Via Appia - Forum

Pełna wersja: Przemysł kulturowy
Aktualnie przeglądasz uproszczoną wersję forum. Kliknij tutaj, by zobaczyć wersję z pełnym formatowaniem.
Króciutki felietonik o książkach, kulturze masowej (o której kiedyś pisałem) i frustrujących obserwacjach. Tak do poduszki. Przedmiot felietonu oczywisty i każdemu znany, nic nowego.

Przemysł kulturowy

Wchodzę do Empiku, mknąc między kolejnymi regałami, niczym myśliwy szukający swej ofiary wśród nieprzeniknionych mroków kniei. Kolory, dużo kolorów rzuca mi się w oczy, rozpraszając do cna moją uwagę. Szczegóły, na które jestem wyczulony, znikają zastąpione przez wątłe kontury kolejnych nic nie znaczących produktów. W końcu docieram do działu z książkami, zdaje się największego w całym salonie. Literatura polska, obca, historia powszechna, filozofia, religia, psychologia, poradniki, albumy – słowem, mnóstwo tego. Czuję się jak obcy wśród nieprzebranego tłumu dobrych znajomych, książek. Dziwne to uczucie, występujące u mnie ilekroć zdecyduję się na zakup nowego tytułu. Naturalnie nie znam go jeszcze, wszak po to pędzę do sklepu, aby móc naocznie dokonać wyboru spośród wołających do mnie okładek. Kup mnie, kup mnie – obłęd. Jest w czym wybierać, a jakże! Wybór podobny jak w normalnym życiu – mnóstwo możliwości, żadna satysfakcjonująca.

Umberto Eco, kiedy zobaczyłby przed sobą widok, na który ja miałem (nie)przyjemność patrzeć, zapewne nieśmiało bąknąłby o przemyśle kulturowym, pojęciu występującym na kartkach jego książki – Apokaliptycy i dostosowani. Ja tymczasem oddałbym mu racje, nie wiedząc czy cieszyć się, czy płakać. Całkiem niedawno pisałem o kulturze, zwanej masową, tym dziwnym tworze, który nabrał niebywałego charakteru na przestrzeni ostatnich lat. Tworze, o którym powstało już mnóstwo, o ironio, książek - analizujących, systematyzujących, polemizujących i kto tam wie jakich jeszcze.

Patrząc na niezliczoną ilość książek, jakie się przede mną wdzięczą, w całej swej pstrokatej i kiczowatej aparycji, zaczynam wątpić w ich faktyczną wartość. Abstrahując od tego, że człowiek chcący przeczytać je wszystkie, musiałby wprzód wymyślić sposób na nieśmiertelność, to iście zabawną rzeczą jest paradoksalność co poniektórych. Co zrobić ma człowiek, żywo zainteresowany poradnikami życiowymi, gdy biorąc do ręki dwa tytuły, w jednym czyta o cieszeniu się chwilą, w drugim zaś znajduje potępienie doczesności, a zachętę do dokładnego planowania przyszłości, nierzadko tej wiecznej. Głupieję, zewsząd atakowany przez wściekłe reklamy, forsujące prawdę prawdziwszą.

Są oczywiście perełki, błyszczące pośród ponurej ciemności. Ciemności i ciasnoty umysłowej, zarówno twórców, jak i wydawnictw. Szkoda tylko, że jest ich tak mało – są ledwo widoczne, ćmiące się gdzieś w kącie przeogromnej płaszczyzny kulturowej. Większość zdominowana jest przez te o wątłej wartości poznawczo-edukacyjnej. Wydaje się, iż cały rynek kulturowy, sprowadzony został niedawno do dwóch pojęć: ilości i zysku, które zastąpiwszy wysłużone już prestiż i jakość, stały się siłą napędową pisarzy i wydawców. Weźmy pod lupę setną już książkę o papieżu-polaku, nie różniącą się od innych niczym, jak tylko oprawą graficzną (choć i tu pojawiają się wątpliwości). Widocznie chęć nowatorstwa wydała się w ostatecznym rachunku mało korzystna, przez co i poziom merytoryczny gubi się, przegrywając z napływającymi złotówkami.

Wybieram książę z półki, w duchu mówiąc sobie: „cholera, po raz kolejny wpadam w sidła łasych na pieniądz głąbów, którzy gdzieś mają moje narzekanie”. Wybieram materiał godny krytyki, którą zapewne po jego przeczytaniu prowadzić będę. Sfrustrowanej krytyki, która prawie nigdy nie wygląda światła dziennego, kumulując się gdzieś we mnie.

Widocznie gorzknieję myślę sobie - po czym wracam do lektury kolejnej książki, zachwalającej drobnostki życia codziennego. Absurd.