Via Appia - Forum

Pełna wersja: Niedokończony sen [Devil May Cry]
Aktualnie przeglądasz uproszczoną wersję forum. Kliknij tutaj, by zobaczyć wersję z pełnym formatowaniem.
Prolog.

Chodnik był nagrzany po całym dniu, niespiesznie pocił się parą. Ocieplał powoli tracące temperaturę powietrze. Więc gdy Dante usiadł na betonowych schodach nie doznał szoku ani niczego w tym rodzaju. Był to jeden z powodów dla których tak lubił lato. Ciepłe wieczory. A to raczej wieczorem zdarzało mu się pracować. Tego dnia jednak był już wolny. Wciąż słyszał szum adrenaliny w uszach.
W mieście nie było widać nieba. Mimo to tam właśnie powędrował wzrok mężczyzny. Jeszcze chwila, a jego spojrzenie przybrałoby kolor marzeń.
- Dlaczego patrzysz w niebo? – poczuł, jak ktoś za nim stoi. Wiało od owej istoty chłodem, choć jej głos był ciepły. Kobiecy.
- Bo stamtąd przychodzi nadzieja, z tego co wiem. – uśmiechnął się samymi ustami, nie zerkając nawet na rozmówczynię. W miejskiej ciszy rozległ się szelest. Usiadła na schodku obok niego. Milczała chwilę.
- Jak się nazywasz? – zapytała cicho, lecz nie szepcząc.
- Dante. – odparł. I po raz pierwszy spojrzał na swoją niechcianą towarzyszkę. Siedziała delikatnie zgarbiona na schodku, wpatrując się w horyzont, ubrana w grubą, szarą bluzę. Niesforne, czerwone kosmyki włosów wychylały się zza jej kaptura. Miała jasną cerę, przywodzącą na myśl bardzo wyblakłe słońce.
Kiwnęła głową. – Brzmi jak jakaś firma z meblami.
- Co?! Widziałaś kiedyś firmę z meblami o nazwie Dante?! – zerwał się z stanu zamyślenia i wyprostował, odrywając ręce od ziemi.
- Nie. Ale tak to brzmi. Nie moja wina, że dali ci tak dziwnie na imię. – mruknęła.
- Żty, mała, wredna nieznajomo! Jeśli masz mnie tu wkurzać, to idź lepiej, zanim stracę cierpliwość.
Mała, wredna nieznajoma prychnęła. – Phi, jaki groźny. – powiedziała to kpiącym tonem, lecz kątem oka zerknęła na pistolety Dantego, wystające spod czerwonego płaszcza.
Mężczyzna zbył to milczeniem. Wstał. Zarzucił sobie na ramię futerał na gitarę.
- Czemu nie zapytasz jak mam na imię?
Jej słowa przyjął śmiechem. – Hah, nie mam w zwyczaju pytać o imię tak jadowitych kobiet jak ty.
- A ja nie mam w zwyczaju zagadywać do gości z bronią. A jednak to zrobiłam. – odrzekła, patrząc na niego uparcie. Miała oczu koloru zachmurzonego nieba. Dante nieopatrznie w nie zajrzał. Po chwili, westchnąwszy, zapytał ją o imię. Sam nie wiedział dlaczego.
- Rayne. – uśmiech rozjaśnił jej smutną twarz.
Mężczyzna jęknął w duchu. Skinął głową w taki sposób, że nie można było jednoznacznie odczytać tego gestu. Po czym obrócił się na pięcie i poszedł w swoją stronę. Szargały nim jeszcze chwilę myśli o rudej kobiecie, lecz zniknęły z kolejnym podmuchem wiatru.
Wstąpił do sklepu. W pomieszczeniu z rzężącą klimatyzacją zakupił jak zwykle alkohol. Ale przecież nie był alkoholikiem. Zresztą, gdyby chciał się upić w trupa, musiałby wydać majątek. Czym prędzej więc czmychnął z sklepu, by nie narazić się na kuszenie i dodatkowe wydatki.
Gdy wracał do domu ulicą z stukającymi o siebie dwoma butelkami w torbie był zmęczony. Dzień sprał z niego kolory, nie czuł w sobie żadnej iskry. Bezwiednie czynił kolejne kroki, starając się zachować dumę. Kątem oka zauważył ciemną sylwetkę leżącą na schodkach. Dopiero po chwili skojarzył, że to te same betonowe stopnie, na których siedział jakiś czas temu. I była to ta sama osoba, z którą toczył niedawno rozmowę. Rayne wpatrywała się w niebo tępym wzrokiem, rozłożona bezwładnie na stygnącym chodniku. Wyglądała jak ucieleśnienie smutku. I rzeczywiście, jej policzki były mokre.
Dante podszedł do niej cicho. W czymś mu się przydały umiejętności łowcy demonów, bo nie zrobił najmniejszego nawet hałasu.
- Dlaczego patrzysz w niebo? – ukucnął.
Rayne drgnęła. Rozkojarzonym wzrokiem spojrzała na mężczyznę, po czym skuliła się, by wytrzeć rękawem łzy. Choć była odwrócona do niego tyłem, Dante wiedział, że kurczy się w sobie, umiera, cierpi.
- Nie wiem. – odparła po chwili. Jej oczy skrywał cień kaptura. – Bo mówiłeś że stamtąd przychodzi nadzieja.
Na te słowa duży chłopiec z włosami koloru śniegu uśmiechnął się kącikiem ust. Sięgnął do reklamówki i wyjął z niej butelki. Szelest atakowanej foliówki boleśnie zranił ich uszy przyzwyczajone do ciszy i nieśmiałych słów.
Podał jej butelkę wypełnioną bezbarwnym płynem. – Gin. Chyba najcenniejszy skarb Angoli.
Kobieta patrzyła chwilę na trunek, po czym wzięła go do ręki i bezpardonowo otworzyła. W powietrzu zadrgał zapach alkoholu. Upiła łyk. Skrzywiła się, ale kolejne hausty przyjęła z iście pokerową twarzą. Dante poszedł w jej ślady.
- Zimno mi. – stwierdziła po jakimś czasie, spędzonym na spożywaniu ginu w milczeniu. Jej słowa wciąż podszyte były jakimś niewysłowionym cierpieniem.
Mężczyzna wypuścił z płuc powietrze w geście rezygnacji. Ściągnął z siebie czerwony, skórzany płaszcz, który mruczał skrzypiąco przy każdym zgięciu i podał go kobiecie.
- Masz. – mruknął bardziej do siebie niż do niej.
Próbowała udać zdziwienie, by pograć sobie jeszcze w grę „Nie stańmy się sobie bliscy”. Lecz przegrała już chyba, gdy wzięła od niego alkohol. Ubrała więc grzecznie za duży na nią płaszcz i otuliła się nim, szepcząc „dziękuję”.
Chyba ten gest obudził w niej jakąś potrzebę konwersacji, bo zaczęła wypytywać Dantego o różne rzeczy. Kłuły te słowa w duszy, jakie one były wtedy toporne! Oboje potrzebowali ciszy.
- Masz jakąś pracę? Czym się zajmujesz?
Mężczyzna bądź co bądź nie był do końca trzeźwy, w jego żyłach balowały promile. Zaśmiał się więc trochę za głośno, po czym zerknął na rozmówczynię z ukosa.
- Zabijam demony zazwyczaj. – odpowiedział jej z uśmiechem. I gdyby nie ten szelmowski, niepokojący uśmiech, zapewne by mu nie uwierzyła. Lecz prócz oznak nietrzeźwości w jego błękitnych oczach lśniła jeszcze jakaś drapieżność.
- Myślałam że takie rzeczy tylko w filmach. – bąknęła. Unikała jego wzroku.
- A ja myślałem, że zaprzyjaźnianie się z nieznajomymi babkami to też tylko w filmach. – mrugnął do niej porozumiewawczo, dając jej znak, że ma na myśli jej osobę. Jego zęby wciąż błyszczały w gęstniejącej ciemności.
- Rozumiem… - Rayne kiwnęła powoli głową. – To po to ci te pistolety.
- Yhym. – potwierdził mruknięciem.
Zapadło milczenie, którego tak niedawno potrzebowali. Na tę jednak chwilę było im ciężarem, bagażem świadomości. Oto jak szybko zmieniają się ludzie.
- Dante..? – rzuciła jego imieniem na oślep w noc.
Mężczyzna spojrzał na nią pytająco. Dokończył butelkę. – Tak?
- Mógłbyś zabić też moje demony..? – wypowiedziała te słowa takim tonem, jakby zlecała mu zgładzenie Lucyfera. Rzekła to głosem człowieka przytłoczonego własnym strachem.
Dante zaś spoważniał. Popatrzył na jej twarz wciąż ukrytą za kapturem, próbując złapać z kobietą kontakt wzrokowy. Po czym wyszeptał :
- O ile one istnieją na tym świecie, to je zabiję…
Rayne wstała, przetarła oczęta rękawem. Nagle, bez ostrzeżenia przytuliła łowcę, starając się nie podeptać jego płaszcza. Początkowo zaskoczony mężczyzna objął ją, pogłaskał. Po chwili czerwono włosa istotka odsunęła się od niego, oddała mu płaszcz i odeszła, nic nie mówiąc na pożegnanie.
Gdy odchodziła, ciągnął się za nią zapach smutku tuszowanego alkoholem.
Dante zarzucił sobie płaszcz na ramię i powoli ruszył w stronę budynku, którego z braku innej nazwy nazywał domem. W jego umyśle wyrosła pewna jasna myśl o imieniu „Może ją jeszcze kiedyś spotkam”. Myśl miała kolor zielony. Kolor nadziei.
Ukradziono niebo.

