09-01-2011, 08:58
No więc, zanim wstawię tu moje dzieło pragnę powiedzieć że nie jestem zaawansowaną pisarką. Co prawda piszę już od wielu lat, co sprawia że dzięki temu moje literackie ,,ja" robi się bardziej twórcze, ale jako iż jestem stosunkowo młoda nie jest to tekst na 6. Sami oceńcie co jest nie tak, wszelkie wskazówki i podpowiedzi mile widziane. Co do opisów, wiem że tworze je nie zbyt dobrze, ale mówiąc szczerze to najgorsze co spotyka mnie w opowiadaniach. A teraz by nie przedłużać zapraszam do komentowania i czytania:
Rozdział 1
Ziemia pozostawiała wiele do życzenia... uznawana za miejsce gdzie zło i dobro żyją wspólnie ze sobą, nigdy nie była miejscem uwielbianym przez bogów. Jedni uważali że dobro powinno oddzielać się od zła, a ci inni, że nienawiść jest w tym świecie wyniszczana przez radość, nie dając tym samym złości się rozszerzać. W zaświatach-a te były większe nawet od całej galaktyki- jedynym bogiem jaki kochał ziemię i zawsze uważał ją za świetny pomysł był Aerion, bóg sądu i sprawiedliwości. Mieszkał na wzniesieniu w górach, w pięknym rozległym pałacu, którego wierze wzbijały się ponad różowe niebo. Nawet okrążony lasami widać było go z daleka.
Aerion przedstawiany był jako bóg w podeszłym wieku, jakiego długa siwa broda pokazywała starość. Mimo tego na twarzy nie posiadał zmarszczek, jego niebieskie oczy wyglądały również bardzo młodo, trochę jak u księcia z bajki. Ale to nie on jest głównym celem tej opowieści...
16 lat przed dzisiejszym dniem, ze wszystkich stron przybyli bogowie. Nie zabrakło ani jednego, bo choć w społeczeństwie bogów nie było najwyższego, to jednak słowo Aeriona zawsze było cenione najbardziej. Przyjeżdżali na różnych środkach transportu. Niektórzy na latających koniach, inni na potężnych muskularnych małpach które idealnie nadawały się do przechodzenia w lesie. Całe zbieranie się boskich osób, obserwowali strażnicy Aeriona, szybując ponad niebem. Bogowie nazywali ich Aerionami, a ludzie najczęściej wyobrażali sobie ich jako skrzydlatych ludzi-jednym słowem aniołów. Nie posiadali oni bluzek, mieli jedynie białe przepaski poniżej pasa. Buty nie były im potrzebne, bo i tak rzadko stąpali po ziemi.
Aniołowie stali się najbardziej ostrożni gdy nagle pojawił się ciemny dym z którego wyszedł Bardion- Bóg wszelkiego zła i zamętu. Miał wyjątkowo jasną cerę, chłodne spojrzenie, i bujnę blond włosy na głowie. Ubrany w ciemny komplet na który założył czarny płaszcz, bez wahania ruszył do wejścia. Nikt o zdrowych zmysłach nie zatrzymałby dłużej na niego wzroku. Jako jeden z najstarszych bogów, Bardion uważał się za stworzyciela zła, przez co i pana mniejszych złości. Dlatego też gdy tylko ujrzała go Urene- bogini kłótni, ukłoniła się nisko dając do zrozumienia że należy do jego armii bogów. Wyglądała strasznie, ale nie tak przerażająco jak Bardion. Urene przedstawiana była jako kobieta o długich ciemnych włosach (nawet jedno i pół metrowych), i zielonych sprytnych oczach. Szczupłą sylwetkę odziewała długa aż do stóp fioletowa suknia, która wyglądała na za dużą na Urene. Było tak ponieważ uważana była za boginię, dla której zbyt wiele obiecano. Urene nie siała kłótni jak inni bogowie swych głównych cech, a jedynie kazała to robić złym myślom, które natchnęły ludzi do niesmaków.
Całe zebranie rozpoczęło się w wielkiej sali, na której samym środku znajdował się stół z jadłem i piciem dla gości. Sala była wielka, ale nie posiadała okien. Można było z niej dojść do góry po schodach do innych ciekawych pomieszczeń, jednak te były jedynie dla tych którzy na to zasługiwali. Po sali rozległ się szmer i rozmowy, więc Aerion nie chcąc by spotkanie okazało się zwykłymi pogaduszkami, postanowił coś zaproponować.
-Witajcie o silni, i wielcy bogowie świata!- Przywitał się dumnie ze wszystkimi wstając z krzesła, i unosząc kielich pełny wina.- Nie spotkaliśmy się tu z byle powodów! Sami wszyscy widzimy, że jesteśmy na krańcu wojny między dobrem i złem, i jako iż sprawiedliwości nigdy za dość, umówmy jeszcze raz sprawy jakie nasz wszystkich droczą. -Zaproponował prawo przemijając wzrokiem każdego z boga i bogini.
-Niech więc ja przemówię pierwszy!- Odezwał się z końca stołu Dehrel- bóg roślin i drzew. Uważany za najwyższego z bogów, był bardzo widoczny przez innych. Jego donośny głos rozległ się po całej sali, a ten od czasu do czasu patrzył się na Bardiona swymi zielonymi oczyma. Miał ciemną skórę, i można by powiedzieć że przypominał drzewo.-Bardzo martwi mnie to, że ludzie niszczą to co stworzyłem! Wycinają drzewa, depczą rośliny, a co najważniejsze są nie ekologiczni!- Oznajmił odważnie i z wielką zadumą Dehrel, a wśród bogów rozpoczął się szmer.
-Masz racje Dehrelu, nie podoba mi się to. Ale ludzie chyba zaczynają sobie zdawać sprawę że ich postępowanie jest niesłuszne... natura zaczyna być dla nich ważna- Przypomniał Aerion patrząc się na Dehrela przyjaźnie. Ten nie wiedząc już czego się uczepić usiadł.
-Ja mam ważniejszą sprawę! -Odparła Veriva- bogini zwierząt i życia leśnego. Ubrana była w poszarpaną bluzkę i spodnie, dodatkowo nawet bez butów. Włosy miała ciemne podobnie jak oczy, a twarz pokryta była dziwnymi bliznami. -Ludzie zabijają zwierzęta, i sprawiają im ból! Czy takie postępowanie jest słuszne?- Zapytała retorycznie z miną odrazy i złości. Dla Verivy zawsze było najważniejsze dobro zwierząt jakie stworzyła.
-O Verivo! Zwierzęta muszą być zabijane, żeby powstała równowaga w przyrodzie. Zresztą... ich mięso jest potrzebne w odżywianiu się ludzi. Wiedziałaś że tak będzie, i zgodziłaś się na to.- Wytłumaczył Aerion nadal nie mogąc zrozumieć sensu kłótni wśród bogów.
-No tak, ale okrutni dla nich nie muszą być! Uważam, że to wszystko wina Mardiona! To on sieje okrucieństwo.- Krzyknęła podkreślając imię winnego. Merdion słysząc te oskarżenie wstał, i groźnym spojrzeniem przeszył ciało bogini. Uważany za pana okrucieństwa wyglądał stosownie jak na swój tytuł. Ubrany w głównie ciemne kolory, a przy sobie zawsze nosił bicz i nóż. Na głowie łysina zabłysła w świetle lamp, a źrenice w dużych czerwonych oczach powiększyły się.
-Czy ty właśnie mnie oskarżyłaś!?- Zapytał złowieszczo pokazując palcem na Verive. Ta nie dała się zastraszyć, więc spojrzała się na niego z odwagą.
Gdy jednak Bardion wstał, Veriva zmieniła swą minę na bardziej przerażoną.
-Dosyć tego!- Warknął a w sali ucichły wszelkie szmery. Merdion usiadł tak jakby nie chciał być uważany za równego Bardionowi. -Nikt nie będzie oskarżał zła o to co dzieje się na ziemi. A to, że ludzie poddają się złu, to już nie nasza wina! O Aeronie, chyba nie powiesz że nie mówię prawdy? Bo jeśli zaprzeczysz temu, bóg wojny Nerdon, będzie miał dodatkowy powód do szczęścia. -Syknął tłumacząc przez to, że nikt nie będzie wytykać złości tego dlaczego ludzie są źli. Mimo iż Bardion kochał zło, zawsze wiedział że ludzie mogliby mu nie ulec. Aerion wstał i spojrzał się z rozwagą na Bardiona.
-Nie Bardionie. Chyba wiem jak można rozwiązać ten problem, by każdy był zadowolony. Lecz zanim o tym powiem... musicie wiedzieć o drodzy bogowie, że niedawno bogini przyszłości przewidziała koniec sprawiedliwości. Co za tym idzie, koniec i mnie. Nie wiem jak to się stanie, ale muszę zostawić na ziemi która jest głównym powodem kłótni kogoś, kto utrzyma równowagę między obiema stronami, i stanie się rzeczą dla której wojna się nie rozpocznie. -Zadał werdykt Aerion, a gdy bogowie dobra usłyszeli o końcu sprawiedliwości, zupełnie się załamali. Źli natomiast, zupełnie się tym nie przejęli. Powstała jedna z bogini. Wyglądała na starą, zgarbioną już kobietę o siwych włosach i zmarszczkach. Ubrana w bardzo kolorowy i dziwny strój, wyglądała co najmniej śmiesznie. Twarz miała poważną, i jakby nie odkrytą.
-Za godzinę urodzi się kobieta, jaka wyrówna losy zła i dobra, i zakończy wojnę. Ta jednak rozpocznie się za 16 lat.... ani dobru, ani złu, nie wolno wypowiedzieć do tej pory wojny, bo ta strona i tak prędko ją przegra. Niech bogowie dobra tchną swe cechy w dziecko, a za 16 lat będzie ona należeć do bogów zła. Do tej jednak pory w jej życiu, nie będzie się działo nic więcej niż powinno. Dziecko zostało już wybrane, a teraz niech bogowie dobra złączą swe siły i prześlą jej moc- Wytłumaczyła kobieta, po czym podeszła do Aeriona. Bogowie dobra nie mogąc nic więcej począć, ustawili się wkoło i chwycili się za ręce. Zaczęli skupiać się, po czym z kręgu prysnął złoty promień jaki odgonił zło od siebie. Bogowie zła wznieśli czarną mgłę i znikli bez słowa. Gdy światło opadło, przepowiednia zapadła.
Minęła godzina, gdy pałac Aeriona nie był już tak tłoczny. W wielkiej sali pojawili się aniołowie zaciekawieni tym, co działo się na zebraniu. Aerion miał zwyczaj opowiadać swym strażnikom o tematach rozważanych na zbiorowiskach, więc i tym razem nie miał wyboru. Opowiedział całą przepowiednie co do każdego słowa. Aniołowie nie zbyt zgadzali się z tym, uważali że prędzej czy później wojna się rozpocznie. Bóg nadal trzymał jednak swego, po czym gdy w sali został już tylko jeden anioł rzekł do niego.
