18-09-2010, 14:32
W utworze wykorzystałam wiersz Haliny Poświatowskiej "Bądź przy mnie" Z dedykacją dla M.
Ciche kliknięcie zamka w drzwiach wyrywa mnie z letargu. Miękkie kroki, tak dobrze znane. Zawsze ten sam, regularny rytm, który poznałabym na końcu świata. Wtulam się mocniej w kąt łóżka, próbuję odciąć od rzeczywistości, ale działam wbrew sobie. Unoszę głowę i odgarniam włosy, które padając w nieładzie niczym dżungla, przesłaniają mi widok. Stoisz w drzwiach, niepewny, czy możesz wejść dalej. Czy przypadkiem nie wpadnę w furię, tak, jak poprzednim razem. Nadal masz krwistoczerwony, poszarpany ślad nad łukiem brwiowym. Kubek spełnił swoje ostatnie, samobójcze zadanie. Widzę w twoich oczach strach, ale nie o swoje bezpieczeństwo. Strach o mnie. Do mojego skołatanego nerwami mózgu dociera, w jakim stanie teraz mnie oglądasz. Podkrążone, lśniące niczym w gorączce oczy szaleńca, blada cera, trzęsące się dłonie z widocznymi naczynkami. Zwinięta niemal w pozycji embrionalnej. Pojedyncza, samotna łza spłynęła po twoim policzku. Zaciskasz dłonie w pięści, wbijając sobie paznokcie w skórę. Akt autoagresji, walki z samym sobą i bezradności.
Twoja postawa smagnęła mnie krwawo, niczym bicz. Ty, zawsze silny, zdecydowany, ostoja spokoju i mojego bezpieczeństwa. Ramiona , które zawsze odgradzały mnie od świata dziś wiszą bezwładnie. Siadam prosto na łóżku, widzisz jak cała płonę gniewem. Wbijam dłonie, niby szpony w poduszkę.
- Wynoś się. Z tego domu i z mojego życia. Przychodzisz teraz jak pies, będziesz skamlał o przebaczenie? Nie chcę cię więcej oglądać – nawet nie mam siły krzyczeć. Słowa są spokojne, ale ociekają jadem, odruchowo cofasz się o pół kroku, jakby uchylając przed ich żądłami.
Nie wychodzisz jednak. Dalej stoisz w progu jak posąg. Uosobienie żalu i cierpienia. Żalu za co? Cierpienia w imię czego? Dokonałeś wyboru. Teraz nie ma odwrotu.
Ostatkiem sił ciskam w ciebie kieliszkiem po winie, w którym wczoraj topiłam ból. Chybiłam, szkło rozpryskuje się w drobny mak na podłodze, po uderzeniu o ścianę. Przez głowę przebiega mi myśl, że rozbił się, jak to, co nas łączyło przez tyle czasu. Kropla rozpaczy przepełniła czarę. Wybucham niepowstrzymanym płaczem. Łkam jak małe dziecko, mimo setek danych sobie obietnic, że już nigdy nie pokażę ci moich uczuć, z wyjątkiem nienawiści. Przestaję widzieć i słyszeć cokolwiek. Łzy leją się ciepłym strumieniem, nic już nie jest zależne ode mnie. Moja dusza właśnie teraz wybrała sobie moment, by uzewnętrznić wszystko, co dusiłam w sobie.
Nagle czuję dotyk. Ciało reaguje wbrew mojej woli. Drżę, jak zawsze pod wpływem twoich ciepłych dłoni. Otulasz mnie niczym kaftanem bezpieczeństwa, sadzasz sobie na kolanach jak małą dziewczynkę i kołyszesz aż do uspokojenia oddechu i rytmu serca. Nie mam siły się bronić, albo wcale tego nie chcę. Dalej milczysz. Nie musisz nic mówić, doskonale wiem, co czujesz.