Zamaszystymi, zdecydowanymi krokami wysoki mężczyzna o szarych włosach próbował zagłuszyć ciszę panującą we wszystkich pomieszczeniach. Zarówno na parterze jak i na pierwszym piętrze boleśnie nic się nie działo. Pustka szczerzyła swe zęby w zakurzonych pokojach.
Milczenie tak mocno wwiercało się w umysł Dantego, że ten postanowił wyjść.
Huk zatrzaskiwanych drzwi wyrwał w powietrzny tan tumany kurzu. Nie miał kto tu posprzątać.

Za wcześnie znalazł się w pubie. Słońce wciąż uparcie tkwiło na nieboskłonie, ukryte za woalem z chmur, a lokal nie był wypełniony pijackimi wrzaskami. Było irytująco spokojnie. Łowca zajął sobie miejsce przy barze, od razu zamówił butelkę whisky. Barman spojrzał tylko na niego przenikliwymi oczyma, które zapewne niejedno już widziały i bez pytań podał mu zamówiony trunek.
Dante patrzył, jak ludzie na wzór mrówek skupiają się w tym dusznym miejscu. Czekał.

Jak zwykle, gdy pojawiła się na horyzoncie było to przepowiedziane poprzez zamieszanie wśród mężczyzn. Stukała obcasami głośno, zostawiając na podłodze grudki błota, widać na zewnątrz od jakiegoś czasu padało. Podczas jej wędrówki do baru kilku co odważniejszych bądź co mniej trzeźwych facetów zaczepiło blondynkę, bełkocząc coś. Szybko jednak kończyli z głupią miną leżąc na ziemi i wąchając dawno niezamiataną posadzkę. Wówczas Trish podnosiła wyżej swe nogi, przechodziła nad nieszczęśnikiem i kontynuowała swą podróż. Dante był przyzwyczajony - w każdym barze ta sama śpiewka.
Łowca westchnął i pomachał kobiecie ręką na powitanie. Ta zaś próbowała się nie uśmiechnąć, nie wyszło jej to jednak. Szybko znalazła się obok niego.
- Dziwne, nie spóźniłeś się. – rzuciła, zamawiając drinka o nazwie brzmiącej jak model samochodu.
- Bo nie mam już po co się spóźniać. – mruknął w odpowiedzi. Pociągnął chyba zbyt łapczywy łyk whisky, bo Trish zmierzyła go wzrokiem pełnym dezaprobaty.
- Ostatnio za dużo pijesz. – stwierdziła z poważną miną. W jej błękitnych oczach zadrżała troska.
Dante zaś zaśmiał się głucho, odchylając głowę do tyłu. Jego głośny, smutny śmiech rozniósł się po czterech ścianach i niczym gong rozpoczął wieczorne zamieszanie w pubie. Jak na komendę obecne w knajpie pijaczyny zaczęły się głośniej zachowywać.
- I ty mówisz że za dużo piję? Na moim miejscu też byś tyle piła! – pomimo śmiechu w gardle, nie miał wesołych ocząt.
- Przykro mi z powodu Rayne. – jej głos był cichy, niepewny. Gdy tylko te słowa wybrzmiały, srebrnowłosy mężczyzna oprzytomniał. Jego spojrzenie momentalnie wytrzeźwiało.
- To już tydzień… - szepnął, a ton, jakim to powiedział był przeszyty na wskroś smutkiem. – Sam nie wiem, jak ja to wytrzymuję. Czuję się jakby mi zabrali oddech.
Trish milczała.
- Szukałem jej w sumie wszędzie. Dlatego mam pewność, że ktoś jej pomógł zniknąć. – urwał. Zagryzł wargę, zacisnął dłoń na butelce. – Tylko nie wiem, czy wciąż żyje…
- Nikt nie miałby powodów by ją zabijać.. – kobieta nieudolnie go pocieszała, poklepywała po plecach. Choć wiedziała, że najlepiej i najprościej byłoby po prostu go upić, nie chciała przyjąć tego do świadomości. – Nie były to też demony, bo inaczej w domu zobaczyłbyś krwawą plamę, a nie pustkę..
Milczenie. Cisza wypełzająca z ust wraz z zapachem whisky i drwiąco brzęcząca w uszach.
Blondynka dała za wygraną. Nie zamierzała błagać go w nieskończoność o jakiś cieplejszy gest. Na pocieszenie napiła się drinka o pomarańczowej barwie.
- Dlaczego tak gorączkowo jej szukasz, Dan? – wypaliła tym pytaniem jak racą, przeszyła nim ciszę. Wzrokiem obmacywała półki z alkoholem naprzeciw niej.
- Nie żartuj sobie, proszę. Przecież wiesz. Bo ją… - urwał, jakby dopiero zdał sobie sprawę co chce powiedzieć. – Kocham.. No i nie chcę, żeby ktoś mną tak się bawił, do cholery. - łowca jęknął, kładąc głowę na blacie. W dusznym pubie robiło się coraz głośniej.
- Ale to człowiek… - syknęła Trish jakby z odrazą. Zaskoczyło to nieco Dantego, bo pamiętał, jak dobrze się dogadywały z Rayne.
- I..? Ty jesteś demonem.
Ktoś w pomieszczeniu zbił szklankę. Powietrze wzbogaciło parę siarczystych przekleństw.
- No właśnie. A mnie byś tak nie szukał… - odwróciła wzrok, a w jej głosie było coś jakby wyrzuty. Złote włosy zakryły jej twarz, gdy pociągnęła kolejny haust z kieliszka.
