Via Appia - Forum

Pełna wersja: Kolonia
Aktualnie przeglądasz uproszczoną wersję forum. Kliknij tutaj, by zobaczyć wersję z pełnym formatowaniem.
Stron: 1 2
W sumie pierwsze (i jak narazie jedyne) skończone opowiadanieBig Grin

---------------------------

Nie było żadnego błysku ani hałasu. W zimnej pustce kosmosu, niemal z nikąd, pojawiły się trzy wielkie, ciemne obiekty. Gdyby ktoś był dostatecznie blisko mógłby zauważyć jedynie jak ich masywne kadłuby przesłaniają blask gwiazd. Przy odrobinie szczęścia, w wątłym świetle, dostrzegłby oznaczenia i numery taktyczne wymalowane na grafitowych pancerzach. Nikogo jednak w pobliżu nie było. W tym systemie poza załogami ukrytymi wewnątrz okrętów i tak nikt nie byłby w stanie zrozumieć czy choćby odczytać te oznaczenia. Okręty były tu obce.
Szósta flotylla patrolowa, do której należały okręty, pochodziła z bardzo odległej Federacji Linde. Jej załoga nie chciała tu być, ale po natknięciu się na grupą uderzeniową przeciwnika, na obrzeżach znanej przestrzeni, musieli uciekać. Bezpowrotnie zniszczone nadajniki nie pozwalały na wezwanie pomocy, a ścigający skutecznie blokowali możliwość wykonania skoku w kierunku własnej przestrzeni. Uciekali już długo, cały czas ku obrzeżom galaktyki. Grupa pościgowa podążała niezmiennie ich śladem, jej dowódca, najwyraźniej bardzo ambitny i pomysłowy, wiedział, że zdobycz jest ranna, ale także, że z czasem jego przewaga maleje. Załoga i wszystkie systemy na pokładach pracowały pełną parą, aby odnowić zapasy energii i usunąć uszkodzenia. Krążowniki odzyskiwały powoli przynajmniej część zdolności bojowej a dzięki temu, że wykonywali skoki na granicy możliwości napędu pogoń za każdym razem zostawała w tyle. Komodor Pereme, już w przestrzeni zdecydował, że tym razem przestanie uciekać i zawróci w kierunku rodzimych systemów. Nawet gdyby miało to oznaczać podjecie walki, dłużej nie mógł już czekać. Załoga była na skraju wytrzymałości.
A teraz pozostałości jego małej floty wisiały niczym nieruchome głazy na obrzeżach kolejnego obcego systemu, najwyższy czas wracać do odległego domu.

- Wyszliśmy do normalnej przestrzeni, przewidywany czas przybycia wroga, nie mniej niż 7 godzin. Komodorze mamy też pierwsze wyniku skanu.

Kapitan był wysoki, miał niemal 2 metry wzrostu i tylko jego głowa wystawała znad wysokiego zagłówka fotela z całej załogi mostka. Miał też zwyczaj nie odwracania fotela w czasie składania meldunku. Może nie było to do końca zgodne z przyjętymi formami, ale Pereme wolał żeby jego ludzie zajmowali się pracą a nie pozowaniem.

- Tak, panie Admi?
- Mamy szczęście i coś bardzo dziwnego, sir. Po pierwsze duża planeta z dogodnym punktem libracji, dość blisko nas, ledwie 25 miligodzin od aktualnej pozycji. Ale ta druga sprawa, chyba powinna skłonić nas byśmy przez chwilę zaczekali, nim ruszymy do punktu skoku.
- A cóż to takiego? Nie bardzo mam ochotę na zabawę w zgadywanki, panie Admi.

Kapitan dotknął swojego ekranu, na kranie dowodzenia pojawiła się pulsujące ikona a po jej naciśnięciu, zmieniła się w się barwne wykresy.

- Emisje fal radiowych? Co to jest?
- Pani Hudoew? Panie Libri?
- Jeszcze nie wiemy, komputery analizują, ale jest tego masa, na wszystkich zakresach, zupełnie jakbyśmy wylądowali w środku bazaru… Są tu i dźwięki i wiele przetworzonych danych… nic nie rozpoznajemy. Nie jest to żadna znana forma komunikacji wewnątrz układowej, ani nasza ani wroga. – Hudoew była niska i miała zwyczaj obracania fotela, choćby po to by było widać gdzie jest, komodor tu także nie narzekał, okazywać tego nie można było, ale popatrzeć, czemu nie, a robiła naprawdę spore wrażenie i to nie tylko na tle pięciu pozostałych członków obsady mostka, płci męskiej.

- Jakieś sygnatury napędów?
- Nic, nawet śladów. Nikogo tu nie ma. Nie wykryliśmy też żadnych znanych aktywnych skanerów. – Zameldował Libri, nadal wpatrując się w ekrany analityczne.

- Co to za system?

- Wiemy tylko tyle, co na skanie, numer katalogowy MH-MJ0H 501205502, Panie Inemi?

- Tak jest, sir. - nawigator odwrócił się do przełożonych. - Nic więcej. Już wcześniej poruszaliśmy się w absolutnie nieznanej przestrzeni, w sumie mamy aktualnie więcej informacji o tym systemie, jak i o poprzednich, niż nasz daleki zwiad. Systemy z sektora MJ były obserwowane tylko zdalnie, nikt się tu nigdy nie zapuszczał. Według naszych danych powinno być tu 3 planety a już widzimy 6.

- Nikt nie zauważył takiej emisji radiowej?
- Panie komodorze… jesteśmy niemal 20 megagodzin od najbliższych granic naszego systemu… - I tak niewielka postać Inemi, skurczyła się w swoim fotelu, nie podobało mu się, że musi tłumaczyć tak oczywiste rzeczy przełożonym. - Te emisje mogą być znacznie młodsze… W poprzednim punkcie skoku, niecałe 2 megagodziny stąd, niczego nie wykryliśmy… ale to i tak wielka odległość dla fal radiowych.

- Rozumiem, co z tym punktem skoku?


- Odległość 24,7 miligodzin, masa wyliczona około 18 000% masy zespołu. Praktycznie czysto, światło skoku niemal 98% ekliptyki, sir. Wyrecytował nawet nie zerkając na dane nawigator, najwyraźniej spodobała się zmiana tematu i przestał wciskać się w fotel.

- Czyli damy radę skoczyć we właściwym kierunku?
- Jeszcze obliczamy, ale jestem niemal pewien ze nawet w kierunku Linde - przytaknął z szerokim uśmiechem.
- Panie Libri, jakieś nowe dane z okolicy?
- Nie, sir. Nie mamy nic. Żadnych sygnatur, optyka też nic nie wykryła, ani w pobliżu ani gdziekolwiek w systemie. Z całą pewnością w odległości mniejszej niż 200 miligodzin nie ma żadnej mogącej nam zagrozić jednostki czy instalacji.
- Dobrze, 40% mocy i lecimy do punktu. Żadnych zbędnych emisji. Wykonać.
- Tak jest, sir. - Wysoka sylwetka kapitana pochyliła się nad ekranami, wydając polecenia.

Pereme zamyślił się przez chwilę patrząc na barwne diagramy nasłuchu.

- I chcę wiedzieć, kto tu tak hałasuje.
- Tak, jest. – Admi odpowiedział niemal automatycznie. – Pozostałe jednostki potwierdziły otrzymanie rozkazów. Kapitan Uhwargade, melduje, że na Mantrze naprawiono podajniki dział głównych, mogą już prowadzić ostrzał ze wszystkich dział.

