Via Appia - Forum

Pełna wersja: Uwaga Kurtyna! - powieść - rozdział 1
Aktualnie przeglądasz uproszczoną wersję forum. Kliknij tutaj, by zobaczyć wersję z pełnym formatowaniem.
Taka mała próbka sił w zupełnie innej tematyce... hmm wiem ,że daleko jej od ideału i dlatego moja prośba jest nieco przewrotna proszę, o jak największą krytykę i wskazywanie błędów, oczywiście poza przecinkami itp.

Dedykuję L. - otworzyłaś mi oczy i ruszyłaś szare komórki.

Prolog


Zostawiam ten list jako świadectwo mojego istnienia. Potrzebuję potwierdzenia, że to wszystko nie jest snem... Tak, jak mi mówiłeś, kłamstwa są naszą jedyną wolnością, ale są też klatką, poza którą nie możemy się wydostać. Gdy się kogoś zabije, nie powinno się już nic czuć. Nie prawda, wtedy dopiero zaczęłam odczuwać grzech swojego istnienia. Zapewne czytasz to już po mojej śmierci…Tak chciałam, by choć jedna osoba o mnie pamiętała. To tylko moje egoistyczne i płytkie życzenie, i tak zbyt nierealne do spełniania przez wszystkich tych, których raniłam, okłamywałam i wykorzystywałam... Pamiętam wszystkie twarze 24 osób zamordowanych przeze mnie. Ich oczy zlęknione, gniewne czy apatyczne, będą świecić w ścianach mojego piekła…Proszę Cię mistrzu, który strzegłeś dróg mojego umysłu, na ten jeden moment przypomnij sobie mnie, bo tam za granicą śmierci na tą jedną sekundę wieczności, nie chcę być sama.
Twój wiecznie kwitnący kwiat.

Mistrzu!





Rozdział pierwszy

L.


Jeden rok wcześniej…

Słońce wschodziło leniwie nad szary horyzont wysokich bloków. Wiatr wiał lekko, ale nie na tyle silnie, by zmienić trajektorię lotu pocisku. Zamknęła okno i zasłoniła je ciemno zieloną roletą. W półmroku, jaki zapanował w tym tanim motelowym pokoju, otworzyła małą granatową walizkę, leżącą na wąskim tapczanie, który jak wszystko tutaj pachniał zgnilizną. Pod wpływem tego zapachu zmarszczyła z niesmakiem nos. Powoli wyjęła z wnętrza bagażu rzeczy, które dla normalnego człowieka nie miały żadnego znaczenia bojowego. Na to przede wszystkim liczyła, kiedy sprawdzali ją na lotnisku. Ostrożnie wyjęła spośród ubrań metalowego, ciężkiego pająka, którego oczy były czerwonymi kryształami. Postawiła go na krawędzi zbutwiałego stołu, który ustawiony był na środku pokoju. Następnie wyjęła z kosmetyczki dwa duże pąki kwiatów łudząco przypominające kulki do kąpieli. Z wąskiej kieszeni walizki wyjęła rękawiczki, które podobnie jak wszystko inne ustawiła na stole w idealnej symetrii. Ostrożnie przemierzyła pokój opukując lekko ściany. Z sąsiednich pomieszczeń wydobył się stek przekleństw.
– Nic z tych rzeczy, ale… – mruknęła do siebie. Rozejrzała się dokładnie po pomieszczeniu. Tapczan okryty brązową z brudu kapą przystawiony był do ściany, zapewne po to by zakryć grzyb na niej rosnący, stół i kulawe krzesło z nie pasującym do wnętrza rzeźbieniem. Zapewne zostało znalezione na śmietniku lub przywłaszczone sobie w jakiś szemrany sposób przez tego pijanego gospodarza. Dalej po drugiej stronie drewniana szafa, której drzwiczek nie dało się w żaden sposób zamknąć i na końcu lustro wepchnięte niemal w ścianę naprzeciwko okna. Sprawdziła je już wcześniej, ale patrząc na zbutwiała podłogę złożoną z klepki – nie było na niej żadnych świeżych śladów… Sufit murowany, brak poszlak. Spojrzała znowu na lustro.
- Ale… - powtórzyła z wahaniem. Zwinnym ruchem odkręciła koło walizki i rozdzieliła na dwie części, jedną przymocowując do lustra. W myślach powoli odliczyła do pięciu. W jej stalowych oczach odbiło się czerwone światło lasera. Jednak nic się nie stało.
- Niech cię szlag Nowy.
Przygryzła wargę. Zdjęła bluzkę i owinęła w nią dokładnie lewą dłoń, nie mogła ryzykować uszkodzenia prawej. Odetchnęła, by w następnej chwili wymierzyć cios, którego siła rosła od ramienia, by w końcu skoncentrować się na środkowej części dłoni. Odłamki szkła zamigotały w powietrzu tańcząc z pyłkami kurzu. Nie chybnie opadły na ziemię wokół jej stóp. Tak jak myślała przesyłka znajdowała się we wnęce.
- Ej, co ty tam wyprawiasz ,suko? – wykrzykiwał przepitym głosem gospodarz ,waląc w drzwi ,omal nie wyrywając ich ze słabych zawiasów. – Za wszystko mi zapłacisz…
- Mogę go zabić jednych ruchem – przeszło jej przez myśl - ale zasady to zasady to zadanie wymagało nie pozostawienia żadnych śladów. Z tylnej kieszeni obcisłych dżinsów wyjęła 20 funtów. – To powinno go uciszyć . Wsunęła je pomiędzy futrynę i drzwi. Gospodarz klnąc odszedł do siebie, nieświadomy tego ,że tą decyzją właśnie przedłużył sobie życie. Za lustrem tak jak przewidziała znajdowała się specjalnie do niej dopasowana snajperka i dwa pistolety kaliber 9mm., których mogła użyć w razie kłopotów. Sprawdziła magazynek karabinu.
- Pusty.
Jej głos ociekał słodyczą. Tak jak chciała nie było w nim ani jednego naboju. Spojrzała na wysadzany cyrkoniami zegarek. Zostały dwie godziny do rozpoczęcia zadania. Przebrała się w specjalnie dopasowane czarne ubranie znajdujące się w walizce. Niepozorny podkoszulek, który miał specjalne paski do przyczepienia praktycznie każdej broni, przód wzmocniony włóknami węglowymi oraz buty i spodnie zaopatrzone w metalowe wzmocnienia. Z pejdżera do nich przyczepionego wyjęła słuchawkę włożyła ją do ucha. Sprawnymi ruchami złożyła snajperkę dokładnie sprawdzając czy wszystko jest perfekcyjnie przygotowane. Chwyciła ją w ręce jednocześnie spoglądając w przygotowaną specjalnie lunetę z laserową pokazem lotu pocisku. Jeżeli pistolet nie zadziała z zadania ,a także jej przyszłości nie pozostanie nic. Odsłoniła okno, a ciepłe promienie słońca zatańczyły ironicznie na lufie pistoletu. Cel znajdował się w odległości 500m. na siódmym piętrze jednego ze szklanych wieżowców. Dokładnie wymierzyła i dwa razy nacisnęła spust.
- Doskonale – pomyślała zadowolona. – Wszystko będzie gotowe na czas.
Jej rozmyślania przerwała wibracja pejdżera.
- Kamery gotowe – odezwał się dobrze znany głos w słuchawce. – Czujniki też. Wszystko zacznie się równo 8:32.
- Zrozumiałam – odpowiedziała lodowato. – Pozycja czysta, nie będzie żadnych śladów.
- Nie zawiedź mnie Paul – dodała po chwili ciszy i rozłączyła się. Nie lubiła tych wspólnych akcji, a już szczególnie nienawidziła tych z Paulem, zawsze musiał coś spieprzyć. Zapewne byłby już martwy, gdyby nie był protegowanym Nowego. Czasami myślała ,że zostawił go specjalnie, by ją dręczyć. Jednakże to, co powiedziała było prawdą, miejsce było doskonałe, a lokatorzy budynku zbyt pijani ,bądź zaćpani ,by cokolwiek pamiętać. Odłożyła karabin na stół i sprawdziła ubranie. Do paska na biodrach przyczepiła dwa pozostałe pistolety.
- Ok – powiedziała w zasadzie do siebie.
Podeszła do stołu i wzięła do ręki pająka za przekręceniem nóg w odpowiedniej kombinacji rozsunął się tworząc stelaż pod karabin dopasowany do niej. Za pomocą klucza, będącego częścią wisiorka zawieszonego na szyi, otworzyła dwa duże pąki kwiatów z wnętrza wyjmując części pocisków pozostałe dwie wyciągnęła z oczu pająka. Były zaopatrzone w specjalne znamiona, każdy zawodowy snajper posiadał swoje wyjątkowe w kształcie łuski, które były zaprojektowane wyłącznie dla niego i rozpoznawalne jak numer pesel. Nie mogło być wątpliwości, kto wykonał zadanie i komu należy się zapłata. Złożyła pociski, dokładnie sprawdzając, i chociaż wszystko co wykonywał Nowy z zasady nie zawodziło, mimo to nie ufała temu skurwysynowi. Włożyła je do snajperki i ustawiła pistolet na podstawce dokładnie wymierzając w cel. Zdjęła codzienne rękawiczki i założyła czarne, sięgające aż pod łokieć ze specjalną ochroną nadgarstka. Wszystkie niepotrzebne rzeczy schowała do walizki. Dokładnie sprawdziła czy nie pozostało nic, co by wskazywało na jej obecność.
- Dobrze – mruknęła zadowolona.
Uklękła przed oknem, a dzięki lunecie, dołączonej do karabinu, dokładnie obejrzała budynek. Chwyciła profesjonalnie pistolet, a jej serce nawet nie zabiło jeden raz szybciej. Bez sprawdzania zegarka wiedziała ,że zostało już tylko pół godziny. Przekręciła lunetę tak, by rozejrzeć się po sąsiednich dachach. Wytropienie drugiego snajpera nie zajęło jej nawet pięciu minut. Wybrał najprostszą i najbliższą celu pozycję, w jej opinii był widoczny jak czarny punkt na białej tarczy, do którego zazwyczaj się strzela.
- Żółtodziób – wykrzywiła usta w grymasie. Przybliżyła obraz, by móc się lepiej przyjrzeć. Z małym zdziwieniem stwierdziła ,że była to młoda dziewczyna. Przed oczami stanął jej podobny obraz. Doskonale pamiętała gorący dach budynku, pot dostawiający się do oczu, drżenie rąk… Pokręciła nerwowo głową. – Teraz musisz udowodnić ,że jesteś warta życia…Tylko nie zrób niczego głupiego – dodała w myślach. – Bo będę musiała cię zabić.
Znów spojrzała na budynek i wejście zasłonięte baldachimem w krwawym odcieniu czerwieni. Dotknęła pejdżera i wcisnęła jedyny przycisk. Trzy sygnały minęły zanim odebrał, już za to powinien dostać kulkę między oczy. Na akcji brak łączności wprowadzał zamieszanie i w konsekwencji zmniejszał szanse wykonania zadania.
- Na reszcie – powiedziała bezbarwnym głosem.
- Już jestem – odparł niezrażony Paul.
- Sprawdziłeś zabezpieczenia dwa razy?
- Jasne – wydawało się ,że coś przeżuwał.
- Odpowiadaj tak albo nie – pouczyła go. – Na pewno będzie tylko pięć samochodów?
- Tak, ale…
- I sześciu ochroniarzy?
- Tak.
- Snajperzy?
- Nie.
- Przynęta jest na dachu, na pewno ma dobre rozkazy?
- Tak, Nowy wszystko jej zlecił.
Zastanowiła się przez chwilę. – Nie ,nie teraz – podpowiedział jej instynkt.
- Masz być w ciągłym kontakcie.
- Jasne.
Ułożyła się wygodnie. Niczym drapieżnik wygięła ciało i przymrużyła oczy. Teraz pozostało już tylko czekać na ofiarę.