-Vardionie! Tyś najbardziej zaufanym aniołem z aniołów... wiesz jak wiele znaczy dla mnie sprawiedliwość? Posłuchaj mnie, nie mogę pozwolić by Bardion otrzymał tą dziewczynę! Jeśli tak będzie, wojnę wygra zło... Wiem że przepowiednia mówiła inaczej, ale po prostu nie mogę. Niech ten łańcuch łączy ciebie i tą dziewczynę. Pojawiaj się tylko wtedy gdy będzie to konieczne... -Odparł, po czym na nodze anioła pojawił się łańcuch wykuty z magicznej stali. Zaczął go ciągnąć w stronę przerębli pomiędzy zaświatami a ziemią. W okolicy pojawił się ciemny dym, a za plecami Aeriona ujawnił się Bardion.
-Sprawiedliwość znikła gdy ty ją zdradziłeś- Syknął, po czym chłodno i bez zastanowienia dźgnął boga zatrutym ostrzem w brzuch. Bogowie krwawili, i mogli umrzeć... jednak śmierć boga mogła być tylko wtedy gdy ten zdradził własną cechę. Po śmierci trafiał do zaświatów, i tam niewolnikiem był tego który go zabił. Vardion- ciemno włosy anioł- widząc to zaczął z całych sił próbując dojść do Bardiona, lecz łańcuch stawiał zbytni opór.
-Jeszcze kiedyś się spotkamy- Rzekł Bardion widząc jak anioł ciągnięty jest przez otwarte drzwi, mija zamek, i trafia do przerębli między zaświatami a życiem. Spadał tak przez mogłoby się wydawać parę godzin, trudno powiedzieć co mijał. Wpierw była to zwykła ciemna próżnia, potem wleciał w jakiś wir co sprawiło że znalazł się w galaktyce. Nagle z wielkim hukiem uderzył w asfaltową drogę.
Rozdział 2
Rozdział 2-Płacz
Minęło 15 lat i 11 miesięcy. Został już niemal tylko miesiąc do sedna przepowiedni. Dziewczyna jaką wybrali bogowie, wcale nie grzeszyła urodą. Miała puszyste brązowe włosy jakie najczęściej wiązała w kitkę, i zielone oczy jak liście drzewa. Nigdy nie posiadała chłopaka, jedynie teraz w tak dziwnym momencie, urzekła sobą pewnego mężczyznę. Nie był to wcale anioł, lecz zwykły człowiek, nawet nie ładny. Lecz Lucy- bo tak miała imię-kochała go za jego poświęcenie, opiekuńczość i wspaniałomyślność. Sama powtarzała że David ma przepiękne serce dzięki czemu nigdy nie zamieniła by go na innego. Mieszkała w dość małym miasteczku w domu jednorodzinnym. Nie miała ojca gdyż ten znikł gdy dowiedział się że matka Lucy jest w ciąży. Mamę jednak posiadała kochaną, pracowitą, która pokazała wszystkim że nawet z dzieckiem w młodym wieku życie może być udane. Nigdy nie mogli pozwolić sobie na wille z basenem czy BMW, ale to co zarabiała jej matka starczyło na spokojne życie. Jej pokój nie był duży, prawdę mówiąc był nieco większy od łazienki. Mieściło się tam łóżko obok okna, szafa niedaleko drzwi i biurko gdzie Lucy odrabiała lekcje. Naprzeciwko jej pokoju znajdowała się kuchnia wraz z jadalnią, utrzymana raczej w brązowych i białych odcieniach. Co dziwne znajdował się tam telewizor, bo nie posiadali salonu. Obok sypialni Lucy był pokój jej mamy. Skromnie wyremontowany, z biurkiem i komputerem, oraz łóżkiem. Przy żółtych ścianach znajdowały się szafki i szafa. W zakątku Lucy zawsze panował bałagan, do którego wstyd było przyprowadzić gości. Jednak jej przyjaciółka Ashley, i jej chłopak nie zwracali na to uwagi.
Przykryta ciepłą kołdrą, spała spokojnie w swoim miękkim łóżku. Niestety miły sen musiał przerwać budzik, jaki co rana budził ją do szkoły.
-Nie...- Powiedziała sama do siebie zmęczona, na ,,miły początek dnia”. Ociężale wstała z łóżka i przeciągnęła się jak co dzień. Otwarła szafę lekko dotykając jej drzwiczkami łóżka. Cóż, nie było miło mieć tak mały pokój, ale dla Lucy było to normalne. Wyrzuciła na łoże czarne leginsy oraz tunikę w ciemne i niebieskie paski, a po chwili weszła do łazienki by wziąć stamtąd czystą bieliznę. Przebrała się i uczesała swe brązowe włosy w wysoką kitkę. Poszła do kuchni w której miłym uśmiechem przywitała ją mama. Były spokrewnione ale nie były podobne do siebie z wyglądu. Zresztą jej mama (zupełnie inaczej niż jej córka) zawsze w szkole była głównym obiektem westchnień chłopaków. Co prawda teraz jest już starsza, a jej bladą twarz pokrywa nieco zmarszczek, Lucy uważa że nadal jest ładniejsza od niej. Jest blondynką o szarych oczach, i szczupłej sylwetce. Jej chudość jednak zawdzięcza długim dietom jakim żyła podczas tamtejszych wakacji.
Stała przy ladzie i dokończyła robienie kanapki. Podała wegetariańską bułkę córce która niechętnie wgryzła się w nią.
-Coś nie tak kochanie? -Zapytała zmartwiona mama widząc dziwne zachowanie córki. Każdy mógłby rzec że po prostu jest śpiąca, ale Lucy nigdy nie lubiła długo spać.
-Eh... tak po prostu jakoś już nudzi mi się szkoła.
-Przecież dopiero początek roku!- Przypomniała jej zdziwiona mama, i czując że krewna więcej jej nie powie, chwyciła pilota ze stolika i włączyła telewizje. Leciały jakieś wiadomości gdzie wspominają o tym wypadku 16 lat temu, gdy jakiś meteoryt rozbił się na drodze w ich miasteczku. Jednak naukowcy nic nie znaleźli na miejscu, a ślad wyglądał bardziej jak po uderzeniu człowieka. Niemniej jednak, sprawa do dziś nie została wyjaśniona, i uważana jest za miejscową legendę.
Gdy Lucy zjadła i umyła zęby, założyła w korytarzu plecak i wyszła z domu. Od razu skierowała się na przystanek autobusowy i weszła do pierwszego autobusu jaki przyjechał. W środku była już tam Ashley, która na widok przyjaciółki podeszła do niej z uśmiechem. Nie było zbyt wielkiego tłoku, dlatego dostrzeżenie koleżanki do trudnych nie należało. Na widok Ashley najczęściej chłopacy tracili jakiekolwiek zmysły. Miała śniadą cerę, i gęste czarne lokowane włosy. Usta duże, codziennie pomalowane błyszczykiem. A oczy wyraźne o kolorze czekolady. Azjatycka uroda sprawiała że Ashley nie miała problemu ze znalezieniem chłopaka, a miała ich już kilkunastu.
Przyjaciółki przytuliły się na swój widok, po czym niemal od razu zaczęły plotkować o chłopakach. Prawdę mówiąc, Lucy głównie o tym rozmawiała z Ashley, gdyż chłopacy byli jej całym życiem. Ciekawą rozmowę o przystojnym koledze z klasy, przerwał dźwięk telefonu brunetki. Nie zastanawiając się kto dzwoni, odebrała. Lucy nie mogła kontrolować o czym mówili, choć z tego co było widać, rozmowa przebiegała przyjaźnie i śmiesznie. Co chwile słychać było chichy, lecz gdy autobus się zatrzymał na przystanku przed szkołą, Lucy musiała wręcz siłą wyciągnąć koleżankę. Dopiero gdy były już przed wielkim budynkiem szkoły, Ashley zakończyła rozmowę.
-Kto to był? -Zapytała Lucy czując w głębi duszy, że chyba jednak wie.
-David. Nie sądzisz to za miłe, że dzwoni do mnie by przypomnieć o naszym dzisiejszym spotkaniu?- Zaśmiała się uradowana Ashley, ale Lucy nie była aż tak szczęśliwa. Choć towarzyszka była jej bardzo zaufana a chłopak wierny, nie umiała opanować zazdrości. Postarała się jednak ją stłumić i nie pokazać takowej Ashley, by ta nie poczuła się bardziej atrakcyjną od Lucy. Mimo to, nastolatka wiedziała że Ashley gdyby chciała, mogłaby przejąć jej chłopaka.
-Spotykacie się?- Zapytała zdziwiona patrząc się jej prosto w oczy. Kobieta nerwowo latała oczyma, co było bardzo denerwujące.
-No... tak. David obiecał mi dziś że pójdziemy do kina na ten film ,,Zakochani”. Wiem że nie lubisz go i i tak byś nie poszła, więc nie mówiłam ci o tym. -Wytłumaczyła się pospiesznie i wbiła wzrok w asfaltowy chodnik. Lucy zmarszczyła brwi w celu ukazania złości.
-Co!? Skąd to niby wiesz? Może nie lubię romansów, ale może akurat na ten bym się przeszła? Zresztą, David też ich nie lubi. -Syknęła nieuprzejmie, czując się trochę niechcianą w tej całej sprawie. Jakoś dziwnie było jej myśleć, że słynna podrywaczka będzie z jej chłopakiem w kinie. Ashley przewróciła oczyma po czym odparła nie nerwowo.
-Mi mówił coś innego- Mruknęła dumnie wchodząc do środka szkoły. Przed dziewczynami rozległ się długi korytarz, z którego można było dojść do sekretariatu czy innych sal. Przy ścianach stały szafki jakie pozwalały uczniom rozpakować się. Budynek był dość tłoczny, bo za parę minut zaczynały się lekcje. Na końcu korytarza znajdowało się skrzyżowanie dzięki którym dochodziło się do wybranych miejsc w szkole.
Ashley przeczuła że Lucy może czuć zazdrość, ale wcale nie sprawiło to że chciała zmienić swe zdanie.
-Posłuchaj Lucy. Wiem o co ci chodzi. Znamy się długo, i nigdy z Davidem nic mnie nie łączyło, i nie będzie. Nie mogłabym tak bardzo cię zranić. Zresztą posłuchaj, to tylko przyjacielskie wyjście do kina. Nie gniewaj się. -Wytłumaczyła Ashley z lekkim poczuciem winy. Lucy bez słowa zmierzyła ją wzrokiem, i szybko powędrowała do sali gdzie mieli lekcje.