- Komodorze, lecimy w formacji do celu. Nawet przy aktualnej prędkości i przyśpieszeniu dotrzemy do punktu skoku za 6,3 godziny. – Nawigator był z siebie wyraźnie zadowolony.

- Sir, przy takim czasie, nawet, jeśli ci dranie lecą tu z pełną prędkością, a mogliśmy już na poprzednim skoku ich zgubić, nie mają szans ani nas dogonić ani nawet obliczyć gdzie skoczymy!. – Oficerowi uzbrojenia też wyraźnie poprawił się humor.
- Wiem panie Dambees.
- Ja tylko…
- W porządku, rozumiem pana. – wyrazu zadowolenia nie udało komodorowi ukryć, więc Dambees, tylko skinął głową i odwrócił się do swoich ekranów nadal się uśmiechając.

- Komodorze, mamy część analizy emisji fal radiowych.- Na ekranie zamrugała ikona komunikacyjna. A fotel kapitana wykonał pół obrotu.

Pereme spojrzał na podkomendnego, mimo iż miał problem z jednoznacznym odczytaniem wyrazu jego twarzy, jakaś mieszanka zdziwienia, zmartwienia z domieszka zawziętości, to wcale mu się on nie spodobał. Pozostali, widząc zachowanie kapitana, zerkali to na nich obu to na siebie wzajemnie. Tylko fotel Hudoew pozostał w poprzedniej pozycji co sugerowało, że jego właścicielka wpatruje się w ekrany.

Komodor nacisnął ikonę, na ekranie pojawiły się nieco zakłócony obraz przedstawiający postać mówiącą coś w niezrozumiałym języku. Na drugim oknie podobne postaci poruszały się szybko na zielonej płaszczyźnie, na kolejnym prowadziły jakąś zażartą dyskusję. Pereme, przyglądał się temu z kamiennym wyrazem twarzy.

- Do wszystkich jednostek, zwiększyć moc do 80%, nie zmieniać kursu. – rozkazy wydal nadal wpatrując się w kolejne obrazy.
- Tak jest. – Kapitan odwrócił się nie zmieniając wyrazu twarzy.

Na mostku na kilka chwil, zapanowała pełna napięcia cisza, przerwana dopiero przez melodyjny głos Hudoew, która zdążyła już obrócić się na fotelu i wpatrywała się w niego.

- Komodorze?
- Tak – skinął głową - proszę także przekazać to wszystkim załogom.
- Zobaczcie – szybko odwróciła się na swoim stanowisku i za pośrednictwem odpowiednim komend wydała polecenia..

Pozostali pośpiesznie obierali przekaz na swoich ekranach.

- Połącz mnie z flotą.
- Tak jest, sir. – Libri zastukał w swój ekran.

- Mówi komodor Pereme, w systemie w którym aktualnie się znajdujemy wykryliśmy bardzo intensywną komunikację wewnątrz systemową, prowadzoną za pośrednictwem fal radiowych. Nic nie wskazuje na to, że zostaliśmy wykryci lub ktoś nas szuka ale okazuje się, że ten odległy system jest skolonizowany… przez Niebieskich. Za chwilę otrzymacie przekaz wizualny, który udało nam się odebrać i odkodować – Cała załoga się mu przyglądała, a on starał się zachować spokojny głos.
- Przyśpieszamy w kierunku punktu skoku, według zebranych danych nic nie jest nam w stanie w tym przeszkodzić a sam punkt nie jest w jakikolwiek sposób strzeżony. Następny skok wykonamy już w kierunku naszego obszaru. To tyle.

- Sir, to jest dość dziwne. Żadnych jednostek w systemie, otwarty punkt skoku… Oni tak nie działają. – Dambees, wpatrywał się w dane.
- Jest jeszcze coś, mimo iż część transmisji wydaje się być kodowana, złamanie tego jest bardzo proste, a do tego wszystkie one pochodzą praktycznie z jednego miejsca. Z powierzchni drugiej planety – stąd te zakłócenia – dodała Libri przepraszająco.
- Mamy jakieś dane na temat tej planety?
- Tak, na razie bardzo niewiele, jest w opozycji do nas względem lokalnej gwiazdy i dopiero wychodzi z za jej korony. Odległość 792 miligodzin. Ale to na pewno świat typu Niebieskich. Dogodny dla nich zakres temperatur, skład atmosfery i typ geologiczny no i oczywiście z niebieskim niebem.
- Jakieś informacje, co do rozmiarów kolonii?
- Jeszcze niedokładne, ale… to musi być wielka kolonia. Szacunkowo nawet kilka miliardów osobników!
- To niemożliwe! Poza główną konstelacją mają tylko kilkanaście kolonii podobnej wielkości. – Dambees wpatrywał się w dane z coraz większym zdziwieniem. – A przecież nie zostawiliby tak wielkiej kolonii bez obrony! A do tego sami niemal zapędzili nas w ten rejon… Sir.
- Komodorze, mamy wyliczenia skoku. Jesteśmy w stanie skoczyć aż do sektora BD, do Linii Hapma, to tylko 16 megagodzin od systemów granicznych, tam już nie powinno być już żadnych problemów.
- Dziękuję panie Inemi. Wracamy wiec do domu. Pozostaje tylko kwestia tej kolonii. Czy możemy ja zaatakować nie schodząc z kursu?
- Nie, wyrzutnie balistyczne na wszystkich okrętach są zniszczone lub niesprawne. I tak jak mówiłem, nie jestem w stanie namierzyć żadnych instalacji militarnych, sir. Mamy tylko wiele obszarów zamieszkanych na planecie. Ani na orbicie, ani na innych ciałach niebieskich nic godnego pocisku.
- To bez znaczenia, niestety nie możemy pozwolić by tego typu kolonia istniała na naszym zapleczu. Pamiętajcie, że oficjalne, terytorium wroga znajduje się po drugiej stronie przestrzeni Federacji, niemal 60 mega od naszej aktualnej pozycji. Tak wielka kolonia, gdy osiągnie pełne możliwości produkcyjne, będzie stanowiła wielkie zagrożenie i nieważne jest jak się tu znalazła. Musimy ją zniszczyć.
- Ale to kilka miliardów istnień, nawet, jeśli to Niebiescy, sir… - W głosi Inemi pojawiła się nuta przerażenia. – Zameldujmy o niej, przyleci tu flota i zmusi ich do odwrotu.
- Panie poruczniku, zanim wrócimy do domu oni też mogą tu mieć już flotę. A nasze jednostki, jak zapewne pan pamięta, mocno obrywają.
- A co jeśli w odwecie zbombardują którąś z naszych wielkich kolonii albo światów centralnych?
- Już raz to zrobili a i tak musimy się z tym liczyć, tak wielka kolonia na zapleczu może oznaczać tylko przygotowania do czegoś większego.
- Skoro tak, czemu nie jest broniona? – Inemi nie dawał za wygraną.
- Tego nie wiem, możliwe nawet, że toczą tu inną wojnę i wysłali gdzieś flotę.
- Wraz z instalacjami?
- Panie Inemi, znamy nasze zadania, proszę zakończyć tą dyskusję! – Kapitan Admi przywołał swego podwładnego do porządku choć widać było, że nie do końca podoba mu się perspektywa ostrzeliwania bezbronnych istot.
- Będziemy musieli podejść do planety i zniszczyć za pomocą dział wszystko, co zdołamy.
- Możliwe, że nie będzie to konieczne, sir. – Dambees odwrócił się ze swym fotelem.
- Co mam pan na myśli? Mówił pan, że wyrzutnie nie działają.
- Nie musimy zmieniać kursu, możemy wykorzystać tugi holownicze i skierować na planetę 2-3 asteroidy. Prędkość takich „pocisków” będzie niewielka, ale nadrobimy masą a planety przecież nie przesuną. Małe obiekty wykryją z niewielkiej odległości, czyli nawet jeśli przyleci ich flota, niewiele zdziałają.
- Ile panu zajmie przygotowanie holowników i przeprogramowanie ich?
- Nie więcej niż godzinę, razem z wyszukaniem odpowiednich skał.
- Wykonać.

