Via Appia - Forum

Pełna wersja: Smoczy los z Lubieżnego telepaty
Aktualnie przeglądasz uproszczoną wersję forum. Kliknij tutaj, by zobaczyć wersję z pełnym formatowaniem.
SMOCZY LOS

Położył się na ulubionej skale i czekał na rozrywkę w postaci potyczki z rycerzami. Ludzie zakuci w zbroje pojawiali się od czasu do czasu i wymachiwali orężem, którym mogli, co najwyżej podrapać go po dupie. Chcieli go zabić i nie mógł zrozumieć ich zawziętości, która wyrażała się pogardą dla własnego życia, co w jego mniemaniu było głupotą, bo jak go uczono, każde inteligentne stworzenie winno traktować swoje życie, jako wartość nadrzędną. Mimo licznych porażek wciąż nadciągali gromadami i ginęli w nadziei pokonania żywego symbolu mądrości i siły, niezwyciężonego smoka Kundo.
Potwór ziejący ogniem pojawił się w górach nie wiadomo skąd. Znalazł schronienie w zrujnowanej baszcie i budził grozę w pobliskich wsiach. Straszył skrzydlatym cieniem inwentarz, który marniał w oczach okolicznych gospodarzy. Pił wodę z potoków, które wpadały do mis jezior, a gdy zgłodniał, polował na tłuste jagnięta, powolne cielęta i rozbrykane źrebaki wystawione na zielonych talerzach pastwisk. Czasem porywał pasterkę, ale gdy przychodziły wyrzuty sumienia wmawiał sobie, że ją pomylił z owieczką i wypuszczał, albo wyganiał. Jednak te incydenty zdarzało się rzadko i robił to raczej z nudów, niż z pożądania.
Smok Kundo miał dobry humor. Dzień był pogodny. Promienie słońca grzały jego chitynowy pancerz, a powiewy wiatru chłodziły gorące podbrzusze. Mrugnął do sępa, który przysiadł na skale z nadzieją zaspokojenia głodu. Ludzkie i końskie szkielety bielały między skałami i już nie przypominały królewskiej świty, która przejeżdżała tędy parę dni temu. Smok zwrócił się do ptaka wstrętnego niczym wyłysiały troll.
– Księżniczka Róża jest dla mnie nadzieją na lepszy los. Jeszcze parę dni i znowu będę człekokształtną istotą. Nawet ci się nie mieści w tej twojej łysej pale, jaki byłem przystojny, a jaki jurny...
Przypomniał sobie, jak wyglądał przed wyrokiem Mistrza Równowagi, który go skazał na zwierzęce wcielenie. To było tak dawno. Był wtedy przystojnym elfem, ale niestety popełnił błąd, za który musiał zapłacić wysoką cenę.
Już stracił nadzieję, że kiedykolwiek odpokutuje za swoje złe czyny. A tymczasem spotkała go miła niespodzianka, nawet nie przypuszczał, że uczucie do ludzkiej istoty, może zneutralizować tak potężny czar.
Ostatnia myśl zaniepokoiła go. Rozpostarł skrzydła. Obejrzał powierzchnię błon, naciągając skórę między rozrośniętymi palcami. Sprawdził ostrość pazurów, zębów i stan łusek. Zakończył przegląd, w którym utwierdził się w przekonaniu, że przemiana postępowała zbyt wolno, a nawet jakby się zatrzymała.
– Czyżbym nie kochał zbyt mocno? – zapytał sam siebie, a myśli bezwiednie pomknęła do spotkania z księżniczką.
Uprowadzona księżniczka wpatrywała się w skalistą dal. Żegnała promienie zachodzącego słońca, które przenikały koszulę i pieściły jej ciało, zabarwiając skórę świetlistym karminem. Powoli akceptowała zaistniałą sytuację, gdyż zrozumiała, że ze strony skrzydlatego potwora grozi jej jedynie uwięzienie. Poczuła się samotna i zapragnęła przed snem z kimś porozmawiać. Zwróciła się do smoka przekonana, że ją nie zrozumie.
– Mości przerośnięta jaszczurko, ze skrzydłami nietoperza, jaka szkoda, że te historie o smokach mówiących ludzkim głosem to bajki dla dzieci. Potrafisz tylko wybałuszać te swoje ślepia i gapić się jak cielę. Ależ to żałosne, zestarzeję się tutaj w oczekiwaniu na ratunek niegramotnego księcia...
Kundo słuchał i zapragnął odezwać się do tej pięknej istoty. Jej aura o poświacie różowej zabarwiła się błękitem i intensywniała nad jasną głową w postaci fioletu. Nagle odczuł, jak krew rozgrzewa mu okolicę gardła, jak ciepło rozlewa się po karku. Zakrztusił się, zachrypiał i wydał z siebie głos zamiast ryku, po raz pierwszy od setek lat.
– Ufff… Ależ ulga! Jak miło usłyszeć własną mowę, po tylu latach milczenia... O przepraszam, nie przedstawiłem się. Jestem smok Kundo! – pochylił nisko łeb i machnął skrzydłem w szarmanckim ukłonie.
