Konto usunięte
02-01-2011, 14:39
Tekst napisany przeze mnie i Kali. Powstanie ich zapewne więcej, dlatego serię nazywamy "Piłeś, nie pisz"
Czy wiesz, co daje mi szczęście? Co tak naprawdę sprawia radość? Ile mogę oddać za to, by osiągnąć jego pełnię? Ile mogą zrobić moje dłonie, bym choć przez chwilę mógł poczuć się człowiekiem? Chciałbym ci to wyjaśnić, wyłożyć najprościej jak się da, ale to niemożliwe. Dusza wyciekła mi z rąk. Czy chcesz wiedzieć kim jestem? Nie będzie już odwrotu. To jest ryzyko. Nie gwarantuję, że kiedy skończymy, będziesz tym samym człowiekiem. Ostrzegam cię! Nie wchodź w to, dopóki nie będziesz pewien, że tego chcesz. Ciekawość to pierwszy stopień do piekła, mruczę na głos, myśląc jak wielkim jesteś idiotą. Ale dobrze. Sam tego chciałeś.[/p]
Pamiętasz tamto lato, gdy pływaliśmy w jeziorze? Jesteś pewien? To było tak dawno... Dziewięć lat i dwieście sześćdziesiąt sześć dni temu... Wiesz o czym mówię? A pamiętasz, co się wtedy stało? Miałeś takie śmieszne spodnie na sobie, z dziurą na lewym kolanie. Ciągle się śmiałeś. Pamiętasz tą żabkę, którą znaleźliśmy w trawie? Była taka maleńka... Zgniotłeś ją palcami, a mnie łzy napłynęły do oczu. Tego nie da się wybaczyć. Kazałeś mi milczeć. Pod żadnym pozorem nie mówić, co działo się później. Pamiętasz to?[/p]
A tego kociaka z białą kokardką na szyi? Wziąłeś go na ręce. Patrzyłeś z bliska na jeszcze nieotwarte oczy. Skręciłeś mu kark i znów kazałeś mi siedzieć cicho. Pamiętasz to? Piszczałem. Tak przeraźliwie piszczałem. Może chciałem to zrobić za niego, bo sam nie mógł? Milczałem. Milczałem bardzo długo. Dnie i noce upływały tak samo. Wpatrywałem się w puste ściany, nie wypowiadając ani jednego słowa. Nie potrafiłem robić nic więcej. Tak upłynął miesiąc. Wtedy przesadziłeś. Chcąc, abym znów odżył, przesadziłeś. Nie musiałeś tego robić. Nie musiałeś, cholera... Dałeś mi psa w prezencie. Taki śliczny szczeniaczek. Ale ja już byłem martwy. Moja dusza rozdzieliła się na poziomy, każdy kolejny uciekał przez rany. Coraz dalej, dalej i dalej. Boże, był taki piękny. Złoty. Zabawny. Piesek zabawka. Chciał spać tylko ze mną. Tylko ze mną. Z nikim innym. To ja byłem jego panem, on tylko moją własnością. Przyszedł do mnie. Przyszedł. Noskiem uchylił sobie drzwi. Byłem zły. Zabijałem się każdą myślą. Nie powinien był tam wchodzić. Nóż wbiłem w jego prawe oko. Skomlał, a ja się śmiałem. Donośnie, jak nigdy. Zakrwawione narzędzie wytarłem o swoje białe spodnie. Potem pamiętam tylko krzyk matki i twój wzrok. Byłeś przerażony. Tak bardzo przerażony. Czy to cię zdziwiło? Sam mnie tego nauczyłeś. Nie zwracałem na was uwagi. Usiadłem przy zdechłym zwierzęciu, nóż wbijając w okolice pęcherza. Zawsze byłem ciekawy jak wszystko wygląda od środka. Wbił się głęboko, słyszałem jak skrobie po kręgosłupie. Taki dziwny dźwięk, który do tej pory pamiętam. Czasem mnie nastraja, tak jak wspomnienie miny twojej i mamy. Wyglądaliście zabawnie. Rozciąłem brzuch, aż do żeber, które rozerwałem bez większego wysiłku. Był taki malutki. Po podłodze rozlały się jelita i krew. Miałem dłonie uwalone w ciemnej cieczy. Nie mogłem się powstrzymać, oblizałem palce. Uśmiechnąłem się. Substancja była słodka z lekkim metalicznym posmakiem. Rozeszła się po moich ustach. Była cudowna, taka ciepła. Znowu poczułem chęć, której nie potrafiłem zatrzymać. Musiałem, chciałem i wziąłem. Jak jakiś tępak. Przecież wiesz, że tylko ludzie głupi mówią: "Muszę, chcę, daj mi". Sam mi to powiedziałeś. Wyciąłem