Via Appia - Forum

Pełna wersja: Zwodnicze Niebiosa
Aktualnie przeglądasz uproszczoną wersję forum. Kliknij tutaj, by zobaczyć wersję z pełnym formatowaniem.
Hej, jestem el Bandito i jestem jedną z wielu osób, które chcą podzielić się z Wami swoimi wypocinami. Ja postanowiłam napisać coś... no, jak przeczytacie to zobaczycie co to. Tongue
Opowiadanie "Zwodnicze Niebiosa" powstało dzięki jednej piosence: Highway to Hell ACDC, więc jesli się Wam spodoba i będziecie chcieli komuś podziękować za ten tekst to jak najbardziej hołd można składać temu zespołowi.
Opowiadanie będę dodawać sporadycznie, po kilka stron w wordzie.
I mam szczerą nadzieję, że moje opowiadanie przypadnie Wam do gustu!




Pierwszy krok do zwycięstwa? Poznać się na własnej sile.
Drugi krok do zwycięstwa? Zrealizować krok pierwszy.
Trzeci krok do zwycięstwa? Zrealizować krok drugi.
Czwarty krok do zwycięstwa? Dostrojenie się do melodii bytu i uchwycenie jego tonu.
Potem wszystko samo przychodzi. Trzeba poddać się falom życia, rzucić w nurt pły-nący, który jest teraz, był kiedyś i będzie w przyszłości. Może nie taki sam, nie zawsze w tym samym miejscu, nie niosąc z sobą tego samego, tej samej niewiadomej, przyszłości, którą zgotował nam los. Nic się nie da już zrobić, wszystko jest już dawno ustalone. Można jedynie płynąć w górę rzeki. Oczywiście. Lecz co potem? I tak trzeba zawrócić, bo opuszczają nas siły po upływie długiego czasu. A niektórym starczy sił tylko, by płynąć krótką chwilę. Więc tak właściwie, po co ta cała szopka ze zmianą przeznaczenia? Z tym, że wystarczy wierzyć, by wszystko się ułożyło? I tak już nic nie damy rady zrobić.
Ale co jeśli wyjdziemy na brzeg? Co się wtedy z nami stanie? Czy to oznacza śmierć? A może coś zupełnie odwrotnego? Może to nowe życie, poza granicami naszego wzroku, do którego wstęp mają tylko ci wyjątkowi? Co, jeśli zakłócimy spokój pomiędzy tymi dwoma światami, tak innymi, lecz z drugiej strony tak podobnymi i zależnymi od siebie? Jeden od drugiego uzależniony, potrzebny jak człowiekowi tlen, jak rybie woda. Co się wtedy stanie, jeśli okażemy się na tyle silni, by stawić czoła przeciwnościom i jednak wyjdziemy na ten brzeg?”
Sophie siedziała na łóżku z laptopem na kolanach i pisała rozprawkę na filozofię. Zawsze lubiła ten przedmiot, bo pozwalał przenosić się jej do zupełnie innego świata, pełnego magii, mądrości i prawdy. Zawsze były jakieś kwestie do poruszenia, a doszukiwanie się prawdy i racji w nich zawartych sprawiało jej niezwykłą radość. Ale istniały jeszcze nieodkryte tajemnice, spowite mgłą niedostępności dla ludzkiego umysłu. W takich chwilach, kiedy Sophie znajdowała podobny temat, stwierdzała, że człowiek to, tak naprawdę, stworzenie płytkie, niepotrafiące pojąć tego, co się wokół niego dzieje. Chyba, że to, czego człowiek nie wiedział miało pozostać niewidzialne i nieodkryte? Na przykład taki drugi świat, pełen niezwykłych zwierząt i stworów, obfitujący w magię i tajemnice. Tak naprawdę, Sophie nigdy nie przestała wierzyć w te historie, które mama opowiadała jej na dobranoc, kiedy była jeszcze mała. Gdzieś tam, w głębi duszy tkwiła w niej ta cząstka wiary, iż wróżki i smoki naprawdę istnieją. Dobre, rozczulające i pełne wdzięku nimfy czy syreny ciągle żyły w jej wyobraźni pławiąc się w morzu fantazji. A jej największym, skrytym marzeniem było znaleźć się w takim innym świecie. Magicznym.
