15-08-2010, 12:11
Opowiadanie to zacząłem już jakiś czas temu, ale z powodu kryzysu pisarskiego nie jestem w stanie póki co kontynuować tej opowieści, może niedługo się przełamię. Tekst jest obmyślony na mniej więcej 20-30 stron. Może uda mi się go skrócić jednak po zakończeniu.
Ciekaw jestem Waszego pierwszego wrażenia.
Niestety, nie poprawiłem tego opowiadania, więc jeśli macie zamiar je komentować, pomińcie wytykanie błędów, tak ode mnie --- Danek
Przerzucił obojętnie stos kartek w inne miejsce. Z teczki wyciągnął kilka wydruków, po czym wręczył je naczelnemu, który bacznie mu się przyglądał.
To te artykuły? - zapytał
Owszem. Myślę, że będą idealnie pasować do tematu przewodniego następnego numeru.
Dobra robota. - Przeleciał wzrokiem po objętości i zatrzymał się na nagłówkach. - Ciekawe tematy, choć, znając ciebie, nie sprawiałoby ci przyjemności pisanie o sprawach bardziej przyziemnych, prawda? - uśmiechnął się serdecznie.
Absolutnie. - potwierdził szybko dziennikarz, przyjmując na usta coś w rodzaju krzywego uśmieszku.
Aha, gdybyś miał coś dobrego – rzekł naczelny zbierając się do wyjścia – nie omieszkaj odwiedzić mojej skrzynki e-mail.
A będzie dobrze płatne? - zażartował nieśmiało. Szef zamyślił się na moment.
Jeśli znajdziesz temat równie dobry jak ten o zorzy polarnej w Krakowie, to zastanowimy się nad twoim awansem. - chwilę później drzwi zamknęły się ostrożnie i dziennikarz został sam.
Pierwsze zdziwienie minęło już po kilku sekundach, ustępując miejsca smutnej zadumie nad własnym losem. Mężczyzna westchnął ciężko przypominając sobie swój debiutancki artykuł, dzięki któremu otrzymał stałą posadę w jednym z najbardziej renomowanych krakowskich miesięczników. Temat tej zorzy będzie się za mną ciągnął do końca życia i nigdy nie napiszę nic równie dobrego, pomyślał gorzko.
Tramwaj sunął cicho po ulicy Basztowej stukając miarowo na łączeniach szyn. Dziennikarz wrzucił odtwarzacz muzyczny do plecaka, po czym wyciągnął opasłą książkę z zamiarem przeczytania paru zdań zanim będzie zmuszony wysiąść przy Filharmonii. Jakiś młokos w spodniach, których krok znajdował się przy kolanach, puścił muzykę na cały regulator i choć używał malutkich słuchawek, szum, jaki wydawały, drażnił go coraz bardziej. Gdzieś za nim żywo mlaskały językiem stare babcie, rozprawiając o zdeptanym trawniku przed blokiem, sąsiedzie spod ósemki i innych niezwykle istotnych aspektach życia społecznego. Czytanie w tych warunkach stało się nie lada wyczynem, dlatego po przeleceniu kilku akapitów poddał się definitywnie. Włożył książkę na jej miejsce, po czym rzucił okiem na tył tramwaju. Wszystkie miejsca były zajęte przez różnych ludzi, lecz jego uwagę przykuł siedzący pośrodku mężczyzna. Krótkie, jak mu się zdawało, kasztanowe włosy, duży zarost i brudna, żółta kurtka sprawiły, że dłużej zawiesił na nim wzrok. Gdy jednak zauważył laskę kiełbasy podnoszoną rytmicznymi ruchami do ust, odwrócił się, a uśmiech sam wskoczył na usta. Ech, te krakowskie żuliki, pomyślał.
