Via Appia - Forum

Pełna wersja: Bigos
Aktualnie przeglądasz uproszczoną wersję forum. Kliknij tutaj, by zobaczyć wersję z pełnym formatowaniem.
Stron: 1 2
Od zawsze lubiłem bigos. Ba, wręcz pokochałem od pierwszego razu. Stał się on moim kulinarnym uniesieniem, na które czekałem przez kolejne tygodnie, dzielące jego śmierć od kolejnych narodzin. Może to obsesja, ale mój kalendarz zmienił swój układ. Nieważne były miesiące, tygodnie. Ważne było, jak długo muszę czekać do następnego aktu stworzenia.

Z dzieciństwa pamiętam babcię, która w wielkim garze tworzyła arcydzieło. Wrzucała kolejne składniki, całość mieszając wielką chochlą. Pod koniec dodawała grzyby i szklankę białego wina. Rozchodzący się z kuchni aromat drażnił nasze zmysły. Babcia nie pozwalała zbliżyć się do kuchni, odganiając się od nas, jak od natrętnych owadów. Zawsze powtarzała, że bigos musi dojrzeć. Przetrzymywała nas minimum dwa dni. Wielokrotnie podgrzewała bigos, po czym odstawiała go do schłodzenia. Misterna robota. Kapusta musiała „przegryźć się” ze składnikami. Dopiero wtedy bigos był kompletny. Oczekiwanie na godzinę „Zero”, w której bigos lądował na naszych talerzach, było dla nas udręką. W końcu następował kulminacyjny moment, po którym doznawaliśmy swoistej ekstazy.

W następnych latach jadałem bigos szykowany przez moją mamę. Procedura była podobna, a doznania równie piękne. Przez całe studia, to właśnie bigos był najważniejszym delikatesem, przywożonym z domu do akademika.

Po ślubie, to moja żona przejęła na siebie ciężar gotowania bigosu. Jest jeszcze twardszą strażniczką dojrzewającej potrawy. Czasem irytowała mnie swoją konsekwencją. W myślach nazywałem ją esesmanką. Ale zawsze warto było czekać. Gotowy bigos jadałem dwa, a nawet trzy razy dziennie, ładując poruszone zmysły.

***

Na kilka dni przyjechała do nas rodzina. Kuzyn z żoną. Normalni ludzie. Widujemy się rzadko, przeważnie dwa razy w roku. Ona zalicza się do grupy ludzi, którzy żyją by jeść, nie na odwrót. Są na to dowody, choćby w sporych rozmiarach noszonych ubrań.

Czas upływał na wspomnieniach i dyskusjach o dzisiejszych czasach. Zwiedzaliśmy okolice, a po powrocie, zasiadaliśmy do kolacji. Wspaniałe jedzenie zapijaliśmy winem lub wódeczką.

Trzeciego wieczora, moja żona podała bigos. Niezwykły, bo zrobiony z młodej kapusty. Pałaszując kolejne porcje, zachwycaliśmy się jego smakiem. Nakładając na talerz, każdy starał się wyłowić dodatki: kawałki żeberek, boczek, kiełbasy, no i grzyby. Z trwogą obserwowałem szybko ubywającą zawartość garnka. Zamiast jeść, zacząłem się denerwować.
Chciałem zachować część do następnego dnia. Dojdzie do siebie, dojrzeje, wtedy zjem z przyjemnością. Tym bardziej, że właśnie jutro odjeżdżają. Fajnie, że przyjechali, ale głupotą było, wystawiać bigos na stół – pomyślałem. Przy ich możliwościach, nic nie zostanie. Na szczęście zapchali się po szyję, szczególnie ona. W obawie, że wpadną na pomysł kolejnej dokładki, zaproponowałem przenieść się do pokoju dziennego. Przełożyłem resztę do mniejszego garnka i schowałem do lodówki. Tak, jutro go zjem –zaplanowałem w myślach. Nie jest źle, coś tam zostało.

Oglądając telewizję delektowaliśmy się winem. Czas upływał spokojnie. Uspokoiłem się. Przed północą zaczęliśmy rozchodzić się do spania. Wszystko przebiegało zgodnie z planem.