888

Wstające słońce przenikało przez pożółkłe firanki, świecąc bezczelnie w oczy mężczyźnie śpiącemu na rozkotłanym łóżku. Ciasny pokój ,w którym się znajdował był doskonałym odzwierciedleniem piekła Dantego w wersji z dwudziestego pierwszego wieku. Każdy jego centymetr skrzętnie był wykorzystany. Na metalowym biurku obstawiony dokoła figurkami z porcelany szumiał spokojnie nie wyłączony laptop. Na całej podłodze, skrzętnie zasłaniając dywan, który teoretycznie powinien się tam znajdować, stała nieprzebrana liczba różnokształtnych pudeł. Każde z nich wypełnione do pełna papierami było zaopatrzone w kod liczbowy i hasła typu: Londyn, Lato czy też jak najbliższy łóżka i najbardziej zniszczony karton oznaczony 1289223 Grubas. Chwilową ciszę przerwało głośne ziewnięcie. Mężczyzna poruszył się na łóżku i z trudem otwierając zmęczone oczy spojrzał na zegarek znajdujący się na szafce nocnej. Przetarł nerwowo oczy i jeszcze raz popatrzył na wyświetlacz. Nie mogło być mowy o pomyłce 7:30. Cicho jęknął. Budzik miał zadzwonić o 6:00.
- Nigdy więcej nie kupię chińskiej podróby – mruknął i poderwał się, szybko tego żałując. Uderzenie głową o półkę znajdującą się nad łóżkiem zawieszoną za nisko, nie jest najlepszym sposobem na pobudkę. Klnąc o mało co nie przewrócił się o pudło pozostawione przy łóżku i następne przy biurku. W nerwowym zgubnym pośpiechu wbiegł do łazienki zatrzymując się na chwilę w przedpokoju ,który służył za szafę. Próbując się jednocześnie ubierać i golić, przemieścił się do kuchni, ale nie znajdując tam ani jednego czystego naczynia, dał sobie spokój ze śniadaniem. Wrócił do pokoju, by zabrać wcześniej przygotowany plecak i wybiegł z mieszkania trzaskając drzwiami. Po chwili wrócił i zabrał kluczyki od samochodu i klucze do drzwi, których i tak za sobą nie zamknął.
Co chwila powtarzając przekleństwa biegł do samochodu. – Pierwszy dzień w agencji, moja szansa, dlaczego to się musi zawsze tak kończyć?? – pytał sam siebie. Dobiegając do zielonego garbusa kopniakiem otworzył jego drzwiczki.
- Proszę cię zapal – powtarzał jak mantrę siedząc za jego kierownicą co rusz przekręcając kluczyk w stacyjce. Rozległ się znajomy dźwięk.
– Nareszcie.
Z ulgą wyjechał na ulicę, by następnie przekraczając wszystkie limity prędkości dostać się do wysokiego, szklanego budynku ,w którym mieściła się główna kwatera. Zapinając koszulę jednocześnie spojrzał na zegarek. 8:15. Czterdzieści pięć minut spóźnienia i to pierwszego dnia. Odetchnął głęboko, zatykając pęcherzyki płucne miejskim smogiem i przekroczył próg swojego nowego świata. Nawet nie obejrzał się za starym i tak gorzko poznanym. Wbrew oczekiwaniom za drzwiami nie znalazł się w środku super-zaawansowanych technologii czy choćby tłumu agentów. Zamiast tego znalazł się w pustym holu wyłożonym czarnymi płytkami. Po środku znajdowało się stanowisko ,zapewne recepcjonistki, a dalej szklane drzwi do klatek schodowych. Po lewej stronie były trzy metalowe wejścia do wind. Poza tym nic więcej się tu nie znajdowało. Skierował się w kierunku pierwszej klatki schodowej ,sądząc że są lepszym rozwiązaniem niż windy ,do których nie widział żadnych guzików, a ze swoim nie chciał ryzykować utknięcia między piętrami.
- Pan jest nowy, prawda?- nagle ciszę przerwał słodki kobiecy głos. Omal nie podskakując ze strachu odwrócił się i spojrzał na drobną szatynkę ,którą ciężko było dostrzec zza wysokiego stanowiska. Ubrana była w czarny dopasowany kostium, a na szyi zawiesiła grube jasno zielone korale, dopasowane zapewne do ogromnych okularów. Patrzyła na niego z tym samym przerażeniem co on na nią, nerwowo poprawiając swój ciemny uniform.
- Tak, to mój pierwszy dzień – odpowiedział, zdając sobie sprawę, że szepcze. Poprawił nerwowo krawat, który znalazł w schowku garbusa.
- Musi mi pan pokazać swój identyfikator, inaczej nie będzie mógł pan przejść – dalej mówiła cicho swoim słodkim głosem, a on zaczął zastanawiać się jak ta drobna kobietka mogłaby go zatrzymać przed wtargnięciem do budynku.
- A tak – odpowiedział z pasją grzebiąc w plecaku. Im dłużej nie mógł znaleźć plakietki, tym cisza stawała się coraz bardziej nerwowa. – Jest w plecaku – dodał tylko po to, by coś powiedzieć. Kobieta ani na moment nie zmieniła wyrazu twarzy, utrzymując ciągle ten swój niedorzecznie uprzejmy uśmiech.
- A jest – z ulgą wyjął plakietkę i podał kobiecie.
- Piotr Szopiński – odczytała z trudem.
- Tak – szepnął zażenowany po raz kolejny.
Wstukała kilka danych do komputera i podała mu grubą kopertę.
- To są informacje dla pana. Proszę przejść do pokoju 1326 po dalsze instrukcje. – Widząc jego rozterkę dodała – To na trzecim piętrze, korytarzem do końca, drzwi będą ostatnie po lewej.
-Dziękuję - bąknął niepewnie. Wchodząc po schodach przyglądał się brązowej kopercie naprzodzie mającej wydrukowane jego imię i nazwisko oraz numer. Lekko drżącymi rękami otworzył ją. Wewnątrz znajdowały się pozwolenia na wydanie sprzętu , a także nieopisana kartka z numerem. Po kolei mijał pierwsze dwa piętra, którego wyjścia były zamknięte tymi samymi metalowymi drzwiami co windy. Lekko zdyszany dotarł wreszcie na piętro trzecie.
- Co teraz? - przeszło mu przez myśl. Drzwi nie posiadały klamek. Spróbował je pchnąć, ale były szczelnie zamknięte. Obejrzał dokładnie ich framugę. Na wysokości ramion paliło się maleńkie zielone światełko, które bardziej wyczuł palcami niż rzeczywiście zobaczył.
- Nie ma to jak zabezpieczenia – mruknął. Spróbował najprostszego sposobu jaki przyszedł mu na myśl i podsunął na jego wysokość identyfikator. Rozległo się krótkie pip, a następnie syk. Z powierzchni framugi tuż pod światełkiem wysunął się mały ekran z narysowanym zarysem dłoni.
- Odciski palców? – zaskoczony położył prawą rękę do tarczy urządzenia. Po zeskanowaniu i potwierdzeniu jego tożsamości ,pchnął drzwi ale nadal nic. Wrócił do ekranu i tam na samym dole był przycisk akceptuj. Wcisnął go.
- Wpisz kod – odezwał się jak to zwykle bywa metaliczny i pełen zniechęcenia głos z głośnika. Podstawka, która najpierw służyła do skanowanie teraz obróciła się o 180 stopni i odsłoniła żelową klawiaturę.
- Tylko który – mruknął ironicznie patrząc na numery na identyfikatorze, każdym dokumencie i na ostatni umieszczony na całej stronie.
- Zobaczymy czy dziś mam szczęście – mówiąc to wpisał kod z ostatniej kartki.
- Akceptacja kodu, drzwi zwolnione. Życzymy miłego dnia.
- Ja wam też – odpowiedział z równą hipokryzją.
Nie mogąc powstrzymać ekscytacji patrzył jak rozsuwają się metalowe drzwi. – Cokolwiek mnie tu czeka na pewno nie będzie gorsze od sprawy grubego .- Zdeterminowany przekroczył próg nowego świata z milionem szans na sukces i miliardem na śmierć. Takie warunki były cholernie uczciwe. W przeciwności do recepcji tutaj ściany pomalowane były na jasnożółto, a podłoga wyłożona brązowo-złotą terakotą. Pomieszczenie było ogromne, ale większość miejsca zajmowały ustawione pośrodku biurka, każde odgrodzone od siebie niskimi ścianami, które miały dawać niskie uczucie prywatności. Po obu stronach biurek ciągnęły się rozmieszczone w równych odległościach drzwi. Wszystkie były tak samo brązowe z mosiądzowymi klamki. Przy każdej z nich były małe urządzenia – zapewne klucze elektroniczne. Ściana naprzeciw schodów była cała ze szkła i to przez nią dostawało się tu najwięcej światła. Po między drzwiami były szyby – zupełnie jak weneckie lustra. Dokoła kręcili się ludzie różniący się wiekiem, narodowością czy płcią. Wszyscy ubrani w tanie garnitury czy garsonki. Każdy z nich był czymś zajęty albo rozmawiał przez telefon, albo wypełniał jakieś dokumenty na komputerach. Jedynym miejscem, z którego dochodziły jakieś odgłosy luźnej rozmowy był automat do kawy ustawiony po prawej od wejścia. Na lewo od niego otworzyły się drzwi windy. Wyszedł z nich czarnowłosy mężczyzna z pasją rozmawiający przez telefon. Ubrany w brązowy garnitur i złoty krawat sprawiał wrażenie elementu wystroju wnętrza. Pod pachą trzymał dwie teczki ,a do paska miał przyczepiony pistolet. Skinął na niego ręką nie przestając rozmawiać. Piotr posłusznie podążył za nim. Przechodząc między biurkami stale kogoś potrącał, albo na kogoś wpadał.
– Nawet nie rozumiem, co on mówił – zmieszany patrzył na plecy mężczyzny, przeklinając dzień w którym zrezygnował z nauki francuskiego. Zatrzymali się tak jak mówiła recepcjonistka przy ostatnich drzwiach. Mężczyzna otworzył je kartą opatrzoną inicjałami agencji, nawet nie obejrzał się czy Piotr nadal za nim podąża. Pokój, do którego weszli, był jaśniejszy od poprzedniego pomieszczenia. Dwa duże okna znajdowały się po dwóch stronach biurka i były na tyle wysoko, że uniemożliwiały czysty strzał snajperowi. Pod bocznymi ścianami ustawione były szafy. Wszystkie zamknięte ,a przez szklane drzwiczki można było dojrzeć ustawione na półkach zapewne chronologicznie segregatory bądź teczki. Podeszli do metalowego biurka, na którym stała mała ramka.
- Możesz przestać próbować na nią spoglądać. To zdjęcie psa – odezwał się grubym głosem mężczyzna zasiadając po drugiej stronie na skórzanym obrotowym fotelu, gościowi wskazując małe, twarde metalowe krzesło. – Dopiero teraz spostrzegłem ,że przestał rozmawiać, gdzie moja czujność, przecież to też może być test – skarcił siebie w myślach Piotr.
- Agent 1300756 jak mniemam – przeczytał grubym głosem numer na pierwszej teczce jaką przyniósł ze sobą. – Zapoznałem się z twoimi aktami – świdrując go wzrokiem kontynuował. – Wygląda na to ,ze spieprzyłeś ostatnią akcję.
- To nie do końca…- próbował sprostować chłopak, przecież to było zrządzenie nieszczęśliwych wypadków – dodał w myślał – jak zwykle zresztą.
- A zatem zaprzeczasz informacją ,które znalazły się w aktach?
- Nie sir, ale…
- Wystarczy. Twoje wyniki z egzaminów i poprzednie akcje wystarczyły byś się tu dostał. Zdajesz sobie sprawę ,że przeniesienie tutaj to wielki zaszczyt i szansa – znudzony ton jakim to mówił świadczył ,że już wielokrotnie witał nowych agentów.
- Tak, sir.
- Daj mi dokumenty ,które otrzymałeś. -Wszystkie podbił pieczątką ze swoim numerem. - Jednakże to także wielka odpowiedzialność. Jeżeli zrobisz tu to samo co w sprawie z grubym to nie dostaniesz przeniesienia, jeżeli wiesz, o co mi chodzi. – Na ani jeden moment nie zmienił wyrazu twarzy. Jego oczy nie wyrażały żadnej emocji, tak jakby w swoim życiu widział już dosłownie wszystko. I to wszystko było niewypowiedzianie brzydkie i nie warte uwagi. Mimo to Piotr nie mógł powstrzymać drżenia rąk. Ta groźba była odpowiedzią na wszystkie pytania, jakie chciał zadać.
- Postaram się sir.
- To za mało masz zrobić wszystko ,czego będzie wymagało zadanie.
- Oczywiście sir.
- Dziś nie ma twojego agenta nadzorującego, ale to nie oznacza ,że masz wolne. Zajmiesz się uzupełnianiem akt agentki 2623310. Zostawiła po sobie troje dzieci i mnóstwo papierkowej roboty, która znajdziesz na biurku nr 23. Chyba wiesz jak uzupełniać raporty?
- Tak sir – odparł z werwą jednocześnie zastanawiając jak to się tu robi.
- Po sprzęt zgłoś się jutro do magazynu 8b na samym dole. Jak byś miał jakiekolwiek pytania zgłaszaj się do wszystkich oprócz mnie.
- Tak sir…
- I daruj sobie to sir, nie jesteś my w policji.
- Tak…jest – nie wiedział jak zastąpić to określenie.
- Teraz możesz wyjść – stwierdził, patrząc na niego z nad dokumentów, które właśnie rozkładał.
- Dobrze.
- I przestań salutować, to nie defilada wojskowa.
- Postaram się – to mówiąc Piotr zamknął za sobą drzwi.
– Dobrze ,że dziś nie ma mojego przełożonego przynajmniej nie złapał mnie na spóźnieniu – odetchnął z ulgą i zaczął szukać wskazanego biurka. Szybko je znalazł, jako jedyne wyglądało na dziwnie puste, wokół którego tworzyła się ta dziwna do opisania atmosfera niebezpiecznego zderzenia z prawdą jaką jest śmierć. Nie dzwonił tu żaden telefon, a komputer był wyłączony. Na blacie znajdowała się sterta różnych wielkością i tekturą papierów. Gdy tylko na nie spojrzał stwierdził ,że musi się napić kawy, o śniadaniu nawet nie próbował myśleć. Podchodząc do automatu zatrzymał się na chwile przy elektronicznej tablicy ogłoszeń. Znajdowały się tu w większości nic nie warte informacje typu dziś jest dzień kota, sprzedam broń, bądź krótkie informacje o awansach czy nekrologi.
- Słyszałeś o Rosjance?
- Niestety, była naprawdę świetną agentką.
- Ciekawe kto przyjdzie na jej miejsce? – Piotr zaczął mocniej wpatrywać się w tablicę ogłoszeń. Kątem oka spojrzał w kierunku ekspresu do kawy. Rozmawiali tam dwaj mężczyźni, obaj odwróceni do niego tyłem.
- Zapewne ktoś ,kogo wykopali z poprzedniej agencji – zakpił wysoki blondyn ubrany w garnitur w prążki. – Musiał być naprawdę cienki.
- I ma ogromnego pecha. Współczuje mu, gdybym ja trafił na Kurtynę to błagałbym o przeniesienie jeszcze tego samego dnia – odpowiedział ten, który wcześniej zadał pytanie. Poklepując kolegę po plecach wziął kubek z kawą i odszedł.
- To ty ,prawda – blondyn nagle odwrócił się i spojrzał na Piotra zimnymi niebieskimi oczami.
- Tak – odpowiedział, postanawiając się przyznać, w ten sposób może dowie się jakiś interesujących rzeczy. – Chociaż to doprawdy żenujące, że złapał mnie podsłuchiwaniu – dodał już w myślach.
- Od razu zauważyłem. Nikt nie patrzy na tą tablicę dłużej niż 30s., a to znaczy ,że nie wiedziałeś ,że dostałeś Kurtynę. – W jego oczach pojawiły się ironiczne iskry.
- Jeszcze nic nie jest postanowione, zresztą agent miał dwie teczki – wykrztusił.
- Ta dalej sobie to wmawiaj, ale rzeczywistość jest taka ,że masz w życiu pod górę – mówiąc to blondyn uśmiechał się w taki irytujący sposób.
- Dlaczego uważasz ,że mam pecha? Przecież on jest legendą…
- O tak ,jest legendą – mruknął tamten przerywając mu. – Niedługo się przekonasz jakiego kalibru.
Podśpiewując trudną do zidentyfikowania piosenkę ,wziął pełny kubek i odszedł. Szopiński patrząc jak kawa wlewa się do jedynego czystego plastikowego kubeczka jaki znalazł, myślał o tym ,co powiedział tamten blondyn. Dzięki temu ,że był obeznany w świecie przestępczym doskonale zdawał sobie sprawę, kim jest Kurtyna. On był kimś nowym ,ale szalenie zdolnym. Krążyły o nim legendy, z których w połowę nie wierzył, ale jednak musiały mieć swoje prawdziwe źródło. To on rozwiązał sprawę przemytu w Maroku, porwań w Lizbonie czy ostatnia i najgłośniejsza sprawa pojmania Rzeźbiarza. Oczy zapaliły mu się jak jarzeniówki.
– Będę pracować z kimś takim! Pomogę rozwiązywać mu sprawy, a w przyszłości stanę się taki jak on – myśli w jego głowie wybuchały jak fajerwerki, a każda z nich miała coraz bardziej zaskakujący kształt.
Wracając od automatu zatrzymał się na chwilę ,by zmienić rękę. Plastik to mimo wszystko marna izolacja cieplna.
- A ten głupek jeszcze się cieszył – usłyszał głos blondyna. Teraz dopiero zauważył ,że stoi przy uchylonych drzwiach. Szybko cofnął się poza granicę lustra weneckiego, tak by nie mogli go zauważyć.
- Dobrze ,że chociaż ma Sally – odpowiedział kobiecy głos.
- Taa ,chyba nie było jeszcze nikogo, kto wytrzymałby z nim dłużej niż pół roku – odpowiedział blondyn, z tonu jego głosu można było pomyśleć ,że ma coś w ustach.
- Myślisz ,że Sally też odejdzie – jęknęła jakby z przyjemnością kobieta. Teraz scena za ścianą stała się oczywista – Tak jak ty? Auu…
- Nie prowokuj mnie, jeszcze nie było nikogo, kto by przy nim został. Każdy w końcu błaga o przeniesienie albo ginie.
-Jeszcze raz, zrób to jeszcze raz – mruknęła kobieta, takim tonem, jakby nie dochodziły do niej jego słowa.
- Ale to w końcu legenda – powiedział tym samym ironicznym głosem, co przy automacie do kawy.
Piotr szybko wrócił do biurka, już nie dbając o oparzenie gorącą kawą. W przerwach pomiędzy wypełnianymi dokumentami spoglądał w okna. Nie pozostawało mu nic innego jak czekać na jutro.

