05-01-2011, 18:45
Hej. Zacząłem jakiś czas temu pisać opowiadanie. Byłbym zadowolony gdyby ktoś zechciał je skrytykować.
Astaroth szybko dopełnił swojej przemiany. Kiedy już miał ruszyć na Rafaela nad jego głową coś przefrunęło. To był jego smok. Zionął ogniem i zapalił skrzydła Rafaela. Niewiele to dało. Rafael zatrzepotał nimi i płomienie zgasły. Potem rzucił sztyletem kierunku smoka. Wbiło się to w jego udo a przyjaciel Astarotha zawył z bólu.
To był wystarczający powód by zmyć z siebie maskę spokojnego Serafa. Astaroth ruszył na niego z wyciągniętymi pazurami. Zamachnął się na niego jednak Rafael zrobił unik i mocnym kopnięciem rzucił go w kierunku drzwi które prowadziły do pokoju Lucyfera.
Kiedy Astaroth otrząsnął się z szoku zobaczył bojową minę Abbadona i przerażoną minę jakiegoś mężczyzny. Po głębszym przestudiowaniu jego twarzy odkrył, że to Lucyfer.
Abbadon dokonał przemiany w mgnieniu oka. Dotknął dwoma palcami swojego czoła po czym ruszył na Rafaela. Astaroth wstał i pobiegł za nim. Rafael bronił się mieczem przed atakami wściekłego serafa. Iskry leciały na wszystkie strony. Astaroth chciał się wbić w plecy przeciwnika ale w tym momencie Rafael wykonał jakiś dziwny chwyt i rzucił Abbadona na Astarotha.
Wysłannik Stwórcy z uśmiechem na twarzy powiedział:
- Nie jesteście godni by walczyć ze mną.
Rafaela zbliżał się do Serafów dużymi krokami kiedy nagle. Z ogromną prędkością do klubu wleciał Samael i wbił się pazurami w plecy wroga. Rafael krzyknął z bólu. Ale otrząsnął się po paru chwilach i rzucił Samaelem o ścianę. Jednak ostre żarzące się pazury dalej tkwiły w plecach Rafaela przeżerając jego białą skórę. A Samaelowi już wyrastały nowe pazury. Wtedy cała trójka rzuciła się na sługę Stwórcy. Abbadon wbił się w serce, Samael w wątrobę a Astaroth w płuca. To było zbyt wiele. Kiedy wszyscy od niego odskoczyli z archanioła zaczęła płynąć błękitna krew. Kiedy krople dotknęły ziemi zaczęły tworzyć na posadzce obraz. A kiedy cała krew została przelana na podłodze było widać twarz anioła podczas śmierci. Na twarzy rysował się strach i z nutką nadziei. A po ciele nie zostało ani śladu.
***
Z początku nic się nie działo jednak po pewnym czasie piasek zaczął pochłaniać czwórkę upadłych aniołów. Kiedy piasek do końca pochłonął już wszystkich opadli z gracją na posadzkę.
Asmodeus widział niewiele bo jedyne źródło światła jakie miał były jego skrzydła i Azazela. Jednak w pewnym momencie Jazon wyjął jakąś buteleczkę ze swojego kołczanu. Odczepił korek po czym cały pokój wypełniło światło.
Teraz wszystko było dobrze widoczne. Znajdowali się w dużej sali. Posadzka wyglądała jak szachownica. W niektórych miejscach były wysokie kolumny na których narysowane były zastępy aniołów ruszające gdzieś w bój. Na ich czele stał nie kto inny jak tylko Barachiel. Rysunki przedstawiały go za czasów jego świetności. Teraz zapewne wyglądał zupełnie inaczej, ale nie warto było dłużej rozkminiać nad tym. Najważniejsze było teraz by rozejrzeć się po pomieszczeniu. W tym miejscu nie było żadnych drzwi ani okien jednak wszyscy wiedzieli, że ta sala niej jest nawet połową twierdzy.
Kiedy wszyscy spojrzeli bardziej w górę dostrzegli niewielki balkon przy którym paliły się pochodnie. Na balkonie wszyscy zauważyli uśmiechniętego od ucha do ucha anioła, pokazującego kciuk zwrócony ku dole.
Wtedy Asmodeus wiedział gdzie się znajdują. Barachiel kochał walki gladiatorów za czasów starożytności. Znajdowali się teraz na wielkiej arenie.
Wtem z każdej strony padły strzały z kusz. Azazel przygotował się na coś takiego i krzyknął:
- Asmodeusie! Złącz rękawice!
Asmodeus nie myślał o niczym więc zrobił to co mu powiedział Azazel. Wtedy rękawice zaczęły się rozszerzać i utworzyły tarczę chroniącą wszystkich. Kiedy tarcza upadła każdy ruszył w inną stronę.
Wtedy widzieli anioły ustawione na kolumnach strzelające z kusz i łuków. Ze ścian natomiast nagle wyrosły otwory z których wylatywało mnóstwo aniołów uzbrojonych w miecze i tarcze. Jazon ustawił się za kolumną strzelał do wszystkiego co miało białe skrzydła. Erazm niczym berkseker rzucał się na największą grupę aniołów po czym zabijał wszystkich. Azazel postawił na swoją szybkość. Latał z miejsca na miejsca zadając śmiertelne rany. Asmodeus był spokojny. Atakował na początku tylko tych którzy zaczęli pierwsi walkę, potem jednak rzucił się w wir walki i zabijał wszystkich.
Krew była wszędzie co sprawiało, że Serafini walczyli bardziej zaciekle niż normalnie.
Azazel był cały we krwi, nie tylko wrogów. Podczas walki czasami łatwiej się patrzy na rany innych niż na własne. Jego pierś krwawiła. Zmęczenie zaczynało mu dokuczać jednak nie mógł okazać oznak słabości przed Asmodeusem.