- Trish. – zawołał ją. Domagał się jej spojrzenia. Kontynuował wypowiedź dopiero gdy spojrzała mu w oczy. – Jesteś demonem. A ja nie mogłem tak cały czas żyć na pełnych obrotach, wciąż walcząc nawet u siebie w domu, nawet w łóżku. Owszem, to było fajne. Przez jakiś czas. Gdybym miał kręcić pornosa, to tylko z tobą, kochanie. –zaśmiał się i o dziwo nie był to pusty śmiech. Trish też się uśmiechnęła. – Ale tak nie można w nieskończoność. Nie pasujemy do siebie, jesteśmy indywidualistami. I ty to wiesz, prawda? Wiem, że było nam dobrze, ale nie tylko o to chodzi, nie?
Długo nie odpowiadała. Patrzyła na Dantego przenikającym spojrzeniem, łykając każde jego gorzkie słowo i trawiąc je.
- Dojrzałeś. Myślałam że to nigdy nie nastąpi. – powiedziała w końcu. Dan wzruszył ramionami.
- Ja zawsze byłem dojrzały. Tylko ty tego nie widziałaś. – zawiesił głos. Zerknął na niemal pustą butelkę whisky. – Pomożesz mi?
Trish przechyliła pytająco głowę. Stwierdziła, że nie pójdzie w jego ślady i nie zostanie alkoholikiem.
- Kurwa, nie o to mi chodzi! Rayne mam na myśli, głupku! – stracił spokój, ukazując kły tylko o ton jaśniejsze od jego włosów.
- Ach… - walnęła się w czoło teatralnie. Odczekała chwilę, by jej towarzysz ochłonął. - A byłeś z nią szczęśliwy..? – zapytała, ale nie chciała usłyszeć odpowiedzi. Przymknęła błękitne oczy kocem z powiek.
- Jasne. W końcu mogę powiedzieć, że skradziono mi moje własne niebo.
Trish przełknęła ślinę, a wraz z nią wszystkie żale. Skinęła. – W porządku. Pomogę ci, chłopczyku.
Wyciągnęła dłoń, żeby zmierzwić jego białe włosy. Nawet nie protestował. Uśmiechnął się tylko jak dziecko, któremu odpuszczono karę. Trwali tak chwilę, parę magicznych sekund w zapchlonym, śmierdzącym fajkami i wódką barze.
Ktoś podarł delikatny materiał tej chwili, skutecznie wyswobadzając się z jej więzienia, konsekwencji które ze sobą niosła.
Dante zamówił kolejną butelkę.
- Zamierzasz teraz spić się do nieprzytomności? – zapytała blondynka, wymieniając porozumiewawcze spojrzenia z łysawym barmanem.
- Mhm. – mężczyzna potwierdził mrukowato. Jego głowa wciąż spoczywała w geście rezygnacji na blacie.
Po chwili Dante dostał swój życiodajny napój. Patrzył na niego jakby z odrazą, otworzył jednak butelkę.
- Dan..? – odezwała się po jakimś czasie Trish.
- Mhm, co?
Jej twarz przyozdobił zawadiacki uśmiech. – Z tym pornosem to serio mówiłeś?
Wywołało to oczekiwany efekt. Łowca zaśmiał się śmiechem podobnym do jego dawnego, szczerego głośnego wyrażania radości.
- Zapomnij.
- No, to w takim razie nie mam po co tu być. – skwitowała, wstając. Strzepała nieistniejący pyłek z płaszczu Dantego, po czym odeszła tym swoim rozkołysanym krokiem.
Całej rozmowie przysłuchiwał się mężczyzna podający trunki, co w sumie było oczywiste. Gdy tylko Trish zniknęła za drzwiami lokalu, odezwał się.
- Dziwny z pana człowiek, taką piękną kobietę puścić samą.
- Dziwny? Dziwna to ona jest. – odrzekł łowca, wpatrując się w dno swojej butelki.
Miejsce blondynki okupował teraz jakiś kloszard o godnym pożałowania stanie uzębienia. Opatulony w gruby kożuch (choć było to lato..!) wzbudzał współczucie swą postawą i rozbieganym wzrokiem. Dumny właściciel 4 już whisky o niezwykle jasnym kolorze włosów obserwował bezdomnego z niejakim smutkiem. Dobrze wiedział, że letnie noce są nietaktownie chłodne
Mężczyzna w kożuchu zakupił sobie jakiś trunek o różanym zapachu. Łapczywie spijał każdy mililitr w szklanicy. Widać zachwycał go zapach alkoholu, bo czasem zanurzał usta w napoju, nie biorąc żadnego łyku. Obserwując kloszarda, Dante dopił swoją butelkę i zawołał barmana, by zapłacić. W tym momencie włóczęga pochlapał sobie krtań różaną wódką. Łowca uśmiechnął się na ten widok.
- To nie sprawi, że nagle zaczniesz pachnieć fiołkami. – rzucił, zarówno słowami jak i pieniędzmi na ladę. Skrzywił się patrząc na fortunę, którą przepuścił, wiedząc, że jedną czwartą kwoty zawdzięcza Trish i jej egzotycznemu drinkowi. Kątem oka zobaczył jeszcze zbitego z tropu kloszarda. Była to ostatnia rzecz która go interesowała w tym miejscu. Wyszedł szybkim krokiem. Z niejaką ulgą wydostał się z pubu gęstym, lepkim powietrzu.