Zaskoczona księżniczka straciła grunt pod nogami. Z wrażenia omdlały jej nogi i przysiadła, a suknia uniesiona do góry odsłoniła kobiece wdzięki. Gdy mierzyli się nawzajem od stóp po głowy oprzytomniała nagle, widząc, że smok ślini się soczyście, jakby miał zamiar przegryźć coś na śniadanie. Zasłoniła pośpiesznie swoją nagość i krzyknęła oburzona:
– O ty, obleśna gadzino! Co to ma być? – zeźliła się nie na żarty. – Teraz już wiem! Jesteś czarnoksiężnikiem, który chce odebrać mi niewinność. Jedyny skarb, jaki mi pozostał na tym odludziu.
– Mylisz się, piękna księżniczko!...
– Przywróć swoją prawdziwą postać. Natychmiast! – stuknęła bosą stópką jak niesforne dziecko, które chce postawić na swoim. – Mój narzeczony nie puści płazem takiej zniewagi – zagroziła i przybrała dumną postawę. Na jej twarzy odmalowała się pogarda wymieszana ze strachem.
– Myślisz, że tą gadzią skórę noszę dla przyjemności? Jestem ofiarą złego uroku. Ktoś dawno temu upichcił czar, do którego dodał wężową skórę, kawałek zasuszonego nietoperza, szczyptę kameleona, no i wygląda na to, że wpadł mu do misy jakiś rudy owad. W ten sposób powstała mikstura, którą mnie uraczył...
– Tak, i powiedz mi jeszcze, że jak cię pocałuję, czerwona paskudo, to się zamienisz w księcia i będziemy żyli długo i szczęśliwie, z gromadką różowych berbeci? Masz mnie za naiwne cielę?! Nie jestem dzieckiem i już dawno przestałam wierzyć w bajki.
Kundo zrozumiał, że w oczach tej niewiasty zawsze pozostanie potworem, który ją porwał i więzi wbrew woli. Odezwał się twardo i dało się wyczuć w jego głosie szczerą prawdę, co od razu zrozumiała wzburzona księżniczka.
– Proszę o wybaczenie, o piękna Pani, ale twoja obecność dobrze na mnie wpływa. Powoli umiera we mnie zwierzę. Robię się łagodny jak baranek, a smocze ciało ulega transformacji. Znowu staję się człekokształtną istotą. Właśnie przed chwilą odzyskałem struny głosowe i mogę wreszcie mówić...
– Mam przez to rozumieć, że mnie nie puścisz, tak?! Zdajesz sobie sprawę, jaką krzywdę mi wyrządzasz? A co się stanie z moim królestwem? A mój ślub? Wszystko już zaplanowane...
– Przykro mi, ale nie mam w zwyczaju zmieniać zdania.
– Nie myśl sobie, że tu długo zostanę. Mój narzeczony będzie mnie ratował. To sprawa honorowa. Jest rycerzem! Nawet nie jesteś w stanie zrozumieć, jak bardzo mnie kocha, pisał dla mnie wiersze i to jakie! Może chcesz posłuchać?
– No nie wiem, a nie jest przypadkiem przydługa ta jego twórcza spuścizna? – zapytał z obawą smok.
– Wiersz jest krótki, tylko parę zwrotek.
– No dobrze – zgodził się niechętnie Kundo. Nie chciał robić przykrości księżniczce i postanowił zmusić się do wysłuchania jakichś dyrdymałów. Tak nazywał to coś, co inni określali, jako poezję.
Księżniczka Róża zamknęła oczy i zaczęła cytować z pamięci:

dostałem wiadomość
tak głodny jak pisklę w gnieździe
które dziób rozwiera i czeka
te twoje ramiona są takie rozpostarte
są takie ramiona
ramiona otwarte nadziejami

odbieram list
tak drżący jak kogut w walce
który grzebień stroszy i goni
te twoje usta są takie czerwone
są takie usta
usta rozpalone pocałunkami

otwieram kopertę
tak czujny jak gołąb w locie
który siedliska pilnuje i krąży
te twoje piersi są takie kochane
są takie piersi
piersi rozbujane westchnieniami

czytam słowa
tak nieobecny jak paw w gody
który ogon rozkłada w wachlarz
te twoje oczy są takie zielone
są takie oczy
oczy rozkojarzone marzeniami

Księżniczka zaraz po wierszu przeszła bezwiednie w długi monolog. Smok poznał całą historię królewskiego rodu, którą przespał w czasie długiego letargu, prawie stu letniego. Królewna Róża była córką króla Szecheli i w najbliższym czasie miała poślubić księcia Jerzego, syna króla Tikutu. Tym samym miało się dokonać połączenie dwóch zwaśnionych ze sobą rodów w jedno szczęśliwe królestwo. Oczywiście, tak było zaplanowane, ale coś stanęło na ich drodze. To on, smok Kundo, okazał się tym złym losem. Porwał księżniczkę i rozgromił królewską świtę, która eskortowała swoją panią.
– Starczy tych wspomnień. – Smok ziewnął głośno, strasząc stada ptaków, które wznowiły posępny taniec nad wzgórzami.
