18-12-2009, 15:39
Ares
Byliśmy tam tylko we dwoje. Zakochani, nie widzieliśmy świata poza sobą. Nie chcieliśmy go widzieć.
W koło spalona Warszawa. Niemcy wyprowadzali ludzi z miasta. Rabowali, niszczyli budynki.
Wszystko wokół nas płonęło. Gryzący dym wyciskał łzy z naszych wymęczonych oczu.
Wśród tego nieszczęścia, upadku, zła które zewsząd czyhało na nas, byliśmy my.
Ja i Tereska. Połączyło nas uczucie. Niewinna miłość nastolatków.
Gdy szkopy zarządzili, że ludność będzie wywożona z Warszawy. My postanowiliśmy zostać. Nie podporządkowaliśmy się rozkazowi.
Za nieposłuszeństwo groziła nam śmierć, za posłuszeństwo, niepewna przyszłość.
Chociaż z miasta nie wiele już pozostało, chcieliśmy zostać w Warszawie. Na zawsze razem.
Oboje walczyliśmy w batalionie „Zośka”. Tam zakochaliśmy się w sobie.
Gdy zobaczyłem ją pierwszy raz, nie mogłem od niej oderwać oczu. Wydawało mi się, że patrzyłem na anioła, taki pięknej dziewczyny jeszcze nigdy nie widziałem.
Byłem oczarowany Tereską. Nie chciałem odstępować jej ani na krok.
Każdą chwilę, i tą w boju, i kiedy było trochę spokojniej, spędzaliśmy razem. Potrzebowaliśmy tej bliskości. Ta miłość dawała nam otuchy. Ja żyłem dla Tereski, ona dla mnie.
- Wiesz, gdy to wszystko się skończy, pobierzemy się – powiedziałem.
- Nawet nie wiesz jak bym chciała, tylko czy ten zły świat nam na to pozwoli? – zapytała ze smutkiem w głosie.
Potem objęła mnie, i po raz pierwszy pocałowała. Na chwilę zapomniałem o wojnie, spadających bombach, i tym wszystkim co działo się wkoło.
W tych ostatnich dniach powstania, wydawało nam się, że jesteśmy najszczęśliwszymi ludźmi na świecie. Pomimo że był to najtrudniejszy okres w naszym życiu, jednak nam, wszystko wydawało się takie proste. Mieliśmy przecież siebie.
Gdy ludność cywilna opuściła Warszawę. Niemcy bezkarnie niszczyli miasto.
Ich patrole były wszędzie, najpierw szabrownicy , którzy wyszukiwali i rabowali co cenniejsze znaleziska, za nimi ci z miotaczami ognia. Po nich zostawały już tylko palące się domy.
Niemcy zabijali wszystkich Polaków na których się natknęli.
Nie było żadnej litości dla nieszczęśników którym nie udało się ukryć.
A my? No cóż. Kryliśmy się jak szczury po piwnicach i strychach.
Każdego dnia walczyliśmy o życie. Najpierw aby schować się przed Niemcami, później, aby nie umrzeć z głodu. Jednak to ciągłe niebezpieczeństwo śmierci, ten przenikliwy głód i pragnienie, nie było w stanie, choćby na moment, przyćmić naszej miłości.
Byliśmy tacy szczęśliwi, mimo tej agresji i złu, które nas otaczało, cieszyliśmy się że jesteśmy razem.
Nasz dzień zaczynał się w nocy, tyko wtedy można było w miarę niezauważalnie wyjść z piwnicy i udać się na poszukiwanie żywności i wody.
Chodziliśmy po piwnicach, szukaliśmy wszystkiego, co nadawało się do jedzenia. Często nic nie znajdowaliśmy. Przecież w tym mieście od dawna brakowało żywności. Zapasy były wyczyszczone jeszcze podczas powstania. Nasze codzienne życie ograniczało się do nocnych poszukiwań, za dnia siedzieliśmy w naszej kryjówce.
Musieliśmy być cicho, baliśmy się o każdy szmer który mógł ściągnąć na nas Niemców.
Leżeliśmy więc bez ruchu wtuleni w siebie. Szeptem rozmawialiśmy ze sobą.
- Chciała bym stąd wyjść, zobaczyć słońce. Od tygodnia nie widziałam dziennego światła.
Poszlibyśmy wtedy na leśną polanę. Byłabym ubrana na biało, uplótł byś wianek z kwiatów.
- Nie martw się – odparłem.
- Pewno niedługo Niemcy uciekną, przecież ruskie są tuż, tuż.
- Sowieci od dawna są blisko, a szkopy nie uciekają i na dodatek robią swoje, tak jakby się niczego nie bali – odpowiedziała podirytowana.
- Szczerze mówiąc też tego nie rozumiem, ale wiem że taki stan nie może trwać wiecznie.
- po tych słowach, usłyszałem jej cichutki płacz.
Przytuliłem Tereskę jeszcze mocniej i tak leżeliśmy w swoich ramionach.
- Pamiętasz jak chodziliśmy do szkoły? – zapytała.
- Pamiętam – odpowiedziałem.
- A co najbardziej zapamiętałeś z ostatnich lekcji?
- Pamiętam lekcję o greckich bogach.
- Tak? - Ja też, powiedziała.
