20-11-2010, 19:09
- Piątek! Tygodnia koniec i początek…
- Lidka, nie wrzeszcz! Wyjmij paluchy z koktajlu!
Moja przyjaciółka robi minę niewiniątka. Ma jedną, jedyną słabość: wszelkiego rodzaju łakocie. Naprawdę żałujcie, że nie widzicie jej miny, kiedy przechodzimy obok stoiska ze słodyczami w supermarkecie. Czekolady, ciastka i batoniki zamieniają bystre oczęta Lidki w istne maślane kulki.
Tak, ja też uwielbiam tego rodzaju delikatesy. Tym razem postanowiłam wyjść naprzeciw naszym marzeniom o szczuplejszej sylwetce. Zamiast ciasta kupiłam truskawki. Śliczne, dorodne, w sam raz na maj. Ładny uśmiech w kierunku mamuśki i oto ląduje przed nami przepyszny koktajl. Po minie Lidki widzę, że nie może się doczekać momentu pełnej degustacji.
- Nu, charaszo – przytakuje potulnie, oblizując palce.
Śmieję się. Popisuje się swoim wątpliwym rosyjskim, cholera jedna. Robi tak zawsze, kiedy nie wie, co powiedzieć. Zaraz zacznę szwargotać po niemiecku. Kiedy to robię, Lidka krzywi się i narzeka: że nie rozumie, język brzydki… Jak ty komu, tak on tobie, kochana.
- Próbuj, Gwiazdo – zachęcam.
Lidka popija napój z rozanieloną miną. Jednocześnie kiwa głową na znak aprobaty tak energicznie, że jej cudowne, ciemnobrązowe loki latają na wszystkie strony.
- Mogę zaadoptować panią Dorotkę? Mogę?
Przyznaję, wielu rzeczy mojej przyjaciółce zazdroszczę. Zabrałabym chętnie dla siebie chociaż część jej urody, pogody ducha i spontaniczności. Są jednak chwile, w których cieszę się, że jestem sobą. Lidka bywa niepoważna, głupiutka, śmieszna. Gdyby miała inny charakter, nie lubiłabym jej tak bardzo.
- Zostaw w spokoju moją mamę. Powiedz lepiej, jak ci dzisiaj dzień minął.
Gwiazda opiera brodę na pięści, komicznie marszczy brwi. Ewidentnie udaje myślicielkę, którą w gruncie rzeczy nie jest.
- Filozofię dziś miałam…
O, to brzmi ciekawie. Ileż ja się już nasłuchałam narzekań na ten nieszczęsny przedmiot! Lidka prezentuje nastawienie wybitnie antyfilozoficzne. Zupełnie tak, jak z niemieckim: nie rozumie, nie chce, nie podoba jej się. Nie i już.
- No i czego się dowiedziałaś?
- Rozmawialiśmy o tym, jak zdefiniować wielkość człowieka. Wiesz co? To nawet ciekawe.
Jestem pełna podziwu. Nie wiem, jak pani profesor podeszła do realizacji tego tematu, ani jakie narkotyki podała Lidce. W każdym razie dokonała cudu porównywalnego z tym nad Wisłą.
- A co ty o tym myślisz? – Pytam.
- O czym?
Pewne rzeczy należy pozostawić bez komentarza. Milczę zatem. Lidka jest bystra i sama zorientowała się, że palnęła głupotę. Swoją drogą, często jej się to ostatnio zdarza.
- O temacie lekcji, idiotko! Kim dla ciebie jest wielki człowiek?
Lidka długo milczy. Wreszcie, niepewnie i z przerwami, zaczyna:
- Na świecie jest wielu wielkich ludzi, nie? Pisarze, poeci… naukowcy… nobliści… Kurde, do jutra mogę tak wymieniać!
- Co ty przez to rozumiesz?
Uparcie drążę temat. Skoro już Lidce zebrało się na filozofowanie, niech się w pełni wypowie. Widzę, że moja przyjaciółka czuje się w tym temacie nieswojo; najwidoczniej nie zastanawiała się nad zagadnieniem zbyt głęboko.
- Wielki człowiek. Znaczy, że zrobił coś, co wybija się ponad przeciętność. Napisał świetną powieść, albo dokonał przełomowego odkrycia. Wielki człowiek zauważalnie zmienia świat.
Teraz z kolei ja włączam myślenie. Czy zgadzam się z Lidką? Właściwie, ona ma rację. Rozumie to pojęcie najprościej jak można. Potrząsam głową.
- Lidzia?
- Co?
- Opowiem ci coś, chcesz?
Gwiazda daje znak, że tak. Rozsiada się przy tym wygodnie, jakby miała wysłuchać bajki na dobranoc. Zaczynam opowiadać.