Cios nadszedł niespodziewanie, bez ostrzeżenia. Ta gruba krowa z uśmiechem na twarzy stwierdziła, że ma ochotę na małą porcję bigosu! Przed snem, bo taki był dobry! Wściekły, starałem się opanować drżenie rąk. Zaproponowałem wędliny, próbując odwrócić jej uwagę od bigosu. Niestety, była nieugięta. Zacisnąłem zęby i udawałem brak zainteresowania jedzeniem. W myślach analizowałem sytuację.

- Ja dziękuję – powiedziałem. – O tej porze nie jadam – stwierdziłem stanowczo, licząc, że się opamięta.

Niestety. Czuła się u nas, jak u siebie w domu. Wyciągnęła z lodówki garnek i postawiła na piecu. Zaczęła go odgrzewać. Miałem wrażenie, że była w amoku. Nakręcała się, a ja byłem bezradny.

– Ja zjem jutro!!! – rzuciłem dobitnie, wierząc, że zrozumie aluzję.

Poirytowany poszedłem do łazienki. Biorąc prysznic, miałem przed oczyma widok znikającego bigosu. Na nic się zdały fortele i próby odwrócenia uwagi. Przegrałem. Byłem jak zbity pies. Trudno - pomyślałem. Zadowolę się resztką, jaka pozostanie.

Zakończyłem toaletę i wyszedłem z łazienki. Podszedłem do schodów i nasłuchiwałem. Z dołu dochodziły jakieś ciche dźwięki. Rozpoznałem odgłos szorującego po talerzu sztućca. Nie! - zawyłem w myślach. Ona nie skończyła. Ruszyłem schodami na dół. Wszedłem do kuchni. W jadalni przy stole siedziała ona, moja zmora i potwór. Po jej spojrzeniu widziałem, że stało się najgorsze – musiała nałożyć sobie dokładkę. Podszedłem do okna, aby je zamknąć. Udając obojętność, kątem oka spojrzałem na piec. Garnek był pusty. Na jego ściankach pozostały nieliczne fragmenty kapusty. Nic więcej. Świat zawirował. Z trudem oddychałem. W głowie kotłowały się różne myśli. Rodzina tak nie postępuje - pomyślałem.

***

Leżała na podłodze przy stole. Stojąc, patrzyłem na jej zastygłą w osłupieniu twarz. Oczy miała szeroko otwarte, a widoczne białka podkreślały przerażenie. Usta miała przygotowane do krzyku. Za późno, nie zdążyła.

Chwilę wcześniej, odruchowo sięgnąłem po leżący na blacie kuchenny nóż. Był średniej wielkości z drewnianą rękojeścią. Zabawne, był to nóż z kompletu, jaki dostaliśmy w prezencie na dziesiątą rocznicę ślubu. Prezent od niej.

Pierwszy cios zadałem odruchowo. Nie był precyzyjny, ale trafiłem w szyję. Przeciąłem jej krtań i struny głosowe. Z rany wydobywał się śmieszny bulgot. Miałem wrażenie, że w otwartym gardle widzę fragment kiełbasy z bigosu. Z przeciętej tętnicy buchnęła krew. Zalała talerz, z którego przed chwilą żarła mój bigos. Zresztą, krew zalała cały stół. Drugi cios, precyzyjnie wymierzony, trafił ją w dolną część żuchwy. Ostrze przebiło skórę, potem język i zatrzymało się na podniebieniu. Kolejne ciosy dopełniły dzieła zniszczenia. Osunęła się z krzesła i upadła na podłogę. Odwróciłem ja na plecy. Jeszcze żyła. Dla pewności, zadałem ostatni cios w serce. Wyprostowałem się i spojrzałem jej w twarz.

Uspokoiłem się.

- Już nigdy nie zjesz mojego bigosu – powiedziałem szeptem. – Rozumiesz? Nigdy.


Sierpień’2010 Tommy McFish
No to ja się troche poczepiam
Cytat:Od zawsze lubiłem bigos. Ba, wręcz pokochałem od pierwszego razu.
Niby wiadomo, że chodzi o bigos, ale czy pierwszy raz dotyczy gotowania, jedzenia, czy czegokolwiek innego?
Cytat:Po ślubie, to moja żona stała się mistrzynią od bigosu.
Czy od jest potrzebne? Imho zwrot mistrzyni bigosu brzmi lepiej Big Grin

Więcej nie wiedzę, na razie.
Tekst jest dobry. Może nie miał śmieszyć, ale mnie rozbawił.
Mam nadzieję, że niedługo dodasz jeszcze coś swojego.

pozdrawiam,
Kali

Konto usunięte

Ee...e...e....

