Via Appia - Forum

Pełna wersja: DENATURAT (jak czytać - to do końca :) )
Aktualnie przeglądasz uproszczoną wersję forum. Kliknij tutaj, by zobaczyć wersję z pełnym formatowaniem.
Słońce już dawno skryło się za horyzontem. Jadwiga siedziała wygodnie w wiklinowym fotelu wybałuszając ze zdziwienia oczy. Znajdowała się na niewielkiej polanie otoczonej gęstym świerkowym lasem. Tuż przed fotelem płonęło sporej wielkości ognisko. Języki ognia tańczyły w ciemnościach powoli trawiąc misternie ułożoną, drewnianą konstrukcję. Pomimo późnej pory było ciepło i przyjemnie. W powietrzu unosił się zapach pieczonej kiełbasy wymieszany z rześką wonią świerkowych igieł, a na przejrzystym niebie migotały ochoczo srebrne stada gwiazd.
Co ja, do kurzej dupy, tutaj robię? - zastanawiała się Jadwiga przeczesując dłonią, sztywne jak świńska sierść, rude, farbowane włosy.
Nagle zza pleców kobiety wyłonił się dwumetrowy, solidnie zbudowany przystojniak ubrany w elegancką, białą koszulę. Pod pachą ściskał bogato zdobioną, cynową tacę.
- Dobry wieczór pani Jadziu. - wycedził podkręcając szpiczaste wąsy - Czy mogę zaproponować szanownej pani porcję pieczonej, wyśmienitej, wiejskiej kiełbasy?
- Że co? Że kiełbasy? Samej? A my się chłopcze znamy?
- Jestem Zenon, kelner leśny, a do kiełbasy jest musztarda.
- No to dawaj Zenek to jedzonko! - złożyła zamówienie, choć od urodzenia,przez całe sześćdziesiąt dziewięć lat, nie spotkała nigdy leśnego kelnera.
Mężczyzna sztywnym krokiem wyruszył w stronę ogniska. Zniknął na chwilę za wysokimi płomieniami po czym wyłonił się niosąc już gotowe danie. Podał Jadwidze kawał upieczonej w ognisku kiełbasy ułożonej na dużym papierowym talerzu.
- Może winka? - zaproponował.
- Głupiej się pytasz, czy co? - warknęła. - Przecie jak się je, to trzeba czymś popić,a winko to właściwy napój do wszystkiego, byle owocowe i polskie.
Kelner wyciągnął z kieszeni biały, plastikowy kubek i napełnił go szkarłatnym trunkiem.
Nie wiem skąd tu się wzięłam, nie wiem co tutaj robię, ale takiej kiełbachy i jabcoka nie odpuszczę! - pomyślała łykając głęboki haust słodkiego napoju.
Racząc się posiłkiem rozglądała się dokoła podziwiając urok polany i otaczających ją drzew iglastych. Ognisko wesoło skwierczało ogrzewając, pokryte gęstą siecią żylaków, nogi Jadwigi.
W pewnej chwili usłyszała dobiegający spośród drzew szum, jakby dzika zwierzyna przedzierała się przez gałęzie. Świerki zaczęły drgać gubiąc igły.
Co w tych krzakach buszuje? - zapytała samą siebie pochłaniając kolejny kawałek kiełbasy.
Za chwilę wszystko było jasne. Ku jej zdziwieniu spośród drzew wybiegła całkiem interesująca drużyna składająca się z czterech osób, trzech czarnoskórych mężczyzn i jednej kobiety o stanowczo azjatyckiej urodzie. Murzyni mieli po dwa metry wysokości i taszczyli na plecach ogromny, pokryty skórą bęben. Kobieta jedną ręką ciągnęła za sobą pałę podobną do ogromnego żebra, a pod pachą niosła drabinkę z bambusa. Wszyscy ubrani byli w egzotyczne stroje jakich nigdy wcześniej nie widziała. Bufiaste, krótkie spodnie prawdopodobnie z barwionych na czerwono liści palmy i błyszczące koszulki wyglądające jak uszyte z ogromnych rybich łusek robiły wrażenie na Jadwidze. Wytrzeszczając oczy podziwiała przybyszów i z niedowierzaniem obserwowała przedstawienie.
Mężczyźni zainstalowali instrument. Żółtoskóra ustawiła drabinkę i wlazła na nią. Jak na zawołanie Murzyni zaczęli tańczyć. Ich ruchy nie przypominały tańców afrykańskich, bardziej ich popisy wyglądały jak oberek pomieszany z paso doble, naprawdę dziwny występ. Skośnooka kobieta chwyciła w dłonie pałę i zaczęła rytmicznie walić w bęben. Łup! Łup!! Łup!!! Łup!!!! - coraz głośniej i głośniej - Łup!!!!! Łup!!!!!! Łup...


