06-01-2011, 21:05
1. ach... czyli że ja nie jestem "jeszcze" kobietą, bo mam tylko 20 lat, tia? Ale fakt, że zawsze z 'kobietami' i 'mężczyznami' mam problem jeśli chodzi o synonimy.
2. z tym uwolnieniem się od uczucia wciąż myślę i myślę i nie wiem jak to poprawić.
Zaraz znajdę część kolejną, co do hurtu - zgadamy się na pw.
EDIT:
(Starałam się jak mogłam opisywać jak najwięcej, mając na wzór prace znajomej. Jak wyszło, sami oceńcie [a niektórzy wiedzą jaki mam z częściami opisowymi problem]. Przepraszam tez z góry, jeśli komuś wyda się iż nadmiernie używam słowa 'kobieta', 'mężczyzna' lub 'ksiądz' - miałam straszny problem z zastąpieniem ich.)
Gwoli małych wyjaśnień, jakie dla kilku osób musiałam pisać: Każdy rozdział praktycznie jest tylko jedną sceną lub ciągiem połączonych ze sobą, ale o jednej tematyce - przeplatającej się z rozdziału na rozdział.
Co do połączenia z rozdziałem pierwszym - tekst jest pisany dwutorowo - rozdziały parzyste o czymś, nieparzyste o czymś trochę innym, jednak wszystko łączy się ze sobą i granice zacierają się im bliżej końca.
ROZDZIAŁ 2
Przez ciężkie, dębowe drzwi otwarte z donośnym hukiem, wpadły rażące promienie popołudniowego słońca. Tańcząc na kolorowej mozaice ogromnych kafli podłogowych, otoczyły zebranych w kościele wiernych przyjazną aurą, nadającą całej sytuacji atmosfery zupełnie odmiennej od tej, jaka panować powinna. Ludzie ciekawskim wzrokiem spojrzeli nagle w tył, gdzie w jaśniejącym wejściu czerniły się trzy postaci. Stojąca po lewej wysoka szatynka zaczęła iść wzdłuż szerokiej nawy głównej, kierując się prosto na ołtarz, a dwaj mężczyźni odziani w długie, ciemne szaty ruszyli tuż za nią, niosąc na ramionach duży, plastikowy worek. Głowa jednego zasłonięta była ogromnym, czarnym kapturem, drugi zaś, znajdujący się bliżej kobiety, miał pozbawioną konkretnego wyrazu twarz o ziemistej cerze. Jego gałki oczne, tak samo jak oczy dziewczyny, były czarne niczym noc. Sprawiały wrażenie zimnych, przerażających i przede wszystkim – martwych.[/p]
Ciemnowłosa, stukając wysokimi obcasami, zbliżyła się do ołtarza, lecz przystanęła przed schodkami, jakby coś nie pozwalało jej podejść bliżej. Mężczyźni stanęli za nią i zrzucili swój tobół na ziemię. Kobieta odwróciła się w stronę modlących i machnęła ręką, wyganiając ich z przybytku. Ksiądz, który chwilę temu prowadził kazanie, stał jak skamieniały, zaszokowany oraz oburzony dziwnym i karygodnym zachowaniem młodych. Dopiero po kilku chwilach spędzonych na fukaniu i wymachiwaniu rękoma, z jego spękanych ust wydobył się chrypiący głos:[/p]
– Co tu się dzieje, na Boga?! – krzyknął, składając dłonie jak do modlitwy, zaraz jednak przeżegnał się prędko, prosząc szeptem swego Ojca o wybaczenie nadaremnego użycia jego imienia.[/p]
Kobieta zwróciła się ponownie w jego stronę i uśmiechnęła szeroko, rozkładając ręce jak do powitania. Skłoniła się lekko. Powąchała powietrze i cicho parsknęła.[/p]
– Sama świętość... – powiedziała szeptem. – Jednak cieszę się, iż cię tu dziś zastaliśmy, ojcze Joel.[/p]
