Via Appia - Forum

Pełna wersja: Dziewczynka z zasadami
Aktualnie przeglądasz uproszczoną wersję forum. Kliknij tutaj, by zobaczyć wersję z pełnym formatowaniem.
Stron: 1 2
Dziewczynka z zasadami

W krainie baśni żyła dziewczynka z zasadami, sprzedając je, jedną po drugiej wyciągała z zielonego pudełeczka. Były ciężkie, wykute z zimnego metalu, skrzekliwie piszczące, z tendencjami do wygłaszania sentencji. Na rogu dwóch najtłoczniejszych ulic w mieście Andersena co roku w Wigilię urządzała promocję. Po dwie złote monety za sztukę.

I bez tego na brak klientów narzekać nie mogła. Jednak to właśnie w okresie przedświątecznym najwięcej było chętnych. Do kupienia przyzwoitki, co upominałaby, że na trzy dni w roku kochanka tak naprawdę nie istnieje, że pusty talerz trzeba zostawić, a na dźwięk dzwonka z przestrachem spojrzeć w kierunku drzwi.

Najczęściej jednak podchodzili do niej z ciekawości. Skromne stoisko, a przy nim grzeczna dziewczyna, która zawsze uśmiechnie się, doradzi, pozdrowi. Miała kilku stałych bywalców. Przystawali na chwilę, niepewnie podnosili zielone pudełeczko, wyciągali po kilka ciężkich kulek i długo wpatrywali się, bezwiednie gładząc metal. Niektórzy bez słowa odchodzili, inni cicho mruczeli pod nosem, wiecznie niezdecydowani. Bo zasady to rzecz poważna, należy się zastanowić, sporządzić wykresy i tabelki, podzielić mózg na za i przeciw.

Z początku przysparzało jej to wiele radości, może nawet satysfakcji. Z czasem jednak zdała sobie sprawę, że tak naprawdę męczy tych wszystkich ludzi. Jak natrętny akwizytor narzuca im swoje złote środki. Znudziło ją to, skromnie spuszczała głowę, przytakiwała i w duchu modliła się, by się streszczali, a ona mogła zakończyć swoją wieczną misję. Klątwę.

Ale najgorszy był mróz. Śnieg i białe płatki tańczyły pijane, nikomu nie przeszkadzając. Natomiast przeszywający, zimny wiatr rzeźbił tylko różowe ślady na kostkach delikatnych jej dłoni. Nigdy jednak nie krwawiły, w końcu wysuszały się i siniały, zupełnie jakby nie miała pulsu, nie żyła. Automat podający metalowe kulki. Z zasady niezauważana. W Święta. Resztę dni. Zawsze.

Bo dziewczynki z zasadami Święta spędzają same. Przyzwyczaiła się już do smutku i samotności, właściwie nie rozumiała, po co dwanaście, dlaczego biały, z jakiego powodu łuski. Najważniejsza była tylko choinka, starannie ozdobiona, zajmująca centralne miejsce w ciasnym jej mieszkanku. A pod nią pojawiające co roku nowe, zielone pudełeczko.

Nie znosiła Wigilii, lecz mimo to za każdym razem oczekiwała jej zniecierpliwiona i rozentuzjazmowana. Bo wiedziała, że to ostatnia szansa na sprzedanie wszystkich zasad, opróżnienie pudełka od jej świętej, czerwonej Pandory. Że i tak jej się to nie uda. Jak co roku będzie musiała zostawić kilka ciężkich na dnie, porzuconych na stoisku, gdy wraz z pierwszą gwiazdą uda się w kierunku pustego domu, odgrzanego z torebki barszczu, a pod choinką od Świętego nowej przesyłki.

Grzeczne dziewczynki powinny się cieszyć, szepnął z tyłu do jej ucha głos, spieszyć, by odpakować w domu przy kolędach stos prezentów, wionął kawą i papierosami. Właśnie zamierzała odejść na kolejną samotną Wigilię, dlaczego więc smuci się, spytał, gdy odwróciła się, czyżby interesy nie szły po jej myśli, proszę pani, dlaczego zostawia towar na stoisku? Ruszyła wolnym krokiem, uśmiechając się pod nosem. Nicolas długo nie zastanawiając się, pobiegł za dziewczynką z zasadami.

W pobliskiej kawiarni nad kubkiem i plamami kawy na mleku, siedział godzinę wcześniej, przypatrując się przez zaparowane okno, jak tajemnicza, krucha blondyneczka z zielonym pudełeczkiem w ręku marznie i uśmiecha się. Fascynacja z każdą minutą przybierała na sile, aż w końcu sprawiła, że wyszedł, by spytać się, co sprzedaje, czy pójdzie z nim.

