02-12-2010, 15:21
Słowo od autorki: Napisane pod wpływem chwili jakieś 3 lata temu. Mam straszny sentyment do tego Anime. Tekst jeszcze nie ukończony.
http://www.youtube.com/watch?v=9gGhkgKuc...re=related
Nie polecam czytać osobom, które nie widziały oryginału. Dziękuję za wytknięcie błędów, Sil.
- Przypomnij sobie… Przypomnij sobie kim naprawdę jesteś…
Głos w jego głowie rozbrzmiewał coraz bardziej rozpaczliwie. W końcu przerodził się w krzyk, by potem gwałtownie załamać się i zgasnąć. Usiadł na łóżku. Czuł jak zimny pot spływa mu w dół kręgosłupa cienkimi strużkami. Na zegarku mijała trzecia. Długo stał na balkonie, zaciskając dłonie na metalowej poręczy. Ogromna tarcza srebrzystego Księżyca wznosiła się nad zaspanym Tokio. Ten dziwny sen dręczył go już od tygodni. Wciąż ten sam głos. Te same złote, długie włosy rozwiane na wietrze i ten melancholijny księżycowy blask. Kim była dziewczyna, która płakała w jego snach?
Wysokie płomienie muskały powietrze w świątyni na obrzeżach miasta. Chram, w którym służyła wypełniała jej monotonna mantra. Kapłanka o czarnych włosach rozsypanych na ziemi, klęczała przy świętym ogniu. Widziała Strażniczki Planet, które walczyły z Cieniem i Chaosem, a Tokio rozsypuje się w pył. Wszędzie leżały rozszarpane, ludzkie szczątki na zniszczonych ulicach. Krew Strażniczek spływała po ruinach miasta. Cień pokrywał wyspy, powoli wpełzał do każdego zakamarka. Zabijał i niszczył. Chaos podążał tuż za nim. Wzburzał morze, zrywał olbrzymi wiatr, dudnił pod ziemią. Świat ginął na jej oczach, a ona nie mogła nic zrobić.
Światło monitora odbijało się w jej okularach. Dawno już przestała się uczyć. Od jakiegoś czasu bezmyślnie wpatrywała się w ekran, wsłuchując się w krople deszczu, uderzające o szybę. Ich miarowe dudnienie wypełniało ją spokojem. Odetchnęła głęboko, odchylając się w fotelu. Czekało ją jeszcze tyle nauki, a mimo to nie miała głowy, by wrócić do notatek. Jakiś dziwny niepokój wpełzał do jej duszy. I ten sen… Sen o wielkich balach w kryształowych komnatach wśród kryształowych arkad i białych lilii. Tyle razy już widziała marmurowe posadzki, posągi i płaskorzeźby, iż wydawało jej się, że każdy szczegół zna na pamięć. Ona też była wśród tych roześmianych ludzi wirujących w tańcu. Czyjeś silne ramiona obejmowały ją i tuliły do siebie. Czuła się, jak nigdy dotąd, spełniona i szczęśliwa.
Stała na dachu wieżowca. Wiatr szarpał nieubłaganie długimi, złotymi włosami. Ubrana była w lekką, wygodną zbroję. Na jej czole, pod gęstą grzywką, błyszczał żółtym światłem symbol planety Wenus. Nie miała czasu. Niebezpieczeństwo było blisko. Jednak jak miała ich odnaleźć w tym wielkim mieście? Gdzie miała szukać tych, w których ciałach błyszczały światła Planet?
- Gdzie jesteście? – wyszeptała prosto w pochmurną noc. – Pomóżcie mi…
Po raz kolejny przewróciła się z boku na bok. Nie umiała zasnąć. Niesforne kasztanowe kosmyki rozsypały się na poduszce. Wstała i zaparzyła sobie herbatę. Włączyła magnetofon, z głośników popłynęła wolna muzyka. Z rozkoszą wdychała słodkawą woń kwiatów, które stały w kolorowych donicach na parapetach, szafkach i podłodze. Nerwowym ruchem rozsunęła zasłony w oknie. Pełnia. To nie wróżyło niczego dobrego…
Ze snu wyrwał ją obraz rozszarpanej na strzępy kobiety, której długie, białe włosy przemoczone były purpurą krwi. W dłoniach wciąż jeszcze bezradnie ściskała królewskie berło. Wokół w tumanach kurzu leżały roztrzaskane kolumny arkad. Kryształowy pałac osuwał jej się do stóp, rozsypując dookoła deszcz ostrych, błyszczących odprysków. Gdzieś w oddali słyszała rozpaczliwe krzyki konających ludzi. Widziała wojska, którym dowodzili czterej Wielcy Generałowie. Ich walka i tak była z góry przegrana...