Jest to część pierwsza całego rozdziału - postanowiłam go podzielić ,by zbyt nie przytłoczyć swoją bądź co bądź twórczością.
Początek opowiadania przypominał mi film Bessona "Kryptonim: Nina". Ppotrafisz budować napięcie, zainteresować czytelnika akcją oraz stosujesz ciekawe porównania i niezłe opisy.
Niestety robisz przeogromną ilość błędów.
Nie jestem w stanie wymienić ich wszystkich, ale postaram się przybliżyć Ci je na kilku przykładach.
Głównym i najczęściej występującym są powtórzenia (pogrubione):
Cytat:Powoli wyjęła z wnętrza bagażu rzeczy, które dla normalnego człowieka nie miały żadnego znaczenia bojowego. Na to przede wszystkim liczyła, kiedy sprawdzali ją na lotnisku. Ostrożnie wyjęła spośród ubrań metalowego, ciężkiego pająka, którego oczy były czerwonymi kryształami. Postawiła go na krawędzi zbutwiałego stołu, który ustawiony był na środku pokoju. Następnie wyjęła z kosmetyczki dwa duże pąki kwiatów łudząco przypominające kulki do kąpieli. Z wąskiej kieszeni walizki wyjęła rękawiczki, które podobnie jak wszystko inne ustawiła na stole w idealnej symetrii. Ostrożnie przemierzyła pokój opukując lekko ściany
W cytowanym fragmencie podkreśliłem niezbyt szczęśliwe określenie "wartości bojowej", zamiast którego proponuję napisać mniej więcej: "których normalny człowiek nigdy by nie skojarzył z ich prawdziwym, morderczym przeznaczeniem", lub coś tędy.

Kolejne błędy robisz pisząc rozdzielnie wyrazy, które pisze się łącznie:
ciemno zieloną => ciemnozieloną
Nie prawda => nieprawda (choć w tym akurat wypadku pisownia zależy od kontekstu zdania, to jednak tutaj powinnaś napisać łącznie)
Nie chybnie => Niechybnie
Na reszcie => Nareszcie
nie pasującym => niepasującym

Prosiłaś, żeby nie wspominać o interpunkcji, więc ją pominiemy poza:
Cytat:- Dlaczego uważasz ,że mam pecha? Przecież on jest legendą…
- O tak ,jest legendą
Zdarza Ci się robić spację przed przecinkiem zamiast po nim (ale wynika to tylko z nieuwagi, jak sądzę). W cytowanym fragmencie jest jeszcze powtórzenie. Wystarczy zostawić samo "O tak, jest", a unikasz go, jednocześnie pozostawiając całość wypowiedzi wciąż jasną, zrozumiałą i dostatecznie (przez słowo "tak") podkreśloną.

Cytat:twarze 24 osób
Pisząc, staraj się używać liczebników, nie cyfr. Tych ostatnich używa się jedynie w datach i ewentualnych numerach przedmiotów (nr pokju na przykład) i własnych (Agent 007).

Nie bardzo wiem, jak rozumieć w Tym opowiadaniu określenie "gruby", bo jeżeli jest to nazwa własna typa (kryptonim, ksywa, czy coś tędy), to powinnaś pisać ją z dużej litery.

Żeby nie przedłużać, przyczepię sie do jeszcze tylko jednego zdania:
Cytat:Wiatr wiał lekko, ale nie na tyle silnie
Zrozumiałem, oczywiście, że chodzi o odchylenie toru lotu pocisku pod wpływem wiatru, niemniej należało by zapisać to nieco inaczej, bo ktoś inny mógł by się tu dopatrzeć zaprzeczenia.

Na koniec proponuję, abyś bardzo powoli przeczytała ten utwór jeszcze raz, przeanalizowała i poprawiła błędy a potem wrzuciła go na nowo, bo szczerze jest mi szkoda, aby tak fajna fabuła była zaśmiecona.
Mam nadzieję, że nie zraził Cię mój komentarz i pozwolisz mi doczytać kim jest Kurtyna oraz kogo zastrzeliła dziewczyna z obskurnego motelu.
Prolog


Zostawiam ten list jako świadectwo mojego istnienia. Potrzebuję potwierdzenia, że to wszystko nie jest snem... Tak, jak mi mówiłeś, kłamstwa są naszą jedyną wolnością, ale są też klatką, poza którą nie możemy się wydostać. Gdy się kogoś zabije, nie powinno się już nic czuć. Nie prawda, wtedy dopiero zaczęłam odczuwać grzech swojego istnienia. Zapewne czytasz to już po mojej śmierci…Tak chciałam, by choć jedna osoba o mnie pamiętała. To tylko moje egoistyczne i płytkie życzenie, i tak zbyt nierealne do spełniania przez wszystkich tych, których raniłam, okłamywałam i wykorzystywałam... Pamiętam wszystkie twarze dwudziestu czterech osób zamordowanych przeze mnie. Ich oczy zlęknione, gniewne czy apatyczne, będą świecić w ścianach mojego piekła…Proszę Cię mistrzu, który strzegłeś dróg mojego umysłu, na ten jeden moment przypomnij sobie mnie, bo tam za granicą śmierci na tą jedną sekundę wieczności, nie chcę być sama.

Twój Wiecznie Kwitnący Kwiat.

Mistrzu!









Rozdział pierwszy

L.


