Via Appia - Forum

Pełna wersja: 3 Dni
Aktualnie przeglądasz uproszczoną wersję forum. Kliknij tutaj, by zobaczyć wersję z pełnym formatowaniem.
Reportaż, sprawozdanie, log, pamiętnik - nazwijcie to jak chcecie. Pisane na bieżąco wspomnienia z trzech (!) dni, jakie wytrzymałem w nowej pracy. Zanim mnie wyśmiejecie, przeczytajcie Wink czy to ja jestem jakiś nienormalny, czy sytuacja mnie przerosła? Proszę o opinie, uwagi, a może i podzielenie się podobnymi wspomnieniami.
Wszystkie przedstawione tu sytuacje wydarzyły się naprawdę.




„…dobra znajomość j. angielskiego lub niemieckiego, nadzór produkcji…”

Dzień 1.

Zadzwonili, zatwierdzili, więc przychodzę. Ósma rano. Pięć milionów papierków. Deklaracje, oświadczenia, zaświadczenia, formularze, kwestionariusze, i jeszcze potwierdzenia, że to wszystko to prawda, że się pod nikogo nie podszywam, że istnieję, że ja to ja itd. Błąd – w książeczce wojskowej brak wyraźnego wpisu ‘przeniesiony do rezerwy’. Łaskawie mnie przyjmą, ale muszę donieść zaświadczenie, że doniosę zaświadczenie, że mnie przenieśli. Jasne, już widzę chęć współpracy ze strony WKU.
Potem zwiedzanie zakładu, nowi koledzy, kierownik w biurze… siedzi z nami, więc zaczynam się martwić o której wyjdziemy.
Obczajam program do nadzoru produkcji. Na hali same babeczki, to na pewno plus. Dostałem swoje krzesło. Nie fotel, a krzesło. Metalowe rusztowanie i dwie drewniane płytki. Tak, takie samo, jakich są tysiące w podstawówkach, gimnazjach i liceach (tych państwowych, oczywiście). Kurewsko wygodnie siedzieć na nim cały dzień. Do tego stary, kineskopowy monitor, miga jak gwiazdka na święta i zmienia kolory jak kameleon cierpiący na kameleonową odmianę schizofrenii skórnej. Po godzinie siedzenia tutaj mam wrażenie, że siedzę tak od upadku muru berlińskiego. Oczy szczypią i bolą. Plecy gniotą i bolą. Kręgosłup krzyczy, bo geografia biura wymusiła ustawienie monitora, a więc i mojego fo… krzesła, skosem do biurka. Cierpliwości.
Dobra, to dopiero początek. Jutro już chyba będzie coś do roboty, nie?

Dzień 02.

Takie tam krycie się, ściemnianie, dekowanie… dekowizm stosowany. Nic się nie dzieje. Co ja mam tu robić? Rano odmeldować wykonane zlecenia z hali, jakieś półtorej godziny, a potem do szesnastej… nic. Radek, bardziej już obeznany z firmą, lata ciągle tu i tam, ciekawe co takiego robi? Pewnie się kitra między regałami na magazynie. No a ściemniać trzeba, kierownik patrzy… no więc nuda i dekowizm.
Aha, dostałem jeszcze dwa cienkopisy. Czerwony i niebieski. Fajne, niemieckie.
Ludzie jacyś tacy dziwni, milczący. Radio gra, ale tak cicho, że słyszą je chyba tylko nietoperze. Atmosferus grobus.
Kierownik okazuje się faszystą, traktuje babki z hali jak szmaty. Ma być, kurwa, norma, a jak się nie podoba to do widzenia, tyyyle już innych czeka na wasze miejsca, co to ma być, ten typ. W ogóle, panie z hali są traktowane przez biuro z taką wyższością, wiecie, właściwą osobom, które na hali nie pracowały. Ja mam wykształcenie, ja tu w biurze kawę piję, co mi pani głowę zawraca.
I tak mijają minuty, płyną, kapią ślamazarnie, jak bajty przy neostradzie. Ile tak można? Cisza taka, że aż mi głupio zjeść jabłko, bo będzie hałas. Jak w świątyni. Pracy, hehe.
Zrobili mi badania lekarskie. Jest żem zdrów. Ciekawe, kiedy dostanę jakąś umowę o pracę?
To naprawdę znakomita szkoła cierpliwości. Ile ja tu marnuję czasu! Niesamowite! Halo, może ktoś się mną zajmie? To ja, nowy pracownik!
Właśnie przyszła babka, prosi o zwolnienie, bo ze szkoły dzwonili że niedobrze z dzieckiem. Musi więc napisać szybko specjalne oświadczenie, w którym oświadczy, że musi wyjść, bo dziecko jest chore… JA PIERDZIELĘ.
Chyba powinienem być fizolem. Mieć łopatę i zajęcie na cały dzień. Praca fizyczna pozwala jaśniej myśleć. Chyba nawet przedstawiciel handlowy byłby lepszy. Kurwa, cokolwiek. Biura chyba są nie dla mnie. Tak było na stażu, tak w firmie X, i teraz szykuje się to samo. Rano było mi niedobrze na samą myśl o przyjściu tutaj i nicnierobieniu.

