Via Appia - Forum

Pełna wersja: O miłości słów kilka
Aktualnie przeglądasz uproszczoną wersję forum. Kliknij tutaj, by zobaczyć wersję z pełnym formatowaniem.
Tekst o miłości, zainspirowany lekturą najnowszego numeru "Sensu" oraz książki Ericha Fromma "O sztuce miłości".

O miłości słów kilka

Czym jest miłość? Przyjemnym uczuciem, którego zaznanie jest sprawą przypadku, czymś, co się zdarza, jeśli człowiek ma szczęście? A może sztuką, wymagającą wiedzy i wysiłku? Otóż dwie z możliwych odpowiedzi są prawdziwe. Z jednej strony miłość, jest rzeczą niezwykłą, zdarzającą się w życiu człowieka niezmiernie rzadko - przez co możemy powiedzieć, że zachodzi wyłącznie za sprawą przypadku. Natomiast z drugiej strony, czy ktokolwiek wziął pod uwagę możliwość, iż miłość może być umiejętnością, której można się nauczyć? Którą można nabyć, wykazując ku temu chęci?

Nie jest intencją tego artykułu stworzenie nowego poglądu na miłość. Jak mówi znana sentencja, powtarzana czy to w sztuce, czy w filozofii - „nic nowego nie da się powiedzieć, stworzyć, przedstawić - wszystko bowiem już było". Nie jest intencją również moralizatorska chęć przekonania kogokolwiek. Stawiam sobie zadanie skromniejsze, aspirujące co najwyżej do pobudzenia świadomości czytelnika, być może nie patrzącego na poruszane zagadnienie z tejże właśnie strony. A miłość, jak wiemy, jest zagadnieniem na tyle złożonym, iż rzeczą niemożliwą staje się ogarnięcie go w całości – nie mówiąc już o samym zrozumieniu choćby jego części.

Kochać a być kochanym

Pierwszą rzeczą, z której należy zdać sobie sprawę, jest, znamienne dla wielu ludzi, przeniesienie punktu ciężkości z podmiotu na przedmiot (podobne zjawisko opisywane jest przez Ludwika Feuerbacha w jego antropologicznym pomyśle alienacji religijnej). Problem miłości – dla większości z nas – tkwi przede wszystkim w tym, żeby „być kochanym”. Istotne wydaje się to, żeby w przedmiocie miłości (a ściślej: w drugiej osobie) wzbudzić uczucie miłości – zaś aby to zrobić, uciekamy się do przeróżnych technik. Mężczyźni z reguły starają się zaimponować kobietom – zarobkami, urokiem osobistym, tężyzną fizyczną, czasem inteligencją. Natomiast kobiety, analogicznie – poprzez atrakcyjny wygląd, miły sposób bycia, umiejętność prowadzenia ciekawej rozmowy (co odnieść możemy również do mężczyzn), łagodność i skromność. Zdobyć miłość, miast ją okazać – staje się rzeczą ważniejszą. Erich Fromm tak ujmuje ten problem: „W mniemaniu większości ludzi naszego kręgu kulturowego umieć zdobywać miłość to znaczy po prostu być sympatycznym i pociągającym fizycznie”. Warto zadać sobie pytanie – czy aby na pewno?

Miłość – obiekt czy zdolność?

Drugą przesłanką, z której wynika pogląd, że o miłości niczego nie można się nauczyć, jest przekonanie, że problem miłości to problem obiektu, a nie problem zdolności. Wynika to poniekąd z przeświadczenia, że kochać to rzecz prosta. Tymczasem rzeczą trudniejszą jest znalezienie obiektu miłości – zdobycie czyjegoś uczucia (E. Fromm). Wpływ na takie a nie inne postrzeganie miłości, ma i rozluźnienie obyczajów (o czym zaraz), i pociągająca wizja „miłości romantycznej” - której oświecenie przypada na początek wieku XIX. Niegdyś problem obiektu miłości nie występował, a to za sprawą uwarunkowań społecznych. W wielu tradycyjnych kulturach, miłość dwojga ludzi była przeważnie nie spontanicznym uczuciem, a afektem zrodzonym już po zajściu – zaplanowanego przeważnie przez zainteresowanych tym rodziców – mariażu. Dzisiaj, kiedy wybór obiektu uczuć leży w gestii niezależnego od nikogo podmiotu – nowe pojęcie swobody w miłości doprowadziło w znacznym stopniu do uwypuklenia się ważności obiektu w stosunku do ważności funkcji podmiotu. Nasze uczucia stają się czymś zwrotnym, czasem zaś ich w ogóle nie ma. Inną sprawą jest upojenie się tak zwaną „miłością romantyczną” - wzmaganą przez tysiące tandetnych przebojów miłosnych, czy produkowanych w zawrotnym tempie romantycznych historii (których boom nastąpił już w XIX wieku – i ani myśli słabnąć). Miłość sprowadzona została do osobistego uczucia, namiętności – przy jednoczesnym zrodzeniu się przekonania, iż na nich budować można stały związek. Dzisiaj małżeństwa buduje się na uczuciu zakochania, a nawet przyjaźni. Nie dziwi zatem fakt wzrastającej liczby rozwodów między młodymi ludźmi – bo, jak pisze Mariola Kosowicz (psycholog, psycho-onkolog), miłość to nie krótkotrwała emocja, tylko relacja, którą buduje się każdego dnia. Często bywa tak, że gorące uczucie niszczy codzienność, na którą trzeba mieć pomysł, natomiast pomysł umiejętnie wprowadzać w życie.

