25-10-2010, 14:30
PIANINO
W dość dużej posiadłości, w bogato zdobionym salonie, znajduje się pianino. Normalne, zakupione w celach edukacji muzycznej chłopca, który zamieszkuje tu wraz z matką i ojcem. Umiejętność gry na jakimkolwiek instrumencie klasycznym, jest balsamem dla duszy i pożywką, dla młodego mózgu, który jest opłacany przez bogatych rodziców.
Ojciec jest otyłym piratem z opaską na lewym oku i hakiem, zamiast prawej dłoni. Matka jest gospodynią domową, działaczką społeczną, przewodniczącą komitetu mieszkańców, oraz członkinią chóru kościoła baptystów. Młody chłopiec, ich syn, jest przerażony. Przerażony za każdym razem, gdy zostaje sam na sam z ojcem w salonie. Najbardziej przeraża go onyksowa czerń obudowy pianina, która wręcz krzyczy „dotknij mnie! Dotknij mnie!”. Czeka, aż młode opuszki palców zetrą się na białych jak cmentarne chryzantemy klawiszach. Właśnie teraz strach miał osiągnąć apogeum. W salonie zostali sam na sam – ojciec i syn, dwóch mężczyzn.
- No, chłopcze, nie cieszysz się?
- Tato… proszę…
- ZAMILCZ! – Krzyk rozniósł się echem po całym domu.
- Błagam tatusiu!
- Zamilcz i usiądź na stołku. Taaak, właśnie tak. A teraz graj! GRAJ NA PIANINIE!
Z instrumentu jął wydobywać się dźwięk raniący uszy, dźwięk początkującego pianisty, który nawet krótkiego fragmentu utworu nie potrafi zagrać nie fałszując przy tym niemiłosiernie. Owa kakofonia przeplatana była dziecięcym, rozpaczliwym łkaniem o pomoc.
- Ojcze… błaaaagam! – Młodzieńcze lico zaczęły trawić strumienie słonych łez. Piekło, piekło jak w samym piekle.
- Tak! Graj synu! Właśnie taaak! – Ego samca alfa, dominującego i sprawującego całkowitą władzę nad domową hołotą, było karmione przez cierpienie pierworodnego. Czuł, że jest górą, czuł władzę, a to uczucie powodowało, że po każdej takiej sesji udawał się pędem do toalety i masturbował się pośpiesznie, uważając przy tym na haka. I wtedy właśnie zjawiło się wybawienie. Deus ex machina. Matka, która wcześniej wróciła z zajęć chóru.
- Święty Panie! Co się tu wyrabia?!?
- Mamoooo! – Chłopiec poczuł ulgę i szczęście, poczuł, że teraz, gdy matka zobaczyła na własne oczy jak jest męczony, wszystko się zmieni.
- Paddy? Co ty tu robisz o tej porze?
- To ja zadaję teraz pytania! Co robisz Melchiorowi?!?
- Chłopak musi się nauczyć! Musi znać swoje miejsce! – Podniecenie u głowy rodziny zostało zastąpione prawdziwym zakłopotaniem.
- Nie będziemy o tym rozmawiać przy dziecku. Skoś trawnik do cholery! Proszę cię o to od tygodnia!.
- Ale ja…
- WON!
Mężczyzna wyszedł do ogrodu klnąc przy tym na małżonkę, chórek i cały kościół baptystów. Dżinsom ledwo udawało się ukryć wzwód, toteż najpierw udał się za szopę.
- Mamo! Jak dobrze, że jesteś!
- Już, już kochanie. Nie płacz. – Chłopiec zaczął się podnosić ze stołka, jednak silne matczyne ręce przytrzymały go w barkach i mocniej wcisnęły w siedzenie.
- Mamo? – Kobieta nachyliła się nad swym skarbem i zaczęła szeptać do ucha:
- A teraz bądź dobrym synkiem i graj, graj na pianinie dla mamusi! GRAJ NA PIANINIE MELCHIORZE! DLA MAMUSI!
