Via Appia - Forum

Pełna wersja: Halloween ze śmiercią w tle
Aktualnie przeglądasz uproszczoną wersję forum. Kliknij tutaj, by zobaczyć wersję z pełnym formatowaniem.
W witrynach sklepowych zaroiło się od kiczowatych dyń, wykrzywionych pysków diabłów, czarownic i innych pomiotów szatańskich. Przebierańcy różnym wieku barwnym korowodem przemierzają ulicę w różnych kierunkach, ale w jednym celu- zabawy. Pobliski klub pulsuje beatem, dźwięki wylewają się przez otwarte drzwi, w których stoi bramkarz.


Nasza piątka ma inne plany. Skierowaliśmy się do pobliskiego szpitala. W tym roku spędzimy ten wieczór inaczej, niż na wspólnej popijawie. Ten zapach jest niepowtarzalny. Chyba każdemu źle się kojarzy. Po wymianie kilku słów z dyżurującą pielęgniarką wchodzimy do świetlicy. Cyganka, czarownica, wampir, pirat i niedźwiedź. Na nasz widok na bladych twarzyczkach dzieciaków wykwitają szerokie uśmiechy, słychać komentarze dotyczące naszych strojów. Powinniśmy coś powiedzieć, zacząć wspólną zabawę, tak jak zaplanowaliśmy. Ale słowa zamierają w gardłach. Nie da się obojętnie przejść obok ich widoku. Są tak wychudzone, maja podkrążone oczy, niektóre chusteczki kryjące efekty chemoterapii. Udało nam się przełamać pierwszy szok. Mamy przygotowane kilka bajek, zabaw, które nie wymagają aktywności ruchowej, skecze. Momentami nawet da się zapomnieć, gdzie jesteśmy i w jakim stanie są nasi podopieczni. W sali pobrzmiewają wesołe śmiechy, piosenki, którym wtóruje gitara, dźwięki tamburyna. W tamtej chwili czułam jak nigdy, że właśnie tam powinnam być, z nimi, w ten dzień, dając chociaż promyczek radości. W końcu zabrakło nam pomysłów na wspólne zabawy. Wtedy dzieciaki wyszły z inicjatywą, wzięły gry planszowe, bloki rysunkowe i wszystko inne potrzebne do zabawy, byle tylko przebierańcy nie wychodzili. Mimo późnej pory nikt nam nie przeszkadzał, od czasu do czasu siostry zaglądały do nas, by sprawdzić, czy wszystko jest w porządku.


Jedna z dziewczynek, Anielka, chyba na zawsze utkwi mi w pamięci. Ma sześć lat, duże, niebieskie oczy i bardzo drobne rączki. Siedziała na moich kolanach, a ja czułam, jakby nic nie ważyła. Czytałam jej książkę opowiadającą o przygodach śmiesznego i sympatycznego, acz niewydarzonego duszka Caspra. Chichotałyśmy obie w niektórych momentach. Ale nagle mała zwróciła uwagę na krzyż, który miałam zawieszony na szyi. Spoważniała. Wyraźnie się nad czymś zamyśliła. Po chwili zapytała, czy wierzę w Boga i w niebo. Gdy usłyszała odpowiedź twierdzącą zamilkła, westchnęła kilka razy. Wtedy powiedziała słowa, których nigdy nie zapomnę: „Tam musi coś być. Niedługo sama to zobaczę.” Nie wiedziałam, co mogę sensownego powiedzieć, wolałam milczeć. A ona kontynuowała: „Wiesz, to moje ostatnie Halloween. Dobrze, że jesteście.” Niełatwo jest usłyszeć coś takiego z ust sześcioletniej dziewczynki. Co można mówić? Że to nieprawda? Ona wie, że umiera. Jest z tym w zupełności pogodzona. Cóż mi pozostało. Mogłam jej dać w prezencie tylko ten krzyż, który ma jej przypominać, że to nie koniec.
Wieczór dobiegł końca. Wróciliśmy do domów nie zamieniając w czasie tej długiej drogi ani słowa. Czasem lepiej jest pomilczeć. Na komentarze i rozmyślania czas przyszedł później. Uderzyła mnie ich niesamowita dojrzałość. Rozmowy z nimi są na poziomie daleko wykraczającym poza ich fizyczny rozwój. Może to jakaś rekompensata za krótki czas tutaj, albo tarcza do ochrony przed problemem, który przerasta niejednego dorosłego? Rozważania Anielki na temat Boga i drugiego świata brzmiały wręcz nieadekwatnie do jej słodkiego głosu. Nie wiem jak ja zareagowałabym na wieść, że nie dożyję kolejnego roku. Chyba nie tak spokojnie. Wypadałoby też zapytać, skąd one wiedzą? Przecież ani lekarze, ani rodzice nie mówią im o wyroku, który nad nimi ciąży. Może coś podsłuchują, może przeczuwają, a może wnioskują z zachowania innych? Są doskonałymi psychologami. Nie uda się ich okłamać, znają twój nastrój, zanim wypowiesz choć jedno słowo.


