Via Appia - Forum

Pełna wersja: Relatywizm moralny (POCZĄTEK)
Aktualnie przeglądasz uproszczoną wersję forum. Kliknij tutaj, by zobaczyć wersję z pełnym formatowaniem.
(Początek książki, którą aktualnie piszę. )

________________________________________________________

We wszystkim co robimy potrzebny jest motyw. Na początku nie ma nic. Stan zero. Bezwład. Następnie pojawia się impuls. Początek. Zaczyna coś się dziać. Można porównać to do pracy mózgu. Każdy mózg składa się z niemal 100 miliardów neuronów, dzięki którym myślimy, czujemy i działamy, a komórki te porozumiewają się ze sobą za pomocą impulsów elektrycznych, stając się motorem ludzkich działań. To dzięki impulsom widzimy obraz, czujemy dotyk i słyszymy dźwięki. To dzięki nim rozmyślamy i jesteśmy świadomi. To dzięki nim dokonujemy wyborów i wyrywamy się z owego bezwładu. A dla człowieka, widzącego, czującego i słyszącego więcej niż inne istoty na tym świecie nie ma nic bardziej pożądanego niż ucieczka od nicości.


* * *


Tępy dźwięk syren rozbrzmiewał w okolicy. Ludzie zamykali okna, zasłaniali zasłony. Co ciekawsi na krótki moment zerkali w stronę tego korowodu radiowozów i karetek, który gwałtownie zatrzymał się przed psychiatrykiem. Sanitariusze w białych maskach i fartuchach wbiegli do budynku, w asyście policjantów. Nikt nie zamienił ze sobą ani słowa. Białe i czarne postacie, niczym w pantomimie, porozumiewały się w znanym tylko sobie dialekcie, za pomocą pojedynczych spojrzeń i gestów. Jeden z policjantów wślizgnął się do budynku przez okno, odruchowo badając teren. Nie zauważając żadnego zagrożenia ściągnął czapkę i odetchnął cicho. Był to młody mężczyzna, o ciemnej karnacji i zupełnie nijakim wyrazie twarzy. Pomimo tego, że był policjantem od niedawna,jego fizjognomia już zdradzała to,co praca mogła zrobić z człowieka. Potrafiła uczynić go nijakim, przyprawić mu maskę, od której nie ma ucieczki,a im dłużej nosiło się w sobie tą nijakość tym głębiej wsiąkała ona w człowieka, penetrując go aż do trzewi. Istota ludzka stawała się robotem, maszyną myślącą schematycznie,reagującą odruchowo. Obdartą z indywidualności.
Policjant rozejrzał się ponownie po pomieszczeniu, błądząc lepkim wzrokiem po ścianach. Prychnął cicho, z lekką ironią. Został wezwany do 'nadzwyczajnej akcji'. Nadzwyczajnego morderstwa. Nadzwyczajnego... bo co? Bo w psychiatryku? Czy o nadzwyczajności decyduje miejsce? - zaczął dedukować, przechadzając się powoli i analizując swoje obecne położenie.- Kim mógł być morderca? Niepoczytanym wariatem, agresywnym tworem koszmarów, z szaleństwem wypisanym na twarzy... dzikością... dlatego nadzwyczajny?
Po dłuższej chwili zorientował się, że kręci się w kółko. Patrzył wciąż na te same białe ściany, nie zauważając między nimi większych różnic. Z jakiegoś powodu te ściany, raz piętrzące się, raz opadające, zdające się to oddalać, to zbliżać do siebie nadały nagle jego rozmyślaniom inny tok. Nie były już racjonalnie. Opisywał teraz to, co widział, wyrzucając ze swojego umysłu krótkie pół-myśli. Zbliżał się wieczór. Metalowe łóżka. Brudne lustro, smród. Żółte wydzieliny na podłodze. Żółte... Obskurne, tętniące niewidoczną zarazą.- Odetchnął niespokojnie. Mimo wszystko to pomieszczenie wzbudzało w nim nieprzyjemne uczucie, że coś jest nie tak. To tak, jakby skrzyżować więzienie ze szpitalem i uzewnętrznić w tym świecie wszystkie odrażające wizje ludzkiej natury. Będąc w takich miejscach normalni ludzie boją się być przyłapani na swojej nienormalności. Wyszedł szybko, kierując się w stronę taśm i cichych rozmów. Wędrówka przez korytarz dłużyła mu się, jakby ktoś nagle wydłużył go w czasoprzestrzeni. Światło migało niespokojnie. Jego kroki, z początku głośne i rytmiczne, nagle przycichły. Usłyszał chlupot. Zaskoczony zatrzymał się przy swoich współpracownikach. Buty już miał we krwi.