Po kilku sekundach tramwaj zatrzymał się na ulicy Piłsudskiego. Dziennikarz wstał i podszedł do drzwi naciskając przycisk. Zerknął jeszcze raz na zajadającego kiełbasę menela, lecz miejsce było puste i jakaś starsza pani przymierzała się do jego zajęcia. Rozejrzał się po tramwaju, lecz nigdzie nie dostrzegł charakterystycznej żółtej kurtki. Wzruszył ramionami, po czym wysiadł na przystanek.
Stał tak chwilę, zastanawiając się nad tym zdarzeniem. Wydawało mu się to dość dziwne, że nawet w jego czasach ludzie znikają w tajemniczych okolicznościach. Skarcił się w myślach. Dziwna sprawa, pomyślał. Nie, to niemożliwe. Miesza mi się we łbie od tych papierosów. Z rozmyślań wyrwał go głos: „Bardzo pana przepraszam, nie będę ściemniał tym razem. Zbieram na łyk piwa...”. Dziennikarz patrzył na zbliżającego się menela z nieukrywaną podejrzliwością. Minął go bez słowa ruszając w swoim kierunku. Dopiero, gdy był już daleko, obejrzał się za siebie i zobaczył postać niskiego mężczyzny, który obserwował jego odejście spod przystanku tramwajowego. Nie dostrzegł jednak żółtej kurtki.
Telefon zadzwonił w chwili, gdy chciał odgrzać sobie ziemniaki na patelni. Zmniejszył więc gaz i podniósł słuchawkę. Z drugiej strony odezwał się wysoki, kobiecy głos:
Cześć Paweł! Tu Ola.
No hej. Co słychać?
A w porządku. Dzwonię w sprawie obietnicy, którą mi złożyłeś niedawno. Nie chciałam cię wcześniej niepokoić.
Eeeee... - Paweł usilnie próbował przypomnieć sobie, co też takie mógł obiecać w ostatnim czasie - Chodzi o ten program do składu książek?
Tak, tak. - kobiecy głos był coraz żywszy.
Słuchaj, może porozmawiamy o tym...
Zastanawiałam się nad nadchodzącym czwartkiem. To dopiero za pięć dni, a nie mamy wtedy dużo pracy w redakcji. Znalazłbyś chwilkę czasu?
Yyyyy... - Paweł myślał intensywnie, mógłby w tym czasie położyć patelnię na głowie i dzięki temu zagrzać sobie jedzenie. - No dobrze. W sumie mam wtedy dość czasu wolnego.
Wspaniale! - Ola była wyraźnie zadowolona. - Spotkamy się zatem jutro w redakcji. Do zobaczenia.
Pa. - wyłączył rozmowę przyciskiem i cisnął słuchawkę na łóżko w drugim pokoju. Niestety spadła na podłogę obijając się przy okazji o fotel.
Zacisnął zęby ze złości, lecz wrócił do przygotowywania obiadu. Chwycił drewniany nóż, po czym zaczął zeskrobywać przypalone ziemniaki. Po co ja jej to obiecywałem? Nawet nie byłem pijany! Czemu nie znajdzie sobie innej dobrej duszy, która by jej pomogła? Muszę uważać następnym razem na to co i komu obiecuję.
Ekran laptopa rozbłysł logiem systemu operacyjnego, który po dłuższej chwili zwłoki, pokazał pulpit i mozolnie uruchamiał wszystkie potrzebne programy. Paweł usiadł z kubkiem kawy w ręce, po czym wziął solidny łyk i zaczął pisać. Od momentu wydania artykułów naczelnemu minęło kilka dni. Od tamtej pory zebrało mu się parę pomysłów w głowie i wystarczyło w tej chwili przelać je na papier... ewentualnie jakiś inny nośnik informacji.
Minuty jednak mijały, a wyczekiwane zdania wciąż nie pojawiały się na ekranie. Kawy również sukcesywnie ubywało. Po kilkudziesięciu minutach katorgi spojrzał krytycznie na swoje wypociny. Kilkanaście skleconych zdań, każde bez powiązania z poprzednim i do tego jakoś niezbyt poprawnie skonstruowane. Westchnął ciężko, po czym zamknął pokrywę laptopa. Przebrał się w lepsze ciuchy i wyszedł na zewnątrz kierując swoje kroki w stronę Starego Miasta i Plant.