W końcu odważyłam się spojrzeć ci w oczy. Napotykam twoje ciepłe spojrzenie, patrzysz tak, jak zawsze. Mieszanina czułości, troski i namiętności. Miłość w czystej postaci. Ten trzeci składnik zawładnął mną bez reszty. Nie myśląc nawet nad tym, co robię, zatapiam się w twoich ustach. Jak dawniej, jak wtedy, gdy jeszcze byliśmy szczęśliwi do granic. Oddajesz pocałunek. Parzy wargi, wyostrza zmysły. Zatapiam paznokcie w twoim ciele, zamykam oczy. Świat zewnętrzny przestaje istnieć. Tylko my, „najmniejsze państwo świata ”. Zapominam ostatni miesiąc. Wymazuję go całkowicie z pamięci. Zatapiasz dłonie w moich włosach, przygarniasz mnie do siebie najmocniej, jak tylko się da. Czuję, jak szaleje rytm twojego serca. Odsłaniasz moje wychudzone ciało. Pieszczoty odbierają mi możliwość racjonalnego rozumowania. Miejsce myśli zajmują uczucia. Igrasz z namiętnościami tak, jak tylko ty potrafisz. Rozpalasz zmysły do czerwoności. Niepohamowany krzyk wyrywa się z krtani, krwawymi pręgami znaczę twoje plecy. Tuż nad moim uchem rozlega się cichy, przeciągły pomruk, jak nadchodzącej z daleka burzy. Zawsze lubiłeś to moje dzikie i nieokiełznane alter ego. Nie pozostajesz dłużny. Na karku i przedramionach pozostawiasz swój znak rozpoznawczy, pamiątkę na długie tygodnie. Nigdy nie kochałeś mnie w ten sposób. Bez słowa, bez uśmiechu. Dziko, namiętnie, a jednak nie czułam w tym prawdziwego ciebie. Tego, który godzinami mógł kontemplować pocałunki, dotyk opuszek palców.
Nie zamykam oczu do samego końca. Boje się, że gdy opadną powieki, znikniesz. Nie wiem, ile to trwa, minuty, godziny, a może lata. Wodzisz dłońmi po mojej twarzy i ciele, jak niewidomy, który poznaje świat dotykiem. Starasz się zapamiętać każdą krzywiznę linii i krągłość ciała. Powietrze w pokoju staje się gęste od westchnień. Coraz szybciej, namiętniej, dalej...
W końcu opadam w rozkosznych konwulsjach. Nawet wtedy żadne z nas nie zamyka oczu. Dostrzegam każdy grymas i spojrzenie dobrze znanych źrenic, a jednak tak inne, tak obce. Nie chcę ich już oglądać. Zaciskam powieki, wtulam się w twoją pierś. Gładzisz moje włosy, jak setki razy wcześniej. Oddechy wracają do normy, znajdują wspólne tempo. Wciąż nie wypowiedziałeś ani jednego słowa. Nie miałyby chyba żadnego sensu. Milczenie zbliżyło nas na te lata, niech tak pozostanie.
Moje myśli stają się coraz bardziej rozmazane, senne. Czuję jak odpływam. Po raz pierwszy od tak długiego czasu zasypiam spokojnie, zapadam w miękki sen, bez koszmarów i zaciskania pięści...
**********
Budzi mnie uczucie pustki. Nie otwierając oczu szukam twojego ciepłego ciała. Znajduję tylko koc, jakieś elementy moich ubrań. Unoszę powieki, przez okno sączy się do pokoju struga ostrego, słonecznego światła. Przypominam sobie wczorajszy wieczór, ale nawet pościel nie zachowała ani krzty twojego ciepła. Wydaje mi się, że czuję twój zapach, ale to tylko podświadomość płata mi figle. Nie ma po tobie najmniejszego śladu.
A jednak jest... Na nocnym stoliku leży bransoletka, którą dostałeś ode mnie, a obok kartka, naznaczona pochyłym drobnym pismem. Drżącymi dłońmi podnoszę ją do oczu. Niewiele miałeś mi do powiedzenia po tym wszystkim...
Gorzkie łzy cisnęły mi się do oczu, gdy patrzyłam, jak świstek papieru, na którym podpisałeś wyrok na moje życie, płonie w ogniu świecy. Istnieje jedna myśl, niczym opętańcza mantra: odszedł, odszedł, odszedł... Każde słowo, to kolejny odłamek szkła rozrywający żyły... Odszedł, odszedł, odszedł... Wrócił do niej... Żegnaj.