W dość dużej posiadłości, w bogato zdobionym salonie, znajduje się pianino. Normalne, zakupione w celach edukacji muzycznej chłopca, który zamieszkuje tu wraz z matką i ojcem. Umiejętność gry na jakimkolwiek instrumencie klasycznym, jest balsamem dla duszy i pożywką, dla młodego mózgu, który jest opłacany przez bogatych rodziców.
Ojciec jest otyłym piratem z opaską na lewym oku i hakiem, zamiast prawej dłoni. Matka jest gospodynią domową, działaczką społeczną, przewodniczącą komitetu mieszkańców, oraz członkinią chóru kościoła baptystów. Młody chłopiec, ich syn, jest przerażony. Przerażony za każdym razem, gdy zostaje sam na sam z ojcem w salonie. Najbardziej przeraża go onyksowa czerń obudowy pianina, która wręcz krzyczy „dotknij mnie! Dotknij mnie!”. Czeka, aż młode opuszki palców zetrą się na białych jak cmentarne chryzantemy klawiszach. Właśnie teraz strach miał osiągnąć apogeum. W salonie zostali sam na sam – ojciec i syn, dwóch mężczyzn.
- No, chłopcze, nie cieszysz się?
- Tato… proszę…
- ZAMILCZ! – Krzyk rozniósł się echem po całym domu.
- Błagam tatusiu!
- Zamilcz i usiądź na stołku. Taaak, właśnie tak. A teraz graj! GRAJ NA PIANINIE!
Z instrumentu jął wydobywać się dźwięk raniący uszy, dźwięk początkującego pianisty, który nawet krótkiego fragmentu utworu nie potrafi zagrać nie fałszując przy tym niemiłosiernie. Owa kakofonia przeplatana była dziecięcym, rozpaczliwym łkaniem o pomoc.
- Ojcze… błaaaagam! – Młodzieńcze lico zaczęły trawić strumienie słonych łez. Piekło, piekło jak w samym piekle.
- Tak! Graj synu! Właśnie taaak! – Ego samca alfa, dominującego i sprawującego całkowitą władzę nad domową hołotą, było karmione przez cierpienie pierworodnego. Czuł, że jest górą, czuł władzę, a to uczucie powodowało, że po każdej takiej sesji udawał się pędem do toalety i masturbował się pośpiesznie, uważając przy tym na haka. I wtedy właśnie zjawiło się wybawienie. Deus ex machina. Matka, która wcześniej wróciła z zajęć chóru.
- Święty Panie! Co się tu wyrabia?!?
- Mamoooo! – Chłopiec poczuł ulgę i szczęście, poczuł, że teraz, gdy matka zobaczyła na własne oczy jak jest męczony, wszystko się zmieni.
- Paddy? Co ty tu robisz o tej porze?
- To ja zadaję teraz pytania! Co robisz Melchiorowi?!?
- Chłopak musi się nauczyć! Musi znać swoje miejsce! – Podniecenie u głowy rodziny zostało zastąpione prawdziwym zakłopotaniem.
- Nie będziemy o tym rozmawiać przy dziecku. Skoś trawnik do cholery! Proszę cię o to od tygodnia!.
- Ale ja…
- WON!
Mężczyzna wyszedł do ogrodu klnąc przy tym na małżonkę, chórek i cały kościół baptystów. Dżinsom ledwo udawało się ukryć wzwód, toteż najpierw udał się za szopę.
- Mamo! Jak dobrze, że jesteś!
- Już, już kochanie. Nie płacz. – Chłopiec zaczął się podnosić ze stołka, jednak silne matczyne ręce przytrzymały go w barkach i mocniej wcisnęły w siedzenie.
- Mamo? – Kobieta nachyliła się nad swym skarbem i zaczęła szeptać do ucha:
- A teraz bądź dobrym synkiem i graj, graj na pianinie dla mamusi! GRAJ NA PIANINIE MELCHIORZE! DLA MAMUSI!