Na zewnątrz wiał chłodny, przyjemny wiatr. Dante nie wiedział dlaczego, lecz ów zefir przygnał gdzieś z dala wspomnienia. Ach, ten alkohol…

Lubiłeś patrzeć, jak się irytuje, prawda? Tak zabawnie marszczyła wtedy nosek, że aż chciało się ją pocałować. Może dlatego tak często zdarzało się wam kłócić. Przynajmniej nie były to kłótnie jakoś wyjątkowo brutalne, nigdy jej nie skrzywdziłeś. I chwała ci za to, synu Spardy. Pamiętasz jeszcze, w jakim niesamowitym tempie się godziliście? Tak jakby wasze usta wysychały bez siebie nawzajem. Jak się okazuje, demony też kochają. Pomyśl więc, jak szczęśliwy wtedy byłeś, kiedy ta ruda istotka kręciła się u twego boku, zazwyczaj uczepiona twojego ramienia. Przypomnij sobie te wszystkie chwile o przyjemnych barwach. No, już? I co? Czyż to nie był najpiękniejszy czas w twoim życiu? Powiedz Dante, dlaczego pozwoliłeś ukraść twoje niebo?

Dante nie mógł odpowiedzieć na te pytania. Nie chciał, nie, zbyt wielki ból sprawiały mu same myśli o tej stracie. Z trudem stawiał kolejne kroki, byle iść, byle dalej. Żeby tylko się nie zatrzymywać. W głowie mu szumiało, coś ryczało nieludzko w czterech ścianach jego umysłu. Miał wrażenie, że zaraz z uszu pocieknie mu krew. Szedł dalej, ręką wodząc po ścianach mijanych budynków. Buty jakby tonęły w tej cienkiej warstwie błota, bo stopniowo coraz ociężalej podnosiły się z ziemi. Łowca wędrował ulicą, której nazwy nie znał i z której zmęczenie wyssało zapach, barwy oraz blask życia. Aleja wypełniona była po obu stronach ciasno poukładanymi kamiennymi budynkami, wyższymi niż szerszymi. Powoli z Dante stawało się to samo co z ulicą, którą podążał. Zmęczenie zgasiło go. Osunął się w błoto, kolanami brodząc w wilgotnej ziemi. Ów wrzeszczący głos w jego głowie przybierał na sile. Łowca nawet nie zauważył, kiedy krzyk wydostał się na zewnątrz przez jego usta. Takiego skowytu nie słyszał jeszcze świat. Noc przestraszona umilkła, dając do końca wybrzmieć bólowi mężczyzny.
Dante padł na błoto i wył, długo jeszcze, dopóki jego głos nie odmówił mu posłuszeństwa.

