Via Appia - Forum

Pełna wersja: W oku wspomnień
Aktualnie przeglądasz uproszczoną wersję forum. Kliknij tutaj, by zobaczyć wersję z pełnym formatowaniem.
Porzuciłem ludzkość już dawno temu. Po co miałem z nimi pozostawać, skoro wszystko co mi dali to ból, cierpienie i odrzucenie? I ona... kocham ją. Kocham i nigdy nie przestanę. Jak mówią, serce nie sługa. Ten ból jest tak wielki... tak, że nazbyt często pogrążam się w owym narkotycznym śnie oferowanym przez urządzenie, którego zastosowania, ani prawdziwej nazwy nie poznałem i pewnie nigdy nie poznam. Ja nazywam je Łożem Zapomnienia. Daje mi pewne ukojenie. W tej samotności. I ukojenie od wspomnień, które są najgorszym z demonów. Łoże miało chyba służyć jako połączenie komory kriogenicznej z urządzeniem podającym środki antydepresyjne. Bo ten statek miał pierwotnie służyć wyprawie do granic Układu Słonecznego, a taka wyprawa wiąże się z poważnym obciążeniem psychiki. Miał, do czasu, aż, jak to określili, moje “szaleństwo” nie wzięło góry nad rozsądkiem i nie uciekłem z tego zgniłego świata. Gdzieś w próżnię.
Kiedyś zastanawiałem się co popycha ludzi do najgorszych z czynów, jak na przykład samobójstwa. Teraz już wiem- szaleństwo. A najlepszym katalizatorem szaleństwa jest ból. Nie ten fizyczny. Bo czymże jest fizyczny ból? Ból wspomnień, zdrad, niespełnionych miłości. To on jest tymże katalizatorem największego szaleństwa.
Podróżuje już od ponad pięciu lat. Przynajmniej tak twierdzi kalendarz pokładowy. Ja czuję się, jakby to był tydzień. To dlatego, że większość czasu spędzałem w Łożu. W każdym razie jakiekolwiek zapiski postanowiłem prowadzić dopiero teraz, jak widać zresztą. Może to wynik zbawczego działania chemikaliów Łoża, może zwykłego, ludzkiego mechanizmu samoobrony, samonaprawy, radzenia sobie z bólem- nie ważne. Dopiero teraz czuję się na siłach robić cokolwiek. Wcześniej każda, nawet najdrobniejsza czynność przerastała moje siły. Sam do końca nie wiem, czemu to piszę. Przecież jestem w pełni świadom, że nikt tego nie przeczyta, bo najpewniej ja i pamięć o mnie przepadnie gdzieś w czarnych, poznaczonych plamami gwiazd i galaktyk otchłaniach Kosmosu. Ale ręce muszą znaleźć jakieś zajęcie, bo oszaleję.
Pewnie wątpisz, hipotetyczny mój Czytelniku, w moje zdrowe zmysły już teraz. I w to, czy posiadam jakikolwiek plan działania. Otóż posiadam. Wiem doskonale, do czego miał służyć ten okręt. Ale wiem również, że stać go na o wiele więcej. Tą wiedzę skonfrontowałem z pewną znaną mi teorią. Otóż zasłyszałem kiedyś, że być może (wszelkie badania na to wskazują) Wszechświat ma kształt jakby rury ukształtowanej w okrąg. A z tego wynika, że po środku nic nie ma. A może coś jest? Nikt tego nie wie. Wszechświat jest wszystkim, tak więc, co jest poza jego granicami? Tam właśnie się udaję. Bo co mi pozostało?

***

Okręt mój musi teraz, w przestrzeni, z zewnątrz wyglądać jak wielkie, płynące przez bezkres miasto. Układ jego segmentów, mostków, wieżyczek prawdziwie narzuca skojarzenie z budowlami jakiejś metropolii.

Odkryłem pewną, ciekawą nad wyraz właściwość statku. Otóż potrafi on się rozpędzić do niesamowitej prędkości. Tak wielkiej, że uruchamiając ją, komputer pokładowy nakazał mi położyć się w Łożu Zapomnienia (poznałem wtedy jego nazwę- Komora Podtrzymania Funkcji Życiowych i Psychicznych Nitisho XVC 335- wolę jednak moją). Dał mi na to piętnaście minut, tak więc przepraszam za tak krótką notatkę. Mam nadzieję, że będę jeszcze w stanie pisać po zakończeniu podróży. Na wszelki wypadek- żegnaj, Czytelniku.