- A który z bogów najbardziej utkwił ci w pamięci? – zapytała.
- Ares – odpowiedziałem.
- To bóg wojny. Nauczył ludzi przebiegłości w walce.
***************
Usłyszeliśmy jakieś głosy w języku niemieckim.
Dwóch szkopów weszło do naszej piwnicy.
Staraliśmy się ukryć, ale nie było już czasu. Ja wciśnięty w kącie tuż przy wejściu.
Tereska gdzieś daleko, w drugim końcu pomieszczenia.
Jeden z Niemców przeszedł koło mnie, niemal obcierając się o moje ramię.
Przyświecał sobie zapaloną zapałką. Nie widział mnie.
Wszedł głębiej. Zapałka zgasła.
Było słychać jak wygrzebuje z pudełka następną.
Stałem sparaliżowany ze strachu.
I znowu rozbłysło światło.
Niemiec zaczął przemieszczać się po pomieszczeniu. Widziałem że idzie w stronę Tereski.
Nagle wystraszył mnie ogromny huk. To był strzał z pistoletu.
- Hans, co się stało!? – zapytał Niemiec, który przeszukiwał sąsiednią piwnicę.
- Nic, nic. Odparł ten który stał w miejscu gdzie schowała się Tereska.
Potem odwrócił się, i w tym momencie zapałka w jego dłoni zgasła.
Nie zapalał następnej tylko szybkim krokiem wyszedł z naszej kryjówki.
Będąc na korytarzu, rzekł:
- Strzeliłem do zdechłego szczura, tak na wszelki wypadek.
Znam niemiecki ale nie rozumiałem o czym mówił.
Gdy wyszli z piwnicy, podbiegłem do Tereski.
Leżała na podłodze w najciemniejszym miejscu pomieszczenia.
Uklęknąłem koło niej.
- Już sobie poszli - mówiąc to, pogładziłem ją po głowie.
Miała wilgotne włosy. Odruchowo spojrzałem na swoją dłoń.
W świetle, jakie przez częściowo zasypane okienko wchodziło do piwnicy, zobaczyłem że moja ręka jest zakrwawiona.
Dopiero teraz dotarło do mnie to co się stało.
Tereska leżała w kałuży krwi, miała roztrzaskaną skroń.
Objąłem ją i delikatnie uniosłem przyciskając do mojej piersi.
Głowa Tereski bezwładnie zwisała.
Patrzyłem na zakrwawioną twarz mojej ukochanej.
- Udawałaś martwą a ten bandzior do ciebie strzelił?! – mój głos zaczął się łamać.
- Tereska, przecież nie możesz teraz odejść.
Planowaliśmy ślub, nie odchodź!
Nie zostawiaj mnie samego!
- Już niedługo szkopy wyjdą z Warszawy!
Pogrążone w wiecznym śnie ciało mojej ukochanej, obsuwało się bezwładnie z moich rąk.
Przeniosłem ją do miejsca które służyło nam za łóżko.
Położyłem głowę na jej piersi i płakałem.
- Czuję Twoje ciepło – szeptałem.
Czuję Twoją bliskość, tylko serca nie słyszę.
Zostawiłaś mnie samego na tym złym świecie i odeszłaś.
Po cóż mi żyć bez Ciebie?
Zabierz mnie ze sobą, chcę być tam gdzie Ty.
Mówiłem do niej, a ona milczała.
Po chwili w moje nozdrza uderzył zapach gryzącego dymu. Szybko doszło do mnie, że jestem w budynku który właśnie został podpalony. Od wejścia wpadały do pomieszczenia kłęby siwego dymu.
Wiedziałem, że jeśli nie wyjdę stąd, to za chwilę zaczadzą się na śmierć.
Nie chciałem już więcej żyć, nie miałem po co.
Straciłem najukochańszą osobę w moim życiu.
W jednej chwili cała siła przetrwania jaka we mnie wcześniej drzemała, teraz uszła w nicość.
Jeszcze raz położyłem głowę na jej piersi, zamknąłem oczy i czekałem na śmierć.
- Tereska, za chwilę będziemy razem. Nie zostawię cię samej. Już nic nas nie rozdzieli.
Straciłem przytomność.
Siedzieliśmy na zielonej polance otoczeni lasem. Słońce świeciło
Tereska ubrana na biało, z uplecionym z polnych kwiatów wiankiem na głowie.
Ja w swoich ubraniach z powstania, z opaską biało-czerwoną na ręce.
- Ty mój Aresie – szeptała do mnie z promienistym uśmiechem na twarzy. Gładziła mnie dłonią po policzku
- Nie musisz mi teraz towarzyszyć.
Chcę żebyś wrócił do naszych. Potrzebują twojej pomocy.
Swoją walką będziesz im dodawał otuchy.
Ja jestem już bezpieczna, ale oni ciebie potrzebują.
Idź do nich!
Dowidzenia kochany mój!
Nagle ocknąłem się. Leżałem przy martwej Teresce. Nie było już łąki w lesie.
Ponownie byłem w piwnicy.
Otaczała mnie ciemność i gryzący dym.
- Pomagać naszym. – pomyślałem.
- Muszę pomagać naszym, tak chciała Tereska!
Jakaś nowa siła wstąpiła we mnie.