Jeden rok wcześniej…

Słońce wschodziło leniwie nad szary horyzont wysokich, oblanych deszczem czasu bloków. Porywisty, zachodni wiatr nie był nie na tyle silny, by zmienić trajektorię lotu pocisku. Zamknęła dokładnie okno i zasłoniła je ciemnozieloną roletą. W półmroku, jaki zapanował w tym tanim, motelowym pokoju, otworzyła małą granatową walizkę, leżącą na wąskim tapczanie, który jak wszystko tutaj pachniał zgnilizną. Pod wpływem tego zapachu zmarszczyła z niesmakiem nos. Powoli wyjęła z wnętrza bagażu rzeczy tylko pozornie niemające znaczenia bojowego. Na to przede wszystkim liczyła, kiedy sprawdzali ją na lotnisku. Ostrożnie wynurzyła spośród ubrań metalowego, ciężkiego pająka błyskającego czerwonymi kryształowymi oczami. Postawiła go ostrożnie na krawędzi zbutwiałego stołu ustawionego na środku pokoju. Następnie wyciągnęła z małej, czarnej kosmetyczki dwa duże pąki kwiatów łudząco przypominające popularnej kulki do kąpieli. Z wąskiej, bocznej kieszeni walizki wydobyła rękawiczki, które podobnie jak wszystko inne ustawiła na blacie w idealnej symetrii. Ostrożnie przemierzyła ciasne i nieprzyjazne pomieszczenie opukując lekko wszystkie pokryte, odklejającą się pożółkłą ze starości tapetą, ściany. Z sąsiednich pokoi wydobył się stek przekleństw.
– Nic z tych rzeczy, ale… – mruknęła do siebie. Dokładnie zmierzyła spojrzeniem całe wnętrze. Tapczan okryty brązową z brudu kapą, przystawiony był do ściany, zapewne po to, by zakryć grzyb na niej rosnący. Dalej stół i kulawe krzesło z niepasującym do wnętrza rzeźbieniem. Zapewne zostało znalezione na śmietniku lub przywłaszczone sobie w jakiś podejrzany sposób przez tego pijanego gospodarza. Po drugiej stronie stała drewniana szafa, której drzwiczek nie dało się w żaden sposób zamknąć i na końcu lustro wepchnięte niemal w ścianę naprzeciwko okna. Sprawdziła je już wcześniej, jednak patrząc na zbutwiała podłogę złożoną z klepki – nie było na niej żadnych świeżych śladów… Sufit murowany, brak poszlak. Spojrzała znowu na lustro.
- Ale… - powtórzyła z wahaniem. Zwinnym ruchem odkręciła koło walizki i rozdzieliła na dwie części, jedną przymocowując do szklanej powierzchni. W myślach powoli odliczyła do pięciu. W jej stalowych, zimnych oczach odbiło się czerwone światło lasera. Ostatecznie nic się nie stało.
- Niech cię szlag Nowy.
Przygryzła wargę. Zdjęła bluzkę i owinęła w nią dokładnie lewą dłoń, nie mogła ryzykować uszkodzenia prawej. Odetchnęłaby w następnej chwili wymierzyć cios, którego siła rosła od ramienia, koncentrując się na środkowej części dłoni. Odłamki szkła zamigotały w powietrzu tańcząc z pyłkami zawieszonego w nim kurzu. Po chwili nie chybnie opadły na ziemię wokół jej stóp. Tak jak przypuszczała przesyłka znajdowała się we wnęce.
- Ej, co ty tam wyprawiasz,suko? – Wykrzykiwał przepitym głosem gospodarz,waląc w drzwi,omal nie wyrywając ich ze słabych zawiasów. – Za wszystko mi zapłacisz…
- Mogę go zabić jednych ruchem – przeszło jej przez myśl. - Ale zasady to zasady. To zadanie wymagało nie pozostawienia żadnych śladów. Z tylnej kieszeni obcisłych dżinsów wyjęła 20 funtów. – To powinno go uciszyć. Wsunęła je pomiędzy futrynę i drzwi. Gospodarz klnąc odszedł do siebie, nieświadomy tego,że tą decyzją właśnie przedłużył sobie marne życie. Za rozbitym lustrem tak jak przewidziała znajdowała się specjalnie do niej dopasowana snajperka i dwa pistolety kaliber 9mm., których mogła użyć w razie niespodziewanych kłopotów. Sprawdziła magazynek karabinu.
- Pusty.
Jej głos ociekał słodyczą. Tak jak chciała nie było w nim ani jednego naboju. Spojrzała na wysadzany cyrkoniami zegarek. Zostały dwie godziny do rozpoczęcia zadania. Przebrała się w specjalnie dopasowane czarne ubranie znajdujące się w walizce. Niepozorny podkoszulek, który miał specjalne paski do przyczepienia praktycznie każdej broni, przód wzmocniony włóknami węglowymi oraz buty i spodnie zaopatrzone w metalowe wzmocnienia. Z pejdżera do nich przyczepionego wyjęła słuchawkę i włożyła ją do ucha. Sprawnymi ruchami złożyła snajperkę dokładnie sprawdzając czy wszystko jest perfekcyjnie przygotowane. Chwyciła ją w ręce jednocześnie spoglądając w przygotowaną specjalnie lunetę z laserowym pokazem lotu pocisku. Odsłoniła okno, a ciepłe promienie słońca zatańczyły ironicznie na lufie pistoletu. Cel znajdował się w odległości 500m. na siódmym piętrze jednego ze szklanych wieżowców. Dokładnie wymierzyła i dwa razy nacisnęła spust. Jeżeli pistolet nie zadziała z zadania,a także jej przyszłości nie pozostanie nic.
- Doskonale – pomyślała zadowolona. – Wszystko będzie gotowe na czas.
Jej rozmyślania przerwała wibracja pejdżera.
- Kamery gotowe – odezwał się dobrze znany głos w słuchawce. – Czujniki też. Wszystko zacznie się równo 8:32.
- Zrozumiałam – odpowiedziała lodowato. – Pozycja czysta, nie będzie żadnych śladów.
- Nie zawiedź mnie Paul – dodała po chwili ciszy i rozłączyła się. Nie lubiła tych wspólnych akcji, a już szczególnie nienawidziła tych z Paulem, ponieważ zawsze musiał coś spieprzyć. Zapewne byłby już martwy, gdyby nie protekcja Nowego. Czasami myślała,że zostawił go specjalnie, by ją dręczyć. Jednakże to, co powiedziała było prawdą, miejsce było doskonałe, a lokatorzy budynku zbyt pijani,bądź zaćpani,by cokolwiek pamiętać. Odłożyła karabin na stół i sprawdziła ubranie. Do paska na biodrach przyczepiła dwa pozostałe pistolety z naładowanymi magazynkami.
- Ok – powiedziała w zasadzie do siebie.
Podeszła do stołu i wzięła do ręki pająka za przekręceniem nóg w odpowiedniej kombinacji rozsunął się tworząc stelaż pod karabin dopasowany do niej. Za pomocą klucza, będącego częścią wisiorka zawieszonego na szyi, otworzyła dwa duże pąki kwiatów z wnętrza wyjmując części pocisków pozostałe dwie wyciągnęła z oczu pająka. Były zaopatrzone w specjalne znamiona wyryte na łuskach. Każdy zawodowy snajper posiadał swoje wyjątkowe w kształcie znaki, które były zaprojektowane wyłącznie dla niego i rozpoznawalne jak numer pesel. Nie mogło być wątpliwości, kto wykonał zadanie i komu należy się zapłata. Złożyła pociski, dokładnie sprawdzając, i chociaż wszystko, co wykonywał Nowy z zasady nie zawodziło, mimo to nie ufała temu skurwysynowi. Włożyła je do snajperki i ustawiła pistolet na podstawce dokładnie wymierzając w cel. Zdjęła codzienne rękawiczki i założyła czarne, sięgające aż pod łokieć ze specjalną ochroną nadgarstka. Wszystkie niepotrzebne rzeczy schowała do walizki. Dokładnie sprawdziła czy nie pozostało nic, co by wskazywało na jej obecność.
- Dobrze – mruknęła zadowolona.
Uklękła przed oknem, zastygając w najbardziej stabilnej pozycji. Dzięki lunecie, dołączonej do karabinu, dokładnie obejrzała budynek. Chwyciła profesjonalnie pistolet przyczepiony dla wzmocnienia do stojaka, a jej serce nawet nie zabiło jeden raz szybciej. Bez sprawdzania zegarka wiedziała, że zostało już tylko marne pół godziny. Przekręciła lunetę tak, by rozejrzeć się po sąsiednich dachach. Wytropienie drugiego snajpera nie zajęło jej nawet pięciu minut. Wybrał najprostszą i najbliższą celu pozycję, w jej opinii był widoczny jak czarny punkt na białej tarczy, do którego zazwyczaj się strzela.
- Żółtodziób – wykrzywiła usta w grymasie. Przybliżyła obraz, by móc się lepiej przyjrzeć. Z małym zdziwieniem stwierdziła,że była to młoda dziewczyna. Przed oczami stanął jej podobny obraz. Doskonale pamiętała gorący tamten dach budynku, pot dostawiający się do oczu, drżenie rąk… Pokręciła nerwowo głową.
– Teraz musisz udowodnić,że jesteś warta życia…Tylko nie zrób niczego głupiego – dodała w myślach. – Bo będę musiała cię zabić.
Znów spojrzała na wieżowiec i wejście zasłonięte baldachimem w krwawym odcieniu czerwieni. Dotknęła pejdżera i wcisnęła jedyny przycisk. Trzy sygnały minęły zanim odebrał, już za to powinien dostać kulkę między oczy. Na akcji brak łączności wprowadzał zamieszanie i w konsekwencji zmniejszał szanse wykonania zadania.
- Na reszcie – powiedziała bezbarwnym głosem.
- Już jestem – odparł niezrażony Paul.
- Sprawdziłeś zabezpieczenia dwa razy?
- Jasne – wydawało się,że coś przeżuwał.
- Odpowiadaj tak albo nie – pouczyła go. – Na pewno będzie tylko pięć samochodów?
- Tak, ale…
- I sześciu ochroniarzy?
- Tak.
- Snajperzy?
- Nie.
- Przynęta jest na dachu, na pewno ma dobre rozkazy?
- Tak, Nowy wszystko jej zlecił.
Zastanowiła się przez chwilę. – Nie,nie teraz – podpowiedział jej instynkt.
- Masz być w ciągłym kontakcie.
- Jasne.
Ułożyła się wygodnie. Niczym drapieżnik wygięła ciało i przymrużyła oczy. Teraz pozostało już tylko czekać na ofiarę.