serce i przyłożyłem je do ust. Nie biło... Ugryzłem. Poczułem smak, którego do tej pory nie umiem sprecyzować - niby słodki, a jednak było w nim coś z goryczy. Jak wino. Zaśmiałem się. Spojrzałem ci w oczy. Czułem obrzydliwy odór strachu. Bracie? Bracie? Dlaczego się mnie boisz? Nie rozumiałem. Przecież ty postępowałeś tak samo. To ty mnie wszystkiego nauczyłeś. Byłeś dla mnie jak ojciec, którego nigdy nie poznaliśmy. Nie bój się mnie. Nie bój. Tobie nigdy nie zrobię krzywdy. Nie tobie. Odwróciłem się, słysząc dziwny hałas. Spojrzałem na matkę klęczącą na podłodze. Nie widziałem jej twarzy. Nie dotykaj go. Nie dotykaj. On jest mój. Należy tylko do mnie. Podszedłem bliżej. Jej dłonie pokrywała brązowa maź, która śmierdziała tak samo jak twój strach. Nie dotykaj... Błękitne paznokcie zanurzyły się puchatym ciele. Zielone oczy z nienawiścią obserwowały krew. Rozpłakała się. Od kiedy pokazywała uczucia? Zawsze uczyła nas, że trzeba być twardym. Przekrzywiłem głowę w nadziei, że zrozumiem. Nie udało się. Wyciągnąłem dłoń, trzymającą serce, w jej stronę. Może chcesz spróbować? Nie? Dlaczego? Mamo, to naprawdę dobre. Spróbuj... Spróbuj, powiedziałem! Uderzyłem ją w twarz. Przerażony podbiegłeś do matki, odsuwając ją ode mnie. Krzyczałeś, a ja tylko się uśmiechałem. Wsunąłem dłoń w ciało psa w poszukiwaniu żołądka. O... Jest. Wyjąłem go, siadając po turecku. Mamo, czy żołądek psa smakuje tak samo jak kurczaka?[/p]
Rozciąłem go leżącym obok nożem. Był taki miękki, chlupotał. Wywróciłem mięso na drugą stronę, oczyściłem na tyle, na ile było to możliwe. Bracie? Spróbuj... Spróbuj i już zawsze będziemy razem. Tacy sami. Na zawsze. Nie zaprzeczaj. Jesteś taki jak ja. Zabijasz, bo tylko to sprawia Ci radość. Tylko wtedy czujesz, że jednak żyjesz, a twoje serce pulsuje w normalnym rytmie. Pijesz krew, by nasycić głód. Głód życia. Krew jest życiem. Czy pijąc więcej stajesz się bardziej żywy? Ja tak. To jest moje szczęście. To wszystko mi je daje. Ablu, przecież to ty pokazałeś mi, co to jest radość. To ty nauczyłeś jak je zdobywać, jak czerpać radość z okrucieństwa. Jesteśmy tacy sami. Zawsze będziemy. Przez życie we dwóch. Tak mi powiedziałeś wtedy, nad jeziorem. Pamiętasz? Mieliśmy razem czynić cuda. Mieliśmy dążyć do szczęścia. Musisz pamiętać! Ablu, przecież ja to robię dla ciebie! Zapomniałeś, co nas łączyło, a obiecałeś... Obiecałeś, że do tego nigdy nie dojdzie. Wiesz, co się teraz stanie?[/p]
Właśnie tak miało się stać. Właśnie tak. nie inaczej. Nie. Nie. Nie. Wszystko zniszczyłeś. Byłeś głupim dzieckiem, Kainie. Nad jeziorem pokazałem ci szczęście, życie. Odrzuciłeś je. Jak mogłeś? Zrobiłem to dla ciebie. A ten szczeniaczek? To ja przyniosłem Ci do pokoju nóż, to ja uchyliłem drzwi. A ty nawet się nie obudziłeś. Byłem zły. Wściekły. Dałem ci szansę. Szansę byś mógł się wreszcie wykazać. To ja zabiłem złotego psa. Ja rozciąłem mu brzuch, wyjadłem serce, wyciąłem żołądek. A ty go zjadłeś, Kainie. Nie wierzysz? Ugotowałem ci z niego obiad, a wieczorem znalazłeś psa. Za domem, zmaltretowanego. Zrobiłeś mu pogrzeb. Płakałeś... Nie, ty nie możesz być moim bratem. A jednak zjadłeś żołądek. Dałem ci szansę. Obserwowałem cię. Nawet wtedy, kiedy zaginęła matka. Delicje, mimo że takie stare. Kainie. Kainie. Porozmawiamy później, a teraz zjedzmy obiad. Nie smakuje ci? Niemożliwe, przez lata nauczyłem się je przyrządzać. Ale jak chcesz. Przecież to Twoje nerki.[/p]
Rodzi się pytanie. Czy powinnyśmy to rozwinąć?