Zegar wybił już pierwszą w nocy, lecz Sophie nadal siedziała nad pracą, którą musiała oddać następnego dnia. Jej oczy leniwie omiatały ekran laptopa, a palce lekko muskały klawisze. Nie miała już siły mocniej ich przyciskać. Miała jeszcze tak wiele do napisania i tak mało czasu by wylać swe myśli na klawiaturę komputera. Przetarła zmęczone oczy wierzchem dłoni i mocno ziewnęła. Nie była w stanie skończyć pracy tak, jak sobie to wymyśliła, musiała napisać krótkie zakończenie, zapisać dokument i wyłączyć ledwo działającego już laptopa.
Gdy to wszystko zrobiła, wgramoliła się niezdarnie do ciepłego łóżka i niemal na-tychmiast Morfeusz pojmał ją w swe silne objęcia.
Obudziła się dopiero o siódmej. Co prawda bardzo nie chciało jej się wstawać do szkoły, lecz taki jest los ucznia. Wypisany czarno na białym na wielkich stronicach księgi życia. „Wszystko byłoby fajnie, tylko, dlaczego szkoła zaczyna się tak wcześnie?” – pomyślała. „Gdyby ktoś, gdzieś tam, kiedyś tam ustalił, że szkoła powinna zaczynać się później, na pewno byłoby więcej zwolenników chodzenia do szkoły. Stop. Mała poprawka: I tak nikt nie lubiłby nędznego i szarego życia w budzie, ale przynajmniej można by się wyspać.”
Ze złością ściągnęła kołdrę z głowy głośno przy tym stękając.
„No, ale nic nie da się już zrobić. Trzeba pogodzić się ze swoim losem tak, jak robiły to tysiące pokoleń przed nami. Niestety jest to przykre, lecz prawdziwe. „
Westchnęła i ciężko podniosła się z łóżka przy okazji zrzucając poduszkę na drew-nianą podłogę. Powłócząc nogami zamroczona udała się do łazienki, by odbyć poranną toaletę.
Gdy doszła do drzwi nacisnęła klamkę, lecz śliska dłoń zsunęła się z niej bezwiednie opadając wzdłuż ciała. Dziewczyna potrząsnęła głową, by trochę się rozbudzić i zdecydowanym ruchem otworzyła drzwi. Łazienka wyglądała zwyczajnie. Po lewej stronie pomieszczenia znajdowała się biała umywalka obłożona najróżniejszymi kosmetykami, pastami do zębów, szczoteczkami i kubeczkami, a nad nią wisiało małe, trochę brudne lustro. Pod umywalką, na metalowym pręcie wisiały dwa niebieskie ręczniki, jeden do rąk, drugi do kąpieli. Naprzeciwko niej zbudowana była wanna połączona z prysznicem. Toaleta stała naprzeciwko drzwi. Nie było w tym pomieszczeniu nic nadzwyczajnego, łazienka taka jak każda inna, może trochę mniejsza, bo nie było za dużo miejsca w mieszkaniu, by wybudować większą. Z resztą w ogóle w całym domu było mało miejsca. Ale tak jest, kiedy mieszka się w starej kamienicy.
Podeszła do umywalki i przejrzała się w lustrze. Zobaczyła to, co każdego ranka: potargane włosy sterczące na wszystkie strony, ciemne oczy trochę przymykające się z zaspania i wysuszone wargi. Rozczesała ciemne kosmyki włosów palcami i przemyła twarz zimną wodą. Była już trochę bardziej rozbudzona, więc przystąpiła do mycia zębów. Sięgnęła po pastę i szczoteczkę przy okazji strącając na ziemię perfum mamy i dezodorant. Przeklęła pod nosem i podniosła zbity flakonik zgarniając resztki szkła na dłoń, po czym wyrzuciła je do kosza stojącego nieopodal ubikacji. Podeszła z powrotem do umywalki i zaczęła myć zęby. Potem rozebrała się z błękitnej pidżamy i weszła pod prysznic zaplatając włosy w niedbały kok. Odkręciła kran i strugi ciepłej wody spłynęły po całym jej ciele. Czuła, że całe zmęczenie odpływa w zapomnienie wymywane przez gorące stróżki wody. Napawała się chwilą, ciepłem i przyjemnością związaną z kąpielą. Bardzo lubiła to robić, gdyż mogła się odprężyć i zapomnieć o codziennych troskach.
