14-09-2010, 18:11
Zapach tłoczących się dusz kłuł w nozdrza, przesycał powietrze i pozostałości po niegdyś zielonej skorupie ziemskiej. Mężczyzna strzepał z włosów popiół, który zlatywał z nieba. Szum prowadzonych w ciszy rozmów unosił się pod jaśniejący nieboskłon.
- Kto jest teraz? - znudzony zapytał stojący obok zarys sylwetki młodego chłopaka, by po prostu przyćmić królującą nudę.
- Kończy się prehistoria, zaraz będzie starożytność, a to trochę potrwa... - w mlecznych kłębach które tworzyły postać młodzieńca zalśniły iskierki uśmiechu. Chłopak milczał chwilę, mierząc rozmówcę spojrzeniem świecących, błękitnych oczu. Po chwili zagaił, chyba mu również dokuczała nuda. - A w sumie to waćpan skąd jest?
- Nie wiem. - odparł mu mężczyzna, obserwując suchą ziemię. Był dziwnie realny.
- Niech waćpan sobie nie żartuje, to sąd ostateczny! Każdy wie skąd jest i czym zawinił. - dusza oburzyła się, ukrywając to pod kolejnym uśmiechem.
- A pan, skąd? - człowiek zignorował jego wywód, zadał pytanie, w sumie nie będąc ciekawym odpowiedzi.
- Urodził się żem w średniowieczu. - odrzekł młodzieniec, zginając się w dworskim ukłonie. Dym składający się na jego ubrania (pokrwawioną marynarkę, spodnie pod kolor, koszulę) zmiął się, skurczył, po czym wydął gdy postać się wyprostowała.
Został poczęstowany sceptycznym spojrzeniem.
- Nie wygląda pan na średniowiecze.
Dusza jakby tego nie usłyszała, bo wyszczerzyła zęby głupawo i wdała się w rozmowę z innym sąsiadem. Miliony odrębnych, gęstych mgieł w różnych odcieniach szarości przeplatały się ze sobą, gubiąc dane tożsamościowe ludzkości. Duchy tłoczyły się jak w puszce z sardynkami, jedynie czasem któryś po porostu znikał w snopie rażącego światła.
Mężczyzna pokręcił głową, odwrócił się i odszedł, przepychając się przez tłum. Skierował się w stronę dość pokaźnego zbiorowiska duchów, układającego się w coś na rodzaj okręgu. Gdy trochę się zbliżył, zauważył w środku koła poustawiane w wieże słoje, wypełnione złotym blaskiem. Widocznie któraś z bardziej zaradnych dusz zdołała złapać boskie światło i stworzyć z niego rozrywkę. Zaśmiał się cicho, sam nie wiedział dlaczego. Nogi, dziwnie niepokorne pognały w tamtą stronę.
Mgliste sylwetki wpatrywały się w słoje uparcie, z fascynacją i pasją. Jakaś dusza o konturach starca opowiadała historie wszystkim chętnych. Starszy pan pozyskał całkiem sporą publikę, która co jakiś czas wzdychała teatralnie bądź pokrzykiwała.
Człowiek nadstawił ucha otoczonego rdzawymi kosmykami włosów.
- Posłyszałem też od mego pradziada taką historię. Podczas któregoś sądu ostatecznego, nikt już nie pamięta, która to już pętla czasu była, Pan Bóg popełnił błąd. Tak, kochaneczki, Pan Bóg popełnił błąd. Wypadło z jego boskiej głowy zupełnie pamięć o pewnym człowieku. I został ów człek nieosądzony! Sam na pustej ziemi musiał sobie poradzić. Postanowił dotrzeć do Raju na własną rękę. Wędrował, wędrował, póty jego dusza zupełnie się nie wypaliła. Stracił wszystek sił, nawet zaczął wątpić w niebo. A padł ze zmęczenia tuż przed jego bramami! Pan jednak zorientował się, że brakuje jednej duszy i wziął go do siebie. Pomyślcie tylko, kochani, zostać samemu, być zapomnianym przez Boga! (tu starzec dał czas publice, by ta poszmerała sobie i pokrzyczała okrzykami pełnymi strachu) Jednakowoż, jak zawsze, Bóg pokazał swe miłosierdzie. (aplauz)
Historia ta nie wzruszyła nic w mężczyźnie, nie wywołała żadnych emocji. Stał bezcelowo, obserwując wręcz drwiąco żywe duszyczki. Część zaspokajała swój głód blasku, drudzy zaś dawali upust swej ciekawości.
Odszedł stamtąd. Położył się na wyjałowionej ziemi, zamknął oczy i zasnął. Straszliwy sąd ostateczny przypominał targowisko.
Gdy się obudził, starożytność zniknęła za bramami piekieł bądź niebios, w zależności od przypadku. Średniowiecze niknęło w oczach, rozliczało się boleśnie za swe grzechy. Zabawne, młodzieniec w pokrwawionej marynarce wciąż pozostał niewezwany. Mężczyzna zamknął ponownie oczy, nie mając ochoty wysłuchiwać jęków duchów. Wsłuchiwał się jeszcze chwilę w muzykę aniołów, w trzepot ich skrzydeł, nie będąc pewnym przekroczył nikłą granicę pomiędzy snem a jawą. Dochodziły do jego uszu urywki rozmów, układające się w historię ludzkości. Nie mógł znieść jednak świadomości, że on nie ma co opowiadać. Nic nie pamiętał.
Zasnął, jakaś dobra moc zesłała na niego zbawczy sen.
Jak pusto! Na największej równinie umarłego świata pozostało zaledwie kilka duchów. Brama piekieł wyzierała czarną dziurą w ziemi, stanowiąc jedyny istotny element krajobrazu, prócz nieba, które niemal całowało spierzchnięte ziemskie usta. Całość sprawiała wrażenie opuszczonego pola bitwy. Mężczyzna zerwał się z ziemi i zaczął krążyć pomiędzy pozostałymi duszami. One były jednak zbyt zaaferowane bliskim spotkaniem z Bogiem, by móc opowiadać o czymś co nie jest ich spowiedzią. Jedynie dusza pewnej smutnej kobiety była w stanie odpowiedzieć na jego nerwowe pytania.
- O, proszę. Ty, największy i wszechwiedzący człowiek pytasz jakąś zwykłą duszę? Ha, ha! - w jej mglistej twarzy utworzyła się dziura, z której ulatywał perlisty śmiech. - Nie wiesz? Naprawdę nie wiesz? Zaraz osądzą ostatnich z ostatnich, a ty zapewne pójdziesz na samym końcu. Oby na tę chwilę Bóg zapomniał co to miłosierdzie.
Mówiąc to, prychała co jakiś czas butnie, spoglądając na rozmówcę jak na robactwo.
On zaś nie do końca rozumiał, słowa wydawały się być toporne, obce, niepojęte. W końcu zajrzał w zielone światełka, imitujące jej oczy i wyszeptał smutno. - Ale kiedy zasypiałem, było dopiero średniowiecze...
Na te słowa kobieca sylwetka zatrzęsła się, najwyraźniej się śmiejąc. - Proszę cię. Przecież dusze nie śpią.
Nie odpowiedział. Jego wzrok muskał progi nieba, z którego zaczęły spływać anioły. Jego rozmówczyni zniknęła, pozostałe dusze także. A jego otoczyła cisza niesiona przez anielskie skrzydła.
Bezgłos, który zapadł był wszechwładny. Wiązał i niszczył w zarodku każdy dźwięk, próbujący go przeciąć. Lecz w końcu, po wieczności a może tylko chwili, jego pozornie nieskończone panowanie przerwał huk. Nie był on ludzki, ani anielski, ani nawet piekielny. Był to huk uosabiający boską potęgę. Ziemia wokół piekielnych wrót zaczęła pęcznieć i wybrzuszać się, bulgotać obrzydliwie. Z umęczonych wnętrzności planety wyłonił się kamienny mur odgradzający bramę od reszty martwej Ziemi, tak wysoki, że zdawał się zbierać mgłę z obłoków. Wokół rosnącej góry krzątały się anioły, szepcące cicho słowa w boskim języku. A potem wszystko ucichło. Skrzydlaci posłańcy zniknęli, niebo zachmurzyło się, zostawiając ziemię samą. Pod niebiosami unosił się tylko krzyk samotnego mężczyzny.
