Via Appia - Forum

Pełna wersja: Pokój numer 44
Aktualnie przeglądasz uproszczoną wersję forum. Kliknij tutaj, by zobaczyć wersję z pełnym formatowaniem.
Widywałem ją od dawna. Ilekroć przechadzałem się wzdłuż korytarza na czwartym piętrze, próbowałem wśród obcych twarzy wyłapać ją. Powiedzieć, że mnie fascynuje. Że tylko dla niej jeszcze nie rzuciłem w cholerę tej mało płatnej pracy.
Była młoda, zgrabna, rano przychodziła uśmiechnięta, a wychodziła z płaczem. Zawsze sama. Nigdy nie poznałem jej osobiście. A jednak wiedziałem o niej kilka rzeczy. Wiedziałem, że nie ma męża. Że był ktoś kiedyś w jej życiu, ale dawno temu odszedł. Wiedziałem, że uwielbiała Jasieńskiego i Tuwima. Wiedziałem, bo kiedy bym jej nie spotkał, w przejściu do szpitalnej łazienki, czy też na korytarzu, w ręku zawsze trzymała 2 książki. Tuwima i Jasieńskiego. Czy mogła ich nie uwielbiać?
Codziennie przychodziła i pierwsza, i wychodziła ostatnia. Jeśli siedziała do końca, to tylko dlatego, że lekarz który przypadkiem zastał ją siedzącą przy łóżku krewnego lub przyjaciela, wyganiał ją do domu, zobaczywszy stan w jakim się znajduje. A stan nie był za dobry…
Chuda, blada, zwykle rozczochrana i zmęczona.
Jak teraz o tym myślę, to wydaje mi się, że na swój sposób podziwiałem ją. Sam nie wiem za co. Chyba za tą wytrwałość jaką zanosiła zawsze do pokoju numer 44. Za to, że nie poddawała się, mimo, że z dnia na dzień przychodziła coraz bardziej przygarbiona, zmęczona, a nawet smutna. Spoglądając na nią zza kantorka dla salowego, wiedziałem, ze wróci tu jutro, i pojutrze, a potem jeszcze następnego dnia.
Miała na imię Grażyna. Ciemne oczy pasowały do jej dość jasnych włosów i brzoskwiniowej cery. Pasowały na tyle na ile mogłem to ocenić patrząc na nią z odległości około 6 metrów.
Ona nigdy mnie nie widziała. Mimo, że nie jestem w stanie dać jakiegokolwiek namacalnego dowodu na to, wiem, że byłem dla niej tak samo niewidzialny jak Jasio dla tłumu ludzi w utworze Adama Mickiewicza „Romantyczność”. Nigdy na mnie nie patrzyła, nigdy nawet nie odwróciła głowy. Zresztą. Nawet gdyby to zrobiła, co by to dało? Jej spojrzenie zawsze było tak martwe, że jestem pewien, gdybym nawet stanął przed nią i zabronił jej wejść do pokoju numer 44, krzycząc, stając na rękach czy robiąc cokolwiek z grubsza równie nieuzasadnionego, to i tak nie zwróciła by na to uwagi.
Pamiętam dokładnie jak niecały miesiąc temu zamiatałem korytarz kiedy przyszła. Zjawiła się wcześniej niż zwykle, była ubrana w niebieską sukienkę, krzywo zapiętą. Zapewne spieszyła się wychodząc z domu. Zabawne. Pamiętam jak tego dnia była ubrana z dokładnością co do jednego nie przyszytego guzika (który nawiasem mówiąc znajdował się na samej górze jej stroju), ale jak bym się nie skupiał, jakkolwiek zaparł bym się w sobie nie mogę sobie przypomnieć jej wyrazu twarzy. A wiem, że był inny niż zwykle. Wiem, bo właśnie dlatego zwróciłem uwagę na jej strój…
Tamtego dnia zamiatając korytarz penetrowałem ją dyskretnie wzrokiem na tyle na ile mogłem robić to nie przerywając mojego zajęcia. Była blada. Wiem to, bo siedząc koło ściany i czekając na pozwolenie lekarza na wkroczenie do pokoju 44, zlewała się ze ścianą tak, że parę razy zapomniałem, że w ogóle tam siedzi.
A ściany szpitalne były wtedy świeżo pomalowane….

