15-09-2010, 12:06
Płonąca żyrafa pod choinką mą…
W mieszkaniu ciasnym, przytulnym, nieco kubistycznie urządzonym siedziałem nadto spoważniały, wytwornie spokojny. Za oknem mym czarna kawa nocy rozlana drżącą ręką Pana Boga, przyprószona była tu i ówdzie mieszczańsko brudnym puchem śniegu ze świątecznej przeceny. Cicho, cichuteńko siedziałem w marnej pustce skupienia na dywanie-wzorzystym-ogrodzie, parującym wciąż poprzednią nocą. Białym spojrzeniem swym, natchnionym wzrokiem wieszcza znów przyszło mi analizować świątecznie ustrojoną wokół rzeczywistość…
Bulgoczącym bełkotem kolędne dzwonki zalewały cały mój ograniczony, wigilijny wieczór – to radio w kuchni włączone. Zaś psychodeliczny kubek w towarzystwie mym siedzący, na chwilę ulotnie, zalotnie zaparował wonią świeżo zebranych – podobno cejlońskich – liści. Zmęczony pociągnąłem nosem i dosłyszałem cichy szept zdławiony ciężkim, słodkim od Jej perfum powietrzem:
- … a czy ty wierzysz w swojego świętego mikołaja?
- Codziennie rano i wieczorem, milion razy dziennie, po każdym posiłku – z niewinnie błogim uśmiechem oddałem się metafizycznym rozważaniom.
- … pamiętaj, że niegrzecznym dzieciom przynosi rózgi – potężny głos brzmiał jak dzwon nawołujący do poprawy z oddalonej o setki kilometrów, rodzinnej parafii.
- Mam cały zapas w szafie, na wszelkie okazje, wyciągam co noc – w poszukiwaniu własnego, abstrakcyjnego, transcedentalnego pępka odparłem bez namysłu. W końcu wszyscy jesteśmy egoistami.
-… piękna, amerykańska, bożonarodzeniowa tradycja pozostawiania dla niego na kominku szklanki białego, ciepłego mleka i brązowych, korzennych ciasteczek – tym razem przybrał poważny, edukowany ton profesorów z katedr, z auli, z uniwersytetów…
-… każdy z nas ma swe białe i korzenne fetysze.
- A teraz, moi kochani, wsłuchajmy się w najnowszą, świąteczną kompozycję George’a Michael’a… – I przez cały pokój znów przepłynęła wszechbarwna fala świąt wprowadzana dousznie…
Zastanowiłem się przez chwilę nad odbytą dopiero-co konwersacją i wtedy dostrzegłem żyrafę, i wtedy dogłębnie zaskoczony zerwałem się na nogi, i wtedy wszystko stało się jasne.
Najpierw przestraszyłem się, potem samoistnie przyszła refleksja – przestraszyłem się, że poznając ten sekret, popsuję całą – zapewne skrupulatnie przygotowywaną – gwiazdkową niespodziankę moich współlokatorów i dlatego także naraz zapałałem do nich wielką, nieograniczoną wręcz miłością…za takie poświęcenie i wykosztowanie się na prezent, a potem samoistnie przyszła refleksja, bo przecież biedne zwierzę stało na swych koślawych nóżkach w kącie, sprawiało wrażenie takiego zlęknionego, bezradnie zgiąwszy długą szyję tuż przy suficie. Biedna ma żyrafa utknęła tam w nienaturalnej, szkodliwej dla jej kośćca i zdrowia pozie…
Przeszedłszy się więc powoli po pokoju, złożywszy dłonie na plecach w myślicielskim geście, podumawszy chwilę nad losem wszelkich afrykańskich istnień, a także delikatnie, ostrożnie pogładziwszy miękkie futro nowej przyjaciółki, wreszcie zawitał w mym umyśle oczekiwany gość, idea fatalna, pomysł wręcz fantastyczny w swej prostocie.
Rozświetliłem wpierw całe mieszkanie, przecież to oczywiste, że w jasności wszelkie poszukiwania udają się lepiej, człowiek nie odnajdzie swego powołania, nie dojdzie do swego celu, gdy błądzi w ciemnościach i po omacku, wtedy zdaje się jedynie na ślepy przypadek. A gdy przekopałem się już przez pokłady dzikiej i nieokiełznanej flory ubrań wnętrza naszej szafy i wyciągnąłem z niej pożądaną zdobycz, szlachetne trofeum z wyprawy, ciężką, metalową konstrukcję drabiny, wtedy właśnie zmęczony i dumny, z tym słodkim uczuciem, które zapewne towarzyszyło wszystkim dzielnym wojownikom wracającym do domów, do żon i kochanek, z takim lub podobnym co najmniej uczuciem wróciłem do pokoju z żyrafą, gwiazdkowym prezentem mym.
Wnet rozstawiłem piedestał drabiny i wróciwszy jeszcze na chwilę do sprofanowanego grobowca naszej szafy, szczęśliwie odnalazłem w niej wiertarkę udarową. Cały ten plan misternie i przebiegle uknułem jedynie z miłości do nowego podopiecznego, przecież nie może krzywić sobie pięknej, smukłej nakrapianej cętkami szyi.