– Nie przypominam sobie, abym się przedstawiał – odparł duchowny, robiąc kilka kroków w tył i opierając trzęsące się ciało o ołtarz.[/p]
Na twarzy kobiety pojawił się ironiczny uśmiech. Stanęła na pierwszym schodku i głęboko wciągnęła powietrze, kwasząc wyraz twarzy. Ściskając mocno pięści ponownie wymusiła imitującą radość minę i dumnie podnosząc głowę, pokonała kolejne stopnie. Ksiądz jeszcze bardziej przylgnął do płaskorzeźby przedstawiającej chrzest Chrystusa. Kącik ust zaczął nagle mocno drgać, sprawiając, że gęsta, ciemna broda przeplatana gdzieniegdzie srebrnymi włosami, zdawała się nabierać życia. Dziewczyna stanęła przed sparaliżowanym strachem kapłanem i patrząc prosto w okalane przez pajęczynę zmarszczek oczy, których kolor był trudny do zdefiniowania ze względu na jego wiek, przekrzywiła powoli głowę w prawą stronę.[/p]
– Przychodzimy w pokoju – wyszeptała, otwierając szeroko usta i mocno akcentując ostatnie słowo. Stojący z tyłu mężczyzna parsknął głośnym śmiechem.[/p]
– Jeżeli przy–przychodzicie w poko–koju, dlaczego wyrzucacie dzie–e–ci Boże z domu ich... ich Ojca? – jąkał się Joel, ocierając z czoła zimny pot.[/p]
– Mamy do księdza sprawę. Potrzebujemy pewnych informacji, którymi ksiądz dysponuje – wypalił nagle jeden z pomocników kobiety. Ta spojrzała na niego wzrokiem pełnym gniewu, na co drugi, zakapturzony, schował się w cieniu bocznej nawy. Mężczyzna skłonił lekko głową, a na jego twarz wpełzł grymas pokory, jednak odezwał się ponownie: – Jestem tu za karę, nie dla ciebie.[/p]
Ciemnowłosa zignorowała ten komentarz i wróciła do przyglądania się bezbarwnym oczom starca.[/p]
– Pomogę wam na tyle, na ile będę w stanie to zrobić. Powiedzcie tylko, o co chodzi. – Głośno przełknął ślinę i chwycił w dłoń gruby, drewniany krzyż zwisający mu z szyi. Bladolicy podszedł do stojącej przy ścianie świecy i ruchami dłoni zapalał ją i gasił. – Kim wy jesteście?! – krzyknął ksiądz, przerażony tym widokiem.[/p]
– Niech cię to nie obchodzi – rzuciła kobieta, przykładając dłoń do jego szyi. Odetchnęła głębiej podniecona, czując pod palcami szybkie pulsowanie tętnicy duchownego. Zbliżyła się jeszcze bardziej do jego naznaczonej licznymi zmarszczkami twarzy i zaczęła krzyczeć. – Chcemy... Nie, nie... Musimy! Musimy wiedzieć, gdzie jest Relikwiarz! – Patrząc z rozbawieniem, jak kapłan rozpaczliwie próbuje złapać oddech, skinieniem ręki przywołała do siebie schowanego wciąż w kącie demona, który zdawał się być bardziej przestraszony niż torturowany ksiądz. Ten czym prędzej podbiegł do niej, ciągnąc za sobą czarny, wyglądający na ciężki, worek.[/p]
– Kochasz swojego Boga? – zapytał jegomość bawiący się świecami.[/p]
Czarnooka zwolniła uścisk, pozwalając duchownemu odpowiedzieć. Zaczął krztusić się i charkać, po czym łamiącym się głosem wypowiedział:[/p]
– Tak! I dla jego dobra nie zdradzę wam...[/p]
– Więc dołączysz do swoich... hm... braci w niebie – przerwała mu, śmiejąc się złowieszczo.[/p]