Kopała przed sobą mały, biały kamyk. Im dłużej szła, tym mocniej jej noga uderzała w jego chropowatą powierzchnię. Musiała się spieszyć, a nie wiedziała od czego zacząć. Poczucie bezsilności doprowadzało ją na skraj rozpaczy. Dopiero głośny klakson samochodu wyrwał ją z rozmyślań. W ostatniej sekundzie zrozumiała, że idzie środkiem ulicy, a prosto na nią jedzie rozpędzony samochód. Kiedy oprzytomniała, klęczała już na gorącej masce auta, a zza kierownicy przyglądał jej się zaskoczony mężczyzna o białych włosach. Długo nie mogła oderwać od niego oczu. Zsunęła się z maski i ruszyła biegiem w dół ulicy.
- Poczekaj! – Auto z piskiem opon ruszyło za nią. – Zaczekaj!
W tłumie ludzi zniknęła mu z oczu.
Przeglądając się w lustrze, energicznie czesała gęste włosy. Nagle zamarła w bezruchu. Tafla lustra zafalowała niczym woda, a z jej głębi gwałtownie buchnęło oślepiające, purpurowe światło. Przestraszona upadła na ziemię. Prosto ku niej zaczął wypełzać niespodziewanie czarny stwór o dwóch parach czerwonych ślepi. Ostre, wykrzywione szpony wbiły się błyskawicznie w udo dziewczyny, zalewając dywan ciepłą krwią. Bezradnie próbowała mu się wyszarpnąć, ale przycisnął ją swoim ciężarem do ziemi.
- Zdążyłem – mruknął gardłowym, chrypliwym głosem – Jeszcze nie wiesz…
Nie dokończył, bo niemalże w tym samym momencie z okien pokoju posypał się migotliwy deszcz stłuczonego szkła. Pośród roztańczonych na wietrze firanek stanęła przepiękna dziewczyna o złotych włosach.
- A więc to prawda… - Stwór cofnął się, wyszarpując szpony z nogi dziewczyny.
- Nie waż się jej więcej tknąć! – wykrzyknęła Strażniczka, wyciągając przed siebie otwartą dłoń, z której wydobyło się na początku żółte światło, a w chwilę potem długi, kryształowy miecz.
- Już i tak jest za późno – wyskrzeczał stwór, cofając się gwałtownie w stronę lustra. – Zawiodłaś Strażniczko!
Dziewczyna nie czekała dłużej, błyskawicznie podskoczyła niemalże pod sam sufit, by potem ze świstem opaść prosto na potwora, zatapiając w nim błyszczący miecz.
- Stało się - wyszeptała pobladłymi wargami.
Blask świętego ognia rozjaśniał naokoło mrok starego chramu. Od pewnego czasu zdecydowanie za długo medytowała. Klasnęła w dłonie i pokłoniła się nisko. Powoli wyszła na zewnątrz świątyni. Nogi uginały się pod nią, nie ze zmęczenia, tylko z emocji, które nagle wlały się w jej serce. Dwa czarne, duże kruki zatoczyły nad jej głową krąg, by potem przycupnąć przy niej. Uśmiechnęła się z wdzięcznością.
- Dziękuję, że czekałyście. Poczułam wielką moc burzy, która przebudziła się w tym mieście, ale było blisko niej jeszcze coś innego… Coś, co znam z moich snów…
Długo przypatrywała się dziewczynie, która z zabandażowaną nogą leżała na łóżku, nie umiejąc wydobyć z siebie słowa.
- Demon miał rację. Nie zdążyłam cię odnaleźć i ochronić – Wenus przerwała milczenie, wstając. Jej kocie ruchy wprawiały w oszołomienie wysoką brunetkę noszącą kolczyki w kształcie róż.
- Uratowałaś mi życie – powiedziała cicho.
Złotowłosa odwróciła ku niej twarz. W jej oczach odnalazła smutek i zwątpienie.
- Wciąż mam do odnalezienia trzy Strażniczki…
- Ja niczego nie rozumiem… - wyjąkała. – Kim jesteś? Czym był ten stwór, którego nazywasz Demonem? Co się tu stało…? Wytłumacz mi… Co się tu dzieje?!