Niemoc twórcza dosięgała każdego, kto w swojej pracy musiał coś wymyślać, kreować od podstaw. Nie miał jakiegoś sprawdzonego sposobu, aby temu przeciwdziałać, lecz nie lubił marnować czasu gapiąc się bezmyślnie w monitor. Zazwyczaj wychodził wtedy na miasto próbując się zrelaksować na ławce w parku. Musiał przyznać, że czasem to pomagało. Taką też miał nadzieję tym razem.
W rejonie ulicy Basztowej przysiadł na ławce i zamknął oczy wsłuchując się w świergot ptaków. Wiał lekki wietrzyk, dzięki któremu blask słońca nie był taki dokuczliwy. Ktoś trącił go w kolano wyrywając z rozmyślań. Otworzył oczy i spiorunował wzrokiem kilkuletniego bachora, który próbował swoich sił na trójkołowym rowerku. Wstał i przeszedł kilka kroków stronę dworca, po czym zatrzymał się przy barierce odgradzającej drogę od fontanny. Jakaś postać skryła się za rosnącym niedaleko drzewem. Po chwili pojawiła się z drugiej strony. Niewysoki mężczyzna beztrosko szedł po trawniku, najwidoczniej nic nie robiąc sobie z wszechobecnych tabliczek z napisem „Szanuj zieleń”. Inną sprawą był ubiór owego osobnika idealnie wpisujący się w trendy używane przez miejscowych żuli.
Paweł wyciągnął lustrzankę, którą miał zawieszoną na plecach i strzelił kilka zdjęć. Zawsze nosił ze sobą aparat. Takie miał zboczenie odkąd został dziennikarzem, zawsze mógł coś ciekawego upolować. Tutaj był niemal pewny, że za niedługo będzie świadkiem interwencji Straży Miejskiej, a to wymagałoby uwiecznienia. W pewnym momencie ofiara jego zdjęciowych łowów odwróciła się w jego kierunku. Nie zwrócił na to najmniejszej uwagi pochłonięty próbami dostania się do pamięci aparatu.
Usiadł na ławce i spojrzał na zdjęcia. Jakieś uśmiechnięte twarze, parę okoliczności przyrody gdzieś poza Krakowem, rozpadający się budynek do poprzedniego artykułu. W końcu natrafił na dzisiejsze zdjęcia. Przyjrzał im się uważnie i skamieniał. Aparat uchwycił wszystko poza owym mężczyzną. Przetarł oczy ze zdziwienia i jeszcze raz rzucił okiem. Dalej to samo. Oblał go zimny pot, a gdy spojrzał na inne ujęcia serce zaczęło mu szybciej bić. Na nich również nie było tajemniczej osoby. Zupełnie tak, jakby zapadł się pod ziemię. Wziął głębszy oddech, ale nie potrafił powstrzymać nerwowego bicia serca. O co chodzi, pomyślał.
Nagle poczuł coś ciężkiego na barku. Zerwał się wystraszony zrzucając z siebie obcą dłoń. Obok niego siedział starszy pan z fajką w ustach. Wodnisto-błękitne oczy wpatrywały się w niego w taki sposób, że poczuł dreszcze na całym ciele.
Wkurzasz mnie facet. - mruknął złośliwie.
Staruszek z niebywałą jak na swój wiek szybkością stanął na równe nogi. Chwycił nagle za aparat Pawła i z niesamowitą siłą wyrzucił go pionowo w górę. Spanikowany dziennikarz wyskoczył na środek chodnika i desperacko próbował złapać spadające urządzenie. Popchnął przy tym jakiegoś przechodnia, który zaczął mu wygrażać pięścią. Lustrzanka opadała coraz szybciej i Paweł był niemal pewny, że straci najlepszy aparat, jaki kiedykolwiek posiadał. Wszystko przez tego dziada... Cyfrówka spadła jeszcze trochę, po czym rozświetliła się jasnym blaskiem. Ogień zajął całe urządzenie, które, tuż przed wpadnięciem do rąk dziennikarza, rozpadło się na dziesiątki iskrzących się fragmentów obsypując właściciela.