-Zabójstwo ze...szczególnym okrucieństwem... -zabrzmiało w jego głowie Zaraz... kto wypowiedział te słowa? Okrucieństwem... morderstwo... lekarze... krew. Słyszał bicie serca, które niczym nieprzebrzmiałe echo rozchodziło się w jego głowie. Przymknął oczy. Lekarza? Pacjent zamordował własnego lekarza? Opiekuna? - spojrzał w bok. Miejsce, na które spojrzał w jednej chwili wydało mu się zupełnie inne niż to, w którym przebywał dosłownie parę sekund wcześniej. Było ciemnejsze i dużo bardziej ponure. Dużo bardziej zamknięte i zniszczone. Zdawało mu się, że słyszał krzyki, których nie było. Słyszał je, przez krótki moment. Zrozumiał. To nie szpital i nie więzienie. To klatka dużo ciaśniejsza i bez żadnych drzwi.
Powietrze przesiąknięte było zapachem chemikaliów i rozkładającej się materii organicznej. Znał dobrze ten zapach z prosektorium, jednak teraz wydawał mu się dużo bardziej intensywny. Niedaleko musiało znajdować się ciało. Założył maseczkę, patrząc to na lekarzy, to na podłogę i zmusił się, by rzucić okiem na ciało lekarza. Zastygł w jednej chwili. Miał do czynienia już z wieloma morderstwami, jednak dopiero teraz pojął czym różnią się morderstwa zwyczajne od nadzwyczajnych. Ciało zmarłego, całe we krwi, było tak białe i pomarszczone, tak zmasakrowane jakby to nie człowiek go zabił. Taplało się we własnej krwi, która ciemniała powoli, wytwarzając potworny smród. Komórki pozbawione turgoru łuszczyły się na jego skórze, pokrytej wieloma ciętymi ranami. Ale najgorsza była twarz blada, wykrzywiona, w niemym krzyku, z szeroko otworzonymi, pustymi oczyma. I usta, na których zaczęły zbierać się już pojedyncze kropelki tłuszczu. Na co patrzył? Czy to widok mordercy tak go wystraszył? Bał się samej śmierci?
Jeden z lekarzy wyciągnął powoli z martwego ciała igłę i kawałki szkła, umieszczając wszystko w oddzielnych plastikowych torebkach. Pracował powoli, skupiony, z maską na twarzy. Ściągał kawałkiem metalu z naskórka białawą ciecz o gęstej konsystencji. Kto inny robił zdjęcia, z maską tego samego gatunku, co twarz lekarza. Spod szkła wypłynęła krew, wzbierając w nieświeżych ranach. A pod nim? Pod nim, w mętnej posoce taplały się jakieś wnętrzności. Niczym meduzy. Meduzy unoszące się bezwiednie w szkarłatnym oceanie jak cienie, widma. Duchy...
Policjant poczuł jak soki żołądkowe podeszły mu niemal do gardła. Taka sytuacja nie powinna mieć miejsca. Nie po to miał maskę. Odsunął się, na drugi koniec korytarza i nabrał gwałtownie powietrza, robiąc skłon. Po chwili było mu już lepiej. Obok niego przeszło parę funkcjonariuszy. Dopiero wtedy zobaczył wyprowadzanego, zakutego w kajdanki młodego mężczyznę. Głowę miał spuszczoną, a jasne, niemal złote włosy zakrywały mu twarz. Był bardzo chudy, lecz mimo swojego stanu w oczach policjanta był po prostu piękny. On miałby zabić? Patrząc na niego, człowiek chciał wierzyć we wszystko to, co dobre, a zwłaszcza, zwłaszcza w niewinność. Zdawało się, że płacze, jednak gdy podniósł wreszcie głowę, jego oczy były suche. Miał piękną twarz, zupełnie jasną, łagodne rysy i przenikliwe spojrzenie, lecz nawet i to oblicze nie było pozbawione maski. Niemniej jednak była to inna maska niż ta, którą miał policjant, lekarz, czy sam zmarły. Maska młodego mężczyzny była idealnie sprzeczna. Odzwierciedlała naturalne piękno z nienaturalną brzydotą, nie miała na sobie uczuć, lecz po wnikliwszym badaniu widziało się ich bez liku. Oglądanie jej w tym położeniu przesiąknięte było lękiem, strachem, że za tą twarzą kryje się to 'coś' nieznanego, za to bardzo właściwego temu miejscu. Po chwili westchnął cicho, przystając na krótki moment. Szedł powoli, jak w letargu, a biały fartuch miał splamiony krwią.
- Zostałeś aresztowany... i uznany winnym.



c.d.n.
Kouyou napisał(a):Co ciekawsi na krótki moment zerkali w stronę tego korowodu radiowozów i karetek, który gwałtownie zatrzymał się przed psychiatrykiem.
A nie mogłoby być "na krótką chwilę" zamiast "moment"? Brzmiałoby tak dużo lepiej.

Kouyou napisał(a):Sanitariusze w białych maskach i fartuchach wbiegli do budynku, w asyście policjantów.
Przecinek niepotrzebny.