Pereme popatrzył na obsadę mostka, każdy wrócił do swych zadań, znowu zapadła cisza. Załoga trzech okrętów, które niecałą godzinę temu wleciały do tego systemu, liczyła nieco ponad 189 osób, gdy wylatywali z bazy okrętów było 5 a załogi miały 312 członków. Tyle razy w czasie długich lotów nadprzestrzennych, oglądał raporty, że pamiętał twarz, stopień i nazwisko każdego poległego. Teraz wydał rozkaz, który miał kosztować życie kilka miliardów istnień. Może to i wróg, może nie zobaczy nigdy ich twarzy, których zapewne i tak niebyły w stanie rozróżnić, ale był to wielki ciężar. Ciężar służby w tak wielkiej wojnie. Wojnie, która trwała już zbyt długo… Wojnie o wpływy, surowce, odległe światy… Oni byli inni, czasem zastanawiał się, czemu skoro obie rasy żyją w tak różnych warunkach nie są w stanie koegzystować. Ale chyba podświadomie wiedział, że to się nie morze udać. Wojna trwała od bardzo dawna, tak naprawdę chyba od pierwszego spotkania… Dla zwykłych obywateli była odległa i nic nieznacząca. W końcu straty wśród cywili zdarzały się raz na kilkadziesiąt lat i doprowadzały do chwilowej eskalacji działań, potem wszystko cichło. Aż do odkrycia jakiegoś niewiarygodnie bogatego ale z natury bezużytecznego, jako dom dla każdej z ras świata, lub kolejnego bombardowania kolonii. A on właśnie rozpoczął kolejny okres eskalacji… i to prawdo-podobnie na wielką skalę. Ale nie miał wyjścia. Zresztą sami byli sobie winni, gdyby kolonia była broniona uciekałby ze swoimi okrętami czym prędzej, a w takiej sytuacji musiał po prostu zareagować. Przeciwnik popełnił błąd, który trzeba było wykorzystać.

- Sir, obliczenia gotowe. Mam wybrane trzy skały dość duże by wywołać dostateczne zniszczenia i dostatecznie małe by tugi nadały im wymagane przyśpieszenie. Jeśli holowniki wystrzelimy teraz, dotrą do nich w ciągu 2,3 godziny. Więc tuż przed tym jak dotrzemy do punktu skoku.
- Coś nowego w systemie?
- Nic.
- Wystrzelić holowniki – przyszło mu to łatwiej niż się spodziewał.
- Tak jest, sir.

Na spodzie krążownika o dumnej nazwie Pogromca, otworzyły się przestronne wrota hangarowe i w przestrzeń pomknęły trzy podłużne tugi. Ich sześciościenne kadłuby miały prawie 40 metrów długości, a i tak wydawały się maleńkie przy niemal pięćdziesiąt razy dłuższym krążowniku. Silniki manewrowe obróciły ich szerokie, tępe dzioby uzbrojone w odbojniki w odpowiednie kierunki a pomocnicze pchnęły ku przeznaczeniu.

Na pokładzie innego okrętu, odległego o całe wieki świetlne od powoli rozpędzających się tugów, młody porucznik stal przed swym kapitanem z przerażeniem w oczach czekając na jego reakcję. Błękitne oczy jeszcze przez chwile wpatrywały się weń bez wyrazu.
- Nie mamy namiaru?
- Tak jest, wasza wysokość. Zebrane dane z ostatniego skoku były na tyle niedokładne, że mamy w sumie 14 możliwych gwiazd zakładając, że oni nie mają tu map samotnych planet.
- Czyli uciekli nam?
Porucznik, pobladł i tylko przytaknął wykorzystując ten ruch by wbić wzrok w pokład tuż przed noskami swych butów.
- Cóż to było do przewidzenia. Uciekali aż się kurzyło.
- Tak jest, wasza wysokość.- porucznik nieśmiało podniósł głowę.
- Wyznaczyć najbliższy kurs powrotny do bazy. To wszystko!
- Tak jest, wasza wysokość.

Kilka chwil później, 6 smukłych kadłubów obróciło się w przestrzeni i pomknęło w kierunku lokalnej gwiazdy i krążącego wokół niej gorącego gazowego giganta, szukając drogi powrotnej.

Do odległych asteroidów właśnie dotarły holowniki. Dzioby oparły się do skakały a główne silniki zaczęły mozolnie je rozpędzać w kierunku skazanej na zagładę planety.

- Tugi włączyły ciąg główny, dane potwierdzają masy wyliczone, sir. Uderzą w planetę w odstępach około 7 godzin, czyli mniej więcej 1/3 czasu obrotu planety. Niewiele przetrwa na powierzchni – w ostatnich słowach Dambeesa zabrzmiało coś na kształt smutku.
- Panie Inemi, kiedy wylecimy z systemu?
- 0,1 godziny. Wchodzimy już w studnię grawitacyjną.
- Kontynuować podchodzenie. Proszę nas zabrać do domu.
- Tak jest!

Gdyby ktoś, w tym systemie, mógł opowiedzieć o tym zdarzeniu, powiedziałby zapewne, że miało to miejsce 12 grudnia 2012 roku. Dość szczególna data. Nikt jednak nie wiedział, co stało się w pobliżu orbity odległego Jowisza. A niczego nieświadomi mieszańcy Ziemi, trzeciej planet od Słońca, to wcale nie Pluton tylko Wenus skryła się przed przybyszami za licem macierzystej gwiazdy, wiedli swój nieświadomy żywot. Jeszcze przez 18 dni, gdy to pierwszy tug holowniczy wepchnął swój ładunek z prędkością 500 kilometrów na sekundę w atmosferę błękitnej planety. Zgodnie z wyliczeniami wracającego właśnie do swojej rodziny porucznika Dambeesa, drugi uderzył kilka godzin później w już świadomych swej nieuniknionej zagłady niedobitków. Trzeciego uderzenia nie widział już nikt na powierzchni, podobnie jak okrętów, które zbłądziły do tego systemu w sektorze MJ kilkaset godzin wcześniej i sprawiły, że rok 2013 nigdy się nie rozpoczął.
enia. Okręty były tu obce.
Szósta flotylla patrolowa, do której należały okręty, -> powtórzenie "okręty"
prawdo-podobnie -> prawdopodobnie

Ogólnie kuleje tutaj interpunkcja. Fabuła jednak jest ciekawa. Szczególnie końcówka, chociaż trochę nie mogłem połapać się co jest grane ;p Za mało opisów przy dialogach. Nie tworzy to klimatu.
No, ale summa summarum opko jest dobre. A końcówka podbiła ci notę. Myślę, że 8-/10 będzie dobrą oceną
Końcówka zarombista Taka apokalipsa z innej strony. Opisy świetne Realia też. Według mnie opisy lepsze nawet od tych w Excoriancie. Uciekająca flota/okręt - z czym mi się to kojarzy Chyba będe musiał polepszyć poziom opisów w Excoriancie. Chyba będe musiał dać 10/10
Miałem piękny, cud gitara komentarz gotowy do wysłania, gdy nagle naciśnięty został krzyżyk przy karcie strony... Niech to diabli. Wybacz mi, ale nie dam rady odtworzyć tego komentarza taki jaki był. Wymienię tylko to co mi przyszło na myśl podczas czytania Twojego tekstu.