Pocałowałem swoją ukochaną a później wybiegłem na korytarz.
Znałem przejście do drugiego budynku. Przebili je powstańcy podczas walk.
Biegłem w tamtą stronę. Dym uniemożliwiał mi oddychanie. Od tamtego miejsca dzieliło mnie tylko kilkanaście metrów. Jednak w tych warunkach, wydawała się to odległością nie do przebycia.
Ostatkiem sił, z resztką powietrza w płucach, przeszedłem na drugą stronę.
Dopiero teraz mogłem odetchnąć. Usiadłem na chwile aby złapać oddech, byłem przemęczony.
i wtedy, na drugim końcu korytarza usłyszałem Niemców.
Coś we mnie wstąpiło, nie bałem się, czułem się taki silny.
Szedłem w ich stronę. Po drodze jakiś cienki drut zaplątał się w koło mojej stopy.
Podniosłem go i ruszyłem dalej.
- Jestem Ares! Bóg wojny nieczystej i podstępnej! Nauczę ludzi walczyć! Dam im przykład i otuchę!
- Hans, Kurt! Wychodźcie już! Gdzie jesteście? - czterech żołnierzy wermachtu chodziło po piwnicy i szukało swoich kolegów.
- Mein Gott. Oni tu są! – zawołał jeden z nich.
Kurt siedział oparty o ścianę. Miał otwarte oczy i przerażoną twarz.
Nie żył.
Jego szyja była ciasno owinięta cienkim miedzianym drutem.
Koło niego siedział Hans. Miał przestrzeloną skroń.
Na czole miał wyryty napis „ ARES”.
*****************
W Budynku przy Pięknej, znalazłem pocisk. Wielki, miał chyba z pół metra długości.
Wpadł do pomieszczenia przez okno i zakończył swój lot na kanapie w jednym ze zdemolowanych pokoi.
Już sam fakt że nie eksplodował, było mało spotykanym zjawiskiem. I jeszcze ta kanapa…
- Myślisz że mnie zabijesz? –zapytałem w myślach?
- Jestem Bogiem wojny. Od teraz będziesz posłuszny Aresowi.
Widziałem kiedyś jednego z naszych dowódców który rozbrajał taki niewypał. Był saperem.
Ta skąpa wiedza musiała mi wystarczyć, postanowiłem bowiem wygrzebać ładunek z tego pocisku.
Nie wiedziałem jeszcze do czego go wykorzystam, ale okazji do zastosowania materiału wybuchowego w tych warunkach było naprawdę dużo.
Czekałem na tą chwilę od kilku godzin. Chodziłem za nimi już od rana. Wreszcie po długim oczekiwaniu, szkopy postanowili odpocząć.
Stałem na piętrze budynku przy ulicy Poznańskiej, a pode mną kilkunastu Niemców zajmujących się grabieniem i niszczeniem, teraz wygrzewało się beztrosko w promieniach słonecznych.
Drogę ucieczki miałem już zaplanowaną. Musiałem tylko przejść do następnego pomieszczenia, a tam przez dziurę w ścianie wydostać się na tyły budynku.
- Teraz zobaczycie na co stać Aresa.
Obyście wszyscy zginęli!
- Za Tereskę! – i w tym momencie wyrzuciłem za okno walizkę. Nosiłem ją przy sobie, czekając na dogodny moment. Później wbiegłem za ścianę, skuliłem się czekając na efekt. Wszystko trwało może jedną sekundę.
Olbrzymia eksplozja zatrzęsła okolicą.
Usłyszałem jęki rannych szkopów.
Doskoczyłem do okna i zacząłem strzelać do tych którzy przeżyli wybuch.
Byłem jak w transie. Wystrzelałem ze zdobycznego szmajsera dwa pełne magazynki.
- Ares was wszystkich zniszczy! Nie wyjdziecie stąd żywi! - wrzeszczałem do nich po niemiecku.
Głosy szkopów umilkły.
Zbiegłem na dół. Wiedziałem że nie mam dużo czasu, trzem najbliżej leżącym szkopom zabrałem broń, torby z amunicją i żywnością, później uciekłem do swojej kryjówki.
To właśnie dzięki tak zdobytej żywności udawało mi się przeżyć.
Nikt mnie nie widział.
Po kilku minutach, na miejsce wybuchu przybyli żołnierze.
Zaczęli przeszukiwać teren.
Jedyny ślad jaki pozostał po zamachowcu, to napis „ARES”.
Ktoś wyrył go na parapecie okna, z którego wyrzucono walizkę.
*****************************
Znalazłem zwłoki niemieckiego żołnierza. To nic nadzwyczajnego, było ich w tym mieście wiele.
Przysypany gruzami aż po szyję z głową wystającą ponad grobowy kopiec, z odkrytymi zębami i brakiem nosa. Wszystko to tworzyło makabryczny obraz. Przed wojną nie mógłbym na to patrzeć, teraz taki widok nie robił na mnie większego wrażenia. A właściwie zrobił.
Wyglądał tak ohydnie, że doskonale nadawał się na aktora do mojego teatrzyku .
Odkopałem go i pod osłoną nocy zaniosłem w miejsce, gdzie raz dziennie gromadzili się Niemcy.