Dzień w szkole skończył się dość szybko. Ashley przez cały pobyt w szkole nie odzywała się do Lucy. Nawet w porze na lunch na stołówce usiadły oddzielnie. Lucy zawsze uważana była za raczej spokojną, stałą w uczuciach dziewczynę. Ashley zaś była zupełnie inna. Cechowała ją towarzyskość, oraz zmienność uczuć. Niemniej jednak, zawsze się dogadywały, ale od kiedy Ashley poznała Davida wszystko trochę się pozmieniało. Sprzeczki były niemal codziennie, i wchodziły już w normalność. David choć kochał Lucy, nie mógł pozwolić sobie na pozostawienie Ashley, która była jego przyjaciółką.
Lucy była tak zazdrosna, że nawet pojechała autobusem innym niż Ashley. Ale wyszło jej to na szczęście, gdyż po dwóch przejechanych przystankach do środka wszedł dobrze znany jej chłopak. Nie ubierał się jakoś specjalnie, najczęściej nosił bluzy i jeansy jak większość chłopaków. Na nosie zawsze nosił okulary, włosy zaś miał ciemne dość krótko ścięte. Nigdy nie był uważany za przystojnego, ale dla Lucy był niezwykły. Chodzi oczywiście o Davida, jaki po ujrzeniu swojej dziewczyny podszedł do niej i objął ją. Złożyli sobie krótki pocałunek w usta na przywitanie, po czym Lucy starając się nie pokazując zazdrości, uśmiechnięta spojrzała na niego.
-Przepraszam że ciebie nie zaprosiłem na ten film... wiesz, Ashley zapewniała mnie że nie chcesz iść na seans, ponoć nawet się ciebie pytała. Uznałem więc że bezsensu było by zawracać ci tym głowę. -Przeprosił spokojnie i miło, lekko gładząc jej policzek dłonią. Lucy słysząc te słowa, zdenerwowała się bardziej niż kiedykolwiek. Jej przyjaciółka okłamała jej chłopaka, w sprawie o niej! To było nie do pomyślenia.
-Co? Wcale nie. Nie doszła do mnie wiadomość że w ogóle idziecie do kina, Ashley nic mi nie mówiła- Oznajmiła starając się pokazać jak najwyraźniej zdziwienie. I David spojrzał się na nią z niezrozumieniem.
-Hm... musiało dojść do jakiegoś nie porozumienia. Cóż, szkoda. Jeśli chcesz, mogę nie iść. Ashley pewnie znajdzie kogoś na moje miejsce, ma tyle znajomych. -Zaproponował David jaki zapewne nie chciał wprowadzać kłótni. Widać było że się starał, ale to już było przesądzone.
-Wiesz, nie chce byś uważał mnie za swoją zaborczą dziewczynę. Idź, pewnie film będzie fajny. -Pozwoliła mu w końcu, co nie oznaczało oczywiście zgody z Ashley. Chłopak uśmiechnął się i raz jeszcze ucałował ją w usta. Rozmawiali jeszcze chwile o sprawach niedotyczących przyjaciółki Lucy, i przyszedł czas na wysiadkę. Niestety David musiał jechać dalej, więc dziewczyna nie mogąc nic począć ruszyła do domu. Otwarła drzwi wejściowe, po czym zamknęła je gdy znalazła się w środku. Rzuciła plecak na łóżko w jej pokoju i usiadła do biurka. Spojrzała się w lustro. Widziała tam tylko brzydką, zaniedbaną dziewczynę o braku jakiejkolwiek piękności. Zasłoniła twarz obiema rękami, a po chwili nie mogąc oprzeć się emocją, buchnęła smutnym płaczem. Łzy lały się po jej policzkach spadając na ręce, a chlipanie było słychać w całym domu.
Jakaś ciepła dłoń chwyciła jej ramię. Poczuła czyjąś obecność za sobą. W pierwszym momencie pomyślała że to mama, ale ta była przecież w pracy. Zaprzestała płacz, i położyła dłonie na kolana. Spojrzała w lustro ale... nikogo za nią nie było. Przyszło jej na myśl by odskoczyć z krzesła. Tak też zrobiła nie mogąc racjonalnie myśleć. Ujrzała mężczyznę, wysokiego, bez koszulki, o kruczoczarnych bujnych włosach. Oczy miał duże, ale jakby nieprzeniknione. Trudno było nawet określić ich kolor. Co najbardziej wydało jej się być niemożliwym, były wielkie białe skrzydła pokryte piórami, jakie takowe stworzenie posiadało. To był zaledwie ułamek sekundy. Serce zaczęło bić tak mocno i głośno... wrzasnęła, i nie panując nad swymi nogami, pobiegła do kuchni. Chwyciła patelnie jaka leżała na ladzie w kuchni, i silnymi dłoniami złapała ją w celu obrony. Mężczyzna znów znajdował się blisko niej. Spróbowała zrobić krok do tyłu ale coś stawiało opór. Był to łańcuch do którego była przywiązana jej noga, z nogą mężczyzny.
Świat zaczął niebezpiecznie wirować jej w głowie, i choć mogłaby zadać cios to coś zatrzymało ją.
Patelnia bezwiednie wypadła jej z rąk, a nogi jakby z waty ugięły się pod nią. Usłyszała trzask spadającej na ziemie patelni, po czym zupełnie jak ona upadła na ziemie. Poczuła jak ktoś przytrzymuje ją i bezpiecznie trzyma za tył głowy by nie zraniła się. A ostatnie co ujrzały jej oczy, była to twarz mężczyzny, która zniknęła w mgle i ciemności.
Rozdział 3
Otwarła oczy. Widziała gołe niebo, lekko pokryte chmurami. Dopiero gdy przewróciła głowę dostrzegła, że leży gdzieś w lesie wśród wysokich drzew. Plecy bardzo ją bolały, zupełnie jak tył głowy. Z trudem udało jej się usiąść, a co było jeszcze gorsze- wstać. Próbowała przypomnieć sobie jak się tam znalazła. Położyła dłoń na gorącym czole, ale pamięć zupełnie nie grała swej roli. W obrazie przeszłości widziała tylko twarz... taka dziwna i straszna. Cała się trzęsła, nie mogła nawet zrozumieć jak dotarła do buszu. Powoli i z wielką rozwagą postawiła parę pierwszych kroków. Rozglądała się, próbując znaleźć jakąś znaną jej osobę. Miejsce wyglądało na jakby martwe. Wiatr nie powiewał liści drzew, a same ich korony nie były zbyt bujne i liściaste. Brązową ziemie można było nazwać błotem, a krzaki i rośliny ogołocone z wszelkiej zieleni. W okolicy nie było żadnych kamieni czy owoców, a z daleka nie było słychać nawet pisku ptaka. Jedyne co w końcu zaczęło się dziać, to chłód jaki natarł zimnym wiatrem na dziewczynę. Dochodził z głębi lasu, więc nie tracąc chwili Lucy ruszyła przed siebie. Biegła jak najszybciej mogła, od czasu do czasu potykając się o wystający korzeń. Jedyne co ją zatrzymało, to sylwetka kobiety która zwrócona do niej, obserwowała jej poczynania. Nastolatka nie umiała określić kim była dziewczyna, bo mgła wzniosła się tak gęsto, że ledwo widziała kontury drzew. Spowolniła, ale nie wiedząc co począć ruszyła w stronę człowieka.
-Lucy. -Zawołała delikatnym, dźwięcznym głosem kobieta. Wyciągnęła dłoń do podchodzącej, i ujęła jej rękę przyciągając do siebie.
-Skąd znasz moje imię, i kim jesteś? -Zapytała z przerażeniem dziewczyna, i dopiero gdy wpatrzyła się w chłodne oczy kobiety, zrozumiała że ta nie ma dobrych zamiarów. Z mocnym impetem próbowała wyrwać swą dłoń z uścisku, ale nie zadziałało.
-Powiedzmy że jestem twoją nieznajomą przyjaciółką. -Odpowiedziała z nutką tajemnicy, lecz nadal nie dała Lucy pewności co do siebie. Lekki wiatr zawiał w obie kobiety, a ciemne długie włosy nieznajomej uniosły się na wietrze.
-To ty mnie tu sprowadziłaś? Błagam, pomóż mi wrócić do domu. -Wydukała w pełni strachu, a na ton jej głosu ciemnowłosa zaśmiała się szyderczo. Mijały sekundy, a wiatr stawał się coraz silniejszy i mocny.
-Tak to ja, ale na rozkaz wielkiego pana złości. Nie nie moja droga, nigdzie już nie wrócisz. Wpierw musisz czegoś się dowiedzieć. -Oznajmiła mocniej ściskając chłodne kości nastolatki. Ta kolejny raz zabrała się do ucieczki, ale na próżno.- Nie mam zamiaru robić ci krzywdy, to nie moje zadanie. Chcę ci tylko objaśnić, że wszyscy którzy ciebie kochają, tak naprawdę mają cie gdzieś!- Warknęła dając mocniejszy akcent na koniec zdania. Słysząc te słowa, Lucy ustąpiła z wyrywaniem się, jak widać chciała dowiedzieć się dlaczego. -Obydwie dobrze wiemy, że David woli Ashley. To musi boleć... ale nie przejmuj się, wiem co czujesz gdy inni ciebie ranią. Wraz z moimi przyjaciółmi, możemy ci pomóc. -Odparła z opiekuńczym i troskliwym akcentem, tym samym lekko puszczając rękę dziewczyny. Ta mogłaby w takim momencie uciec, ale chciała wiedzieć więcej. Nie rozumiała skąd kobieta wie to wszystko, i dlaczego w ogóle chce jej pomóc. W zielonych oczach Lucy znów zebrały się łzy, jakie powoli leciały jej po policzku. Wiatr zaczął być porównywalny już do wichury, jaka mocno biła w obie kobiety. Z daleka ujawnił się czarny dym przypominający kolorem smołę. Takowy dym począł zbliżać się do nich.
-Bardion jest już blisko, nie uciekniesz przed nim. -Zaśmiała się głośno nieznajoma i rozłożyła ręce, jakby czekając tylko na to że dym trafi w nią. Nagle noga zaczęła przeraźliwie piec Lucy, i ciągnąć ją do tyłu. -Nie uciekaj!- Powtórzyła kobieta ginąc gdzieś w dymie. Znad fali unosił się piasek i ostatnie liście z drzew, lecz za nią wszystko było już zupełnie gołe. Lucy nie traciła czasu, ciągnięta przez jakąś dziwną siłę rozpoczęła ucieczkę. Czuła wrzaski za sobą, które wypowiadały jej imię. Nie była to jedna osoba, było ich tysiące. Fala była już niemal pół metra od niej, gdy z końca lasu rozległo się dziwne słoneczne światło. Lucy nie zwątpiła ani przez chwilę- przyspieszyła bieg kierując się ku blasku. Ostatnie co zdążyła zrobić to wskoczyć w fale słońca, i krzyknąć całym gardłem jak najgłośniej mogła.
