30-10-2010, 15:20
Ci, którzy znają trochę moje opka pewnie są zdziwieni długością Tak wyszło, a jesli się spotka z pozytywnymi komentarzami będzie jeszcze więcej, to dopiero początek. Ze specjalną dedykacją dla mojego osobistego Anioła Stróża (tak Gorzki, to o Tobie) i z podziękowaniami dla Disa. Miłego czytania.
Światło ostrym strumieniem wlało się przez drzwi i uderzyło w zamknięte powieki Nataniela. Nakrył głowę poduszką i wydał z siebie niezidentyfikowany warkot, mając nadzieję, że odstraszy intruza. Ostatnią rzeczą, na jaką miał w tej chwili ochotę była kurtuazyjna rozmowa z niezapowiedzianym gościem.
Poprzedniego dnia zabalowali z Michałem, nie miał pojęcia, skąd wziął się w swoim pokoju. Do jego świadomości dotarł tylko fakt, że przez sen obejmował pustą butelkę po whiskey. Za tym, że impreza była udana, przemawiał ostry ból głowy rozlewający się po mózgu milionami kłujących igiełek.
- Wyjazd! Nie ma mnie! – Głos zmienił się drastycznie. Nie wiadomo, czy z przepicia, czy to po prostu poduszka tłumiła fale akustyczne.
- Nat, wstawaj. Stary chce cię mieć u siebie. Leć! I to na jednej nodze!
- Stary? Osobiście? Jeszcze tylko tego mi brakowało.
Poprzednie spotkania z przełożonym nie należały do najlepszych wspomnień jego życia. Zazwyczaj kończyło się wielką burą i kolejnymi groźbami, że wyleci na zbity pysk. Nie miał pojęcia, o co chodzi tym razem. Bał się nawet o tym pomyśleć, zbyt wiele miał na sumieniu. Pozostała mu tylko nadzieja, że Góra jeszcze raz okaże się łaskawa.
Nataniel zerwał się z łóżka, w pośpiechu wciągnął na siebie koszulę, znalazł pod krzesłem jakieś spodnie i usiłował je założyć. Skacząc na jednej nodze po całej sypialni skandował:
- Gdzie, do cho-le-ry są mo-je skrzy-dła?
Teraz naprawdę się przeraził. Ze Starym nie było żartów. Szykowała się grubsza awantura, a on, nie dość, że na kacu tysiąclecia, to jeszcze zapodział gdzieś narzędzie pracy. Spojrzał błagalnie na posłańca, który stojąc nonszalancko oparty o futrynę, z rozbawianiem przyglądał się szamotaninie niewydarzonego anioła. Nat pamiętał go z Anielskiej Akademii. Prymus, zawsze najlepszy na roku. Dziś jeden z najbliższych współpracowników Szefa. Zupełne przeciwieństwo Nataniela. On zawsze wolał grać z kolegami w karty w ostatnich rzędach albo rozsyłać po sali liściki do adeptek z propozycjami randek. Egzamin końcowy zdał psim swędem, zawsze miał więcej szczęścia niż rozumu. Jego podopieczny nie zginął pod kołami samochodu tylko i wyłącznie dlatego, że był strasznym niezgułą i potknął się o krawężnik podczas próby przejścia przez jezdnię. Dziś znowu tamten jest górą. Patrzy na niego z wyższością i z ironicznym uśmieszkiem wytrzeszcza te swoje niebieskie gały. Ale nie pozostało mu nic innego.
- Rafael, proszę, pomóż mi znaleźć skrzydła, inaczej Stary mi pokaże, gdzie raki zimują.
- Podobno przegrałeś je wczoraj w karty. Z tego, co wiem, powinien mieć je Michał.
- No to kur...- pohamował się-... pięknie.
I nie czekając na nic wybiegł z pokoju, dopinając po drodze elementy ubioru. Rafael zdążył tylko krzyknąć za nim:
- Za pół godziny, u Starego!
Natanielowi migały przed oczyma rzędy kolejnych par drzwi prowadzących do sypialni. W końcu dobiegł do właściwych. Nie silił się nawet na pukanie. Wszedł do środka. Jego przyjaciel jeszcze spał odurzony alkoholem. W jego objęciach dojrzał Sarę, ona również niezbyt rygorystycznie podchodziła do zasad i znała smak dobrej zabawy. Zatrzymał się na chwilę nad nimi, zapatrzył na bujne kaskady kruczoczarnych włosów anielicy, kształtne, nagie ramiona o boskiej spadzistości i piersi, łagodnie rysujące się pod cienkim okryciem. Westchnął. Cóż, dziewczyna przyjaciela, rzecz święta.
Przypomniał sobie, po co tu przyszedł i rozejrzał się nerwowo po pokoju. Tak, znalazł to, czego szukał. Skrzydła leżały na stole. Założył je w pośpiechu. Był pewien, że Michał zrozumie. W końcu nie codziennie ląduje się na dywaniku Najwyższego.
Spojrzał na zegarek. Miał kwadrans. Oby tylko nie było tłoku. Pobiegł do wind, które znajdowały się na końcu każdego korytarza. Normalnie, zwykłym aniołom nie wolno było ich używać, ale dziś sytuacja była wyjątkowa. W kolejce czekało kilka osób. Co za kretyn wymyślił, żeby były jednoosobowe? Kłaniał się wszystkim grzecznie. Kilka osób popatrzyło na niego trochę dziwnie, ale nie przejął się tym za bardzo. W końcu nadeszła jego kolej. Wsiadł i nacisnął guzik najwyższego piętra. Czekało go dobre kilka minut podróży. Wykorzystał ten czas na poprawienie nieco rozwichrzonej fizjonomii. Niewiele dało się zrobić. Jego twarz mówiła wszystko o przejściach dnia, a raczej nocy wczorajszej. W lustrze zobaczył swoje blade oblicze, podkrążone oczy, czuprynę w nieładzie. Przeczesał ją palcami, ale nie uczyniło to zbyt wielkiego efektu. Poprawił kołnierzyk koszuli, dopiął spodnie. Uśmiechnął się do swego odbicia. Bo grunt to pewność siebie. Winda zatrzymała się.
Wyszedł na korytarz usłany bordowym, puszystym dywanem. Z obrazów na ścianach zerkały na niego postaci sławnych aniołów. Tych Białych, ale i Ciemniej Strony nie zabrakło. Z tym, że Szef Czarnych namalowany pędzlem mistrza chował się w kącie przed ognistym mieczem jednego ze Strażników. Nataniel zastanowił się, czy u tamtych obrazki wyglądają podobnie, tylko z zamianą ról. Nikt z nich nie wiedział, gdzie jest, ani jak wygląda ten drugi pałac. Stanął w końcu przed właściwymi drzwiami. Odetchnął głęboko kilka razy i nieśmiało zastukał. Niemal natychmiast ktoś otworzył drzwi i łapiąc za hals koszuli wciągnął do gabinetu.
Znał to miejsce. Był tu już poprzednim razem, kiedy skopał ostatnie powierzone mu zadanie. To miała być jego ostatnia szansa na wybicie się i rzucenie papierkowej roboty. Nie udało się, nie z jego winy zresztą. Również teraz miał bardzo złe przeczucia. Zwłaszcza po tym gwałtownym powitaniu.
- Laudetur... – Wyjąkał, ale Piotr powstrzymał go skinieniem dłoni.
- Nie wydurniaj się. Siadaj. Szef nie może z tobą rozmawiać, wydelegował do tego mnie.
Nataniel usiadł za potężnym, drewnianym stołem i spojrzał na rozmówcę. Ulżyło mu trochę, że nie musi rozmawiać z Najwyższym. Jednak niepokój jeszcze go nie opuścił. Zwłaszcza, kiedy Piotr zmarszczył brwi i spojrzał z niesmakiem.
- Możesz mi wyjaśnić, czemu, do stu piorunów, masz damskie skrzydła? Gdzie są twoje? I czyje są te? Zresztą, po co pytam, już mi doniesiono, że Sara nie wróciła na noc. A twój stan wyjaśnia całą resztę. Ty chyba nigdy się nie zmienisz. – Piotr wyrzucał z siebie potok słów, podczas, gdy Nataniel spłonął rumieńcem.
Było mu naprawdę wstyd. Co miał powiedzieć na swoją obronę? I jak mógł nie zwrócić uwagi, że skrzydła, które zakłada nie są złote, tylko białe? Spuścił wzrok i wbił go w dywan. Zapadło niezręczne milczenie, które przerwał Piotr.
- Nie o tym mam z tobą rozmawiać. Postanowiliśmy dać ci ostatnia szansę. Wyjątkowe zadanie. Na Ziemi. Uważamy, że jesteś do tego stworzony. Zstąpisz tam i będziesz chronił kobietę. Ale nie w taki sposób, jak zazwyczaj. Przybierzesz ludzką postać, będziesz jej towarzyszył jako człowiek. Użyjesz swojego uroku osobistego, na tym chyba się znasz, jak mało kto, co? – Tutaj uśmiechnął się znacząco. – To jak? Zgadzasz się?
- Co dokładniej miałbym robić?
- Troszcz się, by nic się jej nie stało, to wszystko. Inne instrukcje będziesz dostawał na bieżąco. Więc jak będzie? – spojrzał wyczekująco na Nataniela.
- Dobrze, zgadzam się. Postaram się was nie zawieść. Kiedy zaczynam misję?
- Najpierw musisz przejść szkolenie. Przecież nie wiesz, jakie zwyczaje panują na Ziemi, a nic nie może nas zdradzić. Pomoże ci w tym Rafael. Myślę, że uda mu się okiełznać twój temperament. To chyba byłoby na tyle. Ach nie, jeszcze jedno. Oddaj z łaski swojej skrzydła właścicielce i poszukaj swoich. Niech jeszcze raz zobaczę taki cyrk, to cię oskubię jak młodą kaczkę.
Te ostatnie słowa wypowiedział już ze śmiechem pobrzmiewającym w głosie. Piotr znany był z tego, że wygląda dość groźnie i bywa ostry, ale w głębi serca nie ma ani krzty złości. Toteż lubili go wszyscy. Zresztą, jak głosiła plotka, za młodu też nie był świątobliwy i nie gardził różnoraką rozrywką. Dlatego czuł sentyment do Nataniela. Widział w nim siebie z początków służby, zaraz po Akademii. To on namówił Stwórcę, by dał młodemu Aniołowi to ważne zadanie. Wiedział, jaka odpowiedzialność ciąży od teraz na Natanielu, choć on sam nie miał o tym pojęcia.
Przygotowania do ziemskiej misji okazały się trudniejsze, niż sam mógł przypuszczać. Nie tyle ze względu na natłok nowych informacji, które musiał przyswoić w ekspresowym tempie, co na Rafaela, który był wyraźnie zazdrosny o wybór Starszych. Lepiej znał zwyczaje na Ziemi, nigdy nie zawiódł w wykonaniu zadania. Skończył Akademię z wyróżnieniem. Tymczasem do ważnego zadania wysyłają tego pijaka, nieuka i kobieciarza.
Sama wiedza także nie okazała się łatwa. Nataniel nigdy nie miał do czynienia z dłuższym pobytem na Ziemi i ochroną stałą. Wydawało mu się to wielką niesprawiedliwością. Dlatego też wykorzystywał każdy moment, by ukazywać swoją wyższość intelektualną i drwić z Nataniela. Ten zaciskał zęby, wiedział, że gra jest warta świeczki.