Wiele razy zastanawiałem się czemu tak trudno mi odezwać się do niej. Co takiego w sobie miała? Czy może, nie miała czegoś, co pozwoliło by mi na ten z grubsza bezinteresowny gest jakim było przywitanie się? Myślałem tak dość długo, aż w końcu dotarłem niemal do zakamarków mojej jaźni i wtedy postanowiłem, że zrobię to. Że podejdę, podam jej dłoń i wypowiem kilka bezinteresownych zwrotów grzecznościowych. W tym celu czekałem na nią przy pokoju numer 44 godzinę. Mimo, że wypatrywałem ją z takim utęsknieniem i mimo postanowienia, które złożyłem sam przed sobą, gdy tylko ją zobaczyłem , nie udało mi się wykrztusić nawet słowa. Jak teraz o tym myślę, to chyba dlatego, że trochę się bałem. Trudno powiedzieć czego. Nigdy nie bałem się młodych dziewczyn… kobiet, które los stawiał na mojej drodze. A ona wybitnie była postawiona mi na drodze, i to na tyle mocno, że nie mogłem jej obejść z żadnej strony.
”Podejdź! Zagadaj! Co z ciebie za facet, skoro nie umiesz nawet zagadać do kobiety!?”. Postanowiłem pewnego dnia, gdy jak zwykle siedziała na swoim krześle przed pokojem 44. Zawsze siadała w tym samym miejscu.
Zbliżałem się powoli do ściany w pobliżu której siedziała. Byłem zaledwie parę kroków od niej, kiedy zdecydowałem… ODEZWĘ SIĘ! I zrobiłem to…. To znaczy… Zrobiłbym, gdybym podnosząc głowę nie zorientował się, że obiekt upatrzony przeze mnie już nie siedział na plastikowym krześle przed salą numer 44, albowiem przekraczał właśnie próg pokoju numer 44. I tak, kiedy ja wyprostowany czekałem, aż „Często tu panią widuję ostatnimi czasy, nieprawdaż” wyleci ze mnie jak z procy, ona zniknęła z pola widzenie. A ja pozostałem w milczeniu.
Tego dnia, ku mojemu największemu zdziwieniu, spotkałem ją po raz drugi. Zobaczyłem ją dokładnie w momencie, kiedy ściskając swojego Jasieńskiego i Tuwima zmierzała do łazienki. Ta sama grobowa twarz znowu mnie nie dostrzegła. Przez moment zastanawiałem się w jakim świecie żyje owa młoda, piękna – bo była piękna – kobieta, której nigdy nie poznałem osobiście. Trwając w zastawieniu i niejakiej rezygnacji zamiatałem po raz drugi tego dnia tą samą podłogę koło pokoi z numerami 41 i 42. Zaduma pochłonęła mnie na tyle mocno, że chyba zacząłem zamiatać w miejscu. Nie zauważył jednak tego żaden z dyżurujących tu lekarzy. Na szczęście…
Nie wiem czemu kobieta z pokoju numer 44 tak mnie intrygowała. Nie była ani wybitnie ładna, choć brzydka także nie była. Nie miała raczej tego czegoś, co przyciąga mężczyzn. Była raczej pospolitej urody. Nie wyglądała także na wybitnie zadbaną. Sprawiała wrażenie kobiety, która spędza mniej czasu przed lustrem niż tego potrzebowała. Chodziła zgarbiona, włosy były często rozczochrane i niedbale zebrane w kucyk. Nic dziwnego skoro rzadko kiedy wracała do domu. Całe dnie spędzała przecież tutaj – w szpitalu.
Ilekroć patrzyłem na nią zza drzwi pokoiku salowego miałem wrażenie, że unika mojego wzroku. To było tylko wrażenie… Z drugiej strony bowiem, jak wspomniałem, miałem stuprocentową pewność, że nie ma pojęcia, że ktokolwiek ją obserwuje.
Dziwne, że nikt nigdy z nią nie rozmawiał. Nigdy nie wiedziałem koło niej żadnego lekarza, ani nikogo z rodziny. Zawsze przychodziła sama i sama wychodziła. Nikt nie kwapił się, aby dowiedzieć się dlaczego.