Dżizas!

Psychiczne xD

Zabić dla bigosu xD

Świetnie napisane! Wyśmienicie! Czytałam, a robiąc to, moje oczy z każdą sekundą się powiększały, szczęka opadała. Myślałam, że niedługo się zatrzyma. Niefortunnie - na piersiach.

Aż tu bum!

Zabił ją.

Ja... Ja po prostu oniemiałam i zastygłam z wrażenia!

Strasznie mi się podobało!

Jeszcze, jeszcze!

Pozdrawiam, Duś.

łyżeczka

Rewelacyjne.
Jednak nie nazwałabym tego thillerem, bo zamiast dreszczyku emocji miałam ubaw po pachy. Czarna komedia - lepiej ;-)

'Miałem wrażenie, że w otwartym gardle widzę fragment kiełbasy z bigosu.' - po przeczytaniu tego zdania, prawie spadłam z krzesła.

Przyczepiłbym się tylko powtórzeń słowa 'bigos'. Mógłbyś czasem zastąpić je 'moja potrawa' czy jakoś inaczej. Chociaż w końcu to o miłości do bigosu było, więc może zamierzone...


Pozdrawiam
Anka
(04-09-2010, 17:14)łyżeczka napisał(a): [ -> ]Rewelacyjne.
Jednak nie nazwałabym tego thillerem, bo zamiast dreszczyku emocji miałam ubaw po pachy. Czarna komedia - lepiej ;-)

'Miałem wrażenie, że w otwartym gardle widzę fragment kiełbasy z bigosu.' - po przeczytaniu tego zdania, prawie spadłam z krzesła.

Przyczepiłbym się tylko powtórzeń słowa 'bigos'. Mógłbyś czasem zastąpić je 'moja potrawa' czy jakoś inaczej. Chociaż w końcu to o miłości do bigosu było, więc może zamierzone...


Pozdrawiam
Anka

(04-09-2010, 17:14)łyżeczka napisał(a): [ -> ]Rewelacyjne.
Jednak nie nazwałabym tego thillerem, bo zamiast dreszczyku emocji miałam ubaw po pachy. Czarna komedia - lepiej ;-)

'Miałem wrażenie, że w otwartym gardle widzę fragment kiełbasy z bigosu.' - po przeczytaniu tego zdania, prawie spadłam z krzesła.

Przyczepiłbym się tylko powtórzeń słowa 'bigos'. Mógłbyś czasem zastąpić je 'moja potrawa' czy jakoś inaczej. Chociaż w końcu to o miłości do bigosu było, więc może zamierzone...


Pozdrawiam
Anka

Powtórki słowa "bigos" były celowe, może faktycznie za dużo. A z kategorią "Komedia" także masz rację.
P.S.
Na szczęście kuzyn z żoną wyjechali, a żona powtórnie ugotowała bigos... Smile
(21-08-2010, 12:17)Duśka napisał(a): [ -> ]Ee...e...e....

Dżizas!

Psychiczne xD

Zabić dla bigosu xD

Świetnie napisane! Wyśmienicie! Czytałam, a robiąc to, moje oczy z każdą sekundą się powiększały, szczęka opadała. Myślałam, że niedługo się zatrzyma. Niefortunnie - na piersiach.

Aż tu bum!

Zabił ją.

Ja... Ja po prostu oniemiałam i zastygłam z wrażenia!

Strasznie mi się podobało!

Jeszcze, jeszcze!

Pozdrawiam, Duś.