- Mam na imię Minako. Jestem Strażniczką Planety Wenus. Przebudziłam się na Ziemi, by odnaleźć swoje towarzyszki, pozostałe Strażniczki Układu Słonecznego. Ludzi, którzy w swych sercach noszą prastare światło Planet.
- A co ja… Co ja mam z tym wspólnego?
- Ty również jesteś Strażniczką. – Minako przykucnęła przy łóżku, biorąc w obie dłonie jej twarz. – W tobie dziś obudziła się moc największej planety Układu Słonecznego, Jowisza.
- To niemożliwe! – przerwała, wyszarpując się z jej objęcia. – Kłamiesz! Oszalałaś!
- Pokażę ci coś. – Minako wyciągnęła skrzyżowane dłonie na wysokość czoła. W tej samej chwili oślepiający, ciepły blask otoczył jej ciało unosząc długie włosy ku górze. Kiedy w pokoju znów zapanował półmrok stała w nim Strażniczka Planety Wenus.
- Czy teraz mi wierzysz, Strażniczko? – spytała łagodnie. – Czy to wystarczy?
Zamówiła sobie gorącą czekoladę. Uwielbiała przesiadywać tu, w malutkiej kawiarni na końcu ulicy, w długich przerwach między zajęciami. Mogła odpocząć od zgiełku przepełnionych korytarzy szkoły i w spokoju wczytywać się w książki. Od pewnego czasu bardzo zainteresowała ją symbolika, mitologia i astrologia. Godzinami czytała stare, opasłe tomy przepełnione różnymi bóstwami, demonami, nimfami i magami. Powoli poznawała nie tylko japońskie mity, ale także różnorodne mity z Europy. Z wypiekami na twarzy odkrywała historie mądrego Boga Merkurego, przepięknej Bogini Wenus, czy silnego Boga Jowisza. Płakała i cieszyła się z nimi. Nie mogła uwierzyć, że tak bardzo się do nich przywiązała. Przyjemne ciepło rozpływało się w sercu, kiedy czytała o Olimpie i o wspaniałościach tamtego dworu i za każdym razem, kiedy przymykała oczy pod powiekami widziała wspaniałe komnaty wypełnione cudowną wonią białych lilii i kadzideł…
- Wszystko w porządku? – Chłopak w okularach pochylał się nad nią, wyraźnie zaniepokojony jej zachowaniem.
- T- tak… - mruknęła. – Zamyśliłam się. Nic takiego.
- Ostatnio dość często ci się to zdarza. Czy coś się stało? Mogę ci jakoś pomóc?
- Dziękuję – uśmiechnęła się do niego tak słodko, jak tylko potrafiła. – Poradzę sobie. To tylko głupie sny na jawie.
- Jakie sny?
- Sny o… - zawahała się. On i tak by tego nie zrozumiał. Zawsze mogła liczyć na Umino, ale tego, co działo się z nią od pewnego czasu, nawet on nie potrafiłby pojąć. Ciągle powracające sny o krwi, śmierci, walce… Co mogły znaczyć? Co miały jej przekazać? Nie zrozumiałby tego. – Nieważne. Muszę już lecieć. Do zobaczenia jutro.
Bezsilnie patrzył jak znika za rogiem szkoły, zostawiając go samego na dziedzińcu. Biegła tak szybko jak tylko potrafiła. Wierzchem dłoni wycierała łzy, nie patrząc gdzie biegnie. Przystanęła dopiero w parku miejskim nad wielkim jeziorem. O tej porze dnia nie było tu nikogo. Pochlipując jeszcze usiadła na betonowym murku otaczającym wodę. Jej słone łzy roztrzaskiwały się o zimną taflę jeziora. Straciła poczucie czasu. Zupełnie zapomniała, gdzie jest i dlaczego właśnie tu przyszła. Kiedy w odbiciu wody zobaczyła nagle na swoim czole lśniący diadem, zamarła w bezruchu. Jak to możliwe? Przestraszona chciała się cofnąć, ale w tym samym momencie ciemność przysłoniła jej oczy. Tracąc przytomność osunęła się w ramiona jeziora.
- Dziadku – szepnęła kapłanka o czarnych włosach. – już niebawem stanie się coś niedobrego. Widzę to w płomieniach świętego ognia.
Starzec o długiej, białej brodzie, siedzący w postawie lotosu naprzeciwko złotego, wielkiego pomnika Buddy, otworzył powoli oczy. Otaczały go płonące świece i gęsty dym kadzideł. Mnich podniósł się powoli i usiadł naprzeciwko niej, biorąc jej blade dłonie w pomarszczone ręce.