Piękny, ale jednocześnie przerażający jest ich spokój wewnętrzny. Czekają z pokorą na to, co nadejdzie. Bez wyrzutów, żalu. Ale ze smutkiem. Nie wynika to z ich naiwności, Anielka jest tego doskonałym przykładem. Chciałaby normalnie chodzić do szkoły, bawić się na placu zabaw, iść do kina, albo do parku z psem. Wie, że nigdy tak nie będzie. Więc cieszy się z małych radości, właśnie takich, jak nasze odwiedziny w szpitalu. Czerpie radość ze wspólnego czytania książek, oglądania bajek, zabawy w inscenizacje. Zaraża tym innych. Uczy, jak cieszyć się z pozornie nic nie znaczących szczegółów. Brzmi patetycznie i górnolotnie? Tak, dla kogoś, kto nie miał z nimi kontaktu, kto nie trzymał takiej małej, kruchej istotki w ramionach. Obiecaliśmy sobie, że tam wrócimy na święta. I mam nadzieję, że jeszcze będę miała okazję, by przytulić Anielkę.
Dla wielu zabrzmi to pretensjonalnie. Ale te dzieci potrafią uczynić człowieka lepszym. Uświadamiają każdemu z nas, jak niewiele znaczy większość naszych problemów. Że przejmujemy się błahostkami, nie umiemy cieszyć się tym, co dał nam los. A zazwyczaj ofiarował niemało. Stając w obliczu tak ogromnej tragedii, własne wydają się żartem. Ile razy myślimy „ Moje życie się zawaliło”? A ile razy naprawdę tak to wygląda? Im kilkuletni świat wali się w gruzy. Ale nie czekają bezczynnie, chwytając siłą wydarte chwile życia i wyciskają z nich to, co najlepsze. Mimo młodego wieku, wiedzą „jak żyć”.


Ten artykuł jest dla mnie jednym z trudniejszych do napisania. Ciężko ubrać emocje w słowa. Ale myślę, że to potrzebne nam wszystkim. Żeby w tym nieustającym pędzie zatrzymać się na chwilę, pomyśleć i ucieszyć się z kolejnego szarego poranka zwlekającego nas z łóżka. Zachęcam również do przebywania z chorymi dziećmi. Im daje to kolejne szczęśliwe momenty, a nas zmienia na lepsze, choć nikt nie powie, że jest łatwo. Potrzeba silnej psychiki, by odnaleźć w tym sens. Tej siły i woli walki uczą one same. Nie zmieni to oblicza świata. Ale może odwrócić światopogląd do góry nogami. Pozwala wierzyć, że „tam musi coś być”.
Kaprysie, w oczach pojawiły mi się łzy, kiedy czytałem Twój artykuł. Bardzo wzruszający tekst. Ostatnio czytałem wywiad z lekarzem, który zajmuje się nieuleczalnie chorymi dzieciakami. Powiedział dokładnie to samo, co Ty: "One są świetnymi psychologami. Są bardziej dojrzałe od dorosłych."