Big Grin


Jadwiga otworzyła oczy. Obudziło ją regularne walenie do drzwi.
- O w mordę! To był pieprzony sen, a kiełbaska jak prawdziwa. - wyjęczała zaspanym głosem zerkając kątem oka na tarczę radzieckiego budzika.
Była pierwsza czterdzieści. W pokoju panowała ciemność, jedynie sufit jaśniał od księżycowej poświaty. Ktoś nadal dobijał się do drzwi.
- Czego tam! Już idę! Zara! - z trudem zwlekła się z łóżka.
Bez problemu trafiła stopami w filcowe kapcie i posuwistym ruchem ruszyła w stronę przedpokoju aby odeprzeć nocny atak nieznajomego. Po drodze zapaliła światło i spojrzała w stare lustro wiszące na błękitnej, popękanej ścianie zdobionej wstrętnym wzorem powstałym przy użyciu gumowego wałka. Nie wyglądała zbyt dobrze, czyli tak jak zwykle. Rude, sztywne włosy sterczały we wszystkie strony świata jakby miały niespodziewany kontakt z dużą dawką energii elektrycznej. Brak codziennego makijażu uwydatniał sine wory pod oczami oparte o pyzate, pomarszczone poliki. Całości dopełniały szerokie, bladoróżowe usta skrywające dawno nie czyszczone zęby.
No modelką to nigdy nie byłam. - Pomyślała Jadwiga.
Podeszłą do drzwi i przystawiła prawe oko do judasza. Lewego nie używała, bo było szklane. Po drugiej stronie drzwi, na korytarzu, paliło się światło ale nie było widać żywego ducha. Mimo to ktoś cały czas się dobijał.
- Kto jest?! - krzyknęła - Czego?!
Nastała cisza. Za chwilę przerwał ją chłopięcy głos.
- Pani Gilzowa! Pani Jadziu! To ja! Maciek!
Kobieta bez problemu rozpoznała napastnika. Maciek był wnukiem Józka ,sąsiada z drugiego piętra. Mieszkali w 17-metrowej kawalerce wraz z Kaśką i Marianem - rodzicami chłopca. Była to rodzina, jak prawie wszystkie w tej starej,łódzkiej kamienicy. Właściwie cała ulica Niska miała podobnych mieszkańców. Każdy kochał tu dobrą zabawę, wino i śpiew, a z troską unikał wszelkiej pracy zarobkowej.
- Czekajże Maciek, ino ciucha jakiego zarzucę.
Jak powiedziała, tak zrobiła. Zdjęła z wieszaka podomkę, która pamiętała pierwsze przemówienia gierka i szybkim ruchem się w nią ubrała. Otworzyła drzwi. W progu stał dziesięcioletni, blond włosy malec. Oczy miał całe zapłakane, a z nosa zwisał mu błyszczący gil. Strach wręcz wypływał z jego przerażonych oczu.
- Wejdź do środka. - przeczesała jego czuprynę prawie matczynym ruchem ręki. - Co się takiego stało, że musisz mi przerywać najprzyjemniejszy sen w życiu i walisz w drzwi niczym Chinka w murzyński bęben. - rozmarzyła się. - Więc co się dzieje? - spytała najdelikatniej jak tylko potrafiła.
- Pani Gilzowa! Tatko z mamusią urządzili balangę. - to żadna nowość pomyślała Jadwiga - Mama mówiła, że tatuś dostał pracę jako cieć na parkingu w centrum i że będą z tego jakieś pieniążki. - kontynuował malec. - Opili się z tej okazji i poszli spać. Jedynie dziadzio rozmawiał ze mną i opowiadał o niemieckich żołnierzach. Później się położył spać. Ja też poszłem.
- I co się takiego stało? Tak dorośli się zachowują, to normalne. - zagadała Jadwiga.
- No tak pani Gilzowa, ale z pół godziny temu dziadzio zaczął krzyczeć, że umiera i się obudziłem. Chciałem, żeby mamusia pomogła, ale ona śpi na podłodze koło dziadkowego łóżka, a tatuś tylko chrapie na kanapie i nie mogę go dobudzić. Podejszłem do dziadunia choć się bałem, a on złapał mnie za rękę i powiedział, że umiera, że widzi aniołki pod sufitem i diabołki w nogach. Mama kiedyś mówiła, że pani umie leczyć ludzi...
- Wystarczy! - przerwała z przerażeniem Gilzowa. - Czekaj Maciek! Wezmę niezbędnik i idziemy. Może da się dziadkowi pomóc. - mówiąc te słowa sama sobie nie wierzyła.
Wróciła do pokoju i używając niecenzuralnych słów uklęknęła koło łóżka. Wyciągnęła spod niego dużą, skórzaną torbę. Stękając wstała, poprawiła podomkę, dźwignęła torbę i wróciła do Maćka.
- Dawaj rękę. Idziemy do dziadka.