Paweł nie mógł uwierzyć w to, co się stało. Co... jak? Jego aparat rozpadł się na płonące odłamki. Jak to możliwe? Co się stało? Co ten menel mi zrobił? Naraz garnęła go niesamowita fala złości zupełnie wypierając strach z umysłu.
Wstał powoli, wciąż nie mogąc uwierzyć w całą tą sytuację. Wszyscy przechodnie spoglądali na niego z wyrazem politowania na twarzy. Niektórzy pukali się w czoło, inni mruczeli pod nosem, ale wszyscy obchodzili go szerokim łukiem. Wrócił do swojej ławki i nagle cała złość odeszła jak ręką odjął. Aparat leżał tu jakby nigdy nic. Znów poczuł strach. Szybko sprawdził stan pamięci. Na zdjęciach wciąż nie było postaci mężczyzny. O co chodziło? Jak to w ogóle możliwe? Wiedział, kto będzie znał odpowiedzi na te pytania.
Zapakował lustrzankę do torby i ruszył za nieznajomym, który zaczął już powoli znikać w tłumie. Szedł za nim w znacznej odległości, aby tamten go nie przyuważył. Po pewnym czasie ogarnęła go dziwna ekscytacja. Co ja robię, pomyślał. Śledzę jakiegoś gościa i bawię się w detektywa. Głupek, skarcił się.
Przeszedł przejściem podziemnym przy dworcu i skierował się w stronę ulicy Radziwiłowskiej. Tam nieznajomy skręcił nagle w prawo i wszedł do budynku. Paweł podszedł ostrożnie pod właściwe drzwi i przyjrzał się z zewnątrz fasadzie. Stara, obdrapana kamienica z odłażącą od ścian farbą i starymi, drewnianymi okiennicami. Tak, to jest to, pomyślał gorzko. Zresztą, czego się spodziewałem, willi z basenem?
Naparł ostrożnie na drzwi, które uchyliły się lekko. Wszedł i nasłuchiwał odgłosu kroków. Podszedł do klatki schodowej i spojrzał w górę. Spostrzegł postać nieznajomego, który przystanął i szukał kluczy, a następnie wszedł do mieszkania po lewej. Drugie piętro, lewe drzwi, zanotował Paweł w pamięci. Po chwili wahania wszedł na górę i stanął przed lokalem owego żula. Chyba nie był do końca takim menelem, na którego kreowała go wyobraźnia dziennikarza. Podniósł rękę i znieruchomiał. Czy na pewno warto? Zastanawiał się intensywnie. Serce biło mu coraz szybciej, zupełnie jakby zaraz miało wyskoczyć z klatki piersiowej. Musi to zrobić, musi poznać prawdę o tym dziwnym zjawisku na Plantach. Musi.
Zapukał, lecz odpowiedziała mu głucha cisza. Po chwili ponowił starania. Na wszelki wypadek usunął się z pola widzenia judasza i kontynuował stukanie w drewniane drzwi. Dalej nic.
Dzień dobry. - powiedział łagodnie – Jestem... - w ułamku sekundy przez umysł przeleciała mu myśl, czy aby dobrym pomysłem jest mówienie na wstępie, że się jest dziennikarzem? - Jestem nowym sąsiadem z góry. Czy mogę z panem porozmawiać?
Zapukał na wszelki wypadek jeszcze kilkukrotnie, lecz nie uzyskał zamierzonego efektu. Drzwi wciąż stały niewzruszone, a cisza zalegająca w kamienicy stawała się powoli frapująca. Zawiedziony porzucił swoje wysiłki dostania się do mieszkania i wyszedł z budynku. Potrzebował czasu na przemyślenia. Dużo czasu. Ruszył w drogę powrotną do domu zastanawiając się nad tym, czy aby na pewno nie zwariował.