Plusy:
- Widać, że znasz się na rzeczy, co jaką ma funkcję, do czego służy, to ważne przy budowaniu tego typu powieści.
- Wciągające, czytałem z zapartym tchem tylko kilka razy zastanawiając się o co Ci chodziło, ale o tym potem.

Neutralne:
- Nie wiem kto na kim się wzorował, ale widzę wyraźne podobieństwa z Excoriantem Mirronda. Nie jest to uchybienie i nikogo nie wytykam przez to palcami (co jednak nie przeszkadza innym, aby wytykać mnie), wskazuję tylko, że czytałem już coś podobnego.

Minusy:
- Masa błędów. Ogromna ilość jak na tak krótkie opowiadanie. Mało literówek, więcej jest za to niegramatycznych sformułowań.
- Zdania są miejscami źle poskładane. Niegramatyczne, język miejscami kuleje. Miejscami zdania są w ogóle nieczytelne lub pozbawione sensu, nic nie wnoszące do opowieści.
- Czasem masz ciężki styl narracji, czytam czytam a tu nagle jakieś coś wyskakuje i się muszę zatrzymać, żeby pomyśleć nad tym i je zrozumieć, lub opuścić odpowiedni fragment tekstu, to mnie strasznie denerwowało.

Tutaj masz błędy wytknięte na kartce:

http://img694.imageshack.us/i/sdc10237.jpg/
http://img130.imageshack.us/i/sdc10238.jpg/
http://img94.imageshack.us/i/sdc10239.jpg/
http://img5.imageshack.us/i/sdc10240wu.jpg/

Pozdrawiam Pana Redaktora.
Danek
Za korektę bardzo dziękuję.
Wiem, że to nie usprawiedliwienie, ale to 2 tekst jaki kiedykolwiek napisałem, powstał w parę godzin, co niestety widać...
Błędy perfidnie wykorzystam do nauczenia się gdzie były potknięcia.

Jeśli chodzi o wzorowanie się, to nie wydaje mi się by była tu jakakolwiek zależność. To znaczy ja opowiadanie napisałem dość dawno temu, zanim jeszcze zawitałem na to forum (premiera była na opowiadania.pl właśnie). A jak tu się pojawiłem to Excoriantem Mirronda już tu był. Więc zakładam poprostu ogólną zbieżność pomysłów. Aczkolwiek przyznam się, że poza klimatem (a chyba obaj w mniejszym lub większym stopniu pisaliśmy pod wpływem Zaginionej floty Campbella) podobieństw nie widzę... I nie traktuje tego jako wytykanie, w końcu każdy na czymś się wzoruje... Cała Fantazy wzoruje się na Tolkienie, a całe SF na VernieSmile

Co do naszej sprawy, chodziło mi tak naprawdę o porównanie, ja mu 3 on mi 2... a mimo iż jestem raczej krytyczny w stosunku do swojej "twórczości" to wydaje mi sie, że gość był nieco "lepszy inaczej".

Dziękuję jeszcze raz.
jak obiecałem, zaglądnąłem...no cóż, czyste s-f. najbardziej mi to przypomina styl zwany niegdyś "Space opera", choć nie do końca. ale w sumie niezły kontekst końcowy. na kolana mnie nie powaliło, chociaż widać, że wiesz o czym piszesz: mam na myśli te wszystkie techniczne opisy. mnóstwo literówek i narracja także do poprawy, ale czytałem nawet z zainteresowaniem. ocena moja jest jaka jest, bo jak już rzekłem, to nie jest mój ulubiony rodzaj literatury. niemniej parę powieści tego typu zaliczyłem w swoim życiu( mówię o czytaniu, nie pisaniu.) skonfrontuję jeszcze Twoje dokonania z innymi opowieściami. na koniec rzekłbym: próbuj dalej...pozdrawiam Bart
No cóż... Prosty chłopak ze wsi jestem, więc nie zrozumiałem połowy terminów przez Ciebie urzytych, a że do tego leniwy jestem to ich nie sprawdze, ale dodały one klimatu i podobalo mi sieSmile zakonczenia świetneBig Grin
Witaj, Janko! Moje uwagi:
Nie siedzę w klimacie Sci-Fi, więc podobnie jak Metatron nie zrozumiałam połowy terminów jakie zamieściłeś w opowiadaniu XD
Niemniej czytałam z zapartym tchem do końca.
Są błędy interpunkcyjne i jedna literówka rzuciła mi się w oczy:
-> Dzioby oparły się do skakały
- rozumiem, że chodziło o skały
Rozumiem, że Danek Ci wypisał wszystko ze szczegółami, więc nie rozpisuję się na ten temat.

Podobnie jak Malbert brakowało mi tu opisów przy dialogach. Nie musiałbyś wtedy tak często używać w samych dialogach określeń typu: - Dziękuję panie Inemi. / - Tak, panie Admi? / Panie Inemi, znamy nasze zadania, proszę zakończyć tą dyskusję!

W tym opowiadaniu są bardzo rozbudowane dialogi, więc byłoby lepiej, gdybyś to dopracował.
Klimat jest iście Sci-Fi! Chylę czoła przed ogromem wiedzy. Fabuła wciąga. Końcówka mocna i bez happy endu. To mi się podoba Big Grin
Bardzo dobre wytłumaczenie końca świata. Dobrze napisane,z pomysłem w przeciwieństwie do filmowego oryginału. Faktycznie, dialogi odrobinkę osierocone, trzaby opisać . pozdrawiam.
No. Spodziewałem się jakiejś typowej opowiastki a tu takie zakończenie... Świetnie. Sądziłem, że będzie zupełnie inaczej Big Grin
Podobało mi się. Są błędy, braki literek itp.
Ale ogólnie daje 8/10.
Wersja po zmianach. Głównie wywalone cyferki i kilka zmian. Mam nadzieję, że w dobrym kierunku. Jeśli ktoś nie czytał, to zapraszamBig Grin