Dzień 03

Bez zmian. Kurwa. Tu nie ma nawet neta. Pracodawcy ciągle się skarżą, że jak kogoś zatrudnią, to ten ktoś tylko Internet, kawka, ploteczki. Więc do kurwy nędzy dajcie mi jakieś zajęcie!!! Spokojnie, pewnie coś mi tam przygotują… przecież nie ma sensu w tym, żebym tak tu siedział, nie?!
Zajebiste jest to krzesło.
Poprawa – dziś nawet słyszę radio.
Napisałem właśnie do Oli, by w moim imieniu rzuciła monetą, bo nie wziąłem portfela. Czekam na odpowiedź.
A w międzyczasie zastanawiam się, czy to ze mną jest coś nie tak? Nie pasuje mi miła praca w miłym biurze w miłej atmosferze? Bleee… Szkolne krzesło, kierownik faszysta, nuda… bycie bardziej dodatkiem do wolnego komputera… połowa Polaków chyba o tym marzy. No a ja najwyraźniej czymś na to sobie zasłużyłem, hehe. Taka norma pracy w biurze?
A wredna moneta pewnie powie, by zostać.
Biuro dosyć duże, nie przedzielone nijak. Kierownik siedzi tu razem z nami wszystkimi, moim zdaniem idiotyczny pomysł, no ale ja się nie znam, nie jestem personal-hjuman-rezorses-dżob menedżerem, który to tak cudnie zaprojektował. Palma w kącie, żeby nie wiem co, żeby było milej? Siedzę przy oknie, a okna są tu ch*owe, więc z leksza chłodzi.
Zaczyna mnie trafiać jasna cholera.
Wypadł orzeł. Orzeł oznacza rezygnację. Zrobić tak, czy poczekać do jutra?
Kadry. Umowę dostanę może w przyszłym tygodniu, wie pan, mamy opóźnienia. Na początek mogę się spodziewać tysiąca. Brutto.
Co robić?! Sumienie krzyczy.
Plecy też krzyczą.
Ola też mówi, żeby może poczekać. Jeszcze nie wie, że byłem w kadrach. Nie ona tu siedzi i traci czas i zdrowie. Moje plecy! Moje oczy! Moja cierpliwość! Chyba to zrobię…
Godzina pierwsza. Pan towarowy zatrzasnął się w windzie. Telefon do montera nieaktualny. Komórka do montera nieaktualna.
Koniec.
Przed czternastą okazuje się, że monter był, ale pomylił budynki i się zmył.
Trzy dni wytrzymałem.
Mam dość.
O wpół do czwartej wraca monter, cały z pretensjami, że tu nikt nie ma do niego numeru. Mam nadzieję, że windy towarowe są wygodne.
Cyrk.
Paranoja.
1000 brutto.
KONIEC!!!
No, kolego, na co Ty narzekasz?! Nie rozumiem! Tysiące, ba!, setki tysięcy ludzi czekają na to miejsce pracy. STO MILIONÓW ludzi! Sto milionów dla każdego. Sto milionów ludzi dla każdego... miejsca pracy.
A tak poważnie, to zastanawiam się nad powrotem do kraju - jestem na emigracji w Wielkiej Brytfannie juz ponad 6 lat. Zaczynałem "przed Unią", nie było lekko. Teraz jest dużo lepiej, ale jednak serducho tęskni do ziemi ojczystej. I tak czasem przeglądam oferty pracy (głownie we Wrocławiu). I wydaje mi się, ze nie jest tak źle, i o powrocie coraz częściej myślę... Po przeczytaniu tego sprawozdania (dygresja: rozbawiło mnie w swej tragiczności, ale w sumie ten kraj zawsze był dla mnie sceną tragikomiczną, odkąd zacząłem samodzielnie myśleć, oceniać i kształtować sobie opinię) trochę mi się party-yotyzm przytemperował. Kolorowo to możne i to wygląda, hehe, na papierze, tudzież ekranie monitora. LCD, na szczęście.
Pozdrawiam, i życzę powodzenia w poszukiwaniu nowej, lepszej pracy!