Nie było już więcej dni i nocy. Nie było ciemności ani światła.
Jedynie wieczna, uparcie trwająca szarość, nieznośny stan pomiędzy czernią i bielą. Niebo zostało zamknięte, przykryte grubym całunem z gęstych chmur, piekło zupełnie odizolowane wyło w swojej udręce. Mężczyzna błąkał się po tym martwym świecie, na skraju rozpaczy i szaleństwa. Szukał światła. Jak wcześniej spotkane dusze zafascynowane blaskiem niebios, tak i on zaczął pragnąć tego samego. Byle tylko uciec od tej szarości...
W końcu znalazł coś, do czego mógł dążyć pośród pozostałości po umarłym świecie.
W niebie były dziury. Jak w prawdziwym domu niebieskim, firmament posiadał okna. Były one nieliczne, znajdowały się w znacznym oddaleniu od siebie. Dziury te wyglądały jak uchybienia w boskim planie, braki pomiędzy szczelnym kocem z chmur. Musiało to być jednak celowe, bo czasem dało się zobaczyć jasne twarze w owych prześwitach w niebie. Jakby wyglądali przez okna podziwiać ten zniszczony padół...
Początkowo mężczyzna próbował zwrócić na siebie uwagę tych z góry. Nikt jednak nie reagował na jego wołania. Nawet jego jedyny towarzysz, wiatr tańczący na wypalonych równinach, nie pomagał mu i nie unosił jego krzyków pod niebiosa. Stracił więc nadzieję na to, że ktoś mu pomoże. Wędrował w poszukiwaniu niebieskich okiennic, karmiąc się blaskiem z nich wypadającym.
Trud niekończącej się egzystencji zdarł mu podeszwy stóp i głos. Nie mógł już krzyczeć z rozpaczy.
Mężczyzna stracił możliwość dalszej podróży. Nie mógł, nie potrafił iść dalej. Głód wysysał z niego te resztki sił, które Bóg miał litość mu zostawić. Nawet nie był pewny, czy jest sens w tym co robi. Nie miał gdzie iść i po co. Nie miał powodu do istnienia. A jednak wciąż szedł, pociągał nogę za nogą choć te odmawiały już posłuszeństwa. W końcu padł na suchą ziemię, dając się jej objąć, zbyt wycieńczony by kontynuować wędrówkę. Powieki próbowały się złączyć, otwierając przed oczyma mężczyzny krainę snu, lecz ten nie mógł zasnąć. Trwał w miejscu pomiędzy życiem, śmiercią i snem.
- Jesteś królem. - usłyszał głos. Zabawne, uznał że to wiatr postanowił się odezwać. W jego wyobrażeniach głos wiatru byłby szeptem, delikatnie poruszającym zmysły, ledwie zauważanym dźwiękiem na granicy realności. Ale ten głos był pewny swej rzeczywistości, czysty, mocny, miły dla ucha.
Mężczyzna otworzywszy oczy, wciąż uważał że trwa w śnie.
Jego własny, prywatny choć opuszczony świat już nie był pusty. Zamieszkała go istota równie namacalna co on sam. Z pewnością to nie była jedna z dusz. Intruz siedział po turecku naprzeciw mężczyzny, uśmiechając się samymi ustami, ubrany w proste, męskie odzienie. Jego skrzydła zamiatały kurz, tracąc tym samym część ze swej bieli. [...] Na ziemi pojawił się anioł o oczach koloru bursztynu.
- Huh? Jak to - królem? - mężczyzna spojrzał nieprzytomnie na skrzydlatą istotę. Świadomość, że coś jest nie tak, powoli przebijała się do jego umysłu, lecz póki co wciąż trwał nie zdziwiony.
- Jesteś królem, ponieważ masz teraz cały świat na własność. Raduj się. - odparł uprzejmie anioł. Miał skórę niewiele ciemniejszą od skrzydeł, włosy krótkie, ciemne. Nie pasował do obrazu zniszczenia, rozpościerał się od horyzontu po obrzeża piekieł.
Zapadło milczenie. Zmęczony człowiek wciąż próbował oswoić myśli, a jego rozmówca zadowalał się obserwacją.- Co tu robisz? - mężczyzna wstał, odzyskując kontrolę nad sobą. Wbił w intruza spojrzenie żądające odpowiedzi.
- Obserwuję jedynego człowieka na ziemi. Wiesz, wciąż się zastanawiam jak Pan mógł zapomnieć o kimś.
Słowa anioła przypomniały mu historię, którą opowiadała dusza starszego człowieka. O zostawionej na ziemi istocie, która sama musiała sobie wytyczyć drogę do raju. Wzdrygnął się. - Jesteś aniołem, tak? Przysłał cię Bóg? - wypluł z siebie te pytania, jakby paliły mu krtań.
- Nie, On wciąż nie wie, że tu jesteś. Przynajmniej mi nic o tym nie wiadomo. Przybyłem tu, bo szkoda mi cię. - uśmiechnął się bezradnie. Jego skrzydła załopotały, łapiąc wiatr. - I owszem, jestem aniołem. Ludzie zwykli mnie nazywać archaniołem Michałem.
Początkowo anioł nie uzyskał żadnej odpowiedzi. Mężczyzna wpatrywał się w niego z niedowierzaniem, niezdarnie składając myśli w słowa.
- I co zamierzasz teraz zrobić? - zapytał niepewnie.
- Zagrać w karty. - powiedziawszy to, Michał wstał, ukazując płócienną torbę na której siedział. Wyciągnął z niej wyświechtaną talię kart, po czym zaczął je tasować. Człowiek przyglądał mu się zdziwiony. Na pytanie, czy zagra, pokręcił głową powoli.
- Nie wiem nawet, jak się w to gra.
- Doprawdy? Przecież ludzie w to grają od zarania dziejów! Niemożliwe, żeby... - urwał. Ściągnął brwi, skupiając spojrzenie na mężczyźnie. - Czy ty pamiętasz cokolwiek ze swojego życia?
- Nie.
- Niczego? Nawet swojego imienia? - anioł nawet nie ukrywał zdziwienia. Wciąż jednak uparcie tasował karty.
- Nie, nie wiem jak mam na imię. Jedyne co pamiętam, to mowa. - uśmiechnął się smutno, wiedząc, że rozczarowuje rozmówcę.
- Hmm... - skrzydła Michała zaczęły nerwowo ocierać się o siebie. - W takim razie, mogę nadać ci imię, człowieku odarty ze wspomnień?
Człowiek odarty ze wspomnień wzruszył ramionami, stwierdzając że w sumie nic mu to nie szkodzi. Archanioł uśmiechnął się na to, a w jego oczach zalśniła jakaś przebiegłość.
- Fantastycznie. Bądź więc Abaddonem. - na te słowa człowiek dotąd bez imienia przechylił głowę w bok, nie rozumiejąc czegoś.
- Jest w tym jakiś haczyk?
Michał zaśmiał się znad wymiętej talii. Zaczął ją segregować na dwa stosiki.- Nic z czym nie miałbyś wcześniej czegoś wspólnego. - powiedziawszy to, odkrył jedną ze swoich kart, tę na samym wierzchu. Był to król trefl, brodaty, poważny starzec w dumnej koronie. Archanioł spojrzał zachęcająco na swego przeciwnika.
- Eee, co mam zrobić? - Abaddon spojrzał na papierowe prostokąty bezradnie. Jego pytanie zostało przyjęte kolejnym anielskim śmiechem.
- Po prostu odkryj pierwszą kartę i zobaczymy kto wygra.
Mężczyzna uczynił to, co mu kazano. Kartą, którą odsłonił był as kier. Michał klasnął w dłonie.