Nie twierdzę, bynajmniej, że obiekt miłości jest nieistotny – ważne staje się jednakże pytanie; na ile ważny? Jakkolwiek nie może zdominować naszego postrzegania miłości, uzurpując sobie prawo do wyłączności, gasząc tym samym nasze własne, szczere uczucia.

Kapitalizm i wolny rynek miłości

Trzecim charakterystycznym rysem współczesnej kultury, uwzględnionym przez Fromma, jest żądza kupna, idea wymiany korzystnej dla obu stron – co nanieść możemy również na przestrzeń ludzkich uczuć. Szczęściem nowoczesnego człowieka jest ów dreszczyk, towarzyszący mu podczas oglądania wystaw sklepowych, czy podczas udanych transakcji. Podobnie sprawa ma się w miłości – często nasze myślenie zdominowane jest przez zasady rynkowe, a na ewentualny obiekt miłości, patrzymy jak na towar. Być pociągającym, znaczy posiadać zestaw cech poszukiwanych (na które istnieje popyt) na ludzkim rynku. Cechy zaś ściśle związane są z kontekstem historyczno-kulturowym. Kiedyś pożądanym typem mężczyzny, był typ agresywny i ambitny – dzisiaj wymaga się, by był towarzyski i tolerancyjny, a często jeszcze delikatny i uczuciowy.

Tak więc dwie osoby zakochują się w sobie, kiedy czują, że znalazły najlepszy osiągalny na rynku obiekt, uwzględniając przy tym obustronne wartości wymienne – E. Fromm.

Istotna staje się powierzchowność, to, jak mnie postrzegają, albowiem na rynku rzeczywistą wartość mają walory zewnętrzne.

Wracając do zakochania

Jedną jeszcze rzecz warto wyszczególnić i rozszerzyć (w nawiązaniu do miłości romantycznej) – pomieszanie początkowego uczucia zakochania się ze stałym stanem kochania. Ciekawą analogią zakochania zawsze było dla mnie burzenie muru. Niszcząc między sobą dotychczas dzielący mur, dwójka ludzi staje się sobie niezwykle bliska. Jest to jedno z najbardziej radosnych, ekscytujących i podniecających przeżyć w życiu. Dotąd odizolowani, odcięci, pozbawieni miłości – ludzie zaczynają doznawać nowych dla siebie uczuć. Niemniej jednak, stan ten nie trwa długo. Namiętność zmienia się w czułość. Czułość w przywiązanie. Przywiązanie w konieczność, potęgowaną często wspólnym kontem bankowym, czy dziećmi. Zażyłość z biegiem czasu, odzierana ze swojego uroku przez codzienność, zatraca cudowny charakter, aż w końcu antagonizmy i rozczarowania biorą górę, prowadząc do zniechęcenia, w skrajnych zaś przypadkach do nienawiści.



„Kochać” nie jest rzeczą prostą. Czasem wydaje mi się, że ludzie stawiają na wygodę „bycia kochanym”, przy jednoczesnym nie martwieniu się o wzajemność. Doświadczenie życia codziennego uczy nas jednak, że ta powszechna tendencja nie prowadzi do stałych i bezpiecznych związków. Co więcej, przytłaczające dowody świadczą od czymś wręcz przeciwnym. Wydaje się, że człowiek w miłości doznał dotychczas najwięcej niepowodzeń i porażek – tymczasem nasza pycha zwycięża nad chęcią podjęcia zdecydowanych działań aby ten stan zmienić. Wciąż pozostajemy idealistami w kwestiach miłości – ignorując głosy realistów, chcących nam pomóc.

Ciąg dalszy, mam nadzieję, nastąpi (będzie o czymś trochę innym).
'Kochajmy ludzi, bo tak szybko odchodzą'....

