07-12-2009, 14:36
„AWATAR”
Żar. Niemiłosierny żar lał się z nieba, rozgrzewając brąz i zamieniając napierśnik w piec. Hełm również był gorący, ale chronił przynajmniej oczy przed słońcem. Lekki wiatr dawał niewielkie poczucie orzeźwienia delikatnie muskając spocone ciało. Ten dźwięk… szelest, czy brzęk oręża i pancerzy sprowadził myśli Ajkylosa, podróżujące po rozgrzanym niebie, z powrotem na ziemię, do rzeczywistości. Rozejrzał się dookoła. Zarówno po jego prawej, jak i po lewej stronie rozciągała się ludzka ściana najeżona włóczniami. Blisko trzy i pół tysiąca hoplitów stało w szeregu formując falangę, wyczekując ciężkozbrojnej jazdy nadjeżdżającej z naprzeciwka.
Tętent tysiąca koni zakutych w pancerze zaczynał budzić niepokój w szeregach Greków. Jazda była coraz bliżej. Rozległ się dźwięk trąbki i na ten znak wszyscy hoplici
z pierwszych trzech szeregów, jak jeden mąż, opuścili swe włócznie. Ich groty, wycelowane teraz w nadjeżdżającą konnicę, połyskiwały w promieniach słońca. Następne szeregi ustawiły włócznie pod coraz większym kątem, uzyskując coś na kształt jeża. Ajkylos nabrał powietrza w płuca i krzycząc z całych sił zaintonował pierwszy wers peanu, pieśni wojennej ku chwale bogów. W chwilę po nim, powietrze przeszył ryk wydobywający się z tysięcy piersi. W momencie, gdy kończyło przebrzmiewać echo okrzyku wojennego, perscy ciężkozbrojni jeźdźcy uderzyli z impetem w greckie zastępy. Włócznie pierwszych szeregów łamały się jak suche gałęzie. Konie taranowały tarcze, szyk hoplitów zaczął się załamywać, słychać było krzyki i jęki umierających ludzi, pisk i rżenie konających koni. Napór jazdy zmalał, coraz więcej jeźdźców zatrzymywało się pod naporem włóczni. Rozległ się nieziemski wrzask i przystąpili do odwrotu. Uradowani żołnierze zaczęli z wolna wracać do szyku. Wycofująca się jazda wzbiła w powietrze tumany kurzu, które zasłoniły szarżującą perską piechotę. Grecy zaskoczeni pojawieniem się nowego przeciwnika próbowali ustawić się ponownie w falangę. Nie wszyscy zdążyli. Fala Persów zalała Greków, niektórzy zostali zmuszeni do porzucenia swych włóczni. Na dźwięk trąbki hoplici zwarli szeregi i napierając tarczami przypuścili kontrnatarcie. Zza ich pleców posypał się deszcz długich ostrzy, to peltaści zaczęli miotać swe oszczepy na nie spodziewających się niczego agresorów.
Ajkylos trzymał się ledwo na nogach, krwawił mocno z prawego uda. Cały czas wykrzykiwał rozkazy do trębacza:
- Trzecia mora! Zacieśnić szyk! Czwarta i piąta, nie przestawać napierać!
- Wodzu! Lewe skrzydło się załamuje, w prawym są luki, czwarta i piąta mora mają duże straty, peltaści nie mają już oszczepów, jakie rozkazy? – Zameldował posłaniec.
- Przekaż, że idę na lewe skrzydło, to ich pokrzepi, wyślij dwa oddziały peltastów uzbrojonych we włócznie na prawe by załatali luki. - Gdy skończył wydawać polecenia zawołał do swoich przybocznych.
- Gylippos, Nikiasz, Eppilos idziemy na lewe skrzydło, potrzebują nas tam! Lajkos, ty i reszta macie zostać i utrzymać środek naszych linii. Wrócę jak opanuję sytuację.
-Panie, uważaj!! – Krzyknął Gylippos, niestety w zgiełku bitewnym Ajkylos nie dosłyszał go i nie zdążył uchylić się przed ciosem wielkiego Persa. Uderzenie było tak silne, że posłało dowódcę na ziemię pozbawiając go przytomności, dodatkowo miecz pogruchotał żebra w miejscu, gdzię Zbroja się wgniotła. Jego przyboczni wynieśli go kaszląceg krwią z pola bitwy.
Nikiasz rzucił się z wściekłością na olbrzyma zadając cios za ciosem, przed którymi Pers bronił się z zadziwiającą łatwością. Aczkolwiek prędkość i finezja cięć i sztychów, wyprowadzanych przez polemarchę przybocznej mory Ajkylosa, nie pozwalały gigantowi przejść do kontrataku. Nikiasz zauważywszy, że przeciwnik porusza się coraz wolniej wykonał unik przed potężnym ale wolnym pchnięciem, okręcił się na pięcie i ciął z góry na dół, potęgując cios siłą obrotu, i odrąbał nogę olbrzyma w kolanie. Uchylił się przed padającym ciałem i silnym cięciem z nad głowy, z celnością godną kata, zdekapitował Persa, po czym przeskoczył nad dygoczącym truchłem i pobiegł za przyjaciółmi oddalającymi się z rannym wodzem.