- No, to postanowione. Pomogę ci dotrzeć do nieba.
Człowiek nie potrafił pojąć toku myślenia anioła, toteż rzucił mu sceptyczne spojrzenie.
- A skąd wiesz, czy ja chcę dotrzeć do nieba?
- A chcesz tu zostać? - odpowiedział mu pytaniem, patrząc poważnie na zmiętą sylwetkę mężczyzny.
-..Nie. - zmieszany Abaddon odwrócił wzrok, spoglądając na ciemne zarysy gór na horyzoncie. - A wpuszczą mnie tam?
- To zależy od ciebie.
W powietrze pofrunęło ludzkie westchnięcie. Z trzaskiem kości istota wyzuta ze wspomnień podniosła się i stwierdziła, że i tak nie ma nic do stracenia.
Michał Anioł był dziwnym stworzeniem. Z smutną fascynacją przyglądał się martwej skorupie ziemskiej, by potem rozprawiać o sprzecznościach ludzi przez godziny, by jeszcze później zamilknąć na okres czasu tak długi, że nie opłacało się go liczyć. Prowadził Abaddona przez świat, malując mu przed oczyma obraz raju. Mówił :
- Raj to nie jest takie miejsce, gdzie wszystko jest idealne. Wyobrażenia ludzkie o Edenie były błędne. Raj zawsze był, jest i będzie miejscem w którym nie ma zła. To azyl, miejsce stworzone tylko i wyłącznie dla szczęścia ludzi. Będąc tam, wciąż musisz pracować na szczęście. Ale nikt i nic nie ma prawa w tym ci przeszkodzić. Nie ma smutku, zawiści, gniewu, cierpienia, chorób i śmierci. Tak wygląda Eden.
Powtarzał to dość często. Gdy opowiadał o niebie, w jego oczach lśniły ogniki, które tak zachwycały dusze podczas sądu ostatecznego. Czasem Abaddon specjalnie zapytywał o raj, by zobaczyć to niesamowite światło.
Już wcześniej mężczyzna zauważył, że jest uzależniony od blasku przynależnego niebu. Będąc długo odizolowanym od niego tracił siły, chęci i postanowienia. Z tego powodu archanioł wzlatywał co jakiś czas ku zachmurzonemu dachowi świata. Wracał z złotym światłem złapanym w szklaną kulę i trzymał je dopóty Abaddon się nie nasycił bądź dopóty nie wyblakło zupełnie. Człowiek nigdy mu nie podziękował, ale anioł i tak wyczuwał wdzięczność, która wręcz biła od niego.
W którymś momencie znaleźli miasto. Miasto zapełnione po brzegi trupami budowli, o wypaczonych, asfaltowych drogach oddechowych. Czas niespiesznie zaciskał palce na pozostałościach po cywilizacji, krusząc je i łamiąc bez zbędnych czułości. W owym mieście królował zapach kurzu mieszający się z odorem śmierci. I choć nie było widać ciał ni szkieletów, wyczuć można było ich namacaną obecność. Okolica była nawiedzona, choć to głupio brzmi zważywszy na to, że wszystkie duchy opuściły ziemię.
Pomiędzy zawalonymi budynkami wszechobecna szarość zyskiwała ciemniejszy odcień, spowijał ją cień upadającej ludzkości. Ani Abaddon ani Michał nie czuli się tam dobrze. Zostali tam jednak przez jakiś czas, jakby chcąc coś sobie udowodnić.
- Stopy mnie bolą. - mruknął człowiek, sadowiąc się wygodnie na betonowym bloku. Został zignorowany. Archanioł wpatrywał się w miejską dżunglę jakby z żalem. Nie chcąc go wyprowadzać z tego dziwnego stanu, Abaddon podtrzymał milczenie. Zaczął skrobać rysunki w ścianie domu, która niemal dotykała jego ramienia. Trwało to dość długo, to współistnienie ciszy z hałasem odpadającego tynku.
- Słyszałeś może historię o człowieku zapomnianym podczas sądu ostatecznego? - zapytał Michał, odwracając wzrok od pokazu upadku ludzkiej architektury. Mężczyzna potaknął.
Jego skrzydlaty towarzysz zaśmiał się. - Oczywiście, że tak, w końcu sam ci ją opowiadałem.
- Co?! - zaskoczony człowiek aż wstał. - Przecież opowiadał mi ją starzec podczas sądu, a nie..!
Śmiech. On chyba przesadzał z tą radością.
- Wiesz, my anioły, mamy parę sztuczek w zanadrzu. Więc uwierz, że to ja zabawiałem twoich braci podczas tego wydarzenia.
- Jezu... - szepnął Abaddon. Nie był w stanie uwierzyć w coś takiego.
- Nie bluźnij. - upomniał go rozmówca.
- A tak, przepraszam. - kiwnął z głupim uśmiechem.
Książę Niebieski, jak czasem ludzie mówili na Michała, machnął ręką oddając sytuację na pożarcie zapomnieniu i podjął porzucony temat. - Widzisz, w tej historii ów człowiek zupełnie jak ty musi dojść do nieba sam. Wtedy jednak pominąłem jeden szczegół, w sumie dość ważny. Otóż ten człowiek miał wybór. Pan zawsze daje wam wolną wolę. Mógł wybrać samotną drogę do raju bądź... - zawiesił głos dramatycznie, a jego spojrzenie przybrało ten rzadko spotykany, poważny wyraz. - pustkę. Mógł zostać wrzucony do pustki i trwać tam przez wieczność, bez uczuć by nie cierpiał. I wiesz, ty stoisz przed tym samym wyborem.
Abaddon zjechał dłonią trzymaną na ścianie budynku w dół, nie planowanie rysując w tynku pionową linię. Zamrugał oczyma. - J-jak to? Mam wybór..? - miał wrażenie, że archanioł wziął sobie za punkt honoru sprawdzenie granic jego zadziwienia.
- Owszem. Tylko zastanów się dobrze. - skrzydła podkreśliły jego słowa, poruszywszy się gwałtownie.
Człowiek zszył wargi milczeniem.
- To dlaczego nie powiedziałeś mi tego na początku, a prowadziłeś mnie aż tutaj?
- Byś zrozumiał, że to nie jest łatwa droga.- To co, teraz pokażesz mi pustkę?
- Ha, ha, bystry jesteś. - anioł skinął głową z uznaniem, po czym machnął lewym skrzydłem, całkowicie je rozprostowując. Abaddon nigdy nie widział jego upierzenia w pełnej okazałości, toteż wpatrywał się w nie jak zaczarowany. Wzbudziło to w nim zachwyt, a jednocześnie jakiś pierwotny lęk. Nie mógł oderwać wzroku od śnieżnobiałych piór przykrytych cienką warstwą kurzu. Zapewne dlatego nie zauważył, jak dotyk anielskich pierzy wzmaga ciemność, dopóki ta zupełnie go nie oślepiła.
Chwilę jeszcze widział archanioła Michała, Księcia na Niebie, wśród gęstego mroku. Potem zniknął, pochłonęła go nieprzejedzona czerń.
Abaddon został sam pośród pustki z własnym strachem uczepionym ramienia.
Lepka, czarna nicość otaczała go z każdej strony, dusiła, zgniatała, zarzynała, miażdżyła, kruszyła, masakrowała, krzyżowała, niszczyła czule. Każda, co śmielsza myśl ginęła w niewyjaśnionych okolicznościach. Najgorszy był jednak kleisty strach, który wpełzł do duszy Abaddona, przywłaszczając sobie jego osobę. Lęk zabierał cenny oddech, związywał wszelkie marzenia o ucieczce. Mężczyzna nie wiedział, gdzie jest. Jak stąd uciec. Nie umiał się ruszyć, zmusić do czegokolwiek. Gdzie on, do cholery, jest?! Bał się, tak bardzo się bał. Gdyby mógł, zacząłby krzyczeć o pomoc. Lecz ciemność wpychała mu się w usta za każdym razem, gdy je otwierał.
