Via Appia - Forum

Pełna wersja: Quo Vadis Europo?
Aktualnie przeglądasz uproszczoną wersję forum. Kliknij tutaj, by zobaczyć wersję z pełnym formatowaniem.
Quo vadis Europo?

Nie brak nam dzisiaj apokaliptyków, zewsząd wieszczących rozkład cywilizacji Zachodu, która sama siebie w niemożliwy do rozwiązania impas wpędziła. Relatywizm etyczny, relatywizm epistemologiczny, relatywizm kulturowy – wszędzie ta względność i bezsilność. Wygrzebano nawet, zatarte we współczesnym dyskursie, złowieszcze słowo sofista, skądinąd odczarowane niedawno. Wieszcze upadku już zdążyli nim uraczyć kilku awangardzistów, którzy najprawdziwszą nieprawdę siejąc, mącą w uporządkowanych przez sukcesywną indoktrynację głowach. Nie wiem dlaczego, ale w ostatnim czasie, zadziwiając sam siebie, szukam z nimi porozumienia, wspólnego mianownika, który mógłby zbliżyć nasze poglądy. I, o zgrozo, takie myśli znajduję!

Ostatnia wielka wojna przyniosła ze sobą niebagatelne zmiany w ludzkiej mentalności, wtórnie zaś w filozofii, sztuce, literaturze i innych istotnych aspektach ludzkiej kultury. Świat jaki dotychczas znano odszedł w niepamięć. Wielki projekt nowożytnej myśli poniósł porażkę, czy jak mówi Habermas – zatrzymał się w miejscu z powodu niemożliwości jego kontynuowania. Za wszystko odpowiedzialny był ów nieszczęsny Holocaust! Jak wspomniał niegdyś pewien mądrala, filozofia po Auschwitz zmieniła się diametralnie, zastępując swoją klasyczną poprzedniczkę, wyrzuconą uprzednio do lamusa. Zdaje się był to ostatni dech klasycyzmu w naszej zamerykanizowanej kulturze. Kryzys jednostki, a przeto i kryzys kultury, zamknął przed nami wszystkie, do tej pory otwarte na oścież drzwi.

Odkąd kilku, uważających się za mądrych, ludzi zanegowało konstytutywne i żywotne dla kultury europejskiej wartości, przeciętny europejczyk stracił grunt pod nogami. Jego życie przestało toczyć się wokół tych najznamienitszych: to jest wokół Boga, Kościoła, ojczyzny, rodziny, a po sokratejsku – prawdy. Nie było już wiadomo czy tolerować, czy tępić. Czy kochać, czy nienawidzić. W końcu – stać czy iść. Zaczęto wątpić, niczym Kartezjusz, aczkolwiek bez jemu właściwej celowości, i jak grzybów po deszczu pojawiło się mnóstwo tak zwanych postmodernistów, czyli relatywistów z usposobienia. Postmodernizm – o nim, o ile mogę spersonifikować to zjawisko, się dzisiaj przede wszystkim mówi. Postmodernizm to, postmodernizm siamto. Nie ma się co jednak dziwić, zważywszy że zburzył on od lat pielęgnowany gmach europejskiej kultury, podkopując wprzód jego fundamenty. Tymczasem w zamian nie zaproponował żadnych realnych alternatyw.

Staliśmy się ucywilizowanymi barbarzyńcami, którym wciąż pstro w głowie. Chęć burzenia, ot dla czystej satysfakcji zeń płynącej, wzięła górę nad pragmatycznym typem myślenia, według którego owszem, nie liczy się prawda sama w sobie, jak u relatywistów, ale same zagadnienia epistemologiczne tracą na znaczeniu. Stanęliśmy w ślepej uliczce, uparcie idąc naprzód. Pytanie, które samo ciśnie się na usta, jest następujące: czy współczesny człowiek potrzebuje w życiu jakichkolwiek wartości? Czy potrzebuje stałego punktu odniesienia? Przeciętny człowiek, nie mający możliwości patrzenia kontekstowego, a w konsekwencji wyalienowania się – owszem. Tych zaś jest zdecydowana większość. Mam równocześnie wrażenie, iż włącznik światła, którego bez wątpienia ludzie potrzebują, z dnia na dzień skrywany jest głębiej i dalej, a nawet, jak chciałby niejeden, ustawicznie niszczony, aby nigdy nie dać choćby najmniejszej poświaty trwałości.

Europa po wojnie w końcu nauczyła się tolerancji. Czy skutecznie? Myślę, że aż nazbyt. Z pewnością się sami nie pozabijamy. Natomiast czy nas pozabijają, to już zgoła inna sprawa. Idea permisywizmu kulturowego, tak szlachetna w swych założeniach, jak zresztą każda idea (niestety), doprowadziła w końcu do relatywizmu kulturowego, a ten zaś jest iście niebezpieczny. Nie trudno bowiem zadać kłam bzdurom wygadywanym przez miłujących pokój relatywistów, przytaczając pierwszy lepszy absurdalny nakaz z Koranu. Brakuje nam tego tradycyjnego europocentryzmu, o którym niegdyś pisał Leszek Kołakowski. Europocentryzmu skoncentrowanego na trwałych, akceptowalnych wartościach, wszelako wyzutego z negatywnych skojarzeń, które pojawiają się ilekroć ktoś mówi o jakichkolwiek „centryzmach”.

Quo vadis Europo? Negując fundamentalne, konstytutywne wartości – donikąd. Błądzimy w labiryncie, przez nas stworzonym, bez nici, którą świadomie odcięliśmy szczerząc się jedni do drugich, w myślach chwaląc ogrom naszej cywilizacji, bez swoistej kultury nie wartej złamanego grosza.