Sępy upodobały sobie towarzystwo smoka. Robiły dobrą robotę, oczyszczając okoliczne góry z padliny. Zadziwiały zręcznością w czasie dobierania się do przypieczonych rycerzy. Zbroje rdzewiały w słońcu i już nie świeciły srebrnym blaskiem. Rodowe proporce łopotały złowrogo między skałami, wbite przez białe ręce kościotrupów.
– O czym, to ja myślałem?... Aaaa... No tak!
Rozmarzył się znowu. Zamknął ślepia. Wystawił na słońce łuskowate cielsko i to, co miał pod brzuchem, bo trochę za bardzo się wychłodziło. Wspominał poranek. Księżniczka Róża wyszła na taras wieży. Delikatna halka koszuli niczym mgła okrywała jej ciało. Kundo jak zwykle przysiadł nieopodal, czekając z utęsknieniem na widok pięknej kobiety.
Księżniczka wskoczyła na koronę wierzy i w szerokim rozkroku witała świt, którego promienie rozjaśniały obrzeża chmur i wzgórza. Smugi światła przeciskały się miedzy jej udami, co powodowało rozświetlenie intymnego miejsca. Kundo podszedł po cichu i delikatnie, aby nie zrobić jej krzywdy, wsunął głową między rozstawione nogi. Następnie rozłożył kołnierz odsłaniając delikatną skórę karku i odbił się od ziemi. Księżniczka krzyknęła zaskoczona.
Pomknęli między chmury. Róża uchwyciła się sterczących rogów kołnierza. Niespodziewanie poczuła coś sprężystego na pośladku. To był początek płetwy grzbietowej ciągnącej się aż po kolczasty ogon. Grzebień na szczęście w tym miejscu był mały, jednak mimo wszystko uwierał z powodu sprężystości. Księżniczka powierciła biodrami i znalazła dla tej części smoczego ciała odpowiednie miejsce.
Kundo z piękną pasażerką na karku odleciał od wieży zamku. Wykonał parę płytkich wiraży między wypiętrzonymi chmurami, które wyrastały z pierzastej powierzchni niczym góry. Księżniczka poczuła się jak amazonka na skrzydlatym rumaku.
Gorąco kobiecego łona rozlało się po zwierzęcym karku i wtedy poczuł, że jego ciało przyspiesza przemianę. Postanowił wykonać parę mocniejszych manewrów. Przypomniał sobie, jak w krainie elfów popisywał się średnim i wyższym pilotażem, aby w nagrodę otrzymać owieczkę lub kózkę. Przechylił się na skrzydło. Wszedł w głębokie nurkowanie, aby nabrać prędkości, po czym wzleciał w narastającą górę ku niebu i wykonał pętlę. Powtórzył ten sam manewr, który zakończył imelmanem, czyli kiedy w locie plecowym doszedł do linii horyzontu odwrócił się pół beczką do lotu poziomego. W czasie powietrznych akrobacji przytrzymywał powietrzną amazonkę kołnierzem i starał się wytwarzać dodatnie przeciążenie, aby pasażerka w czasie lotu odwróconego nie odpadła od niego. Następnie przeszedł w głębokie nurkowanie, aby zakończyć akrobację efektownym zwrotem bojowym, czyli wykonał manewr polegający na nabraniu wysokości kosztem prędkości, wykonując zakręt na wznoszeniu o kąt sto osiemdziesiąt stopni. Przeciążenia wciskały cyklicznie powietrzną amazonkę w smoczy kark. Księżniczka Róża krzyczała w czasie kolejnych manewrów, a jej głos z czasem zmienił tonację na wyższą. Przy kolejnym zwrocie jęknęła głośno, potem jeszcze głośniej i bardziej przeciągle, a nawet w kulminacyjnym momencie boleśnie. Pojękiwała jeszcze przez słodką chwilę rozglądając się z obawą, że ktoś zauważy jej niestosowne zachowanie i w końcu odetchnęła z ulgą, widząc jedynie przepiękne widoki.
Smok nad wieżą wykonał płytką spiralę na zniżaniu, niosąc swoją amazonkę, która rozanielona głaskała go bezwiednie po kołnierzu...

Jakiś skrzypiący dźwięk obudził smoka z zamyślenia. Niechętnie otworzył ślepia i nasłuchiwał. Dźwięki dochodziły z daleka i sądząc po metalicznych odgłosach, można było oczekiwać sporej załogi. Kundo nie był zaskoczony odsieczą i próbą odbicia księżniczki, od jej uprowadzenia minęło parę dni.
– No cóż! Czeka mnie kolejna walka – stwierdził obojętnie i zaczął sobie ostrzyć pazury o skałę. Szpony miał krótsze i bardziej tępe, ale i tak stanowiły śmiercionośną broń.
Kundo popatrzył krytycznie po sobie, miał wrażenie, że się skurczył i wygodniej było mu siedzieć niż leżeć. Chitynowa łuska stała się drobniejsza, szczególnie w miejscach pachwin. Przyznał, że posiada mniejsze możliwości bojowe niż zwykle. Postanowił zmienić taktykę walki i w większym stopniu wykorzystać posiadane zdolności strategiczne. Czekał go pojedynek najcięższy w jego smoczej karierze, tym bardziej, że główna broń – zianie ogniem, zanikło bezpowrotnie z powodu wykształconych strun głosowych. Po zastanowieniu zdecydował, że zanim zaatakuje, zrobi rozpoznanie przeciwnika.