Był w pułapce, która nie miała granic.
Próbował złapać pustkę, oswoić ją wraz z lękiem.Wmawiał sobie, że to nic, że to sen, że gdy tylko otworzy oczy, wszystko minie. A gdy otwierał oczęta, czuł się jakby patrzył śmierci w twarz. Kolejny, gwałtowny atak strachu. Wołał w duchu Boga. Uparcie, nieprzerwanie, dopóki jego myśli tworzyły nierozerwaną nić. Jednak coś się stało. W pewnym momencie przestało mu zależeć. Dryfował bezwiednie pośród pustki, wbijając spojrzenie zmęczonych, zielonych oczu w ciemność. Abaddon nie czuł już strachu, który uleciał z jego duszy bez ostrzeżenia. Podstępny uciekinier zabrał ze sobą emocje, dlatego też Abaddon nie czuł już nic. Był jak obraz z którego wygnano kolory. Zabrał manatki nawet nieugięty czas, więc mężczyzna był zupełnie sam. Na granicy istnienia wegetował przez wieczność, będąc i nie będąc zarazem.
..jakby był tam zawsze...
Człowiek bez przeszłości, bez imienia, bez życia. Stał się częścią pustki, gdy ta zabrała mu znaczenie i osobowość. Przeistoczył się w ciemność, w jej jaśniejsze oblicze. Nie miał nawet własnych myśli. Gdzieś w jego podświadomości jakiś odległy głos błagał o powrót strachu, byleby wydostać się z tego impasu. Głos został zdławiony. Abaddon stracił siebie. Zginął jeszcze za życia, o ile można to nazwać życiem.
I..?
Już mu nie zależało.
Światło. Światło..? Zamrugał oczyma, które nie były przyzwyczajone do czegokolwiek jaśniejszego od czerni. Ujrzał niebo odziane w odcienie szarości, blade i jak zwykle zimne. Chciał otworzyć oczy, ale zorientował się, że są już otwarte.
- Abaddon? W porządku? - głos niby daleki, a zarazem bliski. Jakby dobiegał zza szyby... Znał go.
- Co się dzieje? - zapytał głupio. Zdziwił się, że jego usta potrafiły mówić.
- Wróciłeś z pustki. - co za nieznośnie wesoły głos. Na pewno go znał.
- Jakiej pustki? - poruszał wargami, ale ledwo co było słychać.
Głos westchnął. Jakieś prześwity niewyraźnych wspomnień rozbłysły w jego umyśle. Ktoś, kto nie był mu obcy, wzdychał w ten sam sposób.
- Śpij lepiej.
Coś zamknęło mu oczy. Coś rozkazało mu spać. Jego świadomość porwała ciemność.
Gdy Abaddon się obudził, zobaczył to, co zwykł nazywać swoim życiem. Pochmurne niebo, brudne, opustoszałe przestrzenie i charyzmatyczna postać Michała. Stał odwrócony do niego plecami, para jego dumnych skrzydeł lśniła własnym, osobliwym blaskiem. I choć w jego potężnej sylwetce było coś przerażającego, na widok archanioła w człowieku pojawiło się jakieś ciepło. Bo w tym skrzydlatym gościu było coś, co uspokajało. Będąc w jego pobliżu, traciło się na znaczeniu, lecz zyskiwało niepowtarzalne poczucie bezpieczeństwa. I może dlatego jego osoba tak bardzo przyciągała ludzi, zupełnie jak magnes. Od wieków ludzie i anioły byli jak dwa bieguny tego samego magnesu.
Abaddon przyglądał sie jeszcze chwilę Michałowi, po czym zawołał go.
- Co się stało? - głos miał przytomny, cóż to było za zaskoczenie!
Na dźwięk swego imienia Książę Niebios obrócił się i uśmiechnął.
- Poczekaj chwilę, wytłumaczę ci wszystko. Tylko tak sobie myślę, że pewnie dawno nie widziałeś światła. - wskazał głową na przezroczystą kulę wypełnioną złotym blaskiem, która trzymał w dłoniach. Rzucił ją w stronę człowieka. Ten zaś, ujrzawszy światło odpłynął myślami gdzieś daleko, aż za wyspy marzeń. Zniknął. Nie wracał, dopóki w jego oczy nie wprasowało się odbicie owego blasku.
A kiedy oprzytomniał, uśmiechnął się przepraszająco. - No, rzeczywiście, brakowało mi tego. Tam gdzie byłem, nie było... - Abaddon urwał. - Właśnie, gdzie ja, do cholery, byłem?
- W pustce.
- Dlaczego tam byłem?! Przecież tego nie chciałem! - mężczyzna oburzył się, zrywając się z miejsca, co nie było dobrym pomysłem. Zakręciło mu się w głowie.
Anioł spojrzał na niego smutno i odparł :
- Kto wie? Może kolejna pomyłka Pana?
- Michał, do cholery! Powiedz mi, dlaczego musiałem przez to przejść! - krzyczał. - Powiedz mi, dlaczego musiałem... zniknąć. - ostatnie słowa wypowiedział szeptem, jakby nie chciał, by ktokolwiek je usłyszał. Jakby były przeznaczone tylko dla niego.
A Michał milczał. Dopiero po chwili, gdy człowiek uporał się z wspomnieniami, powiedział cicho.
- Nie mógłbyś wybrać, gdybyś nie wiedział, jak wygląda pustka. Teraz już masz pełen obraz. Teraz możesz wybierać, Abaddonie.
Mężczyzna jęknął. Nie chciał wybierać.
- Co to w ogóle jest ta pustka..? - wpatrywał się w ciemną linię horyzontu odgradzającą ziemię od niebios. W jego głosie pobrzmiewało echo dawno umarłego lęki.
- To jest miejsce, którego Pan nie zagospodarował. Tak wyglądał kiedyś świat, jesteś w stanie to sobie wyobrazić?
Abaddon pokręcił głową. Pomyśleć, że Bóg musiał trwać w takim stanie przez wieczności. Zapadła cisza, wypełniona jedynie szeptem wiatru.
- A ty? - zapytał nagle anioła.
Michał przechylił głowę na bok pytająco. - Co ja?
- Co ty byś wybrał?
Zaśmiał się. I stwierdził, że on nie musi wybierać.
Znów milczenie zaowocowało gęstą ciszą. Archanioł usiadł na brudnej ziemi i wpatrywał się w niebo. Jego towarzysz myślał w tym czasie gorączkowo. Ze zmarszczonymi brwiami wpatrywał się uparcie w kamień przy jego stopach, a w jego oczach widać było odbicia myśli. Trwało to dość długo, lecz nie było nikogo, kto by mierzył czas. Więc czasu nie było.
- Dlaczego ja muszę przez to wszystko przechodzić? - Abaddon odwrócił wzrok od szarej powierzchni skały i spojrzał na anioła. Słyszał pękającą z hukiem ciszę. A może to tylko wiatr...
- Gdybyś pamiętał, wiedziałbyś. - odparł Michał, nie patrząc na niego. - Ale spokojnie, kiedyś ci się przypomni,
- Skoro tak to muszę odpokutowywać, to może lepiej niech nie wiem, co zrobiłem za życia... - mruknął w swoje dłonie, którymi właśnie zakrywał swoje usta. Skórę miał zlodowaciałą, a chłodne powietrze tylko pogarszało sprawę. Objął kolana rękoma i położył na nich głowę. Zerknął zielonymi oczyma na niebo, potem na Księcia Niebieskiego. W końcu popatrzył na swoje dłonie. Nie było na nich krwi.
- Pójdę. Pójdę do raju. I proszę, pomóż mi tam dojść. - wyrazy potoczyły się z jego ust pewnie. Zdecydował. Uśmiech zadrżał w kącikach ust anioła na te słowa. Kiwnął głową.
Abaddon zamknął oczy, czując jak zimno zaciska mu na szyi szpony i jak ciepło rozlewa się po jego duszy. Pod uginającymi się powiekami zdążył jeszcze zobaczyć szary horyzont. Czuł, że gdy się obudzi, będzie w stanie dotknąć tamtej odległej linii. Pójdzie w stronę czekającego nań jutra.