***

Sprawdziłem jak długo przebywałem w tym narkotycznym śnie. Trwało to trzynaście lat. Całe trzynaście lat...Nie jestem sobie w stanie tego wyobrazić. Tam skąd wyruszyłem cały świat się zapewne zmienił. Wszystko. Ilu z nich już nie żyło? A ilu miewało się świetnie, a ich grzechy nigdy nie zostaną ukarane?
Nie jestem biologiem, toteż ciężko mi pojąć, jak mogłem przeżyć tak długo, w takiej stagnacji. Pewnie to zasługa setek rurek i igieł wetkniętych w moje ciało, oraz takiego chłodu, że zostałem niemal zamrożony. Ledwo chodzę, a po odkryciu powyższej informacji nie mogę wyjść z najzwyklejszego szoku. Wyglądam pewnie strasznie- w końcu z braku bandaży i opatrunków wciąż krwawię z każdej ranki po igle, czy rurce. Każdy mój krok zostawiakrwawy ślad na podłodze. Szczęściem rany ją małe, więc szybko się zasklepią.
Wiele rzeczy na statku uległo zniszczeniu. Pali się tylko jedna lampa- w sterowni, która teraz, za sprawą tej właśnie lampy stała się moim mieszkaniem. Cała skąpana w rozedrganym, trupio- białym świetle. Niemal całą resztę okrętu pozostawiłem samą sobie. Z racji tego, jak wiele przebywałem w uśpieniu, wcześniej ( trzynaście lat temu...!) powierzyłem opiekę nad roślinnością komputerowi. Ładownie nie mogły pomieścić tak wielkiej ilości żywności, więc wypełniono je po brzegi, ale dobudowano jeden segment statku więcej. Rośnie tam sad i ogród. Tak więc żywności mam pod dostatkiem.
Odkładałem to na później, ale chyba czas wyjrzeć przez wizjer. Unikałem tego, bo teraz już jestem w zupełnie innym świecie. Jestem coraz bliżej centrum Wszechświata- tej pustej, niewiadomej przestrzeni. Ziemia i zbadany Kosmos leżą na peryferiach. Nikt nie był i nie zajrzał tak daleko. Dlatego tak boję się tego co mogę tam ujrzeć. Poleciłem komputerowi uruchomienie wizjera, sam zaś zamykam oczy...

***

Wybacz, Czytelniku, tak długą przerwę... nie mogłem się otrząsnąć po tym, co ujrzałem. Tutaj, mniej więcej w połowie drogi do centrum, życie wyglądało zupełnie inaczej. Tak, właśnie- życie. Nie wiem czy to była taka, białkowa forma życia, jak w naszych stronach i wyobrażeniach, ale raczej w to wątpię. Kiedy nieśmiało otworzyłem oczy i spojrzałem na wizjer zobaczyłem planety tak blisko siebie, że niemal się stykały. Zapewne kolizje światów są tu na pożądku dziennym. Widziałem słońca o przeróżnych, dziwacznych kolorach, oraz takie, które zmieniały barwy. Była też wielka gwiazda, czerwona jak krew, wyglądająca jako wielkie, płonące oko. Oko, które wciąż śledziło mnie nieprzeniknioną głębią swej czarniejszej niż kosmiczna pustka źrenicy. I jeszcze pewnie wiele lat pozostanę pod tym gorącym, obcym spojrzeniem.... Nie wątpię w samoświadomość tego... tworu. Widać w nim było przedwieczną, nieśmiertelną i daleko poza-ludzką mądrość. I czułem, że ono wie, skąd jestem... wie, kim jestem i, przede wszystkim, dlaczego. Znało odpowiedzi na pytania, na które nie miało prawa znać. I na takie, których ludzki umysł nie jest jeszcze w stanie zadać. Zrozumiałem to od razu, po pierwszym nań spojrzeniu. Czułem, że wie wszystko. Może właśnie oglądałem Boga? Boga chrześcijan, muzułmanów, hinduistów... Boga wszystkich, od największej religii świata, po najmniejszą sektę. Boga znanego pod różnymi imionami, ale zawsze tego samego... płonącego krwawo, wpatrzonego w przestrzeń kosmosu i nasze dusze. Nieprzeniknionego, a jednak tak potężnego, że znanego i na naszym, odległym, peryferyjnym świecie. Formę życia tak przedwieczną, że czczoną jako coś więcej niźli życie. Coś ponad wszystko co widziałem kiedykolwiek. Nagle zaczęły mi się przypominać wszystkie religijne symbole... Oko Opatrzności chociażby. Oko- symbol stary, bo czczony nawet w starożytnym Egipcie. Może właśnie patrzyłem na to przedwieczne Oko w jego własnej, prastarej osobie... Może tak, a może po prostu na inną formę życia, daleko wykraczającą poza ludzkie wyobrażenia.
Nad tym wszystkim zaś widziałem coś, jakby wielką, kosmiczną w swych rozmiarach sieć korytarzy świateł. A w nich, jakby podróżujących, półprzezroczystych ludzi... albo to mój umysł narzucił takie skojarzenie nie mogąc pojąć tego co się z taką siłą do niego wdarło... Na dziś kończę pisać... Mam już serdecznie dość. Wybacz.