Podniosła się z całych sił siadając. Cała się trzęsła, po czole spływał jej pot, ale gdy ta zrozumiała że to tylko sen uspokoiła się trochę. Rozejrzała się. Była na szczęście w swoim pokoju, gdzie nic się nie wyróżniało. Jedynie na podłodze koło biurka leżały kawałki szkła, obok których była framuga lustra. -A niech mnie! 7 lat nieszczęścia- Pomyślała zmartwiona, choć przypomniały jej się słowa matki by nigdy nie wierzyć w przesądy. Zza drzwi słychać było pukanie, po których do pokoju weszła tajemnicza postać. Taka sama, jak ta przez którą zemdlała. Był to mężczyzna, który wyglądał na 20 lat. Wyrzeźbione mięśnie na brzuchu i rękach przyciągały trochę wzrok, ale bardziej ciekawym obiektem w jego ciele były skrzydła. Takie piękne i wielkie, zupełnie jak u aniołów. Lucy ponownie otworzyła usta w celu wydania z siebie wrzasku, ale Anioł uprzedził to.
-Spokojnie Lucy, nic ci nie zrobię. -Powiedział szczerze i bardzo odważnie, wyciągając ku dziewczynie dłoń. Ta faktycznie zamknęła usta nie krzycząc. -Jestem z tobą już prawie 16 lat, nie widzę potrzeby byś miała się mnie bać. -Dodał po chwili podchodząc bliżej niej. Lucy przypominała sobie w myślach całą biblie, ale nigdy nie słyszała o tym by w tych czasach anioł objawił się człowiekowi. Zresztą, strach się było przyznać że od 5 lat Lucy nie chodzi do kościoła.
-Chwila chwila! Czy ty chcesz mnie upomnieć bym znów chodziła do kościoła i się spowiadała?- Zapytała niepewnie, a anioł lekko się do niej uśmiechnął. Stał już nad nią chwile myśląc nad odpowiedzią.
-Nie, chce ci tylko powiedzieć że twoje życie jest w poważnym niebezpieczeństwie. Bogowie zła rozpoczynają już poszukiwania, a przez ten sen w jakim jeszcze przed chwilą byłaś, już ciebie znaleźli. To nie wróży nic dobrego. -Oznajmił zupełnie tak, jakby był żołnierzem który musi zdawać raport. Brzmiało to groźnie, a przez chwile Lucy nic nie mówiła. Musiała jeszcze raz poukładać sobie wszystkie sprawy religijne, życiowe, i społeczne. Niemniej jednak, zainteresowało ją to co mówiła kobieta w śnie, i musi do tego nawiązać.
-Czy bogowie mogliby mnie oszukać? I czy znają przyszłość?- Zapytała chcąc upewnić się, czy niezbyt miła bogini nie chciała po prostu złapać ją w swoje sidła.
-Lucy! Nie ma czasu by myśleć nad twoim snem! Bogowie dobra już dawno stracili nadzieje...-Nie dokończył, i opuścił głowę wpatrując się w podłogę.
-Jak to?
-Gdy został zabity Aerion, bóg sprawiedliwości, na świecie powstało więcej wojen, tym samym przekładając to na życie bogów. Jedyne co ich powstrzymało to 16 lat rozejmu, ale gdy ten się skończy już za 28 dni, bogowie wypowiedzą wojnę. Ty jesteś jakby łącznikiem pomiędzy nimi, jesteś ostatnim odłamkiem sprawiedliwości. Musisz wybrać czy umrzeć i dać sprawiedliwość w zaświatach czy pozostać na ziemi. No chyba, że zabije cie Bardion...- Zatrzymał się na chwile w zamyśleniu, a Lucy potrząsnęła głową nie wiedząc co począć. Tak głupie było wybieranie pomiędzy własnym życiem lub śmiercią! Nie rozumiała również, dlaczego imię Bardion choć nigdy go nie spotkała, było dla niej tak znajome i bliskie.
-Kim jest Bardion?- Zapytała czując, że tak twarde imię może posiadać tylko odważny bóg, lub też sama zgroza. Anioł przysiadł na kąciku łóżka wpatrując się w jej oczy.
-Bardion jest bogiem zła, panem wszystkich innych bogów do niego zależnych. To jemu jesteś obiecana, ale nie myśl że obietnica przeważa wszystko. Nawet bogom zdarza się ją złamać. -Odparł dając jej trochę wiary, ale tylko tak małą część iż ta szybko znikła. Lucy nigdy nie trenowała żadnych sztuk walk, zawsze była słaba fizycznie, bardzo powolna i tchórzliwa, i nawet z tarota nie potrafiła wróżyć!
-Nie widzę siebie na polu walki- Powiedziała prosto poprawiając spadający kosmyk włosów na jej oko. Anioł znów trochę posmutniał, ale raczej tego nie pokazywał.
-Cóż, jak wielka musi być twoja inteligencja, skoro myślisz że wysłałbym ciebie walczyć z Bardionem!- Syknął wrednie, trochę obrażając przy tym Lucy.
-Przepraszam, nie ma stworzeń bez wad. Posłuchaj mnie, walka jaką ty masz stoczyć, można opisać w trzech słowach. Wiara, inteligencja, sprawiedliwość. Te trzy słowa mają ciebie kierować do końca. Bez względu na to jaką wybierzesz drogę czy zostać czy umrzeć, kieruj się tym. Jeśli umrzesz, nasz łańcuch zostanie zniszczony. Wtedy będziesz już zupełnie sama, ale pamiętaj że w zaświatach są ludzie, którzy z pewnością ci pomogą. -Uspokoił ton, może dlatego by nie wyjść na poważnego i zasadniczego. Pogładził jej policzek, po czym wstał z łóżka.
Raz jeszcze spojrzał na dziewczynę, i zniknął. Pokój w tym momencie, jakby znów zapełnił się życiem. Ale Lucy nadal nie mogła uwierzyć, że to nie był sen. A jednak, uszczypnięcie się nawet kilkakrotne nie dawało chcianego efektu. To co się stało, było realistyczne. Ta istota, zbudowana była z materii. Lucy była przerażona, nie umiała racjonalnie myśleć. Dopiero gdy jej matka weszła do pokoju, cały napływ złych myśli zniknął.
-Coś się stało?- Zapytała mama i usiadła przy niej na łóżku. -Wydawało mi się... że z kimś rozmawiałaś- Oznajmiła i położyła swą rękę na dłoni córki.
-Nie, nic mi nie jest. -Skłamała i wstała z łóżka.
-Jak tak... mogłabyś pójść do sklepu po surówkę? Dziś przychodzi ważny gość na kolacje, chce być go poznała- Poprosiła i wytłumaczyła z lekkim, trochę dwuznacznym uśmiechem. Lucy uśmiechnęła się sztucznie, i poszła do korytarza. Założyła kurtkę, otworzyła drzwi, po czym skierowała się do parku, jaki jest niedaleko sklepu. Szła powoli, co chwile się obracając. Każde twarze jakie mijała, dziwnie się na nią patrzyły. Albo musiała się zachowywać podejrzanie, albo po prostu dziwnie. Weszła do parku, ale przystanęła na chwile. Wszystko znów wydało się być martwe. Na ławkach nikt nie siedział, drogi zlewały się niemal z żółtą trawą, zaś z drzew spadały liście. Gdy tam była, zrobiło się bardzo chłodno. Temperatura spadła nawet o parę stopni. Szybko postawiła kolejne kroki i przyspieszyła tempa. Nie obracała się, szła przed siebie bez chwili zamysłu. Wiatr zrobił się coraz mocniejszy, i sprawiał że Lucy ledwo co szła. Jej noga znowu zaczęła szczypać, a nastolatka ukucnęła i złapała się za nią. Spojrzała na ziemie, w której piasek robił się coraz bardziej ciemny, i szybko począł zamieniać się w dym. Lucy wstała i zauważyła, że z dymu zaczęła ujawniać się sylwetka. Nie czekała nawet by dowiedzieć się kto to, po prostu rzuciła się do ucieczki. Nogi same ją gnały. Miała nadzieje że to tylko sen, ale uszczypnięcie nic nie dawało. Trafiła w coś twardego, i podniosła wzrok. Jakiś ciemnowłosy mężczyzna patrzył się na nią z góry, i chwycił ją za ręce. Nigdy go nie widziała, i nawet nie chciała. Na jego twarzy ciągnęła się długa blizna, oczy miał złote i straszne, zaś gdy się uśmiechnął zęby miał białe jak śnieg. Wybuchnął przerażającym śmiechem, a Lucy zaczęła się wyrywać z całych sił, niestety wciąż ją trzymał. Zaczęła się odwracać we wszystkie strony. Dymu z którego wyłaniały się istoty było coraz więcej. Poczuła że ktoś położył jej rękę na ramieniu. Miała nadzieje że był to ten anioł, ale gdy się odwróciła zauważyła o wiele wyższego od niego, i bardziej umięśnionego mężczyznę. Miał bardzo bujne blond włosy, i bardzo wysunięte kości policzkowe.
-Puść ją, złapiemy ją później. Teraz tylko się nią bawimy- Rozkazał chłodno mężczyzna, a Lucy przeczuła że musi to być Bardion. Ten który ją trzymał, puścił jej ręce, zaś ta spojrzała się na Bardiona.
-No uciekaj już, następnym razem już nie wrócisz do domu- Oznajmił do niej, i pomachał ręką w celu pokazania by sobie poszła. Lucy wolała go nie prowokować, więc pobiegła. Gdy wyszła z parku, weszła do sklepu. Znowu wszystko odżyło, ludzie chodzili i kupowali, a kasjerka na chwile spojrzała się na nią.
-Wszystko dobrze?- Zapytała zmartwiona murzynka która tam pracowała. Była to matka Ashley, więc Lucy pomachała tylko głową na ,,tak”. Kupiła to co miała i wyszła ze sklepu. Przy kasie raz jeszcze pracownica upewniła się czy wszystko ok, a dziewczyna odpowiedziała tak samo.
Wracając do domu, Lucy wybrała inną, dłuższą drogę ale bardziej zatłoczoną. Gdy wróciła do domu, wszystko wyglądało tak jak powinno. Mama sprzątała, a rzeczy były na swoim miejscu. Lucy położyła surówkę na ladzie w kuchni i podeszła do matki.
-Dlaczego ten gość jest taki ważny?- Zapytała zdejmując kurtkę i bacznie przyglądając się kobiecie. Ta chwile się zamyśliła, ale już po chwili odparła.
-To nie to co myślisz! Wspólnie pracujemy nad projektem, ale tacy zabiegani wciąż jesteśmy, no więc trzeba umilić atmosferę- Rzekła choć patrząc się na twarz córki, było widać że ta i tak jej nie wierzy. Bez już kolejnych słów skończyło się sprzątanie, i obie wróciły do pokoju.
Po godzinie czy dwóch, ktoś mocno zapukał do drzwi. Mama niemalże wyskoczyła z pokoju i otwarła. Lucy zakradła się za nią, by choć zobaczyć jak ów gość wygląda. Wysoki muskularny mężczyzna ubrany w czarny smukły garnitur. Nogi miał bardzo chude, a jego twarz błyszczała się w świetle lampy. Oczy niebieskie jak u prawie każdego blondyna, bo nim był. Włosy zaczesane do tyłu, co wyglądało trochę staroświecko.