Sięgnęła po mydło cytrynowe, lecz wyślizgnęło jej się z ręki wpadając z chlupnię-ciem do wody, która została na dnie wanny. Sophie pochyliła się by je podnieść i do-kładnie obmyła całe ciało. Zmywając osad po mydle raptownie usłyszała mocne walenie do drzwi. Odwróciła się na pięcie nieco przestraszona, lecz gdy usłyszała głos swojego brata od razu się uspokoiła.
- Sophie! Pospiesz się! Muszę się wysikać! – Jakimś dziwnym trafem, zawsze, gdy się kąpała Reda wzywały potrzeby fizjologiczne. Nie wiedziała, czym to było spowodowane, ale stanowczo jej się to nie podobało.
- Jeszcze dwie minuty! Poczekaj! – krzyknęła do starszego brata czekającego na wolną łazienkę. Pospiesznie zakręciła wodę i wyszła z wanny sięgając po jeden z ręczników. Wytarła mokre ciało i owinęła się nim, po czym podeszła do drzwi.
- Dobra, już moż… - zaczęła, lecz nagle drzwi otworzyły się z hukiem i uderzyły Sophie prosto w twarz. Dziewczyna zatoczyła się i upadła na mokre płytki. Do łazienki wpadł Red cały zniecierpliwiony i trzymał się za krok spodni od pidżamy i przeskakiwał z nogi na nogę.
- No, nareszc… - przerwał, bo dostrzegł siostrę leżącą na podłodze zwiniętą z bólu. – O Boże! Przepraszam, ja nie chciałem!
Rzucił się w stronę Sophie i padł na kolana by pomóc siostrze wstać. Podtrzymał ją za ramiona i podniósł lekko do góry kładąc na kolanach.
- Przepraszam, nie chciałem – powtórzył, lecz tym razem jego głos wydawał się nieco cichszy, co nie oznaczało, że mniej zdenerwowany. – Sophie, co ci jest?
Dziewczyna przekręciła głowę tak, by Red mógł zobaczyć wielkiego guza na jej czole i stłuczenia na prawym policzku. Obraz był zamazany i niewyraźny, więc Sophie nie mogła dojrzeć wyrazu twarzy brata. Jęknęła cicho i spróbowała się podnieść, lecz bez pomocy Reda nie dałaby rady. Stała na chwiejących nogach podtrzymując się prawą rękę na jego ramieniu.
Red przeprosił ją jeszcze raz, lecz dziewczyna tylko podniosła głowę i spojrzała na niego spode łba. Jego wzrok był niezwykle ciepły, a głos zatroskany. Może był wrednym i upierdliwym starszym bratem, ale gdy przychodziło, co, do czego potrafił zachować się stosownie i odpowiedzialnie. I nigdy nie zrobił Sophie krzywdy, chyba, że nienaumyślnie, jak dzisiaj.
- Wiesz, co? – Sophie słabo zapytała doskonale ukrywając nutę złośliwości w głosie.
- Hm? – Red był już spokojniejszy, a zdradzał go wyraz twarzy.
- Pieprz się. – Dziewczyna wyszczerzyła zęby w szerokim, lecz niewyraźnym uśmiechu i chwiejnym krokiem wymaszerowała z łazienki zostawiając nieco zdezorientowanego brata samego. Zawsze lubiła mu dogryzać, a on o tym doskonale wiedział, więc nigdy nie brał tego na serio i przyzwyczaił się do złośliwości siostry.
- Bardzo śmieszne – usłyszała jeszcze głos Reda dochodzący z łazienki i uśmiechnęła się pod nosem.
- A żebyś wiedział drogi bracie – powiedziała to tak cicho, że nie był w stanie tego dosłyszeć.
Weszła do swojego pokoju i podeszła do szały z ubraniami. Otworzyła drzwi i nie-spodziewanie spadła na nią mała sterta brudnych ubrań, którą upchnęła tam wczoraj wieczorem zupełnie o niej zapominając. Zrzuciła z siebie kilka koszulek i spodni, po czym zabrała się do wybierania odzieży na dziś. Przegrzebała całe sterty ubrań i po kilkunastu minutach w końcu wybrała czarną bluzkę z napisem „Happiness is a strong coctail” i luźne dżinsy. Na stopy nałożyła czerwone trampki i niedbale związała włosy gumką. Nie lubiła nosić upiętych włosów, lecz była zmuszona to zrobić, bo po spaniu zrobiła jej się taka szopa, ze nie była w stanie jej rozczesać.
Pospiesznie chwyciła starą, powycieraną torbę i wybiegła z pokoju kierując się w stronę schodów.