Zakapturzony sługa odwiązał worek i wyrzucił z niego ciało mężczyzny w sutannie. Powyginane palce trupa, jego rysy twarzy - to wszystko nasycone było przerażeniem, jak gdyby umarł ze strachu.[/p]
Kobieta, czerpiąc przyjemność z męki starca, oddaliła się kilka kroków od niego i już miała dokończyć dzieła siłą umysłu, kiedy nagle wyczuła kogoś za swoimi plecami. Pozwoliła człowiekowi jeszcze trochę pożyć; rozprawi się z nim później.[/p]
– Elaami... No tak, mogłem się spodziewać, że to ty zastraszasz nasz lud. Jeszcze nie masz dosyć? – odezwał się przybysz.[/p]
Nie odwróciła się, aby zobaczyć nowo przybyłego; nie musiała. Spuściła ręce wzdłuż ciała i zamknęła oczy.[/p]
– Pani... – odezwał się sługa, zerkając nerwowo to na nią, to na przybysza.[/p]
– Nie przejmujcie się nim – rozkazała, wciąż stojąc nieruchomo. Zerknęła na księdza, który leżał na podłodze niczym sparaliżowany, nie próbując nawet uciekać, widocznie pewien już swojej porażki. – Wiesz, że ja nigdy nie mam dosyć, Diego – dodała po chwili milczenia i w końcu się odwróciła.[/p]
Na środku głównej nawy stał wysoki, przystojny szatyn o jasnych oczach, ubrany w brązowe spodnie i błękitną koszulę. Przypatrywał się jej uważnie, mimowolnie omiatając czujnym wzrokiem każdy centymetr ciała.[/p]
– Pamiętasz jeszcze, jak mam na imię... Nie jest z tobą tak źle, jak myślałem – rzekł po chwili, wciąż bez konkretnego wyrazu na twarzy przybrudzonej lekkim zarostem.[/p]
– Braci się nie zapomina.[/p]
Zeszła z podestu i stanęła zaledwie kilka metrów przed nim. Jedną rękę założyła do tyłu, a o palce drugiej zaczęła okręcać sobie kosmyki długich, falowanych włosów. Gdyby nie jej ciemne oczy, wydające się nie mieć dna i zbyt obcisła, granatowa bluzeczka podkreślająca krągłości, mogłaby doskonale udawać zagubione na gwarnym placu, biedne i skrzywdzone przez los dziecko. Uśmiechnęła się tak delikatnie i miło, a jednocześnie tak ponętnie, że nawet obrażony na nią przymusowy sługa przyglądający się tej scenie, skupił wzrok na czerwonych ustach.[/p]
Diego pokiwał głową ze zrezygnowaniem i cicho parsknął, rozśmieszony.[/p]
– Nie jestem i nigdy nie byłem waszym bratem. I nigdy też nim nie będę – dodał, stawiając nacisk na ostatnie zdanie.[/p]
– Zakończ to, Pani. Nie powinniśmy z nimi zadzierać. Jeszcze nie teraz... – wtrącił swoją uwagę stojący wciąż na uboczu demon.[/p]
– Widzę, że po naszym ostatnim spotkaniu tatuś podarował ci nowych sługusów – kontynuował Diego.[/p]
Zrobiła dwa kroki do przodu, lekko kołysząc biodrami.[/p]
– Nie bądź sarkastyczny, przyjacielu. Nie wolno ci – zakpiła. Długo patrzeli sobie w oczy, przy czym ona wciąż robiła coraz to bardziej powabne miny, chcąc sprowokować anioła. Widząc jednak, że jej starania są nadaremne, ruszyła gwałtownie w stronę półprzytomnej ofiary. – Muszę się z tobą pożegnać, gdyż pragnę skończyć co zaczęłam i wrócić do domu.[/p]
– Nie zabijaj go, to w niczym nie pomoże – powiedział nagle Diego.[/p]
Elaami przystanęła na drugim stopniu i zwiesiła głowę.[/p]
– On wie, gdzie jest Relikwiarz.[/p]