Ciche kliknięcie zamka w drzwiach wyrywa mnie z letargu. Miękkie kroki, tak dobrze znane. Zawsze ten sam, regularny rytm, który poznałabym na końcu świata. Wtulam się mocniej w kąt łóżka, próbuję odciąć od rzeczywistości, ale działam wbrew sobie. Unoszę głowę i odgarniam włosy, które padając w nieładzie niczym dżungla, przesłaniają mi widok. Stoisz w drzwiach, niepewny, czy możesz wejść dalej. Czy przypadkiem nie wpadnę w furię, tak, jak poprzednim razem. Nadal masz krwistoczerwony, poszarpany ślad nad łukiem brwiowym. Kubek spełnił swoje ostatnie, samobójcze zadanie. Widzę w twoich oczach strach, ale nie o swoje bezpieczeństwo. Strach o mnie. Do mojego skołatanego nerwami mózgu dociera, w jakim stanie teraz mnie oglądasz. Podkrążone, lśniące niczym w gorączce oczy szaleńca, blada cera, trzęsące się dłonie z widocznymi naczynkami. Zwinięta niemal w pozycji embrionalnej. Pojedyncza, samotna łza spłynęła po twoim policzku. Zaciskasz dłonie w pięści, wbijając sobie paznokcie w skórę. Akt autoagresji, walki z samym sobą i bezradności.
Twoja postawa smagnęła mnie krwawo, niczym bicz. Ty, zawsze silny, zdecydowany, ostoja spokoju i mojego bezpieczeństwa. Ramiona , które zawsze odgradzały mnie od świata dziś wiszą bezwładnie. Siadam prosto na łóżku, widzisz jak cała płonę gniewem. Wbijam dłonie, niby szpony w poduszkę.
- Wynoś się. Z tego domu i z mojego życia. Przychodzisz teraz jak pies, będziesz skamlał o przebaczenie? Nie chcę cię więcej oglądać – nawet nie mam siły krzyczeć. Słowa są spokojne, ale ociekają jadem, odruchowo cofasz się o pół kroku, jakby uchylając przed ich żądłami.
Nie wychodzisz jednak. Dalej stoisz w progu jak posąg. Uosobienie żalu i cierpienia. Żalu za co? Cierpienia w imię czego? Dokonałeś wyboru. Teraz nie ma odwrotu.
Ostatkiem sił ciskam w ciebie kieliszkiem po winie, w którym wczoraj topiłam ból. Chybiłam, szkło rozpryskuje się w drobny mak na podłodze, po uderzeniu o ścianę. Przez głowę przebiega mi myśl, że rozbił się, jak to, co nas łączyło przez tyle czasu. Kropla rozpaczy przepełniła czarę. Wybucham niepowstrzymanym płaczem. Łkam jak małe dziecko, mimo setek danych sobie obietnic, że już nigdy nie pokażę ci moich uczuć, z wyjątkiem nienawiści. Przestaję widzieć i słyszeć cokolwiek. Łzy leją się ciepłym strumieniem, nic już nie jest zależne ode mnie. Moja dusza właśnie teraz wybrała sobie moment, by uzewnętrznić wszystko, co dusiłam w sobie.
Bądź przy mnie blisko
Bądź przy mnie blisko
bo tylko wtedy
nie jest mi zimno
Bądź przy mnie blisko
bo tylko wtedy
nie jest mi zimno
Nagle czuję dotyk. Ciało reaguje wbrew mojej woli. Drżę, jak zawsze pod wpływem twoich ciepłych dłoni. Otulasz mnie niczym kaftanem bezpieczeństwa, sadzasz sobie na kolanach jak małą dziewczynkę i kołyszesz aż do uspokojenia oddechu i rytmu serca. Nie mam siły się bronić, albo wcale tego nie chcę. Dalej milczysz. Nie musisz nic mówić, doskonale wiem, co czujesz.