Ciekaw jestem Waszego pierwszego wrażenia.
_____________________________________________
Niestety, nie poprawiłem tego opowiadania, więc jeśli macie zamiar je komentować, pomińcie wytykanie błędów, tak ode mnie --- Danek
Przerzucił obojętnie stos kartek w inne miejsce. Z teczki wyciągnął kilka wydruków, po czym wręczył je naczelnemu, który bacznie mu się przyglądał.
To te artykuły? - zapytał
Owszem. Myślę, że będą idealnie pasować do tematu przewodniego następnego numeru.
Dobra robota. - Przeleciał wzrokiem po objętości i zatrzymał się na nagłówkach. - Ciekawe tematy, choć, znając ciebie, nie sprawiałoby ci przyjemności pisanie o sprawach bardziej przyziemnych, prawda? - uśmiechnął się serdecznie.
Absolutnie. - potwierdził szybko dziennikarz, przyjmując na usta coś w rodzaju krzywego uśmieszku.
Aha, gdybyś miał coś dobrego – rzekł naczelny zbierając się do wyjścia – nie omieszkaj odwiedzić mojej skrzynki e-mail.
A będzie dobrze płatne? - zażartował nieśmiało. Szef zamyślił się na moment.
Jeśli znajdziesz temat równie dobry jak ten o zorzy polarnej w Krakowie, to zastanowimy się nad twoim awansem. - chwilę później drzwi zamknęły się ostrożnie i dziennikarz został sam.
Pierwsze zdziwienie minęło już po kilku sekundach, ustępując miejsca smutnej zadumie nad własnym losem. Mężczyzna westchnął ciężko przypominając sobie swój debiutancki artykuł, dzięki któremu otrzymał stałą posadę w jednym z najbardziej renomowanych krakowskich miesięczników. Temat tej zorzy będzie się za mną ciągnął do końca życia i nigdy nie napiszę nic równie dobrego, pomyślał gorzko.
Tramwaj sunął cicho po ulicy Basztowej stukając miarowo na łączeniach szyn. Dziennikarz wrzucił odtwarzacz muzyczny do plecaka, po czym wyciągnął opasłą książkę z zamiarem przeczytania paru zdań zanim będzie zmuszony wysiąść przy Filharmonii. Jakiś młokos w spodniach, których krok znajdował się przy kolanach, puścił muzykę na cały regulator i choć używał malutkich słuchawek, szum, jaki wydawały, drażnił go coraz bardziej. Gdzieś za nim żywo mlaskały językiem stare babcie, rozprawiając o zdeptanym trawniku przed blokiem, sąsiedzie spod ósemki i innych niezwykle istotnych aspektach życia społecznego. Czytanie w tych warunkach stało się nie lada wyczynem, dlatego po przeleceniu kilku akapitów poddał się definitywnie. Włożył książkę na jej miejsce, po czym rzucił okiem na tył tramwaju. Wszystkie miejsca były zajęte przez różnych ludzi, lecz jego uwagę przykuł siedzący pośrodku mężczyzna. Krótkie, jak mu się zdawało, kasztanowe włosy, duży zarost i brudna, żółta kurtka sprawiły, że dłużej zawiesił na nim wzrok. Gdy jednak zauważył laskę kiełbasy podnoszoną rytmicznymi ruchami do ust, odwrócił się, a uśmiech sam wskoczył na usta. Ech, te krakowskie żuliki, pomyślał.
Po kilku sekundach tramwaj zatrzymał się na ulicy Piłsudskiego. Dziennikarz wstał i podszedł do drzwi naciskając przycisk. Zerknął jeszcze raz na zajadającego kiełbasę menela, lecz miejsce było puste i jakaś starsza pani przymierzała się do jego zajęcia. Rozejrzał się po tramwaju, lecz nigdzie nie dostrzegł charakterystycznej żółtej kurtki. Wzruszył ramionami, po czym wysiadł na przystanek.