Gdy dotarła do kuchni zobaczyła mamę stojącą przy czajniku, zapewne robiącą ka-wę i Reda siedzącego przy drewnianym stole dumającego nad miską czekoladowych płatków śniadaniowych. Dźgał płatki łyżką zanurzając je w mleku, lecz te zaraz, gdy Red wyjmował sztuciec z mleka wypływały na powierzchnię jak małe stworzonka próbujące uratować się przed śmiercią okrutnie paskudną. I mimo usilnych prób Reda płatki cały czas zanurzały się i wynurzały, najwidoczniej nie chcąc jeszcze umierać tonąc w białej otchłani słodkiego mleka.
Gdy ją zauważył uśmiechnął się słabo i bezgłośnie wyartykułował słowo „przepra-szam”. Dziewczyna odwzajemniła uśmiech i zasiadła do stołu.
- Cześć mamo – rzuciła i przysunęła do siebie pustą miskę. Sięgnęła po pudełko płatków stojące przy ręce Reda i wsypała je niezdarnie do miski rozsypując kilka na blat. Pozbierała je i wsypała do buzi. Następnie zabrała się do zalewania płatków mlekiem.
- Cześć kochanie. – Mama odwróciła się i spojrzała na córkę. – Słyszałam, co się zdarzyło w łazience. Nadal boli? Jak chcesz to mogę ci dać trochę lodu.
- Nie dziękuję – Sophie zapewniła matkę, - naprawdę nie trzeba.
Mama zacmokała z aprobatą i zrobiła urażoną minę.
- No, nie bądź taka skromna. – Penny, bo tak miała na imię mama Reda i Sophie, wiedziała, że córka nie lubiła stwarzać kłopotów i być w centrum uwagi. Nigdy nie zwracała na siebie czyjejś uwagi, lubiła być sama i rozmyślać. O wszystkim. I tak wła-ściwie również o niczym.
- Mamo, nie potrzebuję niczego. – Jej głos był stanowczy. Nie lubiła również zbytniej nadopiekuńczości. Ważna była dla niej swoboda, której poskąpiła jej Penny w dzieciństwie. Zawsze posyłała tatę na zwiady, co robi jego córka, gdzie jest i z kim. Nie miała wolnej ręki jak to być powinno. Dlatego teraz, gdy tata wyjechał na pięć dni do Pekinu załatwiać jakieś ważne sprawy Sophie postanowiła się usamodzielnić, sama decydować o swoim życiu. I jedną z takich decyzji było zrobienie sobie tatuażu. Odkąd miała trzynaście lat marzyła o ozdobieniu swego ciała niesamowitym dziełem sztuki. Może nie dużym, lecz pięknym - słowem „wolność” napisanym po celtycku na wewnętrznej stronie nadgarstka. I była już umówiona na wykonanie go. Trzynasty marca, dzień jej szesnastych urodzin. A data ta zbliżała się w zastraszającym tempie. Jeszcze niedawno myślała sobie „jeszcze miesiąc”, a teraz zostało tylko kilka dni, dokładnie tydzień. A z każdym dniem jej cierpliwość się kończyła i kiedy tylko przechodziła obok studia tatuażu zaglądała do środka przez okno wystawowe, gdzie umieszczone były znakomite rysunki Jednookiego Joe’go i wpatrywała się w ludzi, którzy robili za żywe płótna. Zastanawiała się wtedy czy to boli czy nie. Jedni mówili, że jest to ból nie do zniesienia, inni, że tylko mrowienie. Niedługo miała się sama przekonać jak to jest.
Wyrwała się z zamyślenia i z niezadowoleniem stwierdziła, że jej płatki zdążyły już nasiąknąć mlekiem i nie będą chrupać przy jedzeniu. Zjadła kilka łyżek, a następnie odstawiła miskę do zlewu.
- To ja idę – rzuciła przez ramię do mamy i Reda wychodząc na zewnątrz. – Pa.
Chwyciła jeszcze czarną, sfatygowaną torbę z książkami wiszącą na wieszaku przy drzwiach i przerzuciła sobie ją przez ramię.