– On wie, oni wiedzieli – mężczyzna wskazał ręką na ciało leżące u ich stóp – i wielu innych zna miejsce jego ukrycia, ale tylko nieliczni potrafią go otworzyć.[/p]
– Kto? – parsknęła, wymachując rękoma. – Michał, Gabriel i Rafael? Bracia mego ojca? Nie bądź śmieszny, kochany...[/p]
– W niczym nie pomoże ci zabijanie bezbronnych ludzi... kochana – wycedził. – Jeśli nie chcesz, abym ci przeszkodził... zabij mnie. – Szatynka spojrzała na niego nie dowierzając. – Chyba, że nie masz na tyle odwagi? – Elaami okręciła się na pięcie i zeszła z podium. Przez chwilę stała obrócona plecami do ołtarza i już chciała coś powiedzieć, lecz w czasie, kiedy szukała słów, Diego ją uprzedził: – Myślisz, że dlaczego jesteś tu, wśród ludzi, a nie władasz swym królestwem wraz z ojcem? Czemu on zesłał na Ziemię ciebie, a nie twoją siostrzyczkę?[/p]
– Zbliża się koniec, a ja jestem tu po to, aby wypełnić wolę mego Pana – odpowiedziała nagle, sycząc przez zęby.[/p]
– Co musisz zrobić, aby ojciec zaczął traktować cię jak godną tronu? Ilu jeszcze ludzi musi zginąć z ręki twojej i twych pobratymców, byś mogła wrócić tam, skąd cię wyklęli?[/p]
Elaami w ułamku sekundy zjawiła się przy aniele. Byli tak blisko siebie, że dziewczyna czuła zapach jego skóry. Słodka, delikatna woń drażniła jej nos, choć kiedyś nie odstępowała jej na krok. Dawno temu, zanim Diego ją zdradził... Wzdrygnęła się na wspomnienie przeszłości, lecz mimo tego, nie odeszła od mężczyzny.[/p]
Diego zrozumiał, o co jej chodzi. Niepotrzebni są im zbędni świadkowie. Siłą woli powstrzymując się przed utonięciem w czerni jej wzroku, otworzył swój umysł.[/p]
Kiedyś byłeś mój – przesłała mu swoje myśli. – Pamiętasz? Mogłeś przekroczyć granice. To było piękne. Obiecywałeś, że zawsze będziemy razem. Nie obchodziło cię, co myślą inni. Nie musiałeś żyć w strachu. Pamiętasz?[/p]
Mężczyzna nie wytrzymał; odłączył się. Odstąpił krok w tył i spuścił wzrok.[/p]
– Nie, nie pamiętam – odpowiedział po chwili, podnosząc głowę. – Nie uda ci się mnie skusić... Już nie.[/p]
– Nie kuszę cię – odparła kobieta, ponownie zmniejszając dystans. – Po prostu chciałam wiedzieć...[/p]
– To jest twoje zadanie? – wtrącił się. – Musisz z powrotem przeciągnąć mnie na waszą stronę?[/p]
Elaami tupnęła nogą jak rozpieszczone dziecko, któremu rodzice nie kupili wymarzonego prezentu.[/p]
– Nie ma żadnego zadania! Skończ tę szopkę, już i tak popsułeś moje plany.[/p]
– Więc co tu jeszcze robisz? – odszczeknął anioł, na co ze strony czarnookiego dało się słyszeć ciche „Racja”. – Czekasz na okazję, żeby zaatakować? Chcesz udowodnić ojcu, że potrafisz to zrobić?[/p]
Kobieta dyszała głośno, rozwścieczona. Próbując zachować resztki dumy wyprostowała się i gestem ręki przywołała do siebie mężczyzn w szatach, którzy razem z nią – jeden niechętnie, drugi pospiesznie – udali się w kierunku głównych drzwi. Założyła na nos ciemne okulary i przed wyjściem na dziedziniec, raz jeszcze spojrzała na Diego.[/p]
Nikomu nie muszę niczego udowadniać.[/p]
2. z tym uwolnieniem się od uczucia wciąż myślę i myślę i nie wiem jak to poprawić.