Niczym zminiaturyzowana wersja statuy wolności chwiejnie wstąpiłem na lichą konstrukcję, w ręce trzymając pochodnię ciężkiej wiertarki udarowej i rozpocząłem wyczerpującą, fizyczną pracę, do której nigdy nie miałem okazji przywyknąć, czego przyszło mi wreszcie gorzko pożałować. Siarczyście klnąc i narzekając, cierpliwie, mozolnie wierciłem, kręciłem, tłukłem, kułem, a że cel przyświecał mi słodki i szczytny, odnajdywałem w sobie wciąż nowe, niespodziewane, głęboko tkwiące pokłady energii i siły...
W końcu dumny z wykonanej pracy mogłem delikatnie poprowadzić żyrafę mą do dziury w suficie i szczerze uśmiechnąłem się, gdy zobaczyłem, jak uradowana wkłada tam niepewnie, acz z pewną ulgą, malutką główkę. To taka ulepszona wersja króliczej nory Alicji, każdy z nas może tam wejść, zastanowiłem się chwilę…
Z rozważań wyrwał mnie jednak nagły blask. Zupełnie niespodziewanie moje nowe zwierzątko zapaliło się. Pierwsza, migotliwa iskra pojawiła się na grzebiecie, by po chwili objąć także i szyję, i głowę. Żyrafa jednak nie przejęła się nagłym, destruktywnym faktem i stała w swej naturalnej pozie, z głową utkwioną w dziurze sufitu.
Roztrzęsiony opadłem na ziemię i szeroko objąłem jej koślawą nóżkę. Przytulony bezradnie chlipałem, żyrafa płonęła ogniem godnym feniksa i inkwizycji. Tak nie wolno! Tego się zwyczajnie nie robi! Nie płonie się i nie znika, gdy człowiek nawiąże już emocjonalny kontakt. Nie odchodzi się w wigilię!
Pogrążonego w wewnętrznej melancholii, ze smutnych rozważań wyrwało mnie nagle wejście moich współlokatorów. Ona – eterycznego piękna ideał – zawołała z progu:
- Popatrz, Michał siedzi na ziemi i obejmuje ramionami choinkę!
- I wywiercił dziurę w suficie!
- W czasie świąt studenci się nudzą…
- Płonąca żyrafa pod choinką mą – zawołałem do nich…
- … i głowy Lenina na fortepianie mym – zakończmy w te słowa rzekę wartką, złudną i nieprzejednanie krętą, potok studenckich wizji świątecznych…
Michał Erazmus
W mieszkaniu ciasnym, przytulnym, nieco kubistycznie urządzonym siedziałem nadto spoważniały, wytwornie spokojny. Za oknem mym czarna kawa nocy rozlana drżącą ręką Pana Boga, przyprószona była tu i ówdzie mieszczańsko brudnym puchem śniegu ze świątecznej przeceny. Cicho, cichuteńko siedziałem w marnej pustce skupienia na dywanie-wzorzystym-ogrodzie, parującym wciąż poprzednią nocą. Białym spojrzeniem swym, natchnionym wzrokiem wieszcza znów przyszło mi analizować świątecznie ustrojoną wokół rzeczywistość…
Bulgoczącym bełkotem kolędne dzwonki zalewały cały mój ograniczony, wigilijny wieczór – to radio w kuchni włączone. Zaś psychodeliczny kubek w towarzystwie mym siedzący, na chwilę ulotnie, zalotnie zaparował wonią świeżo zebranych – podobno cejlońskich – liści. Zmęczony pociągnąłem nosem i dosłyszałem cichy szept zdławiony ciężkim, słodkim od Jej perfum powietrzem:
- … a czy ty wierzysz w swojego świętego mikołaja?
- Codziennie rano i wieczorem, milion razy dziennie, po każdym posiłku – z niewinnie błogim uśmiechem oddałem się metafizycznym rozważaniom.
- … pamiętaj, że niegrzecznym dzieciom przynosi rózgi – potężny głos brzmiał jak dzwon nawołujący do poprawy z oddalonej o setki kilometrów, rodzinnej parafii.
- Mam cały zapas w szafie, na wszelkie okazje, wyciągam co noc – w poszukiwaniu własnego, abstrakcyjnego, transcedentalnego pępka odparłem bez namysłu. W końcu wszyscy jesteśmy egoistami.
-… piękna, amerykańska, bożonarodzeniowa tradycja pozostawiania dla niego na kominku szklanki białego, ciepłego mleka i brązowych, korzennych ciasteczek – tym razem przybrał poważny, edukowany ton profesorów z katedr, z auli, z uniwersytetów…
-… każdy z nas ma swe białe i korzenne fetysze.
- A teraz, moi kochani, wsłuchajmy się w najnowszą, świąteczną kompozycję George’a Michael’a… – I przez cały pokój znów przepłynęła wszechbarwna fala świąt wprowadzana dousznie…
Zastanowiłem się przez chwilę nad odbytą dopiero-co konwersacją i wtedy dostrzegłem żyrafę, i wtedy dogłębnie zaskoczony zerwałem się na nogi, i wtedy wszystko stało się jasne.