Kouyou napisał(a):Nikt nie zamienił ze sobą ani słowa.
"Nikt" jest w liczbie pojedynczej (o ile w tym wypadku można w ogóle mówić o liczbie Tongue ), co powoduje, że "ze sobą" można odczytać jako "z samym sobą". Może lepiej byłoby "Nikt z nikim nie zamienił słowa"? To średnia propozycja, ale jednak bym zamienił...

Kouyou napisał(a):Białe i czarne postacie, niczym w pantomimie, porozumiewały się w znanym tylko sobie dialekcie, za pomocą pojedynczych spojrzeń i gestów.
Ostatni przecinek chyba nie jest konieczny.

Kouyou napisał(a):Pomimo tego, że był policjantem od niedawna,jego fizjognomia już zdradzała to,co praca mogła zrobić z człowieka.
"Fizjognomia" to archaiczna forma, obowiązywała w XIX wieku. Dzisiaj to już "fizjonomia" Smile
Poza tym uciekły Ci spacje przy przecinkach.

Kouyou napisał(a):Potrafiła uczynić go nijakim, przyprawić mu maskę, od której nie ma ucieczki,a im dłużej nosiło się w sobie tą nijakość tym głębiej wsiąkała ona w człowieka, penetrując go aż do trzewi. Istota ludzka stawała się robotem, maszyną myślącą schematycznie,reagującą odruchowo. Obdartą z indywidualności.
Nadal uciekające spacje. I nie „tą nijakość” ale „tę”.

Kouyou napisał(a):Wędrówka przez korytarz dłużyła mu się, jakby ktoś nagle wydłużył go w czasoprzestrzeni. Światło migało niespokojnie.
Ładniej by brzmiało „wędrówka korytarzem”, ale tak też jest ok, rzecz gustu Wink

Kouyou napisał(a):Zaskoczony zatrzymał się przy swoich współpracownikach.
Po „zaskoczony” przecinek.

Kouyou napisał(a):Miał do czynienia już z wieloma morderstwami, jednak dopiero teraz pojął czym różnią się morderstwa zwyczajne od nadzwyczajnych.
Może by tak jedne „morderstwa” zamienić na „zbrodnie”, żeby uniknąć powtórzenia?

Kouyou napisał(a):Ciało zmarłego, całe we krwi, było tak białe i pomarszczone, tak zmasakrowane jakby to nie człowiek go zabił.
Przecinek przed „jakby”.

Kouyou napisał(a):Taplało się we własnej krwi, która ciemniała powoli, wytwarzając potworny smród.
Nie mogło się taplać, bo taplanie się oznacza ruch a to przecież był trup Smile

Kouyou napisał(a):Ale najgorsza była twarz blada, wykrzywiona, w niemym krzyku, z szeroko otworzonymi, pustymi oczyma.
Po słowie „twarz” dałbym myślnik. Nie „otworzonymi” ale „otwartymi”.

Kouyou napisał(a):...maską tego samego gatunku, co twarz lekarza.
No comment. Po prostu to zmień Tongue

Kouyou napisał(a):Pod nim, w mętnej posoce taplały się jakieś wnętrzności.
Ta sama uwaga, to przy poprzednim „taplaniu” Wink

Kouyou napisał(a):Policjant poczuł jak soki żołądkowe podeszły mu niemal do gardła.
Przecinek po „poczuł”. Nie mam pewności, ale wydaje mi się, że powinien być.

Kouyou napisał(a):Odsunął się, na drugi koniec korytarza i nabrał gwałtownie powietrza, robiąc skłon.
A tu z kolei przecinek niepotrzebny Smile Ten pierwszy.


Kouyou napisał(a):Obok niego przeszło parę funkcjonariuszy.
Paru.

Kouyou napisał(a):Oglądanie jej w tym położeniu przesiąknięte było lękiem, strachem, że za tą twarzą kryje się to 'coś' nieznanego, za to bardzo właściwego temu miejscu.
Oglądanie nie może być niczym przesiąknięte Tongue Proponuję coś takiego: oglądaniu jej w tym położeniu towarzyszył lęk...
Poza tym wybierz pomiędzy lękiem a strachem, bo te dwa wyrazy znaczą dokładnie to samo i nie ma sensu się powtarzać.

Kouyou napisał(a):Po chwili westchnął cicho, przystając na krótki moment.
Podobnie jak na początku, zalecałbym raczej „krótką chwilę” Wink

Te „myślone” wypowiedzi bohatera nie muszą być wyróżnione kursywą. Mogą być normalnie.

Zgaduję, że ta książka jest Twoją pierwszą przygodą z pisaniem prozy. Jeśli mam rację, to moja rada: nie rzucaj się od razu na głęboką wodę. Jak widzisz, piszesz trochę nieuważnie, zdarzyło Ci się sporo potknięć. Poćwicz najpierw na krótszych formach, bo jeśli tak nieprzygotowany warsztatowo ukończysz powieść, to potem nie wyrobisz z korektą.
Niemniej życzę powodzenia i sukcesów Wink