Pytanie tylko, co powiesz, jeśli ten idealizm jest jednocześnie realizmem? ;p Kiedyś związki (do tej pory tak jest w społeczeństwie) opierały się na poczuciu 'własności' - to mój chłopak, to moja dziewczyna, to mój mąż, to moja żona... odeszłam od tego. Jeśli wzajemność to patrzenie w tym samym kierunku - jestem za. Jeśli wzajemnie się wykluczam z drugą osobą i schodzę ze Ścieżki (mogę spróbować pomóc, ale nie muszę cierpieć)

Nie wiem, jak to powiedzieć, ale więcej w tym ogólnej miłości do Świata, z tym, że skończyła się zazdrość, chęć posiadania na własność. Jeśli z kimś będę, to tylko dlatego, że oboje tego chcemy. Jeśli ktoś czegoś tak naprawdę nie akceptuje - po co się męczyć?

Podobnie jest z relacjami pomiędzy ludźmi ogółem - chcę rozumieć wszystkich, ale niekoniecznie musi zrodzić się przyjaźń. Każdy z nas ma prawo wyboru.

To nie ucieczka, a jedynie więcej życzliwości.
Siostra powiedziała mi kiedyś coś takiego: 'Obie stoimy na różnych wierzchołkach. Moja góra jest otwarta na Ciebie. Ja już z niej nie zejdę, a jeśli Ty nie przyjdziesz do mnie - będę kochać Cię taką, jaka jesteś, ale... to tylko Ty możesz wspiąć się do mnie'

W tym sęk, że nie chciałam jej zaakceptować, bo się zmieniła. Tak było w przeszłości.
Teraz razem z nią stoję na górze, jej górze. Wspinałam się długo na ten szczyt, ale było warto. Na jej masywie (moim masywie) jest rajskie drzewo, które daje przepyszne owoce. Kocham siostrę bardziej, niż kiedykolwiek wcześniej...


Sam tekst jest bardzo ciekawy. Masz rację. Każdy pogląd, każda myśl filozoficzna, a nawet każda epoka - kształtuje model rodziny. Z tym, że łatwiej mi się żyje, kiedy 'łamię schematy' ;p

Pozdrawiam,
Sol
Bardzo ciekawy artykulik. Zainteresował mnie dobrym tytułem i przyznam się szczerze, że spodziewałem się raczej jakiegoś „biochemicznego” – wyświechtanego już trochę, acz modnego - ujęcia miłości, o jakim trąbią naukowcy i cynicy. A tu jednak nie. Podejście socjologiczne. Fajnie opisane, bardzo dobrym językiem i stylem, generalnie chwalić itp… Tylko że… no… nie zgadzam się. Albo myślę, że "się nie zgadzam", bo niby prezentujesz fakty i rozumowe analizowanie, ale przy tym strasznie uprzedmiotawiasz pojęcie miłości i relacje ludzkie. I wiem, może jestem pieprzonym idealistą, ale to przecież chodzi o namiętność, to właśnie nasz egoizm chce zawsze więcej, a miłość raczej nie ma jednego zabarwienia. Biochemicznego, demograficznego, socjologicznego czy psychologicznego. Ilu ludzi, ile par (trójkącików) tyle barw...

Niemniej temat ważny i poruszony w niezwykle intersującym ujęciu.

I poza tym strasznie pesymistyczny wydźwięk ma ten tekst. Już wolę myśleć, że w miłości chodzi o seks, niż o transakcję, kupno, sprzedaż…


A teraz trochę się pouczepiam szczególików:

Cytat:Otóż dwa z postawionych zapytań są prawdziwe.
To mnie bardzo gryzie i nie wiem, czy nie podchodzi pod błąd logiczny. Pytanie z definicji nie może być chyba fałszem tudzież prawdą, dopiero odpowiedź na nie możemy rozpartywać pod tym kątem… Szczerze mówiąc, na Twoim miejscu bym to przeredagował Wink

Cytat:Z jednej strony miłość, jest rzeczą niezwykłą, zdarzającą się w życiu człowieka niezmiernie rzadko
O’rly? Niezmiernie rzadko?