***

Wstające słońce przenikało przez pożółkłe firanki, świecąc bezczelnie w oczy mężczyźnie śpiącemu na rozkotłanym łóżku. Ciasny pokój, w którym się znajdował był doskonałym odzwierciedleniem piekła Dantego w wersji z dwudziestego pierwszego wieku. Każdy jego centymetr skrzętnie był wykorzystany. Na metalowym biurku obstawiony dokoła figurkami z porcelany szumiał spokojnie niewyłączony laptop. Na całej podłodze skrzętnie zasłaniając dywan, jaki teoretycznie powinien się tam znajdować, stała nieprzebrana liczba różnokształtnych pudeł. Każde z nich wypełnione do pełna papierami zaopatrzone było w kod liczbowy i hasła typu: Londyn, Lato czy też jak najbliższy łóżka i najbardziej zniszczony karton oznaczony 1289223 Gruby. Chwilową ciszę przerwało głośne ziewnięcie. Mężczyzna poruszył się na łóżku i z trudem otwierając zmęczone powieki spojrzał na zegarek, znajdujący się na szafce nocnej. Przetarł nerwowo oczy i jeszcze raz popatrzył na wyświetlacz. Nie mogło być mowy o pomyłce 7:30. Cicho jęknął. Budzik miał zadzwonić o 6:00.
- Nigdy więcej nie kupię chińskiej podróby – mruknął i poderwał się, szybko tego żałując. Uderzenie głową o półkę znajdującą się nad łóżkiem zawieszoną za nisko, nie jest najlepszym sposobem na pobudkę. Klnąc o mało, co nie potknął się o pudło pozostawione przy łóżku i następne przy biurku. W nerwowym, zgubnym pośpiechu wbiegł do łazienki zatrzymując się na chwilę w przedpokoju, który służył za szafę. Próbując się jednocześnie ubierać i golić, przemieścił się do kuchni, ale nie znajdując tam ani jednego czystego naczynia, dał sobie spokój ze śniadaniem. Wrócił do pokoju, by zabrać wcześniej przygotowany plecak i wybiegł z mieszkania trzaskając drzwiami. Po chwili wrócił i zabrał kluczyki od samochodu i klucze do drzwi, których i tak za sobą nie zamknął.
Co chwila powtarzając przekleństwa pobiegł do samochodu.
– Pierwszy dzień w agencji, moja szansa. Dlaczego to się musi zawsze tak kończyć?? – pytał sam siebie. Dobiegając do zielonego garbusa kopniakiem otworzył jego drzwiczki.
- Proszę cię zapal – powtarzał jak mantrę siedząc za jego kierownicą, co rusz przekręcając kluczyk w stacyjce. Rozległ się znajomy dźwięk.
– Nareszcie.
Z ulgą wyjechał na ulicę, by następnie przekraczając wszystkie limity prędkości dostać się do wysokiego, szklanego budynku, w którym mieściła się główna kwatera. Zapinając koszulę jednocześnie spojrzał na zegarek. 8:15. Czterdzieści pięć minut spóźnienia i to pierwszego dnia. Odetchnął głęboko, zatykając pęcherzyki płucne miejskim smogiem i przekroczył próg swojego nowego świata. Nawet nie obejrzał się za starym i tak gorzko poznanym. Wbrew oczekiwaniom za drzwiami nie znalazł się w środku super-zaawansowanych technologii czy choćby tłumu agentów. Zamiast tego znajdował się w niemal pustym holu wyłożonym czarnymi, błyszczącymi płytkami. Po środku ustawiono stanowisko, zapewne recepcjonistki. Rozglądając się w koło po prawej odkrył szklane drzwi, oznaczone znakiem ewakuacyjnym, prowadzące do klatki schodowej, a z lewej strony trzy metaliczne wejścia do wind. Oprócz tego dało się wyczuć tylko pełną napięcia pustkę. – Czy się aż tak spóźniłem? Nie możliwe, żeby dali mi fałszywy adres?? – Odrzucił od siebie spanikowane myśli i skierował się w kierunku pierwszej klatki schodowej, sądząc, że są lepszym rozwiązaniem niż windy, do których nie widział żadnych guzików, a ze swoim szczęściem nie chciał ryzykować utknięcia między piętrami.
- Pan jest nowy, prawda?
Nagle ciszę przerwał słodki kobiecy głos. Omal nie podskakując ze strachu odwrócił się i spojrzał na drobną szatynkę, którą ciężko było dostrzec zza wysokiego stanowiska. Ubrana była w czarny dopasowany kostium, a na szyi zawiesiła grube jasno zielone korale, dopasowane kolorystycznie zapewne do ogromnych okularów. Patrzyła na niego z tym samym przerażeniem, co on na nią, nerwowo poprawiając swój ciemny uniform.
- Tak, to mój pierwszy dzień – odpowiedział, zdając sobie sprawę, że szepcze. Poprawił nerwowo krawat, który znalazł w schowku garbusa.
- Musi mi pan pokazać swój identyfikator, inaczej nie będzie mógł pan przejść – dalej mówiła cicho swoim słodkim głosem, a on zaczął zastanawiać się jak ta drobna kobietka mogłaby go zatrzymać przed wtargnięciem do budynku.
- A tak – odpowiedział z pasją grzebiąc w plecaku. Im dłużej nie mógł znaleźć plakietki, tym cisza stawała się coraz bardziej nerwowa. – Jest w plecaku – dodał tylko po to, by coś powiedzieć. Kobieta ani na moment nie zmieniła wyrazu twarzy, utrzymując ciągle ten swój niedorzecznie uprzejmy uśmiech, zupełnie jakby został na stałe na niej wyrzeźbiony.
- A jest – z ulgą wyjął plakietkę i jej podał.
- Piotr Szopiński – odczytała z trudem.
- Tak – szepnął zażenowany po raz kolejny.
Wstukała kilka danych do komputera i podała mu grubą kopertę.
- To są informacje dla pana. Proszę przejść do pokoju 1326 po dalsze instrukcje. – Widząc jego rozterkę dodała – To na trzecim piętrze, korytarzem do końca. To będą drzwi ostatnie po lewej.
-Dziękuję -bąknął niepewnie. Wchodząc po schodach przyglądał się brązowej kopercie naprzodzie mającej wydrukowane jego imię i nazwisko oraz numer. Lekko drżącymi rękami otworzył ją. Wewnątrz znajdowały się pozwolenia na wydanie sprzętu, zgłoszenie na badania i testy, szczegółowa biografia, a także nieopisana kartka z numerem. Po kolei minął pierwsze dwie kondygnacje, których wejścia były zamknięte tymi samymi metalowymi drzwiami, co windy. Lekko zdyszany dotarł wreszcie na piętro trzecie.
- Co teraz? - przeszło mu przez myśl. Drzwi nie posiadały klamek. Spróbował je pchnąć, ale były szczelnie zamknięte. Obejrzał dokładnie ich framugę. Na wysokości ramion paliło się maleńkie zielone światełko, które bardziej wyczuł palcami niż rzeczywiście zobaczył.
- Nie ma to jak zabezpieczenia – mruknął. Spróbował najprostszego sposobu, jaki przyszedł mu na myśl i podsunął na jego wysokość identyfikator. Rozległo się krótkie pip, a następnie syk. Z powierzchni framugi tuż pod światełkiem wysunął się mały ekran z narysowanym zarysem dłoni.
- Odciski palców? – Zaskoczony położył prawą rękę do tarczy urządzenia. Po zeskanowaniu i potwierdzeniu jego tożsamości, pchnął drzwi, ale nadal nic. Wrócił do ekranu i tam na samym dole był przycisk akceptuj. Wcisnął go.
- Wpisz kod – odezwał się jak to zwykle bywa metaliczny i pełen zniechęcenia głos z głośnika. Podstawka, która najpierw służyła do skanowania, teraz obróciła się o 180 stopni i odsłoniła żelową klawiaturę.
- Tylko, który? – mruknął ironicznie patrząc na numery na identyfikatorze, każdym dokumencie i na ostatni umieszczony na całej stronie.
- Zobaczymy czy dziś mam szczęście – mówiąc to wpisał kod z ostatniej kartki.
- Akceptacja kodu, drzwi zwolnione. Życzymy miłego dnia.
- Ja wam też – odpowiedział z równą hipokryzją.
Nie mogąc powstrzymać ekscytacji patrzył jak rozsuwają się metalowe drzwi.
– Cokolwiek mnie tu czeka na pewno nie będzie gorsze od sprawy Grubego.
Zdeterminowany przekroczył próg nowego świata z milionem szans na sukces i miliardem na śmierć. Takie warunki były cholernie uczciwe. W przeciwności do recepcji tutaj ściany pomalowane były na jasnożółto, a podłoga wyłożona brązowo-złotą terakotą. Pomieszczenie było ogromne, ale większość miejsca zajmowały ustawione pośrodku biurka. Każde odgrodzone od siebie niską ścianką, które miały dawać niskie uczucie prywatności. Po obu stronach biurek ciągnęły się rozmieszczone w równych odległościach drzwi. Wszystkie były tak samo brązowe z mosiądzowymi klamki. Przy każdej z nich były małe urządzenia – zapewne klucze elektroniczne. Ściana naprzeciw schodów była cała ze szkła i to przez nią dostawało się tu najwięcej światła. Między drzwiami były ogromne szyby – zupełnie jak weneckie lustra. Dokoła kręcili się ludzie różniący się wiekiem, narodowością czy płcią. Wszyscy jednakowo mocno zajęci i ubrani w tanie garnitury czy garsonki. Jedynym miejscem, z którego dochodziły jakieś odgłosy luźnej rozmowy był automat do kawy ustawiony po prawej od wejścia. Na lewo od niego otworzyły się drzwi windy. Wyszedł z nich czarnowłosy mężczyzna z pasją rozmawiający przez telefon. Ubrany w brązowy garnitur i złoty krawat sprawiał wrażenie elementu wystroju wnętrza. Pod pachą trzymał dwie teczki,a do paska miał przyczepiony pistolet. Skinął na niego ręką nie przestając rozmawiać. Piotr posłusznie podążył za nim. Przechodząc między biurkami stale kogoś potrącał, albo na kogoś wpadał.