***
Po kilku minutach Ajkylos ocknął się na chwilę w obozie i wyszeptał do pochylonego nad nim Eppilosa:
- Weź... moją zbroję i hełm. Idź do nich. Oni, oni muszą... mnie... widzieć…
- Ależ Panie! – zaprotestował Eppilos.
- Idź! – wyszeptał niemal niedosłyszalnie generał.
***
Ajkylos stał pośrodku pola, wspierając się na ramieniu przyjaciela. Rana była dość groźna. Cios padł od boku, został zamortyzowany przez zbroję i częściowo przez żebra, dzięki czemu klinga miecza nie uszkodziła ciała i narządów wewnętrznych. Niestety jedno ze złamanych żeber przebiło płuco powodując krwotok wewnętrzny. Upływ krwi, który bardzo osłabił Ajkylosa, no i jeszcze trudności w oddychaniu przyczyniły się do długiej utraty przytomności.
Przygnębiony Grek rozejrzał się dookoła.
Ziemia była zasłana poległymi. Minęło już kilka dni od zakończenia bitwy, więc w powietrzu czuć było fetor ciał rozkładających się w letnim upale. Widok był makabryczny. Wszędzie w koło leżały trupy z trzewiami na wierzchu, ziemia czerwona od krwi, odrąbane członki i głowy, leżące w kałużach posoki, rozwlekane przez wygłodniałe psy, kruki i inne zwierzęta, które przyszły na darmową ucztę. Gdzie okiem sięgnąć leżeli jego martwi towarzysze, przyjaciele, bracia.
- Czymże jest radość z jednej wygranej bitwy, wobec tragedii setek mężów, ojców i braci… Powiedz mi Lajkosie, czy było warto poświęcić tyle istnień?
- Ależ oczywiście wodzu. Wszyscy ci mężowie umierali w chwale, wiedząc, że ich ofiara uratuje kobiety i dzieci przed niewolą i pohańbieniem. – Odpowiedział spokojnie Lajkos.
- Wznieśmy modły, aby tak było. Chodź przyjacielu, oręż poległych już pozbierany. Pora zawiesić go na pobliskim drzewie w ofierze bogom, za zwycięską walkę.
Żar. Niemiłosierny żar lał się z nieba, rozgrzewając brąz i zamieniając napierśnik w piec. Hełm również był gorący, ale chronił przynajmniej oczy przed słońcem. Lekki wiatr dawał niewielkie poczucie orzeźwienia delikatnie muskając spocone ciało. Ten dźwięk… szelest, czy brzęk oręża i pancerzy sprowadził myśli Ajkylosa, podróżujące po rozgrzanym niebie, z powrotem na ziemię, do rzeczywistości. Rozejrzał się dookoła. Zarówno po jego prawej, jak i po lewej stronie rozciągała się ludzka ściana najeżona włóczniami. Blisko trzy i pół tysiąca hoplitów stało w szeregu formując falangę, wyczekując ciężkozbrojnej jazdy nadjeżdżającej z naprzeciwka.
Tętent tysiąca koni zakutych w pancerze zaczynał budzić niepokój w szeregach Greków. Jazda była coraz bliżej. Rozległ się dźwięk trąbki i na ten znak wszyscy hoplici
z pierwszych trzech szeregów, jak jeden mąż, opuścili swe włócznie. Ich groty, wycelowane teraz w nadjeżdżającą konnicę, połyskiwały w promieniach słońca. Następne szeregi ustawiły włócznie pod coraz większym kątem, uzyskując coś na kształt jeża. Ajkylos nabrał powietrza w płuca i krzycząc z całych sił zaintonował pierwszy wers peanu, pieśni wojennej ku chwale bogów. W chwilę po nim, powietrze przeszył ryk wydobywający się z tysięcy piersi. W momencie, gdy kończyło przebrzmiewać echo okrzyku wojennego, perscy ciężkozbrojni jeźdźcy uderzyli z impetem w greckie zastępy. Włócznie pierwszych szeregów łamały się jak suche gałęzie. Konie taranowały tarcze, szyk hoplitów zaczął się załamywać, słychać było krzyki i jęki umierających ludzi, pisk i rżenie konających koni. Napór jazdy zmalał, coraz więcej jeźdźców zatrzymywało się pod naporem włóczni. Rozległ się nieziemski wrzask i przystąpili do odwrotu. Uradowani żołnierze zaczęli z wolna wracać do szyku. Wycofująca się jazda wzbiła w powietrze tumany kurzu, które zasłoniły szarżującą perską piechotę. Grecy zaskoczeni pojawieniem się nowego przeciwnika próbowali ustawić się ponownie w falangę. Nie wszyscy zdążyli. Fala Persów zalała Greków, niektórzy zostali zmuszeni do porzucenia swych włóczni. Na dźwięk trąbki hoplici zwarli szeregi i napierając tarczami przypuścili kontrnatarcie. Zza ich pleców posypał się deszcz długich ostrzy, to peltaści zaczęli miotać swe oszczepy na nie spodziewających się niczego agresorów.