***

Oko zaczęło do mnie przemawiać. Na początku były to słowa, potem- obrazy. I wtedy pojąłem przekaz z całą bolesną prawdą zawartą w słowach Oka. Pewnie uznałbym to tylko za kreację umęczonego mego umysłu, gdyby nie fakt, że taka była moja pierwsza myśl... A szaleniec nie dopuści do siebie myśli, że jego wizje są tylko urojeniami. I ta świadomość mnie przerażała.
Najpierw w mojej głowie zacząłem słyszeć słowa w nieznanym mi języku. Były to dźwięki, których nie wypowiedziały by ludzkie usta, a jednak pewna regularność, pewne obce, dostojne piękno mówiło mi, że to jest faktycznie język, nie zaś zwykły przypadkowy bełkot. Po jakimś czasie (kalendarz, jak potem odkryłem, po ominięciu Oka zaczął działać inaczej...) Oko chyba zrozumiało, że ten język do mnie nie dociera. Zaczęło więc bombardować mój umysł wizjami. To była bolesna nauka... ale jednak nauka. Najpierw pokazywało mi twarze ludzi, którzy pozbawili mnie niegdyś pracy, ludzi, którzy mieniąc się moimi przyjaciółmi w potrzebie odwracali się ode mnie, albo wbijali nóż w plecy z uśmiechem na ustach. Potem ujrzałem ich dalsze życie, biegnące pięknie, będące pasmem sukcesów, jak ogród, który wyrósł na żyznej ziemi mojego grobu. To co zobaczyłem bolało, prawda, ale Oko odkryło, że nie to było najgorsze, nie to mnie zniszczyło. Poszło więc dalej. Zaczęło pokazywać mi ją... tą, którą cały czas kocham. Nieprzerwanie, od tylu lat. To wywołało tak wielki ból, że łzy pociekły mi strumieniami po twarzy. Następnie, sygnalizując jak wcześniej, że pokazuje mi to, co działo się potem, po moim odlocie, Oko ukazało mi jej grób. Wtedy to dopiero uderzyła we mnie tak wielka fala smutku, bólu i cierpienia, że odczułem to niemal jak uderzenie o betonową ścianę. Ból był nie tylko psychiczny i emocjonalny, ale w równej mierze fizyczny. Wbił mnie w podłogę, podcioł nogi, ścisnął stalową dłonią gardło, w piersi zaś następowała jakby potężna eksplozja na przemian z równie silną implozją... Upadłem.
Leżałem, szlochając, Oko zaś wycofało się dając mi czas i obserwując. Z przesyconym ironią milczeniem, obserwowało jak badacz obiekt swych praktyk. Wszak tym w istocie byłem. Dostrzegając zapewne, że mój ból nie mija, dało mi znać, że to nie prawda. Że to był test, któremu poddaje każdą napotkaną myślącą istotę. Dało mi znać, że ona teraz żałuje swojej decyzji. Ale żyje. Ta wiadomość tak mnie rozradowała, że nie zwróciłem uwagi nawet na to niewyobrażalne, nieludzkie okrucieństwo “testu” Oka. Chciałem mu coś odpowiedzieć, ale nie wiedziałem jak. To było spotkanie dwóch istot z różnych światów. Jedna musi być potężniejsza. Mój umysł był zbyt wątły...
Oko jeszcze rzuciło mi coś o nadziei, jednak ta myśl była zbyt zawiła i skomplikowana na ludzki umysł. Nic nie pojąłem. Potem się wycofało z mojego umysłu, jednak dalej czułem na sobie ten prastary wzrok.
Oko nauczyło mnie, że miłość nie zachwiana, obustronna i bezwarunkowa to tylko idealistyczne pieprzenie. Pieprzenie ślepych na brutalną prawdę głupców. W miłości jest ból. Można poświęcić wszystko, rzucić do stóp całe życie, być wiernym jak pies. A i tak starczy się na chwilę odwrócić, aby stracić to wszystko, żeby miłość odeszła, a zostały tylko i wyłącznie ból i pustka. Zgliszcza twego dawnago jestestwa. A serce zmieni się w popiół.
Zacząłem pomału wstawać. Cały byłem spocony, zalany łzami i krwią (jak potem odkryłem w rozpaczy tłukłem głową i pięściami o ziemię). Z trzęsącymi się nie tylko dłońmi, ale całym ciałem, łącznie z nogami, na których się ledwo trzymałem, zmierzałem w stronę panelu sterowania komputera pokładowego. Poleciłem mu, aby poświęcił całą swą energię, pozostawiając tylko tyle, abym przeżył jakiś czas, oraz, żeby działał wizjer i Łoże, na rozwinięcie tej samej, potężnej szybkości co ostatnio. On, jak to maszyna szybko to sobie policzył, i poinformował mnie, że to niebezpieczne i on to odradza. Przyznałem mu rację, jednak i tak kazałem to wykonać. Teraz idę podłączyć się do Łoża i zasnąć na, według obliczeń komputera, dwadzieścia trzy lata. Tak oto kończy się pierwsze spotkanie człowieka ze świadomością pozaziemską. Nie radością, ale wielkim, niewyobrażalnym bólem.

