07-09-2010, 09:38
Płakanie
Robiło się ciemno. Latarnie świeciły mocnym , drażniącym o tej porze dnia światłem. Mrużyłam oczy wpatrując się w miejsce gdzie stała jedna taka latarnia. On siedział na ławce pod nią. Głowę miał nisko spuszczoną i płakał....
Kim był? Nie wiem. Nie znałam go. A jednak był na tyle interesujący, że przez bite piętnaście minut stojąc na przystanku wgapiałam się w jego wychudzoną i słabą posturę.
Miał około dwunastu lat - tak go oceniłam okiem przyszłego pedagoga. Miał rzadkie, błyszczące nawet w świetle tego słabego światła, włosy. Głos jaki z siebie wydawał rzęził i drażnił ucho. Słuchając go próbowałam w tym nieprzyjemnym dźwięku doszukać się przyczyny dlaczego ludzie omijają go szerokim łukiem. Być może właśnie w ten sposób usprawiedliwiałam sama siebie. To, że jeszcze do niego nie podeszłam, nadal stałam po drugiej stronie ulicy i tylko wlepiałam w niego wzrok siląc się, by nie wzbudzać sensacji ludzi, którzy mnie widzieli.
Dręczyła mnie jedna myśl, która wwiercała się w głowę i nie dawała się ruszyć. Na cholerę mi studia pedagogiczne, skoro nie umiem nawet podejść do płaczącego dziecka?
Nie wiem czy on płakał. Właściwie jak zdefiniować płacz? Płacz jest wtedy kiedy z oczu lecą zły? Nie widziałam łez na jego policzkach, bo głowę miał nisko spuszczoną. A może płakał ktoś, kto wydawał z siebie dźwięki płaczu. Tylko w takim razie nie wiem czy to co działo się z tym chłopcem można nazwać płaczem. To brzmiało inaczej. Pierwszy raz słyszałam coś takiego... To było jak wołanie. Może on kogoś wołał i być może tym wołaniem sprawiał, że ludzie małej wiary - ludzie tacy jak ja, bali się podjeść i woleli omijać go szerokim łukiem. Czy tak trudno jest zapytać?
Ja nie potrafię. Trudno mi wyjaśnić dlaczego. W gardle czułam łzy żalu, wyrzucając sobie, że jestem tchórzem, ale nijak wpłynęło to na moje dalsze postępowanie. Może pomijając fakt, że zaczęłam nerwowo przystępować z nogi na nogę. Wolałam skryć się w cieniu, tak by nie wzbudzać zwykłej sensacji i aby tylko raz na jakiś czas zauważyć pytające spojrzenia przechodniów, którzy myśleli zapewnie, że czaję się na coś lub na kogoś.
Może mieli rację...
Zapatrzona w chłopca jak w obrazek zauważyłam, że na jego głowie osiadł liść, którego kolor zlewał się ze złotym odblaskiem jasnych włosów chłopaka. Płacz nie ucichł nawet na moment, jednak moje uszy zaczęły się przyzwyczajać do decybeli. Zastanawiałam się skąd mały ma tyle energii, że wydaje z siebie tak nieludzkie jęki.
Na moje oko wyglądał jak chłopak, który niebawem kończy podstawówkę i tym bardziej dziwne wydawało mi sie, że tak eksponuje swoje uczucia. Przecież właśnie zaczynał się wiek buntu. Powinien pójść na piwo, a nie siedzieć i mazać się na ławce, tuż przy głównej ulicy miasta.
- Dzień dobry - z zamyślenia wyrwał mnie znajomy głos. Odwróciłam się w stronę z której dochodził i stanęłam oko w oko ze znajomą mojej mamy. Odpowiedziałam krótkim zwrotem grzecznościowym i znów nałożyłam na siebie maskę obojętności.
- A co Ty teraz robisz, Karolinko? - padło pytanie wypowiedziane na mój gust zbyt "słodkim" głosikiem. Jedno słowo przychodziło mi w tej chwili na myśl: Natręctwo. Coś czego nienawidzę.
- Czekam na autobus - skłamałam. Nie musi wiedzieć, że przyszłam tu dokładnie trzy autobusy temu.