Patrole szabrowników i wypalaczy, każdego dnia z tego miejsca rozchodzili się do swoich codziennych obowiązków.
Zbiórkę mieli o świcie. Niemal natychmiast zauważyli że do okna na pierwszym piętrze przywiązany był sznur, na jego końcu wisiały zwłoki.
Rozkładające się ciało o twarzy upiora i dłoniach częściowo pokrytych skórą, ubrane w niemiecki mundur. Do piersi miało przybitą grubym gwoździem tablicę, a na niej napis po niemiecku:
„ To samo czeka każdego z was w Warszawie”, podpisane „ARES”.
Chłodny lęk przeszył żołnierzy zgromadzonych w koło wisielca. Jedni odwracali głowę żeby nie widzieć tego potwornego widoku. Inni wymiotowali na widok rozkładających się zwłok.
Tego dnia nikt nie zginął z rąk Aresa, mimo to, poranne wydarzenie pozostawiło głębokie piętno w świadomości Niemców. Nie czuli się już tak bezkarni w opustoszałej Warszawie.
************************************
Zaszyłem się w kryjówce naprzeciwko niemieckich koszar, byłem uzbrojony po zęby.
- Tereska, mam nadzieję że patrzysz na mnie, za chwilę twój Ares zrobi szkopom piekło.
- szepnąłem pod nosem.
Wziąłem do ręki tubę którą znalazłem kilka dni temu, przystawiłem ją do ust i zacząłem wyć.
Byłem zaskoczony rezultatem. Nie spodziewałem się że tak dobrze wyjdzie.
Brzmiałem dokładnie jak syrena alarmowa przestrzegająca przed atakiem lotniczym.
Zdezorientowani Niemcy zaczęli w popłochu wybiegać na plac.
I właśnie na to czekałem.
Odrzuciłem tubę, chwyciłem szmajsera i zacząłem strzelać do tłumu.
Widziałem jak szkopy padali od kul. Na placu zapanował chaos.
Wrzaski dowódców przemieszane z jękami rannych tworzyło atmosferę piekła na ziemi.
Po kilkunastu sekundach zmieniłem magazynek. W tej samej chwili, tuż nade mną seria z karabinu maszynowego rozryła ścianę. Przykucnąłem i rozejrzałem się na boki.
Kilku szkopów biegło w moją stronę.
Puściłem serię w ich stronę i zacząłem uciekać.
Ciągle strzelali. Miałem jeszcze kilka metrów do kanału który był moim schronieniem.
Nagle poczułem ból w boku.
- Trafili mnie.
Nogi ugięły się pode mną, jednak mimo to resztką sił udało mi się wskoczyć do włazu.
Niemcy wrzucili za mną granat, schowałem się w wyłomie w ścianie więc odłamki nie sięgnęły mnie.
Myślałem że szkopy wejdą za mną do kanału, na szczęście nie weszli.
Bardzo krwawiłem.
Miałem przestrzelony bok. Kula przeszła na wylot.
Udało mi się dojść do mojej kryjówki. Położyłem się i straciłem przytomność.
Tereska siedziała na krawędzi mojego łóżka.
- Aresie ty mój. Jeszcze nie czas na ciebie.
Warszawiacy ciebie potrzebują. Dodajesz im otuchy. Dzięki tobie mają siłę aby przetrwać.
Walcz i nie poddawaj się! Wierzę w ciebie, dasz radę!
Odzyskałem przytomność. Nie wiem jak długo byłem nieobecny.
*********************************
Mijały tygodnie, rana goiła się bez większych komplikacji. Byłem już na tyle silny że mogłem ponownie wyjść na łowy.
Tym razem swoją pułapkę zastawiłem w podwórzu jednej z kamienic na ulicy Brackiej.
Stworzyłem scenerię której najważniejszym elementem był ustawiony na parapecie patefon.
Zrobiło się ciemno. Nagle rozległa się muzyka. Był to „Marsz żałobny” Chopina.
Było go słychać na całej ulicy. Kilku Niemców przybiegło zobaczyć skąd dochodzi muzyka.
Wbiegli na podwórko, a tam trzech rozkładających się trupów, siedziało tak jak by byli widownią na przedstawieniu, przodem do grającego patefonu. Tuż koło nich wisiała kukła Hitlera.
Było na niej napisane „kaput”.
Mimo głośnej muzyki, dało się słyszeć głuchy, mocno przytłumiony wybuch.
W tym momencie jedna ze ścian runęła na podwórko, blokując wyjście żołnierzom.
Miałem ich!
Wszystkich zastrzeliłem. Zabrałem im broń, oraz torby z amunicją i jedzeniem, po czym wbiłem tablicę między niemieckimi trupami i uciekłem do swojej kryjówki.
Na tablicy napisałem „ Zdawanie broni między godziną 20-24” podpisano „Ares”
Nikt nie wie jakie były dalsze losy Aresa.
Mówi się że Niemcy pozostawili zatrute jedzenie po którym słaniający się na nogach, wyszedł na ulicę.
Kiedy został zauważony przez patrol, zaczęto do niego strzelać.
Ares odpowiedział ogniem. Dwoma ostatnimi nabojami pozbawił siebie życia.
