Via Appia - Forum

Pełna wersja: Relatywizm moralny (cz.2)
Aktualnie przeglądasz uproszczoną wersję forum. Kliknij tutaj, by zobaczyć wersję z pełnym formatowaniem.
Zbieżność imion jest przypadkowa, Nana-chan! Smile
Druga część (i raczej ostatnia, którą tu opublikuję)
W drodze krótkiego wyjaśnienia - akcja po początku cofa się. A zaczyna się żmudny proces przedstawiania portretów psychologicznych głównych postaci związanych ze sprawą kryminalną zawartą w początku.
Wersja jeszcze najprawdopodobniej "pod konstrukcją"
_________________________________________________________________




KOU


Co czuję? Czuję 'nic nie wartość', rozdarcie pomiędzy dwoma antagonistycznymi jestestwami. Ale czy aby na pewno są tylko dwa...? A może to jedna i ta sama osoba, może trzy, dziesięć, dwanaście? Przez ostatnie kilka dni myślę tylko nad tym czy utraciłem swoją Formę. Forma zabija indywidualność. Zacząć Formę to przestać istnieć. Być poza Formą, to przestać żyć. Pozostawiony przed tym okrutnym i bezwzględnym wyborem nie wiem czy wolę istnieć czy żyć. O czym myślę? Zapewne nie o tym, by żyć, żyć w sensie fizycznym,przeżywać w kółko ten sam dzień niezliczoną ilość razy. Chyba tęsknię, bo z pewnością mam wiele rzeczy, za którymi mogę tęsknić, chociażby z racji moich wspomnień,przeszłości, marzeń i snów. Ale nie tylko. Prozaicznie mogę tęsknić za normalnością i zdrowym środowiskiem. Za tym, by mieć kogo kochać, mieć dla kogo istnieć. Tęsknić za tamtym  życiem,tamtą miłością, a
nawet za ulotną, nieprawdziwą rzeczywistością, w której zagłębiam się w swoich uzależnieniach. Za ciszą, chwilami, w których egoistycznie nadaję światu nowych znaczeń. Za tym, by przestać podporządkowywać numery swoim kolejnym osobowościom, kazać przestać jedynce kłócić się z siedemnastką i uśmiercić wadliwą szóstkę. Zagłuszyć szloch dwunastki, rozpaczającej po odejściu swojego odwiecznego przeciwieństwa – trzynastki. Kilkanaście numerów, kilkaset milionów kombinacji. Czysty rachunek prawdopodobieństwa, w którym siła zbioru zdarzeń elementarnych aż przytłacza. Czy krzyczeliście kiedyś, że nie chcecie żyć? Że chcecie odejść, już teraz, by nie dotykać Was, nie mówić do Was, pozwolić Wam poczuć się bezpiecznie na kilka chwil w ciszy, wewnątrz siebie? Czy... widzieliście kiedyś kota zamiast szlafroka i szlafrok zamiast kota? Czy budzicie się rano, widząc wisielca, Sadako lub po prostu coś, co nie było tylko snem, a Waszą śmieszną imaginacją, wynikiem nieregularnego przyjmowania leków?
Ostatniej nocy patrzyłem na księżyc i nagle zatopił się on w mroku, wraz z całym obrazem, zniknął ze światłem latarni, która nie miała przecież prawa zgasnąć. Już nie leżę. Nie mam siły wsłuchiwać się dłużej w swój oddech. Czy idąc wieczorem ulicą nagle gasną Wam wszystkie żarówki - jak na rozkaz? Migają, trzepocząc się żałośnie, chcąc uniknąć marnego losu? Wszystko kiedyś się wypala. Czy zamykając oczy słyszycie czasem dźwięki, jakby ktoś wchodził po schodach, powoli, ale
rytmicznie...? Jakby to Wasze mózgi miały schody i coś po nich wchodziło...? Czasami słyszę zamykające się drzwi, po tym długim i wyczerpującym marszu w górę. Czujecie, że coś wypompowuje krew z Waszych żył , wysysa życie? Gapiliście się kiedyś po kilkanaście godzin w sufit, słuchając non stop tej samej piosenki? Nie jedliście nic, bo nie mogliście znieść smaku czegokolwiek, a gardło odmawiało Wam posłuszeństwa? Dla Was...to wszystko to nie ma sensu. Jest śmieszne. Wymyślone. To śmieszne, że widzi się coś, co nie istnieje, i robi się rzeczy irracjonalne, wbrew sobie i zdrowemu
rozsądkowi. Chcecie wierzyć,że to smutek... Czasem każdy go czuje. Smuci się każdy, bez względu na wiek, statut czy rolę, którą pełni. Ludzie popadają w hipokryzję, depresję. Czasem boli ich głowa, czasem ząb. Niektórzy cierpią, chorują na śmiertelne choroby. To wszystko ludzkie i normalne. Kiedy więc przestaje takie być?