Czy wiesz, co daje mi szczęście? Co tak naprawdę sprawia radość? Ile mogę oddać za to, by osiągnąć jego pełnię? Ile mogą zrobić moje dłonie, bym choć przez chwilę mógł poczuć się człowiekiem? Chciałbym ci to wyjaśnić, wyłożyć najprościej jak się da, ale to niemożliwe. Dusza wyciekła mi z rąk. Czy chcesz wiedzieć kim jestem? Nie będzie już odwrotu. To jest ryzyko. Nie gwarantuję, że kiedy skończymy, będziesz tym samym człowiekiem. Ostrzegam cię! Nie wchodź w to, dopóki nie będziesz pewien, że tego chcesz. Ciekawość to pierwszy stopień do piekła, mruczę na głos, myśląc jak wielkim jesteś idiotą. Ale dobrze. Sam tego chciałeś.[/p]
Pamiętasz tamto lato, gdy pływaliśmy w jeziorze? Jesteś pewien? To było tak dawno... Dziewięć lat i dwieście sześćdziesiąt sześć dni temu... Wiesz o czym mówię? A pamiętasz, co się wtedy stało? Miałeś takie śmieszne spodnie na sobie, z dziurą na lewym kolanie. Ciągle się śmiałeś. Pamiętasz tą żabkę, którą znaleźliśmy w trawie? Była taka maleńka... Zgniotłeś ją palcami, a mnie łzy napłynęły do oczu. Tego nie da się wybaczyć. Kazałeś mi milczeć. Pod żadnym pozorem nie mówić, co działo się później. Pamiętasz to?[/p]
A tego kociaka z białą kokardką na szyi? Wziąłeś go na ręce. Patrzyłeś z bliska na jeszcze nieotwarte oczy. Skręciłeś mu kark i znów kazałeś mi siedzieć cicho. Pamiętasz to? Piszczałem. Tak przeraźliwie piszczałem. Może chciałem to zrobić za niego, bo sam nie mógł? Milczałem. Milczałem bardzo długo. Dnie i noce upływały tak samo. Wpatrywałem się w puste ściany, nie wypowiadając ani jednego słowa. Nie potrafiłem robić nic więcej. Tak upłynął miesiąc. Wtedy przesadziłeś. Chcąc, abym znów odżył, przesadziłeś. Nie musiałeś tego robić. Nie musiałeś, cholera... Dałeś mi psa w prezencie. Taki śliczny szczeniaczek. Ale ja już byłem martwy. Moja dusza rozdzieliła się na poziomy, każdy kolejny uciekał przez rany. Coraz dalej, dalej i dalej. Boże, był taki piękny. Złoty. Zabawny. Piesek zabawka. Chciał spać tylko ze mną. Tylko ze mną. Z nikim innym. To ja byłem jego panem, on tylko moją własnością. Przyszedł do mnie. Przyszedł. Noskiem uchylił sobie drzwi. Byłem zły. Zabijałem się każdą myślą. Nie powinien był tam wchodzić. Nóż wbiłem w jego prawe oko. Skomlał, a ja się śmiałem. Donośnie, jak nigdy. Zakrwawione narzędzie wytarłem o swoje białe spodnie. Potem pamiętam tylko krzyk matki i twój wzrok. Byłeś przerażony. Tak bardzo przerażony. Czy to cię zdziwiło? Sam mnie tego nauczyłeś. Nie zwracałem na was uwagi. Usiadłem przy zdechłym zwierzęciu, nóż wbijając w okolice pęcherza. Zawsze byłem ciekawy jak wszystko wygląda od środka. Wbił się głęboko, słyszałem jak skrobie po kręgosłupie. Taki dziwny dźwięk, który do tej pory pamiętam. Czasem mnie nastraja, tak jak wspomnienie miny twojej i mamy. Wyglądaliście zabawnie. Rozciąłem brzuch, aż do żeber, które rozerwałem bez większego wysiłku. Był taki malutki. Po podłodze rozlały się jelita i krew. Miałem dłonie uwalone w ciemnej cieczy. Nie mogłem się powstrzymać, oblizałem palce. Uśmiechnąłem się. Substancja była słodka z lekkim metalicznym posmakiem. Rozeszła się po moich ustach. Była cudowna, taka ciepła. Znowu poczułem chęć, której nie potrafiłem zatrzymać. Musiałem, chciałem i wziąłem. Jak jakiś tępak. Przecież wiesz, że tylko ludzie głupi mówią: "Muszę, chcę, daj mi". Sam mi to powiedziałeś. Wyciąłem serce i przyłożyłem je do ust. Nie biło... Ugryzłem. Poczułem