"Przechodniu, powiedz Polsce, tu leżym jej syny, prawom jej do ostatniej posłuszni godziny"
Byliśmy tam tylko we dwoje. Zakochani, nie widzieliśmy świata poza sobą. Nie chcieliśmy go widzieć.
W koło spalona Warszawa. Niemcy wyprowadzali ludzi z miasta. Rabowali, niszczyli budynki.
Wszystko wokół nas płonęło. Gryzący dym wyciskał łzy z naszych wymęczonych oczu.
Wśród tego nieszczęścia, upadku, zła które zewsząd czyhało na nas, byliśmy my.
Ja i Tereska. Połączyło nas uczucie. Niewinna miłość nastolatków.
Gdy szkopy zarządzili, że ludność będzie wywożona z Warszawy. My postanowiliśmy zostać. Nie podporządkowaliśmy się rozkazowi.
Za nieposłuszeństwo groziła nam śmierć, za posłuszeństwo, niepewna przyszłość.
Chociaż z miasta nie wiele już pozostało, chcieliśmy zostać w Warszawie. Na zawsze razem.
Oboje walczyliśmy w batalionie „Zośka”. Tam zakochaliśmy się w sobie.
Gdy zobaczyłem ją pierwszy raz, nie mogłem od niej oderwać oczu. Wydawało mi się, że patrzyłem na anioła, taki pięknej dziewczyny jeszcze nigdy nie widziałem.
Byłem oczarowany Tereską. Nie chciałem odstępować jej ani na krok.
Każdą chwilę, i tą w boju, i kiedy było trochę spokojniej, spędzaliśmy razem. Potrzebowaliśmy tej bliskości. Ta miłość dawała nam otuchy. Ja żyłem dla Tereski, ona dla mnie.
- Wiesz, gdy to wszystko się skończy, pobierzemy się – powiedziałem.
- Nawet nie wiesz jak bym chciała, tylko czy ten zły świat nam na to pozwoli? – zapytała ze smutkiem w głosie.
Potem objęła mnie, i po raz pierwszy pocałowała. Na chwilę zapomniałem o wojnie, spadających bombach, i tym wszystkim co działo się wkoło.
W tych ostatnich dniach powstania, wydawało nam się, że jesteśmy najszczęśliwszymi ludźmi na świecie. Pomimo że był to najtrudniejszy okres w naszym życiu, jednak nam, wszystko wydawało się takie proste. Mieliśmy przecież siebie.
Gdy ludność cywilna opuściła Warszawę. Niemcy bezkarnie niszczyli miasto.
Ich patrole były wszędzie, najpierw szabrownicy , którzy wyszukiwali i rabowali co cenniejsze znaleziska, za nimi ci z miotaczami ognia. Po nich zostawały już tylko palące się domy.
Niemcy zabijali wszystkich Polaków na których się natknęli.
Nie było żadnej litości dla nieszczęśników którym nie udało się ukryć.
A my? No cóż. Kryliśmy się jak szczury po piwnicach i strychach.
Każdego dnia walczyliśmy o życie. Najpierw aby schować się przed Niemcami, później, aby nie umrzeć z głodu. Jednak to ciągłe niebezpieczeństwo śmierci, ten przenikliwy głód i pragnienie, nie było w stanie, choćby na moment, przyćmić naszej miłości.
Byliśmy tacy szczęśliwi, mimo tej agresji i złu, które nas otaczało, cieszyliśmy się że jesteśmy razem.
Nasz dzień zaczynał się w nocy, tyko wtedy można było w miarę niezauważalnie wyjść z piwnicy i udać się na poszukiwanie żywności i wody.
Chodziliśmy po piwnicach, szukaliśmy wszystkiego, co nadawało się do jedzenia. Często nic nie znajdowaliśmy. Przecież w tym mieście od dawna brakowało żywności. Zapasy były wyczyszczone jeszcze podczas powstania. Nasze codzienne życie ograniczało się do nocnych poszukiwań, za dnia siedzieliśmy w naszej kryjówce.
Musieliśmy być cicho, baliśmy się o każdy szmer który mógł ściągnąć na nas Niemców.
Leżeliśmy więc bez ruchu wtuleni w siebie. Szeptem rozmawialiśmy ze sobą.
- Chciała bym stąd wyjść, zobaczyć słońce. Od tygodnia nie widziałam dziennego światła.
Poszlibyśmy wtedy na leśną polanę. Byłabym ubrana na biało, uplótł byś wianek z kwiatów.
- Nie martw się – odparłem.
- Pewno niedługo Niemcy uciekną, przecież ruskie są tuż, tuż.
- Sowieci od dawna są blisko, a szkopy nie uciekają i na dodatek robią swoje, tak jakby się niczego nie bali – odpowiedziała podirytowana.
- Szczerze mówiąc też tego nie rozumiem, ale wiem że taki stan nie może trwać wiecznie.
- po tych słowach, usłyszałem jej cichutki płacz.
Przytuliłem Tereskę jeszcze mocniej i tak leżeliśmy w swoich ramionach.
- Pamiętasz jak chodziliśmy do szkoły? – zapytała.
- Pamiętam – odpowiedziałem.
- A co najbardziej zapamiętałeś z ostatnich lekcji?
- Pamiętam lekcję o greckich bogach.
- Tak? - Ja też, powiedziała.