Wiesz, Lidziu, w ciągu tych kilkunastu lat na świecie poznałam trzy kobiety.
Pierwsza pojawiła się w moim życiu za sprawą zdjęć. Wiesz, jakich: starych, wyblakłych, a przez to uroczych.
Co na nich widziałam?
Widziałam drobną, maleńką postać, okutaną w nieładną chustę. Jej twarz nosiła znamiona upływającego czasu, a ręce miała zniszczone pracą. Ktoś, kto nie miał pojęcia o ogromie swojego fotograficznego talentu, uchwycił moment, jak tańczy boso na trawie, trzymając w ręku kwiaty jabłoni. Uśmiechała się przez łzy. Ponoć, zapytana później, dlaczego płakała, odparła:
- Wiesz, to takie cudowne: móc żyć, oddychać i tańczyć boso z kwiatami jabłoni w ręce.
Czy nie przychodzi ci do głowy, aby popukać się w czoło? Przecież to takie niecodzienne, a jednocześnie banalne.
Ona straciła wzrok.
Druga z kobiet mieszkała w starym domu na wsi. Otoczyła go sadem i ogrodem. W kilku miejscach jej troskliwa ręka zasadziła cudowny, pachnący bez. Każdy, kto przyjeżdżał do niej w odwiedziny, zakochiwał się w tych kwiatach od pierwszego wejrzenia.
Ona, pogodna staruszka, lubiła gości, nawet niespodziewanych. A szczególnie cieszyła się wizytą Swojej Dziewczynki. Specjalnie dla niej piekła drożdżówkę. Kroiła później jeszcze ciepłe ciasto, robiła herbatę. Patrzyła na nastolatkę z taką czułością, na jaką nawet matka nie potrafiła się zdobyć.
- Taka śliczna, duża panna z ciebie – mówiła z dumą – ale taka szczuplutka! Odchudzasz się może?
Swoja Dziewczynka wybuchała dźwięcznym, nieposkromionym, szesnastoletnim chichotem.
- Ja? Coś ty!
Na dowód, że wszelakie diety ma w poważaniu, brała sobie jeszcze jeden kawałek ciasta.
Kiedy Swoja Dziewczynka zbierała się do odejścia, napotykała zawsze to samo spojrzenie, tęskne i smutne jakoś. Uśmiechała się, całując pomarszczony policzek staruszki.
- Przyjdę. Jutro.
- Oj, na pewno nie będziesz mieć czasu…
- Przyjdę! Będę na pewno!
Szła do domu, a kobieta wydobywała z szafy świąteczne ubranie. Szła na mszę, jak co tydzień. Powolutku, żeby nie nadwerężyć wątłych sił. Skromnie, nie rzucając się nikomu w oczy. Mimo to, inni ją podziwiali: wspaniała, pomocna. Silna i zdrowa. Nigdy nie wypowiedziała ani słowa skargi, nawet jeśli miała powód.
Swoja Dziewczynka nie chciała jej okłamać, a jednak mimowolnie to zrobiła.
Trzecia z kobiet pozostawiła za sobą duże miasto.
Praca była jej tak potrzebna do życia, jak tlen do oddychania. Widywano ją w najróżniejszych sytuacjach, takich zwykłych i codziennych: rano robiła kanapki dla syna, krzątała się po domu, karmiła psa, kota i króliki. Zimą odgarniała śnieg ze schodów, a latem malowała ogrodową ławkę. Czasem pochylała się troskliwie nad zaszczepionym w ziemi życiem. Z radością obserwowała, jak rośnie to, co zasadziła czy posiała jej spracowana ręka.
Wieczorami była sama.
Wszystkie umarły. Prędzej, czy później, w wieku bardziej lub mniej słusznym. Zwyczajna kolej rzeczy. O ich śmierci nie rozpisywały się gazety. Nikt nie postawi im pomnika, ani nie nazwie ulicy ich imieniem. Prawdziwy, wieczny pomnik pozostał ukryty dla ludzkich oczu. Powstał w sercach tych, którzy wiele trzem kobietom zawdzięczają i nigdy o nich nie zapomną. Coś ważnego w ich życiu odeszło na zawsze. Światło zgasło, ale pozostało coś nieuchwytnego, a bardzo cennego. Ideał wartości.
Jak myślisz, Lidziu, czy to były te jedyne w swoim rodzaju - Wielkie Kobiety?
Przecież nie dokonały niczego, co wybiłoby się poza, ponad szarzyznę życia.
Może nie liczy się to, jaką rolę powierzył nam Stwórca, a prawdziwie ważny jest sposób, w jaki ją spełniamy?