– Nawet nie rozumiem, co on mówił – zmieszany patrzył na plecy mężczyzny, przeklinając dzień, w którym zrezygnował z nauki francuskiego. Zatrzymali się tak jak mówiła recepcjonistka przy ostatnich drzwiach. Mężczyzna otworzył je kartą opatrzoną inicjałami agencji, nawet nie obejrzał się czy Piotr nadal za nim podąża. Pokój, do którego weszli, był jaśniejszy od poprzedniego pomieszczenia. Dwa duże okna znajdowały się po obu stronach biurka i były na tyle wysoko, że uniemożliwiały czysty strzał snajperowi. Pod bocznymi ścianami ustawione były w dwóch liniach prostokątne szafki. Wszystkie szczelnie zamknięte, a przez szklane drzwiczki można było dojrzeć ustawione na półkach zapewne chronologicznie segregatory bądź teczki, które zawierały na swoich grzbietach tylko ciągi liczb. Podeszli do metalowego biurka, na którym stała mała ramka.
- Możesz przestać próbować na nią spoglądać. To zdjęcie psa – odezwał się lodowatym głosem mężczyzna, zasiadając po drugiej stronie na skórzanym obrotowym fotelu, gościowi wskazując małe, twarde i szczególnie zimne krzesło. – Dopiero teraz spostrzegłem, że przestał rozmawiać. Gdzie moja czujność? Przecież to też może być test – skarcił siebie w myślach Piotr.
- Agent 1300756 jak mniemam – przeczytał grubym głosem numer na pierwszej teczce, jaką przyniósł ze sobą. – Zapoznałem się z twoimi aktami – świdrując go wzrokiem kontynuował. – Wygląda na to, że spieprzyłeś ostatnią akcję.
- To nie do końca… - próbował sprostować chłopak. Przecież to było zrządzenie nieszczęśliwych wypadków – dodał w myślał. – Jak zwykle zresztą.
- A zatem zaprzeczasz informacją, które znalazły się w aktach?
- Nie sir, ale…
- Wystarczy. Twoje wyniki z egzaminów i poprzednie akcje wystarczyły byś się tu dostał. Zdajesz sobie sprawę,że przeniesienie tutaj to wielki zaszczyt i szansa – znudzony ton, jakim to mówił, świadczył,że już wielokrotnie witał nowych agentów.
- Tak, sir.
- Daj mi dokumenty, które otrzymałeś. - Wszystkie podbił pieczątką ze swoim numerem. - Jednakże to także wielka odpowiedzialność. Jeżeli zrobisz tu to samo, co w sprawie z Grubym to nie dostaniesz przeniesienia, jeżeli wiesz, o co mi chodzi. – Na ani jeden moment nie zmienił wyrazu twarzy. Jego oczy nie wyrażały żadnej emocji, tak jakby w swoim życiu widział już dosłownie wszystko. I to wszystko było niewypowiedzianie brzydkie i nie warte uwagi. Mimo to Piotr nie mógł powstrzymać drżenia rąk. Ta groźba była odpowiedzią na wszystkie pytania, jakie chciał zadać.
- Postaram się sir.
- To za mało. Masz zrobić wszystko, czego będzie wymagało zadanie.
- Oczywiście sir.
- Dziś nie ma twojego agenta nadzorującego, ale to nie oznacza,że masz wolne. Zajmiesz się uzupełnianiem akt agentki 2623310. Zostawiła po sobie troje dzieci i mnóstwo papierkowej roboty, którą znajdziesz na biurku nr 23. Chyba wiesz jak uzupełniać raporty?
- Tak sir – odparł z werwą, jednocześnie zastanawiając się jak to tu wygląda.
- Po sprzęt zgłoś się jutro do magazynu 8b na samym dole. Jak byś miał jakiekolwiek pytania zgłaszaj się do wszystkich oprócz mnie.
- Tak sir…
- I daruj sobie to sir, nie jesteś my w policji.
- Tak…jest – nie wiedział jak zastąpić to określenie.
- Teraz możesz wyjść – stwierdził, patrząc na niego z nad dokumentów, które właśnie rozkładał.
- Dobrze.
- I przestań salutować, to nie defilada wojskowa.
- Postaram się – to mówiąc Piotr zamknął za sobą drzwi.
– Dobrze,że dziś nie ma mojego przełożonego przynajmniej nie złapał mnie na spóźnieniu – odetchnął z ulgą i zaczął szukać wskazanego biurka. Szybko je znalazł, jako jedyne wyglądało na dziwnie puste, wokół którego tworzyła się ta dziwna do opisania atmosfera niebezpiecznego zderzenia z prawdą, jaką jest śmierć. Nie dzwonił tu żaden telefon, a komputer był wyłączony. Na blacie znajdowała się sterta różnych wielkością i tekturą papierów. Gdy tylko na nie spojrzał stwierdził,że musi się napić kawy, o śniadaniu nawet nie próbował myśleć. Podchodząc do automatu zatrzymał się na chwile przy elektronicznej tablicy ogłoszeń. Znajdowały się tu w większości nic nie warte informacje typu dziś jest dzień kota, sprzedam broń, bądź krótkie informacje o awansach czy nekrologi.
- Słyszałeś o Rosjance?
- Niestety, była naprawdę świetną agentką.
- Ciekawe, kto przyjdzie na jej miejsce? – Piotr zaczął mocniej wpatrywać się w tablicę ogłoszeń. Kątem oka spojrzał w kierunku ekspresu do kawy. Rozmawiali tam dwaj mężczyźni, obaj odwróceni do niego tyłem.
- Zapewne ktoś, kogo wykopali z poprzedniej agencji – zakpił wysoki blondyn ubrany w garnitur w prążki. – Musiał być naprawdę cienki.
- I ma ogromnego pecha. Współczuje mu, gdybym ja trafił na Kurtynę to błagałbym o przeniesienie jeszcze tego samego dnia – odpowiedział ten, który wcześniej zadał pytanie. Poklepując kolegę po plecach wziął kubek z kawą i odszedł.
- To ty, prawda? – Blondyn nagle odwrócił się i spojrzał na Piotra zimnymi, niebieskimi oczami.
- Tak – odpowiedział, postanawiając się przyznać, w ten sposób może dowie się jakiś interesujących rzeczy. – Chociaż to doprawdy żenujące, że złapał mnie podsłuchiwaniu – dodał już w myślach.
- Od razu zauważyłem. Nikt nie patrzy na tą tablicę dłużej niż 30s., a to znaczy, że nie wiedziałeś, że dostałeś Kurtynę.
W jego oczach pojawiły się ironiczne iskry.
- Jeszcze nic nie jest postanowione, zresztą agent miał dwie teczki – wykrztusił Piotr.
- Ta dalej sobie to wmawiaj, ale rzeczywistość jest taka,że masz w życiu pod górę – mówiąc to blondyn uśmiechał się w taki irytujący sposób.
- Dlaczego uważasz,że mam pecha? Przecież on jest legendą…
- O tak, jest... – mruknął tamten przerywając mu. – Niedługo się przekonasz, jakiego kalibru.
Podśpiewując trudną do zidentyfikowania piosenkę, wziął pełny kubek i odszedł. Szopiński patrząc jak kawa wlewa się do jedynego czystego plastikowego kubeczka, jaki znalazł, myślał o tym, co powiedział tamten blondyn. Dzięki temu, że był obeznany w świecie przestępczym doskonale zdawał sobie sprawę, kim jest Kurtyna. On był kimś nowym,ale szalenie zdolnym. Krążyły o nim legendy, z których w połowę nie wierzył, ale jednak musiały mieć swoje prawdziwe źródło. To on rozwiązał sprawę przemytu w Maroku, porwań w Lizbonie czy ostatnia i najgłośniejsza sprawa pojmania Rzeźbiarza. Oczy zapaliły mu się jak jarzeniówki.
– Będę pracować z kimś takim! Pomogę rozwiązywać mu sprawy, a w przyszłości stanę się taki jak on – myśli w jego głowie wybuchały jak fajerwerki, a każda z nich miała coraz bardziej zaskakujący kształt.
Wracając od automatu zatrzymał się na chwilę,by zmienić rękę. Plastik to mimo wszystko marna izolacja cieplna.
- A ten głupek jeszcze się cieszył – usłyszał głos blondyna. Teraz dopiero zauważył,że stoi przy uchylonych drzwiach. Szybko cofnął się poza granicę lustra weneckiego, tak by nie mogli go zauważyć.
- Dobrze,że chociaż ma Sally – odpowiedział kobiecy głos.
- Taa, chyba nie było jeszcze nikogo, kto wytrzymałby z nim dłużej niż pół roku – odpowiedział blondyn, z tonu jego głosu można było pomyśleć, że ma coś w ustach.
- Myślisz, że Sally też odejdzie? – Jęknęła z przyjemnością kobieta. Teraz scena za ścianą stała się oczywista. – Tak jak ty? Auu…
- Nie prowokuj mnie, jeszcze nie było nikogo, kto by przy nim został. Każdy w końcu błaga o przeniesienie albo ginie.
-Jeszcze raz, zrób to jeszcze raz – mruknęła kobieta, takim tonem, jakby nie dochodziły do niej jego słowa.
- Ale to w końcu legenda – powiedział tym samym ironicznym głosem, co przy automacie do kawy.
Piotr szybko wrócił do biurka, już nie dbając o oparzenie gorącą kawą. W przerwach pomiędzy wypełnianymi dokumentami spoglądał w okna. Nie pozostawało mu nic innego jak czekać na jutro.