- A który z bogów najbardziej utkwił ci w pamięci? – zapytała.
- Ares – odpowiedziałem.
- To bóg wojny. Nauczył ludzi przebiegłości w walce.
***************
Usłyszeliśmy jakieś głosy w języku niemieckim.
Dwóch szkopów weszło do naszej piwnicy.
Staraliśmy się ukryć, ale nie było już czasu. Ja wciśnięty w kącie tuż przy wejściu.
Tereska gdzieś daleko, w drugim końcu pomieszczenia.
Jeden z Niemców przeszedł koło mnie, niemal obcierając się o moje ramię.
Przyświecał sobie zapaloną zapałką. Nie widział mnie.
Wszedł głębiej. Zapałka zgasła.
Było słychać jak wygrzebuje z pudełka następną.
Stałem sparaliżowany ze strachu.
I znowu rozbłysło światło.
Niemiec zaczął przemieszczać się po pomieszczeniu. Widziałem że idzie w stronę Tereski.
Nagle wystraszył mnie ogromny huk. To był strzał z pistoletu.
- Hans, co się stało!? – zapytał Niemiec, który przeszukiwał sąsiednią piwnicę.
- Nic, nic. Odparł ten który stał w miejscu gdzie schowała się Tereska.
Potem odwrócił się, i w tym momencie zapałka w jego dłoni zgasła.
Nie zapalał następnej tylko szybkim krokiem wyszedł z naszej kryjówki.
Będąc na korytarzu, rzekł:
- Strzeliłem do zdechłego szczura, tak na wszelki wypadek.
Znam niemiecki ale nie rozumiałem o czym mówił.
Gdy wyszli z piwnicy, podbiegłem do Tereski.
Leżała na podłodze w najciemniejszym miejscu pomieszczenia.
Uklęknąłem koło niej.
- Już sobie poszli - mówiąc to, pogładziłem ją po głowie.
Miała wilgotne włosy. Odruchowo spojrzałem na swoją dłoń.
W świetle, jakie przez częściowo zasypane okienko wchodziło do piwnicy, zobaczyłem że moja ręka jest zakrwawiona.
Dopiero teraz dotarło do mnie to co się stało.
Tereska leżała w kałuży krwi, miała roztrzaskaną skroń.
Objąłem ją i delikatnie uniosłem przyciskając do mojej piersi.
Głowa Tereski bezwładnie zwisała.
Patrzyłem na zakrwawioną twarz mojej ukochanej.
- Udawałaś martwą a ten bandzior do ciebie strzelił?! – mój głos zaczął się łamać.
- Tereska, przecież nie możesz teraz odejść.
Planowaliśmy ślub, nie odchodź!
Nie zostawiaj mnie samego!
- Już niedługo szkopy wyjdą z Warszawy!
Pogrążone w wiecznym śnie ciało mojej ukochanej, obsuwało się bezwładnie z moich rąk.
Przeniosłem ją do miejsca które służyło nam za łóżko.
Położyłem głowę na jej piersi i płakałem.
- Czuję Twoje ciepło – szeptałem.
Czuję Twoją bliskość, tylko serca nie słyszę.
Zostawiłaś mnie samego na tym złym świecie i odeszłaś.
Po cóż mi żyć bez Ciebie?
Zabierz mnie ze sobą, chcę być tam gdzie Ty.
Mówiłem do niej, a ona milczała.
Po chwili w moje nozdrza uderzył zapach gryzącego dymu. Szybko doszło do mnie, że jestem w budynku który właśnie został podpalony. Od wejścia wpadały do pomieszczenia kłęby siwego dymu.
Wiedziałem, że jeśli nie wyjdę stąd, to za chwilę zaczadzą się na śmierć.
Nie chciałem już więcej żyć, nie miałem po co.
Straciłem najukochańszą osobę w moim życiu.
W jednej chwili cała siła przetrwania jaka we mnie wcześniej drzemała, teraz uszła w nicość.
Jeszcze raz położyłem głowę na jej piersi, zamknąłem oczy i czekałem na śmierć.
- Tereska, za chwilę będziemy razem. Nie zostawię cię samej. Już nic nas nie rozdzieli.
Straciłem przytomność.
Siedzieliśmy na zielonej polance otoczeni lasem. Słońce świeciło
Tereska ubrana na biało, z uplecionym z polnych kwiatów wiankiem na głowie.
Ja w swoich ubraniach z powstania, z opaską biało-czerwoną na ręce.
- Ty mój Aresie – szeptała do mnie z promienistym uśmiechem na twarzy. Gładziła mnie dłonią po policzku
- Nie musisz mi teraz towarzyszyć.
Chcę żebyś wrócił do naszych. Potrzebują twojej pomocy.
Swoją walką będziesz im dodawał otuchy.
Ja jestem już bezpieczna, ale oni ciebie potrzebują.
Idź do nich!
Dowidzenia kochany mój!
Nagle ocknąłem się. Leżałem przy martwej Teresce. Nie było już łąki w lesie.
Ponownie byłem w piwnicy.
Otaczała mnie ciemność i gryzący dym.
- Pomagać naszym. – pomyślałem.
- Muszę pomagać naszym, tak chciała Tereska!
Jakaś nowa siła wstąpiła we mnie.