Trzy Kobiety bez słów zaczarowały rzeczywistość.
- Lidka, nie wrzeszcz! Wyjmij paluchy z koktajlu!
Moja przyjaciółka robi minę niewiniątka. Ma jedną, jedyną słabość: wszelkiego rodzaju łakocie. Naprawdę żałujcie, że nie widzicie jej miny, kiedy przechodzimy obok stoiska ze słodyczami w supermarkecie. Czekolady, ciastka i batoniki zamieniają bystre oczęta Lidki w istne maślane kulki.
Tak, ja też uwielbiam tego rodzaju delikatesy. Tym razem postanowiłam wyjść naprzeciw naszym marzeniom o szczuplejszej sylwetce. Zamiast ciasta kupiłam truskawki. Śliczne, dorodne, w sam raz na maj. Ładny uśmiech w kierunku mamuśki i oto ląduje przed nami przepyszny koktajl. Po minie Lidki widzę, że nie może się doczekać momentu pełnej degustacji.
- Nu, charaszo – przytakuje potulnie, oblizując palce.
Śmieję się. Popisuje się swoim wątpliwym rosyjskim, cholera jedna. Robi tak zawsze, kiedy nie wie, co powiedzieć. Zaraz zacznę szwargotać po niemiecku. Kiedy to robię, Lidka krzywi się i narzeka: że nie rozumie, język brzydki… Jak ty komu, tak on tobie, kochana.
- Próbuj, Gwiazdo – zachęcam.
Lidka popija napój z rozanieloną miną. Jednocześnie kiwa głową na znak aprobaty tak energicznie, że jej cudowne, ciemnobrązowe loki latają na wszystkie strony.
- Mogę zaadoptować panią Dorotkę? Mogę?
Przyznaję, wielu rzeczy mojej przyjaciółce zazdroszczę. Zabrałabym chętnie dla siebie chociaż część jej urody, pogody ducha i spontaniczności. Są jednak chwile, w których cieszę się, że jestem sobą. Lidka bywa niepoważna, głupiutka, śmieszna. Gdyby miała inny charakter, nie lubiłabym jej tak bardzo.
- Zostaw w spokoju moją mamę. Powiedz lepiej, jak ci dzisiaj dzień minął.
Gwiazda opiera brodę na pięści, komicznie marszczy brwi. Ewidentnie udaje myślicielkę, którą w gruncie rzeczy nie jest.
- Filozofię dziś miałam…
O, to brzmi ciekawie. Ileż ja się już nasłuchałam narzekań na ten nieszczęsny przedmiot! Lidka prezentuje nastawienie wybitnie antyfilozoficzne. Zupełnie tak, jak z niemieckim: nie rozumie, nie chce, nie podoba jej się. Nie i już.
- No i czego się dowiedziałaś?
- Rozmawialiśmy o tym, jak zdefiniować wielkość człowieka. Wiesz co? To nawet ciekawe.
Jestem pełna podziwu. Nie wiem, jak pani profesor podeszła do realizacji tego tematu, ani jakie narkotyki podała Lidce. W każdym razie dokonała cudu porównywalnego z tym nad Wisłą.
- A co ty o tym myślisz? – Pytam.
- O czym?
Pewne rzeczy należy pozostawić bez komentarza. Milczę zatem. Lidka jest bystra i sama zorientowała się, że palnęła głupotę. Swoją drogą, często jej się to ostatnio zdarza.
- O temacie lekcji, idiotko! Kim dla ciebie jest wielki człowiek?
Lidka długo milczy. Wreszcie, niepewnie i z przerwami, zaczyna:
- Na świecie jest wielu wielkich ludzi, nie? Pisarze, poeci… naukowcy… nobliści… Kurde, do jutra mogę tak wymieniać!
- Co ty przez to rozumiesz?
Uparcie drążę temat. Skoro już Lidce zebrało się na filozofowanie, niech się w pełni wypowie. Widzę, że moja przyjaciółka czuje się w tym temacie nieswojo; najwidoczniej nie zastanawiała się nad zagadnieniem zbyt głęboko.
- Wielki człowiek. Znaczy, że zrobił coś, co wybija się ponad przeciętność. Napisał świetną powieść, albo dokonał przełomowego odkrycia. Wielki człowiek zauważalnie zmienia świat.
Teraz z kolei ja włączam myślenie. Czy zgadzam się z Lidką? Właściwie, ona ma rację. Rozumie to pojęcie najprościej jak można. Potrząsam głową.
- Lidzia?
- Co?
- Opowiem ci coś, chcesz?
Gwiazda daje znak, że tak. Rozsiada się przy tym wygodnie, jakby miała wysłuchać bajki na dobranoc. Zaczynam opowiadać.