Zaraz znajdę część kolejną, co do hurtu - zgadamy się na pw.
EDIT:
(Starałam się jak mogłam opisywać jak najwięcej, mając na wzór prace znajomej. Jak wyszło, sami oceńcie [a niektórzy wiedzą jaki mam z częściami opisowymi problem]. Przepraszam tez z góry, jeśli komuś wyda się iż nadmiernie używam słowa 'kobieta', 'mężczyzna' lub 'ksiądz' - miałam straszny problem z zastąpieniem ich.)
Gwoli małych wyjaśnień, jakie dla kilku osób musiałam pisać: Każdy rozdział praktycznie jest tylko jedną sceną lub ciągiem połączonych ze sobą, ale o jednej tematyce - przeplatającej się z rozdziału na rozdział.
Co do połączenia z rozdziałem pierwszym - tekst jest pisany dwutorowo - rozdziały parzyste o czymś, nieparzyste o czymś trochę innym, jednak wszystko łączy się ze sobą i granice zacierają się im bliżej końca.
ROZDZIAŁ 2
Przez ciężkie, dębowe drzwi otwarte z donośnym hukiem, wpadły rażące promienie popołudniowego słońca. Tańcząc na kolorowej mozaice ogromnych kafli podłogowych, otoczyły zebranych w kościele wiernych przyjazną aurą, nadającą całej sytuacji atmosfery zupełnie odmiennej od tej, jaka panować powinna. Ludzie ciekawskim wzrokiem spojrzeli nagle w tył, gdzie w jaśniejącym wejściu czerniły się trzy postaci. Stojąca po lewej wysoka szatynka zaczęła iść wzdłuż szerokiej nawy głównej, kierując się prosto na ołtarz, a dwaj mężczyźni odziani w długie, ciemne szaty ruszyli tuż za nią, niosąc na ramionach duży, plastikowy worek. Głowa jednego zasłonięta była ogromnym, czarnym kapturem, drugi zaś, znajdujący się bliżej kobiety, miał pozbawioną konkretnego wyrazu twarz o ziemistej cerze. Jego gałki oczne, tak samo jak oczy dziewczyny, były czarne niczym noc. Sprawiały wrażenie zimnych, przerażających i przede wszystkim – martwych.[/p]
Ciemnowłosa, stukając wysokimi obcasami, zbliżyła się do ołtarza, lecz przystanęła przed schodkami, jakby coś nie pozwalało jej podejść bliżej. Mężczyźni stanęli za nią i zrzucili swój tobół na ziemię. Kobieta odwróciła się w stronę modlących i machnęła ręką, wyganiając ich z przybytku. Ksiądz, który chwilę temu prowadził kazanie, stał jak skamieniały, zaszokowany oraz oburzony dziwnym i karygodnym zachowaniem młodych. Dopiero po kilku chwilach spędzonych na fukaniu i wymachiwaniu rękoma, z jego spękanych ust wydobył się chrypiący głos:[/p]
– Co tu się dzieje, na Boga?! – krzyknął, składając dłonie jak do modlitwy, zaraz jednak przeżegnał się prędko, prosząc szeptem swego Ojca o wybaczenie nadaremnego użycia jego imienia.[/p]
Kobieta zwróciła się ponownie w jego stronę i uśmiechnęła szeroko, rozkładając ręce jak do powitania. Skłoniła się lekko. Powąchała powietrze i cicho parsknęła.[/p]
– Sama świętość... – powiedziała szeptem. – Jednak cieszę się, iż cię tu dziś zastaliśmy, ojcze Joel.[/p]
– Nie przypominam sobie, abym się przedstawiał – odparł duchowny, robiąc kilka kroków w tył i opierając trzęsące się ciało o ołtarz.[/p]