Pocałowałem swoją ukochaną a później wybiegłem na korytarz.
Znałem przejście do drugiego budynku. Przebili je powstańcy podczas walk.
Biegłem w tamtą stronę. Dym uniemożliwiał mi oddychanie. Od tamtego miejsca dzieliło mnie tylko kilkanaście metrów. Jednak w tych warunkach, wydawała się to odległością nie do przebycia.
Ostatkiem sił, z resztką powietrza w płucach, przeszedłem na drugą stronę.
Dopiero teraz mogłem odetchnąć. Usiadłem na chwile aby złapać oddech, byłem przemęczony.
i wtedy, na drugim końcu korytarza usłyszałem Niemców.
Coś we mnie wstąpiło, nie bałem się, czułem się taki silny.
Szedłem w ich stronę. Po drodze jakiś cienki drut zaplątał się w koło mojej stopy.
Podniosłem go i ruszyłem dalej.
- Jestem Ares! Bóg wojny nieczystej i podstępnej! Nauczę ludzi walczyć! Dam im przykład i otuchę!
- Hans, Kurt! Wychodźcie już! Gdzie jesteście? - czterech żołnierzy wermachtu chodziło po piwnicy i szukało swoich kolegów.
- Mein Gott. Oni tu są! – zawołał jeden z nich.
Kurt siedział oparty o ścianę. Miał otwarte oczy i przerażoną twarz.
Nie żył.
Jego szyja była ciasno owinięta cienkim miedzianym drutem.
Koło niego siedział Hans. Miał przestrzeloną skroń.
Na czole miał wyryty napis „ ARES”.
*****************
W Budynku przy Pięknej, znalazłem pocisk. Wielki, miał chyba z pół metra długości.
Wpadł do pomieszczenia przez okno i zakończył swój lot na kanapie w jednym ze zdemolowanych pokoi.
Już sam fakt że nie eksplodował, było mało spotykanym zjawiskiem. I jeszcze ta kanapa…
- Myślisz że mnie zabijesz? –zapytałem w myślach?
- Jestem Bogiem wojny. Od teraz będziesz posłuszny Aresowi.
Widziałem kiedyś jednego z naszych dowódców który rozbrajał taki niewypał. Był saperem.
Ta skąpa wiedza musiała mi wystarczyć, postanowiłem bowiem wygrzebać ładunek z tego pocisku.
Nie wiedziałem jeszcze do czego go wykorzystam, ale okazji do zastosowania materiału wybuchowego w tych warunkach było naprawdę dużo.
Czekałem na tą chwilę od kilku godzin. Chodziłem za nimi już od rana. Wreszcie po długim oczekiwaniu, szkopy postanowili odpocząć.
Stałem na piętrze budynku przy ulicy Poznańskiej, a pode mną kilkunastu Niemców zajmujących się grabieniem i niszczeniem, teraz wygrzewało się beztrosko w promieniach słonecznych.
Drogę ucieczki miałem już zaplanowaną. Musiałem tylko przejść do następnego pomieszczenia, a tam przez dziurę w ścianie wydostać się na tyły budynku.
- Teraz zobaczycie na co stać Aresa.
Obyście wszyscy zginęli!
- Za Tereskę! – i w tym momencie wyrzuciłem za okno walizkę. Nosiłem ją przy sobie, czekając na dogodny moment. Później wbiegłem za ścianę, skuliłem się czekając na efekt. Wszystko trwało może jedną sekundę.
Olbrzymia eksplozja zatrzęsła okolicą.
Usłyszałem jęki rannych szkopów.
Doskoczyłem do okna i zacząłem strzelać do tych którzy przeżyli wybuch.
Byłem jak w transie. Wystrzelałem ze zdobycznego szmajsera dwa pełne magazynki.
- Ares was wszystkich zniszczy! Nie wyjdziecie stąd żywi! - wrzeszczałem do nich po niemiecku.
Głosy szkopów umilkły.
Zbiegłem na dół. Wiedziałem że nie mam dużo czasu, trzem najbliżej leżącym szkopom zabrałem broń, torby z amunicją i żywnością, później uciekłem do swojej kryjówki.
To właśnie dzięki tak zdobytej żywności udawało mi się przeżyć.
Nikt mnie nie widział.
Po kilku minutach, na miejsce wybuchu przybyli żołnierze.
Zaczęli przeszukiwać teren.
Jedyny ślad jaki pozostał po zamachowcu, to napis „ARES”.
Ktoś wyrył go na parapecie okna, z którego wyrzucono walizkę.
*****************************
Znalazłem zwłoki niemieckiego żołnierza. To nic nadzwyczajnego, było ich w tym mieście wiele.
Przysypany gruzami aż po szyję z głową wystającą ponad grobowy kopiec, z odkrytymi zębami i brakiem nosa. Wszystko to tworzyło makabryczny obraz. Przed wojną nie mógłbym na to patrzeć, teraz taki widok nie robił na mnie większego wrażenia. A właściwie zrobił.
Wyglądał tak ohydnie, że doskonale nadawał się na aktora do mojego teatrzyku .
Odkopałem go i pod osłoną nocy zaniosłem w miejsce, gdzie raz dziennie gromadzili się Niemcy.