Leżał w błocie na wznak, plecy mając już doszczętnie mokre. Z głową odchyloną do tyłu, mógł bez wysiłku wpatrywać się w niebo rozjaśniane przebłyskami świtu. Nie miał sił na cokolwiek. Oddech zlitował się nad nim i cichcem kontynuował swą nieustanną misję. Umysł zaś był już tak wypalony, że nie przyjmował do świadomości żadnych bodźców od świata.
Gdzieś na przedsionku nieba, na ciemnych, puszystych lokach obłoków widział ją. Rayne była niewyraźna, rozmyta, jak przystało na projekcje wycieńczonego mózgu. Włosy falowały jej na wietrze, a ten jej promienny uśmiech uparcie tkwił na jej twarzy. Czasem, gdy Dante mrużył oczy kontury zlewały się w jego źrenicach w niewyraźne plamy, zupełnie jakby ktoś wylał na płótno jego wyobrażeń wodę, i kobieta przybierała postać ognistego lisa o spiczastych uszach. Machała wówczas puszystą kitą, sprawiającą wrażenie uformowanej z pomarańczowych płomieni. Ktoś powoli popadał w szaleństwo, a Dante przewidująco przestał zaglądać w lustro.
Nie zdziwił się więc, gdy sylwetka jego wybranki zaczęła się zmieniać. Początkowo tylko napęczniała jak gąbka, którą wrzucono do wody. Barki jej spotężniały, nogi nabrały mięśni, toż samo z rękami. Urosła. Nie był to proces nieprzyjemny w żadnym względzie, po prostu materia skraplała się na jej ciele, transformując je. Znikąd na jej plecach wyrosły skrzydła, białe, lśniące we wszystkich możliwych kolorach. Lecz to już nie były jej plecy. To już nie była Rayne. Wzrok Dantego wyraźnie wychwytywał jasną postać anioła.
Mówią, że anioły nie mają płci. Uroda tych istot jest tak niewyobrażalna, tak […] boska, że nie sposób jej zaklasyfikować jako męską czy żeńską. Przy takiej doskonałości ich twarze nie powinny być skalane jakąkolwiek emocją. A jednak owa skrzydlata istota patrzyła na łowcę z nieskrywaną wyższością.
- Pół demonie. – zawołano Dantego, żądając skupienia jego uwagi na niebiańskim posłańcu. – Jesteś istotą nienależącą do żadnego ze światów, nie pochodzisz też z żadnego z trzech rodów tego świata. Nie zasługujesz więc na szczęście, którego brak czasem nawet ulubieńcom Pana, albowiem tobie podobna istota w poszukiwaniu szczęścia uczyniła zbyt wiele złego. Ty zaś, choć chlubisz się chronieniem ludzi, także masz w sobie zalążek bezeceństwa. Od poczęcia jesteś skalany mrokiem, dlatego Rayne została ci odebrana. Nie szukaj jej, niepełny demonie, zaufaj, iż ten sposób jest najwłaściwszy. Ognistowłosa Rayne została przeniesiona w inne miejsce, gdzie będzie mogła żyć w szczęściu bez ciebie. Nie szukaj jej.
Głos anioła odbijał się echem po bezbarwnej ulicy. Biegł po jaźni, łaskotał ją, podając w wątpliwość swą realność. Był zbyt odległy, by wziąć go za wycie wiatru.
Dante wciąż leżał na ziemi, umorusany nieszlachetnie. Jego wzrok nabrał jednak kolorów, odzyskał swój dawny, żywy błękit. Odgarnął przyklejone do czoła kosmyki włosów, by móc skonfrontować się spojrzeniem z aniołem. Uśmiechnął się, choć było to niemal niemożliwe do zauważenia.
- Nie wiem czy wiesz, ale... – zaczął pewnym głosem. – przerywanie mi snu jakąś bezsensowną gadką jest bardzo nierozsądne. Zwłaszcza, gdy robisz to rozkazując mi co mam robić. – łowca uniósł kąciki ust ku górze w drapieżnym uśmiechu. W dłoni już miał pistolet o czarnej barwie. Wycelował w anioła i bez wahania pociągnął za spust.
- Bingo.
Doskonała twarz skrzydlatej istoty rozprysła się niczym szkło. Zdawało się, że była stworzona z mgły, gdyż każda jej część uleciała w inną stronę by spokojnie się rozpłynąć. Przy tym nie pojawiła się nawet kropla krwi, jedynie gęste, mlecznobiałe światło wyciekało z szyi. Po chwili trwania w bezruchu, reszta ciała zaczęła blednąć i znikać w oczach. Wkrótce po aniele nie został żaden ślad, prócz niepokojącego chichotu w oddali.
Łowca demonów, sam w połowie demon, wstał z wilgotnej ziemi. Spojrzał raz jeszcze na miejscu w którym zniknął skrzydlaty jegomość, po czym prychnął. Schował broń, ręce wsunął w kieszenie. W sercu czując ciepło niedawno rozpalonej nadziei ruszył w kierunku swojej siedziby. Devil May Cry. Jakże teraz ta nazwa pasowała do jego sytuacji!
Kroki stawiało mu się zadziwiająco lekko.
Nadzieję trzeba czasem gonić.

