Via Appia - Forum

Pełna wersja: Poezja prosto z trzewii
Aktualnie przeglądasz uproszczoną wersję forum. Kliknij tutaj, by zobaczyć wersję z pełnym formatowaniem.
Witam. Ponieważ mój dorobek grafomańsko-poetycki jest dość spory, postanowiłem nie floodować forum pojedynczymi tematami, tylko wrzucać wszystko do tego tematu i aktualizować w "Co nowego?". Proszę zwrócić uwagę, że wiele z utworów jest starszej daty, więc weźcie poprawkę na niedoświadczenie pisarsko-życiowe Smile

Życie jak cyrk

Chodzę po cienkiej linie życia,
żongluję uczuciami i poskramiam rzeczywistość.
Wykonuję akrobatyczne skoki w nieświadomość,
rozśmieszam sam siebie
i codziennie przedzieram się przez płonące obręcze istnienia.

A wszystko to ku uciesze nienawidzącej mnie gawiedzi.

15 06 1999/






Ja - nieja

'Nie pisz listów do siebie / kto to widział /
pisać listy do zmarłych' R. Wojaczek "Nigdy nie
otwierać okna'


Kolejny raz ogarnia mnie to chore uczucie
braku samego siebie.
To dziwne - widzieć się w lustrze:
stopy, nogi, dłonie, tułów, ramiona, dłonie, szyję
i głowę.
Tak, to dziwne - widzieć się, a nie czuć się.
Nie czuć się, a kochać.

30/08/1999

To tyle na początek, co jakiś czas postaram się to dopisać kolejne utwory.
Czytałem te wiersze mając odpalonego w tle Behemotha. Super się komponowało. Smile Cóż... Bardzo mi się podobało. Takie wiersze najbardziej mi leżą, bo dotykają problemów z którymi każdy z nas się kiedyś zmierzył lub zmierzy. Duży plus Smile
Dzięki za dobre słowo, imć Kalesonie. Nim ośmielony dorzucam jeszcze dwa wiersze Smile

Tak, nie

Tak, jestem pijany.
Alkohol pędzi przez rozgrzane tętnice,
dobija się do komórek,
to boli.
Tak nadal jestem zakochany.
Widzę ptaki, kwiaty, błękit
i jej twarz.
Nie, nie jestem sobą.
A już prawie byłem,
już prawie miałem osobowość.
Tak, w dalszym ciągu dobija mnie życie
bagnetem dorosłości.
Nie, nie jestem już dzieckiem,
a tak miło było być szczęśliwym.
Nie, nie widzę tej co kiedyś twarzy.
tak, to już inna twarz,
inna ona
inna miłość.
Nie, nie jestem jeszcze normalny,
dalej marzę o szczęściu.
Tak dalej marzę o szczęściu,
więc nie jestem jeszcze normalny.
Nie, jeszcze nie umarłem,
staram się jak mogę.
Tak, będzie dobrze,
wiem, a jednak
nie, nie jestem z siebie dumny,
jestem głosem, prawie szeptem.

02/03/2000





***

jedno dziewięcioprocentowe piwo i
nieostatni na szczęście
papieros
sterta podań o pracę
do wypełnienia
sobą kolejna noc
czeka
czekam
ale nie nadchodzą:
senność ani siedemdziesięcioletni przyjaciel

minęły godziny
ile?
nie wiem nie liczę
na zbawienie tej nocy
bezsennej

grudzień 2oo3
Cytat:jestem głosem, prawie szeptem.