Akurat zapadł zmrok, a wraz nim gwiazdy. Także ta pierwsza. Ulice opustoszały, tylko spóźnieni Mikołajowie popędzali leniwe renifery, dopijali, ostrożnie lawirowali pomiędzy oblodzonymi dachówkami. Ciemne, grube sylwetki na tle jasnego od miejskiej gry świateł nieba. Garby na plecach, a w jednym z nich zielone jej pudełeczko…

W końcu przystanęła, czy zechce towarzyszyć jej dziś na kolacji, spytała, czy zamierza śledzić ją dla sportu, zimowej rekreacji, zaśmiał się długo i serdecznie, po czym, chwyciwszy pod ramię, stwierdził, że przecież i tak nie mają dziś nic lepszego do roboty. Po chwili ostrzegła jednak, że jest tylko grzeczną dziewczynką i zaoferować może co najwyżej garść zimnych zasad.

Spacer nie trwał zbyt długo. Mieszkała – jak każda dziewczynka z zasadami – tuż za rogiem na poddaszu krzywej kamienicy. Łańcuchy, gryzące kłódki, kręte i ciasne schody, na szczycie gołębnik, a obok skromne, zniszczone drzwi. W środku pokoik, kuchnia, choinka.

Wprowadziła gościa, zapraszającym gestem wskazała, by usiadł przy stoliczku, nakryj się, szepnęła, zagotowała wodę, pokroiła chałkę i przypomniała sobie o lampkach. Gdy zapaliła wszystkie, z dumą stwierdziła, że to jedyna rzecz, którą faktycznie może pochwalić przed Nicolasem, tak ma na imię, prawda, upewniła się tylko. I podała.

Kolacja była krótka, barszcz zimny, a łóżko twarde i skrzypiące. Na początku dużo nie rozmawiali, w milczeniu przypatrywali się sobie, badali. Po wszystkim, po prezentach, intymnych podarunkach, pożyczonych, wymienionych cnotach, wodził palcem po nagim jej ciele, obrysowując kontury i topografię.

Miała bliznę na piersi. Bladą, ciągnącą się wzdłuż mostka wstydliwą pamiątkę po tym, jak tuż po narodzinach wycięto jej serce. Małe, ledwo bijące ofiarowano duńskiej księżniczce, by tłoczyło od tamtej pory błękitną krew na tronie państwa nadmorskich mgieł. W każdą Wigilię dziewczynka z zasadami wypatrywała czerwonego brodacza, by nawrzeszczeć i poskarżyć się, że mimo listów i próśb, co roku pod choinką miast serca, znajduje tylko nowe, za każdym razem cięższe, zielone pudełeczko.

Mikołaj to stary piernik, powiedział cicho Nicolas, nigdy nie zrozumie, że grzeczne dziewczynki nie potrzebują zasad, szeptał, gdy ta, zamyśliwszy się, obserwowała choinkę, komin, stół po skromnej ich wieczerzy. Piekły ją ręce popękane wigilijnym mrozem i piekły ją oczy, ściągane co rusz widokiem noża, srebrnego, z okruchami chałki ostrza.

Bezwiednie leżała w łóżku, słaba i zmęczona. Obok mężczyzna, którego poznała ledwie dwie godziny wcześniej, nadaktywny, pobudzony, ze słownym ADHD wylewającym mu się z ust. Zupełnie tak, jakby magicznym sposobem rozwiązał mu się język. Twierdził, że jest pomocnikiem Czerwonego, nawet miał w kieszeni czapkę. Boże, żaden jeszcze tyle nie gadał, pomyślała i znów spojrzała na choinkę, nóż, resztkę czerwonego barszczu.

Właściwie nie pamiętała szczegółów. Nagle wstała, ot tak, do toalety, po szklankę wody, z głupszym powodem. Może – dla niepoznaki – przeszła się po mieszkaniu, faktycznie czegoś się napiła. Nie założyła nawet szlafroka. Bo nie miała. Była pewna, że podziwia jej ciało z fascynacją i uwielbieniem. Potem wycięła mu serce. Tak jak kroi się świąteczną chałkę.

Długo przypatrywała się bijącej pompie. Jak skurcze rytmicznie, równomiernie rozprzestrzeniają się po całym organie. Na obrusie krople krwi mieszały się z plamami barszczu. Wiele lat, w każdą Wigilię czekała na prezent i wierzyła, że Nicolas był właśnie takim zesłanym jej podarunkiem. Wreszcie.

Gdy tylko umieściła nowe serce w swym ciele, pierwszym uczuciem był ból. Na kostkach delikatnych, poranionych dłoni pojawiła się krew. Powoli sącząca się czerwień, wypływająca spomiędzy spękanych blizn. Zaróżowione policzki, smutny uśmiech, zdławiony okrzyk. A na obrusie i pościeli plamy barszczu oraz krwi. Pomieszane, jej i Nicolasa.

Chwilę potem uciekła. Bezszelestnie, bez zatarcia śladów. Zostawiła na stole nóż, czerwone krople, w łóżku puste oczy i pustą pierś, odciski, szminki i koronki. A pod choinką zielone pudełeczko, gdzie pod ostatnią, ciężką, metalową kulą biło cicho małe serce. Bo tak już jest, że dziewczynki z zasadami największe mają sekrety.