To okropne, ale mnie również nigdy nie przyszło to do głowy. A przecież wzbudziła moje zainteresowanie na tyle, że mogłem to zrobić.
Czy była aż tak szczelnie zamknięta w swoim małym światku, że ludzie nie dostrzegali jej i omijali jak zwykłego szarego przechodnia? Albo tak jak ja woleli obserwować, oceniać i podziwiać z daleka? Nie wiem. Nigdy nie zastanawiałem się nad tym co siedzi w głowie innych ludzi. Jednak kobieta o brzoskwiniowej cerze była wyjątkiem. Nad tym co siedzi w niej – lub raczej co ona ma takiego co mnie przyciąga, zastanawiałem się niemal bez przerwy. Była czymś w rodzaju mojej obsesji. Kimś kto absorbował moje myśli w stu procentach.
Nieraz przyłapałem się na tym, że nawet kiedy nie widzę przed oczyma tej tajemniczej kobiety, jej obraz tkwi w mojej głowie i nie zamierza jej opuścić. W myślach tych widziałem nie ją, ale roześmianą kobietę, z rozwianymi włosami i wzruszającą ramionami i wyraźnie patrzącą na mnie. Była to wizja tak odległa od jej prawdziwego wizerunku, że zastanawiałem się mając właśnie taki jej obraz, skąd wziął się on w mojej głowie. Czy moja wyobraźnia drwi sobie ze mnie? Nie wiem… A jednak dla mnie kobieta z pokoju numer 44 była ideałem.
Nie zrozumcie mnie źle. Nawet jeśli byłem w niej zakochany, to sam nie zdawałem sobie z tego do końca sprawy. Mówiąc ideał nie mam na myśli tego, że miałem zamiar poderwać ją. Oprócz kilku chwil słabości, kiedy starałem się od niej podejść i zagadać, w zupełności wystarczało mi patrzenie z pokoiku dla salowego na to jak się porusza. Wiem również, że gdybym zobaczył ją w towarzystwie innego mężczyzny, nie czuł bym zazdrości, choć sam do końca nie wiedziałem, co bym wtedy czuł. Do niej po prostu wizja mężczyzny stojącego u jej boku nie pasowała.
Tak więc mówiąc, że dla mnie Grażyna była ideałem mam na myśli jej cechy wewnętrzne. A w tym oddanie do osoby, którą tak pielęgnowała i którą chodziła odwiedzać codziennie. To oddanie w niej rozczulało mnie i dodawało otuchy. Myślałem wtedy: jakże ważna musi być dla niej osoba leżąca w pokoju numer 44.
Ale nawet w tych chwilach nie zaglądałem tam by się dowiedzieć kim właściwie jest…
Tak było.
Pewnego dnia Grażyna nie przyszła. Wiedziałem, że coś jest nie tak. Wiedziałem, że nie zostawiła przyjaciela czy też członka rodziny z własnej woli. Zacząłem się denerwować. Szukałem jej po całym czwartym piętrze – nie było jej. Stojąc na środku korytarza zrozumiałem, że jakiś etap mojego życia dobiegł końca. Wiedziałem bowiem, że już nigdy jej nie zobaczę.
Kim była kobieta co dzień odwiedzająca pokój numer 44 dowiedziałem się dopiero wtedy kiedy było już za późno na cokolwiek. Żałowałem trochę, że nigdy z nią nie porozmawiałem, że nie starałem się na tyle, żeby się z nią zaprzyjaźnić. Żałowałem, że była sama. Swoją wytrwałością zasłużyła na kogoś.
Co czuję teraz? Chciałbym powiedzieć, że smutek, żal. Niestety. Nie mogę. Dzisiaj czuję tylko obojętność do tego wszystkiego co miało miejsce. Czy to źle? Nie wiem i nie zamierzam się nad tym zastanawiać. Muszę przecież pozamiatać całe piętro. Cała masa roboty przede mną.