Tutaj kolejna perełka. Smile Dobrych metafor używasz i chociaż na początku się czepiałem że jest ich za wiele, teraz nie przeszkadza mi to wcale. Możliwe że dlatego że wiersz jest napisany w zupełnie inny sposób niż poprzednie. Good job! Smile
Cytat:Jestem głosem, prawie szeptem
To właściwie oparte na faktach. Miałem kiedyś sen (swoją drogą najdziwniejszy sen, jaki kiedykolwiek miałem). Śniło mi się, że jestem głosem. Wibracją dźwięku, znaczy. Falą. Byłem na dnie bardzo głębokiej, wyschniętej okrągłej studni o ceglanych ścianach. Ktoś, kto stał na powierzchni, krzyknął jakieś imię (nie pamiętam dokładnie, ale na pewno nie męskie). I ja byłem tym imieniem, tą falą dźwięku. Zacząłem się unosić z dna tej studni do góry, jako głos. Z zza ściany tej studni, jeez - straszne to było... Ta ceglana ściana zaczęła się wyginać, była elastyczna. I można było dostrzec kształty malutkich dzieci, które spoza tej ściany chciały się wydostać, tzn. ściana "wyginała" się w kształt malutkich twarzyczek i rączek, one chciały się jakby przebić na zewnątrz, tj. do studni. Jednocześnie ściana była wciąż ceglana. Masakra. A ja nie miałem ciała, to było przerażające, ale jednocześnie cudowne uczucie, nie czuć własnego ciała i po prostu unosić się, jako głos, do góry. Po dotarciu na powierzchnię dostałem ciało i musiałem uciekać przed jakimiś wściekłymi pso-wilkami... Nie pamiętam, jak się skończył ten sen, ale nie zapomnę chyba nigdy tego wrażenia braku ciała, i bycia dźwiękiem!
Sorry za dubla, ale chciałem dorzucić mój najnowszy wiersz, napisany po zakończeniu prawie pięcioletniego związku...


* * *

Lufa twoich zimnych ust dotyka mojego serca.
Chłoniesz
ze mnie nasz rytm,
a ja
zadaję to najważniejsze dla nas pytanie.
Ty niknącym szeptem ładujesz nabój
i milczeniem powoli odciągasz kurek.
Drżąc niebezpiecznie przy mojej piersi,
cichym „nie”
stanowczo
pociągasz za spust.
Precyzyjnie trafiasz
w fundament mojego świata.
Oszukali mnie. Papierowym
samolotem odlatuję daleko i na zawsze.
Tysiące myśli przychodzi mi do głowy,
a tylko jedna z nich prawdziwa.
Oszukali mnie!
Miłość i dobro
nie zawsze zwyciężą!
W bardzo małym pokoju
staję twarzą przy ścianie. Blisko
i na zawsze.
Obok, zwęglone,
dogorywa nasze szczęście.

Leeds 17 12 2oo9
Spokój

w sferze ciszy
w mydlanej bańce

oddechy
przemykają na palcach
byle nie zakłócić
bezruchu powietrza

chaos zewnętrza
omija to miejsce
mnogością wydarzeń
stroboskopami obrazów
wskazówkowym przymusem zegara

dokładnie pośrodku
trwam zawieszony
w punkcie
zbyt martwym
by mnie poruszył

tak wiele rzeczy
mnie obchodzi
z daleka

spokój
w sferze ciszy
w mydlanej bańce
odwieczne pytania
szukają kochanków
idealnych odpowiedzi

dowodu na istnienie
tu i teraz

Leeds, o2 11 2oo9
powiem tylko "wow" Big Grin z każdym kolejnym wierszem coraz bardziej mi się podobało Smile masz coś w sobie, te porównania trafiają do czytelnika Smile i ogół wiersza robi dobre wrażenie Big Grin

oby tak dalej Smile
pozdrawiam Wink
Dzieki za dobre słowo Smile

Kolejny utwór, nieco starszy:

Dwa dźwigi

Przechodzę obok placu budowy -
wielki, okrągły budynek
niczym wieża Babel
pnie się w górę.
Obok rozpościerają swe żelazne łapy
dwa ogromne dźwigi,
sięgają nieba, ich ramiona odcinają się
głęboką czerwienią od białych chmur.
Wyglądają jak dwa wielkie, ociekające krwią krzyże
czekające na dwóch Chrystusów-Olbrzymów
mających zbawić ten maleńki świat.
Dwóch? Co to, jednego już za mało?
Jest aż tak źle?
Zamykam oczy i wytężam słuch.
I nagle milkną odgłosy młotów pneumatycznych,
betoniarek i szum samochodów na pobliskiej autostradzie.
Za to z daleka dają się usłyszeć głuche tąpnięcia, kroki, które lekko trzęsą ziemią.
To Oni.
Są. Nadchodzą.
Otwieram oczy i rozglądam się wokół.
Zbawiać?
Patrzę na brudną rzekę płynącą pod mostem, na którym stoję, przebijam się wzrokiem przez mgiełkę, której na co dzień nie widać, a zrodzoną z drobinek spalin, ludzkiej i zwierzęcej krwi i trocin na które są przerabiane lasy tropikalne.
Przebijam się i wzrok mój sięga okrągłego budynku:
toż to istna wieża Babel!
Biorę głęboki oddech i z całych sił swoich dmucham na dźwigi.
I walą się, z wielkim hukiem znikają w chmurze pyłu, giną na zawsze.
Zbawiać?
O nie, to się musi skończyć, tu i teraz!

