31-08-2010, 19:12
Wielka chwila zbliżała się równie wielkimi krokami. Bonnie siedziała przed lustrem poprawiając ostatnie szczegóły swojego wyglądu. Mała czarna już od co najmniej godziny okalała jej ciało. Wszystko musiało być nienaganne i idealne. Sukienka, włosy, oczy, usta, odpowiednie buty. „Mówił, że nie mogą być na obcasie”; pomyślała. Jeszcze biżuteria i torebka. Była taka podekscytowana. To miał być wyjątkowy wieczór. Upłynęła kolejna godzina, nim skończyła przygotowania. „Jest dobrze”; stwierdziła patrząc w lustro. Nie myliła się. Na co dzień wyglądała pięknie, ale dziś dosłownie przypominała anioła, albo raczej anioła śmierci. Złote włosy ułożyła niezbyt skomplikowanie, ale bardzo efektownie. Jeszcze tylko włożyła do torebki najważniejszy szczegół całego wydarzenia, po czym udała się w kierunku drzwi. Zabrała marynarkę, która wisiała na wieszaku w przedpokoju, po czym wyszła na zewnątrz…
Tymczasem po drugiej stronie miasta, Clyde brał prysznic w obskurnym hotelowym pokoiku. Oczywiście przygotowanie zajęło mu znacznie mniej czasu. Nie musiał wszak przywiązywać takiej wagi do wyglądu, właściwie nie miał do czego, bo i tak nie był atrakcyjny. Umył się tylko, po czym włożył garnitur, pomijając marynarkę, którą miała mu przynieść Bonnie. Zamiast niej zarzucił na plecy grubą skórzaną ramoneskę, po czym wyszedł z mieszkania, uprzednio chowając w kurtce zabrany z biurka najważniejszy punkt wieczoru…
Bonnie szła ulicą do umówionego miejsca. Serce biło jej jak młot. Ekscytacja ogarniała ją już od kilku dni. To, co miało się zdarzyć napawało umysł najdziwniejszymi emocjami. Clyde czekał oparty o filar w bramie kamienicy. Na widok Bonnie zgasił papierosa i wyprostował się szybko. To i tak na nic, wszak była od niego o głowę wyższa. Chciała go pocałować w policzek na powitanie, ale szybko cofnęła głowę przypominając sobie o misternym makijażu. Podała mu tylko marynarkę. Clyde zrzucił ramoneskę i włożył brakujący element kreacji, wkładając do kieszeni gwóźdź programu.
-Ile mamy czasu?- spytała Bonnie
-dziesięć minut- odpowiedział spoglądając na zegarek- wejdziemy i za kwadrans będzie po wszystkim.- kontynuował.- oczywiście tylko jeśli wszystko pójdzie dobrze.- Spojrzał na zegarek.
-Już czas, idziemy.- powiedział, po czym wziął Bonnie za rękę i ruszyli przez podwórko kamienicy do drugiej bramy, a dalej na ulicę w kierunku eleganckiej restauracji, która mieściła się naprzeciwko miejsca ich spotkania…
Minął kwadrans, kiedy w drzwiach restauracji ponownie pojawili się Bonnie i Clyde. Przeszli spokojnie przez ulicę, nie zważając na dobiegające z lokalu wrzaski i wybiegających w popłochu ludzi. Zrobili już swoje. Wszystko poszło jak po maśle.
-Czym odjeżdżamy?- spytała Bonnie
-Zobaczysz. To niespodzianka, specjalnie dla Ciebie- odparł Clyde.
Przeszli przez podwórko kamienicy, potem weszli do następnej. W oddali rozlegał się dźwięk syreny policyjnej. Przyspieszyli kroku i weszli na mały placyk między budynkami. Na skraju, pod odrapaną ścianą stał nowiutki, krwistoczerwony Triumph Bonneville T100.
-Boski!- Zawołała Bonnie. Clyde nic nie odpowiedział. Na powrót włożył ramoneskę, przy motorze czekała już druga kurtka dla Bonnie i dwa odkryte kaski. Po minucie byli gotowi.
