03-11-2010, 20:52
W witrynach sklepowych zaroiło się od kiczowatych dyń, wykrzywionych pysków diabłów, czarownic i innych pomiotów szatańskich. Przebierańcy różnym wieku barwnym korowodem przemierzają ulicę w różnych kierunkach, ale w jednym celu- zabawy. Pobliski klub pulsuje beatem, dźwięki wylewają się przez otwarte drzwi, w których stoi bramkarz.
Nasza piątka ma inne plany. Skierowaliśmy się do pobliskiego szpitala. W tym roku spędzimy ten wieczór inaczej, niż na wspólnej popijawie. Ten zapach jest niepowtarzalny. Chyba każdemu źle się kojarzy. Po wymianie kilku słów z dyżurującą pielęgniarką wchodzimy do świetlicy. Cyganka, czarownica, wampir, pirat i niedźwiedź. Na nasz widok na bladych twarzyczkach dzieciaków wykwitają szerokie uśmiechy, słychać komentarze dotyczące naszych strojów. Powinniśmy coś powiedzieć, zacząć wspólną zabawę, tak jak zaplanowaliśmy. Ale słowa zamierają w gardłach. Nie da się obojętnie przejść obok ich widoku. Są tak wychudzone, maja podkrążone oczy, niektóre chusteczki kryjące efekty chemoterapii. Udało nam się przełamać pierwszy szok. Mamy przygotowane kilka bajek, zabaw, które nie wymagają aktywności ruchowej, skecze. Momentami nawet da się zapomnieć, gdzie jesteśmy i w jakim stanie są nasi podopieczni. W sali pobrzmiewają wesołe śmiechy, piosenki, którym wtóruje gitara, dźwięki tamburyna. W tamtej chwili czułam jak nigdy, że właśnie tam powinnam być, z nimi, w ten dzień, dając chociaż promyczek radości. W końcu zabrakło nam pomysłów na wspólne zabawy. Wtedy dzieciaki wyszły z inicjatywą, wzięły gry planszowe, bloki rysunkowe i wszystko inne potrzebne do zabawy, byle tylko przebierańcy nie wychodzili. Mimo późnej pory nikt nam nie przeszkadzał, od czasu do czasu siostry zaglądały do nas, by sprawdzić, czy wszystko jest w porządku.
Jedna z dziewczynek, Anielka, chyba na zawsze utkwi mi w pamięci. Ma sześć lat, duże, niebieskie oczy i bardzo drobne rączki. Siedziała na moich kolanach, a ja czułam, jakby nic nie ważyła. Czytałam jej książkę opowiadającą o przygodach śmiesznego i sympatycznego, acz niewydarzonego duszka Caspra. Chichotałyśmy obie w niektórych momentach. Ale nagle mała zwróciła uwagę na krzyż, który miałam zawieszony na szyi. Spoważniała. Wyraźnie się nad czymś zamyśliła. Po chwili zapytała, czy wierzę w Boga i w niebo. Gdy usłyszała odpowiedź twierdzącą zamilkła, westchnęła kilka razy. Wtedy powiedziała słowa, których nigdy nie zapomnę: „Tam musi coś być. Niedługo sama to zobaczę.” Nie wiedziałam, co mogę sensownego powiedzieć, wolałam milczeć. A ona kontynuowała: „Wiesz, to moje ostatnie Halloween. Dobrze, że jesteście.” Niełatwo jest usłyszeć coś takiego z ust sześcioletniej dziewczynki. Co można mówić? Że to nieprawda? Ona wie, że umiera. Jest z tym w zupełności pogodzona. Cóż mi pozostało. Mogłam jej dać w prezencie tylko ten krzyż, który ma jej przypominać, że to nie koniec.
Wieczór dobiegł końca. Wróciliśmy do domów nie zamieniając w czasie tej długiej drogi ani słowa. Czasem lepiej jest pomilczeć. Na komentarze i rozmyślania czas przyszedł później. Uderzyła mnie ich niesamowita dojrzałość. Rozmowy z nimi są na poziomie daleko wykraczającym poza ich fizyczny rozwój. Może to jakaś rekompensata za krótki czas tutaj, albo tarcza do ochrony przed problemem, który przerasta niejednego dorosłego? Rozważania Anielki na temat Boga i drugiego świata brzmiały wręcz nieadekwatnie do jej słodkiego głosu. Nie wiem jak ja zareagowałabym na wieść, że nie dożyję kolejnego roku. Chyba nie tak spokojnie. Wypadałoby też zapytać, skąd one wiedzą? Przecież ani lekarze, ani rodzice nie mówią im o wyroku, który nad nimi ciąży. Może coś podsłuchują, może przeczuwają, a może wnioskują z zachowania innych? Są doskonałymi psychologami. Nie uda się ich okłamać, znają twój nastrój, zanim wypowiesz choć jedno słowo.