Leeds, 11 o8 2oo6
Zerknęłam swym `poetyckim` okiem, idąc za twoją prośbą. ;D

1. Życie jak cyrk.

Napisane w sposób bardzo bliski mojemu sercu, nie wiem czemu, ale widzę w tym Norwida. Za ten wiersz, bądź, co bądź krótki, ale dobry wzięłabym się na poważnie i z każdej linijki zrobiła ich kilkanaście używając równie zgrabnych określeń i porównań.
Za niego stawiam 7/10 dlatego, że krótko a ja lubię długodystansowe zabawy. Wink

2. Ja-nieja.

A to z kolei uderza we mnie wspomnieniem czytanym kiedyś wierszem... `Autoportret.`
Dobre, dźga podświadomość do zastanawiania się, kim jest. Za to 8/10.

3. Tak nie

Razi mnie jedynie częstotliwość znaków interpunkcyjnych. Przyznam się po cichu, że sama mam z tym problemy i o ile już je stawiam, to uciskam za dużo. Ale pomysł jest dobry, słowa ładnie dobrane. 7/10

4. ****

Tu mam mieszane uczucia. Już mówię, czemu.

`jedno dziewięcioprocentowe piwo i
nieostatni na szczęście
papieros
sterta podań o pracę
do wypełnienia
sobą kolejna noc`

Może to znak, że jestem starej daty, ale piwo? Ilu procentowe by nie było nie pasuje mi, ujęte tak wprost do takiego wiersza. Zwłaszcza, że zaraz jest ładne przejście `do wypełnienia /sobą kolejna noc.` Ten fragment mi się podoba - podania o pracę już mniej. W pisaniu poezji o codzienności trzeba uważać, by nie wpaść w język ogólnodostępny. Poezja, to ciągle wyższa sztuka wyrażania.
5/10

5. *** (Lufa twoich zimnych ust )

Dla mnie to jest mistrzostwo. Zupełnie nie dodam nic i nie skrytykuje nic. Jest pięknie , co tylko potwierdza , że poezję najlepiej pisze się pod wpływem emocji.
Gratuluję.

Piszesz naprawdę dobrze, trochę warsztatu i wróżę ci miejsce obok mnie w gronie tych docenionych. Wink
a ja co do "Dwa dźwigi"

Dobrze ujęte. Ale tak mi ta forma coś nie gra... nie wiem dlaczego ale uważam że wiersz powinien mieć krótkie wersy. Adźkolwiek się lepiej zna to fakt Smile i jestem pełen pokory przed nią Tongue ale mnie generalnie to nie pasuje. Za całość dałbym 7/10 Tongue
Ja też wolę krótsze wersy, ale czasem mi coś takiego wyskoczy Smile

Kolejne dwa kawałki, pierwszy nieco starszy, drugi nowszy:

KROPLA W KSZTAŁCIE JAŹNI

"Samotność jest wielka jak kamień
można ustawić kamień na kamieniu
zbudować dom."
Jacek Podsiadło


Stało się.
Teraz, gdy już wiem że
te promienne dni nie miały głębszego sensu,
nie czuję się dobrze.
Nie czuję się dobrze, nie czuję się niedobrze.
W ogóle nie czuję się.
I nie ma mnie.
Na żadnej z map Miłości.
Rysowanych przez obłąkanych
kartografomanów. Posłańców
łóżek napełnionych smutkiem,
szaleństwem i czymś jeszcze,
co czai się w najciemniejszym kącie
czeluści wszechświata ich wnętrz.