Smok odbił się od ziemi, nabrał wysokości i schowany za chmurami obserwował wroga. Zrozumiał, że ma do czynienia z poważnym przeciwnikiem. Wyglądało na to, że doskonale wiedzą, z czym mają się zmierzyć. Zauważył tylko dwóch jeźdźców. Reszta żołnierzy przemieszczała się pieszo. Brak większej ilości koni powodował, że pozbawią go skutecznej taktyki polegającej na straszeniu tych płochliwych zwierząt, które uciekały w panice, co powodowało chaos w załodze. Tym razem wyglądało na to, że będzie miał do czynienia z oddziałem, który zna się na strategii walki ze smokiem.
Na początku kolumny szli barbarzyńcy, potężnie zbudowani blondyni, odziani w skóry. Nieśli długie oszczepy. Za nimi maszerowały dwa szeregi krasnoludów. Ciągnęli za liny i pchali jakieś mobilne urządzenia. Całość załogi zamykali okuci w zbroje żołnierze, na których czele jechało konno dwóch rycerzy. Zbrojni ludzie w ostatniej kolumnie nieśli tarcze, do pasów przytwierdzone mieli miecze, kusze i topory obusieczne. Na barkach nieśli krowie wymiona napełnione zapewne wodą. Cały oddział liczył sobie około trzystu dusz, ustawionych w trzech kolumnach.
Kundo zawrócił ciasnym wirażem i usiadł na ulubionym miejscu. Powoli upodabniał się, niczym kameleon, do szarych skał, zarośniętych tylko gdzieniegdzie krzaczastą trawą. Czekał cierpliwie na kolumny, które musiały przejść obok niego, gdyż po prostu nie było innej drogi. Postanowił, bardziej bezpośrednio, przyjrzeć się oddziałom. Był pełen obaw, wyrzucał sobie, że nie docenił inteligencji ludzkich istot.
Zbrojne oddziały maszerowały powoli. Pierwsza kolumna barbarzyńców zaczęła mijać dziwną skałę, która nieco różniła się od innych. Miała więcej opływowych kształtów w porównaniu z poszarpanymi krawędziami, jakich pełno było dookoła. Jasnowłosi najemnicy posługiwali się narzeczem śnieżnych ludzi. Mówili przeważnie o zapłacie, którą mieli dostać w postaci różnorakiego uzbrojenia.
Krasnoludy w większości milczeli, tylko paru szeptało o ukrytych przez smoka skarbach. Krępe postacie szły w dwóch rzędach kołyszącym krokiem, ciągnęli za liny mobilne proce i kusze zamontowane na potężnych, skrzypiących wozach. Dopiero ostatnia kolumna, na której czele jechało dwóch rycerzy okutych całkowicie w zbroje, była bardziej rozmowna.
– To tu nastąpił atak na księżniczkę Różę i jej świtę. – Niższa postać mówiła szorstko, niskim barytonem, głosem przywykłym do wydawania rozkazów.
Krępy rycerz wskazał rękawicą na skałę, gdzie przyczaił się smok, wtopiony w teren. Dookoła dało się zauważyć rozwleczone przez sępy oporządzenie i ludzkie szkielety wymieszane z końskimi.
– Spójrz! Pójdziemy tędy. A dalej na północ przez przełęcz zwana Czyśćcową. Następnie skręcimy w lewo i dojdziemy do celu...
– Dostanie za swoje – podchwyciła temat druga postać bardziej wysmukła i sądząc po barwie głosu młodsza.
– Oczywiście! Nie jesteśmy bandą oprychów. Czy zgrają pijanych młokosów, szukających przygód i skarbów.
– Uratujemy księżniczkę...
– Zdobędziemy smoczą skórę! Znak potęgi i siły! – zawołał krępy rycerz i klepnął jadącego obok w okute zbroją plecy, aż koń podskoczył i wysunął się do przodu o łeb.
– Generale, podwładni patrzą. Muszę dbać o moje dobre imię, będę przecież ich królem. – Pociągnął za uzdę konia i zrównał się z rozmówcą.
– Już nie długo zobaczysz swoją ukochaną. Wypadałoby odpocząć przed bitwą. Nie sądzisz?
– Tak, to dobre miejsce na odpoczynek przed bitwą – przyznał książę, rozglądając się dookoła.
Odwrócili konie i stanęli prostopadle do kroczącej dalej załogi. Generał donośnym głosem wydał rozkaz, aż echo zawtórowało w odstępach skalnych.
– Kompania na moją komendę! Baczność! – Żołnierze przeszli w mocniejszy krok. – Stój! – Stanęli wyprostowani jak struny. – Spocznij i rozejść się! Uzbrojenie w gotowości! – Generał z dumą patrzył, jak jego podkomendni wykonują rozkazy.
– Miejmy nadzieję, że Róża jest nadal dziewicą – wyraził swoje obawy książę Jerzy, zsuwając się z siodła. Siadł ciężko na pobliskim głazie, który przypominał potężny pazur i oparł się o pikę.