Stał tak chwilę, zastanawiając się nad tym zdarzeniem. Wydawało mu się to dość dziwne, że nawet w jego czasach ludzie znikają w tajemniczych okolicznościach. Skarcił się w myślach. Dziwna sprawa, pomyślał. Nie, to niemożliwe. Miesza mi się we łbie od tych papierosów. Z rozmyślań wyrwał go głos: „Bardzo pana przepraszam, nie będę ściemniał tym razem. Zbieram na łyk piwa...”. Dziennikarz patrzył na zbliżającego się menela z nieukrywaną podejrzliwością. Minął go bez słowa ruszając w swoim kierunku. Dopiero, gdy był już daleko, obejrzał się za siebie i zobaczył postać niskiego mężczyzny, który obserwował jego odejście spod przystanku tramwajowego. Nie dostrzegł jednak żółtej kurtki.
Telefon zadzwonił w chwili, gdy chciał odgrzać sobie ziemniaki na patelni. Zmniejszył więc gaz i podniósł słuchawkę. Z drugiej strony odezwał się wysoki, kobiecy głos:
Cześć Paweł! Tu Ola.
No hej. Co słychać?
A w porządku. Dzwonię w sprawie obietnicy, którą mi złożyłeś niedawno. Nie chciałam cię wcześniej niepokoić.
Eeeee... - Paweł usilnie próbował przypomnieć sobie, co też takie mógł obiecać w ostatnim czasie - Chodzi o ten program do składu książek?
Tak, tak. - kobiecy głos był coraz żywszy.
Słuchaj, może porozmawiamy o tym...
Zastanawiałam się nad nadchodzącym czwartkiem. To dopiero za pięć dni, a nie mamy wtedy dużo pracy w redakcji. Znalazłbyś chwilkę czasu?
Yyyyy... - Paweł myślał intensywnie, mógłby w tym czasie położyć patelnię na głowie i dzięki temu zagrzać sobie jedzenie. - No dobrze. W sumie mam wtedy dość czasu wolnego.
Wspaniale! - Ola była wyraźnie zadowolona. - Spotkamy się zatem jutro w redakcji. Do zobaczenia.
Pa. - wyłączył rozmowę przyciskiem i cisnął słuchawkę na łóżko w drugim pokoju. Niestety spadła na podłogę obijając się przy okazji o fotel.
Zacisnął zęby ze złości, lecz wrócił do przygotowywania obiadu. Chwycił drewniany nóż, po czym zaczął zeskrobywać przypalone ziemniaki. Po co ja jej to obiecywałem? Nawet nie byłem pijany! Czemu nie znajdzie sobie innej dobrej duszy, która by jej pomogła? Muszę uważać następnym razem na to co i komu obiecuję.
Ekran laptopa rozbłysł logiem systemu operacyjnego, który po dłuższej chwili zwłoki, pokazał pulpit i mozolnie uruchamiał wszystkie potrzebne programy. Paweł usiadł z kubkiem kawy w ręce, po czym wziął solidny łyk i zaczął pisać. Od momentu wydania artykułów naczelnemu minęło kilka dni. Od tamtej pory zebrało mu się parę pomysłów w głowie i wystarczyło w tej chwili przelać je na papier... ewentualnie jakiś inny nośnik informacji.
Minuty jednak mijały, a wyczekiwane zdania wciąż nie pojawiały się na ekranie. Kawy również sukcesywnie ubywało. Po kilkudziesięciu minutach katorgi spojrzał krytycznie na swoje wypociny. Kilkanaście skleconych zdań, każde bez powiązania z poprzednim i do tego jakoś niezbyt poprawnie skonstruowane. Westchnął ciężko, po czym zamknął pokrywę laptopa. Przebrał się w lepsze ciuchy i wyszedł na zewnątrz kierując swoje kroki w stronę Starego Miasta i Plant.