- Tato... zjedz coś. - jęknęła Kyoko, klęcząc przy łóżku Kou i podsunęła mu łyżkę pełną ciepłego mleka pod usta. Jej tata leżał bezwiednie, zawieszony gdzieś pomiędzy jawą, a snem. Z trudem uchylił powieki, patrząc przymglonym wzrokiem na małoletnią córkę. Wpatrywał się w jej twarz jeszcze przez dłuższą chwilę, jakby głęboko zafascynowany, a po chwili rozchylił wargi, przyjmując pokarm. Nie mógł
przecież odmówić swojemu dziecku. Kyoko uśmiechnęła się radośnie,siadając obok niego. Kou usiadł z trudem i przyciągnął małą do siebie. Objął ją ramieniem, chcąc dać jej poczucie bezpieczeństwa...A może sam go potrzebował? Według modelu piramidy
potrzeb był już na drugim piętrze od dołu? Zaniechując wszelkich dalszych przemyśleń, objął ją ciaśniej, gładząc delikatnie po jasnych włosach. Nic nie było już ważne, prócz tego, że trzymał ją przy sobie i czuł ciepło jej skóry. Po kilkunastu minutach monotonnego głaskania jego córka wreszcie usnęła. Musnął wargami jej skroń, okrywając ją szczelnie kołdrą, po czym wstał, najciszej jak potrafił, podpierając się o ścianę. Odkąd pamiętał, zawsze mieszkali razem. Pamiętał dobrze dzień, w którym po raz pierwszy spotkał Kyoko. Było to późną, ale chłodną wiosną, a on został sam.
Był sam. Był sam, ale nie w obiegowym tego słowa znaczeniu. Spacerował, czy raczej - szukał sobie miejsca. Zamiast niego znalazł dziecko. Płaczące, zmarznięte, bezbronne. Gdy zobaczyła go, spytała, czy jest jej ojcem. Była może zbyt młoda, naiwna. Mimo wszystko, mimo swoich przypadłości, nie był przecież potworem i choć może zachowanie to nie było zbyt odpowiedzialne, wziął ją do siebie. Dał jej imię, nazwisko, wszystko czego chciała i potrzebowała. Mimo, że geny na to nie wskazywały, Kyoko była jego córką. Mimo że nikt nigdy nie wspominał o niej,nawet gdy była blisko, a gdy tylko wspominał jej imię przy kimś, widział na twarzach swoich rozmówców dziwną litość i sztuczny, przyklejony uśmiech. Z takimi myślami powędrował do łazienki. Otarł twarz zimną wodą i zakaszlał cicho. Dalej miał wysoką gorączkę. Majaki. Sny, tak realne i plastyczne, że wręcz przerażające. Ból. Ból wzbierał
w nim stopniowo, a ostatnio , w stadium najwyższego nasilenia, przejawił się w formie straszliwego, nieokiełznanego, niewyobrażalnego problemu, którym nieustannie pochłonięte były jego serce i umysł .Co bolało duszę Kou? Bolało go życie. Bolała go przeszłość. Bolała go jego własna bezsilność, słabości, bolało go to, że musiał swój ból przeboleć samemu. Skąd to się brało? Z pewnością było tak dlatego, że nikt nie potrafił podejść do niego indywidualnie. Nie był przecież ani przykładem z podręcznika, ani osobą, której kształt osobowości dyktowany jest przez otoczenie.
Woda staje się bardziej klarowna jeśli zostanie poddana destylacji. Gdy oddziela się od niej to, co brzydkie i niepotrzebne. Podobnie jest z człowiekiem – jego dobre cechy nagrzewają się i parują,uciekają z krępującej ich postaci, by następnie skroplić się i utworzyć przejrzystą mieszaninę,tak nieskończoną i idealną. Na dnie, w miejscu człowieka pozostaje jedynie ten cuchnący brud, substraty pierwiastków życia, uwięzione w pękatej, spuchniętej szklanej kolbie.
I tak powinno być. Skorupa zwana ciałem i metafizyczny świat, czystszy niż pierwszy śnieg.
Kou przyłożył czoło do zimnego lustra, oddychając nierówno. Na jego gładkiej powierzchni zaczęła zbierać się delikatna para.
Czy dlatego nie chciał kochać? Dlatego zostawił przy sobie tylko swoją córkę, która jest silna, zdrowa i z pewnością przeżyje jego samego? Co później się z nią stanie? Powinien ją zabić nim sam zginie? Zabezpieczyć na przyszłość? Przemyślenia, długie, a zarazem przesiąknięte szaleństwem odwróciły jego uwagę od tego, co działo się wokoło. Nie zauważył, że odruchowo jeździł palcem po ostrej krawędzi maszynki, dopóki nie poczuł lekkiego pieczenia. Skrzywił się , wylizując krew. Podniósł głowę, patrząc ponownie w lustro. Ktoś za nim stał. Ktoś... kogo dobrze pamiętał i kochał nad życie.
- Czego chcesz? - spytał odruchowo, opanowanym głosem. Zawsze był
dziwnie opanowany, gdy rozmawiał ze swoimi imaginacjami. Choć w pewnym
sensie uważał się za nieźle obłąkanego, że w ogóle z nimi rozmawiał. Wpatrywał się uważnie w lustro, nie chcąc się odwrócić, jednak postać, którą jak mniemał stworzyła jego wyobraźnia, nie odpowiedziała.
Izolacja od świata mu służyła. Wariował wolniej, znacznie wolniej, wraz ze świadomością swojego stanu. Takowy stan, wyryty teraz misternie dłutem mistrza, posąg, o twarzy i proporcjach tak dobrze mu znanych, widział teraz w lustrze. Coś paskudnego ocierało się o jego serce i duszę, kumulując się w jego wnętrzu, odbijając się od każdego organu, każdej kości z coraz większą prędkością. Coś sączyło się do jego uszu jak trucizna, docierając do mózgu i dudniąc pod jego czaszką,wciąż głośniej i głośniej.