Generał odgonił dziwnie rozdrażnione konie, aby sobie znalazły jakąś trawę między skałami, przysiadł się i zwrócił do księcia:
– Książe, no, chyba, nie wierzysz w te bajania o smokach, które wykorzystują niewinne dziewczęta. Owszem jest inteligentny, ale to zwierz i podobają mu się smoczyce, z błoną między palcami, a nie…
– No, niby tak, ale podobno mówi ludzkim głosem – zauważył książę i chciał ściągnąć hełm. Generał pogroził mu palcem.
– I ma wielki skarb ukryty w jaskini. To wszystko bujdy! Wierz mi. Ale z drugiej strony, gdyby nie te bajki, to i ochotników byłoby mniej.
– No nie wiem. Ludzie różne rzeczy gadaj...
– Ludzie upiększają opowieści – przerwał mu generał i oparł się plecami o skałę, która jakby dopasowała się do zbroi, rozsiadł się wygodnie. – Któż by słuchał bardów, gdyby pieśni nie bawiły i nie wychwalały ich przodków. Jako najemnik brałem udział w wielu wojnach, które polegały na wyżynaniu się nawzajem. Często słuchałem poematów opiewających bohaterstwo wielkich dowódców i ich żołnierzy, którzy tak naprawdę stawali się okrutnymi oprawcami zdobytych ziem, byli bezlitośni nawet dla kobiet i dzieci. Konsekwencją tego była nienawiść i zemsta, aż do wyczerpania sił po obu stronach... Mój drogi następco tronu, zapamiętaj sobie słowa starego żołnierza. Pokój przychodzi, gdy nastąpi oczyszczenie ze zła, które nas brudzi i zniewala. Wojna kończy się wtedy, gdy zwaśnione strony wykąpią się w cierpieniu, wyszorują bólem i wytrą głodem.
– Ludzie szybko zapominają, stare waśnie brudzą się i wszystko zaczyna się od nowa.
– Tak, tylko w miarę modernizacji oręża wojny są coraz okrutniejsze i coraz więcej ludzi ginie....
– Ale, czy jest jakieś wyjście z tego błędnego koła?
– Oczywiście, że jest. Ale tego pięknego uczucia coraz mniej w naszym królestwie... Elity walczą o wpływy, debatują jak utrudnić życie poddanym, wypominają sobie dawne błędy, kłócą o stanowiska i zachęcają króla do wojny, aby zapełnić pusty skarbiec...
– Jak zwykle przesadzasz, jest przecież pokój i nie będę głowy sobie zawracać polityką. Jestem pewny, że księżniczka żyje, serce mi to mówi.
– Nasz wywiad donosi, że miały już miejsce uprowadzenia niewiast, ale żadna z nich nie zginęła, a wręcz wyglądało na to, że nie ucierpiały zbytnio, jedna tylko podobno zwariowała, chciała wrócić do tego potwora.
– Boję się o nią, jest taka wrażliwa.
Generał odsłonił przyłbicę hełmu, wstał i spojrzał w chmurne niebo.
Przyczajony smok miał dość leżenia, zdrętwiały mu kości. Zdecydował się na małą potyczkę. Wykorzystał nieostrożność dowódcy i zaatakował. Błyskawicznie podleciał do krępej postaci i uderzył szponami w otwartą przyłbicę. Zmiażdżył twarz człowiekowi i zahaczył pazurem o hełm. Urwana głowa potoczyła się po drodze, znacząc bruk czerwoną smugą. Zaskoczenie było tak duże, że żołnierze nawet nie zdążyli skorzystać z uzbrojenia. Bełty pozostały w kuszach, dzidy w sztywnych dłoniach, żołnierze stali osłupiali, patrząc na zanikający w chmurach skrzydlaty kształt.
Kundo uczynił to, co było konieczne dla jego strategii. Zabił dowódcę załogi i dzięki temu miał nadzieję osłabić morale wojska. Postanowił dać im trochę czasu. Liczył na to, że część załogi ulegnie panice i się wycofa. Po bezpośrednim rozpoznaniu stało się oczywiste, że aby zwyciężyć musi zniszczyć ciężkie uzbrojenie. Urządzenia na wozach wyglądały na niebezpieczne ze względu na niewątpliwie dużą siłę rażenia i znaczny zasięg. Machał leniwie skrzydłami, lecąc nad chmurami, co czyniło go niewidzialnym dla obserwatorów z ziemi.
– Myślę, że lawina kamieni zniszczy te drewniane skorupy – stwierdził zadowolony ze swojego pomysłu. – Ale, w którym miejscu zrobić zasadzkę?
Smok przeszedł do lotu szybowego. Podczas przebijania chmur ogarnęły go ciemności. Wydał z siebie dźwięki, które odbiły się od przeszkód, a w jego umyśle ukazało się ukształtowanie terenu. Kundo skupił się na drodze, którą musiały się przemieszczać oddziały nieprzyjaciela, aby dotrzeć do starego grodu, gdzie miał siedlisko. Znalazł odpowiednie miejsce i postanowił zorientować się, czy nadaje się na zasadzkę. Gdy wyleciał z chmur, skierował się na skalisty przesmyk. Usiadł na skraju przepaści, spojrzał w dół kamienistego zbocza. Skalne ściany miały odpowiednią wysokość, stromość.