- Nadszedł czas, moje dziecko - szepnął, wpatrując się w jej czarne oczy. – Musisz otworzyć swoje serce na to, co widzisz w płomieniach.
- Widziałam Strażniczki Planet Układu Słonecznego. Walczyły z Cieniem i Chaosem, które przejęły władzę nad światem, zniszczyły go i pochłonęły ludzkość. Nie rozumiem…
- Rei, w twej duszy płonie wielka moc, która od niedawna burzy się i kotłuje, gdyż czas, który rozstrzygnie o losach tego świata, jest bliski.
- Ale dziadku! – po jej bladych policzkach popłynęły łzy. – Jak ja mogę mieć na to wpływ? Jak mogę walczyć? Nie wiem jak!
- Nie martw się, Rei, nie będziesz sama...
Wpatrywał się w zachód Słońca. Tutaj, nad morzem, to oszałamiające widowisko było mu szczególnie bliskie. Między palcami prawej dłoni prześlizgiwały się ziarenka piasku. Wciąż jeszcze słyszał dźwięk klaksonu, kiedy wyrwany z rozmyślań w ostatniej chwili zobaczył ją na środku ulicy. Jak ona to zrobiła, że z taką łatwością udało jej się podskoczyć i bezpiecznie wylądować na masce samochodu? Do tej pory czuł subtelny zapach jej perfum, wciąż jeszcze pod powiekami miał połysk jej przecudnych, długich włosów. Ile by tylko dał, by jeszcze raz móc ją zobaczyć! W tej dziewczynie było coś niepowtarzalnego, coś, co obudziło w nim dawno zapomnianą tęsknotę. Kamień, który cisnął w fale utonął z pluskiem w morskiej pianie. Nie pamiętał wielu rzeczy w swoim życiu, nigdy nie czuł się z nikim, ani niczym związany, wciąż zmieniał mieszkania i dziewczyny. Do niczego nie tęsknił, nigdy specjalnie się nie starał. W ludziach wzbudzał zaufanie i poczucie bezpieczeństwa, kolejne sukcesy zawodowe przychodziły mu z łatwością, ale nie dawały satysfakcji. Dziś przez ten ułamek sekundy, w jakiś przedziwny sposób, ona dała mu punkt zaczepienia. Punkt, dzięki któremu mógł odbić się od dna.
- Tu jesteś, Kunzite! - Mężczyzna o kręconych, brązowych włosach opadających na ramiona, usiadł koło niego na piasku. – Znowu rozmyślasz?
- Dzisiaj spotkałem dziewczynę o złotych włosach. Jeszcze nigdy, nie pragnąłem kogoś tak bardzo, jak jej wtedy... A widziałem ją przecież zaledwie przez chwilę. Neflite – westchnął ciężko – Pamiętasz nasze dzieciństwo? Choć mały szczegół?
- Straciliśmy pamięć. Obudziliśmy się na tej plaży, bez wspomnień, zupełnie wycieńczeni i bezradni. Nigdy nie natrafiliśmy na ślady naszych przyjaciół, rodziny czy przodków.
- Kim my jesteśmy, Neflite? Kim byliśmy kiedyś?
Przeraźliwy krzyk. Wokół gorąco buchających ku niebu płomieni. Trzask pękających arkad, ogłuszający grzmot walących się świątyń i krużganków. Gdzieś w oddali okrzyki walczących i chrzęst krzyżujących się mieczy. Kobieta o rudych włosach na czele małego oddziału biegła prosto na wysunięte do przodu włócznie wojowników. W ostatniej chwili, zanim potężnym uderzeniem połamała miecz jednego z rycerzy, odwróciła ku niej twarz, a w jej oczach odnalazła determinację zmieszaną z przerażającą rozpaczą…
W tej samej chwili jeszcze mokra od wody z jeziora obudziła się w czyimś miękkim łóżku. Niepewnie, otuliwszy się prześcieradłem, wstała. Za wysokim oknem rozciągało się u jej stóp Tokio pogrążone we śnie. Tylko tarcza Księżyca rozjaśniała miasto nieświadome zbliżającego się niebezpieczeństwa. Drzwi pokoju uchyliły się z cichym skrzypnięciem. Przestraszona odwróciła się, by spojrzeć prosto w błękitne oczy wysokiego mężczyzny. Serce w jej piersi zabiło niespokojnie. Przez chwilę stał przy niej, nie mogąc wydobyć z siebie słowa. Znała te oczy. Kiedyś już się w nie wpatrywała. Były jej takie bliskie, takie znajome…
http://www.youtube.com/watch?v=9gGhkgKuc...re=related
Nie polecam czytać osobom, które nie widziały oryginału. Dziękuję za wytknięcie błędów, Sil.