- Rozumiem. Ale chodzi mi o to, co robisz generalnie.
- Studiuję - odpowiedziałam siląc się (jak zwykle w takich sytuacjach) na nieodstępujący ode mnie uśmiech.
- A gdzie? A co? - chciałam zakończyć ten słowotok, wiedziałam jednak, że nie przyjdzie mi to łatwo.
- Pedagogikę. Na UKSW. - Cisza. Na szczęście nie padł żaden komentarz na temat tego, że Karolina poszła w ślady swoich przodków.... Nienawidzę tego.
- Jedziesz do domu? - kolejne pytanie. Miałam ochotę wykrzyczeć: "Nie! Nie jadę do domu! Nie! Nie chce z panią gadać! Nie lubię pani! I nie! Nie wrócę z panią kontynuując rozmowę na temat, który mnie w ogóle nie interesuje!". Na głos jednak nie powiedziałam nic, kiwnęłam tylko głową na znak, że zostaję.
- No dobrze. - w jej głosie wyczułam zawód. - Ja lecę, bo się spieszę. Pa.
Patrzyłam jak wsiada do autobusu, który właśnie podjechał i zastanawiałam się czego właściwie oczekuje. Naprawdę myśli, że powiem do niej "Pa"? Nie sądzę. Cóż. To tylko jedna z wielu znajomych mamy, która żegna się w ten sposób. Jak niektóre witające się, słowem "Cześć" jakby naprawdę liczyły, że odpowiem to samo pięćdziesięcioletnim kobietom? Myślę, że w ten żenujący sposób chcą po prostu pokazać jak bardzo są współcześni.
Kiedy odjechała uśmiechnęłam się pod nosem. Na moment zapomniałam o moim "przyjacielu". W głębi duszy wiedziałam że nazywanie go w ten sposób to czysta hipokryzja, a jednak tak właśnie określiłam go podświadomie, gdy po raz kolejny na niego spojrzałam.
Chłopak wciąż płakał, wciąż z tą samą siłą. Przechodnie wciąż patrzyli na niego z zdumieniu i wciąż ignorowali jego rozterki czy to specjalnie czy rzeczywiście nie zauważali go w potoku codziennych obowiązków. Ja... Wciąż się bałam.
TCHÓRZ!
Jedyną zmianą jaka zaszła w moim postępowaniu od chwili rozmowy ze znajomą mamy, było to, że przeniosłam ciężar ciała z lewej, na prawą nogę. Poczułam wtedy jak bardzo jest zdrętwiała i zaciskając zęby z bólu, na moment spuściłam z oczu blondyna.
Gdy znów spojrzałam na jego twarz on wciąż trwał w swoim stanie wewnętrznego rozdarcia i zewnętrznej histerii, z tą małą różnicą, że wzrok miał utkwiony centralnie we mnie. Widząc jego błękitne i smutne oczy, przyszło mi na myśl, że mały być może w tej chwili błaga o pomoc. Zamurowało mnie. Wpatrywałam się w niego sama nie wiem jak długo i nawet nie próbuję wyobrazić sobie mojej miny w tym momencie.
Nagle przyszło mi do głowy, że być może wypada się uśmiechnąć, może należy dać znak, że nie jestem jednym z tych tysięcy mijających go ludzi, których jego płacz obchodzi o tyle o ile nie przeszkadza im w ich codziennym życiu. Może wtedy zrozumiałby jak bardzo chcę mu pomóc. A jednak nie dałam rady. Moja gruboskórność nie pozwoliła mi na chwilę zapomnienia, dlatego też nadal stałam osłupiała i gapiłam się bez sensu.
Jego wzrok nie tylko wyprowadził mnie z równowagi przez fakt, że patrzył mi centralnie w oczy. Moje zmieszanie wynikało raczej z tego co ujrzałam na jego twarzy. Pod lewą tęczówką był przypominający dojrzałą śliwkę, fioletowy, nabrzmiały symbol upokorzenia i bólu.
Zacisnęłam ręce w pięści i poczułam pot między palcami. Teraz jeszcze trudniej było mi się poruszyć. A jednak zaparłam się w sobie.