– Wystarczy średniej wielkości kamień i lawina gwarantowana.
Górska przełęcz miała złą sławę. Tubylcy zwali ja Wrotami Czyśćca, bo kto nimi przechodził ginął o nim słuch, a jeśli nawet udało mu się wrócić, to zmieniał się nie do poznania. Szczyty po obydwu stronach traktu wyglądały niczym ogromne nożyce, które zakleszczały się w materii nieba i jakby czekały, aby zacisnąć krawędzie wyszczerbionych ostrzy i przeciąć chmurny krajobraz. Nadciągająca ciemna linia frontu atmosferycznego potęgowała grozę tego miejsca.
– Idealne miejsce na zasadzkę – ocenił smok, zadowolony z rozpoznania terenu. – Dla zwiększenia skuteczności rażenia wzbudzę dwie lawiny, po obu stronach. Czyli trzeba będzie wykonać dwa zrzuty jednocześnie. Tak, tu na nich poczekam. Mała drzemka przed walką na pewna mi nie zaszkodzi...
Kundo położył się na skraju przepaści, zamknął ślepia, ale nie mógł zasnąć. Popatrzył w kierunku, z którego spodziewał się wroga. Był pewny zwycięstwa, ale odczuwał dziwny niepokój. Ostatnio dręczył go koszmar, ciągle ten sam sen. Śniło mu się, że patrzy w lustro i czeka, aż zmieni się w przystojnego elfa. Jednak w transformacji coś było nie tak. Ze zgrozą stwierdzał, że przemienia się w człowieka z jasną czupryną i niebieskimi oczami. Znał się na snach. Coś lub ktoś stanie mu na przeszkodzie. Miał złe przeczucie i postanowił być ostrożny, nie miał w zwyczaju lekceważyć snów. Wiedział, że podświadomość czasem przenika bramy do nieustannie formowanej przyszłości.
Bezwiednie wspominał o tym, jak został skazany na zwierzęce wcielenie. To było tak dawno, jego długa smocza egzystencja zatarła to zdarzenie. Kiedyś był praktykującym czarodziejem, który postanowił poprawić własną przyszłość i stać się Wielkim Mistrzem. W swojej naiwności mógł doprowadzić do otwarcia bramy i wyssania sił magicznych do innego wymiaru. Złamał zaklęcie ochraniające księgę nauczyciela i odnalazł tajny sposób na wyjście z ciała. Dostał się w formie duchowej do świata astralnego i wejrzał w mentalny. Przez moment widział własną matrycę rzeczywistości i to, jak przenikają się wzajemnie wydarzenia, ale tylko na zewnątrz, jej główny obraz we wnętrzu był stały, i niestety okazał się niepojęty dla młodego umysłu. Był zbyt skomplikowany, aby go zrozumieć. Od tamtego doświadczenia uwierzył w swój los i w to, że można zaplątać drogi, odwlec w czasie, ale na pewno nie uciec od przeznaczenie, bo to, co nas czeka jest konsekwencją czynów, które już miały miejsce. To, co zostało przez nas zasiane, musimy zebrać, czy to się nam podoba czy nie...
Na wzniesieniu traktu pojawiły się głowy jasnowłosych mężczyzn. Barbarzyńcy nie byli groźni, gdyż nie posiadali zbroi. Uśmiechnął się drwiąco, patrząc na ich bezbronne ciała. Z politowaniem pokiwał łbem na widok wysokich, barczystych blondynów odzianych w skóry. Żelazne ostrza ich dzid nie były w stanie przebić się przez łuski chitynowego pancerza. Smok poklepał się po piersi zwiniętym skrzydłem uzbrojonym w długi kciuk zakończony szablastym pazurem długim jak kosa. Popatrzył z dumą na szponiaste łapy, na swój grzbiet ozdobiony kolczastą płetwą, na ogon zakończony ostrzami w kształcie podwójnego topora. Jedynie urządzenia miotające stanowiły realne zagrożenie.
Oddziały zbliżyły się do przełęczy. Nadchodził czas zrzutu. Kundo określił miejsce ewentualnego zejścia lawin i postanowił poczekać jeszcze chwilę. Teraz kolumny żołnierzy zachowywały się inaczej. Zbrojni ludzie przemieszczali się ostrożnie, każdy z załogi rozglądał się, trzymając broń w gotowości do strzału. Mobilne proce i kusze były załadowane. Stan żołnierzy, na oko, zmniejszył się nieznacznie w ostatniej kolumnie.
– Pozostali najodważniejsi – stwierdził smok z uznaniem. – Zobaczymy, ilu zostanie po moim drugim ataku – mimo wszystko żal mu było tych flegmatycznych istot, które w porównaniu z jego szybkością wydawały mu się wręcz ślamazarne.