***

Jestem wycieńczony... i pogrążony w zupełnej ciemności. Pierwsze co zrobiłem to podróż po omacku, przez labirynt korytarzy i schodów do ładowni z jedzeniem. Nim tam dotarłem byłem już zdrowo poobijany, zaś krew sączyła się chyba z dziesięciu ran rozrzuconych po całym ciele, które dołączyły do tych wywołanych podłączeniem do Łoża. I miałem skręconą nogę. Wiedziałem, że niebawem umrę. To był mój kres, ale ciało mnie już nie obchodziło. Jednak chciałem jeszcze pożyć na tyle długo, żeby zobaczyć cel mojej wędrówki. Nabrałem tyle jedzenia ile zmieściło się w workach, które zabrałem tutaj ze sobą. Wiedziałem, że sterownia stanie się moim grobem. Przeciągnąłem to wszystko przez cały statek aż do sterowni znów nie unikając wielu obrażeń. Tam ległem na podłodze i oparłem się o ścianę naprzeciw wizjera. Wykrwawiałem się.
Słabym głosem wezwałem komputer. On mi odpowiedział równie słabo. Też umierał. I on też, na swój elektroniczny sposób się wykrawiał. Energia na statku ulegała powolnemu wyczerpaniu. A przecież dałem mu wcześniej wytyczne. A on musiał się ich trzymać. Powiedziałem mu, aby za równo pięć minut włączył wizjer, zaś siebie wyłączył. Już na zawsze. Potwierdził i zaczęło się odliczanie. A teraz siedzę i piszę przyświecając sobie latarką znalezioną w sterowni.
Boję się.... jak ja cholernie się boję... Przecież o wiele bliżej mego świata widziałem straszne rzeczy. A tutaj? Zupełnie nie wiem czego się spodziewać. Cały czas liczę w myślach. Zostało jeszcze 10 sekund. Już tylko 5.
4...
3...
2...
1...
....