- Kto jest teraz? - znudzony zapytał stojący obok zarys sylwetki młodego chłopaka, by po prostu przyćmić królującą nudę.
- Kończy się prehistoria, zaraz będzie starożytność, a to trochę potrwa... - w mlecznych kłębach które tworzyły postać młodzieńca zalśniły iskierki uśmiechu. Chłopak milczał chwilę, mierząc rozmówcę spojrzeniem świecących, błękitnych oczu. Po chwili zagaił, chyba mu również dokuczała nuda. - A w sumie to waćpan skąd jest?
- Nie wiem. - odparł mu mężczyzna, obserwując suchą ziemię. Był dziwnie realny.
- Niech waćpan sobie nie żartuje, to sąd ostateczny! Każdy wie skąd jest i czym zawinił. - dusza oburzyła się, ukrywając to pod kolejnym uśmiechem.
- A pan, skąd? - człowiek zignorował jego wywód, zadał pytanie, w sumie nie będąc ciekawym odpowiedzi.
- Urodził się żem w średniowieczu. - odrzekł młodzieniec, zginając się w dworskim ukłonie. Dym składający się na jego ubrania (pokrwawioną marynarkę, spodnie pod kolor, koszulę) zmiął się, skurczył, po czym wydął gdy postać się wyprostowała.
Został poczęstowany sceptycznym spojrzeniem.
- Nie wygląda pan na średniowiecze.
Dusza jakby tego nie usłyszała, bo wyszczerzyła zęby głupawo i wdała się w rozmowę z innym sąsiadem. Miliony odrębnych, gęstych mgieł w różnych odcieniach szarości przeplatały się ze sobą, gubiąc dane tożsamościowe ludzkości. Duchy tłoczyły się jak w puszce z sardynkami, jedynie czasem któryś po porostu znikał w snopie rażącego światła.
Mężczyzna pokręcił głową, odwrócił się i odszedł, przepychając się przez tłum. Skierował się w stronę dość pokaźnego zbiorowiska duchów, układającego się w coś na rodzaj okręgu. Gdy trochę się zbliżył, zauważył w środku koła poustawiane w wieże słoje, wypełnione złotym blaskiem. Widocznie któraś z bardziej zaradnych dusz zdołała złapać boskie światło i stworzyć z niego rozrywkę. Zaśmiał się cicho, sam nie wiedział dlaczego. Nogi, dziwnie niepokorne pognały w tamtą stronę.
Mgliste sylwetki wpatrywały się w słoje uparcie, z fascynacją i pasją. Jakaś dusza o konturach starca opowiadała historie wszystkim chętnych. Starszy pan pozyskał całkiem sporą publikę, która co jakiś czas wzdychała teatralnie bądź pokrzykiwała.
Człowiek nadstawił ucha otoczonego rdzawymi kosmykami włosów.
- Posłyszałem też od mego pradziada taką historię. Podczas któregoś sądu ostatecznego, nikt już nie pamięta, która to już pętla czasu była, Pan Bóg popełnił błąd. Tak, kochaneczki, Pan Bóg popełnił błąd. Wypadło z jego boskiej głowy zupełnie pamięć o pewnym człowieku. I został ów człek nieosądzony! Sam na pustej ziemi musiał sobie poradzić. Postanowił dotrzeć do Raju na własną rękę. Wędrował, wędrował, póty jego dusza zupełnie się nie wypaliła. Stracił wszystek sił, nawet zaczął wątpić w niebo. A padł ze zmęczenia tuż przed jego bramami! Pan jednak zorientował się, że brakuje jednej duszy i wziął go do siebie. Pomyślcie tylko, kochani, zostać samemu, być zapomnianym przez Boga! (tu starzec dał czas publice, by ta poszmerała sobie i pokrzyczała okrzykami pełnymi strachu) Jednakowoż, jak zawsze, Bóg pokazał swe miłosierdzie. (aplauz)
Historia ta nie wzruszyła nic w mężczyźnie, nie wywołała żadnych emocji. Stał bezcelowo, obserwując wręcz drwiąco żywe duszyczki. Część zaspokajała swój głód blasku, drudzy zaś dawali upust swej ciekawości.
Odszedł stamtąd. Położył się na wyjałowionej ziemi, zamknął oczy i zasnął. Straszliwy sąd ostateczny przypominał targowisko.
Gdy się obudził, starożytność zniknęła za bramami piekieł bądź niebios, w zależności od przypadku. Średniowiecze niknęło w oczach, rozliczało się boleśnie za swe grzechy. Zabawne, młodzieniec w pokrwawionej marynarce wciąż pozostał niewezwany. Mężczyzna zamknął ponownie oczy, nie mając ochoty wysłuchiwać jęków duchów. Wsłuchiwał się jeszcze chwilę w muzykę aniołów, w trzepot ich skrzydeł, nie będąc pewnym przekroczył nikłą granicę pomiędzy snem a jawą. Dochodziły do jego uszu urywki rozmów, układające się w historię ludzkości. Nie mógł znieść jednak świadomości, że on nie ma co opowiadać. Nic nie pamiętał.
Zasnął, jakaś dobra moc zesłała na niego zbawczy sen.
Jak pusto! Na największej równinie umarłego świata pozostało zaledwie kilka duchów. Brama piekieł wyzierała czarną dziurą w ziemi, stanowiąc jedyny istotny element krajobrazu, prócz nieba, które niemal całowało spierzchnięte ziemskie usta. Całość sprawiała wrażenie opuszczonego pola bitwy. Mężczyzna zerwał się z ziemi i zaczął krążyć pomiędzy pozostałymi duszami. One były jednak zbyt zaaferowane bliskim spotkaniem z Bogiem, by móc opowiadać o czymś co nie jest ich spowiedzią. Jedynie dusza pewnej smutnej kobiety była w stanie odpowiedzieć na jego nerwowe pytania.
- O, proszę. Ty, największy i wszechwiedzący człowiek pytasz jakąś zwykłą duszę? Ha, ha! - w jej mglistej twarzy utworzyła się dziura, z której ulatywał perlisty śmiech. - Nie wiesz? Naprawdę nie wiesz? Zaraz osądzą ostatnich z ostatnich, a ty zapewne pójdziesz na samym końcu. Oby na tę chwilę Bóg zapomniał co to miłosierdzie.
Mówiąc to, prychała co jakiś czas butnie, spoglądając na rozmówcę jak na robactwo.
On zaś nie do końca rozumiał, słowa wydawały się być toporne, obce, niepojęte. W końcu zajrzał w zielone światełka, imitujące jej oczy i wyszeptał smutno. - Ale kiedy zasypiałem, było dopiero średniowiecze...
Na te słowa kobieca sylwetka zatrzęsła się, najwyraźniej się śmiejąc. - Proszę cię. Przecież dusze nie śpią.
Nie odpowiedział. Jego wzrok muskał progi nieba, z którego zaczęły spływać anioły. Jego rozmówczyni zniknęła, pozostałe dusze także. A jego otoczyła cisza niesiona przez anielskie skrzydła.
Bezgłos, który zapadł był wszechwładny. Wiązał i niszczył w zarodku każdy dźwięk, próbujący go przeciąć. Lecz w końcu, po wieczności a może tylko chwili, jego pozornie nieskończone panowanie przerwał huk. Nie był on ludzki, ani anielski, ani nawet piekielny. Był to huk uosabiający boską potęgę. Ziemia wokół piekielnych wrót zaczęła pęcznieć i wybrzuszać się, bulgotać obrzydliwie. Z umęczonych wnętrzności planety wyłonił się kamienny mur odgradzający bramę od reszty martwej Ziemi, tak wysoki, że zdawał się zbierać mgłę z obłoków. Wokół rosnącej góry krzątały się anioły, szepcące cicho słowa w boskim języku. A potem wszystko ucichło. Skrzydlaci posłańcy zniknęli, niebo zachmurzyło się, zostawiając ziemię samą. Pod niebiosami unosił się tylko krzyk samotnego mężczyzny.