Papieros trzymany w zębach powoli zaczął przypiekać mu wargi. Dante chwycił szybko za filtr i zgasił ogień na blacie biurka, tworząc kolejną ciemna plamę na drewnie. Niedopałek wylądował gdzieś w kącie pomieszczenia, odbijając się od ściany za plecami łowcy.
Na biurku leżało tekturowe pudełko po pizzy, niemal już puste. Unosił się z niego ciepły zapach sztandarowego dania Włochów. Niezwyczajnie obok kartonu nie było opartych o blat nóg Dantego. Mężczyzna nie miał czasu na obnoszenie się ze swoją arogancją.
Myślał, a jego mózg zamienił się w tymczasową autostradę myśli.
Nigdy nie miał styczności z aniołami. Demony, owszem, to przecież jego chleb powszedni. Spotykał się także z potworami podającymi się za boskich posłańców, lecz przyjmował to z rozbawieniem i przymrużeniem oka. Żałował teraz, że nigdy nie rozwinął w sobie myśli o tym, że skoro istnieją demony, to anioły także muszą gdzieś żyć. Może gdyby wcześniej wpadł na ich trop… Z drugiej strony, nigdy by nie przewidział że te pozornie miłe i nieszkodliwe istotki mogą się okazać złośliwe. Bo Dante nie wierzył, by bóg, jeśli istnieje, uczynił coś takiego.
Zapalił kolejnego papierosa. Dym wypełnił jego papierowe płuca niczym woda wyschnięte koryto rzeki. Nawet go nie ruszała specjalnie wizja krwiożerczego raka. Tylko jedna osoba zaprzątała jego myśli.
Rayne. Gdzie ona mogła, do cholery, być?
Myśl, chłopcze, myśl!
Ten piękniś mówił o miejscu, gdzie jest szczęśliwa. Z pewnością nie będzie to nawet w okolicy, gdzie kiedyś łowca się pojawił. Bo przecież był nieczysty, a ona miała teraz żyć w spokoju z dala od niego. Absurd. Irytowało go to do tego stopnia, że strącił z biurka karton po pizzy wraz z parą pistoletów, które miały nieszczęście być w pobliżu. A co, niech wystrzelą. Co go to obchodzi?
Wstał z krzesła i zaczął się przechadzać nerwowo po pokoju. Znał to miejsce tak dobrze, że nawet z zamkniętymi oczyma mógłby wskazać gdzie znajduje się dany pyłek kurzu. Nieświadomie zaczął powtarzać pewien schemat. Okrążał sofę (och, ile on miał wspomnień z tą sofą..!), kopał nogę stolika dumnie prężącego się przed obojętną kanapą, dochodził do okna, po czym zawracał do biurka, by od nowa zacząć ów spacer. Sofa, kopnięcie w stolik, okno, biurko. Sofa, stolik, okno, biurko. Kurwa.
Uderzył pięściami w ścianę. Poleciał tynk.
Był bezsilny. Po raz pierwszy od długiego czasu, on, potężny syn sławnego Spardy, którego lękał się sam władca piekieł, był bezsilny!
Wymęczone drzwi zaskrzeczały pod czyimiś dłońmi. Tyle razy były wymieniane, że nawet zawiasy by tego nie zliczyły. Pukanie odwróciło na chwilę uwagę Dantego od jego frustracji.
- Proszę. – rzekł głośno, by ów ktoś na zewnątrz mógł usłyszeć te słowa. Ukradkiem zgasił papierosa.
Do agencji „Devil May Cry” stosunkowo pewnym krokiem wmaszerował człowiek. Mężczyzna o ciemnej, spalonej słońcem skórze i włosach powoli oddających się urokom siwizny. Lekkimi sandałami stawiał ciężkie kroki. W hawajskiej koszuli gość wyglądał jak turysta.
- Dzień dobry. – przywitał się facet. Dopiero teraz Dante zauważył młodego chłopaczka, który cicho dreptał za ojcem. Dzieciak miał podbite oko. Pieprzona patologia.
- No, jak dla kogo. – mruknął. – Jaki problem?
Łowca usiadł na stoliku, nad którym przed chwilą tak zawzięcie się znęcał. Gestem głowy wskazał gościom sofę.
- Mhm, widzi pan, panie Dante, ostatnio tak się jakoś dziwnie u nas dzieje, rozumisz. – mężczyzna pewnie dobiegał czterdziestki. Miał dość prowincjonalny akcent, co w normalnych warunkach rozbawiłoby pana Dantego. Lecz nie dziś. Obdarował tylko oboje beznamiętnym spojrzeniem. Facet nie zraził się, kontynuował. – Odkąd przygarnęliśmy takiego no, kocura zwykłego, dachowca, rozumisz pan? No i odkąd go mamy, wszystko nam się nie dzieje dobrze. Starej się pogorszyło, a zwierzęta zaczęły nam padać jak te, no, muchy. Syna okradli i pobili, a mi pole nie obrodziło. I mnie się zdaje, że to demony, rozumisz… Panie Dante..?
Srebrnowłosy westchnął po wysłuchaniu tych wynurzeń. Przeczesał sobie czuprynę palcami w geście wyrażającym stres.
- Nie zajmuję się takimi rzeczami. Demony inaczej działają… Rozumisz – dodał po chwili.
- Ej, to nie pomoże nam pan? – niedoszły zleceniodawca oburzony postąpił krok naprzód.
Łowca demonów pokręcił głową przecząco. – Nie. Zresztą, i tak miałem zawieszać działalność na jakiś czas.
- Ale dlaczego? – drążył tępo mężczyzna.
- Bo lubię! Bogowie, człowieku, nie twoja sprawa! – warknął Dante.
Podniósłszy pistolety z ziemi spojrzał znacząco na swojego gościa. Ten chyba zrozumiał, bo zaczął zmierzać ku wyjściu. Wciąż jednak nie dawał za wygraną.
- Ale ja zapłacę, panie! Tylko ta jedna mała sprawa i pan se zamknie jak chciał! Ile to by kosztowało?
- Nic. – odparł chłodno Sparda. – Nic, bo agencja nie funkcjonuje na chwilę obecną. Wyjdźcie, proszę.
Zadziwiające, usłuchali. Właśnie przez takich ludzi Dante czasem traci wiarę w słuszność swej pracy.