Kundo upatrzył sobie dwa głazy i chwycił je mocno w szpony. Odczekał cierpliwie, po czym wybrał najodpowiedniejszy moment i błyskawicznie wzniósł się w górę. Cisnął jednocześnie w oba zbocza. Żołnierze zauważyli skrzydlaty kształt. Powietrze przecięły ogromne strzały, świsnęły bełty z kusz i pomknęły dzidy z zamiarem dosięgnięcia smoka, ale niestety chybili, nie uwzględnili tak dużej prędkości celu. Przeraził ich głuchy huk, który wybuchł grzmotem dwóch jednoczesnych lawin. Z szeroko otwartymi oczami, przykucnęli i czekali na to, co nieuniknione, na swój oczywisty koniec, patrząc z przerażeniem, jak masa skalnych odłamków rośnie z każdą chwilą.
Grzmot lawin długo dudnił powtarzalnym echem w okolicznych górach. Gęsty pył wisiał nad miejscem zejścia lawin, a gdy zaczął opadać, nie było widać drewnianych machin. Ci, co przeżyli podzieleni zostali na dwie grupy. Poranieni, na wpół ślepi panicznie szukali skrzydlatego wroga, który w prześwicie chmur obserwował obojętnie powstałą panikę.
Smok zanurkował w sam środek grupy najemników. Podczas lądowania zahaczył szponami o parę jasnych głów, które chlusnęły dookoła krwawą posoką. Zachrobotały kości następnych ofiar wgniatanych w ziemię. Ogonem w kształcie chitynowego topora zrobił młynka i ciął poniżej kolan. Część barczystych ludzi straciło pół metra swojej wysokości i wierzgali obciętymi kikutami w kałużach krwi. Kundo wpadł w amok walki. Uderzeniami szablastego pazura ciął skórę, ścięgna, mięśnie. Łapami miażdżył kości. Kłami wypruwał wnętrzności, odgryzał głowy. Jego śmiercionośne ruchy były tak szybkie, że trudno było określić smoczy kształt. Wreszcie ochłonął z bitewnego amoku. Odskoczył na pobliskie wzniesienie i spojrzał na efekty, który po sobie pozostawił. Poniżej zalegał stos martwych i okaleczonych ludzi, którzy jęczeli w agonii.
Ostatnia kolumna zwabiona odgłosami walki zbliżała się powoli. Przez gęsty pył, który jeszcze krążył nad zasypanymi krasnoludami nie było nic widać. Obsypani miałem ludzie podchodzili zasłaniając się tarczami, celując kuszami w podejrzane miejsca. Pozostało ich więcej niż barbarzyńców zapewne ze względu na okute w zbroje ciała. Grupa liczyła około czterdziestu żołnierzy. Gdy doszli do stosu najemników, których rozszarpane członki leżały dookoła, a ściekająca krew łączyła się w małe strumyki, zapanowała głucha cisza, powiało grozą. Ludzie z drętwych dłoni wypuszczali uzbrojenie i jak na komendę zaczęli się cofać. W końcu cały oddział serwował się ucieczką w kierunku, z którego przyszli. Książę coś krzyczał, wymachując piką do opuszczających go podwładnych, ale oni uciekali w panice i w końcu został sam na polu bitwy.
Kundo rozbawił się zachowaniem żołnierzy, którzy w pośpiechu zdejmowali z siebie zbroje, aby ułatwić sobie ruchy i biegli, co sił w nogach. Byle szybciej i dalej od miejsca pogromu. Zapadła głucha cisza, przerywana piskami sępów zlatujących się z całej okolicy. Czarne stada krążyły coraz niżej i niżej, gotowe rozpocząć obfitą ucztę.
Smok zeskoczył ze skały. Stanął naprzeciwko księcia w całej okazałości. Popatrzyli na siebie, mierząc się wzrokiem od stóp po głowy. Zbrojny młodzieniec spiął konia, wyciągnął z za pleców kuszę i strzelił. Kundo ruchem skrzydła odtrącił bełt i stwierdził syczącym głosem:
– Celowałeś w oko, co świadczy, że myślisz w walce. Chciałbym wiedzieć, kogo będę miał przyjemność zabić, aby przypieczętować kolejne zwycięstwo?
Rycerz odrzucił niepotrzebną kuszę i uniósł pikę, ukłonił się odpowiadając dumnie:
– Książę Jerzy! Jestem narzeczonym księżniczki Róży i mam zamiar walczyć z tobą w obronie jej czci – wygłosił mowę zgodne z obowiązującym kodeksem rycerskim. Głos tylko nieznacznie mu drżał, co świadczyło o jego odwadze i determinacji.
– Podobasz mi się młodzieńcze i z wielką przykrością będę musiał cię zabić, bo dla nas dwóch nie ma miejsca przy jej boku.
– Będę walczył! Tak mi nakazuje honor...
– Księżniczka jest mi potrzebna, wręcz niezbędna... Tak więc odejdź w pokoju i znajdź sobie nową żonę dla potomków wielkiego rodu – mówił to z nadzieją, że uda mu się przekonać tego młokosa, aby zrezygnował z nierównej walki.
Książę Jerzy podjechał bliżej i rzekł butnie:
– Jakbym mógł żyć ze świadomością, że moja ukochana jest w rękach smoka? Co powiem ojcu? Że co?... Że mnie strach obleciał i uciekłem jak tchórzliwy pies. Nie! Nie pokryję hańbą mego rodu! Wolę zginąć! Będziemy walczyć na śmierć i życie! Tu i teraz!! Stawaj!!! – krzyknął na koniec dziarsko.