"Podejdę!" - krzyczałam w myśli. A jednak moje nogi wrosły w ziemię na tyle silnie, ze nie dały się poruszyć siłą woli nawet o centymetr. Przez moment zastanawiałam się czy w ogóle mam w nich czucie. Z ulgą zauważyłam, że lewa łydka wciąż boli, a to znaczy, że z nogami wszystko w porządku.
Pedagog od siedmiu boleści!
Zajęło mi około dziesięć minut zanim odkryłam , że przegrałam i że porażka jest nieunikniona. Być może miała rację koleżanka mamy, która ostatnio powiedziała mi, że nie nadaję się na pedagoga. Może niesprawiedliwie obruszyłam się na nią niedowierzając jej słowom.
Postanowiłam, że jeszcze raz spojrzę na małego i wsiądę w końcu w tej autobus...
A jednak... Odwróciwszy się z przerażeniem odkryłam, że ławka jest pusta. W pobliżu też ani śladu chłopaka. Dalej było już prawie całkiem ciemno, więc nie byłam w stanie dokładnie wyszukać jego sylwetki na tle tych wszystkich ludzi. A jednak faktem jest, że nie rozpłynął się w powietrzu!
"Trzeba było podejść, zapytać" - wyrzucałam sobie w myśli. Z przerażeniem wyobraziłam sobie, że biją go w domu. Pewnie dlatego ucieka płakać na ulicę. A jednak przegrałam. Z kretesem. On odszedł. Odwróciłam się na pięcie i bardzo powolnym krokiem poszłam przed siebie.
***
- Przepraszam. - czyjaś ręka spoczęła na moim ramieniu, a zachrypiały głosik zapytał nim zdążyłam zidentyfikować mówiącego - Dlaczego pani jest smutna? - W tej chwili poczułam jakby ktoś wymierzył mi silny, paraliżujący policzek. Jest mi smutno, to fakt, ale nie wiedziałam, że to aż tak widać.
- Wcale nie jest mi smutno. Tylko... - zamilkłam szukając odpowiedniego słowa. - Głupio?
- Ale dlaczego?
- Bo zawiodłam sama siebie. Nie zrobiłam czego co powinnam była zrobić.
- Czy ktoś przez to ucierpiał? - zastanowiłam się.
- Nie wiem. Ale to możliwe.
- A czy to się da naprawić?
- Nie jestem pewna...
- Nie jest pani pewna czy można, a może nie wie pani, czy chce.
- Nie wiem czy mogę. Nie wiem czy się da...
- Dlaczego?
- Bo może ktoś mnie potrzebował, a ja nie umiałam mu pomóc.
- Tym bardziej trzeba to naprawić!
- Nie wiem czy potrafię.
- Ale jeśli pani nie spróbuje, to się pani nie dowie.
- Skąd to się wzięło? - zapytałam wskazując na jego oko.
- A... Pobiłem się z takim głupim kolesiem.
- Zasłużył? - zadałam pytanie zupełnie bez sensu.
- I to jak! Mówił złe rzeczy. O moim tacie.
- O tacie?
- Tak.
- A gdzie jest twój tata?
- Pracuje. Ostatnio tak dużo, że nie mamy czasu porozmawiać.
- Dlatego tak płakałeś?
- Niee... Płakałem tutaj by nie płakać w domu. Tata bardzo się martwi, kiedy płaczę w domu. Więc ja przyszedłem tutaj, popłakałem i już mi lepiej. - zamilkł - Zresztą... Nawet jakbym chciał to nie mam już siły płakać.
- Ale dlaczego płakałeś?
- Tęsknię. Za mamą. Zmarła dwa miesiące temu. - Zmarła... Pomyślałam, że to smutne. A jednak oczy chłopaka w momencie kiedy ze mną rozmawiał były tak pogodne, że nie potrafiłam się nie uśmiechnąć.
- Przepraszam, że nie podeszłam.
- Nie szkodzi. Nie wołałem ciebie tylko mamę.
- Przyszła? - zadałam to durne pytanie, bo nic innego nie przyszło mi do głowy.