Przeżerał go wirus. Nie był pusty, miał wirusa, głęboko w sobie, zamiast siebie. To różniło go od ludzi smutnych i takich, co nie potrafili odnaleźć się w tym świecie, zwalając wszystko na to, co najgorsze. Miał siebie w sobie, gdzieś daleko, daleko stąd.
A może jeszcze dalej. Może odeszło tam gdzie tamten duch... zostawiając niezdrowe, przeżarte wirusem ciało. Zacisnął mocniej zęby, powstrzymując drżenie, które gwałtownie wstrząsnęło jego ciałem,lecz mimo to dalej stał w jednym miejscu jak sparaliżowany. Zdecydowanie najgorszą z najgorszych rzeczy, którą w chwili obecnej mu się przytrafiała była taka, że ciemność nigdy nie odpowiada.
Że w obliczu miliarda pytań zostaje sam, że sam musi wypracować swoje
własne odpowiedzi. Nie było nic bardziej okrutnego.
Przetarł rękawem zaparowane lustro, ścierając tym samym swoje przywidzenie. Odetchnął z ulgą – wirus został uśpiony . Komórki jego ciała przestały się buntować przeciwko własnym tkankom.
Jedynie coś stukało. Coś stukało w jego głowie i poza nią. Ktoś pukał? Pukanie stawało się coraz głośniejsze, bardziej irytujące.
-Kyoko... - zaczął, lecz po chwili sam ruszył do drzwi. Spojrzał przelotnie na dziewczynkę, skuloną pod drzwiami. Podeszła do niego cicho, jak mgła niesiona wiatrem. Złapała go za skraj koszuli, miętosząc go bezwiednie w swoich drobnych paluszkach. Kou uchylił drzwi.
Zobaczył za nimi kobietę o ciemnych włosach i oczach, w których niemal można było się przejrzeć. Mężczyzna przez dłuższy czas wpatrywał się w te jej nieziemskie tęczówki, a może w samego siebie, jakby tonął gdzieś na dnie jej oczu. Znał dobrze tą kobietę, jednak nie pamiętał jej imienia. Być może była to Luna... albo Nana.
Luna bądź Nana uniosła kąciki ust w asymetrycznym uśmiechu. Jej twarz była wyraźnie zmęczona, przez co rysy jej twarzy wydłużały się surowo na jej bladym obliczu. Stali tak w milczeniu przez dłuższą chwilę, wpatrzeni w siebie, jakby świat nie istniał. Potem, z opóźnioną reakcją na bodziec, Kou wpuścił ją do mieszkania.
- Napijesz się czegoś? - spytał, gdy ta usiadła na kanapie, wciąż z tym dziwacznym uśmiechem, który przyrósł jej do twarzy, z oczyma wbitymi przed siebie. W ścianę. Luna-Nana wpatrywała się w pusty mur, jakby zobaczyła na nim wszystkie najpiękniejsze rzeczy na świecie i sprawiało jej to szczęście. Kou westchnął cicho, podchodząc i podając jej szklankę z wodą, lecz ta niemal natychmiast wypadła z jej ręki, z głuchym trzaskiem rozsypując się jak...Jego myśli znów pędziły, oszalałe, z zawrotną prędkością. Usiadł naprzeciwko kobiety chwytając ją za ręce, po czym zamknął je w swoich. Były zimne,tak zimne jakby wcale ich nie było. Patrzył w jej oczy, rozszerzone źrenice. Odgarnął jej włosy z szyi, przybliżając się. Wodził powoli
nosem po jej skórze, a nozdrza drgały mu nerwowo, gdy wdychał jej zapach. Pachniała słodko, aż nazbyt słodko, tak niesamowicie, że aż przymknął oczy, przez chwilę upajając się jej zapachem. Bez wątpienia, Luna-Nana była naćpana. Podejrzewał to już od chwili, gdy zobaczył ją za drzwiami. Spojrzał po raz kolejny w jej źrenice, w głąb niej, szukając przebłysków świadomości.
- Słyszysz mnie? - spytał cicho, gładząc kciukami jej dłonie.
Nie odpowiedziała od razu, a gdy wreszcie to uczyniła, jej głos był dziwnie chropowaty i niski.
- Jesteś sam? - uniosła lekko brwi i poruszyła się niespokojnie pod wpływem jego dotyku. Tak, jakby wracała z bardzo dalekiej podróży i wcale jej się to nie podobało.
- Nie... Jest jeszcze Kyoko. - zacisnął mocniej palce, nie dając jej uciec.
- Znowu ona? Przecież nie ma nikogo takiego. - rzuciła rozmarzonym, a może ironicznym tonem i zaśmiała się pod nosem – Nie ma! Jesteś
chory i wymyśliłeś sobie ją.
Kou wciągnął desperacko powietrze, a do oczu mimowolnie napłynęły mu łzy. Ktoś wreszcie powiedział mu to, czego bał się najbardziej.
Strach... Strach dominował w niemal wszystkich epizodach jego życia, odbierając mu wszystko po kolei. Obdzierał go ze wszystkich innych uczuć, uczył go niezdrowego instynktu przetrwania. Miał teraz odebrać mu córkę?
- Nie wymyśliłem. Jest... - rozglądnął się po pomieszczeniu, jednak
nie zauważając w nim swojej córki momentalnie zamilknął - Na pewno
zaraz wróci
- Nie wróci. - odparła tamta i zaczęła się śmiać. Śmiała się i śmiała, histerycznie, a jej twarz wykrzywiła się karykaturalnie. Deformowała się i deformowała, aż w końcu przestała przypominać twarz ludzką. Mężczyzna poczuł, że słabnie. Chciał uciekać, ale nie mógł, czuł się ciężki, taki ciężki...