-To by było na tyle- Powiedział Clyde. Bonnie pocałowała go w odpowiedzi, po czym wsiedli i odjechali w siną dal…
Nazajutrz byli już daleko. Poza zasięgiem policji. Siedzieli przy biurku i czytali nagłówki portali internetowych. Wszystkie mówiły o jednym: „Piękna (i) bestia”, „Mordercy z restauracji”, „Zabójcza para” i tym podobne. Szkoda tylko, że nikt nie nazwał ich Bonnie i Clyde…
Tymczasem po drugiej stronie miasta, Clyde brał prysznic w obskurnym hotelowym pokoiku. Oczywiście przygotowanie zajęło mu znacznie mniej czasu. Nie musiał wszak przywiązywać takiej wagi do wyglądu, właściwie nie miał do czego, bo i tak nie był atrakcyjny. Umył się tylko, po czym włożył garnitur, pomijając marynarkę, którą miała mu przynieść Bonnie. Zamiast niej zarzucił na plecy grubą skórzaną ramoneskę, po czym wyszedł z mieszkania, uprzednio chowając w kurtce zabrany z biurka najważniejszy punkt wieczoru…
Bonnie szła ulicą do umówionego miejsca. Serce biło jej jak młot. Ekscytacja ogarniała ją już od kilku dni. To, co miało się zdarzyć napawało umysł najdziwniejszymi emocjami. Clyde czekał oparty o filar w bramie kamienicy. Na widok Bonnie zgasił papierosa i wyprostował się szybko. To i tak na nic, wszak była od niego o głowę wyższa. Chciała go pocałować w policzek na powitanie, ale szybko cofnęła głowę przypominając sobie o misternym makijażu. Podała mu tylko marynarkę. Clyde zrzucił ramoneskę i włożył brakujący element kreacji, wkładając do kieszeni gwóźdź programu.
-Ile mamy czasu?- spytała Bonnie
-dziesięć minut- odpowiedział spoglądając na zegarek- wejdziemy i za kwadrans będzie po wszystkim.- kontynuował.- oczywiście tylko jeśli wszystko pójdzie dobrze.- Spojrzał na zegarek.
-Już czas, idziemy.- powiedział, po czym wziął Bonnie za rękę i ruszyli przez podwórko kamienicy do drugiej bramy, a dalej na ulicę w kierunku eleganckiej restauracji, która mieściła się naprzeciwko miejsca ich spotkania…
Minął kwadrans, kiedy w drzwiach restauracji ponownie pojawili się Bonnie i Clyde. Przeszli spokojnie przez ulicę, nie zważając na dobiegające z lokalu wrzaski i wybiegających w popłochu ludzi. Zrobili już swoje. Wszystko poszło jak po maśle.
-Czym odjeżdżamy?- spytała Bonnie
-Zobaczysz. To niespodzianka, specjalnie dla Ciebie- odparł Clyde.
Przeszli przez podwórko kamienicy, potem weszli do następnej. W oddali rozlegał się dźwięk syreny policyjnej. Przyspieszyli kroku i weszli na mały placyk między budynkami. Na skraju, pod odrapaną ścianą stał nowiutki, krwistoczerwony Triumph Bonneville T100.
-Boski!- Zawołała Bonnie. Clyde nic nie odpowiedział. Na powrót włożył ramoneskę, przy motorze czekała już druga kurtka dla Bonnie i dwa odkryte kaski. Po minucie byli gotowi.
-To by było na tyle- Powiedział Clyde. Bonnie pocałowała go w odpowiedzi, po czym wsiedli i odjechali w siną dal…
Nazajutrz byli już daleko. Poza zasięgiem policji. Siedzieli przy biurku i czytali nagłówki portali internetowych. Wszystkie mówiły o jednym: „Piękna (i) bestia”, „Mordercy z restauracji”, „Zabójcza para” i tym podobne. Szkoda tylko, że nikt nie nazwał ich Bonnie i Clyde…