Na twarzy kobiety pojawił się ironiczny uśmiech. Stanęła na pierwszym schodku i głęboko wciągnęła powietrze, kwasząc wyraz twarzy. Ściskając mocno pięści ponownie wymusiła imitującą radość minę i dumnie podnosząc głowę, pokonała kolejne stopnie. Ksiądz jeszcze bardziej przylgnął do płaskorzeźby przedstawiającej chrzest Chrystusa. Kącik ust zaczął nagle mocno drgać, sprawiając, że gęsta, ciemna broda przeplatana gdzieniegdzie srebrnymi włosami, zdawała się nabierać życia. Dziewczyna stanęła przed sparaliżowanym strachem kapłanem i patrząc prosto w okalane przez pajęczynę zmarszczek oczy, których kolor był trudny do zdefiniowania ze względu na jego wiek, przekrzywiła powoli głowę w prawą stronę.[/p]
– Przychodzimy w pokoju – wyszeptała, otwierając szeroko usta i mocno akcentując ostatnie słowo. Stojący z tyłu mężczyzna parsknął głośnym śmiechem.[/p]
– Jeżeli przy–przychodzicie w poko–koju, dlaczego wyrzucacie dzie–e–ci Boże z domu ich... ich Ojca? – jąkał się Joel, ocierając z czoła zimny pot.[/p]
– Mamy do księdza sprawę. Potrzebujemy pewnych informacji, którymi ksiądz dysponuje – wypalił nagle jeden z pomocników kobiety. Ta spojrzała na niego wzrokiem pełnym gniewu, na co drugi, zakapturzony, schował się w cieniu bocznej nawy. Mężczyzna skłonił lekko głową, a na jego twarz wpełzł grymas pokory, jednak odezwał się ponownie: – Jestem tu za karę, nie dla ciebie.[/p]
Ciemnowłosa zignorowała ten komentarz i wróciła do przyglądania się bezbarwnym oczom starca.[/p]
– Pomogę wam na tyle, na ile będę w stanie to zrobić. Powiedzcie tylko, o co chodzi. – Głośno przełknął ślinę i chwycił w dłoń gruby, drewniany krzyż zwisający mu z szyi. Bladolicy podszedł do stojącej przy ścianie świecy i ruchami dłoni zapalał ją i gasił. – Kim wy jesteście?! – krzyknął ksiądz, przerażony tym widokiem.[/p]
– Niech cię to nie obchodzi – rzuciła kobieta, przykładając dłoń do jego szyi. Odetchnęła głębiej podniecona, czując pod palcami szybkie pulsowanie tętnicy duchownego. Zbliżyła się jeszcze bardziej do jego naznaczonej licznymi zmarszczkami twarzy i zaczęła krzyczeć. – Chcemy... Nie, nie... Musimy! Musimy wiedzieć, gdzie jest Relikwiarz! – Patrząc z rozbawieniem, jak kapłan rozpaczliwie próbuje złapać oddech, skinieniem ręki przywołała do siebie schowanego wciąż w kącie demona, który zdawał się być bardziej przestraszony niż torturowany ksiądz. Ten czym prędzej podbiegł do niej, ciągnąc za sobą czarny, wyglądający na ciężki, worek.[/p]
– Kochasz swojego Boga? – zapytał jegomość bawiący się świecami.[/p]
Czarnooka zwolniła uścisk, pozwalając duchownemu odpowiedzieć. Zaczął krztusić się i charkać, po czym łamiącym się głosem wypowiedział:[/p]
– Tak! I dla jego dobra nie zdradzę wam...[/p]
– Więc dołączysz do swoich... hm... braci w niebie – przerwała mu, śmiejąc się złowieszczo.[/p]
Zakapturzony sługa odwiązał worek i wyrzucił z niego ciało mężczyzny w sutannie. Powyginane palce trupa, jego rysy twarzy - to wszystko nasycone było przerażeniem, jak gdyby umarł ze strachu.[/p]