Michał Erazmus
W krainie baśni żyła dziewczynka z zasadami, sprzedając je, jedną po drugiej wyciągała z zielonego pudełeczka.- imho lepiej byłoby "sprzedawała je, jedną po drugiej wyciągając z zielonego pudełeczka"

z tendencjami do wygłaszania sentencji.= wygłaszanie sentencji to chyba jedna tendencja, ale może się czepiam

co sprzedaje, czy pójdzie z nim.- zamiast przecinka postawiłabym "i"

Akurat zapadł zmrok, a wraz nim gwiazdy- gwiazdy zapadły??

W końcu przystanęła, czy zechce towarzyszyć jej dziś na kolacji,- przystanęła przed nim, czy przystała na propozycję kolacji? To zdanie jest jakieś nieskładne.

ze słownym ADHD wylewającym mu się z ust. - "mu" jest niepotrzebne. wiadomo komu się wylewa. Smile

Świątecznie, bajecznie ale po michałowemu. Z seksem, krwią i perwersyjną małolatą. Nie nazwałabym tego może arcydziełem, ale z racji targającemu mną dziś nastrojowi anty-świątecznemu; podoba mi się. Tak trzymaj.

Pozdro, Kapryśna
Fajne to. Prawdziwe, a przy tym napisane w sposób, który lubię.
Szkoda tego perwersa na końcu, ale nie można mieć wszystkiego Big Grin
Dzięki dziewczyny (sic! zawsze wiedziałem, że skończę jako autor babskich harlequinów Shy ) za lekturę!

Cytat:z tendencjami do wygłaszania sentencji.= wygłaszanie sentencji to chyba jedna tendencja, ale może się czepiam
Się czepiasz. Jedna tendencja, jedna sentencja, kilka sentencji...kilka tendencji Tongue Choć może na odwrót.

Cytat:Nie nazwałabym tego może arcydziełem
Angry No jak!? Ale why!? No proszę ja Ciebie!? Zresztą to już przerabialiśmy, podobnie jak przytupy, marmurowe posadzki itp...

Cytat:Fajne to.
O, widzisz Kaprys, Mes się zna na wielkiej literaturze Cool
Panie Michale, jak widzę ciągle w niezłej formie się trzymamy.
Naprawdę dobry tekst. Świąteczny klimat, dziewczynka, nieodzownie kojarząca się ze swoim duńskim odpowiednikiem, supermarketowy "Mikołaj", oraz odrobina erotyki.
Życzę powodzenia w dalszej pracy twórczej, oraz pozdrawiam.
Dzięki piękne Panie Borek!

Się pisze, się ma formę Wink

I również pozdrawiam, jak też powodznia życzę!
Świetne! Genialny nastrój i zakończenie^^

Na przyszłość prosimy bardziej wylewnie Smile K.
Oj tam, Kaprysku, czepiasz się Tongue Nanie zwyczajnie dech zaparło po przeczytaniu mojej prozy wysokich lotów. Ja to rozumiem. Też by mnie zatkało Cool
Nie da się ukryć - dech zaparło i wwierciło się w nieszczęsny mózg blondynki. Poza tym, powszechnie wiadomo, ze Nany to raczej proste dziewoje Tongue
A teraz pytanie natury estetyczno-technicznej - jak bardzo blond? W sensie - jaki odcień?Shy
bardzo dobry tekst, tylko dlaczego taki "poszatkowany", a nie "jednym ciągiem"? Czytało mi się bardzo przyjemnie, bez zgrzytów, chociaż ta narastająca narracja czasami się dłużyła. To jednak nie zarzut, rozumiem, że jest to pewna konwencja. Tylko jedna uwaga - jakim cudem cnotka czyli dziewczynka z zasadami ma w domu szminki oraz koronki? To chyba mało prawdopodobne. Jestem absolutnie za, a morał jak najbardziej prawdziwy (sprawdzone).



Pozdrawiam.
Jasny (ale nie tleniony!). A co?

Kończymy offtop, drugie ostrzeżenie. K.
Szachu-Macie, bardzo dziękuję Ci za lekturę i poświęcenie czasu. Bo ona to naprawdę ukryta fetyszystka była. Choć być może, że trochę aż zanadto mnie poniosło…

Ejże, Kaprysku, jak to, że drugie? Według wszelkich, skomplikowanych mych obliczeń sięgamy już wyniku dwucyfrowego Shy
A ja to wydobędę na złość (chyba)
Bo to jest... takie sobie, choć fajne.
Kiczowate?
Chyba może na pewno.
I nie ma szafy!
Dlaczego nie ma szafy???
Niedomkniętej.

5/10


Nataszo, trafiłaś w samo sedno. Kicz, tandeta i popkultura to jedyna estetyka, w której czuję się idealnie. No może jeszcze szafa. Niedomknięta. A poza tym, widział kto święta, które nie są kiczowate? Taka ich magia. Ale faktycznie śmiecia odgrzebałaś i zaczynam się coraz bardziej bać, jakie tu jeszcze inne moje zbrodnie na literaturze znajdziesz Wink
Stron: 1 2