-Proszę, wejdź. -Zaproponowała miło pokazując na korytarz.
Rozdział 1
Ziemia pozostawiała wiele do życzenia... uznawana za miejsce gdzie zło i dobro żyją wspólnie ze sobą, nigdy nie była miejscem uwielbianym przez bogów. Jedni uważali że dobro powinno oddzielać się od zła, a ci inni, że nienawiść jest w tym świecie wyniszczana przez radość, nie dając tym samym złości się rozszerzać. W zaświatach-a te były większe nawet od całej galaktyki- jedynym bogiem jaki kochał ziemię i zawsze uważał ją za świetny pomysł był Aerion, bóg sądu i sprawiedliwości. Mieszkał na wzniesieniu w górach, w pięknym rozległym pałacu, którego wierze wzbijały się ponad różowe niebo. Nawet okrążony lasami widać było go z daleka.
Aerion przedstawiany był jako bóg w podeszłym wieku, jakiego długa siwa broda pokazywała starość. Mimo tego na twarzy nie posiadał zmarszczek, jego niebieskie oczy wyglądały również bardzo młodo, trochę jak u księcia z bajki. Ale to nie on jest głównym celem tej opowieści...
16 lat przed dzisiejszym dniem, ze wszystkich stron przybyli bogowie. Nie zabrakło ani jednego, bo choć w społeczeństwie bogów nie było najwyższego, to jednak słowo Aeriona zawsze było cenione najbardziej. Przyjeżdżali na różnych środkach transportu. Niektórzy na latających koniach, inni na potężnych muskularnych małpach które idealnie nadawały się do przechodzenia w lesie. Całe zbieranie się boskich osób, obserwowali strażnicy Aeriona, szybując ponad niebem. Bogowie nazywali ich Aerionami, a ludzie najczęściej wyobrażali sobie ich jako skrzydlatych ludzi-jednym słowem aniołów. Nie posiadali oni bluzek, mieli jedynie białe przepaski poniżej pasa. Buty nie były im potrzebne, bo i tak rzadko stąpali po ziemi.
Aniołowie stali się najbardziej ostrożni gdy nagle pojawił się ciemny dym z którego wyszedł Bardion- Bóg wszelkiego zła i zamętu. Miał wyjątkowo jasną cerę, chłodne spojrzenie, i bujnę blond włosy na głowie. Ubrany w ciemny komplet na który założył czarny płaszcz, bez wahania ruszył do wejścia. Nikt o zdrowych zmysłach nie zatrzymałby dłużej na niego wzroku. Jako jeden z najstarszych bogów, Bardion uważał się za stworzyciela zła, przez co i pana mniejszych złości. Dlatego też gdy tylko ujrzała go Urene- bogini kłótni, ukłoniła się nisko dając do zrozumienia że należy do jego armii bogów. Wyglądała strasznie, ale nie tak przerażająco jak Bardion. Urene przedstawiana była jako kobieta o długich ciemnych włosach (nawet jedno i pół metrowych), i zielonych sprytnych oczach. Szczupłą sylwetkę odziewała długa aż do stóp fioletowa suknia, która wyglądała na za dużą na Urene. Było tak ponieważ uważana była za boginię, dla której zbyt wiele obiecano. Urene nie siała kłótni jak inni bogowie swych głównych cech, a jedynie kazała to robić złym myślom, które natchnęły ludzi do niesmaków.
Całe zebranie rozpoczęło się w wielkiej sali, na której samym środku znajdował się stół z jadłem i piciem dla gości. Sala była wielka, ale nie posiadała okien. Można było z niej dojść do góry po schodach do innych ciekawych pomieszczeń, jednak te były jedynie dla tych którzy na to zasługiwali. Po sali rozległ się szmer i rozmowy, więc Aerion nie chcąc by spotkanie okazało się zwykłymi pogaduszkami, postanowił coś zaproponować.
-Witajcie o silni, i wielcy bogowie świata!- Przywitał się dumnie ze wszystkimi wstając z krzesła, i unosząc kielich pełny wina.- Nie spotkaliśmy się tu z byle powodów! Sami wszyscy widzimy, że jesteśmy na krańcu wojny między dobrem i złem, i jako iż sprawiedliwości nigdy za dość, umówmy jeszcze raz sprawy jakie nasz wszystkich droczą. -Zaproponował prawo przemijając wzrokiem każdego z boga i bogini.
-Niech więc ja przemówię pierwszy!- Odezwał się z końca stołu Dehrel- bóg roślin i drzew. Uważany za najwyższego z bogów, był bardzo widoczny przez innych. Jego donośny głos rozległ się po całej sali, a ten od czasu do czasu patrzył się na Bardiona swymi zielonymi oczyma. Miał ciemną skórę, i można by powiedzieć że przypominał drzewo.-Bardzo martwi mnie to, że ludzie niszczą to co stworzyłem! Wycinają drzewa, depczą rośliny, a co najważniejsze są nie ekologiczni!- Oznajmił odważnie i z wielką zadumą Dehrel, a wśród bogów rozpoczął się szmer.
-Masz racje Dehrelu, nie podoba mi się to. Ale ludzie chyba zaczynają sobie zdawać sprawę że ich postępowanie jest niesłuszne... natura zaczyna być dla nich ważna- Przypomniał Aerion patrząc się na Dehrela przyjaźnie. Ten nie wiedząc już czego się uczepić usiadł.
-Ja mam ważniejszą sprawę! -Odparła Veriva- bogini zwierząt i życia leśnego. Ubrana była w poszarpaną bluzkę i spodnie, dodatkowo nawet bez butów. Włosy miała ciemne podobnie jak oczy, a twarz pokryta była dziwnymi bliznami. -Ludzie zabijają zwierzęta, i sprawiają im ból! Czy takie postępowanie jest słuszne?- Zapytała retorycznie z miną odrazy i złości. Dla Verivy zawsze było najważniejsze dobro zwierząt jakie stworzyła.
-O Verivo! Zwierzęta muszą być zabijane, żeby powstała równowaga w przyrodzie. Zresztą... ich mięso jest potrzebne w odżywianiu się ludzi. Wiedziałaś że tak będzie, i zgodziłaś się na to.- Wytłumaczył Aerion nadal nie mogąc zrozumieć sensu kłótni wśród bogów.
-No tak, ale okrutni dla nich nie muszą być! Uważam, że to wszystko wina Mardiona! To on sieje okrucieństwo.- Krzyknęła podkreślając imię winnego. Merdion słysząc te oskarżenie wstał, i groźnym spojrzeniem przeszył ciało bogini. Uważany za pana okrucieństwa wyglądał stosownie jak na swój tytuł. Ubrany w głównie ciemne kolory, a przy sobie zawsze nosił bicz i nóż. Na głowie łysina zabłysła w świetle lamp, a źrenice w dużych czerwonych oczach powiększyły się.
-Czy ty właśnie mnie oskarżyłaś!?- Zapytał złowieszczo pokazując palcem na Verive. Ta nie dała się zastraszyć, więc spojrzała się na niego z odwagą.
Gdy jednak Bardion wstał, Veriva zmieniła swą minę na bardziej przerażoną.
-Dosyć tego!- Warknął a w sali ucichły wszelkie szmery. Merdion usiadł tak jakby nie chciał być uważany za równego Bardionowi. -Nikt nie będzie oskarżał zła o to co dzieje się na ziemi. A to, że ludzie poddają się złu, to już nie nasza wina! O Aeronie, chyba nie powiesz że nie mówię prawdy? Bo jeśli zaprzeczysz temu, bóg wojny Nerdon, będzie miał dodatkowy powód do szczęścia. -Syknął tłumacząc przez to, że nikt nie będzie wytykać złości tego dlaczego ludzie są źli. Mimo iż Bardion kochał zło, zawsze wiedział że ludzie mogliby mu nie ulec. Aerion wstał i spojrzał się z rozwagą na Bardiona.
-Nie Bardionie. Chyba wiem jak można rozwiązać ten problem, by każdy był zadowolony. Lecz zanim o tym powiem... musicie wiedzieć o drodzy bogowie, że niedawno bogini przyszłości przewidziała koniec sprawiedliwości. Co za tym idzie, koniec i mnie. Nie wiem jak to się stanie, ale muszę zostawić na ziemi która jest głównym powodem kłótni kogoś, kto utrzyma równowagę między obiema stronami, i stanie się rzeczą dla której wojna się nie rozpocznie. -Zadał werdykt Aerion, a gdy bogowie dobra usłyszeli o końcu sprawiedliwości, zupełnie się załamali. Źli natomiast, zupełnie się tym nie przejęli. Powstała jedna z bogini. Wyglądała na starą, zgarbioną już kobietę o siwych włosach i zmarszczkach. Ubrana w bardzo kolorowy i dziwny strój, wyglądała co najmniej śmiesznie. Twarz miała poważną, i jakby nie odkrytą.
-Za godzinę urodzi się kobieta, jaka wyrówna losy zła i dobra, i zakończy wojnę. Ta jednak rozpocznie się za 16 lat.... ani dobru, ani złu, nie wolno wypowiedzieć do tej pory wojny, bo ta strona i tak prędko ją przegra. Niech bogowie dobra tchną swe cechy w dziecko, a za 16 lat będzie ona należeć do bogów zła. Do tej jednak pory w jej życiu, nie będzie się działo nic więcej niż powinno. Dziecko zostało już wybrane, a teraz niech bogowie dobra złączą swe siły i prześlą jej moc- Wytłumaczyła kobieta, po czym podeszła do Aeriona. Bogowie dobra nie mogąc nic więcej począć, ustawili się wkoło i chwycili się za ręce. Zaczęli skupiać się, po czym z kręgu prysnął złoty promień jaki odgonił zło od siebie. Bogowie zła wznieśli czarną mgłę i znikli bez słowa. Gdy światło opadło, przepowiednia zapadła.
Minęła godzina, gdy pałac Aeriona nie był już tak tłoczny. W wielkiej sali pojawili się aniołowie zaciekawieni tym, co działo się na zebraniu. Aerion miał zwyczaj opowiadać swym strażnikom o tematach rozważanych na zbiorowiskach, więc i tym razem nie miał wyboru. Opowiedział całą przepowiednie co do każdego słowa. Aniołowie nie zbyt zgadzali się z tym, uważali że prędzej czy później wojna się rozpocznie. Bóg nadal trzymał jednak swego, po czym gdy w sali został już tylko jeden anioł rzekł do niego.