Brak słów.
Dziękuję, że znalazłeś czas na przeczytanie tego artykułu. Cieszę się, że udało mi się przekazać to, co chciałam. Trzeba o tym mówić. Albo milczeć. Nie żałuję żadnej chwili tam spędzonej. Ani żadnej łzy wylanej po wyjściu.
Piękna inicjatywa. Szacunek dla Was, że się na to zdecydowaliście.
Więcej nie poowiem, bo nie mogę - wzruszył mnie Twój tekst, Kaprysie.
Kaprysku, jeśli po przeczytaniu Twojego artykułu ktoś wyleczy się z wszechobecnej w dzisiejszym świecie atrofii emocji i uczuć, nauczy się empatii albo chociaż zacznie doceniać piękno ukryte w z pozoru prozaicznych, prostych czynnościach, rzeczach, sytuacjach dniach codziennego, to będzie to Twój olbrzymi sukces. I takich prywatnych sukcesów tworzących lepsze jutro nas wszystkich życzę Ci jak najwięcej.
Bardzo trudną sprawę poruszyłaś Kaprysie. Pragnę przekazać Ci tu niejako oficjalnie wyrazy wielkiego szacunku. Wielkiej odwagi wymaga zrobienie tego co Wy zrobiliście.
Byłem niegdyś w podobnym miejscu (nie w tak szlachetnym celu jednak jak Wy, po prostu pracowałem przy drobnych remontach) i powiem Ci że musiałem włączyć kilka dodatkowych "systemów zabezpieczeń osobowości". To wszystko są tak trudne rzeczy na granicy życia i śmierci. Piękne jest to że znaleźliście odwagę by z tymi tak bardzo doświadczonymi przecież za niewinność dziećmi trwać. W dzisiejszych czasach gdy śmierć i umieranie wypieramy ze swojej świadomości, takie trwanie jest tym bardziej cenne.
Mimo wszystko trzeba nam wierzyć że sprawiedliwość Boska obejmuje dwie strony istnienia, tyle że ta druga jest zakryta.

Sam tekst. Trudno jest pisać o sprawach ostatecznych, nie wpadając jednocześnie w nutę patetyczną, nie wygłaszając okrągłych zdań i dętych mądrości. Ty ominęłaś te wszystkie rafy. Napisałaś tekst prosty, z serca płynący, a jednocześnie mądrzejszy niż niejeden traktat filozoficzny.
Gratuluję i pozdrawiam serdecznie.
Dziękuję Wam za te komentarze, widzę, że warto było napisać tekst. Mes, właśnie takie emocje chciałam wywołać w czytelniku, może i wzruszenie niczego nie zmieni, ale skłoni do refleksji.
Dziękuję Ci Khe, za te ciepłe słowa, i Tobie życzę tego samego. Zauważyłam, że ostatnio łatwiej mi sie godzić z wpadkami codzienności, wstawaniem szarym świtem i całą resztą. Wiem, że duża część ludzkości zamieniłaby się ze mną bez mrugnięcia okiem.
I Tobie dziękuję, Sławku. Za opinię i dobre słowa. Masz rację, myslę, że wiara pomaga przetrwac te najtrudniejsze chwile. Warto jest wierzyć, że wszystko ma sens i, że tam w górze Ktoś czuwa.

Pozdrawiam serdecznie, Kaprys
Hm, nie lubię słowa Halloween. Ani tego pesudoświęta. Jednak mimo wszystko tekst mnie poruszyć, co tu dużo gadać... W zasadzie to drgnęło mną w jednym tylko momencie, przy opisie dzieci. Cóż, rzeczywiście nasze problemy są przy wymienionych w tekście błahe... Aż się wstyd robi.

Gratuluję Smile Chociaż według mnie (WEDŁUG MNIE!) nieco w ckliwość uderzyłaś - co w żadnym wypadku nie umniejsza ogromu tego artykułu.