****

Nie było żadnego błysku ani hałasu. W zimnej pustce kosmosu, niemal znikąd, pojawiły się trzy wielkie, ciemne obiekty. Gdyby ktoś był dostatecznie blisko, mógłby zauważyć jedynie, jak ich masywne kadłuby przesłaniają blask gwiazd. Przy odrobinie szczęścia, w wątłym świetle, dostrzegłby oznaczenia i numery taktyczne wymalowane na grafitowych pancerzach. Nikogo jednak w pobliżu nie było, a w tym systemie poza załogami ukrytymi wewnątrz okrętów i tak nie było nikogo, kto byłby w stanie zrozumieć, czy choćby odczytać te oznaczenia. Były tu obce.
Szósta flotylla patrolowa, do której należały okręty, pochodziła z bardzo odległej Federacji Linde. Jej załoga nie chciała tu być, ale gdy na obrzeżach znanej przestrzeni natknęli się na grupę uderzeniową przeciwnika, musieli uciekać. Bezpowrotnie zniszczone nadajniki nie pozwalały na wezwanie pomocy. Ścigający skutecznie blokowali możliwość wykonania skoku w kierunku własnej przestrzeni. Uciekali już długo, cały czas ku obrzeżom galaktyki. Grupa pościgowa podążała niezmiennie ich śladem. Jej dowódca, najwyraźniej bardzo ambitny i pomysłowy, wiedział, że zdobycz jest ranna, ale także, że z czasem jego przewaga maleje. Załoga i wszystkie systemy na pokładach cały czas pracowały pełną parą, aby odnowić zapasy energii i usunąć uszkodzenia. Krążownik pancerny i dwa mniejsze, odzyskiwały powoli przynajmniej część zdolności bojowej, a dzięki temu, że wykonywali skoki na granicy możliwości napędu, pogoń za każdym razem zostawała nieco w tyle. Komodor Pereme, już w nadprzestrzeni zdecydował, że tym razem przestanie uciekać i zawróci w kierunku rodzimych systemów, nawet gdyby miało to oznaczać podjęcie walki. Dłużej nie mógł już czekać. Załoga była na skraju wytrzymałości.
A teraz pozostałości jego małej floty wisiały niczym nieruchome głazy na obrzeżach kolejnego obcego systemu. Najwyższy czas wracać do odległego domu.

- Wyszliśmy do normalnej przestrzeni, przewidywany czas przybycia wroga nie mniej niż siedem godzin. Komodorze, mamy też pierwsze wyniku skanu.
Kapitan był wysoki, miał niemal dwa metry wzrostu i jego głowa wystawała znad wysokiego zagłówka fotela z całej załogi mostka. Miał też zwyczaj nieodwracania fotela w czasie składania meldunku. Może nie było to do końca zgodne z przyjętymi formami, ale Pereme wolał, żeby jego ludzie zajmowali się pracą, a nie pozowaniem.
- Tak, panie Admi? - zapytał komodor.
- Mamy szczęście i coś... bardzo dziwnego, sir. Po pierwsze duża planeta z dogodnym punktem libracji, dość blisko nas, ledwie dwadzieścia pięć miligodzin od aktualnej pozycji. Ale ta druga sprawa, chyba powinna skłonić nas, byśmy przez chwilę zaczekali, nim ruszymy do punktu skoku... - Kapitan zawiesił głos.
- A cóż to takiego? Nie bardzo mam ochotę na zabawę w zgadywanki, panie Admi.
Kapitan dotknął swojego ekranu, na głównym ekranie dowodzenia pojawiła się pulsujące ikona a po naciśnięciu, zmieniła się w się barwne wykresy.
- Emisje fal radiowych? Co to jest? - Komodor był naprawdę zaskoczony. - Pani Hudoew? Panie Libri? - zwrócił się do oficerów łączności i rozpoznania na mostku.
- Jeszcze nie wiemy. Komputery dopiero analizują, ale jest tego masa. Na wszystkich zakresach. Jazgot, zupełnie jakbyśmy wylądowali w środku jakiegoś bazaru… Są tu i dźwięki, i wiele przetworzonych danych… Nic nie rozpoznajemy. Nie jest to żadna znana forma komunikacji wewnątrzukładowej, ani nasza, ani wroga. – Hudowe była niska i miała zwyczaj obracania fotela, gdy mówiła, choćby po to, by było widać, gdzie jest. Komodor na to nie narzekał. Oficer robiła naprawdę spore wrażenie i to nie tylko na tle pozostałej, pięciosoobowej męskiej obsady mostka.
- Nic, nawet śladów. Nikogo tu nie ma. Nie wykryliśmy też żadnych znanych sygnatur aktywnych skanerów - zameldował Libri, nadal wpatrując się w ekrany analityczne.
- Co to za system?
- Wiemy tylko tyle, co na skanie, numer katalogowy MH-MJ0H 501205502 - poinformował kapitan. - Panie Inemi?
- Tak jest, sir. - Nawigator odwrócił się do przełożonych. - Nic więcej. Już wcześniej poruszaliśmy się w absolutnie nieznanej przestrzeni, w sumie mamy aktualnie więcej informacji o tym systemie, jak i o poprzednich, niż nasz daleki zwiad. Systemy z sektora MJ były obserwowane tylko zdalnie, nikt się tu nigdy nie zapuszczał. Według naszych danych powinny być tu trzy planety, a już widzimy sześć.
- Nikt nie zauważył takiej emisji radiowej? - w głosie głównodowodzącego dało się wyczuć irytację.
- Panie komodorze, jesteśmy niemal dwadzieścia megagodzin od najbliższych granic naszego obszaru… - I tak niewielka postać Inemi, skurczyła się w swoim fotelu. Nie podobało mu się, że musi tłumaczyć tak oczywiste rzeczy przełożonym. - Te emisje mogą być znacznie młodsze. W poprzednim punkcie skoku, niecałe dwie megagodziny stąd, też niczego nie wykryliśmy… ale to i tak wielka odległość dla fal radiowych.
- Rozumiem, co z tym punktem skoku?
- Odległość dwadzieścia cztery i siedem miligodzin, masa wyliczona około osiemnastu tysięcy procent masy zespołu. Praktycznie czysto, światło skoku niemal dziewięćdziesiąt procent ekliptyki, sir. - Wyrecytował nawigator, nawet nie zerkając na dane, najwyraźniej spodobała się zmiana tematu i przestał wciskać się w fotel.
- Czyli damy radę skoczyć we właściwym kierunku? - Komodorowi zdecydowanie poprawił się humor.
- Jeszcze obliczamy, ale jestem niemal pewien, że nawet w kierunku Linde - przytaknął z szerokim uśmiechem.
- Panie Libri, jakieś nowe dane z okolicy?
- Nie, sir. Nie mamy nic. Żadnych sygnatur, optyka też nic nie wykryła, ani w pobliżu, ani gdziekolwiek w systemie. Z całą pewnością w odległości mniejszej niż dwieście miligodzin nie ma żadnej, mogącej nam zagrozić, jednostki czy instalacji.
- Dobrze, czterdzieści procent mocy i lecimy do punktu. Żadnych zbędnych emisji. Wykonać.
- Tak jest, sir. - Kapitan pochylił się nad ekranami, wydając polecenia dla całej grupy.
Pereme zamyślił się przez chwilę, patrząc na barwne diagramy nasłuchu.
- I chcę wiedzieć, kto tu tak hałasuje.
- Tak, jest – odpowiedział Admi niemal automatycznie. – Pozostałe jednostki potwierdziły otrzymanie rozkazów. Kapitan Uhwargade melduje, że na Mantrze naprawiono podajniki dział głównych, mogą już prowadzić ostrzał ze wszystkich dział.
- Komodorze, lecimy w formacji do celu. Nawet przy aktualnej prędkości i przyśpieszeniu dotrzemy do punktu skoku za sześć godzin i dwadzieścia minut. – Nawigator był z siebie wyraźnie zadowolony.
- Sir, przy takim czasie, nawet jeśli ci dranie lecą tu z pełną prędkością, a mogliśmy już na poprzednim skoku ich zgubić, nie mają szans nas dogonić ani nawet obliczyć gdzie skoczymy! – Oficerowi uzbrojenia też wyraźnie poprawił się humor.
- Wiem, panie Dambees – skwitował kapitan.
- Ja tylko…
- W porządku, rozumiem pana – Wyrazu zadowolenia nie udało się komodorowi ukryć, więc Dambees, tylko skinął głową i odwrócił się do swoich ekranów.