- Przypomnij sobie… Przypomnij sobie kim naprawdę jesteś…
Głos w jego głowie rozbrzmiewał coraz bardziej rozpaczliwie. W końcu przerodził się w krzyk, by potem gwałtownie załamać się i zgasnąć. Usiadł na łóżku. Czuł jak zimny pot spływa mu w dół kręgosłupa cienkimi strużkami. Na zegarku mijała trzecia. Długo stał na balkonie, zaciskając dłonie na metalowej poręczy. Ogromna tarcza srebrzystego Księżyca wznosiła się nad zaspanym Tokio. Ten dziwny sen dręczył go już od tygodni. Wciąż ten sam głos. Te same złote, długie włosy rozwiane na wietrze i ten melancholijny księżycowy blask. Kim była dziewczyna, która płakała w jego snach?
Wysokie płomienie muskały powietrze w świątyni na obrzeżach miasta. Chram, w którym służyła wypełniała jej monotonna mantra. Kapłanka o czarnych włosach rozsypanych na ziemi, klęczała przy świętym ogniu. Widziała Strażniczki Planet, które walczyły z Cieniem i Chaosem, a Tokio rozsypuje się w pył. Wszędzie leżały rozszarpane, ludzkie szczątki na zniszczonych ulicach. Krew Strażniczek spływała po ruinach miasta. Cień pokrywał wyspy, powoli wpełzał do każdego zakamarka. Zabijał i niszczył. Chaos podążał tuż za nim. Wzburzał morze, zrywał olbrzymi wiatr, dudnił pod ziemią. Świat ginął na jej oczach, a ona nie mogła nic zrobić.
Światło monitora odbijało się w jej okularach. Dawno już przestała się uczyć. Od jakiegoś czasu bezmyślnie wpatrywała się w ekran, wsłuchując się w krople deszczu, uderzające o szybę. Ich miarowe dudnienie wypełniało ją spokojem. Odetchnęła głęboko, odchylając się w fotelu. Czekało ją jeszcze tyle nauki, a mimo to nie miała głowy, by wrócić do notatek. Jakiś dziwny niepokój wpełzał do jej duszy. I ten sen… Sen o wielkich balach w kryształowych komnatach wśród kryształowych arkad i białych lilii. Tyle razy już widziała marmurowe posadzki, posągi i płaskorzeźby, iż wydawało jej się, że każdy szczegół zna na pamięć. Ona też była wśród tych roześmianych ludzi wirujących w tańcu. Czyjeś silne ramiona obejmowały ją i tuliły do siebie. Czuła się, jak nigdy dotąd, spełniona i szczęśliwa.
Stała na dachu wieżowca. Wiatr szarpał nieubłaganie długimi, złotymi włosami. Ubrana była w lekką, wygodną zbroję. Na jej czole, pod gęstą grzywką, błyszczał żółtym światłem symbol planety Wenus. Nie miała czasu. Niebezpieczeństwo było blisko. Jednak jak miała ich odnaleźć w tym wielkim mieście? Gdzie miała szukać tych, w których ciałach błyszczały światła Planet?
- Gdzie jesteście? – wyszeptała prosto w pochmurną noc. – Pomóżcie mi…
Po raz kolejny przewróciła się z boku na bok. Nie umiała zasnąć. Niesforne kasztanowe kosmyki rozsypały się na poduszce. Wstała i zaparzyła sobie herbatę. Włączyła magnetofon, z głośników popłynęła wolna muzyka. Z rozkoszą wdychała słodkawą woń kwiatów, które stały w kolorowych donicach na parapetach, szafkach i podłodze. Nerwowym ruchem rozsunęła zasłony w oknie. Pełnia. To nie wróżyło niczego dobrego…
Ze snu wyrwał ją obraz rozszarpanej na strzępy kobiety, której długie, białe włosy przemoczone były purpurą krwi. W dłoniach wciąż jeszcze bezradnie ściskała królewskie berło. Wokół w tumanach kurzu leżały roztrzaskane kolumny arkad. Kryształowy pałac osuwał jej się do stóp, rozsypując dookoła deszcz ostrych, błyszczących odprysków. Gdzieś w oddali słyszała rozpaczliwe krzyki konających ludzi. Widziała wojska, którym dowodzili czterej Wielcy Generałowie. Ich walka i tak była z góry przegrana...