***

Z początku ucieszyłem się, że zobaczyłem tylko ciemność. Pomyślałem, że to jest Nicość. I pewnie zaraz i mój statek przestanie istnieć, pogrąży się w pełnej, świętej Nicości. Tak się nie stało. Zaczęły pojawiać się gwiazdy... gwiazdy i mgławice. Potem gdzieś w tej plątaninie światów zobaczyłem znajomy punkt... zobaczyłem Ziemię. Mój dom... Tam właśnie płynął mój okręt. Czyż bym odnalazł jakieś zagięcie czasoprzestrzeni? Nie, to byłoby zbyt proste... Nagle wszystko wokół mej ojczystej planety zaczęło się zmieniać. Rozpływać, przemieszczać. Powoli, ale jednak nienaturalnie szybko jak na warunki kosmiczne. Wszystko zaczęło się układać w jakąś znajomą formę... Wtedy usłyszałem komunikat. Ostatni, przedśmiertny komunikat komputera. Nie wyłączył przecież funkcji podtrzymywania życia. Teraz poprzez te urządzenia poinformował mnie, że właśnie skończył się zapas tlenu. Pomyślałem, że zostało mi ledwie parę minut życia. Mój statek umarł. Zawisł martwy w przestrzeni. Ja padnę w nim martwy już za chwilę. Podniosłem wzrok i zszokowany ujrzałem, że przecież wizjer działa i dalej pokazuje mi co dzieje się przed statkiem. Nie pojmowałem tego, jednak dalej patrzyłem. Bo cóż mi zostało? Zacząłem poznawać formę układającą się z setek światów, gwiazd i galaktyk. To była jej twarz... wielka... większa niż Droga Mleczna, większa niż poznany przez ludzi Wszechświat. A Ziemia utknęła w jednej z jej tęczówek, których barwy nigdy nie mogłem poznać... wspaniałe oczy o nieznanym ludziom kolorze... kochane oczy. Patrzyłem w te wielkie oczy, ona zaś przemówiła do mnie.
-Kochasz ją, prawda?- raczej stwierdzenie niż pytanie.
-Tak...- odparłem szeptem, sam, do teraz nie wiem komu.
-Chcesz ją odzyskać. Chcesz, ale już nie masz nadziei. Pozostał Ci tylko płacz. A więc płacz, Dziecko, a niechaj błogosławieni będą cierpiący.- głos powiedział to z wielką mocą, ja zaś prawdziwie zapłakałem, nie pojmując co się dzieje i z kim rozmawiam. Narzucała mi się jedna, jedyna myśl- Bóg. I tak postanowiłem nazywać istotę, która ze mną rozmawiała. Lecz kim, albo czym było Oko? Może po prostu forma życia z odległych, niewyobrażalnych światów? A może sam Anioł Pański? Zacząłem szukać krzyżyka. On zaś zatrzymał mnie.
-To wy potrzebujecie symboli, świątyń, kapłanów. Mi ich nie trzeba.
-Tak...- tyle tylko zdołałem wydobyć ze ściśniętego płaczem gardła. Padłem na ziemię i już nie patrzyłem w wizjer. Widok tej twarzy budził wspomnienia. Zaś wspomnienia są najgorszymi z demonów.
-Oto daję Ci wybór, Dziecko- rzekł po chwili głos- Możesz wybrać jedną z dwóch dróg. Albo zabiorę Ci wspomnienia i dam nowe życie, w nowym świecie albo Twoje wspomnienia pozostaną, Ty zaś otrzymasz w swym Domu nową szansę. Nie spiesz się z decyzją. Jesteś poza Czasem.
Skuliłem się na ziemi. Kolana podciągnąłem pod brodę. I tylko notuję. Co mam zrobić? Ból wspomnień jest tak wielki. Mogłem zostać z niego oczyszczony... życie bez cierpienia. Jeśli to faktycznie był Bóg... to może życie w Raju? Bez wspomnień, bez bólu... byłem jednak człowiekiem. Człowiekiem gotowym poświęcić bardzo wiele dla miłości. Nigdy się nie poddam.
Dokonałem wyboru. Żegnaj Czytelniku.
"A szaleństwo prowadzi do największych grzechów. = Kiedyś zastanawiałem się co popycha ludzi do najgorszych z czynów, jak naprzykład samobójstwa. Teraz już wiem- szaleństwo." <- mówisz dwa razy praktycznie to samo. Tyle że to krótsze zdanie brzmi fajniej.
"Nie wyobrażam sobie, jak mogłem to przeżyć." <- jak to brzmi? Nie wyobrażam sobie że żyję. Czyli nie żyję. Nawet nie wiem, co miałeś na myśli.
"skąd jestem... wie, kim jestem i dlaczego jestem.: <- jestem, jestem, jestem.
"Formę życia tak przedwieczną, że czczoną jako coś więcej niźli życie, istota." <- zdanie brzmi jak niedokończone, nie wiem nawet, co chciałeś wyrazić przez tą istotę.
"Na początku były to słowa języka, którego nie byłem w stanie pojąć - Nagle w mojej głowie zacząłem słyszeć słowa w nieznanym mi języku." <- I to wszystko mamy w dwóch pierwszych akapitach jednej sceny. Skoro już raz powiedziałeś, że Oko do niego zagadało w dziwnym języku, to po co mówić to znowu?
"załamał nogi" <- załamać to można ręce, albo siebie ostatecznie. Ale nóg raczej nie...
"ścisnął stalową pięścią" <- pięści mają to do siebie, że są ściśnięte i nie mogą niczego łapać. Doskonale to widać tu :Klik I spróbuj coś złapać nie rozwierając pięści. Stalowa dłoń byłaby okej, serio. ;]
"obserwowało jak badacz obiekt swych praktyk" <- czytając, musiałam powtórzyć to zdanie chyba ze 2 razy żeby to miało jakiś sens. Bo nawet nie mówisz, kogo obserwowało.
"Zacząłem pomału, cały spocony, zalany łzami i krwią (jak potem odkryłem w rozpaczy tłukłem głową i pięściami o ziemię), z trzęsącymi się nie tylko dłońmi, ale całym ciałem, łącznie z nogami, na których się ledwo trzymałem, zacząłem podążać w stronę panelu sterowania komputera pokładowego." <- to zdanie jest za długie i chyba się w nim pogubiłeś. Potnij je i będzie gites.
Parę powtórzeń, literówek, ale to chyba samemu można już wyłapać przy dokładniejszej lekturze.


Fajny pomysł. Koloru ciemnej szarości. Ale można by go lepiej wykonać. Całość jest mało przejrzysta, trochę za krótka jak na kosmiczną odyseję trwającą ho ho ho, aż nie chce mi się liczyć. Brakuje mi też opisu, jak dokładnie wygląda stan człowieka używającego Łoża. Nie ma też podkreśleń klimatu, który przecież tu jest, czuje się go, ledwo, ledwo, ale jednak. Fajnie by było, gdybyś jeszcze trochę posiedział nad tekstem a wyszedł by z tego kawałek sympatycznej literatury.
Dziękuję. Na pewnoe nie odpuszczę temu tekstowi tak szybko, postaram się wycisnąć z niego ile dam radę. Dzięki za wskazówki. PozdrawiamSmile
Witaj,

Trzeba przyznać, że pomysł miałeś dobry, niestety wykonanie kuleje. Nadużywasz zaimków : mój, mi, moje itp. Nadużywasz też: to, tym, tam, takie, tych itp. Nadużywasz myślników. Zapominasz o spacjach po nich. Unikaj rozpoczynania zdań od: "i", "a". Starałam się wypisać błędy jakie wyłapałam. Brakowało kilku (?) przecinków. Jak na formę dziennika pokładowego to wg mnie brakuje kilku danych. Mógłbyś zapisać imię i nazwisko bohatera, daty. Był wysłany w przestrzeń kosmiczną musiał znać się na technicznych sprawach, przypuszczalnie był naukowcem. Musiał mieć też analityczny umysł. Pomysł z tym okiem bardzo mi się spodobał, niemniej uważam, że określenie "pieprzenie" nie pasuje do prastarej istoty. Nie zgodziłabym się też, że mówiłby w ten sposób o miłości absolutnie idealnej. Prędzej mówiłby o tym, że doświadczyć jej mogą tylko istoty takie jak on, lub istoty zjednoczone z Wszechświatem. Niemniej rozumiem, że to Twoja wizja.
Jeśli martwi Cię ilość komentarzy pod Twoim tekstem - zaangażuj się w życie forum. Komentuj, a zostaniesz skomentowany.