-Vardionie! Tyś najbardziej zaufanym aniołem z aniołów... wiesz jak wiele znaczy dla mnie sprawiedliwość? Posłuchaj mnie, nie mogę pozwolić by Bardion otrzymał tą dziewczynę! Jeśli tak będzie, wojnę wygra zło... Wiem że przepowiednia mówiła inaczej, ale po prostu nie mogę. Niech ten łańcuch łączy ciebie i tą dziewczynę. Pojawiaj się tylko wtedy gdy będzie to konieczne... -Odparł, po czym na nodze anioła pojawił się łańcuch wykuty z magicznej stali. Zaczął go ciągnąć w stronę przerębli pomiędzy zaświatami a ziemią. W okolicy pojawił się ciemny dym, a za plecami Aeriona ujawnił się Bardion.
-Sprawiedliwość znikła gdy ty ją zdradziłeś- Syknął, po czym chłodno i bez zastanowienia dźgnął boga zatrutym ostrzem w brzuch. Bogowie krwawili, i mogli umrzeć... jednak śmierć boga mogła być tylko wtedy gdy ten zdradził własną cechę. Po śmierci trafiał do zaświatów, i tam niewolnikiem był tego który go zabił. Vardion- ciemno włosy anioł- widząc to zaczął z całych sił próbując dojść do Bardiona, lecz łańcuch stawiał zbytni opór.
-Jeszcze kiedyś się spotkamy- Rzekł Bardion widząc jak anioł ciągnięty jest przez otwarte drzwi, mija zamek, i trafia do przerębli między zaświatami a życiem. Spadał tak przez mogłoby się wydawać parę godzin, trudno powiedzieć co mijał. Wpierw była to zwykła ciemna próżnia, potem wleciał w jakiś wir co sprawiło że znalazł się w galaktyce. Nagle z wielkim hukiem uderzył w asfaltową drogę.
Rozdział 2
Rozdział 2-Płacz
Minęło 15 lat i 11 miesięcy. Został już niemal tylko miesiąc do sedna przepowiedni. Dziewczyna jaką wybrali bogowie, wcale nie grzeszyła urodą. Miała puszyste brązowe włosy jakie najczęściej wiązała w kitkę, i zielone oczy jak liście drzewa. Nigdy nie posiadała chłopaka, jedynie teraz w tak dziwnym momencie, urzekła sobą pewnego mężczyznę. Nie był to wcale anioł, lecz zwykły człowiek, nawet nie ładny. Lecz Lucy- bo tak miała imię-kochała go za jego poświęcenie, opiekuńczość i wspaniałomyślność. Sama powtarzała że David ma przepiękne serce dzięki czemu nigdy nie zamieniła by go na innego. Mieszkała w dość małym miasteczku w domu jednorodzinnym. Nie miała ojca gdyż ten znikł gdy dowiedział się że matka Lucy jest w ciąży. Mamę jednak posiadała kochaną, pracowitą, która pokazała wszystkim że nawet z dzieckiem w młodym wieku życie może być udane. Nigdy nie mogli pozwolić sobie na wille z basenem czy BMW, ale to co zarabiała jej matka starczyło na spokojne życie. Jej pokój nie był duży, prawdę mówiąc był nieco większy od łazienki. Mieściło się tam łóżko obok okna, szafa niedaleko drzwi i biurko gdzie Lucy odrabiała lekcje. Naprzeciwko jej pokoju znajdowała się kuchnia wraz z jadalnią, utrzymana raczej w brązowych i białych odcieniach. Co dziwne znajdował się tam telewizor, bo nie posiadali salonu. Obok sypialni Lucy był pokój jej mamy. Skromnie wyremontowany, z biurkiem i komputerem, oraz łóżkiem. Przy żółtych ścianach znajdowały się szafki i szafa. W zakątku Lucy zawsze panował bałagan, do którego wstyd było przyprowadzić gości. Jednak jej przyjaciółka Ashley, i jej chłopak nie zwracali na to uwagi.
Przykryta ciepłą kołdrą, spała spokojnie w swoim miękkim łóżku. Niestety miły sen musiał przerwać budzik, jaki co rana budził ją do szkoły.
-Nie...- Powiedziała sama do siebie zmęczona, na ,,miły początek dnia”. Ociężale wstała z łóżka i przeciągnęła się jak co dzień. Otwarła szafę lekko dotykając jej drzwiczkami łóżka. Cóż, nie było miło mieć tak mały pokój, ale dla Lucy było to normalne. Wyrzuciła na łoże czarne leginsy oraz tunikę w ciemne i niebieskie paski, a po chwili weszła do łazienki by wziąć stamtąd czystą bieliznę. Przebrała się i uczesała swe brązowe włosy w wysoką kitkę. Poszła do kuchni w której miłym uśmiechem przywitała ją mama. Były spokrewnione ale nie były podobne do siebie z wyglądu. Zresztą jej mama (zupełnie inaczej niż jej córka) zawsze w szkole była głównym obiektem westchnień chłopaków. Co prawda teraz jest już starsza, a jej bladą twarz pokrywa nieco zmarszczek, Lucy uważa że nadal jest ładniejsza od niej. Jest blondynką o szarych oczach, i szczupłej sylwetce. Jej chudość jednak zawdzięcza długim dietom jakim żyła podczas tamtejszych wakacji.
Stała przy ladzie i dokończyła robienie kanapki. Podała wegetariańską bułkę córce która niechętnie wgryzła się w nią.
-Coś nie tak kochanie? -Zapytała zmartwiona mama widząc dziwne zachowanie córki. Każdy mógłby rzec że po prostu jest śpiąca, ale Lucy nigdy nie lubiła długo spać.
-Eh... tak po prostu jakoś już nudzi mi się szkoła.
-Przecież dopiero początek roku!- Przypomniała jej zdziwiona mama, i czując że krewna więcej jej nie powie, chwyciła pilota ze stolika i włączyła telewizje. Leciały jakieś wiadomości gdzie wspominają o tym wypadku 16 lat temu, gdy jakiś meteoryt rozbił się na drodze w ich miasteczku. Jednak naukowcy nic nie znaleźli na miejscu, a ślad wyglądał bardziej jak po uderzeniu człowieka. Niemniej jednak, sprawa do dziś nie została wyjaśniona, i uważana jest za miejscową legendę.
Gdy Lucy zjadła i umyła zęby, założyła w korytarzu plecak i wyszła z domu. Od razu skierowała się na przystanek autobusowy i weszła do pierwszego autobusu jaki przyjechał. W środku była już tam Ashley, która na widok przyjaciółki podeszła do niej z uśmiechem. Nie było zbyt wielkiego tłoku, dlatego dostrzeżenie koleżanki do trudnych nie należało. Na widok Ashley najczęściej chłopacy tracili jakiekolwiek zmysły. Miała śniadą cerę, i gęste czarne lokowane włosy. Usta duże, codziennie pomalowane błyszczykiem. A oczy wyraźne o kolorze czekolady. Azjatycka uroda sprawiała że Ashley nie miała problemu ze znalezieniem chłopaka, a miała ich już kilkunastu.
Przyjaciółki przytuliły się na swój widok, po czym niemal od razu zaczęły plotkować o chłopakach. Prawdę mówiąc, Lucy głównie o tym rozmawiała z Ashley, gdyż chłopacy byli jej całym życiem. Ciekawą rozmowę o przystojnym koledze z klasy, przerwał dźwięk telefonu brunetki. Nie zastanawiając się kto dzwoni, odebrała. Lucy nie mogła kontrolować o czym mówili, choć z tego co było widać, rozmowa przebiegała przyjaźnie i śmiesznie. Co chwile słychać było chichy, lecz gdy autobus się zatrzymał na przystanku przed szkołą, Lucy musiała wręcz siłą wyciągnąć koleżankę. Dopiero gdy były już przed wielkim budynkiem szkoły, Ashley zakończyła rozmowę.
-Kto to był? -Zapytała Lucy czując w głębi duszy, że chyba jednak wie.
-David. Nie sądzisz to za miłe, że dzwoni do mnie by przypomnieć o naszym dzisiejszym spotkaniu?- Zaśmiała się uradowana Ashley, ale Lucy nie była aż tak szczęśliwa. Choć towarzyszka była jej bardzo zaufana a chłopak wierny, nie umiała opanować zazdrości. Postarała się jednak ją stłumić i nie pokazać takowej Ashley, by ta nie poczuła się bardziej atrakcyjną od Lucy. Mimo to, nastolatka wiedziała że Ashley gdyby chciała, mogłaby przejąć jej chłopaka.
-Spotykacie się?- Zapytała zdziwiona patrząc się jej prosto w oczy. Kobieta nerwowo latała oczyma, co było bardzo denerwujące.
-No... tak. David obiecał mi dziś że pójdziemy do kina na ten film ,,Zakochani”. Wiem że nie lubisz go i i tak byś nie poszła, więc nie mówiłam ci o tym. -Wytłumaczyła się pospiesznie i wbiła wzrok w asfaltowy chodnik. Lucy zmarszczyła brwi w celu ukazania złości.
-Co!? Skąd to niby wiesz? Może nie lubię romansów, ale może akurat na ten bym się przeszła? Zresztą, David też ich nie lubi. -Syknęła nieuprzejmie, czując się trochę niechcianą w tej całej sprawie. Jakoś dziwnie było jej myśleć, że słynna podrywaczka będzie z jej chłopakiem w kinie. Ashley przewróciła oczyma po czym odparła nie nerwowo.
-Mi mówił coś innego- Mruknęła dumnie wchodząc do środka szkoły. Przed dziewczynami rozległ się długi korytarz, z którego można było dojść do sekretariatu czy innych sal. Przy ścianach stały szafki jakie pozwalały uczniom rozpakować się. Budynek był dość tłoczny, bo za parę minut zaczynały się lekcje. Na końcu korytarza znajdowało się skrzyżowanie dzięki którym dochodziło się do wybranych miejsc w szkole.
Ashley przeczuła że Lucy może czuć zazdrość, ale wcale nie sprawiło to że chciała zmienić swe zdanie.
-Posłuchaj Lucy. Wiem o co ci chodzi. Znamy się długo, i nigdy z Davidem nic mnie nie łączyło, i nie będzie. Nie mogłabym tak bardzo cię zranić. Zresztą posłuchaj, to tylko przyjacielskie wyjście do kina. Nie gniewaj się. -Wytłumaczyła Ashley z lekkim poczuciem winy. Lucy bez słowa zmierzyła ją wzrokiem, i szybko powędrowała do sali gdzie mieli lekcje.
Dzień w szkole skończył się dość szybko. Ashley przez cały pobyt w szkole nie odzywała się do Lucy. Nawet w porze na lunch na stołówce usiadły oddzielnie. Lucy zawsze uważana była za raczej spokojną, stałą w uczuciach dziewczynę. Ashley zaś była zupełnie inna. Cechowała ją towarzyskość, oraz zmienność uczuć. Niemniej jednak, zawsze się dogadywały, ale od kiedy Ashley poznała Davida wszystko trochę się pozmieniało. Sprzeczki były niemal codziennie, i wchodziły już w normalność. David choć kochał Lucy, nie mógł pozwolić sobie na pozostawienie Ashley, która była jego przyjaciółką.