Od czasu do czasu przychodził także Piotr, chcąc sprawdzić jak idzie wysłannikowi. Pozostało też kilka kwestii technicznych. Nataniel miał zejść na Ziemię pod postacią człowieka. Potrzebna mu była zmiana wyglądu zewnętrznego. Jego obecna uroda zbyt rzucałaby się w oczy. Charakterystyczną cecha anielskich oczu był brak źrenic. Z pleców musiało być usunięte miejsce, gdzie zwykle umieszczone są skrzydła. Dostał tez kilka szczegółów, które czyniły go bardziej ludzkim. Kilka blizn, ledwo widoczną szramę nad okiem. Piotr, jak się wydawało, był zadowolony z efektu swej pracy. Z satysfakcją architekta spoglądał na swe dzieło. Nawet wprawne oko nie odróżniłoby anioła od człowieka.
Misja mogła być trudna i niebezpieczna. Dlatego Nataniel miał dostać kilka pożytecznych darów, które w sytuacjach kryzysowych mogły uratować życie jemu i jego podopiecznej. Na Ziemi nie będzie mógł używać skrzydeł, więc Piotr zastąpił je nadludzką prędkością biegu i tarczą niewidzialności. Przydatne mogło się okazać czytanie w myślach innych oraz miecz archanielski, niezawodny w walce ze Złem, które na pewno będzie starało się przeszkodzić aniołowi w wykonaniu misji.
Szkolenie było dosyć długie i męczące. Jego zwieńczeniem miał być egzamin. Swoista próba umiejętności Nataniela nabytych w czasie lekcji z Rafaelem. Odbyć się miało w sztucznie stworzonej rzeczywistości, jak nienaturalna próżnia, tworzona dla adeptów przed lotami w kosmos. Do złudzenia przypominała ziemskie miasto. Nat miał wejść w tę rzeczywistość i poradzić sobie z wszelkimi pułapkami, które zastawił Piotr, a które mogły czekać na niego w przyszłości. Piotr zaprowadził go pod ciężkie, drewniane drzwi, wskazał je i uruchomił zegar, mierzący czas. Jeśli Nataniel sobie poradzi, zostanie skierowany na Ziemię. Jeśli nie, zastąpi go ktoś inny. Takie było zarządzenie Najwyższego, który sceptycznie odnosił się do pomysłu swego współpracownika.
Nataniel otworzył drzwi lekko naciskając złotą klamkę. Wyszedł na ulicę i od razu się zakrztusił. Zapach smogu prawie uniemożliwił mu oddychanie. Uderzyła go też kakofonia dźwięków. Warkot silników, klaksony, głosy ludzi, płacz dzieci, przekleństwa. Wszystko zlało się w jedną, drażniącą ucho całość. Muzyka miasta. Drzwi do lepszego świata zniknęły. Poczuł się samotny. Mimo setek ludzi, którzy go otaczali odczuł wewnętrzną pustkę i zimno, jak nigdy wcześniej. Zawahał się. Jeśli tak miała wyglądać Ziemia, to on wcale nie chciał tam mieszkać. Jak Szef, wszechmocny i tak potężny mógł stworzyć coś tak ohydnego i bezsensownego? Nie mieściło mu się to w głowie. Nie mógł dłużej stać w jednym miejscu. Ruszył przed siebie, choć ten świat napawał go wstrętem. Nie zdążył przejść nawet jednej przecznicy, gdy zaczepił go obdarty mężczyzna, brudny i cuchnący. Wymachiwał butelką nieznanego płynu. Po zapachu Nataniel poznał, że to alkohol, ale nie rozpoznawał go. Pijaczek zaszedł mu drogę i wcisnął mu trunek do ręki.
- Napij się ze mną, przyjacielu. Za ten zasrany świat, gdzie nawet Szatan nie ma nic do roboty. Sami zrobiliśmy tu piekło. – wycharczał przerywanym głosem, a na koniec zapłakał.
Nataniel pamiętał nauki Rafaela. O życzliwości dla innych ludzi, pocieszaniu ich i spełnianiu ich grzecznych próśb. Nie mógł odmówić temu mężczyźnie. Siadł więc z nim i przechylił butelkę. Płyn miał okropny smak, palił gardło i mącił umysł. Jednak za pierwszym łykiem kolejne przychodziły znacznie łatwiej i nim się obejrzeli, we flaszce zaświeciło dno. Anioł poklepał swojego towarzysza po ramieniu, by dodać mu otuchy i próbował wstać. Nogi odmówiły mu posłuszeństwa. Zatoczył się i opadł powrotem na poprzednie miejsce. Napój, mimo swego smaku, był niewątpliwie mocny i szybko uderzył do głowy. Spojrzał na swego kompana. Zasnął oparty o odrapaną ścianę budynku. Uśmiechał się przez sen. Może śniło mu się inne, lepsze życie? Bez brudnych uliczek, zimna, głodu. Nataniel nie chciał go budzić. Zwłaszcza że i jego powieki robiły się coraz cięższe. Nie opierał się dłużej, również pogrążył się we śnie.
Ktoś szarpał go za ramię. Otworzył oczy i zobaczył nad sobą trzech długowłosych mężczyzn, od stóp do głów ubranych na czarno.
- Wierzysz w moc Pana? – zapytał jeden, najprawdopodobniej najstarszy.
- Wierzę – przytaknął zdezorientowany Anioł.
- To nam wystarczy, nada się. Nie ma co wybrzydzać. – Z tymi słowami skinął na swoich towarzyszy.
Ci złapali Nataniela za ramiona, postawili na nogi i powlekli za sobą w nieznanym kierunku. Rozmawiali szeptem, ale Nataniel nic nie rozumiał. W głowie huczało mu jak we młynie, alkohol przytępił percepcję.
Powoli zapadał wieczór, niebo chyliło się za obskurne bloki, a cała czwórka wchodziła w coraz głębsze zakamarki i ciemniejsze uliczki. W końcu stanęli pod jakimiś drzwiami. Były otwarte. Weszli do ciemnego, zatęchłego pomieszczenia. Mężczyźni poruszali się po omacku, musieli dobrze znać rozkład budynku. Wreszcie znaleźli się w ciasnej, nisko sklepionej sali, chyba w piwnicy. Była wypełniona ludźmi i rzęsiście oświetlona pochodniami. Wszyscy mieli na sobie ciemne płaszcze z kapturami. Kilka osób recytowało coś monotonnym głosem. Na widok Nataniela i jego towarzyszy tłum się rozstąpił. Rozległy się szepty, potem okrzyki. Przestraszył się, nie miał pojęcia co z nim zrobią. Wtedy dopiero zdał sobie sprawę, jak lekkomyślnie postąpił, dając się wieść nieznajomym. Było za późno. Dzierżyli jego ramiona w żelaznym uścisku. Próbował się opierać i krzyczeć, ale powlekli go pod przeciwległą ścianę, gdzie w centralnym miejscu stał ogromny stół. Porwali go do góry i położyli na nim, jakby nic nie ważył. Nataniel zaczął się szamotać, ale skrępowali jego nogi i ręce grubymi sznurami i zakneblowali usta. Radosny okrzyk rozniósł się po sali. Udało się zdobyć kolejną ofiarę dla Czarnego Pana. Za chwilę krew ciepłym strumieniem spłynie na ziemię, by zapewnić łaskę wyznawcom.
Anioł błagalnym wzrokiem patrzył na swoich oprawców. W ich źrenicach dostrzegł tylko rządzę jego śmierci. Byli bezduszni jak zwierzęta. Liczył się tylko obrzęd. Oczekiwali na mistrza ceremonii. Kobieta stojąca najbliżej stołu zaintonowała pieśń, którą podchwyciły setki głosów. Miała dramatyczną, niepokojącą melodię. Nataniel nie rozumiał jej słów, ale odczytał ją jako hymn śmierci. Niby w amoku zgromadzeni zaczęli kiwać się do przodu i do tyłu. Blask pochodni, które niektórzy z nich trzymali w rękach rzucał upiorne blaski na twarze. Nagle wszelkie głosy zamarły, tłum ponownie uczynił przejście. Majestatycznym krokiem wszedł guru. Miał czarny płaszcz do ziemi, długa brodę, w dłoni dzierżył srebrny sztylet, złowieszczo lśniący w półmroku. Stanął przed stołem, na którym leżał Nataniel, krytycznym okiem ocenił ofiarę jako godną rytuału. Wzniósł ręce do góry w dramatycznym geście i rozpoczął modły głosem, który niczym burza potoczył się po pomieszczeniu. Anioł nie rozumiał ani słowa. Nie mógł się poruszyć, ani nic powiedzieć. Pęta i strach odebrały mu całkowicie możliwość manewru. Mógł tylko patrzeć na guru przerażonym wzrokiem i błagać o litość, choć wiedział, że to daremny trud.
Anioły są praktycznie nieśmiertelne. Potrafią się samouzdrawiać, a także leczyć rany innych. Jedyne, co może trwale je okaleczać to metale szlachetne. Sztylet, który trzymał w dłoni jego morderca stanie się za chwile narzędziem jego męki.
Guru wykrzyczał ostatnie zdanie ku powale piwnicy, chwycił sztylet w obie dłonie i wzniósł do góry nad ciałem Nataniela. Przyszła jego ostatnia godzina. Zdołał tylko wypowiedzieć w myśli zdanie „Panie, miej mnie w opiece” i zacisnął powieki, by nie widzieć ostrza, które opada i zagłębia się w jego ciało....
Nagle wszystko znikło. Piwnica, ludzie, pochodnie, srebrny sztylet zawisający o cal nad sercem Anioła. Znalazł się z powrotem w gabinecie Piotra. Leżał zwinięty w kłębek na podłodze, nadal przerażony perspektywą śmierci na ołtarzu ofiarnym sekty.
- Kretyn! Idiota! Debil! Imbecyl! Kto wpadł na idiotyczny pomysł, by dopuścić cię do tak ważnego zadania? – Rafael miotał się po pokoju, rzucając obelgami.
Piotr siedział za swoim biurkiem z głową ukryta w ramionach. Nataniel usiadł na podłodze, rozejrzał się dookoła i uświadomił sobie, jak bardzo zawiódł jego zaufanie. W głębokim poważaniu miał furię Rafaela. Jednak na widok milczącego cierpienia swojego opiekuna poczuł ukłucie żalu. Jak mógł się tak zachować. Najpierw pozwolił upić się pijaczkowi, potem na własne życzenie prawie został złożony w ofierze. Zawiódł na całej linii, teraz na pewno nie otrzyma zadania. Rumieniec oblał jego twarz, nie wiedział nawet, jak mógłby przeprosić Piotra.
- Pójdę już, przepraszam za wszystko, nic nie musisz mówić, Piotrze. Wiem, że cię zawiodłem. Rafael, z łaski swojej, zamknij się. Wiem, że dałem plamę, ale nie musisz się nade mną znęcać.
Wstał i podszedł do drzwi. Zatrzymał go głos Piotra.
- Natanielu, to nie do końca twoja wina. Miałeś mało czasu na przystosowanie się do nowych warunków, sam widzisz, okazało się, że to dla ciebie nienajlepsza robota. Chyba sam rozumiesz, że wobec tego nie możemy...
Nagle drzwi otworzyły się z hukiem. Do środka wpadł zdyszany Anioł i wykrztusił:
- Piotrze, mamy problem na Ziemi. Julia... Grozi jej niebezpieczeństwo... Natychmiast ześlij Nataniela... rozkaz od Szefa.
Ten zerwał się z fotela i wybiegł bez słowa, zostawiając trzech Aniołów w osłupieniu. Posłaniec wzruszył ramionami i wyszedł, Rafael najwyraźniej chciał coś powiedzieć, ale Nat uciszył go gestem ręki i posłał mu spojrzenie, które nie wróżyło nic dobrego. Siedzieli kilka minut w napiętej ciszy, niepewni, z jakimi wieściami wróci Piotr. Nie wrócił jednak. Zamiast niego przybył kolejny goniec, z poleceniem przyprowadzenia Nataniela. Przestraszony Anioł wstał i skierował się ku drzwiom, za nim niczym cień- Rafael. Goniec powstrzymał go jednak.