- Komodorze, mamy część analizy emisji fal radiowych. - Na ekranie zamrugała ikona komunikacyjna. A fotel kapitana wykonał pół obrotu.
Pereme spojrzał na podkomendnego, miał problem z jednoznacznym odczytaniem wyrazu jego twarzy, jakaś mieszanka zdziwienia, zmartwienia z domieszka zawziętości. Pozostali, widząc zachowanie kapitana, zerkali to na nich obu to na siebie wzajemnie. Tylko fotel Hudoew pozostał w poprzedniej pozycji co sugerowało, że jego właścicielka nadal wpatruje się w ekrany.
Komodor nacisnął ikonę, na ekranie pojawiły się nieco zakłócony obraz przedstawiający postać mówiącą coś w niezrozumiałym języku. W drugim oknie podobne postaci poruszały się szybko na zielonej płaszczyźnie, w kolejnym prowadziły jakąś zażartą dyskusję. Pereme, przyglądał się temu z kamiennym wyrazem twarzy.
- Do wszystkich jednostek, zwiększyć moc do osiemdziesięciu procent, nie zmieniać kursu! – rozkaz niemal wykrzyczał, wpatrując się w kolejne obrazy.
- Tak jest – kapitan odwrócił się nie zmieniając wyrazu twarzy.
Na mostku, na kilka chwil, zapanowała pełna napięcia cisza. Przerwał ją dopiero melodyjny głos Hudoew, która zdążyła już obrócić się na fotelu i wpatrywała się w niego.
- Komodorze? - Komodor dobrze wiedział o co pyta.
- Tak - skinął głową. - Proszę przekazać to wszystkim załogom.
- Zobaczcie - szybko odwróciła się na swoim stanowisku szybkimi ruchami wydała polecenia dla systemu komunikacji.
Pozostali pośpiesznie obierali przekaz na swoich ekranach.
- Połącz mnie z flotą.
- Tak jest, sir. – Libri zastukał w swój ekran.
- Mówi komodor Pereme. W systemie w którym aktualnie się znajdujemy wykryliśmy bardzo intensywną komunikację wewnątrz systemową, prowadzoną za pośrednictwem fal radiowych. Nic nie wskazuje na to, że zostaliśmy wykryci lub ktoś nas szuka ale okazuje się, że ten odległy system jest skolonizowany… przez Niebieskich. Za chwilę otrzymacie przekaz wizualny, który udało nam się odebrać i odkodować – Przyglądała się mu cała załoga, a on starał się zachować spokojny głos.
- Przyśpieszamy w kierunku punktu libracyjnego, według zebranych danych nic nie jest nam w stanie w tym przeszkodzić, a sam punkt nie jest w jakikolwiek sposób strzeżony. Następny skok wykonamy już w kierunku naszego obszaru. To tyle.
- Sir, to jest dość dziwne. Żadnych jednostek w systemie, otwarty punkt skoku… Oni tak nie działają. – Dambees, wpatrywał się w dane.
- Jest jeszcze coś. Mimo iż część transmisji wydaje się być kodowana, złamanie tego jest bardzo proste, a do tego wszystkie one pochodzą praktycznie z jednego miejsca. Z powierzchni drugiej planety – stąd te zakłócenia – dodała Libri przepraszająco.
- Mamy jakieś dane na temat tej planety?
- Tak, ale na razie bardzo niewiele. Jest w opozycji do nas względem lokalnej gwiazdy i dopiero wychodzi z za jej korony. Odległość siedemset dziewięćdziesiąt dwie miligodziny. Ale to na pewno świat typu Niebieskich. Dogodny dla nich zakres temperatur, skład atmosfery, typ geologiczny no i oczywiście niebieskie niebo.
- Jakieś informacje, co do rozmiarów kolonii?
- Jeszcze niedokładne, ale… to musi być wielka kolonia. Szacunkowo nawet kilka miliardów osobników! - Tembr głosu świadczył o tym, że oficer chyba nie dowierza ani czujnikom okrętu ani własnym zmysłom.
- To niemożliwe! Poza główną konstelacją mają tylko kilkanaście kolonii podobnej wielkości – Dambees wpatrywał się w dane z coraz większym zdziwieniem. – A przecież nie zostawiliby tak wielkiej kolonii bez obrony! Do tego sami niemal zapędzili nas w ten rejon… Sir.
- Komodorze, mamy wyliczenia skoku. Jesteśmy w stanie skoczyć aż do sektora BD, do Linii Hapma, to tylko szesnaście megagodzin od systemów granicznych, tam już nie powinno być już żadnych problemów – nawigator podał meldunek niemal jednym tchem.
- Dziękuję panie Inemi. Wracamy wiec do domu. Pozostaje tylko kwestia tej kolonii. Czy możemy ja zaatakować nie schodząc z kursu?
- Nie, wyrzutnie balistyczne na wszystkich okrętach są zniszczone lub niesprawne. I tak jak mówiłem, nie jestem w stanie namierzyć żadnych instalacji militarnych, sir. Mamy tylko wiele obszarów zamieszkanych na planecie. Ani na orbicie, ani na innych ciałach niebieskich nic godnego pocisku. - Kapitan nadal z niedowierzaniem spoglądał na dane.
- To bez znaczenia. Nie możemy pozwolić by tego typu kolonia istniała na naszym zapleczu. Pamiętajcie, że oficjalne, terytorium wroga znajduje się po drugiej stronie przestrzeni Federacji, niemal sześćdziesiąt mega od naszej aktualnej pozycji. Tak wielka kolonia, gdy osiągnie pełne możliwości produkcyjne, będzie stanowiła wielkie zagrożenie i nieważne jest jak się tu znalazła. Musimy ją zniszczyć.
- Ale to kilka miliardów istnień, nawet, jeśli to Niebiescy, sir… - W głosi Inemi pojawiła się nuta przerażenia. – Z tego co wiemy nie mają tu ani floty ani instalacji obronnych. Są całkowicie bezbronni. Zameldujmy o niej, przyleci tu flota i zmusi ich do odwrotu.
- Panie poruczniku, zanim wrócimy do domu oni też mogą tu mieć już flotę. A nasze jednostki, jak zapewne pan pamięta, mocno obrywają.
- A co jeśli w odwecie zbombardują którąś z naszych wielkich kolonii albo światów centralnych?
- Już raz to zrobili a i tak musimy się z tym liczyć, tak wielka kolonia na zapleczu może oznaczać tylko przygotowania do czegoś większego. - W normalnych warunkach dyskusja z rozkazami głównodowodzącego byłaby nie do pomyślenia, lecz warunki nie były normalne.
- Skoro tak, czemu nie jest broniona? – Inemi nie dawał za wygraną.
- Tego nie wiem, możliwe nawet, że toczą tu inną wojnę i wysłali gdzieś flotę. - Nawet głos komodora zdradzał, że sam nie wierzy w takie wytłumaczenie.
- Wraz z instalacjami?
- Panie Inemi, znamy nasze zadania, proszę zakończyć tą dyskusję! – Kapitan Admi przywołał swego podwładnego do porządku choć widać było, że nie do końca podoba mu się perspektywa ostrzeliwania bezbronnych istot.
- Będziemy musieli podejść do planety i zniszczyć za pomocą dział wszystko, co zdołamy – zadecydował komodor.
- Możliwe, że nie będzie to konieczne, sir. – Dambees odwrócił się ze swym fotelem.
- Co mam pan na myśli? Mówił pan, że wyrzutnie nie działają.
- Nie musimy zmieniać kursu, możemy wykorzystać tugi holownicze i skierować na planetę dwie lub trzy asteroidy. Prędkość takich „pocisków” będzie niewielka, ale nadrobimy masą a planety przecież nie przesuną. Małe obiekty wykryją z niewielkiej odległości, czyli nawet jeśli przyleci ich flota, niewiele zdziałają.
- Ile panu zajmie przygotowanie holowników i przeprogramowanie ich? - zapytał dowódca.
- Nie więcej niż godzinę, razem z wyszukaniem odpowiednich skał.
- Wykonać! - to jedno słowo zakończyło dyskusję.