Kopała przed sobą mały, biały kamyk. Im dłużej szła, tym mocniej jej noga uderzała w jego chropowatą powierzchnię. Musiała się spieszyć, a nie wiedziała od czego zacząć. Poczucie bezsilności doprowadzało ją na skraj rozpaczy. Dopiero głośny klakson samochodu wyrwał ją z rozmyślań. W ostatniej sekundzie zrozumiała, że idzie środkiem ulicy, a prosto na nią jedzie rozpędzony samochód. Kiedy oprzytomniała, klęczała już na gorącej masce auta, a zza kierownicy przyglądał jej się zaskoczony mężczyzna o białych włosach. Długo nie mogła oderwać od niego oczu. Zsunęła się z maski i ruszyła biegiem w dół ulicy.
- Poczekaj! – Auto z piskiem opon ruszyło za nią. – Zaczekaj!
W tłumie ludzi zniknęła mu z oczu.
Przeglądając się w lustrze, energicznie czesała gęste włosy. Nagle zamarła w bezruchu. Tafla lustra zafalowała niczym woda, a z jej głębi gwałtownie buchnęło oślepiające, purpurowe światło. Przestraszona upadła na ziemię. Prosto ku niej zaczął wypełzać niespodziewanie czarny stwór o dwóch parach czerwonych ślepi. Ostre, wykrzywione szpony wbiły się błyskawicznie w udo dziewczyny, zalewając dywan ciepłą krwią. Bezradnie próbowała mu się wyszarpnąć, ale przycisnął ją swoim ciężarem do ziemi.
- Zdążyłem – mruknął gardłowym, chrypliwym głosem – Jeszcze nie wiesz…
Nie dokończył, bo niemalże w tym samym momencie z okien pokoju posypał się migotliwy deszcz stłuczonego szkła. Pośród roztańczonych na wietrze firanek stanęła przepiękna dziewczyna o złotych włosach.
- A więc to prawda… - Stwór cofnął się, wyszarpując szpony z nogi dziewczyny.
- Nie waż się jej więcej tknąć! – wykrzyknęła Strażniczka, wyciągając przed siebie otwartą dłoń, z której wydobyło się na początku żółte światło, a w chwilę potem długi, kryształowy miecz.
- Już i tak jest za późno – wyskrzeczał stwór, cofając się gwałtownie w stronę lustra. – Zawiodłaś Strażniczko!
Dziewczyna nie czekała dłużej, błyskawicznie podskoczyła niemalże pod sam sufit, by potem ze świstem opaść prosto na potwora, zatapiając w nim błyszczący miecz.
- Stało się - wyszeptała pobladłymi wargami.
Blask świętego ognia rozjaśniał naokoło mrok starego chramu. Od pewnego czasu zdecydowanie za długo medytowała. Klasnęła w dłonie i pokłoniła się nisko. Powoli wyszła na zewnątrz świątyni. Nogi uginały się pod nią, nie ze zmęczenia, tylko z emocji, które nagle wlały się w jej serce. Dwa czarne, duże kruki zatoczyły nad jej głową krąg, by potem przycupnąć przy niej. Uśmiechnęła się z wdzięcznością.
- Dziękuję, że czekałyście. Poczułam wielką moc burzy, która przebudziła się w tym mieście, ale było blisko niej jeszcze coś innego… Coś, co znam z moich snów…
Długo przypatrywała się dziewczynie, która z zabandażowaną nogą leżała na łóżku, nie umiejąc wydobyć z siebie słowa.
- Demon miał rację. Nie zdążyłam cię odnaleźć i ochronić – Wenus przerwała milczenie, wstając. Jej kocie ruchy wprawiały w oszołomienie wysoką brunetkę noszącą kolczyki w kształcie róż.
- Uratowałaś mi życie – powiedziała cicho.
Złotowłosa odwróciła ku niej twarz. W jej oczach odnalazła smutek i zwątpienie.
- Wciąż mam do odnalezienia trzy Strażniczki…
- Ja niczego nie rozumiem… - wyjąkała. – Kim jesteś? Czym był ten stwór, którego nazywasz Demonem? Co się tu stało…? Wytłumacz mi… Co się tu dzieje?!
- Mam na imię Minako. Jestem Strażniczką Planety Wenus. Przebudziłam się na Ziemi, by odnaleźć swoje towarzyszki, pozostałe Strażniczki Układu Słonecznego. Ludzi, którzy w swych sercach noszą prastare światło Planet.