MOJE SUGESTIE:

zastanawiałem się(,) co popycha ludzi
przykład samobójstwa.(?)
już wiem- szaleństwo - brak spacji
Nie ten fizyczny. Bo czymże jest fizyczny ból? - <fizyczny, bo czymże on jest?>
Podróżuje już od ponad pięciu lat. - <podróżuję>
z bólem- nie ważne. - brak spacji, <nieważne>
poznaczonych plamami gwiazd - <naznaczonych>
zmysły już teraz. I w to, czy posiadam - połącz te zdania w jedno
Okręt mój musi teraz, - <Mój okręt musi teraz>
nazwę- Komora - brak spacji
wypadek- żegnaj, - brak spacji
trzynaście lat...Nie - brak spacji
strasznie- w końcu - brak spacji
krok zostawiakrwawy ślad na podłodze. - <zostawia krwawy>
rany ją małe, więc szybko - <są>
lampa- w sterowni, - brak spacji
trupio- białym świetle. - spacja za dużo
Z racji tego, jak wiele przebywałem w uśpieniu, - <Z racji na to jak długo>
jeden segment statku więcej. - wytnij > więcej
Wszechświata- tej pustej, - brak spacji
tak boję się tego(,) co
Tak, właśnie- życie. - brak spacji
spojrzeniem.... Nie wątpię - kropka za dużo
Znało odpowiedzi na pytania, na które nie miało prawa znać. - <pytania, których nie miało>
ponad wszystko(,) co widziałem
Oko- symbol stary, - brak spacji
prastarej osobie... (?)
poza ludzkie wyobrażenia.(?)
skojarzenie(,) nie mogąc pojąć tego(,) co się
potem- obrazy. - brak spacji
umęczonego mego umysłu, - wytnij > mego
nie wypowiedziały by ludzkie usta, - <wypowiedziałyby>
zaś zwykły(,) przypadkowy bełkot.
To(,) co zobaczyłem
podcioł nogi, - <podciął>
skomplikowana na ludzki umysł. - <dla ludzkiego umysłu>
że miłość nie zachwiana, obustronna - <niezachwiana>
A i tak starczy się na chwilę - <wystarczy>
to sobie policzył, i poinformował mnie, że to niebezpieczne i on to - powtórzenie: to/to/to
Pierwsze(,) co zrobiłem to podróż
wszystko przez cały statek(,) aż do sterowni(,) znów nie unikając
i piszę(,) przyświecając sobie
10 sekund. Już tylko 5. - liczby piszemy słownie
Tak się nie stało. Zaczęły pojawiać się gwiazdy - powtórzenie: się/się
Czyż bym odnalazł jakieś - <czyżbym>
martwy w przestrzeni. Ja padnę w nim martwy - powtórzenie: martwy/martwy
pokazuje mi(,) co dzieje
prawda?- raczej - brak spacji
-Tak...- odparłem - brak spacji
Pozostał Ci tylko - <ci>
cierpiący.- głos powiedział - brak spacji, <Głos>
jedyna myśl- Bóg. - brak spacji
forma życia z odległych - <formą>
daję Ci wybór, - <ci>
Żegnaj(,) Czytelniku.

Dużo weny życzę, pozdrawiam,
Lilith
Nie podobają mi się zwroty do czytelnika
Cytat:Z trzęsącymi się nie tylko dłońmi, ale całym ciałem, łącznie z nogami, na których się ledwo trzymałem
wystarczyłoby "trzęsąc się", moim zdaniem. Zastanowiło mnie skąd się wziął samotny człowiek na ogromnym statku, mającym służyć do zbadania odległych od Ziemi obszarów, w przestrzeni kosmicznej. Nikt by go samego na taką wyprawę nie wysłał, więc musiał statek albo ukraść, albo pozostali członkowie zginęli. Optuję za tym pierwszym Smile. To tyle moich wariacji, wydało mi się to po prostu nielogiczne. Ale dla całości w sumie nie ma większego znaczenia. Trzeba jeszcze sporo popracować, ale zgadzam się z poprzedniczkami - bardzo dobry pomysł. Swoją drogą, przyjęło się, że widywanie Boga czy czegoś to bardziej fantasy. Ale w sumie... Bóg sf, czemu nie? Z drugiej strony... muszę pomyśleć.
Drogi Autorze, doczytałem do końca pierwszego fragmentu. I tutaj dam sobie spokój. Wydaje mi się, że przed Tobą sporo pracy. Na początek popraw pierwszą część tekstu - bo jest w niej sporo błędów, które odbierają przyjemność z czytania i sprawiają, że lektura nie jest płynna, co skutecznie zniechęca do chęci poznania "co będzie dalej". Sama fabuła wygląda zachęcająco, zapowiada się klasyczna, oldschoolowa SF, jaką lubię. Niestety, forma pozostawia do życzenia tak wiele, że nie dam rady przebrnąć przez resztę tekstu.