Lucy była tak zazdrosna, że nawet pojechała autobusem innym niż Ashley. Ale wyszło jej to na szczęście, gdyż po dwóch przejechanych przystankach do środka wszedł dobrze znany jej chłopak. Nie ubierał się jakoś specjalnie, najczęściej nosił bluzy i jeansy jak większość chłopaków. Na nosie zawsze nosił okulary, włosy zaś miał ciemne dość krótko ścięte. Nigdy nie był uważany za przystojnego, ale dla Lucy był niezwykły. Chodzi oczywiście o Davida, jaki po ujrzeniu swojej dziewczyny podszedł do niej i objął ją. Złożyli sobie krótki pocałunek w usta na przywitanie, po czym Lucy starając się nie pokazując zazdrości, uśmiechnięta spojrzała na niego.
-Przepraszam że ciebie nie zaprosiłem na ten film... wiesz, Ashley zapewniała mnie że nie chcesz iść na seans, ponoć nawet się ciebie pytała. Uznałem więc że bezsensu było by zawracać ci tym głowę. -Przeprosił spokojnie i miło, lekko gładząc jej policzek dłonią. Lucy słysząc te słowa, zdenerwowała się bardziej niż kiedykolwiek. Jej przyjaciółka okłamała jej chłopaka, w sprawie o niej! To było nie do pomyślenia.
-Co? Wcale nie. Nie doszła do mnie wiadomość że w ogóle idziecie do kina, Ashley nic mi nie mówiła- Oznajmiła starając się pokazać jak najwyraźniej zdziwienie. I David spojrzał się na nią z niezrozumieniem.
-Hm... musiało dojść do jakiegoś nie porozumienia. Cóż, szkoda. Jeśli chcesz, mogę nie iść. Ashley pewnie znajdzie kogoś na moje miejsce, ma tyle znajomych. -Zaproponował David jaki zapewne nie chciał wprowadzać kłótni. Widać było że się starał, ale to już było przesądzone.
-Wiesz, nie chce byś uważał mnie za swoją zaborczą dziewczynę. Idź, pewnie film będzie fajny. -Pozwoliła mu w końcu, co nie oznaczało oczywiście zgody z Ashley. Chłopak uśmiechnął się i raz jeszcze ucałował ją w usta. Rozmawiali jeszcze chwile o sprawach niedotyczących przyjaciółki Lucy, i przyszedł czas na wysiadkę. Niestety David musiał jechać dalej, więc dziewczyna nie mogąc nic począć ruszyła do domu. Otwarła drzwi wejściowe, po czym zamknęła je gdy znalazła się w środku. Rzuciła plecak na łóżko w jej pokoju i usiadła do biurka. Spojrzała się w lustro. Widziała tam tylko brzydką, zaniedbaną dziewczynę o braku jakiejkolwiek piękności. Zasłoniła twarz obiema rękami, a po chwili nie mogąc oprzeć się emocją, buchnęła smutnym płaczem. Łzy lały się po jej policzkach spadając na ręce, a chlipanie było słychać w całym domu.
Jakaś ciepła dłoń chwyciła jej ramię. Poczuła czyjąś obecność za sobą. W pierwszym momencie pomyślała że to mama, ale ta była przecież w pracy. Zaprzestała płacz, i położyła dłonie na kolana. Spojrzała w lustro ale... nikogo za nią nie było. Przyszło jej na myśl by odskoczyć z krzesła. Tak też zrobiła nie mogąc racjonalnie myśleć. Ujrzała mężczyznę, wysokiego, bez koszulki, o kruczoczarnych bujnych włosach. Oczy miał duże, ale jakby nieprzeniknione. Trudno było nawet określić ich kolor. Co najbardziej wydało jej się być niemożliwym, były wielkie białe skrzydła pokryte piórami, jakie takowe stworzenie posiadało. To był zaledwie ułamek sekundy. Serce zaczęło bić tak mocno i głośno... wrzasnęła, i nie panując nad swymi nogami, pobiegła do kuchni. Chwyciła patelnie jaka leżała na ladzie w kuchni, i silnymi dłoniami złapała ją w celu obrony. Mężczyzna znów znajdował się blisko niej. Spróbowała zrobić krok do tyłu ale coś stawiało opór. Był to łańcuch do którego była przywiązana jej noga, z nogą mężczyzny.
Świat zaczął niebezpiecznie wirować jej w głowie, i choć mogłaby zadać cios to coś zatrzymało ją.
Patelnia bezwiednie wypadła jej z rąk, a nogi jakby z waty ugięły się pod nią. Usłyszała trzask spadającej na ziemie patelni, po czym zupełnie jak ona upadła na ziemie. Poczuła jak ktoś przytrzymuje ją i bezpiecznie trzyma za tył głowy by nie zraniła się. A ostatnie co ujrzały jej oczy, była to twarz mężczyzny, która zniknęła w mgle i ciemności.
Rozdział 3
Otwarła oczy. Widziała gołe niebo, lekko pokryte chmurami. Dopiero gdy przewróciła głowę dostrzegła, że leży gdzieś w lesie wśród wysokich drzew. Plecy bardzo ją bolały, zupełnie jak tył głowy. Z trudem udało jej się usiąść, a co było jeszcze gorsze- wstać. Próbowała przypomnieć sobie jak się tam znalazła. Położyła dłoń na gorącym czole, ale pamięć zupełnie nie grała swej roli. W obrazie przeszłości widziała tylko twarz... taka dziwna i straszna. Cała się trzęsła, nie mogła nawet zrozumieć jak dotarła do buszu. Powoli i z wielką rozwagą postawiła parę pierwszych kroków. Rozglądała się, próbując znaleźć jakąś znaną jej osobę. Miejsce wyglądało na jakby martwe. Wiatr nie powiewał liści drzew, a same ich korony nie były zbyt bujne i liściaste. Brązową ziemie można było nazwać błotem, a krzaki i rośliny ogołocone z wszelkiej zieleni. W okolicy nie było żadnych kamieni czy owoców, a z daleka nie było słychać nawet pisku ptaka. Jedyne co w końcu zaczęło się dziać, to chłód jaki natarł zimnym wiatrem na dziewczynę. Dochodził z głębi lasu, więc nie tracąc chwili Lucy ruszyła przed siebie. Biegła jak najszybciej mogła, od czasu do czasu potykając się o wystający korzeń. Jedyne co ją zatrzymało, to sylwetka kobiety która zwrócona do niej, obserwowała jej poczynania. Nastolatka nie umiała określić kim była dziewczyna, bo mgła wzniosła się tak gęsto, że ledwo widziała kontury drzew. Spowolniła, ale nie wiedząc co począć ruszyła w stronę człowieka.
-Lucy. -Zawołała delikatnym, dźwięcznym głosem kobieta. Wyciągnęła dłoń do podchodzącej, i ujęła jej rękę przyciągając do siebie.
-Skąd znasz moje imię, i kim jesteś? -Zapytała z przerażeniem dziewczyna, i dopiero gdy wpatrzyła się w chłodne oczy kobiety, zrozumiała że ta nie ma dobrych zamiarów. Z mocnym impetem próbowała wyrwać swą dłoń z uścisku, ale nie zadziałało.
-Powiedzmy że jestem twoją nieznajomą przyjaciółką. -Odpowiedziała z nutką tajemnicy, lecz nadal nie dała Lucy pewności co do siebie. Lekki wiatr zawiał w obie kobiety, a ciemne długie włosy nieznajomej uniosły się na wietrze.
-To ty mnie tu sprowadziłaś? Błagam, pomóż mi wrócić do domu. -Wydukała w pełni strachu, a na ton jej głosu ciemnowłosa zaśmiała się szyderczo. Mijały sekundy, a wiatr stawał się coraz silniejszy i mocny.
-Tak to ja, ale na rozkaz wielkiego pana złości. Nie nie moja droga, nigdzie już nie wrócisz. Wpierw musisz czegoś się dowiedzieć. -Oznajmiła mocniej ściskając chłodne kości nastolatki. Ta kolejny raz zabrała się do ucieczki, ale na próżno.- Nie mam zamiaru robić ci krzywdy, to nie moje zadanie. Chcę ci tylko objaśnić, że wszyscy którzy ciebie kochają, tak naprawdę mają cie gdzieś!- Warknęła dając mocniejszy akcent na koniec zdania. Słysząc te słowa, Lucy ustąpiła z wyrywaniem się, jak widać chciała dowiedzieć się dlaczego. -Obydwie dobrze wiemy, że David woli Ashley. To musi boleć... ale nie przejmuj się, wiem co czujesz gdy inni ciebie ranią. Wraz z moimi przyjaciółmi, możemy ci pomóc. -Odparła z opiekuńczym i troskliwym akcentem, tym samym lekko puszczając rękę dziewczyny. Ta mogłaby w takim momencie uciec, ale chciała wiedzieć więcej. Nie rozumiała skąd kobieta wie to wszystko, i dlaczego w ogóle chce jej pomóc. W zielonych oczach Lucy znów zebrały się łzy, jakie powoli leciały jej po policzku. Wiatr zaczął być porównywalny już do wichury, jaka mocno biła w obie kobiety. Z daleka ujawnił się czarny dym przypominający kolorem smołę. Takowy dym począł zbliżać się do nich.
-Bardion jest już blisko, nie uciekniesz przed nim. -Zaśmiała się głośno nieznajoma i rozłożyła ręce, jakby czekając tylko na to że dym trafi w nią. Nagle noga zaczęła przeraźliwie piec Lucy, i ciągnąć ją do tyłu. -Nie uciekaj!- Powtórzyła kobieta ginąc gdzieś w dymie. Znad fali unosił się piasek i ostatnie liście z drzew, lecz za nią wszystko było już zupełnie gołe. Lucy nie traciła czasu, ciągnięta przez jakąś dziwną siłę rozpoczęła ucieczkę. Czuła wrzaski za sobą, które wypowiadały jej imię. Nie była to jedna osoba, było ich tysiące. Fala była już niemal pół metra od niej, gdy z końca lasu rozległo się dziwne słoneczne światło. Lucy nie zwątpiła ani przez chwilę- przyspieszyła bieg kierując się ku blasku. Ostatnie co zdążyła zrobić to wskoczyć w fale słońca, i krzyknąć całym gardłem jak najgłośniej mogła.