chłód wieje z przestrzeni
kiedy myślę
jaka ona duża
i jaka ja
kiedy myślę
jaka ona duża
i jaka ja
W końcu odważyłam się spojrzeć ci w oczy. Napotykam twoje ciepłe spojrzenie, patrzysz tak, jak zawsze. Mieszanina czułości, troski i namiętności. Miłość w czystej postaci. Ten trzeci składnik zawładnął mną bez reszty. Nie myśląc nawet nad tym, co robię, zatapiam się w twoich ustach. Jak dawniej, jak wtedy, gdy jeszcze byliśmy szczęśliwi do granic. Oddajesz pocałunek. Parzy wargi, wyostrza zmysły. Zatapiam paznokcie w twoim ciele, zamykam oczy. Świat zewnętrzny przestaje istnieć. Tylko my, „najmniejsze państwo świata ”. Zapominam ostatni miesiąc. Wymazuję go całkowicie z pamięci. Zatapiasz dłonie w moich włosach, przygarniasz mnie do siebie najmocniej, jak tylko się da. Czuję, jak szaleje rytm twojego serca. Odsłaniasz moje wychudzone ciało. Pieszczoty odbierają mi możliwość racjonalnego rozumowania. Miejsce myśli zajmują uczucia. Igrasz z namiętnościami tak, jak tylko ty potrafisz. Rozpalasz zmysły do czerwoności. Niepohamowany krzyk wyrywa się z krtani, krwawymi pręgami znaczę twoje plecy. Tuż nad moim uchem rozlega się cichy, przeciągły pomruk, jak nadchodzącej z daleka burzy. Zawsze lubiłeś to moje dzikie i nieokiełznane alter ego. Nie pozostajesz dłużny. Na karku i przedramionach pozostawiasz swój znak rozpoznawczy, pamiątkę na długie tygodnie. Nigdy nie kochałeś mnie w ten sposób. Bez słowa, bez uśmiechu. Dziko, namiętnie, a jednak nie czułam w tym prawdziwego ciebie. Tego, który godzinami mógł kontemplować pocałunki, dotyk opuszek palców.
Nie zamykam oczu do samego końca. Boje się, że gdy opadną powieki, znikniesz. Nie wiem, ile to trwa, minuty, godziny, a może lata. Wodzisz dłońmi po mojej twarzy i ciele, jak niewidomy, który poznaje świat dotykiem. Starasz się zapamiętać każdą krzywiznę linii i krągłość ciała. Powietrze w pokoju staje się gęste od westchnień. Coraz szybciej, namiętniej, dalej...
W końcu opadam w rozkosznych konwulsjach. Nawet wtedy żadne z nas nie zamyka oczu. Dostrzegam każdy grymas i spojrzenie dobrze znanych źrenic, a jednak tak inne, tak obce. Nie chcę ich już oglądać. Zaciskam powieki, wtulam się w twoją pierś. Gładzisz moje włosy, jak setki razy wcześniej. Oddechy wracają do normy, znajdują wspólne tempo. Wciąż nie wypowiedziałeś ani jednego słowa. Nie miałyby chyba żadnego sensu. Milczenie zbliżyło nas na te lata, niech tak pozostanie.
Moje myśli stają się coraz bardziej rozmazane, senne. Czuję jak odpływam. Po raz pierwszy od tak długiego czasu zasypiam spokojnie, zapadam w miękki sen, bez koszmarów i zaciskania pięści...
to mi trzeba
twoich dwóch ramion zamkniętych
dwóch promieni wszechświata
twoich dwóch ramion zamkniętych
dwóch promieni wszechświata
**********
Budzi mnie uczucie pustki. Nie otwierając oczu szukam twojego ciepłego ciała. Znajduję tylko koc, jakieś elementy moich ubrań. Unoszę powieki, przez okno sączy się do pokoju struga ostrego, słonecznego światła. Przypominam sobie wczorajszy wieczór, ale nawet pościel nie zachowała ani krzty twojego ciepła. Wydaje mi się, że czuję twój zapach, ale to tylko podświadomość płata mi figle. Nie ma po tobie najmniejszego śladu.
A jednak jest... Na nocnym stoliku leży bransoletka, którą dostałeś ode mnie, a obok kartka, naznaczona pochyłym drobnym pismem. Drżącymi dłońmi podnoszę ją do oczu. Niewiele miałeś mi do powiedzenia po tym wszystkim...
Gorzkie łzy cisnęły mi się do oczu, gdy patrzyłam, jak świstek papieru, na którym podpisałeś wyrok na moje życie, płonie w ogniu świecy. Istnieje jedna myśl, niczym opętańcza mantra: odszedł, odszedł, odszedł... Każde słowo, to kolejny odłamek szkła rozrywający żyły... Odszedł, odszedł, odszedł... Wrócił do niej... Żegnaj.