- A co ja… Co ja mam z tym wspólnego?
- Ty również jesteś Strażniczką. – Minako przykucnęła przy łóżku, biorąc w obie dłonie jej twarz. – W tobie dziś obudziła się moc największej planety Układu Słonecznego, Jowisza.
- To niemożliwe! – przerwała, wyszarpując się z jej objęcia. – Kłamiesz! Oszalałaś!
- Pokażę ci coś. – Minako wyciągnęła skrzyżowane dłonie na wysokość czoła. W tej samej chwili oślepiający, ciepły blask otoczył jej ciało unosząc długie włosy ku górze. Kiedy w pokoju znów zapanował półmrok stała w nim Strażniczka Planety Wenus.
- Czy teraz mi wierzysz, Strażniczko? – spytała łagodnie. – Czy to wystarczy?
Zamówiła sobie gorącą czekoladę. Uwielbiała przesiadywać tu, w malutkiej kawiarni na końcu ulicy, w długich przerwach między zajęciami. Mogła odpocząć od zgiełku przepełnionych korytarzy szkoły i w spokoju wczytywać się w książki. Od pewnego czasu bardzo zainteresowała ją symbolika, mitologia i astrologia. Godzinami czytała stare, opasłe tomy przepełnione różnymi bóstwami, demonami, nimfami i magami. Powoli poznawała nie tylko japońskie mity, ale także różnorodne mity z Europy. Z wypiekami na twarzy odkrywała historie mądrego Boga Merkurego, przepięknej Bogini Wenus, czy silnego Boga Jowisza. Płakała i cieszyła się z nimi. Nie mogła uwierzyć, że tak bardzo się do nich przywiązała. Przyjemne ciepło rozpływało się w sercu, kiedy czytała o Olimpie i o wspaniałościach tamtego dworu i za każdym razem, kiedy przymykała oczy pod powiekami widziała wspaniałe komnaty wypełnione cudowną wonią białych lilii i kadzideł…
- Wszystko w porządku? – Chłopak w okularach pochylał się nad nią, wyraźnie zaniepokojony jej zachowaniem.
- T- tak… - mruknęła. – Zamyśliłam się. Nic takiego.
- Ostatnio dość często ci się to zdarza. Czy coś się stało? Mogę ci jakoś pomóc?
- Dziękuję – uśmiechnęła się do niego tak słodko, jak tylko potrafiła. – Poradzę sobie. To tylko głupie sny na jawie.
- Jakie sny?
- Sny o… - zawahała się. On i tak by tego nie zrozumiał. Zawsze mogła liczyć na Umino, ale tego, co działo się z nią od pewnego czasu, nawet on nie potrafiłby pojąć. Ciągle powracające sny o krwi, śmierci, walce… Co mogły znaczyć? Co miały jej przekazać? Nie zrozumiałby tego. – Nieważne. Muszę już lecieć. Do zobaczenia jutro.
Bezsilnie patrzył jak znika za rogiem szkoły, zostawiając go samego na dziedzińcu. Biegła tak szybko jak tylko potrafiła. Wierzchem dłoni wycierała łzy, nie patrząc gdzie biegnie. Przystanęła dopiero w parku miejskim nad wielkim jeziorem. O tej porze dnia nie było tu nikogo. Pochlipując jeszcze usiadła na betonowym murku otaczającym wodę. Jej słone łzy roztrzaskiwały się o zimną taflę jeziora. Straciła poczucie czasu. Zupełnie zapomniała, gdzie jest i dlaczego właśnie tu przyszła. Kiedy w odbiciu wody zobaczyła nagle na swoim czole lśniący diadem, zamarła w bezruchu. Jak to możliwe? Przestraszona chciała się cofnąć, ale w tym samym momencie ciemność przysłoniła jej oczy. Tracąc przytomność osunęła się w ramiona jeziora.
- Dziadku – szepnęła kapłanka o czarnych włosach. – już niebawem stanie się coś niedobrego. Widzę to w płomieniach świętego ognia.
Starzec o długiej, białej brodzie, siedzący w postawie lotosu naprzeciwko złotego, wielkiego pomnika Buddy, otworzył powoli oczy. Otaczały go płonące świece i gęsty dym kadzideł. Mnich podniósł się powoli i usiadł naprzeciwko niej, biorąc jej blade dłonie w pomarszczone ręce.