Malec posłusznie podał dłoń i razem ruszyli na pomoc Józkowi. Wyszli na korytarz i udali się w stronę klatki schodowej. W kamienicy unosił się zapach spalenizny, brudu i uryny. Kiepska mieszanka, ale mieszkańcy przez lata przyzwyczaili się do tych aromatów. Wczłapali się w milczeniu na drugie piętro. Mieszkanie Maciusia znajdowało się tuż przy schodach. Jadwiga szarpnęła za klamkę i weszli do środka. Z kawalerki buchnął odór wymiocin i niestrawionego alkoholu. Pod jedną ścianą stała kanapa, na której słodko drzemał rozłożony krzyżem Marian. Tuż obok, między biurkiem Maćka, a odrapanym, metalowym łóżkiem dziadka, na podłodze, w pozycji embrionalnej spoczywała Kaśka zamaczając polik, oraz rękę do łokcia w kolorowych jak włoska pizza rzygowinach. Na łóżku dogorywał dziadek Józek.
Ale scena! He! He! - zaśmiała się w duchu Jadwiga. - Tylko małego szkoda, że w takich warunkach musi egzystować.
Puszczając dłoń Maćka postawiła torbę na podłodze. Podeszła do Józka i na siłę podniosła jego powieki. Chłop zawył niczym wilk wpadający w sidła.
- Kurza dupa! Maciuś, dziadek pewnie zejdzie. - maluch chlipnął z rozpaczy. - Ale się nie martw. - kontynuowała. - Będziemy go ratować, tylko musisz mi pomóc.
Maciek przestał płakać i z uwagą zaczął słuchać sąsiadki z pierwszego.
- Weź, mój drogi, poszukaj pod zlewem jakichś dużych reklamówek z marketu i przynieś mi naprędce. Myślę, że dwie wystarczą. - zleciła. - Mamy mało czasu, bo ludzie ducha wyziewają zazwyczaj o drugiej, czyli pięć minut nam zostało.
Maciek jak przecinak pomknął w kierunku wnęki kuchennej, po czym rozpoczął rewizję szafki. Spośród przepalonych garów i brudnych pokrywek wydobył pęk foliowych toreb. Wręczył go Jadwidze niczym bukiet kwiatów. Kobieta spojrzała jedynym okiem na otrzymany prezent. Wyciągnęła z niego dwie, według niej, najporządniejsze reklamówki z Biedronki. Włożyła jedną w drugą,a uszy przecięła przedwojennym kozikiem wydobytym z kieszeni niezbędnika. Szybkim, dynamicznym ruchem wsunęła głowę Józka w przygotowane torby i uszczelniła je zawiązując gruby supeł pod brodą dziadka.
- Pani go udusi!!! - krzyknął Maciek. - Widziałem takie akcje w filmie!!! - zaczął nerwowo szarpać podomkę.
- Spokojnie. - odepchnęła chłopca. - Zaraz ci wszystko wytłumaczę. O drugiej dziadzio kipnie mimo wszystko. Wiem o tym bo widziałam śmierć jego przepitych oczach. - tłumaczyła.
Otarła lewą ręką pot z pomarszczonego czoła.
- Dziadek wypił za dużo i na bank nie wytrzyma. Jak zejdzie, to jego dusza będzie chciała jak najszybciej uciec z tego zniszczonego organizmu. Dusza, zawsze próbuje uciekać przez usta. Jest lżejsza od powietrza, jak hel. My ją zatrzymamy, żeby ratować dziadka.
Chłopiec słuchał uważnie Jadwigi, ale do końca nie rozumiał jej słów. Wybiła druga. Józek jęknął, po chwili dostał lekkich drgawek. Trzęsąc się jak zmarznięty pies wydobył ostatni cichy pisk wprost z przepony i zmarł. Nastała cisza, a ciało Józka nagle zesztywniało. Reklamówki szczelnie zawinięte na głowie wypełniły się nieznanego pochodzenia gazem tworząc prostokątny żółty balon z nadrukowaną wielką biedroną.
- W torbie siedzi dusza. - wyjaśniła Maćkowi. - i najwyraźniej chce zwiać. Mamy mało czasu.
Maciek obserwował wszystko z dziecięcą ciekawością. Dziwne, ale przestał się bać i wcale nie przeraził go zgon kochanego dziadziusia. Czuł, że sąsiadka w pełni panuje nad sytuacją.
Jadwiga podniosła z podłogi swój skórzany niezbędnik i zawiesiła go na łóżku.
- Maciek! Macie w domu lejek? Lejek jest niezbędny! - wycharczała spluwając na podłogę.
- Poszukam lejka, widziałem jak dziadek używał czegoś takiego do rozlewania swoich mikstur.
Chłopiec wysunął spod łóżka drewnianą skrzynkę z narzędziami i wydobył z niej stary, lekko podrdzewiały blaszany lejek.
- Mam! - stwierdził z zadowoleniem odkrywcy i podał przedmiot Jadwidze.