Kobieta, czerpiąc przyjemność z męki starca, oddaliła się kilka kroków od niego i już miała dokończyć dzieła siłą umysłu, kiedy nagle wyczuła kogoś za swoimi plecami. Pozwoliła człowiekowi jeszcze trochę pożyć; rozprawi się z nim później.[/p]
– Elaami... No tak, mogłem się spodziewać, że to ty zastraszasz nasz lud. Jeszcze nie masz dosyć? – odezwał się przybysz.[/p]
Nie odwróciła się, aby zobaczyć nowo przybyłego; nie musiała. Spuściła ręce wzdłuż ciała i zamknęła oczy.[/p]
– Pani... – odezwał się sługa, zerkając nerwowo to na nią, to na przybysza.[/p]
– Nie przejmujcie się nim – rozkazała, wciąż stojąc nieruchomo. Zerknęła na księdza, który leżał na podłodze niczym sparaliżowany, nie próbując nawet uciekać, widocznie pewien już swojej porażki. – Wiesz, że ja nigdy nie mam dosyć, Diego – dodała po chwili milczenia i w końcu się odwróciła.[/p]
Na środku głównej nawy stał wysoki, przystojny szatyn o jasnych oczach, ubrany w brązowe spodnie i błękitną koszulę. Przypatrywał się jej uważnie, mimowolnie omiatając czujnym wzrokiem każdy centymetr ciała.[/p]
– Pamiętasz jeszcze, jak mam na imię... Nie jest z tobą tak źle, jak myślałem – rzekł po chwili, wciąż bez konkretnego wyrazu na twarzy przybrudzonej lekkim zarostem.[/p]
– Braci się nie zapomina.[/p]
Zeszła z podestu i stanęła zaledwie kilka metrów przed nim. Jedną rękę założyła do tyłu, a o palce drugiej zaczęła okręcać sobie kosmyki długich, falowanych włosów. Gdyby nie jej ciemne oczy, wydające się nie mieć dna i zbyt obcisła, granatowa bluzeczka podkreślająca krągłości, mogłaby doskonale udawać zagubione na gwarnym placu, biedne i skrzywdzone przez los dziecko. Uśmiechnęła się tak delikatnie i miło, a jednocześnie tak ponętnie, że nawet obrażony na nią przymusowy sługa przyglądający się tej scenie, skupił wzrok na czerwonych ustach.[/p]
Diego pokiwał głową ze zrezygnowaniem i cicho parsknął, rozśmieszony.[/p]
– Nie jestem i nigdy nie byłem waszym bratem. I nigdy też nim nie będę – dodał, stawiając nacisk na ostatnie zdanie.[/p]
– Zakończ to, Pani. Nie powinniśmy z nimi zadzierać. Jeszcze nie teraz... – wtrącił swoją uwagę stojący wciąż na uboczu demon.[/p]
– Widzę, że po naszym ostatnim spotkaniu tatuś podarował ci nowych sługusów – kontynuował Diego.[/p]
Zrobiła dwa kroki do przodu, lekko kołysząc biodrami.[/p]
– Nie bądź sarkastyczny, przyjacielu. Nie wolno ci – zakpiła. Długo patrzeli sobie w oczy, przy czym ona wciąż robiła coraz to bardziej powabne miny, chcąc sprowokować anioła. Widząc jednak, że jej starania są nadaremne, ruszyła gwałtownie w stronę półprzytomnej ofiary. – Muszę się z tobą pożegnać, gdyż pragnę skończyć co zaczęłam i wrócić do domu.[/p]
– Nie zabijaj go, to w niczym nie pomoże – powiedział nagle Diego.[/p]
Elaami przystanęła na drugim stopniu i zwiesiła głowę.[/p]
– On wie, gdzie jest Relikwiarz.[/p]