Wiesz, Lidziu, w ciągu tych kilkunastu lat na świecie poznałam trzy kobiety.
Pierwsza pojawiła się w moim życiu za sprawą zdjęć. Wiesz, jakich: starych, wyblakłych, a przez to uroczych.
Co na nich widziałam?
Widziałam drobną, maleńką postać, okutaną w nieładną chustę. Jej twarz nosiła znamiona upływającego czasu, a ręce miała zniszczone pracą. Ktoś, kto nie miał pojęcia o ogromie swojego fotograficznego talentu, uchwycił moment, jak tańczy boso na trawie, trzymając w ręku kwiaty jabłoni. Uśmiechała się przez łzy. Ponoć, zapytana później, dlaczego płakała, odparła:
- Wiesz, to takie cudowne: móc żyć, oddychać i tańczyć boso z kwiatami jabłoni w ręce.
Czy nie przychodzi ci do głowy, aby popukać się w czoło? Przecież to takie niecodzienne, a jednocześnie banalne.
Ona straciła wzrok.
Druga z kobiet mieszkała w starym domu na wsi. Otoczyła go sadem i ogrodem. W kilku miejscach jej troskliwa ręka zasadziła cudowny, pachnący bez. Każdy, kto przyjeżdżał do niej w odwiedziny, zakochiwał się w tych kwiatach od pierwszego wejrzenia.
Ona, pogodna staruszka, lubiła gości, nawet niespodziewanych. A szczególnie cieszyła się wizytą Swojej Dziewczynki. Specjalnie dla niej piekła drożdżówkę. Kroiła później jeszcze ciepłe ciasto, robiła herbatę. Patrzyła na nastolatkę z taką czułością, na jaką nawet matka nie potrafiła się zdobyć.
- Taka śliczna, duża panna z ciebie – mówiła z dumą – ale taka szczuplutka! Odchudzasz się może?
Swoja Dziewczynka wybuchała dźwięcznym, nieposkromionym, szesnastoletnim chichotem.
- Ja? Coś ty!
Na dowód, że wszelakie diety ma w poważaniu, brała sobie jeszcze jeden kawałek ciasta.
Kiedy Swoja Dziewczynka zbierała się do odejścia, napotykała zawsze to samo spojrzenie, tęskne i smutne jakoś. Uśmiechała się, całując pomarszczony policzek staruszki.
- Przyjdę. Jutro.
- Oj, na pewno nie będziesz mieć czasu…
- Przyjdę! Będę na pewno!
Szła do domu, a kobieta wydobywała z szafy świąteczne ubranie. Szła na mszę, jak co tydzień. Powolutku, żeby nie nadwerężyć wątłych sił. Skromnie, nie rzucając się nikomu w oczy. Mimo to, inni ją podziwiali: wspaniała, pomocna. Silna i zdrowa. Nigdy nie wypowiedziała ani słowa skargi, nawet jeśli miała powód.
Swoja Dziewczynka nie chciała jej okłamać, a jednak mimowolnie to zrobiła.
Trzecia z kobiet pozostawiła za sobą duże miasto.
Praca była jej tak potrzebna do życia, jak tlen do oddychania. Widywano ją w najróżniejszych sytuacjach, takich zwykłych i codziennych: rano robiła kanapki dla syna, krzątała się po domu, karmiła psa, kota i króliki. Zimą odgarniała śnieg ze schodów, a latem malowała ogrodową ławkę. Czasem pochylała się troskliwie nad zaszczepionym w ziemi życiem. Z radością obserwowała, jak rośnie to, co zasadziła czy posiała jej spracowana ręka.
Wieczorami była sama.
Wszystkie umarły. Prędzej, czy później, w wieku bardziej lub mniej słusznym. Zwyczajna kolej rzeczy. O ich śmierci nie rozpisywały się gazety. Nikt nie postawi im pomnika, ani nie nazwie ulicy ich imieniem. Prawdziwy, wieczny pomnik pozostał ukryty dla ludzkich oczu. Powstał w sercach tych, którzy wiele trzem kobietom zawdzięczają i nigdy o nich nie zapomną. Coś ważnego w ich życiu odeszło na zawsze. Światło zgasło, ale pozostało coś nieuchwytnego, a bardzo cennego. Ideał wartości.
Jak myślisz, Lidziu, czy to były te jedyne w swoim rodzaju - Wielkie Kobiety?
Przecież nie dokonały niczego, co wybiłoby się poza, ponad szarzyznę życia.
Może nie liczy się to, jaką rolę powierzył nam Stwórca, a prawdziwie ważny jest sposób, w jaki ją spełniamy?
Trzy Kobiety bez słów zaczarowały rzeczywistość.