Podniosła się z całych sił siadając. Cała się trzęsła, po czole spływał jej pot, ale gdy ta zrozumiała że to tylko sen uspokoiła się trochę. Rozejrzała się. Była na szczęście w swoim pokoju, gdzie nic się nie wyróżniało. Jedynie na podłodze koło biurka leżały kawałki szkła, obok których była framuga lustra. -A niech mnie! 7 lat nieszczęścia- Pomyślała zmartwiona, choć przypomniały jej się słowa matki by nigdy nie wierzyć w przesądy. Zza drzwi słychać było pukanie, po których do pokoju weszła tajemnicza postać. Taka sama, jak ta przez którą zemdlała. Był to mężczyzna, który wyglądał na 20 lat. Wyrzeźbione mięśnie na brzuchu i rękach przyciągały trochę wzrok, ale bardziej ciekawym obiektem w jego ciele były skrzydła. Takie piękne i wielkie, zupełnie jak u aniołów. Lucy ponownie otworzyła usta w celu wydania z siebie wrzasku, ale Anioł uprzedził to.
-Spokojnie Lucy, nic ci nie zrobię. -Powiedział szczerze i bardzo odważnie, wyciągając ku dziewczynie dłoń. Ta faktycznie zamknęła usta nie krzycząc. -Jestem z tobą już prawie 16 lat, nie widzę potrzeby byś miała się mnie bać. -Dodał po chwili podchodząc bliżej niej. Lucy przypominała sobie w myślach całą biblie, ale nigdy nie słyszała o tym by w tych czasach anioł objawił się człowiekowi. Zresztą, strach się było przyznać że od 5 lat Lucy nie chodzi do kościoła.
-Chwila chwila! Czy ty chcesz mnie upomnieć bym znów chodziła do kościoła i się spowiadała?- Zapytała niepewnie, a anioł lekko się do niej uśmiechnął. Stał już nad nią chwile myśląc nad odpowiedzią.
-Nie, chce ci tylko powiedzieć że twoje życie jest w poważnym niebezpieczeństwie. Bogowie zła rozpoczynają już poszukiwania, a przez ten sen w jakim jeszcze przed chwilą byłaś, już ciebie znaleźli. To nie wróży nic dobrego. -Oznajmił zupełnie tak, jakby był żołnierzem który musi zdawać raport. Brzmiało to groźnie, a przez chwile Lucy nic nie mówiła. Musiała jeszcze raz poukładać sobie wszystkie sprawy religijne, życiowe, i społeczne. Niemniej jednak, zainteresowało ją to co mówiła kobieta w śnie, i musi do tego nawiązać.
-Czy bogowie mogliby mnie oszukać? I czy znają przyszłość?- Zapytała chcąc upewnić się, czy niezbyt miła bogini nie chciała po prostu złapać ją w swoje sidła.
-Lucy! Nie ma czasu by myśleć nad twoim snem! Bogowie dobra już dawno stracili nadzieje...-Nie dokończył, i opuścił głowę wpatrując się w podłogę.
-Jak to?
-Gdy został zabity Aerion, bóg sprawiedliwości, na świecie powstało więcej wojen, tym samym przekładając to na życie bogów. Jedyne co ich powstrzymało to 16 lat rozejmu, ale gdy ten się skończy już za 28 dni, bogowie wypowiedzą wojnę. Ty jesteś jakby łącznikiem pomiędzy nimi, jesteś ostatnim odłamkiem sprawiedliwości. Musisz wybrać czy umrzeć i dać sprawiedliwość w zaświatach czy pozostać na ziemi. No chyba, że zabije cie Bardion...- Zatrzymał się na chwile w zamyśleniu, a Lucy potrząsnęła głową nie wiedząc co począć. Tak głupie było wybieranie pomiędzy własnym życiem lub śmiercią! Nie rozumiała również, dlaczego imię Bardion choć nigdy go nie spotkała, było dla niej tak znajome i bliskie.
-Kim jest Bardion?- Zapytała czując, że tak twarde imię może posiadać tylko odważny bóg, lub też sama zgroza. Anioł przysiadł na kąciku łóżka wpatrując się w jej oczy.
-Bardion jest bogiem zła, panem wszystkich innych bogów do niego zależnych. To jemu jesteś obiecana, ale nie myśl że obietnica przeważa wszystko. Nawet bogom zdarza się ją złamać. -Odparł dając jej trochę wiary, ale tylko tak małą część iż ta szybko znikła. Lucy nigdy nie trenowała żadnych sztuk walk, zawsze była słaba fizycznie, bardzo powolna i tchórzliwa, i nawet z tarota nie potrafiła wróżyć!
-Nie widzę siebie na polu walki- Powiedziała prosto poprawiając spadający kosmyk włosów na jej oko. Anioł znów trochę posmutniał, ale raczej tego nie pokazywał.
-Cóż, jak wielka musi być twoja inteligencja, skoro myślisz że wysłałbym ciebie walczyć z Bardionem!- Syknął wrednie, trochę obrażając przy tym Lucy.
-Przepraszam, nie ma stworzeń bez wad. Posłuchaj mnie, walka jaką ty masz stoczyć, można opisać w trzech słowach. Wiara, inteligencja, sprawiedliwość. Te trzy słowa mają ciebie kierować do końca. Bez względu na to jaką wybierzesz drogę czy zostać czy umrzeć, kieruj się tym. Jeśli umrzesz, nasz łańcuch zostanie zniszczony. Wtedy będziesz już zupełnie sama, ale pamiętaj że w zaświatach są ludzie, którzy z pewnością ci pomogą. -Uspokoił ton, może dlatego by nie wyjść na poważnego i zasadniczego. Pogładził jej policzek, po czym wstał z łóżka.
Raz jeszcze spojrzał na dziewczynę, i zniknął. Pokój w tym momencie, jakby znów zapełnił się życiem. Ale Lucy nadal nie mogła uwierzyć, że to nie był sen. A jednak, uszczypnięcie się nawet kilkakrotne nie dawało chcianego efektu. To co się stało, było realistyczne. Ta istota, zbudowana była z materii. Lucy była przerażona, nie umiała racjonalnie myśleć. Dopiero gdy jej matka weszła do pokoju, cały napływ złych myśli zniknął.
-Coś się stało?- Zapytała mama i usiadła przy niej na łóżku. -Wydawało mi się... że z kimś rozmawiałaś- Oznajmiła i położyła swą rękę na dłoni córki.
-Nie, nic mi nie jest. -Skłamała i wstała z łóżka.
-Jak tak... mogłabyś pójść do sklepu po surówkę? Dziś przychodzi ważny gość na kolacje, chce być go poznała- Poprosiła i wytłumaczyła z lekkim, trochę dwuznacznym uśmiechem. Lucy uśmiechnęła się sztucznie, i poszła do korytarza. Założyła kurtkę, otworzyła drzwi, po czym skierowała się do parku, jaki jest niedaleko sklepu. Szła powoli, co chwile się obracając. Każde twarze jakie mijała, dziwnie się na nią patrzyły. Albo musiała się zachowywać podejrzanie, albo po prostu dziwnie. Weszła do parku, ale przystanęła na chwile. Wszystko znów wydało się być martwe. Na ławkach nikt nie siedział, drogi zlewały się niemal z żółtą trawą, zaś z drzew spadały liście. Gdy tam była, zrobiło się bardzo chłodno. Temperatura spadła nawet o parę stopni. Szybko postawiła kolejne kroki i przyspieszyła tempa. Nie obracała się, szła przed siebie bez chwili zamysłu. Wiatr zrobił się coraz mocniejszy, i sprawiał że Lucy ledwo co szła. Jej noga znowu zaczęła szczypać, a nastolatka ukucnęła i złapała się za nią. Spojrzała na ziemie, w której piasek robił się coraz bardziej ciemny, i szybko począł zamieniać się w dym. Lucy wstała i zauważyła, że z dymu zaczęła ujawniać się sylwetka. Nie czekała nawet by dowiedzieć się kto to, po prostu rzuciła się do ucieczki. Nogi same ją gnały. Miała nadzieje że to tylko sen, ale uszczypnięcie nic nie dawało. Trafiła w coś twardego, i podniosła wzrok. Jakiś ciemnowłosy mężczyzna patrzył się na nią z góry, i chwycił ją za ręce. Nigdy go nie widziała, i nawet nie chciała. Na jego twarzy ciągnęła się długa blizna, oczy miał złote i straszne, zaś gdy się uśmiechnął zęby miał białe jak śnieg. Wybuchnął przerażającym śmiechem, a Lucy zaczęła się wyrywać z całych sił, niestety wciąż ją trzymał. Zaczęła się odwracać we wszystkie strony. Dymu z którego wyłaniały się istoty było coraz więcej. Poczuła że ktoś położył jej rękę na ramieniu. Miała nadzieje że był to ten anioł, ale gdy się odwróciła zauważyła o wiele wyższego od niego, i bardziej umięśnionego mężczyznę. Miał bardzo bujne blond włosy, i bardzo wysunięte kości policzkowe.
-Puść ją, złapiemy ją później. Teraz tylko się nią bawimy- Rozkazał chłodno mężczyzna, a Lucy przeczuła że musi to być Bardion. Ten który ją trzymał, puścił jej ręce, zaś ta spojrzała się na Bardiona.
-No uciekaj już, następnym razem już nie wrócisz do domu- Oznajmił do niej, i pomachał ręką w celu pokazania by sobie poszła. Lucy wolała go nie prowokować, więc pobiegła. Gdy wyszła z parku, weszła do sklepu. Znowu wszystko odżyło, ludzie chodzili i kupowali, a kasjerka na chwile spojrzała się na nią.
-Wszystko dobrze?- Zapytała zmartwiona murzynka która tam pracowała. Była to matka Ashley, więc Lucy pomachała tylko głową na ,,tak”. Kupiła to co miała i wyszła ze sklepu. Przy kasie raz jeszcze pracownica upewniła się czy wszystko ok, a dziewczyna odpowiedziała tak samo.
Wracając do domu, Lucy wybrała inną, dłuższą drogę ale bardziej zatłoczoną. Gdy wróciła do domu, wszystko wyglądało tak jak powinno. Mama sprzątała, a rzeczy były na swoim miejscu. Lucy położyła surówkę na ladzie w kuchni i podeszła do matki.
-Dlaczego ten gość jest taki ważny?- Zapytała zdejmując kurtkę i bacznie przyglądając się kobiecie. Ta chwile się zamyśliła, ale już po chwili odparła.
-To nie to co myślisz! Wspólnie pracujemy nad projektem, ale tacy zabiegani wciąż jesteśmy, no więc trzeba umilić atmosferę- Rzekła choć patrząc się na twarz córki, było widać że ta i tak jej nie wierzy. Bez już kolejnych słów skończyło się sprzątanie, i obie wróciły do pokoju.
Po godzinie czy dwóch, ktoś mocno zapukał do drzwi. Mama niemalże wyskoczyła z pokoju i otwarła. Lucy zakradła się za nią, by choć zobaczyć jak ów gość wygląda. Wysoki muskularny mężczyzna ubrany w czarny smukły garnitur. Nogi miał bardzo chude, a jego twarz błyszczała się w świetle lampy. Oczy niebieskie jak u prawie każdego blondyna, bo nim był. Włosy zaczesane do tyłu, co wyglądało trochę staroświecko.
-Proszę, wejdź. -Zaproponowała miło pokazując na korytarz.