Pereme popatrzył na obsadę mostka. Każdy wrócił do swych zadań, znowu zapadła cisza. Załoga trzech okrętów, które niecałą godzinę temu wleciały do tego systemu, liczyła niecałe dwieście osób, gdy wylatywali z bazy okrętów było pięć, a na pokładach miały ponad trzystu załogantów. Tyle razy w czasie długich lotów nadprzestrzennych oglądał raporty, że pamiętał twarz, stopień i nazwisko każdego poległego. Teraz wydał rozkaz, który miał kosztować życie kilka miliardów istnień. Może to i wróg, może nie zobaczy nigdy ich twarzy, których zapewne i tak niebyły w stanie rozróżnić, ale był to wielki ciężar. Ciężar służby w tak wielkiej wojnie. Wojnie, która trwała już zbyt długo… Wojnie o wpływy, surowce, odległe światy… Oni byli inni, czasem zastanawiał się, czemu skoro obie rasy żyją w tak różnych warunkach nie są w stanie koegzystować. Ale chyba podświadomie wiedział, że to się nie może udać. Walki trwały od bardzo dawna, tak naprawdę chyba od pierwszego spotkania. Dla zwykłych obywateli były odległe i nic nieznaczące. W końcu straty wśród cywili zdarzały się raz na kilkadziesiąt lat i doprowadzały do chwilowej eskalacji działań. Potem wszystko cichło. Aż do odkrycia jakiegoś niewiarygodnie bogatego ale z natury bezużytecznego, jako dom, dla każdej z ras świata, lub kolejnego bombardowania kolonii. A on właśnie rozpoczął kolejny okres eskalacji… i to prawdopodobnie na wielką skalę. Ale nie miał wyjścia. Zresztą sami byli sobie winni. Gdyby kolonii broniły choćby niewielkie siły, uciekałby ze swoimi okrętami czym prędzej. W takiej sytuacji musiał po prostu zareagować. Przeciwnik popełnił błąd, który trzeba było wykorzystać.
- Sir, obliczenia gotowe. Mam wybrane trzy skały dość duże by wywołać dostateczne zniszczenia i dostatecznie małe by tugi nadały im wymagane przyśpieszenie. Jeśli holowniki wystrzelimy teraz, dotrą do nich w ciągu dwóch godzin i ośmiu minut. Więc tuż przed tym jak dotrzemy do punktu skoku.
- Coś nowego w systemie?
- Nic.
- Wystrzelić holowniki – przyszło mu to łatwiej niż się spodziewał.
- Tak jest, sir.

Na jednej z burt krążownika o dumnej nazwie Pogromca, otworzyły się przestronne wrota hangarowe i w przestrzeń pomknęły trzy podłużne tugi. Ich sześciościenne kadłuby miały prawie 40 metrów długości, a i tak wydawały się maleńkie przy niemal pięćdziesiąt razy dłuższym okręcie. Silniki manewrowe obróciły ich szerokie, tępe dzioby uzbrojone w odbojniki na odpowiednie kursy a silniki pomocnicze pchnęły ku przeznaczeniu.

Na pokładzie innego okrętu, odległego o całe wieki świetlne od powoli rozpędzających się tugów, młody porucznik stał przed swym kapitanem z przerażeniem w oczach, czekając na jego reakcję. Błękitne oczy jeszcze przez chwile wpatrywały się weń bez wyrazu.
- Nie mamy namiaru? - głos dowódcy był całkowicie pozbawiony emocji.
- Tak jest, wasza wysokość. Zebrane dane z ostatniego skoku były na tyle niedokładne, że mamy w sumie czternaście możliwych gwiazd zakładając, że oni nie mają tu map samotnych planet.
- Czyli uciekli nam? - kolene beznamiętne pytanie.
Porucznik, pobladł i tylko przytaknął wykorzystując ten ruch by wbić wzrok w pokład tuż przed noskami swych butów.
- Cóż... to było do przewidzenia. Uciekali aż się kurzyło.
- Tak jest, wasza wysokość.- porucznik nieśmiało podniósł głowę.
- Wyznaczyć najbliższy kurs powrotny do bazy. To wszystko! - zwierzchnik skinął niedbale, kończąc w ten sposób rozmowę.
- Tak jest, wasza wysokość.
Kilka chwil później, sześć smukłych kadłubów obróciło się w przestrzeni i pomknęło w kierunku lokalnej gwiazdy i krążącego wokół niej gorącego, gazowego giganta, szukając drogi powrotnej.

Do odległych asteroid właśnie dotarły holowniki. Ich dzioby oparły się do skały, a główne silniki zaczęły mozolnie pchać je w kierunku skazanej na zagładę planety.
- Tugi włączyły ciąg główny, dane potwierdzają masy wyliczone, sir. Uderzą w planetę w odstępach około siedmiu godzin, czyli mniej więcej co jedna trzecia czasu obrotu planety. Niewiele przetrwa na powierzchni – w ostatnich słowach Dambeesa zabrzmiało coś na kształt smutku.
- Panie Inemi, kiedy wylecimy z systemu? - zapytał komodor.
- Sześć minut. Wchodzimy już w studnię grawitacyjną - zameldował nawigator.
- Kontynuować podchodzenie. Proszę nas zabrać do domu – dowódca cieszył się, że to ostatni rozkaz jaki wyda w tym obcym świecie.
- Tak jest!

Gdyby ktoś, w tym systemie, mógł opowiedzieć o tym zdarzeniu, powiedziałby zapewne, że miało to miejsce 12 grudnia 2012 roku. Dość szczególna data. Nikt jednak nie wiedział, co stało się w pobliżu orbity odległego Jowisza. To nie Pluton tylko Wenus skryła się przed przybyszami za licem macierzystej gwiazdy. Na trzeciej planecie od Słońca: Ziemi, ludzie wiedli swój nieświadomy żywot. Jeszcze przez osiemnaście dni, kidy to pierwszy kolownik wepchnął swój ładunek z prędkością piętnastu kilometrów na sekundę w atmosferę błękitnej planety. Zgodnie z wyliczeniami wracającego właśnie do swojej rodziny porucznika Dambeesa, drugi uderzył kilka godzin później w już świadomych swej nieuniknionej zagłady niedobitków. Trzeciego uderzenia nie widział już nikt na powierzchni, podobnie jak okrętów, które zbłądziły do tego systemu w sektorze MJ kilkaset godzin wcześniej i sprawiły, że rok 2013 nigdy się nie rozpoczął.
Dobry tekst.

Jak poprzedni mi się nie podobał, tak ten jest bardzo ok. Jasne, postacie są słabo zarysowane, ale nie o nich jest tekst, więc nie widzę z tym problemu.

Kilka pytań które mam mogą być powtórzeniami cudzych pytań - bo nie czytałem wcześniejszej dyskusji.