Zeszła po schodkach małej, drewnianej werandy i odwróciła się, by pomachać ma-mie przez okno. Potem przeczesała sobie ciemne włosy palcami i lekko podrzuciła ciężką torbę, bo zaczynała już ześlizgiwać się z jej ramienia. Gdy upewniła się, że na pewno nie spadnie żwawo ruszyła przed siebie, do miejsca, którego bardzo nie lubiła. Jednak w tym przekonaniu nie pozostawała odosobniona. Miejsce, do którego właśnie zmierzała było znienawidzone przez dziewięćdziesiąt dziewięć koma dziewięć procent populacji na całej Ziemi. Sophie nie lubiła nawet mówić tej nazwy na głos. Co tu dopiero zaprzątać sobie nią głowę!
„Ale raz kozie śmierć” pomyślała i podniosła w geście triumfu obie ręce do nieba.
- Szkoło! – wykrzyknęła na cały głos zamykając przy tym oczy i lekko marszcząc nos i czoło. Głowy większości ludzi na ulicy zwróciły się w jej stronę. Jednak nie przejęła się tym za bardzo, i tak była uznawana w swojej okolicy za nieco ekscentryczną osobę. – Oby cię diabli wzięli!


No to stało się. Dodałam i nie mam już odwrotu. Muszę pisać dalej... Big Grin
"Miała jeszcze tak wiele do napisania i tak mało czasu by wylać swe myśli na klawiaturę komputera." <- wiesz, to brzmi zbyt dosłownie. Nie lepiej by było, dajmy na to, wylewać myśli na arkusz w wordzie? Bo klawiatura służy do pisania, tak samo jak pióro. A na piórze nie pisze się słów, nie?
"strugi ciepłej wody spłynęły po całym jej ciele. Czuła, że całe zmęczenie odpływa w zapomnienie wymywane przez gorące stróżki wody" <- strugi, strużki. No podobnie brzmią. Trzeba by coś zmienić
"wsypała do buzi: <- jak miała wsypać? Wrzucić rozumiem, ale nie widzę wsypywania chrupek do ust. Piasek, cukier, mąkę, kakao w proszku, jasne, nawet płatki śniadaniowe, lecz tylko wtedy gdy jest ich na tyle dużo że stają się sypkie. Naah, nie mogę sie wyrazić. Tak czy inaczej, dziwnie to brzmi.
Było jeszcze trochę powtórzeń z płatkami właśnie.

Czytając, słuchałam Lacrimosy Mozarta. I wiesz, jak epicko wpasowuje się ta szarość życia do najsmutniejszych tonów geniusza muzyki? Coś wspaniałego. Tragedia w tak małym rozmiarze, że jest niezauważana przez tych, co w niej uczestniczą... Odbiegam od tematu. Począteczek jest śliczny. Taki klimatyczny i takie tam. Rozumiem, że to co jest pod receptą na zwycięstwo jest ekspozycją normalnego życia bohaterki. No ładnie opisane, już wiemy, jakiego typu osobą jest nasza Sophie i jak się ubiera. (noo, to ważne w dzisiejszych czasach x) Chłonęłam każdy czasownik w Twoim tekście, bo ja nie umiem tak bezpośrednio pisać. Przyjemne. Naprawdę przyjemne, nie ma w tym wymuszonego artyzmu. Radość tworzenia (mam nadzieję że taka była) musi współgrać z radością czytania. I gra! Big Grin
(03-09-2010, 23:57)Donnie napisał(a): [ -> ]Radość tworzenia (mam nadzieję że taka była) musi współgrać z radością czytania. I gra! Big Grin

Uff, to dobrze. Na prawdę się z tego cieszę biorąc pod uwagę to, iż nigdy, żaden początek opowiadania nie wyszedł mi ładnie. A radość z pisania była, i to ogromna. Smile
Dziękuję za komentarz.

el Bandito
No problemo ;]
W końcu po to tu się przyszło, nie?
Masz rację, ale podziękować nie zaszkodzi, prawda? Smile
Mało tego. Trudno się zorientować co z tego wyjdzie. Samo opowiadanie niczego sobie. Dziewczyna sympatyczna, brat też niezbyt wredny. Powiedz mi proszę czemu zaś ma służyć cała ta filozofia na samym wstępie. Na razie nie znajduję jej specjalnego zastosowania, ale obym się mylił.
Technicznie też niczego sobie. Teraz może się to zmienić w cokolwiek.
Jak na razie wygląda to nieźle. Jeśli jednak miałbym Ci coś poradzić, to chętnie widziałbym zamiast tego filozofowania na wstępie coś co sugerowało by dalszą akcję, Jakąś zagadkę, coś co zainteresuje i skłoni do czytania.
Pozdrawiam serdecznie.