Ajkylos trzymał się ledwo na nogach, krwawił mocno z prawego uda. Cały czas wykrzykiwał rozkazy do trębacza:
- Trzecia mora! Zacieśnić szyk! Czwarta i piąta, nie przestawać napierać!
- Wodzu! Lewe skrzydło się załamuje, w prawym są luki, czwarta i piąta mora mają duże straty, peltaści nie mają już oszczepów, jakie rozkazy? – Zameldował posłaniec.
- Przekaż, że idę na lewe skrzydło, to ich pokrzepi, wyślij dwa oddziały peltastów uzbrojonych we włócznie na prawe by załatali luki. - Gdy skończył wydawać polecenia zawołał do swoich przybocznych.
- Gylippos, Nikiasz, Eppilos idziemy na lewe skrzydło, potrzebują nas tam! Lajkos, ty i reszta macie zostać i utrzymać środek naszych linii. Wrócę jak opanuję sytuację.
-Panie, uważaj!! – Krzyknął Gylippos, niestety w zgiełku bitewnym Ajkylos nie dosłyszał go i nie zdążył uchylić się przed ciosem wielkiego Persa. Uderzenie było tak silne, że posłało dowódcę na ziemię pozbawiając go przytomności, dodatkowo miecz pogruchotał żebra w miejscu, gdzię Zbroja się wgniotła. Jego przyboczni wynieśli go kaszląceg krwią z pola bitwy.
Nikiasz rzucił się z wściekłością na olbrzyma zadając cios za ciosem, przed którymi Pers bronił się z zadziwiającą łatwością. Aczkolwiek prędkość i finezja cięć i sztychów, wyprowadzanych przez polemarchę przybocznej mory Ajkylosa, nie pozwalały gigantowi przejść do kontrataku. Nikiasz zauważywszy, że przeciwnik porusza się coraz wolniej wykonał unik przed potężnym ale wolnym pchnięciem, okręcił się na pięcie i ciął z góry na dół, potęgując cios siłą obrotu, i odrąbał nogę olbrzyma w kolanie. Uchylił się przed padającym ciałem i silnym cięciem z nad głowy, z celnością godną kata, zdekapitował Persa, po czym przeskoczył nad dygoczącym truchłem i pobiegł za przyjaciółmi oddalającymi się z rannym wodzem.
***
Po kilku minutach Ajkylos ocknął się na chwilę w obozie i wyszeptał do pochylonego nad nim Eppilosa:
- Weź... moją zbroję i hełm. Idź do nich. Oni, oni muszą... mnie... widzieć…
- Ależ Panie! – zaprotestował Eppilos.
- Idź! – wyszeptał niemal niedosłyszalnie generał.
***
Ajkylos stał pośrodku pola, wspierając się na ramieniu przyjaciela. Rana była dość groźna. Cios padł od boku, został zamortyzowany przez zbroję i częściowo przez żebra, dzięki czemu klinga miecza nie uszkodziła ciała i narządów wewnętrznych. Niestety jedno ze złamanych żeber przebiło płuco powodując krwotok wewnętrzny. Upływ krwi, który bardzo osłabił Ajkylosa, no i jeszcze trudności w oddychaniu przyczyniły się do długiej utraty przytomności.
Przygnębiony Grek rozejrzał się dookoła.
Ziemia była zasłana poległymi. Minęło już kilka dni od zakończenia bitwy, więc w powietrzu czuć było fetor ciał rozkładających się w letnim upale. Widok był makabryczny. Wszędzie w koło leżały trupy z trzewiami na wierzchu, ziemia czerwona od krwi, odrąbane członki i głowy, leżące w kałużach posoki, rozwlekane przez wygłodniałe psy, kruki i inne zwierzęta, które przyszły na darmową ucztę. Gdzie okiem sięgnąć leżeli jego martwi towarzysze, przyjaciele, bracia.
- Czymże jest radość z jednej wygranej bitwy, wobec tragedii setek mężów, ojców i braci… Powiedz mi Lajkosie, czy było warto poświęcić tyle istnień?
- Ależ oczywiście wodzu. Wszyscy ci mężowie umierali w chwale, wiedząc, że ich ofiara uratuje kobiety i dzieci przed niewolą i pohańbieniem. – Odpowiedział spokojnie Lajkos.
- Wznieśmy modły, aby tak było. Chodź przyjacielu, oręż poległych już pozbierany. Pora zawiesić go na pobliskim drzewie w ofierze bogom, za zwycięską walkę.