1. Na początku patrol ucieka, wreszcie zawraca gotów do walki - ale nie tylko wróg nawet sie tu nie pojawia, co nawet potem się o tym nie wspomina (znaczy na mostkach flotylli).
Fragment końcowy (gdzie tamci zawracają) sprawę trochę wyjaśnia - dla czytelnika, ale przecież nie dla kapitana flotylli.

2. Mam problem z rozpoznaniem - to znaczy nawet jeśli ziemianie są identyczni do prawdziwych niebieskich, to trochę wygląda tak, jakby Amerykanie wylądowali w 1943 na Indonezji i biorący tubylców za sojuszników Japonii - i profilaktycznie ich bombardujący.

Kolonia na kilka miliardów istnień na logikę (skoro jest duża wg standardów bohaterów) powinna mieć skoro nie flotę to choć jakiekolwiek instalacje orbitalne, nie?

Ziemianie są w sposób widoczny tak do tyłu, że chyba nie warto. Dodam, że posiadając nadlatującego wroga i bezbronna planetę nikt nawet nie pomyślał o użyciu jej jako przeciwwagi "Patrzcie, co tu mamy i co możemy zniszczyć".
Rozumiem, że ostatecznie nie musieli tego robić bo pościg nie przyleciał, ale zbyt szybko przeszli nad tym do porządku. Moim zdaniem.


I absolutny drobiazg - skoro ludzie nie zobaczyli pierwszej asteroidy, jak zobaczyli drugi (w sensie skąd wzięli świadomość zagłady?) - wtedy juz wszystko było w proszku przecież.

Poza tym tekst na poziomie publikacji. Weź go może gdzieś wyślij, na przykład do esensji albo co?

7/10.



1. To czemu tu się znaleźli to właśnie ów wróg, nie rozmawiają o tym na mostku ponieważ nie ma to znaczenia. Rozmowa w drugiej flocie też. Komodor podjął decyzję, tak jak w dialogach - mogli ich zgubić, i tylko tyle ma znaczenia dla załogi. To, że wróg zawraca, też nie ma tu znaczenia. W sumie w ostatnim paragrafie mogłem dodać, że pościg wychodzi z nadprzestrzeni, ale to dało by tylko przyczynek do kolejnej części. To znaczy znajdują resztki planety na której zamieszkiwali przedstawiciele tej samej (lub bardzo podobnej rasy), ale zdecydowałem się tego nie robić, wiec po prostu zawracają.
2. Nie koniecznie, skoro wyglądają tak samo, zamieszkują taki sam ekosystem wiec dla obcej rasy są tym samym. Tu nie chodzi tylko o kolor skóry. A tak przy okazji, to opisane przez Ciebie zjawisko było powszechne, choćby sprawa azjatyckich żołnierzy sprzymierzonych na Birmie. Dokładnie tak to się działo - ktoś ma skośne oczy = japoniec. A tu mówimy o nieco bardziej znaczącym przybliżniu.

Kolonia - nie jest kolonią tylko Ziemią, dlatego nie ma ani floty ani instalacji. Na tym oparłem całe opowiadanie, czy to dobrze, to zupełnie inna sprawaTongue a konsternacja bohaterów związana z brakiem i jednego i drugiego została chyba dość dokładnie opisana. Co do przechodzenia "do porządku" też się nie zgodzę. Zidentyfikowali planetę zamieszkaną przez przeciwnika (patrz wyżej), wyjaśnienia (nie wiem jak dobre) rozterek pojawiają się w tekście (bohaterowie nie działają jak John Wayne). A co do likwidacji kilku miliardów osobników należących do wrogiej rasy zależy tylko od jej liczebności. Jeśli było by ich 10mld to poważna sprawa, jeśli 1 000mld to tylko incydent.

Co do drobiazgu, zakładam, że nawet w przypadku poważnego kataklizmu (zwłaszcza takiego z nieba) to służby monitorujące NECO będą działały tak długo jak będzie to możliwe. Skoro nie wszyscy zginęli to zarówno owe służby jak i media w jakimś zakresie działać będą.

No i jeszcze mój kardynalny błądSad Jedna z wymienionych planet naszego układu to nie "Pluton" tylko "Merkury"Sad niestety nie mogę już edytować samego opkaSad
Oczywiście, dziękują za bardzo przychylny komentarz.
1. Mysl - Papuasi.
Oczywiście można przyjąć, że chłopaki podejmowali decyzję na chybcika, niemniej moim zdaniem jest ona nieco zbyt szybka. Inna rzecz, że nie wiem jak doprowadzic do pointy gdyby chłopaki myslały całkiem racjonalnie.

1a ? Może rozegrać to na zmęczeniu, może właśnie wprowadzić tą eskadrę pościgową i rozegrac te tugi jako sposób (niedziałający) odwrócenia uwagi? Wtedy i czasu na decyzje byłoby mało i trzebaby było ją podejmować pod naciskiem i bez dokładniejszego skanowania wreszcie miałaby ona natychmiastowy takktyczny skutek (na pewno Niebiescy będą chcieli bronic swojej kolonii - bo przeciez flotylla nie wie, że Niebiescy też nie wiedzą, co to.)

2. Kolonia jest Ziemia, ale flotylla o tym nie wie. Oczywiście, że nie ma instalacji orbitalnych, ale przy tym rozmiarze czyni to ja nienaturalną DLA FLOTYLLI.

...patrz 1a.
Ish, zgodnie z opisanym "gryplanem" początkowo miali przebywać w tym systemie 6h, po przyśpieszeniu nieco ponda 2. Tyle czasu mieli na skanowania i podjęcie decyzji. Ścigane jednostki bojowe, nie będą sie zbyto zastanawiały. Mają konkretne rozkazy. Wg. informacji które posiadają na planecie żyją osobnicy razy z którą walczą. Potwierdzenie wizualne i środowiskowe. Wiedzą, że coś się nie zgadza. Ale flota nie wie, że pościg zawrócił więc nie będą się tu zatrzymywać i czekać na rozwój wypadków. Tugi są wyjściem które pozwala szybko uciec. Nie muszą wchodzić na orbitę.
A co do realiów wojny, zwróć uwagę na ilość zatopionych statków i okrętów, czy zestrzelonych samolotów przez własne lub sprzymierzone jednostki. Jeśli czegoś nie da się sklasyfikować jako sprzymierzeńca traktuje się go jako wroga. A tu mamy znacznie większe różnice fizjonomiczne. Przykład z Papuasami nie bardzo pasuje. Ludzie żyją w innym środowisku niż załoga floty i zupełnie inaczej wyglądają. A zarówno Eskimosi jak i Somalijczycy dla nich to ludzie. Nie mówimy tu o wojnie w obrębie tego samego gatunku (wszystkie nasze konflikty rozgrywały się na takim poziomie) a o wojnie międzygatunkowej.
Co zaś do braku instalacji czy floty, załoga wie, że nie jest to normalne. I chyba w tekście te rozterki zostały opisane. Jednak mają swoje rozkazy, mają tez określone warunki - wg. ich geografii kolonia znajduje się na głębokim zapleczu ich terenów. Znowu wracając do analogii wojennych, gdyby w czasie IIWŚ tak około 1941 roku, jakiś brytyjski patrol natknął się na nawet marnie uzbrojony ale niezwykle liczny oddział ludzi w niemieckich mundurach (mundury robią tu za wygląd zewnętrzny) gdzieś na wrzosowiskach Szkocji i miał możliwość zniszczenia go, jak myślisz jak długo by się nad tym zastanawiali?
Stron: 1 2