Teraz to, co mi wpadło w oczy:

"Porzuciłem ludzkość już dawno temu. Po co miałem z nimi pozostawać, skoro wszystko co mi dali to ból, cierpienie i odrzucenie?" - błąd gramatyczny. Ludzkość jest rodzaju żeńskiego, a więc "z nią" i "dała".

"I ona... kocham ją. Kocham i nigdy nie przestanę." - ten chwyt marketingowy Ci nie wyszedł... Tanio i ckliwie, aż odechciało mi się czytać. "Ach, biedny ja i biedna moja miłość nieszczęśliwa...". Wybacz. Zebrało mi się. Nie na płacz, bynajmniej.

"którego zastosowania( )ani prawdziwej nazwy" - przed "ani" nie stawiamy przecinka (chyba, że występuje w zdaniu po raz drugi: "Nie mam ani pieniędzy, ani jedzenia.")

"nie poznałem i pewnie nigdy nie poznam. Ja nazywam je Łożem Zapomnienia. Daje mi pewne ukojenie." - powtórzenie

"Daje mi pewne ukojenie. W tej samotności. I ukojenie od wspomnień, które są najgorszym z demonów." - błędny zapis, brak logiki. Daje ukojenie w samotności i od wspomnień. Łącznik "i" sugeruje, że powinno być "od czegoś i od czegoś".
Poza tym, nie wydaje mi się, żeby zwrot "ukojenie od czegoś" był poprawny językowo. Można czuć ukojenie. Kropka. Nie jestem jednak tego na 100% pewien, więc nie twierdzę, że to na pewno błąd. To tylko moja językowa intuicja.

Kolejna sprawa:
"Daje mi pewne ukojenie. W tej samotności." - to nie wygląda dobrze, nie czyta się tego płynnie.

"Bo ten statek miał pierwotnie służyć wyprawie do granic Układu Słonecznego" - zaimek "ten" sugeruje, że mówisz o znanym już czytelnikowi statku. Tymczasem nie było o nim wcześniej wzmianki. To zdanie (widzisz? TO zdanie - zdanie, o którym była już wcześniej mowa Wink ) lepiej brzmiałoby np. tak (to tylko przykład):

"Statek, na którym znajdowałem się ja i Łoże, miał pierwotnie służyć(...)"

"statek miał pierwotnie służyć wyprawie do granic Układu Słonecznego, a taka wyprawa wiąże się z poważnym obciążeniem psychiki. Miał, do czasu, aż, jak to określili, moje “szaleństwo” nie wzięło góry nad rozsądkiem i nie uciekłem z tego zgniłego świata." - powtórzenie, to raz. Dwa - kto "określił"?

"Kiedyś zastanawiałem się(,) co popycha ludzi do najgorszych z czynów," - przecinek. "z" zbędne.

"jak na przykład samobójstwa" - liczba pojedyncza tutaj lepiej pasuje, jakoś "źle" się czyta te "samobójstwa".

"Kiedyś zastanawiałem się co popycha ludzi do najgorszych z czynów, jak na przykład samobójstwa. Teraz już wiem- szaleństwo." - a niby skąd bohater to wie? Treść niejako sugeruje, że z autopsji, ale skoro popełnił samobójstwo (bo zna z autopsji), a zawartość tekstu do tej pory, ani do końca tej części (sprawdziłem) nie zawiera wskazówek, że bohater jest w stanie pośmiertnym (niebo/piekło/Wielka Pustka/cokolwiek innego), a wręcz przeciwnie - że jak najbardziej żyje i właśnie podróżuje statkiem w kosmosie, to skąd wie? Trochę brak logiki tutaj.

Zacytowany poniżej fragment to prawdziwa perełka. Po kolei:

1.
"moje “szaleństwo” nie wzięło góry nad rozsądkiem i nie uciekłem z tego zgniłego świata. Gdzieś w próżnię.
Kiedyś zastanawiałem się co popycha ludzi do najgorszych z czynów, jak na przykład samobójstwa. Teraz już wiem- szaleństwo. A najlepszym katalizatorem szaleństwa jest ból. Nie ten fizyczny. Bo czymże jest fizyczny ból? Ból wspomnień, zdrad, niespełnionych miłości. To on jest tymże katalizatorem największego szaleństwa."
Powtórzenia. Aż oczy bolą.