Piękny, ale jednocześnie przerażający jest ich spokój wewnętrzny. Czekają z pokorą na to, co nadejdzie. Bez wyrzutów, żalu. Ale ze smutkiem. Nie wynika to z ich naiwności, Anielka jest tego doskonałym przykładem. Chciałaby normalnie chodzić do szkoły, bawić się na placu zabaw, iść do kina, albo do parku z psem. Wie, że nigdy tak nie będzie. Więc cieszy się z małych radości, właśnie takich, jak nasze odwiedziny w szpitalu. Czerpie radość ze wspólnego czytania książek, oglądania bajek, zabawy w inscenizacje. Zaraża tym innych. Uczy, jak cieszyć się z pozornie nic nie znaczących szczegółów. Brzmi patetycznie i górnolotnie? Tak, dla kogoś, kto nie miał z nimi kontaktu, kto nie trzymał takiej małej, kruchej istotki w ramionach. Obiecaliśmy sobie, że tam wrócimy na święta. I mam nadzieję, że jeszcze będę miała okazję, by przytulić Anielkę.
Dla wielu zabrzmi to pretensjonalnie. Ale te dzieci potrafią uczynić człowieka lepszym. Uświadamiają każdemu z nas, jak niewiele znaczy większość naszych problemów. Że przejmujemy się błahostkami, nie umiemy cieszyć się tym, co dał nam los. A zazwyczaj ofiarował niemało. Stając w obliczu tak ogromnej tragedii, własne wydają się żartem. Ile razy myślimy „ Moje życie się zawaliło”? A ile razy naprawdę tak to wygląda? Im kilkuletni świat wali się w gruzy. Ale nie czekają bezczynnie, chwytając siłą wydarte chwile życia i wyciskają z nich to, co najlepsze. Mimo młodego wieku, wiedzą „jak żyć”.
Ten artykuł jest dla mnie jednym z trudniejszych do napisania. Ciężko ubrać emocje w słowa. Ale myślę, że to potrzebne nam wszystkim. Żeby w tym nieustającym pędzie zatrzymać się na chwilę, pomyśleć i ucieszyć się z kolejnego szarego poranka zwlekającego nas z łóżka. Zachęcam również do przebywania z chorymi dziećmi. Im daje to kolejne szczęśliwe momenty, a nas zmienia na lepsze, choć nikt nie powie, że jest łatwo. Potrzeba silnej psychiki, by odnaleźć w tym sens. Tej siły i woli walki uczą one same. Nie zmieni to oblicza świata. Ale może odwrócić światopogląd do góry nogami. Pozwala wierzyć, że „tam musi coś być”.
Nasza piątka ma inne plany. Skierowaliśmy się do pobliskiego szpitala. W tym roku spędzimy ten wieczór inaczej, niż na wspólnej popijawie. Ten zapach jest niepowtarzalny. Chyba każdemu źle się kojarzy. Po wymianie kilku słów z dyżurującą pielęgniarką wchodzimy do świetlicy. Cyganka, czarownica, wampir, pirat i niedźwiedź. Na nasz widok na bladych twarzyczkach dzieciaków wykwitają szerokie uśmiechy, słychać komentarze dotyczące naszych strojów. Powinniśmy coś powiedzieć, zacząć wspólną zabawę, tak jak zaplanowaliśmy. Ale słowa zamierają w gardłach. Nie da się obojętnie przejść obok ich widoku. Są tak wychudzone, maja podkrążone oczy, niektóre chusteczki kryjące efekty chemoterapii. Udało nam się przełamać pierwszy szok. Mamy przygotowane kilka bajek, zabaw, które nie wymagają aktywności ruchowej, skecze. Momentami nawet da się zapomnieć, gdzie jesteśmy i w jakim stanie są nasi podopieczni. W sali pobrzmiewają wesołe śmiechy, piosenki, którym wtóruje gitara, dźwięki tamburyna. W tamtej chwili czułam jak nigdy, że właśnie tam powinnam być, z nimi, w ten dzień, dając chociaż promyczek radości. W końcu zabrakło nam pomysłów na wspólne zabawy. Wtedy dzieciaki wyszły z inicjatywą, wzięły gry planszowe, bloki rysunkowe i wszystko inne potrzebne do zabawy, byle tylko przebierańcy nie wychodzili. Mimo późnej pory nikt nam nie przeszkadzał, od czasu do czasu siostry zaglądały do nas, by sprawdzić, czy wszystko jest w porządku.
