Ja też wolę krótsze wersy, ale czasem mi coś takiego wyskoczy
Kolejne dwa kawałki, pierwszy nieco starszy, drugi nowszy:
KROPLA W KSZTAŁCIE JAŹNI
"Samotność jest wielka jak kamień
można ustawić kamień na kamieniu
zbudować dom."
Jacek Podsiadło
Stało się.
Teraz, gdy już wiem że
te promienne dni nie miały głębszego sensu,
nie czuję się dobrze.
Nie czuję się dobrze, nie czuję się niedobrze.
W ogóle nie czuję się.
I nie ma mnie.
Na żadnej z map Miłości.
Rysowanych przez obłąkanych
kartografomanów. Posłańców
łóżek napełnionych smutkiem,
szaleństwem i czymś jeszcze,
co czai się w najciemniejszym kącie
czeluści wszechświata ich wnętrz.
Ból intensywny jak przezroczystość świata
rozrywa niemnie na drobne kawałki łez
płynących z oczu cienia rzucanego
przez nieistniejącą moją duszę
naznaczoną przez tak długi czas
piętnem samotności, z kamieni której
nie udało się zbudować żadnego domu.
Już wiedząc, rozkładam się
w powietrzu na atomy tlenu i Miłości
utraconej w pięciominutowej
szybkiej werbalizacji naszych myśli.
Myśli jak myśli
wi ścigają niemnie
po równinie smutku.
I padam, trafiony
celnym strzałem negatywnego efektu
zwykłej przecież rozmowy.
Cieknie krew zmieszana z Uczuciem.
Wypływa życie z niemnie i znika
w pustce, w której widać tylko
jeden punkt - cień
żyjący niegdyś pod kopułą iluzji,
zbyt często bardziej prawdziwej od rzeczywistości.
Jednak błyska w niemnie maleńka iskierka
...życia,
która słabym z chęci istnienia
głosem oznajmia, że to być może jeszcze nie koniec
i może jeszcze się pojawię w tym ogromie trwania
i może nie zniknę całkiem
i może odnajdę Drogę do
i może przestanę być drobinką kurzu
i może uda się podnieść wzrok i spojrzeć w górę
i może nieja zamieni się w jużja i później w ja
i może runie wreszcie wieża
i może smutek
i może zamieni
i może się
i może w radość
i morze mojej psychiki jest na razie niespokojne,
chociaż tu niemal zawsze był sztorm i szturm
był zbyt często na nią przypuszczany przypuszczalnie
nawet codziennie
i conocnie
co noc nie
dawałem za wygraną
myśląc myląc się
ale to już nieważne
nie mam już nic
na swoją obronę
upuszczam na śnieg
tarczę umysłu
gorącą
i śnieg topnieje
pod spodem
nie ma(m)
już
nic.
18/02/1999
* * *
Nie poddawać się.
Zacisnąć pięści, połamać sobie kości palców, ale przeć przeciw wiatrom.
Nie poddawać się.
Zacisnąć szczękę, pokruszyć sobie zęby, ale przeć przeciw burzom.
Nie poddawać się.
Otworzyć głowę i z mózgiem na wierzchu uparcie brnąć przez zmrożone meandry rzek, którymi wije się los.
Tam, skąd przychodzimy i Tam dokąd zmierzamy.
A pomiędzy rozpięta delikatna pajęczyna życia,
zaczepiona o kruche momenty narodzin i śmierci.
Droga musi zostać przebyta – nie ma alternatywy.
Dwa tyknięcia zegara,
dziewięćdziesiąt dziewięć lat,
nieskończenie wiele możliwości,
niezliczona ilość ścieżek
- matematyka istnienia,
chemia bytu,
fizyka myśli,
równania bez stałych,
ciągłość niewiadomych.
Wynik jest znany,
cel wędrówki wyraźnie rysuje się
sylwetką kopca grobowego na odległym horyzoncie.
Nieważny kres podróży,
ważne ślady które się zostawia
i w którą stronę się podąża na rozstaju.
Przymus wyboru jest zbawieniem.
Mogę być
liściem pchanym przez wiatr,
kawałkiem drewna płynącym z prądem rzeki,
ciałem wisielca kołyszącym się w rytm soków przepływających przez gałęzie drzewa
bykiem na arenie bezwiednie podążającym za czerwoną płachtą torreadora
Wolę być
sternikiem okrętu unikającym wirów wciągających w otchłań odmętu i zdradliwych prądów spychających na mieliznę,
przewodnikiem prowadzącym karawanę przez grząskie piaski pustyni,
pionierem odkrywającym dokąd prowadzą niezbadane nigdy ścieżki,
kowalem walącym myślą w kowadło losu, wykuwającym własną Drogę, którą się później bez strachu podąża z podniesioną głową, połamanymi kośćmi palców, wypluwając resztki zębów, z nagim mózgiem owiewanym przez orzeźwiający wiatr.
Grudzień 2008