Pozdrawiam.
Malb, Ty komentujący twórczość to rzadkość Smile Zapisze to chyba w kalendarzu. Hm, przyznaję, że sa tu rzewne nutki, ale o pewnych rzeczach nie da sie pisać na zimno i z dystansem, przynajmniej ja nie potrafię. Każdy ma swoją hierarchię uczuć, pojęć, każdy inaczej reaguje na pewne fakty. Inne rzeczy nas poruszają. Zwłaszcza jeśli chodzi o różnice w psychice płci. (Nie pomyśl tylko, że uważam, że jesteś niewrażliwy) Smile

Pozdrawiam, Kaprys
Obiecałem, że przeczytam i tak zrobiłem. Zgodzę się z przedmówcami, że tekst jest napisany zrównoważonym stylem, nie jest zbyt patetyczny, ani suchym sprawozdaniem z Halloween.
Nie wszystkie dzieci mają trafne obserwacje, ale zdecydowanie więcej wyczuwają. Ich empatia i wyobraźnia są mniej skalane rzeczywistością, która zmieni ich dopiero jak zaczną dorastać. No w tym wypadku nie zmieni. Cóż, dzieci podobnie jak zwierzątka chwytają za serce, kiedy natrafiamy na podobne sytuacje. Czujemy jakąś niesprawiedliwość i pojawiają się przemyślenia.
Nie jestem jednak wierzący i nie chcę psuć Ci tu passy pochlebnych komentarzy, ale generalnie w tym jednym przypadku nie będę się kłócił. Lepiej, żeby takie dzieci umierały ze świadomością, że tam jest jakieś Niebo, Bóg, Aniołki czy co tam jeszcze, niż popadło w depresje, albo doczekało się przemyśleń, jakie czasem miewają dorośli w temacie tego, co 'potem'.
A to, co zrobiliście to jak dla mnie (off the record) zmieni wam postrzeganie niektórych rzeczy. Nie da się takich wydarzeń ot tak zapomnieć.
To tyle ode mnie :-)
Namaste, El Tigre
Czy tylko ja jestem taką cyniczną świnią, że zamiast się wzruszać zastanawiałem się, czy nie wymyśliłaś tego wszystkiego, albo nie "pożyczyłaś" cudzej historii?

Ten artykuł niewątpliwie był trudny. Ciężko pisać o takich sprawach. Ciężko w ogóle zdobyć się na zrobienie czegoś takiego (nie. nie chodzi o pisanie Tongue). Ja sam np: Nigdy nie obcowałem ze śmiertelnie chorymi dziećmi. Tylko z ludźmi starszymi (gdy odwiedzałem dziadka w szpitalu), ale u nich to była trochę taka naturalna kolej rzeczy. Dzieci nie powinny umierać, dlatego to jest tak wstrząsające.

Po tytule spodziewałem się narzekania na nową amerykańsko-halloweenową modę. Pozytywnie mnie zaskoczyłaś. Wyszło ci ładnie i niepatetycznie. Bardzo mi się podobały niektóre teksty (np. ten o krzyżu), ale to jeszcze nie jest to.
Zaznaczam, że sam nie napisałbym tego lepiej. Fajnie, że zrobiliście coś takiego. To się chwali. Artykuł niezły, ale aż tak mnie nie poruszył.
Wiesz, Szaden, każdego porusza co innego. Jedni piszczą na widok małego kotka, inni na widok niemowlęcia. Historia zmyśloną nie jest, ale masz prawo przecież nie wierzyć. Ciesze się, że sięgnąłeś po dość stary artykuł. Byłam w tym szpitalu jeszcze raz. Tuż po Nowym Roku. Miałam nawet pisać drugi felieton z tej serii, ale pochłonęły mnie inne rzeczy. W styczniu Anielka już nie żyła. To rzeczywiście było jej ostatnie Halloween. Nie zdobyłam się już na kolejną wizytę. To mnie przerastało mentalnie. Moi znajomi wciąż prowadza ten wolontariat w Centrum Zdrowia. Powiedziałeś coś bardzo ważnego. To tak wstrząsające, bo dzieci nie powinny umierać. Ale umierają. Pamiętam, jak ktoś napisał, że dzieci, które straicły rodziców to sieroty, małżonek, który stracił żonę lub męża to wdowiec/ wdowa. Nie ma nazwy dla rodzica, który stracił dziecko, bo to zbyt straszne, żeby ubrać to w słowa. I to jest prawda. Jeśli mnie tak bardzo poruszyła śmierć tej dziewczynki, to nawet nie jestem w stanie ogarnąć tego, co czuli jej rodzice.