- Nie... Ale przysłała mi kogoś. Kogoś bardziej zagubionego niż ja sam. Stróż?
- A może... Przyjaciel?
- Nie ważne! Mama wie co dobre...
Kim był? Nie wiem. Nie znałam go. A jednak był na tyle interesujący, że przez bite piętnaście minut stojąc na przystanku wgapiałam się w jego wychudzoną i słabą posturę.
Miał około dwunastu lat - tak go oceniłam okiem przyszłego pedagoga. Miał rzadkie, błyszczące nawet w świetle tego słabego światła, włosy. Głos jaki z siebie wydawał rzęził i drażnił ucho. Słuchając go próbowałam w tym nieprzyjemnym dźwięku doszukać się przyczyny dlaczego ludzie omijają go szerokim łukiem. Być może właśnie w ten sposób usprawiedliwiałam sama siebie. To, że jeszcze do niego nie podeszłam, nadal stałam po drugiej stronie ulicy i tylko wlepiałam w niego wzrok siląc się, by nie wzbudzać sensacji ludzi, którzy mnie widzieli.
Dręczyła mnie jedna myśl, która wwiercała się w głowę i nie dawała się ruszyć. Na cholerę mi studia pedagogiczne, skoro nie umiem nawet podejść do płaczącego dziecka?
Nie wiem czy on płakał. Właściwie jak zdefiniować płacz? Płacz jest wtedy kiedy z oczu lecą zły? Nie widziałam łez na jego policzkach, bo głowę miał nisko spuszczoną. A może płakał ktoś, kto wydawał z siebie dźwięki płaczu. Tylko w takim razie nie wiem czy to co działo się z tym chłopcem można nazwać płaczem. To brzmiało inaczej. Pierwszy raz słyszałam coś takiego... To było jak wołanie. Może on kogoś wołał i być może tym wołaniem sprawiał, że ludzie małej wiary - ludzie tacy jak ja, bali się podjeść i woleli omijać go szerokim łukiem. Czy tak trudno jest zapytać?
Ja nie potrafię. Trudno mi wyjaśnić dlaczego. W gardle czułam łzy żalu, wyrzucając sobie, że jestem tchórzem, ale nijak wpłynęło to na moje dalsze postępowanie. Może pomijając fakt, że zaczęłam nerwowo przystępować z nogi na nogę. Wolałam skryć się w cieniu, tak by nie wzbudzać zwykłej sensacji i aby tylko raz na jakiś czas zauważyć pytające spojrzenia przechodniów, którzy myśleli zapewnie, że czaję się na coś lub na kogoś.
Może mieli rację...
Zapatrzona w chłopca jak w obrazek zauważyłam, że na jego głowie osiadł liść, którego kolor zlewał się ze złotym odblaskiem jasnych włosów chłopaka. Płacz nie ucichł nawet na moment, jednak moje uszy zaczęły się przyzwyczajać do decybeli. Zastanawiałam się skąd mały ma tyle energii, że wydaje z siebie tak nieludzkie jęki.
Na moje oko wyglądał jak chłopak, który niebawem kończy podstawówkę i tym bardziej dziwne wydawało mi sie, że tak eksponuje swoje uczucia. Przecież właśnie zaczynał się wiek buntu. Powinien pójść na piwo, a nie siedzieć i mazać się na ławce, tuż przy głównej ulicy miasta.
- Dzień dobry - z zamyślenia wyrwał mnie znajomy głos. Odwróciłam się w stronę z której dochodził i stanęłam oko w oko ze znajomą mojej mamy. Odpowiedziałam krótkim zwrotem grzecznościowym i znów nałożyłam na siebie maskę obojętności.
- A co Ty teraz robisz, Karolinko? - padło pytanie wypowiedziane na mój gust zbyt "słodkim" głosikiem. Jedno słowo przychodziło mi w tej chwili na myśl: Natręctwo. Coś czego nienawidzę.
- Czekam na autobus - skłamałam. Nie musi wiedzieć, że przyszłam tu dokładnie trzy autobusy temu.
- Rozumiem. Ale chodzi mi o to, co robisz generalnie.