Kobieta w międzyczasie obróciła sztywnego Józka na brzuch i ściągnęła mu spodnie wraz z niezbyt czystymi majtasami. Chłopak wybałuszył gały i rozdziawił gębę.
- Co!? Dupy żeś nie widział? -zareagowała Jadwiga. - Może brudna i sina, ale to nadal zwykła dupa chłopcze.
Dziadka jeszcze z tej strony nie miał okazji podziwiać, dlatego dopadł go lekki atak zawstydzenia. Spoglądał z zażenowaniem raz na lekko fioletowe pośladki dziadka, raz na szpetną sąsiadkę poszukującą czegoś zawzięcie w skórzanej torbie.
- Mam, nareszcie. - uradowana chwyciła w dłoń butelkę denaturatu. Wyrwała z ręki malca lekko zardzewiały lejek i błyskawicznym ruchem wsadziła go umarlakowi "tam gdzie słońce nie dochodzi". Odkręciła butelkę i wlała całą jej zawartość przy użyciu naszykowanej aparatury w organizm zmarłego. Splunęła na podłogę po czym oblizała łapczywie szyjkę flaszki.
- Pamiętaj Maciek, że alkoholu i chleba nie wolno marnować! - kaszlnęła zerkając na chłopca. - Zaraz wszystko będzie dobrze.
Teraz podeszła do głowy nieboszczyka i zaczęła na siłę wtłaczać duszę z powrotem w józkowe cielsko. Dusza stawiała opór szeleszcząc reklamówkami, ale w końcu uległa i zniknęła gdzieś w otchłani przepitego, sztywnego ciała.
- Musimy poczekać na efekt. - stwierdziła Jadwiga ściągając foliowe torby z głowy dziadka. - Mamy chwilę, więc opowiem ci chłoptasku o co chodzi z tym denaturatem. Chłopiec usiadł po turecku na podłodze obok obrzyganej mamusi i oparł się łokciem o jej nieprzytomne biodro. Czekał na opowieść o denaturacie obserwując sąsiadkę siadającą na taborecie obok łóżka z nieboszczykiem.
- Widzisz, z tym denaturatem to jest tak... Niektórzy nazywają ten zacny trunek jagodzianką na kościach, inni błękitem Paryża, choć jest fioletowy. Faktycznie pochodzi z Francji ale to już zupełnie inna historia. - bełkotała Jadwiga dłubiąc kciukiem w nosie. - Chodzi o moc spoczywającą w tym napoju. Dokładnie nikt nie pamięta kiedy powstał i jak trafił do naszego kraju. Jego tajemna moc ratowania umarłych została perfidnie zatajona przez przedstawicieli przemysłu farmaceutycznego i domów pogrzebowych. Wiadomo, że gdyby był stosowany powszechnie, to trupiarze i aptekarze zdechli by z głodu, a na Ziemi zabrakło by miejsca i pracy dla kolejnych pokoleń. ZUS też by nie wytrzymał i skapitulował. Nie dał by rady płacić nawet najniższych stawek wszystkim nieśmiertelnym emerytom i rencistom. Fakt, denaturat nie działa we wszystkich przypadkach. - Jadwiga przerwała podpalając złamanego papierosa znalezionego przypadkiem w kieszeni podomki. - Na przykład, jak ktoś ma super raka, który wyżarł już połowę organizmu, albo gdy kogoś rozjedzie walec na budowie lub przetnie na dwie równe części tramwaj, to już nic nie pomoże, aby pozostać wśród żywych.
Maciek wystraszył się opowieści sąsiadki, ale ona nie przejęła się tym i kontynuowała dalej.
- No, ale twój dziadek da radę. - uśmiechnęła się pokazując żółtobrązowe zębiska. - Wracając do denaturatu, to nawet w nazwie ukryta jest jego moc. Historia głosi, że jeden z pierwszych znachorów, któremu udało się wskrzesić umarłego fioletowym trunkiem chciał krzyknąć - Denat uratowany! - ale jego okrzyk został przerwany wyładowaniem atmosferycznym, znaczy piorunem i zostało samo Denat urat......
Tak powstała według historii nazwa denaturat.
Nagle ciało Józka drgnęło. Dziadek puścił przez lejek brzęczącego bąka.
- Ożył. - stwierdziła z zadowoleniem Gilzowa. - Wszystko gra!
Jadwiga zarzuciła swoją skórzaną torbę na ramię, a peta zgasiła na podłodze obok nieprzytomnej matki Maciusia.
- Tylko pamiętaj! Nie wolno ci chłopcze nikomu opowiadać o tym co tu dziś zobaczyłeś i usłyszałeś. - pogroziła malcowi palcem. - Dziadek żyje i żył będzie więc niech wszystko zostanie naszą tajemnicą. Idę do siebie, a ty kładź się spać, bo czas na to najwyższy. - splunęła wychodząc i zatrzasnęła za sobą drzwi.