- Dostałem wyraźne polecenie, tylko Nataniel.
Rafael wrócił na swoje miejsce, ale z wyraźną złością i urażoną dumą. Okazał dezaprobatę, odwracając się plecami do pozostałych. Nat nie mógł powstrzymać się od złośliwego uśmiechu, mimo że bardzo się bał tego, co może go czekać u Szefa. Kto dostanie jego misję? Przecież on nie może zostać zesłany do Julii... Oblał egzamin.
Korytarz zdawał się nie mieć końca. Nigdy jeszcze nie był w tej części, to jeszcze bardziej spotęgowało jego niepokój. Nareszcie jego przewodnik zatrzymał się pod masywnymi drewnianymi wrotami. Zakołatał i prawie natychmiast stanął w nich Piotr. Był wyraźnie zdenerwowany i przestraszony. Nie tracąc czasu wydał odpowiednie rozkazy kilku pomniejszym Aniołom i zwrócił się do Nataniela.
- Natychmiast musisz zejść na Ziemię. Naszej podopiecznej grozi śmiertelne niebezpieczeństwo. Zły działa szybciej niż się mogliśmy spodziewać. Masz zrobić wszystko, by uchronić dziewczynę przed śmiercią, rozumiesz? – Piotr spojrzał na zdezorientowanego Nataniela, który zdawał się nie rozumieć sensu wypowiedzianych słów.
- Przecież oblałem egzamin, wyślijcie kogoś innego, nie dam rady. – Anioł ukrył twarz w dłoniach.
- Tu nie ma się nad czym zastanawiać, Natanielu. Bez dyskusji. Przeszedłeś szkolenie, znasz podstawowe zasady, nikt inny nie podoła. Czas nagli. Nie ma chwili do stracenia. Atufiel zaprowadzi cię na Ziemię. Pamiętaj, liczymy na ciebie. Wiem, że sobie poradzisz. Niech Opatrzność będzie z tobą.
Na dźwięk swego imienia jeden z Aniołów stojących przy drzwiach skinął na Nataniela. Miał ciepłe oczy koloru płynnej czekolady, uśmiechał się kojąco. Sprowadził na przerażonego Nataniela odrobinę spokoju. Podążył za nim na najniższe piętro.
Gdy razem przemierzali korytarze, Nat miał czas, by uspokoić skołatane nerwy. Powtarzał w myśli cały czas słowa Piotra. Obiecał sobie, że nie dopuści do kolejnych błędów. Całe Niebo liczyło na niego. Żałował tylko, że nie ma czasu, by pożegnać się z Michałem i Sarą. Zwłaszcza z nią. Przed oczami stanął mu jej obraz. Smukłej, zgrabnej, wręcz grzesznie pięknej. Chciał poczuć jeszcze raz jej zapach, podchwycić spojrzenie jej cudownych oczu. Zadrżał na samo wspomnienie jej kształtnego ciała. Niestety, obowiązki były ważniejsze. Miał nadzieję, że jeszcze ich zobaczy, choć miał świadomość, jak niebezpiecznego zadania się podejmuje. Atufiel otworzył przed nim drzwi zwykłej windy.
- Jak to? Winda? Nie będzie zstępowania w słupie obłoku? – Nataniel zdobył się na uśmiech.
- Sorry, stary. Nie te czasy. Wsiadasz do windy i naciskasz guzik „Ziemia”. Skieruje cię w puste miejsce, jak najbliżej twojej podopiecznej. Trzymaj się, dasz radę!
Drzwi zsunęły się bezszelestnie. Po raz pierwszy opuszczał Niebo, niepewny tego, co go może spotkać. Wiedział tylko jedno. Da z siebie wszystko, choćby miał przypłacić za to życiem.
Winda cicho kliknęła i drzwi się otworzyły. Nataniel wyszedł na zewnątrz. Nieprzyjemne uczucie z egzaminu nasiliło się w dwójnasób. Woń spalin, chłód i mgła. To na pewno nie były warunki, do których przywykł.
Przygoda się rozpoczęła. Oby tylko miała szczęśliwy finał. Czas było poszukać Julii. Groziło jej przecież niebezpieczeństwo.
oOoOoOo
Nataniel wyszedł na ulicę. Rozejrzał się uważnie dookoła. Było cicho i pusto. Tylko z dala dobiegał dźwięk pędzących samochodów. I jeszcze coś. Dla uważnego słuchacza wyraźny był dźwięk stukoczących o bruk damskich szpilek. Kobieta szła dosyć szybko i sprężyście. Tak, to musiała być Julia. Przypuszczenie stało się dla Anioła pewnością, gdy jego ciało zalała fala ciepła. Gdy zgodził się wziąć Julię pod opiekę, wytworzyła się między nimi specyficzna więź, którą mieli odczuwać oboje. Drobne ułatwienie w nawiązaniu kontaktu i ochronie. Nataniel ukrył się w cieniu budynku, tak, by Julia nie zwróciła na niego uwagi. Za to on mógł jej się doskonale przyjrzeć. Widok zaparł mu dech w piersiach. Wysoka i szczupła, w świetnie dobranym kostiumie. Kształty niczym spod dłuta mistrza. Cudownie ciepłe oczy, okolone długimi rzęsami, karminowe, wydatne usta i jasna cera. Nataniel nie sądził, że Ziemianki mogą być równie piękne. Lekko uśmiechała się do siebie. Było w tym uśmiechu coś drapieżnego, niebezpiecznego, a jednocześnie szalenie kuszącego. Kłóciło się to z jej anielskimi oczyma. Nasuwało mu to jakieś mgliste skojarzenia, jednak nie mógł rozwikłać jej zagadki. Prawie płynęła nad chodnikiem. Niewymuszona gracja biła z każdego jej ruchu. Chód nie był wystudiowany, musiała się urodzić z tą umiejętnością. Nataniel nie mógł się zbyt długo nią zachwycać. Czas na działanie. Ale jakie? Gdzie to niebezpieczeństwo? Cicha, spokojna uliczka, żadnych ludzi, żadnych aut.
Nagle zagrzmiało. Anioł spojrzał w niebo ze zdziwieniem. Czyżby Najwyższy postanowił utrudnić zadanie? Ale nie... Dźwięk nie dobiegał z góry. To, co wziął za grzmot przybrało na sile, stało się głośniejsze i jednostajne. Nataniel spiął mięśnie, gotowy do skoku w kierunku z którego dobiegał hałas. Zza rogu wyjechał czarny motocykl. Nabierał zastraszającej prędkości. Nat nie widział twarzy kierowcy. Zasłaniał ją czarny kask z przyciemnianą szybką. Jego dłonie kurczowo zaciśnięte na kierownicy, postać wpół leżąca na motocyklu. Systematycznie przyspieszał, niebezpiecznie zbliżając się do Julii. Dziewczyna zdawała się nie zwracać na to uwagi. Nawet się nie odwróciła. Nataniel dostrzegł słuchawki w jej uszach. Zwyczajnie nie dosłyszała, choć wydawało się to dziwne, ryk silnika był ogłuszający. Nataniel miał ułamki sekund. Skoczył w stronę dziewczyny i zepchnął ją z drogi motocykla. Użył trochę za dużo siły i przewrócił się na Julię, przygważdżając ją do ziemi. Nie miała pojęcia co się stało. Motocykl odjechał, jakby nigdy go nie było, zostawiając tylko czarne ślady na bruku.
Anioł podniósł się i wyciągnął rękę w stronę rozkrzyżowanej na chodniku i kompletnie zdezorientowanej Julii. Po chwili wahania splotła jego palce ze swoimi, by pomógł jej wstać. Poczuł delikatne mrowienie i ciepło. Wiedział, że ona ma takie same odczucia. Lekko zadrżała i natychmiast puściła dłoń. Zażenowana własną reakcją spuściła wzrok i zawiesiła go na czubkach butów. Chyba zabrakło jej słów, otwierała i zamykała usta, jakby w ostatniej chwili rozmyśliła się i nie chciała czegoś powiedzieć. Nataniel przerwał drażniącą ciszę.
- Wszystko w porządku? Nic ci nie jest?
- Nie, chyba nie. Dziękuję. Wygląda na to, że...- zawahała się- uratowałeś mi życie.
- Zrobiłem to odruchowo, nie ma sprawy. Chociaż nie. Chyba należy mi się nagroda?
Pochylił się nad nią by spojrzeć jej z bliska w oczy. Źle odczytała ten gest. Jej twarz wykrzywił przykry grymas, odsunęła się ze złością i z całej siły zamachnęła się na Nataniela uderzając go z impetem w twarz. Rozległo się głuche klaśnięcie. Zanim ten zdążył wytłumaczyć cokolwiek, z jej ust wypłynął potok na pół zrozumiałych słów, wyrażających jej złość. Niektóre słowa podkreślała i brała głębszy oddech. Jedynie te do niego docierały.
- Cham...prostak...plugawiec...wdzięczność... nic nie zmienia
Nataniel był pod wrażeniem jej elokwencji. Ani razu się nie powtórzyła. W końcu zmęczył ją ten wywód i odwróciła się na pięcie. Próbował ją zatrzymać, ale kiedy wyciągnął rękę w jej stronę, przeszyła go spojrzeniem godnym samego Szatana. Jak przyszła, tak zniknęła. Wraz ze stukotem obcasów. Anioł pokręcił głową, zadziwiony własną głupotą i nieopanowaniem, ale przybierając niewidzialną postać ruszył w krok za dziewczyną. Nie wiadomo, co jeszcze mogło jej się przytrafić.
oOoOoOo
Dwa lata, dwa lata, dwa lata. Minęły. Bezpowrotnie. Nie można dłużej uciekać przed życiem. On by tego nie chciał. Po głowie młodej dziewczyny siedzącej przy kawiarnianym stoliku snuły się tysiące myśli. Jak dalej potoczą się jej losy? Co powinna robić? Wpatrzona w szklankę wody, w której smętnie pływał plasterek cytryny siłą powstrzymywała łzy cisnące się do jej oczu. Obsługa ją znała. Przychodziła raz w tygodniu, w piątek. Niezależnie od pogody, wydarzeń czy upływu czasu. Zamawiała niegazową wodę z cytryną i siedziała przy tym samym stoliku wpatrzona w uciekające ze szklanki bąbelki. Wracała tam, z niegasnącą nadzieją, że on kiedyś wróci. To nic, że dała mu ostatni pocałunek. To nic, że była świadkiem, jak zamykano trumnę, że posłała mu ostatnie pełne miłości spojrzenie nim zatrzasnęło się wieko. Zdawało jej się, że tak samo zamknęły się drzwi jej serca. W duszy każdego człowieka istnieje bezpiecznik, który przepala się od nadmiaru cierpienia i spopiela uczucia. Inaczej nie da się żyć. Dziś minęły dwa lata od dnia, gdy Paweł pocałował ją na pożegnanie, obiecał, że wróci wieczorem i wsiadł na motocykl. Więc czekała... Doczekała się pogrzebu, łez i ogromnego smutku po jego stracie. To właśnie przy tym stoliku spotkali się po raz pierwszy. Wspomnienia wspólnie spędzonych chwil przewijały się przed oczami jak film. Razem nad morzem, na łące, w lesie.
