niej część siebie.- tymi słowami - brak spacji
jednej z szafek(,) zaczynając
blisko wyjścia(,) by William mógł
zakrył mu usta(,) by ten nie
zdezorientowany(,) gdyż pierwszy raz znalazł w ludzkiej głowie coś(,) co
swoich adeptów(,) by mieli pełną
- Dla niej jest już za późno. Dla ciebie już też. - powtórzenie: już/już
swojej szaty(,) wyciągając bułat o prawie
Odruchowo sięgną do kabury - <sięgnął>
prosto w maga(,) by dać sobie
ściany(,) rozglądając się za czymś(,) co posłuży
zabawa- głos maga był bardzo pewny siebie. - brak spacji, <mag był bardzo pewny siebie>
nad głowę(,) gdy nagle powietrze
osunął się na kolana. W jego ustach pojawiła się krew. Wsparł się o ścianę. - powtórzenie: się/się/się
Mag umierał(,) a razem z nim jego świat.
miał sił(,) by się przeciwstawić.
ją słowa zaklęcia. Ktoś chciał ją - powtórzenie: ją/ją
stronę drzwi(,) gdzie dostrzegła
i wiła(,) złorzecząc i zawodząc.
Nie chciał(,) by zobaczyła

Dużo weny życzę, pozdrawiam,
Lilith