Big Grin


Kac gigant kopnął na przebudzenie Mariana w głowę. Ostatnie zdrowe fragmenty kory mózgowej zaczynały powoli funkcjonować. Marian otworzył oczy. Miał wrażenie, że promienie wpadające przez okno spalą jego ciało i zginie jak wampir w słonecznym świetle. Leżał na kanapie. Obok smacznie spał jego syn Maciek. Przeogromne suszenie w gardle zmusiło go do zerwania się z barłogu. Ostatkiem sił delikatnie przesunął syna, tak aby go nie zbudzić i stanął na nogach. Przeciągając się chwycił ze stołu kubek z resztką niesłodzonej herbaty i łapczywie wysiorbał chłodny napój.
Odstawiając kubek spojrzał przed siebie i zamarł z wrażenia. Na podłodze obok reklamówek z Biedronki, w rzygowinach drzemała jego kochana małżonka, a na łóżku leżał ojciec z opuszczonymi spodniami i skorodowanym lejkiem w zadku.
-Matko jedyna! Aleśmy poszaleli! Widać na mecie u Stefana do wódy jakieś afrodyzjaki sypią, żeśmy tak wariacko się bawili. - wyszeptał. - Więcej tam gołdy nie kupię!
Witaj,

Rewelacja! Tekst zabawny i wciągający. Widać, że masz dobry warsztat. Czyta się szybko. Akcja wciąga jak stary odkurzacz. Zwroty akcji zaskakują, a pani Jadwiga po prostu rządzi! No, nie mam pytań! Tylko z przecinkami się musisz przeprosić! I to koniecznie!

MOJE SUGESTIE:

w wiklinowym fotelu(,) wybałuszając ze zdziwienia oczy.
tańczyły w ciemnościach(,) powoli trawiąc misternie
zastanawiała się Jadwiga(,) przeczesując dłonią
- Dobry wieczór(,) pani Jadziu. - wycedził(,) podkręcając szpiczaste wąsy
A my się(,) chłopcze(,) znamy?
choć od urodzenia,przez całe - brak spacji
Zniknął na chwilę za wysokimi płomieniami(,) po czym wyłonił się(,) niosąc już gotowe danie.
czymś popić,a winko to właściwy - brak spacji
pomyślała(,) łykając głęboki haust
rozglądała się dokoła(,) podziwiając urok
Ognisko wesoło skwierczało ogrzewając, pokryte gęstą siecią żylaków, nogi Jadwigi.- <skwierczało wesoło>
Świerki zaczęły drgać(,) gubiąc igły.
zapytała samą siebie(,) pochłaniając kolejny
afrykańskich, bardziej ich popisy wyglądały jak oberek pomieszany z paso doble,(.) naprawdę dziwny występ. - <Ich popisy bardziej przypominały oberek>
zaspanym głosem(,) zerkając kątem oka na
- Czego tam!(?)
w stronę przedpokoju(,) aby odeprzeć
świata(,) jakby miały niespodziewany
Podeszłą do drzwi i przystawiła prawe - <Podeszła>
paliło się światło(,) ale nie było
wnukiem Józka ,sąsiada z drugiego piętra - spacja w złym miejscu
w tej starej,łódzkiej kamienicy - brak spacji
pierwsze przemówienia gierka - <Gierka>
i szybkim ruchem się w nią ubrała. - <ruchem ubrała się w nią>
blond włosy malec. - <jasnowłosy malec>
walisz w drzwi(,) niczym Chinka w murzyński bęben.(?)
Tak dorośli się zachowują, to normalne. - <Tak zachowują się dorośli>
- No tak(,) pani Gilzowa,
Podejszłem do dziadunia(,) choć się bałem, - rozumiem, że <podejszłem> jest celowe
Kaśka zamaczając polik, oraz rękę do łokcia w kolorowych(,) jak włoska pizza(,) rzygowinach. - wytnij przecinek, zamiast polik <policzek>?
jedną w drugą,a uszy przecięła - brak spacji
uszczelniła je(,) zawiązując gruby supeł
Wiem o tym(,) bo widziałam
wypełniły się nieznanego pochodzenia gazem(,) tworząc prostokątny(,) żółty balon z nadrukowaną <na nim> wielką biedroną. - <wypełniły się gazem nieznanego pochodzenia>
- W torbie siedzi dusza. - wyjaśniła Maćkowi. - i najwyraźniej chce zwiać. - wytnij dwie pierwsze kropki
wycharczała(,) spluwając na podłogę.
-zareagowała Jadwiga - brak spacji
zwykła dupa(,) chłopcze.
całą jej zawartość(,) przy użyciu naszykowanej aparatury(,) w organizm zmarłego
kaszlnęła(,) zerkając na chłopca.
z powrotem w józkowe cielsko. - <Józkowe> ?
stawiała opór(,) szeleszcząc reklamówkami,
stwierdziła Jadwiga(,) ściągając foliowe
o jej nieprzytomne biodro. - <bezwładne> ?
o denaturacie(,) obserwując sąsiadkę siadającą
z Francji(,) ale to już zupełnie
bełkotała Jadwiga(,) dłubiąc kciukiem w nosie.
pamięta(,) kiedy powstał
aptekarze zdechli by z głodu, a na Ziemi zabrakło by - <zdechliby>, <zabrakłoby>
Nie dał by rady płacić - <dałby>
wystraszył się opowieści sąsiadki, ale ona nie przejęła się - powtórzenie: się/się
uśmiechnęła się(,) pokazując żółtobrązowe
Tak powstała(,) według historii(,) nazwa denaturat.
opowiadać o tym(,) co tu dziś zobaczyłeś
żył będzie(,) więc
splunęła(,) wychodząc
Marian otworzył oczy. - wytnij > Marian
sił delikatnie przesunął syna, tak(,) aby go nie - wytnij przecinek
-Matko jedyna! - brak spacji

Dużo weny życzę, pozdrawiam,
Lilith
Obrzydliwie radosna opowieść. Bardzo dobra. Czytało się naprawdę z przyjemnością. Jeden feler - długo!




Pozdrawiam.
Dziękuję Smile
A nad przecinkami i całą resztą będę pracował - obiecuję!
Zacznę od tego, że uwielbiam takie teksty i taki język. Nie miałabym nic przeciwko temu, żebyś napisał coś jeszcze w podobnej konwencji, bo świetnie Ci to wychodzi.Całość jest lekka, a to cenię sobie najbardziej. Pozwoliłam sobie zacytować kilka fragmentów, które szczególnie mi się spodobały.

Cytat:Co ja, do kurzej dupy, tutaj robię?
Cytat:Nie wiem skąd tu się wzięłam, nie wiem co tutaj robię, ale takiej kiełbachy i jabcoka nie odpuszczę!
Cytat:Nie wyglądała zbyt dobrze, czyli tak jak zwykle.
Cytat:To był pieprzony sen, a kiełbaska jak prawdziwa. - wyjęczała zaspanym głosem zerkając kątem oka na tarczę radzieckiego budzika.
Cytat:Skośnooka kobieta chwyciła w dłonie pałę
O, a w tym momencie dostałam zboczonych skojarzeń i oplułam sobie monitor ze śmiechu Smile.

Cytat:Co w tych krzakach buszuje?
Tutaj dałabym coś w stylu "A co tu tak w tych krzakach buszuje?"
Będą kolejne przygody pani Gilzowej Smile