Kou otworzył gwałtownie oczy i poderwał się . Wszystko znikło. Nie było obok niego ani Kyoko, ani Luny-Nany. Odetchnął cicho, opadając ponownie na pościel. Był środek nocy, a delikatne, żółtawe światło latarni wpadało do jego sypialni.

(i w tym miejscu urywam)

Konto usunięte

Po pierwsze, zlikwiduj niepotrzebne entery Tongue

(26-11-2010, 09:08)Kouyou napisał(a): [ -> ]Za tym by przestać podporządkowywać

"Za tym, by"

(26-11-2010, 09:08)Kouyou napisał(a): [ -> ]Czy... widzieliście kiedyś kota zamiast szlafroka i szlafrok zamiast kota?

Nadal uważam, że to myśl urwana i powinno być z dużej litery... Big Grin

(26-11-2010, 09:08)Kouyou napisał(a): [ -> ]widząc wisielca, Sadako, lub po prostu coś, co nie było tylko snem,

Przed "lub" przecinka nie stawiamy Tongue

(26-11-2010, 09:08)Kouyou napisał(a): [ -> ]Czujecie, że coś wypompowuje z Waszych żył krew, wysysa życie?

Chyba bardziej pasowałoby mi "krew z Waszych żył", ale to tylko moje odczucie Tongue

(26-11-2010, 09:08)Kouyou napisał(a): [ -> ]Dla Was...to wszystko to nie ma sensu.

Jeśli jest to zawahanie, to okej, ale jeśli myśl urwana... To "to" z dużej litery Tongue

(26-11-2010, 09:08)Kouyou napisał(a): [ -> ]rozsądkowi,.

kropka czy przecinek? Big Grin

(26-11-2010, 09:08)Kouyou napisał(a): [ -> ]Chcecie wierzyć,że to smutek... czasem każdy go czuje.