Nie było już więcej dni i nocy. Nie było ciemności ani światła.
Jedynie wieczna, uparcie trwająca szarość, nieznośny stan pomiędzy czernią i bielą. Niebo zostało zamknięte, przykryte grubym całunem z gęstych chmur, piekło zupełnie odizolowane wyło w swojej udręce. Mężczyzna błąkał się po tym martwym świecie, na skraju rozpaczy i szaleństwa. Szukał światła. Jak wcześniej spotkane dusze zafascynowane blaskiem niebios, tak i on zaczął pragnąć tego samego. Byle tylko uciec od tej szarości...
W końcu znalazł coś, do czego mógł dążyć pośród pozostałości po umarłym świecie.
W niebie były dziury. Jak w prawdziwym domu niebieskim, firmament posiadał okna. Były one nieliczne, znajdowały się w znacznym oddaleniu od siebie. Dziury te wyglądały jak uchybienia w boskim planie, braki pomiędzy szczelnym kocem z chmur. Musiało to być jednak celowe, bo czasem dało się zobaczyć jasne twarze w owych prześwitach w niebie. Jakby wyglądali przez okna podziwiać ten zniszczony padół...
Początkowo mężczyzna próbował zwrócić na siebie uwagę tych z góry. Nikt jednak nie reagował na jego wołania. Nawet jego jedyny towarzysz, wiatr tańczący na wypalonych równinach, nie pomagał mu i nie unosił jego krzyków pod niebiosa. Stracił więc nadzieję na to, że ktoś mu pomoże. Wędrował w poszukiwaniu niebieskich okiennic, karmiąc się blaskiem z nich wypadającym.
Trud niekończącej się egzystencji zdarł mu podeszwy stóp i głos. Nie mógł już krzyczeć z rozpaczy.
Mężczyzna stracił możliwość dalszej podróży. Nie mógł, nie potrafił iść dalej. Głód wysysał z niego te resztki sił, które Bóg miał litość mu zostawić. Nawet nie był pewny, czy jest sens w tym co robi. Nie miał gdzie iść i po co. Nie miał powodu do istnienia. A jednak wciąż szedł, pociągał nogę za nogą choć te odmawiały już posłuszeństwa. W końcu padł na suchą ziemię, dając się jej objąć, zbyt wycieńczony by kontynuować wędrówkę. Powieki próbowały się złączyć, otwierając przed oczyma mężczyzny krainę snu, lecz ten nie mógł zasnąć. Trwał w miejscu pomiędzy życiem, śmiercią i snem.
- Jesteś królem. - usłyszał głos. Zabawne, uznał że to wiatr postanowił się odezwać. W jego wyobrażeniach głos wiatru byłby szeptem, delikatnie poruszającym zmysły, ledwie zauważanym dźwiękiem na granicy realności. Ale ten głos był pewny swej rzeczywistości, czysty, mocny, miły dla ucha.
Mężczyzna otworzywszy oczy, wciąż uważał że trwa w śnie.
Jego własny, prywatny choć opuszczony świat już nie był pusty. Zamieszkała go istota równie namacalna co on sam. Z pewnością to nie była jedna z dusz. Intruz siedział po turecku naprzeciw mężczyzny, uśmiechając się samymi ustami, ubrany w proste, męskie odzienie. Jego skrzydła zamiatały kurz, tracąc tym samym część ze swej bieli. [...] Na ziemi pojawił się anioł o oczach koloru bursztynu.
- Huh? Jak to - królem? - mężczyzna spojrzał nieprzytomnie na skrzydlatą istotę. Świadomość, że coś jest nie tak, powoli przebijała się do jego umysłu, lecz póki co wciąż trwał nie zdziwiony.
- Jesteś królem, ponieważ masz teraz cały świat na własność. Raduj się. - odparł uprzejmie anioł. Miał skórę niewiele ciemniejszą od skrzydeł, włosy krótkie, ciemne. Nie pasował do obrazu zniszczenia, rozpościerał się od horyzontu po obrzeża piekieł.
Zapadło milczenie. Zmęczony człowiek wciąż próbował oswoić myśli, a jego rozmówca zadowalał się obserwacją.- Co tu robisz? - mężczyzna wstał, odzyskując kontrolę nad sobą. Wbił w intruza spojrzenie żądające odpowiedzi.
- Obserwuję jedynego człowieka na ziemi. Wiesz, wciąż się zastanawiam jak Pan mógł zapomnieć o kimś.
Słowa anioła przypomniały mu historię, którą opowiadała dusza starszego człowieka. O zostawionej na ziemi istocie, która sama musiała sobie wytyczyć drogę do raju. Wzdrygnął się. - Jesteś aniołem, tak? Przysłał cię Bóg? - wypluł z siebie te pytania, jakby paliły mu krtań.
- Nie, On wciąż nie wie, że tu jesteś. Przynajmniej mi nic o tym nie wiadomo. Przybyłem tu, bo szkoda mi cię. - uśmiechnął się bezradnie. Jego skrzydła załopotały, łapiąc wiatr. - I owszem, jestem aniołem. Ludzie zwykli mnie nazywać archaniołem Michałem.
Początkowo anioł nie uzyskał żadnej odpowiedzi. Mężczyzna wpatrywał się w niego z niedowierzaniem, niezdarnie składając myśli w słowa.
- I co zamierzasz teraz zrobić? - zapytał niepewnie.
- Zagrać w karty. - powiedziawszy to, Michał wstał, ukazując płócienną torbę na której siedział. Wyciągnął z niej wyświechtaną talię kart, po czym zaczął je tasować. Człowiek przyglądał mu się zdziwiony. Na pytanie, czy zagra, pokręcił głową powoli.
- Nie wiem nawet, jak się w to gra.
- Doprawdy? Przecież ludzie w to grają od zarania dziejów! Niemożliwe, żeby... - urwał. Ściągnął brwi, skupiając spojrzenie na mężczyźnie. - Czy ty pamiętasz cokolwiek ze swojego życia?
- Nie.
- Niczego? Nawet swojego imienia? - anioł nawet nie ukrywał zdziwienia. Wciąż jednak uparcie tasował karty.
- Nie, nie wiem jak mam na imię. Jedyne co pamiętam, to mowa. - uśmiechnął się smutno, wiedząc, że rozczarowuje rozmówcę.
- Hmm... - skrzydła Michała zaczęły nerwowo ocierać się o siebie. - W takim razie, mogę nadać ci imię, człowieku odarty ze wspomnień?
Człowiek odarty ze wspomnień wzruszył ramionami, stwierdzając że w sumie nic mu to nie szkodzi. Archanioł uśmiechnął się na to, a w jego oczach zalśniła jakaś przebiegłość.
- Fantastycznie. Bądź więc Abaddonem. - na te słowa człowiek dotąd bez imienia przechylił głowę w bok, nie rozumiejąc czegoś.
- Jest w tym jakiś haczyk?
Michał zaśmiał się znad wymiętej talii. Zaczął ją segregować na dwa stosiki.- Nic z czym nie miałbyś wcześniej czegoś wspólnego. - powiedziawszy to, odkrył jedną ze swoich kart, tę na samym wierzchu. Był to król trefl, brodaty, poważny starzec w dumnej koronie. Archanioł spojrzał zachęcająco na swego przeciwnika.
- Eee, co mam zrobić? - Abaddon spojrzał na papierowe prostokąty bezradnie. Jego pytanie zostało przyjęte kolejnym anielskim śmiechem.
- Po prostu odkryj pierwszą kartę i zobaczymy kto wygra.
Mężczyzna uczynił to, co mu kazano. Kartą, którą odsłonił był as kier. Michał klasnął w dłonie.
- No, to postanowione. Pomogę ci dotrzeć do nieba.
Człowiek nie potrafił pojąć toku myślenia anioła, toteż rzucił mu sceptyczne spojrzenie.