smak, którego do tej pory nie umiem sprecyzować - niby słodki, a jednak było w nim coś z goryczy. Jak wino. Zaśmiałem się. Spojrzałem ci w oczy. Czułem obrzydliwy odór strachu. Bracie? Bracie? Dlaczego się mnie boisz? Nie rozumiałem. Przecież ty postępowałeś tak samo. To ty mnie wszystkiego nauczyłeś. Byłeś dla mnie jak ojciec, którego nigdy nie poznaliśmy. Nie bój się mnie. Nie bój. Tobie nigdy nie zrobię krzywdy. Nie tobie. Odwróciłem się, słysząc dziwny hałas. Spojrzałem na matkę klęczącą na podłodze. Nie widziałem jej twarzy. Nie dotykaj go. Nie dotykaj. On jest mój. Należy tylko do mnie. Podszedłem bliżej. Jej dłonie pokrywała brązowa maź, która śmierdziała tak samo jak twój strach. Nie dotykaj... Błękitne paznokcie zanurzyły się puchatym ciele. Zielone oczy z nienawiścią obserwowały krew. Rozpłakała się. Od kiedy pokazywała uczucia? Zawsze uczyła nas, że trzeba być twardym. Przekrzywiłem głowę w nadziei, że zrozumiem. Nie udało się. Wyciągnąłem dłoń, trzymającą serce, w jej stronę. Może chcesz spróbować? Nie? Dlaczego? Mamo, to naprawdę dobre. Spróbuj... Spróbuj, powiedziałem! Uderzyłem ją w twarz. Przerażony podbiegłeś do matki, odsuwając ją ode mnie. Krzyczałeś, a ja tylko się uśmiechałem. Wsunąłem dłoń w ciało psa w poszukiwaniu żołądka. O... Jest. Wyjąłem go, siadając po turecku. Mamo, czy żołądek psa smakuje tak samo jak kurczaka?[/p]
Rozciąłem go leżącym obok nożem. Był taki miękki, chlupotał. Wywróciłem mięso na drugą stronę, oczyściłem na tyle, na ile było to możliwe. Bracie? Spróbuj... Spróbuj i już zawsze będziemy razem. Tacy sami. Na zawsze. Nie zaprzeczaj. Jesteś taki jak ja. Zabijasz, bo tylko to sprawia Ci radość. Tylko wtedy czujesz, że jednak żyjesz, a twoje serce pulsuje w normalnym rytmie. Pijesz krew, by nasycić głód. Głód życia. Krew jest życiem. Czy pijąc więcej stajesz się bardziej żywy? Ja tak. To jest moje szczęście. To wszystko mi je daje. Ablu, przecież to ty pokazałeś mi, co to jest radość. To ty nauczyłeś jak je zdobywać, jak czerpać radość z okrucieństwa. Jesteśmy tacy sami. Zawsze będziemy. Przez życie we dwóch. Tak mi powiedziałeś wtedy, nad jeziorem. Pamiętasz? Mieliśmy razem czynić cuda. Mieliśmy dążyć do szczęścia. Musisz pamiętać! Ablu, przecież ja to robię dla ciebie! Zapomniałeś, co nas łączyło, a obiecałeś... Obiecałeś, że do tego nigdy nie dojdzie. Wiesz, co się teraz stanie?[/p]
Właśnie tak miało się stać. Właśnie tak. nie inaczej. Nie. Nie. Nie. Wszystko zniszczyłeś. Byłeś głupim dzieckiem, Kainie. Nad jeziorem pokazałem ci szczęście, życie. Odrzuciłeś je. Jak mogłeś? Zrobiłem to dla ciebie. A ten szczeniaczek? To ja przyniosłem Ci do pokoju nóż, to ja uchyliłem drzwi. A ty nawet się nie obudziłeś. Byłem zły. Wściekły. Dałem ci szansę. Szansę byś mógł się wreszcie wykazać. To ja zabiłem złotego psa. Ja rozciąłem mu brzuch, wyjadłem serce, wyciąłem żołądek. A ty go zjadłeś, Kainie. Nie wierzysz? Ugotowałem ci z niego obiad, a wieczorem znalazłeś psa. Za domem, zmaltretowanego. Zrobiłeś mu pogrzeb. Płakałeś... Nie, ty nie możesz być moim bratem. A jednak zjadłeś żołądek. Dałem ci szansę. Obserwowałem cię. Nawet wtedy, kiedy zaginęła matka. Delicje, mimo że takie stare. Kainie. Kainie. Porozmawiamy później, a teraz zjedzmy obiad. Nie smakuje ci? Niemożliwe, przez lata nauczyłem się je przyrządzać. Ale jak chcesz. Przecież to Twoje nerki.[/p]
Rodzi się pytanie. Czy powinnyśmy to rozwinąć?