Cytat:Nie jest intencją tego artykułu stworzenie nowego poglądu na miłość. Jak mówi znana sentencja, powtarzana czy to w sztuce, czy w filozofii - „nic nowego nie da się powiedzieć, stworzyć, przedstawić - wszystko bowiem już było"...
Bracie, takim wstępem nie zachęcasz, serio. No bo po co mielibyśmy sięgać do tego tekstu, skoro niczego nowego się nie dowiemy. A szkoda by było, żeby ludzie odpuszczali sobie z takiego powodu lub – co gorsza – negatywnie nastawiali się od razu na samym początku. Przemyśl sobie, czy cały akapit, zaczynający się od tych słów jest potrzebny. Moim zdaniem – nie. Nic nie wnosi, a jest taki trochę szkolny, wymuszony, że niby koniecznie musi być „wstęp”… Bo dalsza część jednak prezentuje - być może - nienowe fakty i przemyślenia, ale z pewnością nie dla wszystkich znane Wink Nie musimy być zawsze z czytelnikiem w stu procentach szczerzy…

Cytat:(podobne zjawisko opisywane jest przez Ludwika Feuerbacha w jego antropologicznym pomyśle alienacji religijnej).
Zupełnie zbędne, wprowadza zamęt i chaos.

Cytat:Siostra powiedziała mi kiedyś coś takiego: 'Obie stoimy na różnych wierzchołkach. Moja góra jest otwarta na Ciebie. Ja już z niej nie zejdę, a jeśli Ty nie przyjdziesz do mnie - będę kochać Cię taką, jaka jesteś, ale... to tylko Ty możesz wspiąć się do mnie'
Sol, Ty naprawdę tak rozmawiasz z siostrą, czy to tylko wyszukana metafora taka, a ja się zgubiłem…Rolleyes
Erazmusie Big Grin Rozumiem, że nie rozumiesz ;p;p Hmm, rozmawiam różnie, ale z siostrą 'nadaję' na tych samych falach... ogólnie powiem tak: moje życie to jedna wielka metafora, a niekiedy tego nie widać w tekstach, bo piszę 'przyziemnie'.
I znów wracamy: te pozory ;p (dla jasności: czytacie mnie przyziemnie, bo nadaję dokładnie taki wydźwięk swoim tekstom)

Pozdrawiam,
Sol
Dziękuję za komentarz, odniosę się jedynie do szczególików:

Masz rację, mała nielogiczność wdarła się do tego akapitu - widocznie wkleiłem złą wersję, albowiem to poprawiałem swego czasu.

Niezmiernie rzadko - a i owszem. I nie chodzi mi tutaj o przelotne znajomości, rozpalane często fizyczną namiętnością, bynajmniej.

Wstęp jak wstęp - może nie pasuje do felietonu, czy innego artykułu publicystycznego, który ma przyciągać jak najwięcej osób. Za to do eseju, poruszającego temat miłości ze strony, w tym konkretnym przypadku, filozoficzno-socjologicznej, jak najbardziej - bo i czemu nie?

Przytoczenie Feuerbacha jest naświetleniem pewnej analogii, a zarazem zachętą do przyjrzenia się temu zjawisku bliżej.

Naszła mnie ochota na dłuższą odpowiedź

Miłość owszem, nie ma jednego zabarwienia, zgodzę się z Tobą. Nie wyklucza to jednak możliwości analizowania jej z różnych punktów widzenia, nieprawdaż?

Mówisz ile ludzi, ile par, tyle barw...nie zgodzę się z Tobą. Rozumiem, że Twoje podejście jest podejściem idealisty, aczkolwiek wszelkie nauki, czy to ścisłe, czy społeczne - bazują na pewnych schematach, powtarzalnych schematach. Budują definicje, weryfikując je pod wpływem obserwowalnych faktów - uważam tym samym, że podobnie możemy mówić o miłości, niestety...Pewne stosunki da się wyszczególnić, i na nich zbudować wnioski. Zaś w oparciu o ogólne schematy interpretować jednostkowe przypadki.

Chciałbym ponadto zaznaczyć, że nie koniecznie utożsamiam się z przytaczanymi przeze mnie przykładami - są to jedynie pewne interpretacje, które można wziąć pod uwagę - i oczywiście zaaprobować je bądź odrzucić. Naświetliłem dla przykładu analogię między miłością a wolnym rynkiem, niemniej jednak zupełnie się z nią nie utożsamiam, ba, wolę nawet patrzeć na miłość przez romantyczny paradygmat kulturowy, chociaż mam świadomość, iż jest on utopijny i, niestety, mogący doprowadzić do dalekosiężnych, związkowych problemów. Czasem, dla czysto pragmatycznych celów, warto być realistom i postępować racjonalnie.

Nie uprzedmiotawiam miłości - przytaczam przesłanki, które mogą prowadzić do jej uprzedmiotowienia, wyczulam na takie, a nie inne postrzeganie miłości. Ja wręcz staję w obronie upodmiotowionej miłości, miłości jako zdolności.

Pozdrawiam,
Diogenes.