Patrole szabrowników i wypalaczy, każdego dnia z tego miejsca rozchodzili się do swoich codziennych obowiązków.
Zbiórkę mieli o świcie. Niemal natychmiast zauważyli że do okna na pierwszym piętrze przywiązany był sznur, na jego końcu wisiały zwłoki.
Rozkładające się ciało o twarzy upiora i dłoniach częściowo pokrytych skórą, ubrane w niemiecki mundur. Do piersi miało przybitą grubym gwoździem tablicę, a na niej napis po niemiecku:
„ To samo czeka każdego z was w Warszawie”, podpisane „ARES”.
Chłodny lęk przeszył żołnierzy zgromadzonych w koło wisielca. Jedni odwracali głowę żeby nie widzieć tego potwornego widoku. Inni wymiotowali na widok rozkładających się zwłok.
Tego dnia nikt nie zginął z rąk Aresa, mimo to, poranne wydarzenie pozostawiło głębokie piętno w świadomości Niemców. Nie czuli się już tak bezkarni w opustoszałej Warszawie.
************************************
Zaszyłem się w kryjówce naprzeciwko niemieckich koszar, byłem uzbrojony po zęby.
- Tereska, mam nadzieję że patrzysz na mnie, za chwilę twój Ares zrobi szkopom piekło.
- szepnąłem pod nosem.
Wziąłem do ręki tubę którą znalazłem kilka dni temu, przystawiłem ją do ust i zacząłem wyć.
Byłem zaskoczony rezultatem. Nie spodziewałem się że tak dobrze wyjdzie.
Brzmiałem dokładnie jak syrena alarmowa przestrzegająca przed atakiem lotniczym.
Zdezorientowani Niemcy zaczęli w popłochu wybiegać na plac.
I właśnie na to czekałem.
Odrzuciłem tubę, chwyciłem szmajsera i zacząłem strzelać do tłumu.
Widziałem jak szkopy padali od kul. Na placu zapanował chaos.
Wrzaski dowódców przemieszane z jękami rannych tworzyło atmosferę piekła na ziemi.
Po kilkunastu sekundach zmieniłem magazynek. W tej samej chwili, tuż nade mną seria z karabinu maszynowego rozryła ścianę. Przykucnąłem i rozejrzałem się na boki.
Kilku szkopów biegło w moją stronę.
Puściłem serię w ich stronę i zacząłem uciekać.
Ciągle strzelali. Miałem jeszcze kilka metrów do kanału który był moim schronieniem.
Nagle poczułem ból w boku.
- Trafili mnie.
Nogi ugięły się pode mną, jednak mimo to resztką sił udało mi się wskoczyć do włazu.
Niemcy wrzucili za mną granat, schowałem się w wyłomie w ścianie więc odłamki nie sięgnęły mnie.
Myślałem że szkopy wejdą za mną do kanału, na szczęście nie weszli.
Bardzo krwawiłem.
Miałem przestrzelony bok. Kula przeszła na wylot.
Udało mi się dojść do mojej kryjówki. Położyłem się i straciłem przytomność.
Tereska siedziała na krawędzi mojego łóżka.
- Aresie ty mój. Jeszcze nie czas na ciebie.
Warszawiacy ciebie potrzebują. Dodajesz im otuchy. Dzięki tobie mają siłę aby przetrwać.
Walcz i nie poddawaj się! Wierzę w ciebie, dasz radę!
Odzyskałem przytomność. Nie wiem jak długo byłem nieobecny.
*********************************
Mijały tygodnie, rana goiła się bez większych komplikacji. Byłem już na tyle silny że mogłem ponownie wyjść na łowy.
Tym razem swoją pułapkę zastawiłem w podwórzu jednej z kamienic na ulicy Brackiej.
Stworzyłem scenerię której najważniejszym elementem był ustawiony na parapecie patefon.
Zrobiło się ciemno. Nagle rozległa się muzyka. Był to „Marsz żałobny” Chopina.
Było go słychać na całej ulicy. Kilku Niemców przybiegło zobaczyć skąd dochodzi muzyka.
Wbiegli na podwórko, a tam trzech rozkładających się trupów, siedziało tak jak by byli widownią na przedstawieniu, przodem do grającego patefonu. Tuż koło nich wisiała kukła Hitlera.
Było na niej napisane „kaput”.
Mimo głośnej muzyki, dało się słyszeć głuchy, mocno przytłumiony wybuch.
W tym momencie jedna ze ścian runęła na podwórko, blokując wyjście żołnierzom.
Miałem ich!
Wszystkich zastrzeliłem. Zabrałem im broń, oraz torby z amunicją i jedzeniem, po czym wbiłem tablicę między niemieckimi trupami i uciekłem do swojej kryjówki.
Na tablicy napisałem „ Zdawanie broni między godziną 20-24” podpisano „Ares”
Nikt nie wie jakie były dalsze losy Aresa.
Mówi się że Niemcy pozostawili zatrute jedzenie po którym słaniający się na nogach, wyszedł na ulicę.
Kiedy został zauważony przez patrol, zaczęto do niego strzelać.
Ares odpowiedział ogniem. Dwoma ostatnimi nabojami pozbawił siebie życia.
"Przechodniu, powiedz Polsce, tu leżym jej syny, prawom jej do ostatniej posłuszni godziny"