- Studiuję - odpowiedziałam siląc się (jak zwykle w takich sytuacjach) na nieodstępujący ode mnie uśmiech.
- A gdzie? A co? - chciałam zakończyć ten słowotok, wiedziałam jednak, że nie przyjdzie mi to łatwo.
- Pedagogikę. Na UKSW. - Cisza. Na szczęście nie padł żaden komentarz na temat tego, że Karolina poszła w ślady swoich przodków.... Nienawidzę tego.
- Jedziesz do domu? - kolejne pytanie. Miałam ochotę wykrzyczeć: "Nie! Nie jadę do domu! Nie! Nie chce z panią gadać! Nie lubię pani! I nie! Nie wrócę z panią kontynuując rozmowę na temat, który mnie w ogóle nie interesuje!". Na głos jednak nie powiedziałam nic, kiwnęłam tylko głową na znak, że zostaję.
- No dobrze. - w jej głosie wyczułam zawód. - Ja lecę, bo się spieszę. Pa.
Patrzyłam jak wsiada do autobusu, który właśnie podjechał i zastanawiałam się czego właściwie oczekuje. Naprawdę myśli, że powiem do niej "Pa"? Nie sądzę. Cóż. To tylko jedna z wielu znajomych mamy, która żegna się w ten sposób. Jak niektóre witające się, słowem "Cześć" jakby naprawdę liczyły, że odpowiem to samo pięćdziesięcioletnim kobietom? Myślę, że w ten żenujący sposób chcą po prostu pokazać jak bardzo są współcześni.
Kiedy odjechała uśmiechnęłam się pod nosem. Na moment zapomniałam o moim "przyjacielu". W głębi duszy wiedziałam że nazywanie go w ten sposób to czysta hipokryzja, a jednak tak właśnie określiłam go podświadomie, gdy po raz kolejny na niego spojrzałam.
Chłopak wciąż płakał, wciąż z tą samą siłą. Przechodnie wciąż patrzyli na niego z zdumieniu i wciąż ignorowali jego rozterki czy to specjalnie czy rzeczywiście nie zauważali go w potoku codziennych obowiązków. Ja... Wciąż się bałam.
TCHÓRZ!
Jedyną zmianą jaka zaszła w moim postępowaniu od chwili rozmowy ze znajomą mamy, było to, że przeniosłam ciężar ciała z lewej, na prawą nogę. Poczułam wtedy jak bardzo jest zdrętwiała i zaciskając zęby z bólu, na moment spuściłam z oczu blondyna.
Gdy znów spojrzałam na jego twarz on wciąż trwał w swoim stanie wewnętrznego rozdarcia i zewnętrznej histerii, z tą małą różnicą, że wzrok miał utkwiony centralnie we mnie. Widząc jego błękitne i smutne oczy, przyszło mi na myśl, że mały być może w tej chwili błaga o pomoc. Zamurowało mnie. Wpatrywałam się w niego sama nie wiem jak długo i nawet nie próbuję wyobrazić sobie mojej miny w tym momencie.
Nagle przyszło mi do głowy, że być może wypada się uśmiechnąć, może należy dać znak, że nie jestem jednym z tych tysięcy mijających go ludzi, których jego płacz obchodzi o tyle o ile nie przeszkadza im w ich codziennym życiu. Może wtedy zrozumiałby jak bardzo chcę mu pomóc. A jednak nie dałam rady. Moja gruboskórność nie pozwoliła mi na chwilę zapomnienia, dlatego też nadal stałam osłupiała i gapiłam się bez sensu.
Jego wzrok nie tylko wyprowadził mnie z równowagi przez fakt, że patrzył mi centralnie w oczy. Moje zmieszanie wynikało raczej z tego co ujrzałam na jego twarzy. Pod lewą tęczówką był przypominający dojrzałą śliwkę, fioletowy, nabrzmiały symbol upokorzenia i bólu.
Zacisnęłam ręce w pięści i poczułam pot między palcami. Teraz jeszcze trudniej było mi się poruszyć. A jednak zaparłam się w sobie.