Niemoc twórcza dosięgała każdego, kto w swojej pracy musiał coś wymyślać, kreować od podstaw. Nie miał jakiegoś sprawdzonego sposobu, aby temu przeciwdziałać, lecz nie lubił marnować czasu gapiąc się bezmyślnie w monitor. Zazwyczaj wychodził wtedy na miasto próbując się zrelaksować na ławce w parku. Musiał przyznać, że czasem to pomagało. Taką też miał nadzieję tym razem.
W rejonie ulicy Basztowej przysiadł na ławce i zamknął oczy wsłuchując się w świergot ptaków. Wiał lekki wietrzyk, dzięki któremu blask słońca nie był taki dokuczliwy. Ktoś trącił go w kolano wyrywając z rozmyślań. Otworzył oczy i spiorunował wzrokiem kilkuletniego bachora, który próbował swoich sił na trójkołowym rowerku. Wstał i przeszedł kilka kroków stronę dworca, po czym zatrzymał się przy barierce odgradzającej drogę od fontanny. Jakaś postać skryła się za rosnącym niedaleko drzewem. Po chwili pojawiła się z drugiej strony. Niewysoki mężczyzna beztrosko szedł po trawniku, najwidoczniej nic nie robiąc sobie z wszechobecnych tabliczek z napisem „Szanuj zieleń”. Inną sprawą był ubiór owego osobnika idealnie wpisujący się w trendy używane przez miejscowych żuli.
Paweł wyciągnął lustrzankę, którą miał zawieszoną na plecach i strzelił kilka zdjęć. Zawsze nosił ze sobą aparat. Takie miał zboczenie odkąd został dziennikarzem, zawsze mógł coś ciekawego upolować. Tutaj był niemal pewny, że za niedługo będzie świadkiem interwencji Straży Miejskiej, a to wymagałoby uwiecznienia. W pewnym momencie ofiara jego zdjęciowych łowów odwróciła się w jego kierunku. Nie zwrócił na to najmniejszej uwagi pochłonięty próbami dostania się do pamięci aparatu.
Usiadł na ławce i spojrzał na zdjęcia. Jakieś uśmiechnięte twarze, parę okoliczności przyrody gdzieś poza Krakowem, rozpadający się budynek do poprzedniego artykułu. W końcu natrafił na dzisiejsze zdjęcia. Przyjrzał im się uważnie i skamieniał. Aparat uchwycił wszystko poza owym mężczyzną. Przetarł oczy ze zdziwienia i jeszcze raz rzucił okiem. Dalej to samo. Oblał go zimny pot, a gdy spojrzał na inne ujęcia serce zaczęło mu szybciej bić. Na nich również nie było tajemniczej osoby. Zupełnie tak, jakby zapadł się pod ziemię. Wziął głębszy oddech, ale nie potrafił powstrzymać nerwowego bicia serca. O co chodzi, pomyślał.
Nagle poczuł coś ciężkiego na barku. Zerwał się wystraszony zrzucając z siebie obcą dłoń. Obok niego siedział starszy pan z fajką w ustach. Wodnisto-błękitne oczy wpatrywały się w niego w taki sposób, że poczuł dreszcze na całym ciele.
Wkurzasz mnie facet. - mruknął złośliwie.
Staruszek z niebywałą jak na swój wiek szybkością stanął na równe nogi. Chwycił nagle za aparat Pawła i z niesamowitą siłą wyrzucił go pionowo w górę. Spanikowany dziennikarz wyskoczył na środek chodnika i desperacko próbował złapać spadające urządzenie. Popchnął przy tym jakiegoś przechodnia, który zaczął mu wygrażać pięścią. Lustrzanka opadała coraz szybciej i Paweł był niemal pewny, że straci najlepszy aparat, jaki kiedykolwiek posiadał. Wszystko przez tego dziada... Cyfrówka spadła jeszcze trochę, po czym rozświetliła się jasnym blaskiem. Ogień zajął całe urządzenie, które, tuż przed wpadnięciem do rąk dziennikarza, rozpadło się na dziesiątki iskrzących się fragmentów obsypując właściciela.