Od jakiegoś czasu w zakamarku jej świadomości pojawiła się niejasna chęć zmiany. Powoli zaczynała uświadamiać sobie, że już nigdy nie będzie tak samo, a ścisłe, niemal zakonne reguły, jakie sobie narzuciła do niczego nie prowadzą. Wydarzenie sprzed niespełna godziny skłoniło ją do przemyśleń. Jej życie było tak kruche. Mogła zginąć pod kołami rozpędzonego motocykla. Co za ironia losu. Ta sama maszyna zabrała życie Pawła. Niczego nie możemy zaplanować. Jesteśmy tak słabymi istotami, że wystarczy chwila nieuwagi, by odlecieć w niebyt. Tak, niebyt. Śmierć jest końcem. Nie ma nic poza nią. Religia to narkotyk dla ludzi ze słabym charakterem, którzy nie mogą sobie poradzić z tokiem własnego życia. Bóg, Maryja, Anioły, Szatan. Dobre sobie. Ją też matka w dzieciństwie straszyła Piekłem. Ale powtarzając znane słowa: „Innego piekła już nie ma”. Nagle coś wyrwało ją z zamyślenia i zwyczajowego bezruchu. Subtelny niepokój kazał rozejrzeć się dookoła. Wyraźnie czuła czyjś wzrok. Kelnerka pogrążona w błogiej stagnacji czytała jakiś katalog, na sali było prawie pusto. Machinalnie spojrzała za okno.
Stał tam. Ten cham, który najpierw zepchnął ją spod kół motoru, by potem bezczelnie domagać się za to odpłaty „w naturze”. Jeszcze ma czelność za nią iść. Bezwstydnie zatrzymał na niej wzrok, nie speszony tym, że go spostrzegła. Uśmiechał się lekko. Chyba nawet złośliwie lub pobłażliwie. Posłała mu jedno z najbardziej lodowatych spojrzeń, na jakie było ją stać. O dziwo, nie odwrócił się i nie odszedł. Znowu się uśmiechnął. Tym razem szeroko, ukazując równe, białe zęby. Bezczelny. Postanowiła zignorować jego natarczywe spojrzenie. Znów zatopiła źrenice w szklance stojącej na stoliku. Wróciła już prawie do swoich myśli, zapominając o chłopaku zza szyby, kiedy dzwoneczek zawieszony nad drzwiami obwieścił czyjeś przybycie. Podniosła wzrok, ale jeszcze szybciej schyliła głowę. Znowu on. Co sobie wyobraża? Usłyszała jego cichy, miękki głos, gdy zamawiał kawę. Wzruszyła lekko ramionami, wolny kraj, niech robi co chce.
- Mogę się przysiąść?
Rozejrzała się po sali, dookoła były rzędy wolnych stolików. Ale wrodzona spolegliwość nakazała nie sprzeciwiać się.
- Tak, proszę.
- Mam na imię Nataniel
Uśmiechnęła się lekko na dźwięk oryginalnego imienia.
-Nie dowiem się, jak pani?
- Julia
- Jak u Szekspira. Piękne imię. Jak na bohaterkę dramatu jest pani bardzo małomówna. Czyżbym przeszkadzał?
- Skąd, właśnie wychodzę.
- Pozwoli pani, że podam płaszcz.
Sięgnął na wieszak i gestem angielskiego kamerdynera pomógł jej go włożyć. Julia, nie zaszczycając go ani jednym spojrzeniem wyszła. Mimo zaczynającej się mżawki postanowiła wrócić do domu pieszo. Sięgnęła tylko do kieszeni po rękawiczki. Razem z nimi wypadła kartka, lądując na mokrym bruku. Podniosła ją, mimo że lekko zmoczona dało się ją przeczytać. Rząd cyfr i tylko dwa słowa „Zadzwoń proszę.” Jego numer telefonu. Musiał wsunąć ją do kieszeni kiedy się odwróciła, nawet nie wiedziała kiedy. Ku własnemu zdziwieniu zawahała się. Powinna wyrzucić kartkę, a jednak nie zrobiła tego. Coś podpowiadało jej, że być może to dzięki niemu nadejdą zmiany. Chyba nie powinna zaprzepaszczać takiej szansy na powrót do normalnego życia. Z drugiej strony, czy nie za dużo sobie pozwolił? To, co zrobił było wbrew wszelkim zasadom. Nie znał jej. Mimo to był na tyle odważny, lub bezczelny by próbować pocałować, odezwać się do niej, co więcej dać swój numer, mimo że nie okazała zainteresowania.
Nataniel towarzyszył jej w myślach całą drogę do domu. Nawet nie zauważyła, kiedy pokonała drogę dzielącą od jej mieszkania.. Nie mogła znaleźć w torbie kluczy. Miała żal do siebie, że przejmuje się tym spotkaniem. Pomyślała nawet, że to roztargnienie było podobne do początku znajomości z Pawłem. Szybko odrzuciła to od siebie. Ten natłok spowodowany był nową sytuacją. Nic więcej. Szukała sobie na siłę zajęć, ale po chwili rzucała wszystko. Tak dłużej być nie może. Postanowiła jednak do niego zadzwonić, zapytać, czego od niej chce i co go skłoniło do nietypowego zachowania w kawiarni.
Podjęła cztery próby, za każdym razem wrodzony strach i konwenanse, które wpiły się w jej mentalność nakazywały odłożyć słuchawkę. Jeden sygnał, drugi, trzeci. Nareszcie, gdy postanowiła już definitywnie zakończyć, odebrał. Ku jej zdziwieniu, zamiast zwyczajnego „słucham”, czy „halo”, usłyszała
-Witaj, Julio.
-Skąd wiesz, że to ja?
-Wiedziałem, że zadzwonisz. Po prostu nie mogło być inaczej, to przeznaczenie.- Zwróciła uwagę, jak wymawia zdania, jak uważa na każdy ton i każde słowo.
Prosił o spotkanie. Opierała się, chyba bardziej z przekory i wyrzutów sumienia, niż rzeczywistej niechęci. Nie mogła nawet odnaleźć żadnego logicznego argumentu, gdy zapytał o powód odmowy. Nie naciskał jednak. Miał świadomość, że pośpiech może zadziałać na jego niekorzyść. Rozmawiali o błahostkach, pogodzie, polityce, literaturze. Odkryli, że lubią tą samą poezję i książki. Dyskusja o wszystkim i niczym przeciągnęła się na resztę wieczoru. Żadne z nich nie chciało jej przerywać. Tak wiele ich łączyło. Zaczęło się tak banalnie, zwykła zaczepka w kawiarni, długa rozmowa telefoniczna. Jednak coś stało się w duszy Julii. Zaszła jakaś zmiana. Po raz pierwszy od bardzo długiego czasu zasnęła z uśmiechem na ustach.
Następnego dnia rano obudziła się wypoczęta jak nigdy, z potężnym zastrzykiem energii, tryskając optymizmem. Mimo paskudnej pogody, śmiejąc się jak mała dziewczynka tanecznym krokiem omijała kałuże, którymi usiany był chodnik. Koledzy i koleżanki z pracy również zauważyli drastyczną zmianę. W głębi duszy ucieszył się zwłaszcza szef. Julia miała talent, umiała wydobyć z modeli to, co najlepsze. Jednak jej przygnębienie, które długo dominowało w jej życiu zaczęło rzutować na efekty jej pracy, częściej była zamyślona, wszyscy narzekali, że współpraca z nią staje się niemożliwa. Poważnie zastanawiał się nad jej zwolnieniem. Jednak tego sobotniego ranka, gdy mimo tak paskudnej pogody i pracującego weekendu wpadła do agencji z uśmiechem, którego nie powstydziliby się w reklamie pasty do zębów odrzucił tą ewentualność. Nie było osoby, która nie zastanawiałaby się nad przyczyną tej nagłej transformacji. Znali historię jej związku, bardzo jej współczuli, ale zaczynało ich już męczyć jej zachowanie. Wszyscy podejrzewali, że stoi za tym jakiś mężczyzna. Cóż, nie mylili się. Faktem jest też, że od dawna nie miała tak udanej sesji. Zleceniodawcy byli zachwyceni, a modelki zapowiedziały, że nie chcą słyszeć o współpracy z kimś innym.
Po pracy, dla uczczenia sukcesu wybrała się na zakupy, w końcu nic tak kobiecie nie poprawia humoru. Przeglądając kolorowe bluzki uświadomiła sobie, że każdą z nich próbuje zobaczyć oczyma Nataniela. Na siłę wmawiała sobie, że nic do niego nie czuje, ot, chwilowe zafascynowanie nową sytuacją. Przecież zna go tak krótko, ba, wcale go nie zna. Jednak nie potrafiła sobie wytłumaczyć, dlaczego tak bardzo oczekuje wieczoru i kolejnej z nim rozmowy. Mimo że odmówiła spotkania, obiecał, że zadzwoni wieczorem. Niczego się nie spodziewała, nie wiedziała, co będzie dalej. Chciała jednego; znowu usłyszeć jego głos. Kiedy szła przez miasto brzmiały jej w uszach jego słowa, wypowiadane z ogromną starannością, miękkim tonem. Chyba intuicyjnie wyczuł, że nie lubi zdrobnień swojego imienia, cały czas podczas rozmowy tytułował ją Julią. W końcu zrobiła sobie kubek aromatycznej herbaty, wygodnie usiadła na kanapie i aby uspokoić sumienie, wzięła książkę do ręki. W rzeczywistości nie mogła się skupić na tym, co czyta. Cały czas nerwowo zerkała na leżącą obok słuchawkę, by na pewno nie przegapić telefonu. Gdy w końcu aparat zdecydował się przerwać milczenie, aż podskoczyła. Odebrała po kilku głębokich wdechach. Powtórzyła się historia dnia poprzedniego.
Kiedy dyskusja się zaczęła, nie mogła się zakończyć. Poruszali kolejne tematy, coraz bardziej prywatne. Julia po tak długim czasie zdecydowała się otworzyć. Był pierwszą osobą, której opowiedziała o tym, co czuła po wypadku Pawła, jak dręczy ją to do dziś i jak bardzo jest jej z tym źle. Słuchał jak najlepszy psycholog. Nie próbował pocieszać, tak jak robili to wszyscy. Pozwolił, by żal z niej wypłynął. Płakała, a on żałował z całego serca, że nie może jej przytulić w tak ważnym momencie. W tej chwili emocji żarliwie prosił, by zgodziła się z nim spotkać. Tym razem się zgodziła, wmawiając sama sobie, że to tylko kawa, że to nic nie znaczy.
Nie mogła racjonalnie wyjaśnić swojego pociągu do tego mężczyzny. Ich znajomość rozpoczęła się tak niefortunnie, choć Nataniel wytłumaczył jej swoje prawdziwe intencje; nie chciał jej całować. Dlaczego właśnie przy nim wyrzuciła z siebie wszystkie żale i bóle, które kumulowały się w jej sercu od miesięcy? Rozumiał ją, jak nikt inny. To było jak głęboka, emocjonalna więź. Jak braterstwo dusz, w które nie wierzyła. Sprawiał, że chociaż przez chwilę czuła się jak dawniej, lekka, szczęśliwa, beztroska. Jak wtedy, gdy była z Pawłem, kiedy potrafiła tańczyć w deszczu i śmiać się do gąsienic na łące. Z drugiej strony miała żal za swoje niedorzeczne zachowanie. Stanowczo za dużo wyobrażała sobie po tak krótkiej znajomości. Niestety, niektóre rzeczy wykraczają poza kompetencje zdrowego rozsądku. Intuicyjnie wiedziała, że ta znajomość nie skończy się na zwykłej przyjaźni.
Nagle zauważyła, jak jest już późno. Kolejny dzień miał być męczący, a po pracy czekało ją spotkanie z Natanielem. Nie mogła wyglądać jak małolata po szaleństwie dyskotekowej nocy. Zasypianie nigdy nie było tak łatwe. Przyłożyła głowę do poduszki i odpłynęła w marzenia senne, w których echem odbijał się ciepły głos mężczyzny.
c.d.n.