Jedna z dziewczynek, Anielka, chyba na zawsze utkwi mi w pamięci. Ma sześć lat, duże, niebieskie oczy i bardzo drobne rączki. Siedziała na moich kolanach, a ja czułam, jakby nic nie ważyła. Czytałam jej książkę opowiadającą o przygodach śmiesznego i sympatycznego, acz niewydarzonego duszka Caspra. Chichotałyśmy obie w niektórych momentach. Ale nagle mała zwróciła uwagę na krzyż, który miałam zawieszony na szyi. Spoważniała. Wyraźnie się nad czymś zamyśliła. Po chwili zapytała, czy wierzę w Boga i w niebo. Gdy usłyszała odpowiedź twierdzącą zamilkła, westchnęła kilka razy. Wtedy powiedziała słowa, których nigdy nie zapomnę: „Tam musi coś być. Niedługo sama to zobaczę.” Nie wiedziałam, co mogę sensownego powiedzieć, wolałam milczeć. A ona kontynuowała: „Wiesz, to moje ostatnie Halloween. Dobrze, że jesteście.” Niełatwo jest usłyszeć coś takiego z ust sześcioletniej dziewczynki. Co można mówić? Że to nieprawda? Ona wie, że umiera. Jest z tym w zupełności pogodzona. Cóż mi pozostało. Mogłam jej dać w prezencie tylko ten krzyż, który ma jej przypominać, że to nie koniec.
Wieczór dobiegł końca. Wróciliśmy do domów nie zamieniając w czasie tej długiej drogi ani słowa. Czasem lepiej jest pomilczeć. Na komentarze i rozmyślania czas przyszedł później. Uderzyła mnie ich niesamowita dojrzałość. Rozmowy z nimi są na poziomie daleko wykraczającym poza ich fizyczny rozwój. Może to jakaś rekompensata za krótki czas tutaj, albo tarcza do ochrony przed problemem, który przerasta niejednego dorosłego? Rozważania Anielki na temat Boga i drugiego świata brzmiały wręcz nieadekwatnie do jej słodkiego głosu. Nie wiem jak ja zareagowałabym na wieść, że nie dożyję kolejnego roku. Chyba nie tak spokojnie. Wypadałoby też zapytać, skąd one wiedzą? Przecież ani lekarze, ani rodzice nie mówią im o wyroku, który nad nimi ciąży. Może coś podsłuchują, może przeczuwają, a może wnioskują z zachowania innych? Są doskonałymi psychologami. Nie uda się ich okłamać, znają twój nastrój, zanim wypowiesz choć jedno słowo.
Piękny, ale jednocześnie przerażający jest ich spokój wewnętrzny. Czekają z pokorą na to, co nadejdzie. Bez wyrzutów, żalu. Ale ze smutkiem. Nie wynika to z ich naiwności, Anielka jest tego doskonałym przykładem. Chciałaby normalnie chodzić do szkoły, bawić się na placu zabaw, iść do kina, albo do parku z psem. Wie, że nigdy tak nie będzie. Więc cieszy się z małych radości, właśnie takich, jak nasze odwiedziny w szpitalu. Czerpie radość ze wspólnego czytania książek, oglądania bajek, zabawy w inscenizacje. Zaraża tym innych. Uczy, jak cieszyć się z pozornie nic nie znaczących szczegółów. Brzmi patetycznie i górnolotnie? Tak, dla kogoś, kto nie miał z nimi kontaktu, kto nie trzymał takiej małej, kruchej istotki w ramionach. Obiecaliśmy sobie, że tam wrócimy na święta. I mam nadzieję, że jeszcze będę miała okazję, by przytulić Anielkę.
Dla wielu zabrzmi to pretensjonalnie. Ale te dzieci potrafią uczynić człowieka lepszym. Uświadamiają każdemu z nas, jak niewiele znaczy większość naszych problemów. Że przejmujemy się błahostkami, nie umiemy cieszyć się tym, co dał nam los. A zazwyczaj ofiarował niemało. Stając w obliczu tak ogromnej tragedii, własne wydają się żartem. Ile razy myślimy „ Moje życie się zawaliło”? A ile razy naprawdę tak to wygląda? Im kilkuletni świat wali się w gruzy. Ale nie czekają bezczynnie, chwytając siłą wydarte chwile życia i wyciskają z nich to, co najlepsze. Mimo młodego wieku, wiedzą „jak żyć”.
Ten artykuł jest dla mnie jednym z trudniejszych do napisania. Ciężko ubrać emocje w słowa. Ale myślę, że to potrzebne nam wszystkim. Żeby w tym nieustającym pędzie zatrzymać się na chwilę, pomyśleć i ucieszyć się z kolejnego szarego poranka zwlekającego nas z łóżka. Zachęcam również do przebywania z chorymi dziećmi. Im daje to kolejne szczęśliwe momenty, a nas zmienia na lepsze, choć nikt nie powie, że jest łatwo. Potrzeba silnej psychiki, by odnaleźć w tym sens. Tej siły i woli walki uczą one same. Nie zmieni to oblicza świata. Ale może odwrócić światopogląd do góry nogami. Pozwala wierzyć, że „tam musi coś być”.