***

Salowy po raz kolejny zamiatał korytarz na czwartym piętrze szpitalu w Warszawie. Miotła chodziła niemal automatycznie zataczając krągłe ruchy. Podłogę w tym pomieszczeniu zamiatał już trzeci raz tego dnia, więc tym razem nawet nie myślał o tym co właściwie robi.
Lekarze kręcili się to w jedną to w drugą stronę, pielęgniarki zagadywały zdrowszych pacjentów, aby poprawić im humor, a tych w gorszym staniem próbowały wyleczyć, lub zachować przy życiu.
Dzisiejszy dzień nie był jakimś szczególnym dniem.
Doktor Skolimowski biegł korytarzem z kartą jakiegoś pacjenta w ręce. Minę miał poważną. Fartuch powiewał pod wpływem wiatru jaki wytworzył się podczas biegu.
- Siostro? – zagadnął do pielęgniarki przechadzającej się akurat korytarzem. Na jej twarzy wraz ze słowem z ust doktora, pojawił się grymas niezadowolenia. Nic dziwnego. Dokładał jej pracy w chwili gdy ona miała przerwę śniadaniową.
- Słucham doktorze?
Trudno powiedzieć czy doktor zauważył bardzo wyraźną nutkę zniecierpliwienia w jej głosie. Może był przyzwyczajony, a może po prostu nie miał czasu zastanawiać się na tym, dlatego zbył to pozostawiając to zachowanie bez komentarza.
- Proszę zająć się pościelą w pokoju numer 44. Pacjent nas opuścił. – powiedział szybko i od razu pobiegł dalej. Miał przed sobą jeszcze dużo roboty.
- Pacjent z pokoju numer 44? Wyszedł ? – salowy z niewiadomego powodu żywo zainteresował się tym co przed chwilą usłyszał.
- Można tak powiedzieć. Proszę za mną. Pozamiata pan z tym pokoju – Siostra wskazała ręką pokój numer 44. Weszli do niego oboje. Podczas pracy ciekawski salowy zadawał pytania.
- Jak to można tak powiedzieć? Przeniósł się na leczenie domowe?
- Żartuje pan? Z takim guzem mózgu?
- Więc pacjent ma guza mózgu?
- A co? Nie wiedział pan? Cały szpital trąbił o tym. Jego matka. Biedna kobieta. Miała tylko jego. Przychodziła tu codziennie. Chyba ją pan kojarzy panie… ?
- Morozowiak. – przedstawił się i szybko dodał – Tak. Wiem kto to. A … Ile lat miał jej syn?
- 7. Biedne dziecko. Ale od początku wiedziałam, że to się tak skończy. Operacja nie miała większego sensu.
- Biedna…
- Kto?
- Jego matka.
- Ano biedna… Wie pan co? Na domiar tej okropnej dolegliwości jej syna mieli ostatnio wiele problemów. Rozwiodła się z mężem. Była sama, przychodziła tutaj i nocowała w świetlicy na dole. To znaczy… Nie sądzę, żeby sypiała. Wystarczyło na nią spojrzeć, żeby wiedzieć, że nie. Ale była silna. Nawet kiedy spłonęło jej mieszkanie…. Zapomniała chyba wyłączyć żelazka. Niech pan sobie wyobrazi… Z całego domu uratowała tylko dwie rzeczy… Tylko dwie. I oba to były tomy poezji. Tuwim…. A tego drugiego nie pamiętam.
- Jasieński – uzupełnił szybko salowy.
- Tak… Zdaje się, że tak. A więc jednak kojarzy ją pan? – na twarzy pielęgniarki pojawił się uśmiech.
- Tak. – odpowiedział.
- A może znał pan ją osobiście? – drążyła temat.
- Nie. Nie znałem. - Nie skończył swej pracy. Odstawił szczotkę i wyszedł. Czemu? Na to pytanie siostra nie znała odpowiedzi. Nie zamierzała jednak iść na skargę do doktora Skolimowskiego. Kiedy zobaczył ten wyraz twarzy salowego – wyraz na którym malował się smutek, i jakby zawód… Te oczy. Oczy, które wyrażały ból. Nie wiedziała co spowodowało u Morozowiaka taką reakcję. Pokój 44 jednak tym razem pozamiatała sama.
'marian2na napisał(a):Codziennie przychodziła i pierwsza, i wychodziła ostatnia.
Bez "i" przy pierwsza.


Cytat: Chyba za tą wytrwałość jaką zanosiła zawsze do pokoju numer 44.

Nie podoba mi się to zdanie.

Cytat: Pasowały na tyle(,) na ile mogłem to ocenić patrząc na nią z odległości około 6 metrów.
Przecinek.
Cytat: Nigdy na mnie nie patrzyła, nigdy nawet nie odwróciła głowy.
Często powtarzasz to słowo.
Cytat: Pamiętam dokładnie jak niecały miesiąc temu zamiatałem korytarz kiedy przyszła.
A moze kiedy przechodziła?

Cytat: Zjawiła się wcześniej niż zwykle, była ubrana w niebieską sukienkę, krzywo zapiętą.
Jak dla mnie możesz spokojnie darować sobie słowo "była".
Cytat: Zapewne spieszyła się wychodząc z domu. Zabawne. Pamiętam jak tego dnia była ubrana z dokładnością co do jednego nie przyszytego guzika (który nawiasem mówiąc znajdował się na samej górze jej stroju), ale jak bym się nie skupiał, jakkolwiek zaparł bym się w sobie nie mogę sobie przypomnieć jej wyrazu twarzy. A wiem, że był inny niż zwykle.
Słowo był, także powtarzasz bardzo często.


Co do tekstu... Wciągnęło mnie. Tekst czyta się bardzo dobrze i przyjemnie, popełniasz niewiele błędów.
Tym razem podobało mi się.


Kali