Światło ostrym strumieniem wlało się przez drzwi i uderzyło w zamknięte powieki Nataniela. Nakrył głowę poduszką i wydał z siebie niezidentyfikowany warkot, mając nadzieję, że odstraszy intruza. Ostatnią rzeczą, na jaką miał w tej chwili ochotę była kurtuazyjna rozmowa z niezapowiedzianym gościem.
Poprzedniego dnia zabalowali z Michałem, nie miał pojęcia, skąd wziął się w swoim pokoju. Do jego świadomości dotarł tylko fakt, że przez sen obejmował pustą butelkę po whiskey. Za tym, że impreza była udana, przemawiał ostry ból głowy rozlewający się po mózgu milionami kłujących igiełek.
- Wyjazd! Nie ma mnie! – Głos zmienił się drastycznie. Nie wiadomo, czy z przepicia, czy to po prostu poduszka tłumiła fale akustyczne.
- Nat, wstawaj. Stary chce cię mieć u siebie. Leć! I to na jednej nodze!
- Stary? Osobiście? Jeszcze tylko tego mi brakowało.
Poprzednie spotkania z przełożonym nie należały do najlepszych wspomnień jego życia. Zazwyczaj kończyło się wielką burą i kolejnymi groźbami, że wyleci na zbity pysk. Nie miał pojęcia, o co chodzi tym razem. Bał się nawet o tym pomyśleć, zbyt wiele miał na sumieniu. Pozostała mu tylko nadzieja, że Góra jeszcze raz okaże się łaskawa.
Nataniel zerwał się z łóżka, w pośpiechu wciągnął na siebie koszulę, znalazł pod krzesłem jakieś spodnie i usiłował je założyć. Skacząc na jednej nodze po całej sypialni skandował:
- Gdzie, do cho-le-ry są mo-je skrzy-dła?
Teraz naprawdę się przeraził. Ze Starym nie było żartów. Szykowała się grubsza awantura, a on, nie dość, że na kacu tysiąclecia, to jeszcze zapodział gdzieś narzędzie pracy. Spojrzał błagalnie na posłańca, który stojąc nonszalancko oparty o futrynę, z rozbawianiem przyglądał się szamotaninie niewydarzonego anioła. Nat pamiętał go z Anielskiej Akademii. Prymus, zawsze najlepszy na roku. Dziś jeden z najbliższych współpracowników Szefa. Zupełne przeciwieństwo Nataniela. On zawsze wolał grać z kolegami w karty w ostatnich rzędach albo rozsyłać po sali liściki do adeptek z propozycjami randek. Egzamin końcowy zdał psim swędem, zawsze miał więcej szczęścia niż rozumu. Jego podopieczny nie zginął pod kołami samochodu tylko i wyłącznie dlatego, że był strasznym niezgułą i potknął się o krawężnik podczas próby przejścia przez jezdnię. Dziś znowu tamten jest górą. Patrzy na niego z wyższością i z ironicznym uśmieszkiem wytrzeszcza te swoje niebieskie gały. Ale nie pozostało mu nic innego.
- Rafael, proszę, pomóż mi znaleźć skrzydła, inaczej Stary mi pokaże, gdzie raki zimują.
- Podobno przegrałeś je wczoraj w karty. Z tego, co wiem, powinien mieć je Michał.
- No to kur...- pohamował się-... pięknie.
I nie czekając na nic wybiegł z pokoju, dopinając po drodze elementy ubioru. Rafael zdążył tylko krzyknąć za nim:
- Za pół godziny, u Starego!
Natanielowi migały przed oczyma rzędy kolejnych par drzwi prowadzących do sypialni. W końcu dobiegł do właściwych. Nie silił się nawet na pukanie. Wszedł do środka. Jego przyjaciel jeszcze spał odurzony alkoholem. W jego objęciach dojrzał Sarę, ona również niezbyt rygorystycznie podchodziła do zasad i znała smak dobrej zabawy. Zatrzymał się na chwilę nad nimi, zapatrzył na bujne kaskady kruczoczarnych włosów anielicy, kształtne, nagie ramiona o boskiej spadzistości i piersi, łagodnie rysujące się pod cienkim okryciem. Westchnął. Cóż, dziewczyna przyjaciela, rzecz święta.
Przypomniał sobie, po co tu przyszedł i rozejrzał się nerwowo po pokoju. Tak, znalazł to, czego szukał. Skrzydła leżały na stole. Założył je w pośpiechu. Był pewien, że Michał zrozumie. W końcu nie codziennie ląduje się na dywaniku Najwyższego.
Spojrzał na zegarek. Miał kwadrans. Oby tylko nie było tłoku. Pobiegł do wind, które znajdowały się na końcu każdego korytarza. Normalnie, zwykłym aniołom nie wolno było ich używać, ale dziś sytuacja była wyjątkowa. W kolejce czekało kilka osób. Co za kretyn wymyślił, żeby były jednoosobowe? Kłaniał się wszystkim grzecznie. Kilka osób popatrzyło na niego trochę dziwnie, ale nie przejął się tym za bardzo. W końcu nadeszła jego kolej. Wsiadł i nacisnął guzik najwyższego piętra. Czekało go dobre kilka minut podróży. Wykorzystał ten czas na poprawienie nieco rozwichrzonej fizjonomii. Niewiele dało się zrobić. Jego twarz mówiła wszystko o przejściach dnia, a raczej nocy wczorajszej. W lustrze zobaczył swoje blade oblicze, podkrążone oczy, czuprynę w nieładzie. Przeczesał ją palcami, ale nie uczyniło to zbyt wielkiego efektu. Poprawił kołnierzyk koszuli, dopiął spodnie. Uśmiechnął się do swego odbicia. Bo grunt to pewność siebie. Winda zatrzymała się.
Wyszedł na korytarz usłany bordowym, puszystym dywanem. Z obrazów na ścianach zerkały na niego postaci sławnych aniołów. Tych Białych, ale i Ciemniej Strony nie zabrakło. Z tym, że Szef Czarnych namalowany pędzlem mistrza chował się w kącie przed ognistym mieczem jednego ze Strażników. Nataniel zastanowił się, czy u tamtych obrazki wyglądają podobnie, tylko z zamianą ról. Nikt z nich nie wiedział, gdzie jest, ani jak wygląda ten drugi pałac. Stanął w końcu przed właściwymi drzwiami. Odetchnął głęboko kilka razy i nieśmiało zastukał. Niemal natychmiast ktoś otworzył drzwi i łapiąc za hals koszuli wciągnął do gabinetu.
Znał to miejsce. Był tu już poprzednim razem, kiedy skopał ostatnie powierzone mu zadanie. To miała być jego ostatnia szansa na wybicie się i rzucenie papierkowej roboty. Nie udało się, nie z jego winy zresztą. Również teraz miał bardzo złe przeczucia. Zwłaszcza po tym gwałtownym powitaniu.
- Laudetur... – Wyjąkał, ale Piotr powstrzymał go skinieniem dłoni.
- Nie wydurniaj się. Siadaj. Szef nie może z tobą rozmawiać, wydelegował do tego mnie.
Nataniel usiadł za potężnym, drewnianym stołem i spojrzał na rozmówcę. Ulżyło mu trochę, że nie musi rozmawiać z Najwyższym. Jednak niepokój jeszcze go nie opuścił. Zwłaszcza, kiedy Piotr zmarszczył brwi i spojrzał z niesmakiem.
- Możesz mi wyjaśnić, czemu, do stu piorunów, masz damskie skrzydła? Gdzie są twoje? I czyje są te? Zresztą, po co pytam, już mi doniesiono, że Sara nie wróciła na noc. A twój stan wyjaśnia całą resztę. Ty chyba nigdy się nie zmienisz. – Piotr wyrzucał z siebie potok słów, podczas, gdy Nataniel spłonął rumieńcem.
Było mu naprawdę wstyd. Co miał powiedzieć na swoją obronę? I jak mógł nie zwrócić uwagi, że skrzydła, które zakłada nie są złote, tylko białe? Spuścił wzrok i wbił go w dywan. Zapadło niezręczne milczenie, które przerwał Piotr.
- Nie o tym mam z tobą rozmawiać. Postanowiliśmy dać ci ostatnia szansę. Wyjątkowe zadanie. Na Ziemi. Uważamy, że jesteś do tego stworzony. Zstąpisz tam i będziesz chronił kobietę. Ale nie w taki sposób, jak zazwyczaj. Przybierzesz ludzką postać, będziesz jej towarzyszył jako człowiek. Użyjesz swojego uroku osobistego, na tym chyba się znasz, jak mało kto, co? – Tutaj uśmiechnął się znacząco. – To jak? Zgadzasz się?
- Co dokładniej miałbym robić?
- Troszcz się, by nic się jej nie stało, to wszystko. Inne instrukcje będziesz dostawał na bieżąco. Więc jak będzie? – spojrzał wyczekująco na Nataniela.
- Dobrze, zgadzam się. Postaram się was nie zawieść. Kiedy zaczynam misję?
- Najpierw musisz przejść szkolenie. Przecież nie wiesz, jakie zwyczaje panują na Ziemi, a nic nie może nas zdradzić. Pomoże ci w tym Rafael. Myślę, że uda mu się okiełznać twój temperament. To chyba byłoby na tyle. Ach nie, jeszcze jedno. Oddaj z łaski swojej skrzydła właścicielce i poszukaj swoich. Niech jeszcze raz zobaczę taki cyrk, to cię oskubię jak młodą kaczkę.
Te ostatnie słowa wypowiedział już ze śmiechem pobrzmiewającym w głosie. Piotr znany był z tego, że wygląda dość groźnie i bywa ostry, ale w głębi serca nie ma ani krzty złości. Toteż lubili go wszyscy. Zresztą, jak głosiła plotka, za młodu też nie był świątobliwy i nie gardził różnoraką rozrywką. Dlatego czuł sentyment do Nataniela. Widział w nim siebie z początków służby, zaraz po Akademii. To on namówił Stwórcę, by dał młodemu Aniołowi to ważne zadanie. Wiedział, jaka odpowiedzialność ciąży od teraz na Natanielu, choć on sam nie miał o tym pojęcia.
Przygotowania do ziemskiej misji okazały się trudniejsze, niż sam mógł przypuszczać. Nie tyle ze względu na natłok nowych informacji, które musiał przyswoić w ekspresowym tempie, co na Rafaela, który był wyraźnie zazdrosny o wybór Starszych. Lepiej znał zwyczaje na Ziemi, nigdy nie zawiódł w wykonaniu zadania. Skończył Akademię z wyróżnieniem. Tymczasem do ważnego zadania wysyłają tego pijaka, nieuka i kobieciarza.
Sama wiedza także nie okazała się łatwa. Nataniel nigdy nie miał do czynienia z dłuższym pobytem na Ziemi i ochroną stałą. Wydawało mu się to wielką niesprawiedliwością. Dlatego też wykorzystywał każdy moment, by ukazywać swoją wyższość intelektualną i drwić z Nataniela. Ten zaciskał zęby, wiedział, że gra jest warta świeczki.
Od czasu do czasu przychodził także Piotr, chcąc sprawdzić jak idzie wysłannikowi. Pozostało też kilka kwestii technicznych. Nataniel miał zejść na Ziemię pod postacią człowieka. Potrzebna mu była zmiana wyglądu zewnętrznego. Jego obecna uroda zbyt rzucałaby się w oczy. Charakterystyczną cecha anielskich oczu był brak źrenic. Z pleców musiało być usunięte miejsce, gdzie zwykle umieszczone są skrzydła. Dostał tez kilka szczegółów, które czyniły go bardziej ludzkim. Kilka blizn, ledwo widoczną szramę nad okiem. Piotr, jak się wydawało, był zadowolony z efektu swej pracy. Z satysfakcją architekta spoglądał na swe dzieło. Nawet wprawne oko nie odróżniłoby anioła od człowieka.