Książę Jerzy pochylił się jeszcze mocniej w siodle, opuścił pikę i spiął konia, był gotowy do ataku. Wykonał parę cięć powietrza z dużym zamachem, wspierając długą lancę całym ciałem, jak go uczył generał, który teraz leżał pochowany na odludziu, jak nakazywał obyczaj mówiący, że wielki wódz spoczywa tam, gdzie zginął w walce. Księciu przez głowę przeszła myśl, że jego nie będzie miał, kto pochować i zostanie w tym miejscu, jako ścierwo dla sępów.
– Honor nad życie! – zawołał i ruszył, gotowy na śmierć.
Smoka zadziwił ten brak szacunku dla własnego życia, które miało mniejszą wartość od jakiegoś tam abstrakcyjnego honoru. Postanowił zobaczyć twarz człowieka zanim zada mu śmiertelny cios. Lekko z półobrotu uderzył ogonem w hełm rycerza. Książę z trudem opanował wystraszonego konia, osadził go w miejscu i zawrócił. Przyłbica hełmu pękła i, aby lepiej widzieć przeciwnika, zrzucił z głowy metalową ochronę. Ustawił konia do kolejnego ataku.
Smok po raz pierwszy od wieków poczuł strach. Ruszył na niego człowiek, który był jego odbiciem w lustrze z sennych koszmarów. Długie jasne włosy rozwiał wiatr, niebieskie oczy spojrzały butnie, skupione na walce na śmierć i życie.
Twarz przystojna, męska, ale zdecydowanie jeszcze młodzieńcza i niewinna. Starli się ze sobą. Ostrze piki przerysowało pancerz chitynowy zamyślonego smoka, nie robiąc najmniejszej szkody atakowanemu.
Kundo z bliska zobaczył w oczach rycerza tą samą czystość, którą dojrzał w źrenicach księżniczki Róży. Zrozumiał, że w porównaniu z miłością, którą doznają Ci przeznaczeni sobie ludzie, jego uczucie jest tylko brudnym pożądaniem i nigdy nie wróci do swojej dawnej postaci. Na myśl, że chce zabić człowieka, który walczy w obronie miłości tak czystej i niewinnej, ogarnął go wstręt do samego siebie. Poczuł, że ma już dość tej zwierzęcej powłoki, którą dźwigał przez stulecia. Pogodzony z losem uniósł skrzydło od strony serca.
Książę Jerzy przytomnie wykorzystał nadarzającą się okazję, zawrócił konia i w pełnym galopie wbił pikę w zwierzęcą pachę, aż po ochronną obejmę. Dopiero po śmiertelnym ciosie zdał sobie sprawę, że smok wystawił się pod jego oręż.
Kundo machnięciem skrzydła zrzucił księcia z konia i razem runęli na kamienistą ziemię. Przywalił go cielskiem. Zbroja zamortyzowała ciężar smoka. Rycerz był zmuszony patrzyć w ślepia, które wcale nie były gadzie, ale jak to teraz zrozumiał elfie, jasnozielone, ich światło powoli gasło. Książę Jerzy nie wytrzymał tego spojrzenia i wolną ręką zamknął mu powieki. Smok umierał z ulgą, która zajaśniała na jego przystojnej, teraz już człekokształtnej twarzy, sam się zdziwił, że zdążył przed śmiercią zneutralizować tak potężny czar.
Księcia przeraziła ta przemiana, ale i wzruszyła, nie czuł radości z powodu zwycięstwa. Wygłosił wiersz z Księgi Prawdy, którym żegnano zmarłych.

jest punkt
daleko nieskończenie
tam jest początek wszystkich rzeczy

jest miejsce
głęboko nieskończenie
tam jest tchnienie wszystkich istot

jest uczucie
blisko nieskończenie
to jest początek wszystkich dróg

jesteś daleko
blisko nieskończenie
tu jest królestwo wszystkich ukojeń

TO TWOJA PUSTKA BEZ UROJEŃ


Zadziwiająco dobre to opowiadanie. Powiedziałbym nawet pouczające. Pomysł fajny, bo niewielu autorów odważa się na pisanie dobrze o smokach, a szkoda. Czasem jednak zdarzają się perełki jak choćby "Ostatni smok" gdzie tytułowy gad mówił głosem Chona Konery'ego no i Twoje opowiadanie.
Znalazło się w nim wszystkiego akurat tyle ile powinno, nieco przygody, nieco erotyki, nutka zadumy i mądry acz nie nachalny morał.
Technicznie jest nieźle. Przepatrz tekst pod względem powtórzeń nie wiele ich było ale się pojawiały, no i może wystrzegaj się zbyt długich i zagmatwanych zdań. Warto by je przepuścić przez filtr i nieco poprzycinać. Tak czy tak, przejrzyj opko jeszcze raz na spokojnie, skoryguj conieco i skontaktuj się ze mną bo chętnie bym je wstawił do krytycy polecają.
Pozdrawiam.