"Podejdę!" - krzyczałam w myśli. A jednak moje nogi wrosły w ziemię na tyle silnie, ze nie dały się poruszyć siłą woli nawet o centymetr. Przez moment zastanawiałam się czy w ogóle mam w nich czucie. Z ulgą zauważyłam, że lewa łydka wciąż boli, a to znaczy, że z nogami wszystko w porządku.
Pedagog od siedmiu boleści!
Zajęło mi około dziesięć minut zanim odkryłam , że przegrałam i że porażka jest nieunikniona. Być może miała rację koleżanka mamy, która ostatnio powiedziała mi, że nie nadaję się na pedagoga. Może niesprawiedliwie obruszyłam się na nią niedowierzając jej słowom.
Postanowiłam, że jeszcze raz spojrzę na małego i wsiądę w końcu w tej autobus...
A jednak... Odwróciwszy się z przerażeniem odkryłam, że ławka jest pusta. W pobliżu też ani śladu chłopaka. Dalej było już prawie całkiem ciemno, więc nie byłam w stanie dokładnie wyszukać jego sylwetki na tle tych wszystkich ludzi. A jednak faktem jest, że nie rozpłynął się w powietrzu!
"Trzeba było podejść, zapytać" - wyrzucałam sobie w myśli. Z przerażeniem wyobraziłam sobie, że biją go w domu. Pewnie dlatego ucieka płakać na ulicę. A jednak przegrałam. Z kretesem. On odszedł. Odwróciłam się na pięcie i bardzo powolnym krokiem poszłam przed siebie.
***
- Przepraszam. - czyjaś ręka spoczęła na moim ramieniu, a zachrypiały głosik zapytał nim zdążyłam zidentyfikować mówiącego - Dlaczego pani jest smutna? - W tej chwili poczułam jakby ktoś wymierzył mi silny, paraliżujący policzek. Jest mi smutno, to fakt, ale nie wiedziałam, że to aż tak widać.
- Wcale nie jest mi smutno. Tylko... - zamilkłam szukając odpowiedniego słowa. - Głupio?
- Ale dlaczego?
- Bo zawiodłam sama siebie. Nie zrobiłam czego co powinnam była zrobić.
- Czy ktoś przez to ucierpiał? - zastanowiłam się.
- Nie wiem. Ale to możliwe.
- A czy to się da naprawić?
- Nie jestem pewna...
- Nie jest pani pewna czy można, a może nie wie pani, czy chce.
- Nie wiem czy mogę. Nie wiem czy się da...
- Dlaczego?
- Bo może ktoś mnie potrzebował, a ja nie umiałam mu pomóc.
- Tym bardziej trzeba to naprawić!
- Nie wiem czy potrafię.
- Ale jeśli pani nie spróbuje, to się pani nie dowie.
- Skąd to się wzięło? - zapytałam wskazując na jego oko.
- A... Pobiłem się z takim głupim kolesiem.
- Zasłużył? - zadałam pytanie zupełnie bez sensu.
- I to jak! Mówił złe rzeczy. O moim tacie.
- O tacie?
- Tak.
- A gdzie jest twój tata?
- Pracuje. Ostatnio tak dużo, że nie mamy czasu porozmawiać.
- Dlatego tak płakałeś?
- Niee... Płakałem tutaj by nie płakać w domu. Tata bardzo się martwi, kiedy płaczę w domu. Więc ja przyszedłem tutaj, popłakałem i już mi lepiej. - zamilkł - Zresztą... Nawet jakbym chciał to nie mam już siły płakać.
- Ale dlaczego płakałeś?
- Tęsknię. Za mamą. Zmarła dwa miesiące temu. - Zmarła... Pomyślałam, że to smutne. A jednak oczy chłopaka w momencie kiedy ze mną rozmawiał były tak pogodne, że nie potrafiłam się nie uśmiechnąć.
- Przepraszam, że nie podeszłam.
- Nie szkodzi. Nie wołałem ciebie tylko mamę.
- Przyszła? - zadałam to durne pytanie, bo nic innego nie przyszło mi do głowy.
- Nie... Ale przysłała mi kogoś. Kogoś bardziej zagubionego niż ja sam. Stróż?
- A może... Przyjaciel?
- Nie ważne! Mama wie co dobre...