Gdy urażeni wieśniacy zniknęli z jego siedziby, powietrze przeszył dzwonek telefonu. Dante chwycił za słuchawkę, byleby tylko aparat przestał brzęczeć.
- Devil May Cry, słucham? – tę formułkę mówił od paru dobrych lat. Nic więc dziwnego, że miał znudzony głos.
- Cześć, Dan. – wycharczał głośniczek w słuchawce. Głos Lady był ledwo słyszalny, najwyraźniej szeptała.
- Cześć, Lady.
W ich rozmowę wcięła się cisza. Na jedną małą chwilę, zdążyła jednak zasiać jakiś niepokój. Mężczyzna wsłuchiwał się w urywany oddech swej rozmówczyni.
- Chciałam się spytać, czy Rayne się znalazła…
Słowa bywają ciężkie. Zwłaszcza te niewypowiedziane. Coś na linii zakrztusiło się zgrzytem.
- Jak się znajdzie, dam ci znać. – westchnął. – Mhm, Lady, będę miał sprawę.
Kobieta zainteresowała się, choć nie było tego słychać przez telefon.
- Pamiętaj tylko, że masz u mnie spore długi.
- Skąd wiesz że chodzi mi o pieniądze? – mruknął łowca nieco urażony.
- Dante, ty odzywasz się do mnie tylko jak chcesz kasy.
- Mhm… Taak, chyba tak. No, ale tym razem chcę żebyś zrobiła coś dla mnie. – dramatyczna pauza. – Poszukaj dla mnie informacji o aniołach, co? Zawsze byłaś dobra w tych starych księgach.
Osoba po drugiej stronie słuchawki prychnęła. – Zgłupiałeś do cna. Niby czemu mam to robić?
- Proszę.
Westchnięcie.
- No dobra, no! Boże!
- Dzięki, kochanie – na usta Dantego wypełzł uśmiech satysfakcji.
- A pieniędzy ile potrzebujesz? – głos Lady ledwo ukrywał jej irytację.
- Ach, tak na bilet w dwie strony do Helsinek. I może jeszcze na pizz… - nie dokończył.
- Popieprzyło cię?! Nie jestem twoim kontem bankowym uświadom to sobie, do cholery! I co jeszcze?! Może nowe auto, co?! Nie ma mowy! – wybuch łowczyni trwał jeszcze długo. Na koniec obrzuciła Dantego kilkoma wyzwiskami i rozłączyła się. Ten zaś przyjął to z godnością, z pewnym rozbawieniem wręcz.
Odczekał może z minutę, po czym wykręcił numer i zadzwonił. Piszczący sygnał denerwował go tylko chwilę – Lady odebrała niemal natychmiast.
- Co znowu?!
- Kupię ci pamiątkę w Finlandii. – jaki jego głos był beztroski! Dante niemal zapomniał, że tak potrafił.
- NIE! – wrzask wydobył się z głośniczka.
Mężczyzna aż odsunął słuchawkę na bezpieczną odległość.
- Mówiłaś, że pomożesz mi jej szukać…
- A-a… - Lady straciła na chwile rezon. Po zbyt długiej ciszy, rzekła – Dobra… Dostaniesz te pieniądze i informacje.
- Dzięki. – powiedział szczerze Dante, lecz ona już tego nie usłyszała. Rozłączyła się.
To naprawdę duże szczęście, mieć kogoś tak oddanego jak ta kobieta.
Lady. Była łowczynią, lecz jak by się nie starała, nie potrafiła dorównać Spardzie. Nie brakowało jej nienawiści do demonów – tego miała aż nadto. Być może po prostu niemożliwością jest prześcignięcie pół demona. Dante miał jednak pewne teorie, wątpliwości, których wolał nie rozwiewać. Gdyby się potwierdziły, jego życie prywatne zapewne zatrzęsłoby się w posadach. Chyba dlatego nie używał imienia właścicielki dwukolorowych ocząt. Odkąd nazwał ją Lady do tej chwili uparcie trwał przy tym pseudonimie. Była to też rzadko spotykana uprzejmość z jego strony – imię łowczyni było symbolem jej przeszłości, o której starała się zapomnieć. Mary… Dante nieco żałował, że tak ładne imię kurzy się nieużywane w pamięci coraz mniejszego grona osób.
Bo choć Lady była wybuchową, miejscami dziecinną, trudną w obsłudze istotą, on naprawdę był wdzięczny losowi, że ją ma. I nie chodziło tylko o względy finansowe.

Tak sobie myśląc, podniósł z ziemi pudełko po pizzy i odłożył je na pokaźną już stertę kartonów. Rozejrzał się po pokoju, ze świadomością, że niedługo opuści to miejsce na czas bliżej nieokreślony. Westchnął, po czym poszedł się pakować.


Lotniska mają to do siebie, że deformują proporcje. Człowiek, który trafia do takiego przybytku traci na znaczeniu w całym tym ogromie, a jego cele rozmywają się na tablicy z godzinami odlotów i lądowań. Tak wielkie kłębowiska istnień działają jak pryzmat, który rozszczepia na wątpliwości ludzkie wartości. Dlatego Dante nie lubił lotnisk, mrowisk cuchnących pośpiechem.
Siedział na plastikowej ławce, gdzie czekał na swój samolot. Rozsiadł się wygodnie, kładąc nogi na czyjejś walizce. Bawiły go nieprzyjazne ludzkie spojrzenia. Czas mozolnie skapywał z wskazówek wielkiego zegara wiszącego na jasnej ścianie wielkiej sali.
Kto by przypuszczał, że jego umysł, by pozbyć się niepewności, wysiedli wszystkie myśli z jego głowy. Nie myślał, czekał. Nawet się nie irytował.
Damski głos wylewający się z niewidocznych głośników oznajmił płynną angielszczyzną, że pasażerowie lotu LO281 powinni pakować się do samolotu. Dante wstał i rozciągnąwszy się, zarzucił sobie na ramię futerał na gitarę wraz z średniej wielkości torbą podróżną, w której szeleścił plik papierów od Lady. Tym swoim sztandarowym, zdecydowanym krokiem podążył ku bramce, gdzie już czekała stewardessa o zagubionym wyrazie twarzy. Podał jej bilet, ona skinęła głową i wypuszczając powietrze z płuc puściła go na zewnątrz. Łowcy przez myśl przebiegł pomysł zapalenia, lecz rozsądek podpowiedział mu, że chyba nie ma na to czasu. Wzruszył ramionami.
Gdy już siedział w samolocie, na ciasnym siedzeniu, spoglądnął raz jeszcze na świat, który właśnie opuszczał. Uśmiechnął się. Przynajmniej będzie się coś działo. No, i w końcu będzie mógł opieprzyć Rayne że dała się tak zwyczajnie porwać.
Witaj, pozwolisz, że zajrzę? Z góry zaznaczam, żebyś nie brała sobie tych uwag do serca. Zrób, jak uważasz, Donnie Big Grin

Cytat:Był to jeden z powodów dla których tak lubił lato.
Był to jeden z powodów(,)dla których lubił lato.