Ból intensywny jak przezroczystość świata
rozrywa niemnie na drobne kawałki łez
płynących z oczu cienia rzucanego
przez nieistniejącą moją duszę
naznaczoną przez tak długi czas
piętnem samotności, z kamieni której
nie udało się zbudować żadnego domu.

Już wiedząc, rozkładam się
w powietrzu na atomy tlenu i Miłości
utraconej w pięciominutowej
szybkiej werbalizacji naszych myśli.

Myśli jak myśli
wi ścigają niemnie
po równinie smutku.
I padam, trafiony
celnym strzałem negatywnego efektu
zwykłej przecież rozmowy.

Cieknie krew zmieszana z Uczuciem.
Wypływa życie z niemnie i znika
w pustce, w której widać tylko
jeden punkt - cień
żyjący niegdyś pod kopułą iluzji,
zbyt często bardziej prawdziwej od rzeczywistości.

Jednak błyska w niemnie maleńka iskierka
...życia,
która słabym z chęci istnienia
głosem oznajmia, że to być może jeszcze nie koniec

i może jeszcze się pojawię w tym ogromie trwania
i może nie zniknę całkiem
i może odnajdę Drogę do
i może przestanę być drobinką kurzu
i może uda się podnieść wzrok i spojrzeć w górę
i może nieja zamieni się w jużja i później w ja
i może runie wreszcie wieża
i może smutek
i może zamieni
i może się
i może w radość
i morze mojej psychiki jest na razie niespokojne,
chociaż tu niemal zawsze był sztorm i szturm
był zbyt często na nią przypuszczany przypuszczalnie
nawet codziennie
i conocnie
co noc nie
dawałem za wygraną
myśląc myląc się

ale to już nieważne

nie mam już nic
na swoją obronę

upuszczam na śnieg
tarczę umysłu
gorącą
i śnieg topnieje
pod spodem
nie ma(m)
już
nic.

18/02/1999





* * *

Nie poddawać się.
Zacisnąć pięści, połamać sobie kości palców, ale przeć przeciw wiatrom.
Nie poddawać się.
Zacisnąć szczękę, pokruszyć sobie zęby, ale przeć przeciw burzom.
Nie poddawać się.
Otworzyć głowę i z mózgiem na wierzchu uparcie brnąć przez zmrożone meandry rzek, którymi wije się los.

Tam, skąd przychodzimy i Tam dokąd zmierzamy.
A pomiędzy rozpięta delikatna pajęczyna życia,
zaczepiona o kruche momenty narodzin i śmierci.
Droga musi zostać przebyta – nie ma alternatywy.
Dwa tyknięcia zegara,
dziewięćdziesiąt dziewięć lat,
nieskończenie wiele możliwości,
niezliczona ilość ścieżek
- matematyka istnienia,
chemia bytu,
fizyka myśli,
równania bez stałych,
ciągłość niewiadomych.

Wynik jest znany,
cel wędrówki wyraźnie rysuje się
sylwetką kopca grobowego na odległym horyzoncie.
Nieważny kres podróży,
ważne ślady które się zostawia
i w którą stronę się podąża na rozstaju.
Przymus wyboru jest zbawieniem.

Mogę być
liściem pchanym przez wiatr,
kawałkiem drewna płynącym z prądem rzeki,
ciałem wisielca kołyszącym się w rytm soków przepływających przez gałęzie drzewa
bykiem na arenie bezwiednie podążającym za czerwoną płachtą torreadora

Wolę być
sternikiem okrętu unikającym wirów wciągających w otchłań odmętu i zdradliwych prądów spychających na mieliznę,
przewodnikiem prowadzącym karawanę przez grząskie piaski pustyni,
pionierem odkrywającym dokąd prowadzą niezbadane nigdy ścieżki,
kowalem walącym myślą w kowadło losu, wykuwającym własną Drogę, którą się później bez strachu podąża z podniesioną głową, połamanymi kośćmi palców, wypluwając resztki zębów, z nagim mózgiem owiewanym przez orzeźwiający wiatr.

Grudzień 2008
"Z podniesioną głową"... na zawsze...



Pozdrawiam.