Misja mogła być trudna i niebezpieczna. Dlatego Nataniel miał dostać kilka pożytecznych darów, które w sytuacjach kryzysowych mogły uratować życie jemu i jego podopiecznej. Na Ziemi nie będzie mógł używać skrzydeł, więc Piotr zastąpił je nadludzką prędkością biegu i tarczą niewidzialności. Przydatne mogło się okazać czytanie w myślach innych oraz miecz archanielski, niezawodny w walce ze Złem, które na pewno będzie starało się przeszkodzić aniołowi w wykonaniu misji.
Szkolenie było dosyć długie i męczące. Jego zwieńczeniem miał być egzamin. Swoista próba umiejętności Nataniela nabytych w czasie lekcji z Rafaelem. Odbyć się miało w sztucznie stworzonej rzeczywistości, jak nienaturalna próżnia, tworzona dla adeptów przed lotami w kosmos. Do złudzenia przypominała ziemskie miasto. Nat miał wejść w tę rzeczywistość i poradzić sobie z wszelkimi pułapkami, które zastawił Piotr, a które mogły czekać na niego w przyszłości. Piotr zaprowadził go pod ciężkie, drewniane drzwi, wskazał je i uruchomił zegar, mierzący czas. Jeśli Nataniel sobie poradzi, zostanie skierowany na Ziemię. Jeśli nie, zastąpi go ktoś inny. Takie było zarządzenie Najwyższego, który sceptycznie odnosił się do pomysłu swego współpracownika.
Nataniel otworzył drzwi lekko naciskając złotą klamkę. Wyszedł na ulicę i od razu się zakrztusił. Zapach smogu prawie uniemożliwił mu oddychanie. Uderzyła go też kakofonia dźwięków. Warkot silników, klaksony, głosy ludzi, płacz dzieci, przekleństwa. Wszystko zlało się w jedną, drażniącą ucho całość. Muzyka miasta. Drzwi do lepszego świata zniknęły. Poczuł się samotny. Mimo setek ludzi, którzy go otaczali odczuł wewnętrzną pustkę i zimno, jak nigdy wcześniej. Zawahał się. Jeśli tak miała wyglądać Ziemia, to on wcale nie chciał tam mieszkać. Jak Szef, wszechmocny i tak potężny mógł stworzyć coś tak ohydnego i bezsensownego? Nie mieściło mu się to w głowie. Nie mógł dłużej stać w jednym miejscu. Ruszył przed siebie, choć ten świat napawał go wstrętem. Nie zdążył przejść nawet jednej przecznicy, gdy zaczepił go obdarty mężczyzna, brudny i cuchnący. Wymachiwał butelką nieznanego płynu. Po zapachu Nataniel poznał, że to alkohol, ale nie rozpoznawał go. Pijaczek zaszedł mu drogę i wcisnął mu trunek do ręki.
- Napij się ze mną, przyjacielu. Za ten zasrany świat, gdzie nawet Szatan nie ma nic do roboty. Sami zrobiliśmy tu piekło. – wycharczał przerywanym głosem, a na koniec zapłakał.
Nataniel pamiętał nauki Rafaela. O życzliwości dla innych ludzi, pocieszaniu ich i spełnianiu ich grzecznych próśb. Nie mógł odmówić temu mężczyźnie. Siadł więc z nim i przechylił butelkę. Płyn miał okropny smak, palił gardło i mącił umysł. Jednak za pierwszym łykiem kolejne przychodziły znacznie łatwiej i nim się obejrzeli, we flaszce zaświeciło dno. Anioł poklepał swojego towarzysza po ramieniu, by dodać mu otuchy i próbował wstać. Nogi odmówiły mu posłuszeństwa. Zatoczył się i opadł powrotem na poprzednie miejsce. Napój, mimo swego smaku, był niewątpliwie mocny i szybko uderzył do głowy. Spojrzał na swego kompana. Zasnął oparty o odrapaną ścianę budynku. Uśmiechał się przez sen. Może śniło mu się inne, lepsze życie? Bez brudnych uliczek, zimna, głodu. Nataniel nie chciał go budzić. Zwłaszcza że i jego powieki robiły się coraz cięższe. Nie opierał się dłużej, również pogrążył się we śnie.
Ktoś szarpał go za ramię. Otworzył oczy i zobaczył nad sobą trzech długowłosych mężczyzn, od stóp do głów ubranych na czarno.
- Wierzysz w moc Pana? – zapytał jeden, najprawdopodobniej najstarszy.
- Wierzę – przytaknął zdezorientowany Anioł.
- To nam wystarczy, nada się. Nie ma co wybrzydzać. – Z tymi słowami skinął na swoich towarzyszy.
Ci złapali Nataniela za ramiona, postawili na nogi i powlekli za sobą w nieznanym kierunku. Rozmawiali szeptem, ale Nataniel nic nie rozumiał. W głowie huczało mu jak we młynie, alkohol przytępił percepcję.
Powoli zapadał wieczór, niebo chyliło się za obskurne bloki, a cała czwórka wchodziła w coraz głębsze zakamarki i ciemniejsze uliczki. W końcu stanęli pod jakimiś drzwiami. Były otwarte. Weszli do ciemnego, zatęchłego pomieszczenia. Mężczyźni poruszali się po omacku, musieli dobrze znać rozkład budynku. Wreszcie znaleźli się w ciasnej, nisko sklepionej sali, chyba w piwnicy. Była wypełniona ludźmi i rzęsiście oświetlona pochodniami. Wszyscy mieli na sobie ciemne płaszcze z kapturami. Kilka osób recytowało coś monotonnym głosem. Na widok Nataniela i jego towarzyszy tłum się rozstąpił. Rozległy się szepty, potem okrzyki. Przestraszył się, nie miał pojęcia co z nim zrobią. Wtedy dopiero zdał sobie sprawę, jak lekkomyślnie postąpił, dając się wieść nieznajomym. Było za późno. Dzierżyli jego ramiona w żelaznym uścisku. Próbował się opierać i krzyczeć, ale powlekli go pod przeciwległą ścianę, gdzie w centralnym miejscu stał ogromny stół. Porwali go do góry i położyli na nim, jakby nic nie ważył. Nataniel zaczął się szamotać, ale skrępowali jego nogi i ręce grubymi sznurami i zakneblowali usta. Radosny okrzyk rozniósł się po sali. Udało się zdobyć kolejną ofiarę dla Czarnego Pana. Za chwilę krew ciepłym strumieniem spłynie na ziemię, by zapewnić łaskę wyznawcom.
Anioł błagalnym wzrokiem patrzył na swoich oprawców. W ich źrenicach dostrzegł tylko rządzę jego śmierci. Byli bezduszni jak zwierzęta. Liczył się tylko obrzęd. Oczekiwali na mistrza ceremonii. Kobieta stojąca najbliżej stołu zaintonowała pieśń, którą podchwyciły setki głosów. Miała dramatyczną, niepokojącą melodię. Nataniel nie rozumiał jej słów, ale odczytał ją jako hymn śmierci. Niby w amoku zgromadzeni zaczęli kiwać się do przodu i do tyłu. Blask pochodni, które niektórzy z nich trzymali w rękach rzucał upiorne blaski na twarze. Nagle wszelkie głosy zamarły, tłum ponownie uczynił przejście. Majestatycznym krokiem wszedł guru. Miał czarny płaszcz do ziemi, długa brodę, w dłoni dzierżył srebrny sztylet, złowieszczo lśniący w półmroku. Stanął przed stołem, na którym leżał Nataniel, krytycznym okiem ocenił ofiarę jako godną rytuału. Wzniósł ręce do góry w dramatycznym geście i rozpoczął modły głosem, który niczym burza potoczył się po pomieszczeniu. Anioł nie rozumiał ani słowa. Nie mógł się poruszyć, ani nic powiedzieć. Pęta i strach odebrały mu całkowicie możliwość manewru. Mógł tylko patrzeć na guru przerażonym wzrokiem i błagać o litość, choć wiedział, że to daremny trud.
Anioły są praktycznie nieśmiertelne. Potrafią się samouzdrawiać, a także leczyć rany innych. Jedyne, co może trwale je okaleczać to metale szlachetne. Sztylet, który trzymał w dłoni jego morderca stanie się za chwile narzędziem jego męki.
Guru wykrzyczał ostatnie zdanie ku powale piwnicy, chwycił sztylet w obie dłonie i wzniósł do góry nad ciałem Nataniela. Przyszła jego ostatnia godzina. Zdołał tylko wypowiedzieć w myśli zdanie „Panie, miej mnie w opiece” i zacisnął powieki, by nie widzieć ostrza, które opada i zagłębia się w jego ciało....
Nagle wszystko znikło. Piwnica, ludzie, pochodnie, srebrny sztylet zawisający o cal nad sercem Anioła. Znalazł się z powrotem w gabinecie Piotra. Leżał zwinięty w kłębek na podłodze, nadal przerażony perspektywą śmierci na ołtarzu ofiarnym sekty.
- Kretyn! Idiota! Debil! Imbecyl! Kto wpadł na idiotyczny pomysł, by dopuścić cię do tak ważnego zadania? – Rafael miotał się po pokoju, rzucając obelgami.
Piotr siedział za swoim biurkiem z głową ukryta w ramionach. Nataniel usiadł na podłodze, rozejrzał się dookoła i uświadomił sobie, jak bardzo zawiódł jego zaufanie. W głębokim poważaniu miał furię Rafaela. Jednak na widok milczącego cierpienia swojego opiekuna poczuł ukłucie żalu. Jak mógł się tak zachować. Najpierw pozwolił upić się pijaczkowi, potem na własne życzenie prawie został złożony w ofierze. Zawiódł na całej linii, teraz na pewno nie otrzyma zadania. Rumieniec oblał jego twarz, nie wiedział nawet, jak mógłby przeprosić Piotra.
- Pójdę już, przepraszam za wszystko, nic nie musisz mówić, Piotrze. Wiem, że cię zawiodłem. Rafael, z łaski swojej, zamknij się. Wiem, że dałem plamę, ale nie musisz się nade mną znęcać.
Wstał i podszedł do drzwi. Zatrzymał go głos Piotra.
- Natanielu, to nie do końca twoja wina. Miałeś mało czasu na przystosowanie się do nowych warunków, sam widzisz, okazało się, że to dla ciebie nienajlepsza robota. Chyba sam rozumiesz, że wobec tego nie możemy...
Nagle drzwi otworzyły się z hukiem. Do środka wpadł zdyszany Anioł i wykrztusił:
- Piotrze, mamy problem na Ziemi. Julia... Grozi jej niebezpieczeństwo... Natychmiast ześlij Nataniela... rozkaz od Szefa.
Ten zerwał się z fotela i wybiegł bez słowa, zostawiając trzech Aniołów w osłupieniu. Posłaniec wzruszył ramionami i wyszedł, Rafael najwyraźniej chciał coś powiedzieć, ale Nat uciszył go gestem ręki i posłał mu spojrzenie, które nie wróżyło nic dobrego. Siedzieli kilka minut w napiętej ciszy, niepewni, z jakimi wieściami wróci Piotr. Nie wrócił jednak. Zamiast niego przybył kolejny goniec, z poleceniem przyprowadzenia Nataniela. Przestraszony Anioł wstał i skierował się ku drzwiom, za nim niczym cień- Rafael. Goniec powstrzymał go jednak.