Najpierw przestraszyłem się, potem samoistnie przyszła refleksja – przestraszyłem się, że poznając ten sekret, popsuję całą – zapewne skrupulatnie przygotowywaną – gwiazdkową niespodziankę moich współlokatorów i dlatego także naraz zapałałem do nich wielką, nieograniczoną wręcz miłością…za takie poświęcenie i wykosztowanie się na prezent, a potem samoistnie przyszła refleksja, bo przecież biedne zwierzę stało na swych koślawych nóżkach w kącie, sprawiało wrażenie takiego zlęknionego, bezradnie zgiąwszy długą szyję tuż przy suficie. Biedna ma żyrafa utknęła tam w nienaturalnej, szkodliwej dla jej kośćca i zdrowia pozie…
Przeszedłszy się więc powoli po pokoju, złożywszy dłonie na plecach w myślicielskim geście, podumawszy chwilę nad losem wszelkich afrykańskich istnień, a także delikatnie, ostrożnie pogładziwszy miękkie futro nowej przyjaciółki, wreszcie zawitał w mym umyśle oczekiwany gość, idea fatalna, pomysł wręcz fantastyczny w swej prostocie.
Rozświetliłem wpierw całe mieszkanie, przecież to oczywiste, że w jasności wszelkie poszukiwania udają się lepiej, człowiek nie odnajdzie swego powołania, nie dojdzie do swego celu, gdy błądzi w ciemnościach i po omacku, wtedy zdaje się jedynie na ślepy przypadek. A gdy przekopałem się już przez pokłady dzikiej i nieokiełznanej flory ubrań wnętrza naszej szafy i wyciągnąłem z niej pożądaną zdobycz, szlachetne trofeum z wyprawy, ciężką, metalową konstrukcję drabiny, wtedy właśnie zmęczony i dumny, z tym słodkim uczuciem, które zapewne towarzyszyło wszystkim dzielnym wojownikom wracającym do domów, do żon i kochanek, z takim lub podobnym co najmniej uczuciem wróciłem do pokoju z żyrafą, gwiazdkowym prezentem mym.
Wnet rozstawiłem piedestał drabiny i wróciwszy jeszcze na chwilę do sprofanowanego grobowca naszej szafy, szczęśliwie odnalazłem w niej wiertarkę udarową. Cały ten plan misternie i przebiegle uknułem jedynie z miłości do nowego podopiecznego, przecież nie może krzywić sobie pięknej, smukłej nakrapianej cętkami szyi.
Niczym zminiaturyzowana wersja statuy wolności chwiejnie wstąpiłem na lichą konstrukcję, w ręce trzymając pochodnię ciężkiej wiertarki udarowej i rozpocząłem wyczerpującą, fizyczną pracę, do której nigdy nie miałem okazji przywyknąć, czego przyszło mi wreszcie gorzko pożałować. Siarczyście klnąc i narzekając, cierpliwie, mozolnie wierciłem, kręciłem, tłukłem, kułem, a że cel przyświecał mi słodki i szczytny, odnajdywałem w sobie wciąż nowe, niespodziewane, głęboko tkwiące pokłady energii i siły...
W końcu dumny z wykonanej pracy mogłem delikatnie poprowadzić żyrafę mą do dziury w suficie i szczerze uśmiechnąłem się, gdy zobaczyłem, jak uradowana wkłada tam niepewnie, acz z pewną ulgą, malutką główkę. To taka ulepszona wersja króliczej nory Alicji, każdy z nas może tam wejść, zastanowiłem się chwilę…
Z rozważań wyrwał mnie jednak nagły blask. Zupełnie niespodziewanie moje nowe zwierzątko zapaliło się. Pierwsza, migotliwa iskra pojawiła się na grzebiecie, by po chwili objąć także i szyję, i głowę. Żyrafa jednak nie przejęła się nagłym, destruktywnym faktem i stała w swej naturalnej pozie, z głową utkwioną w dziurze sufitu.
Roztrzęsiony opadłem na ziemię i szeroko objąłem jej koślawą nóżkę. Przytulony bezradnie chlipałem, żyrafa płonęła ogniem godnym feniksa i inkwizycji. Tak nie wolno! Tego się zwyczajnie nie robi! Nie płonie się i nie znika, gdy człowiek nawiąże już emocjonalny kontakt. Nie odchodzi się w wigilię!
Pogrążonego w wewnętrznej melancholii, ze smutnych rozważań wyrwało mnie nagle wejście moich współlokatorów. Ona – eterycznego piękna ideał – zawołała z progu:
- Popatrz, Michał siedzi na ziemi i obejmuje ramionami choinkę!
- I wywiercił dziurę w suficie!
- W czasie świąt studenci się nudzą…
- Płonąca żyrafa pod choinką mą – zawołałem do nich…
- … i głowy Lenina na fortepianie mym – zakończmy w te słowa rzekę wartką, złudną i nieprzejednanie krętą, potok studenckich wizji świątecznych…
Michał Erazmus