***
Główna baza 8: 00 samochód na czwartej alei

Dowódcą akcji był agent Strzemski, przez wszystkich nazywany Łysym. Pseudonim ten wywodził się jeszcze z czasów jego młodości, kiedy to nie jeden czarnoskóry facet pozazdrościłby mu afro na głowie. Obecnie jednak coraz bardziej stawała się prawdziwa. Pomimo tego, iż wszyscy zgłosili się na pozycjach to coś mu się tu nie podobało. Już nie jednokrotnie prowadził akcje wspólnie z Kurtyną i może to go właśnie martwiło. Odkąd się poznali on zawsze był w swoich wywodach niemal genialny, ale plany, które obmyślał, były tak ryzykowne, że tylko mały krok dzielił je od samobójstwa. I to może był powód, dlaczego właśnie jego wybierał za głównego dowodzącego i wsparcie do swoich wszystkich akcji. Może miał nadzieję,że on go powstrzyma? Często porównywał siebie do łuski naboju, a Kurtynę do prochu. Tylko, że dziś czuł,że coś się nie zgadza, że jest między nimi jakaś luka, przez którą nabój przestał tworzyć jedność. Włożył do ust kolejną drażetkę do żucia, którą przepisał mu lekarz na ciśnienie. - Te akcje w końcu cię wykończą – tak powiedział,gdy Strzemski wychodził z gabinetu, a jemu samemu trudno się było, z tym nie zgodzić. Popatrzył znowu w rozstawione praktycznie na całej ścianie furgonetki ekrany, które przedstawiały obrazy budynków i najbliższej okolicy. Nigdzie nie działo się nic niepokojącego.
- Sprawdź jeszcze raz czystość łącza - rozkazał chłopakowi siedzącemu przed pulpitem z masą guzików, z których on rozróżniał tylko enter – Może czas pomyśleć o emeryturze? – Zgasił w sobie szybko tą myśl, która prześladowała go już od kilku miesięcy.
- Nie ma zakłóceń,ale… - zawahał się tamten.
- Mów szybko – warknął na niego.
- Nikt też od 20 min. nie próbował się włamać – odpowiedział informatyk, który nomen omen był najlepszy w całej agencji. Nazywali go Człowiekiem Duchem, bo wykasował o sobie wszystkie akta, dokumenty, po prostu wszystko, tworząc w zamian milion tożsamości.
- Szlag, by to – zaklął Łysy, jednocześnie wciskając kolejną drażetkę do ust. Jeżeli, by już próbowali to znaczyłoby,że gra zaczęła się toczyć, a tak – myślał. – Czekają do ostatniej chwili jak na wyprzedaży na Allegro. Jeszcze raz spojrzał w ekrany.
- Tak jak donosili agenci tylko cztery samochody – stwierdził przeżuwając. – Na reszcie – dodał w duchu,czując przyjemny wzrost adrenaliny.
- Nie, jest ich 6 – poprawił go dotąd milczący mężczyzna. Siedział na końcu furgonetki z nogą w stabilizatorze. – Czerwone volvo i zielony passat, przejeżdżają co 5 min. przy wejściu. Król zawsze dbał o ochronę. A i nie zapominajmy o snajperze na 61.
- Tak, ale i on popełnił błąd swoich poprzedników, za bardzo uwierzył w swoje możliwości- Prychnął Łysy, naprawdę nienawidził sukinsyna. – Ten jest zapewne od Gońca. – Wodził oczami za czterema czarnymi samochodami. Już tak niewiele pozostało czasu. Zbyt długo czekali na dzień, w którym schwytają bossa mafii Szachistów, którzy rozprowadzali tabletki gwałtu po całym kraju. – Albo… - zawahał się wracając myślami do udziału Kurtyny w tej akcji. Dlaczego w tej właśnie sprawie im pomagał i jeszcze sam brał czynny udział, co prawda na tyłach,ale zawsze? – Czego szukasz? – Spytał siebie w myślach przegryzając kolejną drażetkę.
- Może to ktoś z jednej z Tych Agencji? – Z niepokojem spojrzał na dowódcę informatyk.
- Nie ma szans – sprostował tamten. – Nawet oni nie zatrudniają takich żółtodziobów.
- Tak, pewnie tak – zgodził się główno dowodzący. Mimo to nadal mu coś tu nie pasowało. Coś niezauważalnie wymykało się z pod kontroli. Ostatnią rzeczą, jaką chciał tu zobaczyć to improwizację. Spojrzał na zegarek 8:15.
- Przełącz mi tu Siódmego – w odpowiedzi na ich zdziwione spojrzenia, dodał. – Korekta strategii.
- Już.
- Snajper jest na 61, odetnij mu drogi ucieczki i zdejmij jak zaczniemy, nie wcześniej, nie wiadomo czy nie ma tu gdzieś swojego wsparcia albo czy nie jest przynętą.
- Tak jest – odpowiedział agent rozłączając się.
Teraz pozostało już tylko czekać.