- A skąd wiesz, czy ja chcę dotrzeć do nieba?
- A chcesz tu zostać? - odpowiedział mu pytaniem, patrząc poważnie na zmiętą sylwetkę mężczyzny.
-..Nie. - zmieszany Abaddon odwrócił wzrok, spoglądając na ciemne zarysy gór na horyzoncie. - A wpuszczą mnie tam?
- To zależy od ciebie.
W powietrze pofrunęło ludzkie westchnięcie. Z trzaskiem kości istota wyzuta ze wspomnień podniosła się i stwierdziła, że i tak nie ma nic do stracenia.
Michał Anioł był dziwnym stworzeniem. Z smutną fascynacją przyglądał się martwej skorupie ziemskiej, by potem rozprawiać o sprzecznościach ludzi przez godziny, by jeszcze później zamilknąć na okres czasu tak długi, że nie opłacało się go liczyć. Prowadził Abaddona przez świat, malując mu przed oczyma obraz raju. Mówił :
- Raj to nie jest takie miejsce, gdzie wszystko jest idealne. Wyobrażenia ludzkie o Edenie były błędne. Raj zawsze był, jest i będzie miejscem w którym nie ma zła. To azyl, miejsce stworzone tylko i wyłącznie dla szczęścia ludzi. Będąc tam, wciąż musisz pracować na szczęście. Ale nikt i nic nie ma prawa w tym ci przeszkodzić. Nie ma smutku, zawiści, gniewu, cierpienia, chorób i śmierci. Tak wygląda Eden.
Powtarzał to dość często. Gdy opowiadał o niebie, w jego oczach lśniły ogniki, które tak zachwycały dusze podczas sądu ostatecznego. Czasem Abaddon specjalnie zapytywał o raj, by zobaczyć to niesamowite światło.
Już wcześniej mężczyzna zauważył, że jest uzależniony od blasku przynależnego niebu. Będąc długo odizolowanym od niego tracił siły, chęci i postanowienia. Z tego powodu archanioł wzlatywał co jakiś czas ku zachmurzonemu dachowi świata. Wracał z złotym światłem złapanym w szklaną kulę i trzymał je dopóty Abaddon się nie nasycił bądź dopóty nie wyblakło zupełnie. Człowiek nigdy mu nie podziękował, ale anioł i tak wyczuwał wdzięczność, która wręcz biła od niego.
W którymś momencie znaleźli miasto. Miasto zapełnione po brzegi trupami budowli, o wypaczonych, asfaltowych drogach oddechowych. Czas niespiesznie zaciskał palce na pozostałościach po cywilizacji, krusząc je i łamiąc bez zbędnych czułości. W owym mieście królował zapach kurzu mieszający się z odorem śmierci. I choć nie było widać ciał ni szkieletów, wyczuć można było ich namacaną obecność. Okolica była nawiedzona, choć to głupio brzmi zważywszy na to, że wszystkie duchy opuściły ziemię.
Pomiędzy zawalonymi budynkami wszechobecna szarość zyskiwała ciemniejszy odcień, spowijał ją cień upadającej ludzkości. Ani Abaddon ani Michał nie czuli się tam dobrze. Zostali tam jednak przez jakiś czas, jakby chcąc coś sobie udowodnić.
- Stopy mnie bolą. - mruknął człowiek, sadowiąc się wygodnie na betonowym bloku. Został zignorowany. Archanioł wpatrywał się w miejską dżunglę jakby z żalem. Nie chcąc go wyprowadzać z tego dziwnego stanu, Abaddon podtrzymał milczenie. Zaczął skrobać rysunki w ścianie domu, która niemal dotykała jego ramienia. Trwało to dość długo, to współistnienie ciszy z hałasem odpadającego tynku.
- Słyszałeś może historię o człowieku zapomnianym podczas sądu ostatecznego? - zapytał Michał, odwracając wzrok od pokazu upadku ludzkiej architektury. Mężczyzna potaknął.
Jego skrzydlaty towarzysz zaśmiał się. - Oczywiście, że tak, w końcu sam ci ją opowiadałem.
- Co?! - zaskoczony człowiek aż wstał. - Przecież opowiadał mi ją starzec podczas sądu, a nie..!
Śmiech. On chyba przesadzał z tą radością.
- Wiesz, my anioły, mamy parę sztuczek w zanadrzu. Więc uwierz, że to ja zabawiałem twoich braci podczas tego wydarzenia.
- Jezu... - szepnął Abaddon. Nie był w stanie uwierzyć w coś takiego.
- Nie bluźnij. - upomniał go rozmówca.
- A tak, przepraszam. - kiwnął z głupim uśmiechem.
Książę Niebieski, jak czasem ludzie mówili na Michała, machnął ręką oddając sytuację na pożarcie zapomnieniu i podjął porzucony temat. - Widzisz, w tej historii ów człowiek zupełnie jak ty musi dojść do nieba sam. Wtedy jednak pominąłem jeden szczegół, w sumie dość ważny. Otóż ten człowiek miał wybór. Pan zawsze daje wam wolną wolę. Mógł wybrać samotną drogę do raju bądź... - zawiesił głos dramatycznie, a jego spojrzenie przybrało ten rzadko spotykany, poważny wyraz. - pustkę. Mógł zostać wrzucony do pustki i trwać tam przez wieczność, bez uczuć by nie cierpiał. I wiesz, ty stoisz przed tym samym wyborem.
Abaddon zjechał dłonią trzymaną na ścianie budynku w dół, nie planowanie rysując w tynku pionową linię. Zamrugał oczyma. - J-jak to? Mam wybór..? - miał wrażenie, że archanioł wziął sobie za punkt honoru sprawdzenie granic jego zadziwienia.
- Owszem. Tylko zastanów się dobrze. - skrzydła podkreśliły jego słowa, poruszywszy się gwałtownie.
Człowiek zszył wargi milczeniem.
- To dlaczego nie powiedziałeś mi tego na początku, a prowadziłeś mnie aż tutaj?
- Byś zrozumiał, że to nie jest łatwa droga.- To co, teraz pokażesz mi pustkę?
- Ha, ha, bystry jesteś. - anioł skinął głową z uznaniem, po czym machnął lewym skrzydłem, całkowicie je rozprostowując. Abaddon nigdy nie widział jego upierzenia w pełnej okazałości, toteż wpatrywał się w nie jak zaczarowany. Wzbudziło to w nim zachwyt, a jednocześnie jakiś pierwotny lęk. Nie mógł oderwać wzroku od śnieżnobiałych piór przykrytych cienką warstwą kurzu. Zapewne dlatego nie zauważył, jak dotyk anielskich pierzy wzmaga ciemność, dopóki ta zupełnie go nie oślepiła.
Chwilę jeszcze widział archanioła Michała, Księcia na Niebie, wśród gęstego mroku. Potem zniknął, pochłonęła go nieprzejedzona czerń.
Abaddon został sam pośród pustki z własnym strachem uczepionym ramienia.
Lepka, czarna nicość otaczała go z każdej strony, dusiła, zgniatała, zarzynała, miażdżyła, kruszyła, masakrowała, krzyżowała, niszczyła czule. Każda, co śmielsza myśl ginęła w niewyjaśnionych okolicznościach. Najgorszy był jednak kleisty strach, który wpełzł do duszy Abaddona, przywłaszczając sobie jego osobę. Lęk zabierał cenny oddech, związywał wszelkie marzenia o ucieczce. Mężczyzna nie wiedział, gdzie jest. Jak stąd uciec. Nie umiał się ruszyć, zmusić do czegokolwiek. Gdzie on, do cholery, jest?! Bał się, tak bardzo się bał. Gdyby mógł, zacząłby krzyczeć o pomoc. Lecz ciemność wpychała mu się w usta za każdym razem, gdy je otwierał.
Był w pułapce, która nie miała granic.