- Dostałem wyraźne polecenie, tylko Nataniel.
Rafael wrócił na swoje miejsce, ale z wyraźną złością i urażoną dumą. Okazał dezaprobatę, odwracając się plecami do pozostałych. Nat nie mógł powstrzymać się od złośliwego uśmiechu, mimo że bardzo się bał tego, co może go czekać u Szefa. Kto dostanie jego misję? Przecież on nie może zostać zesłany do Julii... Oblał egzamin.
Korytarz zdawał się nie mieć końca. Nigdy jeszcze nie był w tej części, to jeszcze bardziej spotęgowało jego niepokój. Nareszcie jego przewodnik zatrzymał się pod masywnymi drewnianymi wrotami. Zakołatał i prawie natychmiast stanął w nich Piotr. Był wyraźnie zdenerwowany i przestraszony. Nie tracąc czasu wydał odpowiednie rozkazy kilku pomniejszym Aniołom i zwrócił się do Nataniela.
- Natychmiast musisz zejść na Ziemię. Naszej podopiecznej grozi śmiertelne niebezpieczeństwo. Zły działa szybciej niż się mogliśmy spodziewać. Masz zrobić wszystko, by uchronić dziewczynę przed śmiercią, rozumiesz? – Piotr spojrzał na zdezorientowanego Nataniela, który zdawał się nie rozumieć sensu wypowiedzianych słów.
- Przecież oblałem egzamin, wyślijcie kogoś innego, nie dam rady. – Anioł ukrył twarz w dłoniach.
- Tu nie ma się nad czym zastanawiać, Natanielu. Bez dyskusji. Przeszedłeś szkolenie, znasz podstawowe zasady, nikt inny nie podoła. Czas nagli. Nie ma chwili do stracenia. Atufiel zaprowadzi cię na Ziemię. Pamiętaj, liczymy na ciebie. Wiem, że sobie poradzisz. Niech Opatrzność będzie z tobą.
Na dźwięk swego imienia jeden z Aniołów stojących przy drzwiach skinął na Nataniela. Miał ciepłe oczy koloru płynnej czekolady, uśmiechał się kojąco. Sprowadził na przerażonego Nataniela odrobinę spokoju. Podążył za nim na najniższe piętro.
Gdy razem przemierzali korytarze, Nat miał czas, by uspokoić skołatane nerwy. Powtarzał w myśli cały czas słowa Piotra. Obiecał sobie, że nie dopuści do kolejnych błędów. Całe Niebo liczyło na niego. Żałował tylko, że nie ma czasu, by pożegnać się z Michałem i Sarą. Zwłaszcza z nią. Przed oczami stanął mu jej obraz. Smukłej, zgrabnej, wręcz grzesznie pięknej. Chciał poczuć jeszcze raz jej zapach, podchwycić spojrzenie jej cudownych oczu. Zadrżał na samo wspomnienie jej kształtnego ciała. Niestety, obowiązki były ważniejsze. Miał nadzieję, że jeszcze ich zobaczy, choć miał świadomość, jak niebezpiecznego zadania się podejmuje. Atufiel otworzył przed nim drzwi zwykłej windy.
- Jak to? Winda? Nie będzie zstępowania w słupie obłoku? – Nataniel zdobył się na uśmiech.
- Sorry, stary. Nie te czasy. Wsiadasz do windy i naciskasz guzik „Ziemia”. Skieruje cię w puste miejsce, jak najbliżej twojej podopiecznej. Trzymaj się, dasz radę!
Drzwi zsunęły się bezszelestnie. Po raz pierwszy opuszczał Niebo, niepewny tego, co go może spotkać. Wiedział tylko jedno. Da z siebie wszystko, choćby miał przypłacić za to życiem.
Winda cicho kliknęła i drzwi się otworzyły. Nataniel wyszedł na zewnątrz. Nieprzyjemne uczucie z egzaminu nasiliło się w dwójnasób. Woń spalin, chłód i mgła. To na pewno nie były warunki, do których przywykł.
Przygoda się rozpoczęła. Oby tylko miała szczęśliwy finał. Czas było poszukać Julii. Groziło jej przecież niebezpieczeństwo.
oOoOoOo
Nataniel wyszedł na ulicę. Rozejrzał się uważnie dookoła. Było cicho i pusto. Tylko z dala dobiegał dźwięk pędzących samochodów. I jeszcze coś. Dla uważnego słuchacza wyraźny był dźwięk stukoczących o bruk damskich szpilek. Kobieta szła dosyć szybko i sprężyście. Tak, to musiała być Julia. Przypuszczenie stało się dla Anioła pewnością, gdy jego ciało zalała fala ciepła. Gdy zgodził się wziąć Julię pod opiekę, wytworzyła się między nimi specyficzna więź, którą mieli odczuwać oboje. Drobne ułatwienie w nawiązaniu kontaktu i ochronie. Nataniel ukrył się w cieniu budynku, tak, by Julia nie zwróciła na niego uwagi. Za to on mógł jej się doskonale przyjrzeć. Widok zaparł mu dech w piersiach. Wysoka i szczupła, w świetnie dobranym kostiumie. Kształty niczym spod dłuta mistrza. Cudownie ciepłe oczy, okolone długimi rzęsami, karminowe, wydatne usta i jasna cera. Nataniel nie sądził, że Ziemianki mogą być równie piękne. Lekko uśmiechała się do siebie. Było w tym uśmiechu coś drapieżnego, niebezpiecznego, a jednocześnie szalenie kuszącego. Kłóciło się to z jej anielskimi oczyma. Nasuwało mu to jakieś mgliste skojarzenia, jednak nie mógł rozwikłać jej zagadki. Prawie płynęła nad chodnikiem. Niewymuszona gracja biła z każdego jej ruchu. Chód nie był wystudiowany, musiała się urodzić z tą umiejętnością. Nataniel nie mógł się zbyt długo nią zachwycać. Czas na działanie. Ale jakie? Gdzie to niebezpieczeństwo? Cicha, spokojna uliczka, żadnych ludzi, żadnych aut.
Nagle zagrzmiało. Anioł spojrzał w niebo ze zdziwieniem. Czyżby Najwyższy postanowił utrudnić zadanie? Ale nie... Dźwięk nie dobiegał z góry. To, co wziął za grzmot przybrało na sile, stało się głośniejsze i jednostajne. Nataniel spiął mięśnie, gotowy do skoku w kierunku z którego dobiegał hałas. Zza rogu wyjechał czarny motocykl. Nabierał zastraszającej prędkości. Nat nie widział twarzy kierowcy. Zasłaniał ją czarny kask z przyciemnianą szybką. Jego dłonie kurczowo zaciśnięte na kierownicy, postać wpół leżąca na motocyklu. Systematycznie przyspieszał, niebezpiecznie zbliżając się do Julii. Dziewczyna zdawała się nie zwracać na to uwagi. Nawet się nie odwróciła. Nataniel dostrzegł słuchawki w jej uszach. Zwyczajnie nie dosłyszała, choć wydawało się to dziwne, ryk silnika był ogłuszający. Nataniel miał ułamki sekund. Skoczył w stronę dziewczyny i zepchnął ją z drogi motocykla. Użył trochę za dużo siły i przewrócił się na Julię, przygważdżając ją do ziemi. Nie miała pojęcia co się stało. Motocykl odjechał, jakby nigdy go nie było, zostawiając tylko czarne ślady na bruku.
Anioł podniósł się i wyciągnął rękę w stronę rozkrzyżowanej na chodniku i kompletnie zdezorientowanej Julii. Po chwili wahania splotła jego palce ze swoimi, by pomógł jej wstać. Poczuł delikatne mrowienie i ciepło. Wiedział, że ona ma takie same odczucia. Lekko zadrżała i natychmiast puściła dłoń. Zażenowana własną reakcją spuściła wzrok i zawiesiła go na czubkach butów. Chyba zabrakło jej słów, otwierała i zamykała usta, jakby w ostatniej chwili rozmyśliła się i nie chciała czegoś powiedzieć. Nataniel przerwał drażniącą ciszę.
- Wszystko w porządku? Nic ci nie jest?
- Nie, chyba nie. Dziękuję. Wygląda na to, że...- zawahała się- uratowałeś mi życie.
- Zrobiłem to odruchowo, nie ma sprawy. Chociaż nie. Chyba należy mi się nagroda?
Pochylił się nad nią by spojrzeć jej z bliska w oczy. Źle odczytała ten gest. Jej twarz wykrzywił przykry grymas, odsunęła się ze złością i z całej siły zamachnęła się na Nataniela uderzając go z impetem w twarz. Rozległo się głuche klaśnięcie. Zanim ten zdążył wytłumaczyć cokolwiek, z jej ust wypłynął potok na pół zrozumiałych słów, wyrażających jej złość. Niektóre słowa podkreślała i brała głębszy oddech. Jedynie te do niego docierały.
- Cham...prostak...plugawiec...wdzięczność... nic nie zmienia
Nataniel był pod wrażeniem jej elokwencji. Ani razu się nie powtórzyła. W końcu zmęczył ją ten wywód i odwróciła się na pięcie. Próbował ją zatrzymać, ale kiedy wyciągnął rękę w jej stronę, przeszyła go spojrzeniem godnym samego Szatana. Jak przyszła, tak zniknęła. Wraz ze stukotem obcasów. Anioł pokręcił głową, zadziwiony własną głupotą i nieopanowaniem, ale przybierając niewidzialną postać ruszył w krok za dziewczyną. Nie wiadomo, co jeszcze mogło jej się przytrafić.
oOoOoOo
Dwa lata, dwa lata, dwa lata. Minęły. Bezpowrotnie. Nie można dłużej uciekać przed życiem. On by tego nie chciał. Po głowie młodej dziewczyny siedzącej przy kawiarnianym stoliku snuły się tysiące myśli. Jak dalej potoczą się jej losy? Co powinna robić? Wpatrzona w szklankę wody, w której smętnie pływał plasterek cytryny siłą powstrzymywała łzy cisnące się do jej oczu. Obsługa ją znała. Przychodziła raz w tygodniu, w piątek. Niezależnie od pogody, wydarzeń czy upływu czasu. Zamawiała niegazową wodę z cytryną i siedziała przy tym samym stoliku wpatrzona w uciekające ze szklanki bąbelki. Wracała tam, z niegasnącą nadzieją, że on kiedyś wróci. To nic, że dała mu ostatni pocałunek. To nic, że była świadkiem, jak zamykano trumnę, że posłała mu ostatnie pełne miłości spojrzenie nim zatrzasnęło się wieko. Zdawało jej się, że tak samo zamknęły się drzwi jej serca. W duszy każdego człowieka istnieje bezpiecznik, który przepala się od nadmiaru cierpienia i spopiela uczucia. Inaczej nie da się żyć. Dziś minęły dwa lata od dnia, gdy Paweł pocałował ją na pożegnanie, obiecał, że wróci wieczorem i wsiadł na motocykl. Więc czekała... Doczekała się pogrzebu, łez i ogromnego smutku po jego stracie. To właśnie przy tym stoliku spotkali się po raz pierwszy. Wspomnienia wspólnie spędzonych chwil przewijały się przed oczami jak film. Razem nad morzem, na łące, w lesie.