***
Poprawiła swoją pozycję przy oknie. Niezwykle skupiona obserwowała podjeżdżające pod hotel cztery czarne bmw. Zupełnie zignorowała wszystko pozostałe. Świat, w którym się zamknęła nabrał niesamowicie intensywnych barw czerwieni, bieli i czerni. Te wszystkie kolory straciło teraz szare otoczenie. Każda sekunda stawała się wieczną barierą między życiem i śmiercią.
– Jeszcze tylko trochę – szepnęła, językiem lekko nawilżając suche wargi. Tak jak przewidziała samochody zatrzymały się tak, by środkowy otoczony był z trzech stron. Wysiedli z nich barczyści ochroniarze. Dwaj udali się do środka hotelu, kolejni stanęli przy drzwiach. Pozostali otoczyli środkowy samochód. Zobaczyła tylko brązowy mokasyn postaci wysiadającej. Otoczony przez wynajęty przez siebie mur, Król nawet nie zdawał sobie sprawy, w jakim niebezpieczeństwie się znajdował. Okrutny uśmiech ukazał się na jej twarzy, zmieniając ją w maskę, której kwintesencją były pełne drapieżnego blasku oczu. Sprawiały wrażenie jakby gdzieś głęboko w samej podświadomości tętniło w nich dzikie życie.
- A teraz na górę – mruknęła. – Bez żadnych zbędnych komplikacji.
Jak zawsze w sytuacjach jawnego kuszenia losu, pojawił się problem.
Odgłos strzału przebił się przez miejski zgiełk pozbawiając go dźwięków. W jednej chwili osoba pośrodku tabunu ochroniarzy zachwiała się na nogach.
- Niech to szlag – krzyknęła do słuchawki. Wymierzyła w ochroniarza, który zasłaniał jej dostęp do celu. W chwili, gdy opadał na chodnik razem z kroplami swojej krwi, na ten jeden moment pozostawiając lukę wśród ochrony, strzeliła po raz drugi. Po mimo dzielącej ją odległości od Króla, widziała dokładnie jego rozzłoszczone oczy. Pierwsza kula tkwiąca w ramieniu, musiała ustąpić drugiej, która przeszła między żebrami i trafiła prosto w serce. W momencie, kiedy jej pocisk przebijał się przez ubranie i kamizelkę, inny obcy drasnął ją w policzek.
- Kurwa – krzyknęła po raz drugi do słuchawki, opadając na podłogę. – Gdzie jest trzeci snajper? – pytała, chwytając stelaż i przewracając go. Ciągle na czworakach przekręciła głowę pająka.
- Gdzie? Paul do cholery!
- Nie wiem, o czym mówisz? Nic tam nie ma. Na dole tylko psy i mafia walczą ze sobą.
- To, kto do mnie strzela? – Wybiegła w pośpiechu z pokoju, kolejna kula wbiła się w futrynę tuż obok jaj ramienia.
- Ktoś… - nie pewny głos świadczył o tym, że naprawdę nic nie wie. Ciągle biegnąc odbezpieczyła pozostałe jej dwa pistolety i spojrzała na obraz przekazywany jej przez ekran pejdżera. Ktoś przewidział gdzie będę, zawodowiec, na pewno, dlaczego strzelił tylko dwa razy?
- Przełącz mnie do przynęty – powiedziała nagle wpadając na jedyny plan ucieczki z tego bagna.
- Ale ona jest otoczona w budce przez oddział agentów.
- Po prostu przełącz.
- Już.
- Posłuchaj mnie – tłumaczyła otwierając drzwi kolejnego z mieszkań. – Jeżeli chcesz przeżyć za 15s. wybiegnij z budki. Cele dwa na godzinie 9-tej i cztery na 1-szej. Dalej wykorzystaj manewr 4c.
- Nie mogę - odpowiedział jej przestraszony głos.
- Chcesz żyć – powiedziała z mocą. – Już.
- Boże …- usłyszała jeszcze westchnięcie, zanim zostały rozłączone.
- Coś ty jej powiedziała?
Nie odpowiedziała, nie miała czasu. - Na pewno ktoś mnie ściga, może cały zespół. Otworzyła okno i sięgnęła po drabinkę na dach. Szybko się po niej wspięła. Wchodząc na dach rozejrzała się po okolicy, jednak niczego nie zauważyła. Była już w jego połowie,kiedy instynkt przetrwania kazał jej się schować za jednym z kominów. Strzał rozległ się w tej samej chwili.
– Inny niż poprzedni – zauważyła. – Broń krótka, oceniła po sile uderzeniowej pocisku. Chwyciła pistolety w obie dłonie. Przyłożyła je do ust i lekko musnęła wargami. Zawsze tak robiła, być może przekona, że ten okrutny pocałunek pozwoli jej przeżyć. Przestał strzelać, rozległ się odgłos charakterystyczny dla braku nabojów. Natychmiast wyskoczyła z ukrycia strzelając w miejsce,w którym wiedziała, że znajdował się napastnik. Schowała się przed odpowiedzią za następnym kominem. – Jest tak samo dobry jak ja? Jest ich kilku, a może to pułapka, najwyżej wykorzystam inny plan. Czy to ktoś z agencji czy ktoś obcy? A może to jeden z tych agentów? – Odetchnęła,starając się zapanować nad natłokiem zbędnych myśli. Nie miała czasu, bomby, które zostawiła w pokoju, nastawione były na 60s. Zostało już tylko 15. Wyskoczyła strzelając w punkty, za którymi mogli się ukrywać napastnicy. Była już na krawędzi dachu, kiedy celowo dwa pistolety się zacięły. – Pokaż mi się teraz. I jakby w odpowiedzi na to wyrachowane zaproszenie, rzeczywiście zza najbliższego komina, wyłonił się mężczyzna. Wycelował, ale zamiast naboi po jego obu stronach wypadły puste magazynki.
-Strzelaj – krzyknął.
W jednej chwili odbiła się od krawędzi i mając za plecami tarczę słoneczną wybiła na niej swój cień. Kątem oka, zawieszona na ułamki sekund w powietrzu zauważyła,że po drugiej stronie znajdowała się osoba z pistoletem. Brakowało czasu na poruszenie się. Zabraknie sekundy, by mogła do niej strzelić. Wróciła spojrzeniem do mężczyzny i zatopiła się w jego jasno brązowych oczach, które teraz skąpane w słońcu wydawały się świecić na złoto. W chwili, gdy opadła poza krawędź dachu, szklanym budynkiem wstrząsnęła eksplozja. Po kolejnych pięciu sekundach nastąpiła kolejna tym razem w starej melinie. Szyby z wieżowca rozprysły się na drobno, niczym deszcz opadając na strzelających w dole ludzi. Okaleczyły twarz mężczyzny, jak śnieg okryły jego garnitur i brązowe mokasyny. Wszędzie zapanował dym, ogień i przeciągły krzyk umierających ludzi.

***
Łysy wpatrywał się w monitory z niedowierzaniem. Najpierw strzały do Króla, którego oni mieli zatrzymać, a później jeszcze ten snajper na dachu, którego już mieli, kiedy nagle zaczął stawiać opór. Strzelił do pięciu agentów zupełnie zaskoczonych, by następnie zdetonować pięć bomb ustawionych w budynku, raniąc w ten sposób wsparcie i ludzi, których nie zdążyli ewakuować. Oddział siódmego, który przeprowadzał akcje na dachu został tam uwięziony, nie było żądnej drogi dotarcia do rannych poza śmigłowcem. Na ulicach agenci w krwawym pojedynku dokończyli utarczkę z mafią. Tutaj nie było niespodzianek.
- Karetki już jadą – odezwał się informatyk. Tak jak wszyscy w wozie wpatrywał się w płonący budynek.
- Jak pozostali?
- Nie mogą się dostać na dach, bo całe piętro się pali, gdyby nie ewak…
- Za ile będzie?
- 10 min.
- Przełącz mnie do grupy Siódmego - zrezygnowany popatrzył jak porozstawiani na ulicach agenci skuwają ostatnich gangsterów. Tutaj nie było ofiar śmiertelnych oprócz Króla, który teraz leżał pokryty odłamkami szkła z budynku. Pozostali oprócz kilku rannych byli cali. Nie to, co oddział Siódmego rozdzielony płonącą kondygnacją.
- Już.
- Jak twoi ludzie?
Szum.
- Odezwij się.
Cisza.
- To rozkaz.
Szum z chwilami ciszy.
- Odpowiedz do cholery- krzyknął Łysy.
- Dowódco oni wszyscy…
- Zamknij się i daj mi telefon, muszę porozmawiać z Kurtyną.
- Jest problem, przy budynku, w którym on się zatrzymał, wybuchła bomba, to może być przypadek…
- Dawaj mi ten telefon i o takich rzeczach natychmiast mnie informuj.
Drżącymi z nerwów palcami wystukał znany na pamięć numer.
- Kurtyna nie zrobisz mi tego – mruknął.
- Przestań tracić czas na dzwonienie do mnie, zajmij się swoimi ludźmi – odpowiedział zimny głos w słuchawce po pierwszym sygnale.
- Dzięki Bogu, że…
- Raczej plandece przeciw bombowej.
- Gdzie jesteś?
- Wracam. Plan się nie powiódł…- W słuchawce usłyszał drobny szum jakby osoba,z którą rozmawiał, westchnęła.
– Co się tam u diabła stało? Myśli krzyczały mu w głowie od znaków zapytania, ale teraz nie było czasu do stracenia na sprawozdania, poza tym jakby chciał o czymś go poinformować, zrobiłby to. Ufał Kurtynie na tyle,by o tym wiedzieć.
- Bez odbioru – odpowiedział na pożegnanie. Nic innego mu nie przychodziło do głowy, zresztą współczucie,to nie była jego mocna strona, szczególnie, że odpowiedzialność za tą akcję spoczywała także na jego barkach, a teraz po prostu wszystko się rozleciało.
- Wszystko z nim w porządku – mruknął spokojniejszy do pozostałych, ale i tak niepomiernie wkurzony.
Jeszcze przez dłuższą chwilę podawał rozkazy ewakuacji rannych agentów i koordynował dogasającą akcją. Sygnały karetek,co rusz milkły to znów zagłuszały wszystko dokoła.

__________________________________________________________________________
I to byłby koniec pierwszego rozdziału. Mam nadzieję, że jest postęp w stosunku do poprzedniego fragmentu.
Kot - bardzo dziękuję za twój komentarz - poprawiłam i zwróciłam uwagę na wszystkie, mam nadzieję rzeczy, które wymieniłeś - naprawdę mi pomogłeś i cóż mogę mieć nadzieję, że i na to rzucisz okiem i szczerze się wypowiesz Smile Jak i każda inna osoba zainteresowana ciągiem dalszym.