Astaroth szybko dopełnił swojej przemiany. Kiedy już miał ruszyć na Rafaela nad jego głową coś przefrunęło. To był jego smok. Zionął ogniem i zapalił skrzydła Rafaela. Niewiele to dało. Rafael zatrzepotał nimi i płomienie zgasły. Potem rzucił sztyletem kierunku smoka. Wbiło się to w jego udo a przyjaciel Astarotha zawył z bólu.
To był wystarczający powód by zmyć z siebie maskę spokojnego Serafa. Astaroth ruszył na niego z wyciągniętymi pazurami. Zamachnął się na niego jednak Rafael zrobił unik i mocnym kopnięciem rzucił go w kierunku drzwi które prowadziły do pokoju Lucyfera.
Kiedy Astaroth otrząsnął się z szoku zobaczył bojową minę Abbadona i przerażoną minę jakiegoś mężczyzny. Po głębszym przestudiowaniu jego twarzy odkrył, że to Lucyfer.
Abbadon dokonał przemiany w mgnieniu oka. Dotknął dwoma palcami swojego czoła po czym ruszył na Rafaela. Astaroth wstał i pobiegł za nim. Rafael bronił się mieczem przed atakami wściekłego serafa. Iskry leciały na wszystkie strony. Astaroth chciał się wbić w plecy przeciwnika ale w tym momencie Rafael wykonał jakiś dziwny chwyt i rzucił Abbadona na Astarotha.
Wysłannik Stwórcy z uśmiechem na twarzy powiedział:
- Nie jesteście godni by walczyć ze mną.
Rafaela zbliżał się do Serafów dużymi krokami kiedy nagle. Z ogromną prędkością do klubu wleciał Samael i wbił się pazurami w plecy wroga. Rafael krzyknął z bólu. Ale otrząsnął się po paru chwilach i rzucił Samaelem o ścianę. Jednak ostre żarzące się pazury dalej tkwiły w plecach Rafaela przeżerając jego białą skórę. A Samaelowi już wyrastały nowe pazury. Wtedy cała trójka rzuciła się na sługę Stwórcy. Abbadon wbił się w serce, Samael w wątrobę a Astaroth w płuca. To było zbyt wiele. Kiedy wszyscy od niego odskoczyli z archanioła zaczęła płynąć błękitna krew. Kiedy krople dotknęły ziemi zaczęły tworzyć na posadzce obraz. A kiedy cała krew została przelana na podłodze było widać twarz anioła podczas śmierci. Na twarzy rysował się strach i z nutką nadziei. A po ciele nie zostało ani śladu.
***
Z początku nic się nie działo jednak po pewnym czasie piasek zaczął pochłaniać czwórkę upadłych aniołów. Kiedy piasek do końca pochłonął już wszystkich opadli z gracją na posadzkę.
Asmodeus widział niewiele bo jedyne źródło światła jakie miał były jego skrzydła i Azazela. Jednak w pewnym momencie Jazon wyjął jakąś buteleczkę ze swojego kołczanu. Odczepił korek po czym cały pokój wypełniło światło.
Teraz wszystko było dobrze widoczne. Znajdowali się w dużej sali. Posadzka wyglądała jak szachownica. W niektórych miejscach były wysokie kolumny na których narysowane były zastępy aniołów ruszające gdzieś w bój. Na ich czele stał nie kto inny jak tylko Barachiel. Rysunki przedstawiały go za czasów jego świetności. Teraz zapewne wyglądał zupełnie inaczej, ale nie warto było dłużej rozkminiać nad tym. Najważniejsze było teraz by rozejrzeć się po pomieszczeniu. W tym miejscu nie było żadnych drzwi ani okien jednak wszyscy wiedzieli, że ta sala niej jest nawet połową twierdzy.
Kiedy wszyscy spojrzeli bardziej w górę dostrzegli niewielki balkon przy którym paliły się pochodnie. Na balkonie wszyscy zauważyli uśmiechniętego od ucha do ucha anioła, pokazującego kciuk zwrócony ku dole.
Wtedy Asmodeus wiedział gdzie się znajdują. Barachiel kochał walki gladiatorów za czasów starożytności. Znajdowali się teraz na wielkiej arenie.
Wtem z każdej strony padły strzały z kusz. Azazel przygotował się na coś takiego i krzyknął:
- Asmodeusie! Złącz rękawice!
Asmodeus nie myślał o niczym więc zrobił to co mu powiedział Azazel. Wtedy rękawice zaczęły się rozszerzać i utworzyły tarczę chroniącą wszystkich. Kiedy tarcza upadła każdy ruszył w inną stronę.
Wtedy widzieli anioły ustawione na kolumnach strzelające z kusz i łuków. Ze ścian natomiast nagle wyrosły otwory z których wylatywało mnóstwo aniołów uzbrojonych w miecze i tarcze. Jazon ustawił się za kolumną strzelał do wszystkiego co miało białe skrzydła. Erazm niczym berkseker rzucał się na największą grupę aniołów po czym zabijał wszystkich. Azazel postawił na swoją szybkość. Latał z miejsca na miejsca zadając śmiertelne rany. Asmodeus był spokojny. Atakował na początku tylko tych którzy zaczęli pierwsi walkę, potem jednak rzucił się w wir walki i zabijał wszystkich.
Krew była wszędzie co sprawiało, że Serafini walczyli bardziej zaciekle niż normalnie.
Azazel był cały we krwi, nie tylko wrogów. Podczas walki czasami łatwiej się patrzy na rany innych niż na własne. Jego pierś krwawiła. Zmęczenie zaczynało mu dokuczać jednak nie mógł okazać oznak słabości przed Asmodeusem.