Paweł nie mógł uwierzyć w to, co się stało. Co... jak? Jego aparat rozpadł się na płonące odłamki. Jak to możliwe? Co się stało? Co ten menel mi zrobił? Naraz garnęła go niesamowita fala złości zupełnie wypierając strach z umysłu.
Wstał powoli, wciąż nie mogąc uwierzyć w całą tą sytuację. Wszyscy przechodnie spoglądali na niego z wyrazem politowania na twarzy. Niektórzy pukali się w czoło, inni mruczeli pod nosem, ale wszyscy obchodzili go szerokim łukiem. Wrócił do swojej ławki i nagle cała złość odeszła jak ręką odjął. Aparat leżał tu jakby nigdy nic. Znów poczuł strach. Szybko sprawdził stan pamięci. Na zdjęciach wciąż nie było postaci mężczyzny. O co chodziło? Jak to w ogóle możliwe? Wiedział, kto będzie znał odpowiedzi na te pytania.
Zapakował lustrzankę do torby i ruszył za nieznajomym, który zaczął już powoli znikać w tłumie. Szedł za nim w znacznej odległości, aby tamten go nie przyuważył. Po pewnym czasie ogarnęła go dziwna ekscytacja. Co ja robię, pomyślał. Śledzę jakiegoś gościa i bawię się w detektywa. Głupek, skarcił się.
Przeszedł przejściem podziemnym przy dworcu i skierował się w stronę ulicy Radziwiłowskiej. Tam nieznajomy skręcił nagle w prawo i wszedł do budynku. Paweł podszedł ostrożnie pod właściwe drzwi i przyjrzał się z zewnątrz fasadzie. Stara, obdrapana kamienica z odłażącą od ścian farbą i starymi, drewnianymi okiennicami. Tak, to jest to, pomyślał gorzko. Zresztą, czego się spodziewałem, willi z basenem?
Naparł ostrożnie na drzwi, które uchyliły się lekko. Wszedł i nasłuchiwał odgłosu kroków. Podszedł do klatki schodowej i spojrzał w górę. Spostrzegł postać nieznajomego, który przystanął i szukał kluczy, a następnie wszedł do mieszkania po lewej. Drugie piętro, lewe drzwi, zanotował Paweł w pamięci. Po chwili wahania wszedł na górę i stanął przed lokalem owego żula. Chyba nie był do końca takim menelem, na którego kreowała go wyobraźnia dziennikarza. Podniósł rękę i znieruchomiał. Czy na pewno warto? Zastanawiał się intensywnie. Serce biło mu coraz szybciej, zupełnie jakby zaraz miało wyskoczyć z klatki piersiowej. Musi to zrobić, musi poznać prawdę o tym dziwnym zjawisku na Plantach. Musi.
Zapukał, lecz odpowiedziała mu głucha cisza. Po chwili ponowił starania. Na wszelki wypadek usunął się z pola widzenia judasza i kontynuował stukanie w drewniane drzwi. Dalej nic.
Dzień dobry. - powiedział łagodnie – Jestem... - w ułamku sekundy przez umysł przeleciała mu myśl, czy aby dobrym pomysłem jest mówienie na wstępie, że się jest dziennikarzem? - Jestem nowym sąsiadem z góry. Czy mogę z panem porozmawiać?
Zapukał na wszelki wypadek jeszcze kilkukrotnie, lecz nie uzyskał zamierzonego efektu. Drzwi wciąż stały niewzruszone, a cisza zalegająca w kamienicy stawała się powoli frapująca. Zawiedziony porzucił swoje wysiłki dostania się do mieszkania i wyszedł z budynku. Potrzebował czasu na przemyślenia. Dużo czasu. Ruszył w drogę powrotną do domu zastanawiając się nad tym, czy aby na pewno nie zwariował.