30-08-2010, 02:42
Byłem zwolennikiem zaradności. Mawiałem, że każdy dźwiga kowadło swojego szczęścia i nie powinien zbyt wcześnie pieścić się ze sobą, bo jest czas na chodzenie i jest na leżenie odłogiem. W zależności od nastroju, samokrytyka, jakiej się poddawałem, albo była bezkompromisowa, sarkastyczna i lodowata, albo pełna wybaczeń, pobłażliwości i usprawiedliwień, które miały oświetlać moje postępowanie, unicestwić przeszkadzające mi resztki poczucia winy, więc ze smutkiem stwierdzałem, że wszystko było dla mnie odmienne, zdarzało się za późno, tkwiło we mnie wszędzie i za każdym razem inaczej, że wszystko było zawsze i działo się chwilowo.
Nikomu postronnemu nie zdarzyło się zobaczyć mnie w piżamkowych ubraniach. Nawet gdy byłem sam, nie pozwalałem sobie na luzackie odzienie. Raziły mnie urwane guziki i zmierzwione wyglądy. Uważałem, że trzeba być zwartym i gotowym, bo może ktoś przyjść, znienacka zaskoczyć mnie wizytą i zastać w kalesonach opuszczonych do połowy twarzy, a ponieważ nie tęskniłem do pomocy, twierdziłem, że dopóki mam sprawne ręce, sam sobie pomogę, że dopiero wtedy, gdy jak będzie ze mną gorzej, to zmienię zdanie.
Jak ludzie złożeni z przeczuć, zamknięci w swoich "wieżach milczenia", warowniach ze słoniowej kości, z zapamiętaniem oddają się swoim przeżyciom i urazom, żyją w stanie ciągłej frustracji, tak i ja, poniekąd intuicyjnie, niejako szóstym zmysłem wiedziałem, że niezależnie od tego, który odcień słońca, czy która ciemność księżyca przeważy we mnie, od tego, co zrobię, a czego nie zdążę, już nie przechytrzę zamiarów świata, lecz z nim przegram.
Nikomu postronnemu nie zdarzyło się zobaczyć mnie w piżamkowych ubraniach. Nawet gdy byłem sam, nie pozwalałem sobie na luzackie odzienie. Raziły mnie urwane guziki i zmierzwione wyglądy. Uważałem, że trzeba być zwartym i gotowym, bo może ktoś przyjść, znienacka zaskoczyć mnie wizytą i zastać w kalesonach opuszczonych do połowy twarzy, a ponieważ nie tęskniłem do pomocy, twierdziłem, że dopóki mam sprawne ręce, sam sobie pomogę, że dopiero wtedy, gdy jak będzie ze mną gorzej, to zmienię zdanie.
Jak ludzie złożeni z przeczuć, zamknięci w swoich "wieżach milczenia", warowniach ze słoniowej kości, z zapamiętaniem oddają się swoim przeżyciom i urazom, żyją w stanie ciągłej frustracji, tak i ja, poniekąd intuicyjnie, niejako szóstym zmysłem wiedziałem, że niezależnie od tego, który odcień słońca, czy która ciemność księżyca przeważy we mnie, od tego, co zrobię, a czego nie zdążę, już nie przechytrzę zamiarów świata, lecz z nim przegram.