- Nadszedł czas, moje dziecko - szepnął, wpatrując się w jej czarne oczy. – Musisz otworzyć swoje serce na to, co widzisz w płomieniach.
- Widziałam Strażniczki Planet Układu Słonecznego. Walczyły z Cieniem i Chaosem, które przejęły władzę nad światem, zniszczyły go i pochłonęły ludzkość. Nie rozumiem…
- Rei, w twej duszy płonie wielka moc, która od niedawna burzy się i kotłuje, gdyż czas, który rozstrzygnie o losach tego świata, jest bliski.
- Ale dziadku! – po jej bladych policzkach popłynęły łzy. – Jak ja mogę mieć na to wpływ? Jak mogę walczyć? Nie wiem jak!
- Nie martw się, Rei, nie będziesz sama...
Wpatrywał się w zachód Słońca. Tutaj, nad morzem, to oszałamiające widowisko było mu szczególnie bliskie. Między palcami prawej dłoni prześlizgiwały się ziarenka piasku. Wciąż jeszcze słyszał dźwięk klaksonu, kiedy wyrwany z rozmyślań w ostatniej chwili zobaczył ją na środku ulicy. Jak ona to zrobiła, że z taką łatwością udało jej się podskoczyć i bezpiecznie wylądować na masce samochodu? Do tej pory czuł subtelny zapach jej perfum, wciąż jeszcze pod powiekami miał połysk jej przecudnych, długich włosów. Ile by tylko dał, by jeszcze raz móc ją zobaczyć! W tej dziewczynie było coś niepowtarzalnego, coś, co obudziło w nim dawno zapomnianą tęsknotę. Kamień, który cisnął w fale utonął z pluskiem w morskiej pianie. Nie pamiętał wielu rzeczy w swoim życiu, nigdy nie czuł się z nikim, ani niczym związany, wciąż zmieniał mieszkania i dziewczyny. Do niczego nie tęsknił, nigdy specjalnie się nie starał. W ludziach wzbudzał zaufanie i poczucie bezpieczeństwa, kolejne sukcesy zawodowe przychodziły mu z łatwością, ale nie dawały satysfakcji. Dziś przez ten ułamek sekundy, w jakiś przedziwny sposób, ona dała mu punkt zaczepienia. Punkt, dzięki któremu mógł odbić się od dna.
- Tu jesteś, Kunzite! - Mężczyzna o kręconych, brązowych włosach opadających na ramiona, usiadł koło niego na piasku. – Znowu rozmyślasz?
- Dzisiaj spotkałem dziewczynę o złotych włosach. Jeszcze nigdy, nie pragnąłem kogoś tak bardzo, jak jej wtedy... A widziałem ją przecież zaledwie przez chwilę. Neflite – westchnął ciężko – Pamiętasz nasze dzieciństwo? Choć mały szczegół?
- Straciliśmy pamięć. Obudziliśmy się na tej plaży, bez wspomnień, zupełnie wycieńczeni i bezradni. Nigdy nie natrafiliśmy na ślady naszych przyjaciół, rodziny czy przodków.
- Kim my jesteśmy, Neflite? Kim byliśmy kiedyś?
Przeraźliwy krzyk. Wokół gorąco buchających ku niebu płomieni. Trzask pękających arkad, ogłuszający grzmot walących się świątyń i krużganków. Gdzieś w oddali okrzyki walczących i chrzęst krzyżujących się mieczy. Kobieta o rudych włosach na czele małego oddziału biegła prosto na wysunięte do przodu włócznie wojowników. W ostatniej chwili, zanim potężnym uderzeniem połamała miecz jednego z rycerzy, odwróciła ku niej twarz, a w jej oczach odnalazła determinację zmieszaną z przerażającą rozpaczą…
W tej samej chwili jeszcze mokra od wody z jeziora obudziła się w czyimś miękkim łóżku. Niepewnie, otuliwszy się prześcieradłem, wstała. Za wysokim oknem rozciągało się u jej stóp Tokio pogrążone we śnie. Tylko tarcza Księżyca rozjaśniała miasto nieświadome zbliżającego się niebezpieczeństwa. Drzwi pokoju uchyliły się z cichym skrzypnięciem. Przestraszona odwróciła się, by spojrzeć prosto w błękitne oczy wysokiego mężczyzny. Serce w jej piersi zabiło niespokojnie. Przez chwilę stał przy niej, nie mogąc wydobyć z siebie słowa. Znała te oczy. Kiedyś już się w nie wpatrywała. Były jej takie bliskie, takie znajome…