2.
"Bo czymże jest fizyczny ból? Ból wspomnień, zdrad, niespełnionych miłości. To on jest tymże katalizatorem największego szaleństwa." - Zostaje zadane pytanie. Następne zdanie brzmi jak odpowiedź - wynika to niejako naturalnie, z układu i "flow" tekstu. Następnie dowiadujemy się, że jednak "ból wspomnień" itd. jest jednak tymże katalizatorem. Niegramatyczny zapis, który wprowadza lekki chaos w tym fragmencie. No właśnie - i:

3.
"A najlepszym katalizatorem szaleństwa jest ból. Nie ten fizyczny. Bo czymże jest fizyczny ból? Ból wspomnień, zdrad, niespełnionych miłości. To on jest tymże katalizatorem największego szaleństwa." - W pierwszym zdaniu stwierdzasz, że ból jest katalizatorem. A w ostatnim, że... ból jest tymże katalizatorem. Tak, to już wiemy - mówiłeś o tym w pierwszym zdaniu.

Mówiłem, że perełka. Dla takiego "czepiacza", jak ja, przynajmniej. Wink

"W każdym razie(,) jakiekolwiek zapiski postanowiłem prowadzić dopiero teraz, jak widać zresztą."

"radzenia sobie z bólem( )- nieważne."

"Przecież jestem w pełni świadom" - świadom to archaizm. Świadomy.

"Ale wiem również, że stać go na o wiele więcej. " - na wiele więcej.

"Tą wiedzę skonfrontowałem z pewną znaną mi teorią." - "tę" to poprawna forma w tym przypadku (biernik - skonfrontowałem <kogo, co?> TĘ wiedzę). Formę "tą" stosujemy w połączeniu z nadrzędnikiem (skonfrontowałem to <z kim, z czym?> z TĄ wiedzą). Zasada ta ma odniesienie jedynie do języka pisanego. W mowie potocznej dopuszczalne są formy "tę" i "tą" w połączeniu z biernikiem.

Pozdrawiam.
-rr-

::EDIT::
rootsrat napisał(a):Poza tym, nie wydaje mi się, żeby zwrot "ukojenie od czegoś" był poprawny językowo. Można czuć ukojenie. Kropka. Nie jestem jednak tego na 100% pewien, więc nie twierdzę, że to na pewno błąd. To tylko moja językowa intuicja.
Zgodnie ze Słownikiem Języka Polskiego PWN:

ukojenie - uczucie ulgi i spokoju po ustąpieniu bólu, cierpienia, żalu itp.

Tym bardziej skłaniam się ku mojemu stwierdzeniu, że czujemy ukojenie i tyle. Nie "ukojenie od czegoś".
Witaj Autorze. Masz pomysły i to jest dobre. Masz zapał i umieściłeś nam większa partię tekstu, tak więc można na nim popracować. Osobiście też kocham s-f. Wiesz za co? Za to, że biorąc poprawkę na nadmiernie wybujałą fantazję oraz ograniczające nas możliwości pojmowania granic ludzkiego rozwoju, wszystko to co opisał Lem, Scott Card i im podobni, mogłoby się zdarzyć kiedyś. Wiesz dlaczego pisanie s-f jest trudniejsze od pisania fantasy? Bo musisz trzymać wiarygodność, nazywać urządzenia, opisywać istniejące zjawiska (bo prawa fizyki teraz czy za tysiąc lat będą takie same), używać fachowej terminologii, posiadać dużą wiedzę. Inaczej twoje teksty będą miały postać: "polecieli wielką rakietą, wylądowali i znaleźli kosmitów, załatwili robale i wrócili na ziemię." Aby pisać wiarygodne s-f trzeba poświęcić trochę czasu na studia. Wykop podręczniki do fizyki, astronomii, etc. Masz Google, masz Wikipedię. Fantasy wszystko ścierpi, bo wszystko można wyjaśnić magią. W s-f tworzysz przyszłościową technologię.

Narracja. Opisuj ciąg zjawisk, myśli wynikające jedne z drugich. Piszesz bardzo chaotycznie. Twój sposób opowiadania sprawia, że ja muszę zastanawiać się, ba, wracać do poprzedniego zdania aby sprawdzić o co ci chodzi. Pilnuj gramatyki. Język polski jest piękny. Miękki, melodyjny, dźwiękonaśladowczy, harmonijny, kiedy trzeba hardy. Nie kalecz go zdaniami w stylu: " Miał, do czasu, aż, jak to określili, moje “szaleństwo” nie wzięło góry nad rozsądkiem i nie uciekłem z tego zgniłego świata.", albo "Pewnie uznałbym to tylko za kreację umęczonego mego umysłu, gdyby nie fakt, że taka była moja pierwsza myśl... A szaleniec nie dopuści do siebie myśli, że jego wizje są tylko urojeniami."

Edit
Tak sobie pomyślałem, że może chciałeś aby styl tego opowiadania przypominał bełkot szaleńca? Jeśli tak, to pamiętaj że w szaleństwie bardzo często jest metoda. Nawet bełkot szaleńca rządzi się pewnymi zasadami i bardzo często jest coś wokół czego on oscyluje.