Próbował złapać pustkę, oswoić ją wraz z lękiem.Wmawiał sobie, że to nic, że to sen, że gdy tylko otworzy oczy, wszystko minie. A gdy otwierał oczęta, czuł się jakby patrzył śmierci w twarz. Kolejny, gwałtowny atak strachu. Wołał w duchu Boga. Uparcie, nieprzerwanie, dopóki jego myśli tworzyły nierozerwaną nić. Jednak coś się stało. W pewnym momencie przestało mu zależeć. Dryfował bezwiednie pośród pustki, wbijając spojrzenie zmęczonych, zielonych oczu w ciemność. Abaddon nie czuł już strachu, który uleciał z jego duszy bez ostrzeżenia. Podstępny uciekinier zabrał ze sobą emocje, dlatego też Abaddon nie czuł już nic. Był jak obraz z którego wygnano kolory. Zabrał manatki nawet nieugięty czas, więc mężczyzna był zupełnie sam. Na granicy istnienia wegetował przez wieczność, będąc i nie będąc zarazem.
..jakby był tam zawsze...
Człowiek bez przeszłości, bez imienia, bez życia. Stał się częścią pustki, gdy ta zabrała mu znaczenie i osobowość. Przeistoczył się w ciemność, w jej jaśniejsze oblicze. Nie miał nawet własnych myśli. Gdzieś w jego podświadomości jakiś odległy głos błagał o powrót strachu, byleby wydostać się z tego impasu. Głos został zdławiony. Abaddon stracił siebie. Zginął jeszcze za życia, o ile można to nazwać życiem.
I..?
Już mu nie zależało.
Światło. Światło..? Zamrugał oczyma, które nie były przyzwyczajone do czegokolwiek jaśniejszego od czerni. Ujrzał niebo odziane w odcienie szarości, blade i jak zwykle zimne. Chciał otworzyć oczy, ale zorientował się, że są już otwarte.
- Abaddon? W porządku? - głos niby daleki, a zarazem bliski. Jakby dobiegał zza szyby... Znał go.
- Co się dzieje? - zapytał głupio. Zdziwił się, że jego usta potrafiły mówić.
- Wróciłeś z pustki. - co za nieznośnie wesoły głos. Na pewno go znał.
- Jakiej pustki? - poruszał wargami, ale ledwo co było słychać.
Głos westchnął. Jakieś prześwity niewyraźnych wspomnień rozbłysły w jego umyśle. Ktoś, kto nie był mu obcy, wzdychał w ten sam sposób.
- Śpij lepiej.
Coś zamknęło mu oczy. Coś rozkazało mu spać. Jego świadomość porwała ciemność.
Gdy Abaddon się obudził, zobaczył to, co zwykł nazywać swoim życiem. Pochmurne niebo, brudne, opustoszałe przestrzenie i charyzmatyczna postać Michała. Stał odwrócony do niego plecami, para jego dumnych skrzydeł lśniła własnym, osobliwym blaskiem. I choć w jego potężnej sylwetce było coś przerażającego, na widok archanioła w człowieku pojawiło się jakieś ciepło. Bo w tym skrzydlatym gościu było coś, co uspokajało. Będąc w jego pobliżu, traciło się na znaczeniu, lecz zyskiwało niepowtarzalne poczucie bezpieczeństwa. I może dlatego jego osoba tak bardzo przyciągała ludzi, zupełnie jak magnes. Od wieków ludzie i anioły byli jak dwa bieguny tego samego magnesu.
Abaddon przyglądał sie jeszcze chwilę Michałowi, po czym zawołał go.
- Co się stało? - głos miał przytomny, cóż to było za zaskoczenie!
Na dźwięk swego imienia Książę Niebios obrócił się i uśmiechnął.
- Poczekaj chwilę, wytłumaczę ci wszystko. Tylko tak sobie myślę, że pewnie dawno nie widziałeś światła. - wskazał głową na przezroczystą kulę wypełnioną złotym blaskiem, która trzymał w dłoniach. Rzucił ją w stronę człowieka. Ten zaś, ujrzawszy światło odpłynął myślami gdzieś daleko, aż za wyspy marzeń. Zniknął. Nie wracał, dopóki w jego oczy nie wprasowało się odbicie owego blasku.
A kiedy oprzytomniał, uśmiechnął się przepraszająco. - No, rzeczywiście, brakowało mi tego. Tam gdzie byłem, nie było... - Abaddon urwał. - Właśnie, gdzie ja, do cholery, byłem?
- W pustce.
- Dlaczego tam byłem?! Przecież tego nie chciałem! - mężczyzna oburzył się, zrywając się z miejsca, co nie było dobrym pomysłem. Zakręciło mu się w głowie.
Anioł spojrzał na niego smutno i odparł :
- Kto wie? Może kolejna pomyłka Pana?
- Michał, do cholery! Powiedz mi, dlaczego musiałem przez to przejść! - krzyczał. - Powiedz mi, dlaczego musiałem... zniknąć. - ostatnie słowa wypowiedział szeptem, jakby nie chciał, by ktokolwiek je usłyszał. Jakby były przeznaczone tylko dla niego.
A Michał milczał. Dopiero po chwili, gdy człowiek uporał się z wspomnieniami, powiedział cicho.
- Nie mógłbyś wybrać, gdybyś nie wiedział, jak wygląda pustka. Teraz już masz pełen obraz. Teraz możesz wybierać, Abaddonie.
Mężczyzna jęknął. Nie chciał wybierać.
- Co to w ogóle jest ta pustka..? - wpatrywał się w ciemną linię horyzontu odgradzającą ziemię od niebios. W jego głosie pobrzmiewało echo dawno umarłego lęki.
- To jest miejsce, którego Pan nie zagospodarował. Tak wyglądał kiedyś świat, jesteś w stanie to sobie wyobrazić?
Abaddon pokręcił głową. Pomyśleć, że Bóg musiał trwać w takim stanie przez wieczności. Zapadła cisza, wypełniona jedynie szeptem wiatru.
- A ty? - zapytał nagle anioła.
Michał przechylił głowę na bok pytająco. - Co ja?
- Co ty byś wybrał?
Zaśmiał się. I stwierdził, że on nie musi wybierać.
Znów milczenie zaowocowało gęstą ciszą. Archanioł usiadł na brudnej ziemi i wpatrywał się w niebo. Jego towarzysz myślał w tym czasie gorączkowo. Ze zmarszczonymi brwiami wpatrywał się uparcie w kamień przy jego stopach, a w jego oczach widać było odbicia myśli. Trwało to dość długo, lecz nie było nikogo, kto by mierzył czas. Więc czasu nie było.
- Dlaczego ja muszę przez to wszystko przechodzić? - Abaddon odwrócił wzrok od szarej powierzchni skały i spojrzał na anioła. Słyszał pękającą z hukiem ciszę. A może to tylko wiatr...
- Gdybyś pamiętał, wiedziałbyś. - odparł Michał, nie patrząc na niego. - Ale spokojnie, kiedyś ci się przypomni,
- Skoro tak to muszę odpokutowywać, to może lepiej niech nie wiem, co zrobiłem za życia... - mruknął w swoje dłonie, którymi właśnie zakrywał swoje usta. Skórę miał zlodowaciałą, a chłodne powietrze tylko pogarszało sprawę. Objął kolana rękoma i położył na nich głowę. Zerknął zielonymi oczyma na niebo, potem na Księcia Niebieskiego. W końcu popatrzył na swoje dłonie. Nie było na nich krwi.
- Pójdę. Pójdę do raju. I proszę, pomóż mi tam dojść. - wyrazy potoczyły się z jego ust pewnie. Zdecydował. Uśmiech zadrżał w kącikach ust anioła na te słowa. Kiwnął głową.
Abaddon zamknął oczy, czując jak zimno zaciska mu na szyi szpony i jak ciepło rozlewa się po jego duszy. Pod uginającymi się powiekami zdążył jeszcze zobaczyć szary horyzont. Czuł, że gdy się obudzi, będzie w stanie dotknąć tamtej odległej linii. Pójdzie w stronę czekającego nań jutra.