Cytat:- Dante. – odparł.
Donnie, jeżeli stawiasz na końcu dialogu kropkę, to dalej musi być z wielkiej litery. Czyli: - Dante. - Odparł. albo - Dante - odparł
I to tylko przykład, bo w Twoim opowiadaniu wyłapałem więcej takich o. Big Grin

Cytat:– zerwał się z stanu zamyślenia i wyprostował
- zerwał się ze stanu zamyślenia i wyprostował

Cytat:Miała oczu koloru zachmurzonego nieba.
Miała oczy Literówka

Cytat:Gdy wracał do domu ulicą z stukającymi o siebie dwoma butelkami w torbie był zmęczony
Gdy wracał do domu ulicą(,) ze stukającymi o siebie dwoma butelkami w torbie(,)był zmęczony
Ja bym to zrobił w taki sposób Tongue

Cytat:- A ja myślałem, że zaprzyjaźnianie się z nieznajomymi babkami to też tylko w filmach. – mrugnął do niej porozumiewawczo, dając jej znak, że ma na myśli jej osobę.
Donnie, nie rób z czytelnika idioty, ja Cię proszę Wink Drugą część tego zdania bym wyrzucił, a dlatego, że można się domyśleć, że o niej mówi Tongue

Cytat:Dante patrzył, jak ludzie na wzór mrówek skupiają się w tym dusznym miejscu.
Dante patrzył, jak ludzie na wzór mrówek (,) skupiają się w tym dusznym miejscu.

Cytat:Jak zwykle, gdy pojawiła się na horyzoncie było to przepowiedziane poprzez zamieszanie wśród mężczyzn.
Jak zwykle, gdy pojawiła się na horyzoncie(,) było to przepowiedziane poprzez zamieszanie wśród mężczyzn.

Cytat:Jego głośny, smutny śmiech rozniósł się po czterech ścianach i niczym gong rozpoczął wieczorne zamieszanie w pubie.
Jego głośny, smutny śmiech rozniósł się po czterech ścianach(,)i niczym gong rozpoczął wieczorne zamieszanie w pubie.

Cytat:Gdybym miał kręcić pornosa, to tylko z tobą, kochanie.
A jakżeby inaczej!

Cytat:Z tym pornosem to serio mówiłeś?
Wesoło mi...Big Grin

Cytat:Opatulony w gruby kożuch (choć było to lato..!) wzbudzał współczucie swą postawą i rozbieganym wzrokiem.
Bez tego wtrącenia w nawiasie brzmi lepiej.

Cytat:Dumny właściciel 4
Nie wiem o co chodzi, ale jak piszesz w opowiadaniu 4, to słownie. I weź te zdanie kolejne popraw, bo za Chiny niewiadomo o co chodzi Big Grin

Cytat:Czasem, gdy Dante mrużył oczy (,)kontury zlewały się w jego źrenicach
Przecineczek...

Cytat:Okrążał sofę (och, ile on miał wspomnień z tą sofą..!),
Nie lubię tych zdań w nawiasie, Donnie Tongue

Komentarz
No cóż, Donnie Big Grin Zaczęło się średnio, ale wraz z moim czytaniem robiło się ciekawie. Czytałem z przyjemnością, choć nie lubuję się w Devil May Cry. A może i polubię? Sam nie wiem. Jednak wracając do opowiadania, to niektóre momenty były genialne, niektóre mniej. Cieszę się, że poświęciłem czas, czytając Twoje opowiadanie. I to chyba będzie wszytko. A, no! Jeszcze mi zostało powiedzieć, pisz dalej!


Przybij piątkę!
Pozdrawiam, Płomyczek Tongue
Ach, dziękuję za zdanie. I choć, szczerze mówiąc, literówki i przecinki mam w poważaniu, to wszystkie Twoje uwagi zostały przeze mnie przyswojone, strawione i.. nie chce mi się poprawiać. No, pewnie usunę tylko nabijanie się z inteligencji mych czytelników, których swoją drogą dużo nie ma.
Co do DMC, to to jest obsesja. W sumie to była...
I najważniejsze! Z tym avkiem Ci zdecydowanie lepiej! Big Grin
Twój tekst czyta się naprawdę dobrze i żałuję, że nie ma (jeszcze?) kolejnych części. Duży plus za wpleciony gdzieniegdzie humor (pornos) Big Grin.
Nie jestem alfą i omegą (niestetyBlush), więc część moich uwag może być zwykłym czepialstwem Smile.
Cytat:niespiesznie pocił się parą
- jakoś drażni mnie to określenie w stosunku do chodnika
Cytat:Jeszcze chwila, a jego spojrzenie przybrałoby kolor marzeń.
- nie jestem pewna...chodzi o rozmarzone spojrzenie?
Cytat:- Żty, mała, wredna nieznajomo! Jeśli masz mnie tu wkurzać, to idź lepiej, zanim stracę cierpliwość.
- ja na miejscu Dantego nazwałabym nieznajomą dosadniej, tym bardziej, że ma on "charakterek" (przynajmniej ten z anime i DMC3 Wink)
Cytat:płaszcz, który mruczał skrzypiąco przy każdym zgięciu
- jakoś drażni mnie to "skrzypiące mruczenie"...może "ciche skrzypienie brzmiałoby lepiej?
Cytat:Po chwili czerwono włosa istotka
- wydaje mi się, że powinno być "czerwonowłosa"


Część druga:
Cytat:pomimo śmiechu w gardle, nie miał wesołych ocząt.
- "oczęta" jakoś niezbyt pasują mi do Dantego, ponieważ termin ten nasuwa mi myśl, że ich posiadaczem jest jakieś dziecko, słodkie zwierzątko, ewentualnie kobieta
Cytat:Przymknęła błękitne oczy kocem z powiek.
- drażni mnie jakoś ten "koc"
Cytat:Pół demonie
- chyba powinno być "półdemonie


Część trzecia:
Cytat:Dlatego Dante nie lubił lotnisk, mrowisk cuchnących pośpiechem.
- mnie by bardziej pasowało: Dlatego Dante nie lubił lotnisk - mrowisk cuchnących pośpiechem.