Od jakiegoś czasu w zakamarku jej świadomości pojawiła się niejasna chęć zmiany. Powoli zaczynała uświadamiać sobie, że już nigdy nie będzie tak samo, a ścisłe, niemal zakonne reguły, jakie sobie narzuciła do niczego nie prowadzą. Wydarzenie sprzed niespełna godziny skłoniło ją do przemyśleń. Jej życie było tak kruche. Mogła zginąć pod kołami rozpędzonego motocykla. Co za ironia losu. Ta sama maszyna zabrała życie Pawła. Niczego nie możemy zaplanować. Jesteśmy tak słabymi istotami, że wystarczy chwila nieuwagi, by odlecieć w niebyt. Tak, niebyt. Śmierć jest końcem. Nie ma nic poza nią. Religia to narkotyk dla ludzi ze słabym charakterem, którzy nie mogą sobie poradzić z tokiem własnego życia. Bóg, Maryja, Anioły, Szatan. Dobre sobie. Ją też matka w dzieciństwie straszyła Piekłem. Ale powtarzając znane słowa: „Innego piekła już nie ma”. Nagle coś wyrwało ją z zamyślenia i zwyczajowego bezruchu. Subtelny niepokój kazał rozejrzeć się dookoła. Wyraźnie czuła czyjś wzrok. Kelnerka pogrążona w błogiej stagnacji czytała jakiś katalog, na sali było prawie pusto. Machinalnie spojrzała za okno.
Stał tam. Ten cham, który najpierw zepchnął ją spod kół motoru, by potem bezczelnie domagać się za to odpłaty „w naturze”. Jeszcze ma czelność za nią iść. Bezwstydnie zatrzymał na niej wzrok, nie speszony tym, że go spostrzegła. Uśmiechał się lekko. Chyba nawet złośliwie lub pobłażliwie. Posłała mu jedno z najbardziej lodowatych spojrzeń, na jakie było ją stać. O dziwo, nie odwrócił się i nie odszedł. Znowu się uśmiechnął. Tym razem szeroko, ukazując równe, białe zęby. Bezczelny. Postanowiła zignorować jego natarczywe spojrzenie. Znów zatopiła źrenice w szklance stojącej na stoliku. Wróciła już prawie do swoich myśli, zapominając o chłopaku zza szyby, kiedy dzwoneczek zawieszony nad drzwiami obwieścił czyjeś przybycie. Podniosła wzrok, ale jeszcze szybciej schyliła głowę. Znowu on. Co sobie wyobraża? Usłyszała jego cichy, miękki głos, gdy zamawiał kawę. Wzruszyła lekko ramionami, wolny kraj, niech robi co chce.
- Mogę się przysiąść?
Rozejrzała się po sali, dookoła były rzędy wolnych stolików. Ale wrodzona spolegliwość nakazała nie sprzeciwiać się.
- Tak, proszę.
- Mam na imię Nataniel
Uśmiechnęła się lekko na dźwięk oryginalnego imienia.
-Nie dowiem się, jak pani?
- Julia
- Jak u Szekspira. Piękne imię. Jak na bohaterkę dramatu jest pani bardzo małomówna. Czyżbym przeszkadzał?
- Skąd, właśnie wychodzę.
- Pozwoli pani, że podam płaszcz.
Sięgnął na wieszak i gestem angielskiego kamerdynera pomógł jej go włożyć. Julia, nie zaszczycając go ani jednym spojrzeniem wyszła. Mimo zaczynającej się mżawki postanowiła wrócić do domu pieszo. Sięgnęła tylko do kieszeni po rękawiczki. Razem z nimi wypadła kartka, lądując na mokrym bruku. Podniosła ją, mimo że lekko zmoczona dało się ją przeczytać. Rząd cyfr i tylko dwa słowa „Zadzwoń proszę.” Jego numer telefonu. Musiał wsunąć ją do kieszeni kiedy się odwróciła, nawet nie wiedziała kiedy. Ku własnemu zdziwieniu zawahała się. Powinna wyrzucić kartkę, a jednak nie zrobiła tego. Coś podpowiadało jej, że być może to dzięki niemu nadejdą zmiany. Chyba nie powinna zaprzepaszczać takiej szansy na powrót do normalnego życia. Z drugiej strony, czy nie za dużo sobie pozwolił? To, co zrobił było wbrew wszelkim zasadom. Nie znał jej. Mimo to był na tyle odważny, lub bezczelny by próbować pocałować, odezwać się do niej, co więcej dać swój numer, mimo że nie okazała zainteresowania.
Nataniel towarzyszył jej w myślach całą drogę do domu. Nawet nie zauważyła, kiedy pokonała drogę dzielącą od jej mieszkania.. Nie mogła znaleźć w torbie kluczy. Miała żal do siebie, że przejmuje się tym spotkaniem. Pomyślała nawet, że to roztargnienie było podobne do początku znajomości z Pawłem. Szybko odrzuciła to od siebie. Ten natłok spowodowany był nową sytuacją. Nic więcej. Szukała sobie na siłę zajęć, ale po chwili rzucała wszystko. Tak dłużej być nie może. Postanowiła jednak do niego zadzwonić, zapytać, czego od niej chce i co go skłoniło do nietypowego zachowania w kawiarni.
Podjęła cztery próby, za każdym razem wrodzony strach i konwenanse, które wpiły się w jej mentalność nakazywały odłożyć słuchawkę. Jeden sygnał, drugi, trzeci. Nareszcie, gdy postanowiła już definitywnie zakończyć, odebrał. Ku jej zdziwieniu, zamiast zwyczajnego „słucham”, czy „halo”, usłyszała
-Witaj, Julio.
-Skąd wiesz, że to ja?
-Wiedziałem, że zadzwonisz. Po prostu nie mogło być inaczej, to przeznaczenie.- Zwróciła uwagę, jak wymawia zdania, jak uważa na każdy ton i każde słowo.
Prosił o spotkanie. Opierała się, chyba bardziej z przekory i wyrzutów sumienia, niż rzeczywistej niechęci. Nie mogła nawet odnaleźć żadnego logicznego argumentu, gdy zapytał o powód odmowy. Nie naciskał jednak. Miał świadomość, że pośpiech może zadziałać na jego niekorzyść. Rozmawiali o błahostkach, pogodzie, polityce, literaturze. Odkryli, że lubią tą samą poezję i książki. Dyskusja o wszystkim i niczym przeciągnęła się na resztę wieczoru. Żadne z nich nie chciało jej przerywać. Tak wiele ich łączyło. Zaczęło się tak banalnie, zwykła zaczepka w kawiarni, długa rozmowa telefoniczna. Jednak coś stało się w duszy Julii. Zaszła jakaś zmiana. Po raz pierwszy od bardzo długiego czasu zasnęła z uśmiechem na ustach.
Następnego dnia rano obudziła się wypoczęta jak nigdy, z potężnym zastrzykiem energii, tryskając optymizmem. Mimo paskudnej pogody, śmiejąc się jak mała dziewczynka tanecznym krokiem omijała kałuże, którymi usiany był chodnik. Koledzy i koleżanki z pracy również zauważyli drastyczną zmianę. W głębi duszy ucieszył się zwłaszcza szef. Julia miała talent, umiała wydobyć z modeli to, co najlepsze. Jednak jej przygnębienie, które długo dominowało w jej życiu zaczęło rzutować na efekty jej pracy, częściej była zamyślona, wszyscy narzekali, że współpraca z nią staje się niemożliwa. Poważnie zastanawiał się nad jej zwolnieniem. Jednak tego sobotniego ranka, gdy mimo tak paskudnej pogody i pracującego weekendu wpadła do agencji z uśmiechem, którego nie powstydziliby się w reklamie pasty do zębów odrzucił tą ewentualność. Nie było osoby, która nie zastanawiałaby się nad przyczyną tej nagłej transformacji. Znali historię jej związku, bardzo jej współczuli, ale zaczynało ich już męczyć jej zachowanie. Wszyscy podejrzewali, że stoi za tym jakiś mężczyzna. Cóż, nie mylili się. Faktem jest też, że od dawna nie miała tak udanej sesji. Zleceniodawcy byli zachwyceni, a modelki zapowiedziały, że nie chcą słyszeć o współpracy z kimś innym.
Po pracy, dla uczczenia sukcesu wybrała się na zakupy, w końcu nic tak kobiecie nie poprawia humoru. Przeglądając kolorowe bluzki uświadomiła sobie, że każdą z nich próbuje zobaczyć oczyma Nataniela. Na siłę wmawiała sobie, że nic do niego nie czuje, ot, chwilowe zafascynowanie nową sytuacją. Przecież zna go tak krótko, ba, wcale go nie zna. Jednak nie potrafiła sobie wytłumaczyć, dlaczego tak bardzo oczekuje wieczoru i kolejnej z nim rozmowy. Mimo że odmówiła spotkania, obiecał, że zadzwoni wieczorem. Niczego się nie spodziewała, nie wiedziała, co będzie dalej. Chciała jednego; znowu usłyszeć jego głos. Kiedy szła przez miasto brzmiały jej w uszach jego słowa, wypowiadane z ogromną starannością, miękkim tonem. Chyba intuicyjnie wyczuł, że nie lubi zdrobnień swojego imienia, cały czas podczas rozmowy tytułował ją Julią. W końcu zrobiła sobie kubek aromatycznej herbaty, wygodnie usiadła na kanapie i aby uspokoić sumienie, wzięła książkę do ręki. W rzeczywistości nie mogła się skupić na tym, co czyta. Cały czas nerwowo zerkała na leżącą obok słuchawkę, by na pewno nie przegapić telefonu. Gdy w końcu aparat zdecydował się przerwać milczenie, aż podskoczyła. Odebrała po kilku głębokich wdechach. Powtórzyła się historia dnia poprzedniego.
Kiedy dyskusja się zaczęła, nie mogła się zakończyć. Poruszali kolejne tematy, coraz bardziej prywatne. Julia po tak długim czasie zdecydowała się otworzyć. Był pierwszą osobą, której opowiedziała o tym, co czuła po wypadku Pawła, jak dręczy ją to do dziś i jak bardzo jest jej z tym źle. Słuchał jak najlepszy psycholog. Nie próbował pocieszać, tak jak robili to wszyscy. Pozwolił, by żal z niej wypłynął. Płakała, a on żałował z całego serca, że nie może jej przytulić w tak ważnym momencie. W tej chwili emocji żarliwie prosił, by zgodziła się z nim spotkać. Tym razem się zgodziła, wmawiając sama sobie, że to tylko kawa, że to nic nie znaczy.
Nie mogła racjonalnie wyjaśnić swojego pociągu do tego mężczyzny. Ich znajomość rozpoczęła się tak niefortunnie, choć Nataniel wytłumaczył jej swoje prawdziwe intencje; nie chciał jej całować. Dlaczego właśnie przy nim wyrzuciła z siebie wszystkie żale i bóle, które kumulowały się w jej sercu od miesięcy? Rozumiał ją, jak nikt inny. To było jak głęboka, emocjonalna więź. Jak braterstwo dusz, w które nie wierzyła. Sprawiał, że chociaż przez chwilę czuła się jak dawniej, lekka, szczęśliwa, beztroska. Jak wtedy, gdy była z Pawłem, kiedy potrafiła tańczyć w deszczu i śmiać się do gąsienic na łące. Z drugiej strony miała żal za swoje niedorzeczne zachowanie. Stanowczo za dużo wyobrażała sobie po tak krótkiej znajomości. Niestety, niektóre rzeczy wykraczają poza kompetencje zdrowego rozsądku. Intuicyjnie wiedziała, że ta znajomość nie skończy się na zwykłej przyjaźni.
Nagle zauważyła, jak jest już późno. Kolejny dzień miał być męczący, a po pracy czekało ją spotkanie z Natanielem. Nie mogła wyglądać jak małolata po szaleństwie dyskotekowej nocy. Zasypianie nigdy nie było tak łatwe. Przyłożyła głowę do poduszki i odpłynęła w marzenia senne, w których echem odbijał się ciepły głos mężczyzny.
c.d.n.