– On wie, oni wiedzieli – mężczyzna wskazał ręką na ciało leżące u ich stóp – i wielu innych zna miejsce jego ukrycia, ale tylko nieliczni potrafią go otworzyć.[/p]
– Kto? – parsknęła, wymachując rękoma. – Michał, Gabriel i Rafael? Bracia mego ojca? Nie bądź śmieszny, kochany...[/p]
– W niczym nie pomoże ci zabijanie bezbronnych ludzi... kochana – wycedził. – Jeśli nie chcesz, abym ci przeszkodził... zabij mnie. – Szatynka spojrzała na niego nie dowierzając. – Chyba, że nie masz na tyle odwagi? – Elaami okręciła się na pięcie i zeszła z podium. Przez chwilę stała obrócona plecami do ołtarza i już chciała coś powiedzieć, lecz w czasie, kiedy szukała słów, Diego ją uprzedził: – Myślisz, że dlaczego jesteś tu, wśród ludzi, a nie władasz swym królestwem wraz z ojcem? Czemu on zesłał na Ziemię ciebie, a nie twoją siostrzyczkę?[/p]
– Zbliża się koniec, a ja jestem tu po to, aby wypełnić wolę mego Pana – odpowiedziała nagle, sycząc przez zęby.[/p]
– Co musisz zrobić, aby ojciec zaczął traktować cię jak godną tronu? Ilu jeszcze ludzi musi zginąć z ręki twojej i twych pobratymców, byś mogła wrócić tam, skąd cię wyklęli?[/p]
Elaami w ułamku sekundy zjawiła się przy aniele. Byli tak blisko siebie, że dziewczyna czuła zapach jego skóry. Słodka, delikatna woń drażniła jej nos, choć kiedyś nie odstępowała jej na krok. Dawno temu, zanim Diego ją zdradził... Wzdrygnęła się na wspomnienie przeszłości, lecz mimo tego, nie odeszła od mężczyzny.[/p]
Diego zrozumiał, o co jej chodzi. Niepotrzebni są im zbędni świadkowie. Siłą woli powstrzymując się przed utonięciem w czerni jej wzroku, otworzył swój umysł.[/p]
Kiedyś byłeś mój – przesłała mu swoje myśli. – Pamiętasz? Mogłeś przekroczyć granice. To było piękne. Obiecywałeś, że zawsze będziemy razem. Nie obchodziło cię, co myślą inni. Nie musiałeś żyć w strachu. Pamiętasz?[/p]
Mężczyzna nie wytrzymał; odłączył się. Odstąpił krok w tył i spuścił wzrok.[/p]
– Nie, nie pamiętam – odpowiedział po chwili, podnosząc głowę. – Nie uda ci się mnie skusić... Już nie.[/p]
– Nie kuszę cię – odparła kobieta, ponownie zmniejszając dystans. – Po prostu chciałam wiedzieć...[/p]
– To jest twoje zadanie? – wtrącił się. – Musisz z powrotem przeciągnąć mnie na waszą stronę?[/p]
Elaami tupnęła nogą jak rozpieszczone dziecko, któremu rodzice nie kupili wymarzonego prezentu.[/p]
– Nie ma żadnego zadania! Skończ tę szopkę, już i tak popsułeś moje plany.[/p]
– Więc co tu jeszcze robisz? – odszczeknął anioł, na co ze strony czarnookiego dało się słyszeć ciche „Racja”. – Czekasz na okazję, żeby zaatakować? Chcesz udowodnić ojcu, że potrafisz to zrobić?[/p]
Kobieta dyszała głośno, rozwścieczona. Próbując zachować resztki dumy wyprostowała się i gestem ręki przywołała do siebie mężczyzn w szatach, którzy razem z nią – jeden niechętnie, drugi pospiesznie – udali się w kierunku głównych drzwi. Założyła na nos ciemne okulary i przed wyjściem na dziedziniec, raz jeszcze spojrzała na Diego.[/p]
Nikomu nie muszę niczego udowadniać.[/p]