Ja "czasem" wzięłabym z dużej litery Tongue

(26-11-2010, 09:08)Kouyou napisał(a): [ -> ]Ludzie popadają w hipokryzje, depresję.

Jeśli "depresję" jest w liczbie pojedynczej, to w hipokryzji brakuje ogonka Tongue

(26-11-2010, 09:08)Kouyou napisał(a): [ -> ]- Tato... zjedz coś.

Tu szczerze nie wiem czy powinnam się przyczepić Tongue

(26-11-2010, 09:08)Kouyou napisał(a): [ -> ]chcąc dać jej poczucie bezpieczeństwa...a może sam go potrzebował?

Ale tu już bym wstawiła "A może"

(26-11-2010, 09:08)Kouyou napisał(a): [ -> ]Według modelu piramidy
potrzeb był już na drugim piętrze od dołu?

Pytanie czy stwierdzenie? Oo'

(26-11-2010, 09:08)Kouyou napisał(a): [ -> ]Spacerował, czy raczej - szukał sobie miejsca. Zamiast miejsca znalazł dziecko.

Bleeh powtórzenie Tongue

(26-11-2010, 09:08)Kouyou napisał(a): [ -> ]wspominał jej imię przy kimś widział na twarzach swoich rozmówców dziwną litość i sztuczny, przyklejony uśmiech.

ja bym dała przecinek po "kimś"

(26-11-2010, 09:08)Kouyou napisał(a): [ -> ]Ból wzbierał
w nim stopniowo a ostatnio , w stadium najwyższego nasilenia,

Przecinek albo kropka przed "a".

(26-11-2010, 09:08)Kouyou napisał(a): [ -> ]ból
przeboleć samemu.

A masło jest maślane.

(26-11-2010, 09:08)Kouyou napisał(a): [ -> ]Gdy oddziela się od niej to co brzydkie i niepotrzebne.

"to, co"

(26-11-2010, 09:08)Kouyou napisał(a): [ -> ]dopóki nie poczuł lekkiego pieczenia. Skrzywił się lekko

A fuj, "lekkiego", "lekko".

(26-11-2010, 09:08)Kouyou napisał(a): [ -> ]o twarzy i proporcjach tak dobrze mu znanych widział teraz w lustrze.

Przecinek bym przed "widział" postawiła.

(26-11-2010, 09:08)Kouyou napisał(a): [ -> ]Coś paskudnego odbijało się w jego sercu i duszy, w jego wnętrzu odbijając się od każdego organu, każdej kości z coraz większą prędkością.

Egh. "odbijało się", "odbijając się"

(26-11-2010, 09:08)Kouyou napisał(a): [ -> ]To różniło do od ludzi smutnych

"go" nie "do"

(26-11-2010, 09:08)Kouyou napisał(a): [ -> ]i takich, których nie potrafili odnaleźć się w tym świecie,

A nie "którzy"?

(26-11-2010, 09:08)Kouyou napisał(a): [ -> ]lecz mimo to dalej stał w jednym miejscu, jak sparaliżowany.

Brak przecinka przed "jak"

(26-11-2010, 09:08)Kouyou napisał(a): [ -> ]Stali tak w milczeniu przez dłuższą chwilę, wpatrzeni w siebie, jakby świat nie istniał. Potem, jakby z opóźnioną

Hę... "jakby", "jakby"

(26-11-2010, 09:08)Kouyou napisał(a): [ -> ]- Nie... jest jeszcze Kyoko. - zacisnął mocniej palce, nie dając jej uciec.

"jest" chyba dużą literą.

(26-11-2010, 09:08)Kouyou napisał(a): [ -> ]nie zauważając w nim swojej córki momentalnie zamilknął - … na pewno
poszła już spać.

To mi się jakoś nie podoba. Ta końcówka wypowiedzi. Em... Po co ten wielokropek? I dlaczego mała litera?


Co do całości - nieźle. Tam zgrzytały w wielu miejscach spacje. Albo było ich za dużo, albo nie było wcale.
Treść... Hę... Ciekawe. Szczerze, myślałam, że trochę inaczej się skończy, więc i zaskoczenie było ;]

Ah, i przez Ciebie już sama nie wiem jak to jest z dużymi/małymi literami po wielokropku.

Duś
Poprawion`
Na spacje i entery niestety nic nie poradzę - złośliwość rzeczy martwych
Dziekuję, Duś.


Kou.