Hmm, dizęki wielkie za opinię. Nic bardziej nie cieszy od faktu, że Ktoś przeczyta i napisze opinię. Szczególnie pozytywną.
Na portalu opowiadania.pl mam nick: MorisMoris. Możesz poczytać inne teksty.
(15-08-2010, 10:50)Kali napisał(a): [ -> ]No to ja się troche poczepiam
Cytat:Od zawsze lubiłem bigos. Ba, wręcz pokochałem od pierwszego razu.
Niby wiadomo, że chodzi o bigos, ale czy pierwszy raz dotyczy gotowania, jedzenia, czy czegokolwiek innego?
Cytat:Po ślubie, to moja żona stała się mistrzynią od bigosu.
Czy od jest potrzebne? Imho zwrot mistrzyni bigosu brzmi lepiej Big Grin

Więcej nie wiedzę, na razie.
Tekst jest dobry. Może nie miał śmieszyć, ale mnie rozbawił.
Mam nadzieję, że niedługo dodasz jeszcze coś swojego.

pozdrawiam,
Kali
Z drugą uwagą zgadzam się, a z pierwszą nie. Dla mnie wynika to z tekstu, że chodzi o konsumpcję. Dzięki wielkie za uwagi i przeczytanie tekstu, któy miał bardziej straszyć, a nie śmieszyć. A wyszło na komedię, z której także się cieszę. Pamiętasz opowiadanie Tarantino (także fragment filmu Pulp Fiction) o zegarku noszonym w d... - to mnie rozbawiło kiedyś do łez. Pozdro!
Eee. Zabić dla bigosu?! Proszę Cię... To trochę dziwne... No, ale każdy pisze co chce. Jednak nie bardzo podoba mi się ten pomysł. Tekst o bigosie...hmm.
Ale przyznam, że z pisaniem chyba nie masz problemu, choć w niektórych miejscach poszczególne zdania mnie nurtowały. Ale pisz, czytaj, pisz i czytaj! Smile
Też bym tego nie nazwał thilerem, raczej groteską Smile
Genialne opowiadanie mosterdzieju, chętnie poczytałbym coś jeszcze z twego repertuaru Smile
Pozdrawiam
Cytat: Przez całe studia, to właśnie bigos był najważniejszym delikatesem, przywożonym z domu do akademika.
fakt ^^ choć pierwszy przecinek wydaje mi się zbędny. (jak i tam niżej)
Cytat:Trzeciego wieczora, moja żona podała bigos.
Cytat:ale głupotą było, wystawiać bigos na stół
Cytat:Przy ich możliwościach, nic nie zostanie.
Cytat:Chwilę wcześniej, odruchowo sięgnąłem po leżący na blacie kuchenny nóż.
Cytat:Czuła się u nas, jak u siebie w domu.
i tu mnie ten przecinek razi, choć sama już nie wiem, czy być ma, czy tez nie.

Cytat:Wyciągnęła z lodówki garnek i postawiła na piecu. Zaczęła go odgrzewać.
Zaczęła odgrzewać garnek - tak mi to tu brzmi.

Cytat:Ona nie skończyła. Ruszyłem schodami na dół. Wszedłem do kuchni. W jadalni przy stole siedziała ona, moja zmora i potwór.
rzuciło mi się w oczy.

Cytat:Zresztą, krew zalała cały stół.
nieładnie mi to tu wygląda.



Kochasz bigos, co?;p Widać, czuć to w każdym zdaniu.
No i aż sobie musiałam o takiej niefajnej - do jedzenia - godzinie, zajść do kuchni i odgrzać ostatni słoiczek maminego bigosiku... Dziękuję Smile
Tekst świetny, boski, genialny - tle powiem, bo jestem po prostu zachwycona tym pomysłem ;p (choć mi to bardziej do komedii pasuje Wink )
Właśnie dlatego ja bigosu nie jadam, więc oszczędź mnie, panie Autorze. Opowiadanie świetne - pękałam ze śmiechu Smile
Witaj,

Masz dobry warsztat i widać, że dopieściłeś tekst, już nie wspominając o uwielbieniu dla bigosu. Taki tekst trzeba umieć napisać. Było śmiesznie : Ona zalicza się do grupy ludzi, którzy żyją by jeść, nie na odwrót. Są na to dowody, choćby w sporych rozmiarach noszonych ubrań. i dramatycznie : - Już nigdy nie zjesz mojego bigosu – powiedziałem szeptem. – Rozumiesz? Nigdy. Czego chcieć więcej? Tylko czekać na inne Twoje teksty.

MOJE SUGESTIE:

Ba, wręcz pokochałem <go> od pierwszego razu.
zbliżyć się do kuchni, odganiając się - powtórzenie: się/się
na naszych talerzach, było dla nas udręką - powtórzenie : naszych/nas
go zjem –zaplanowałem - brak spacji
się winem. Czas upływał spokojnie. Uspokoiłem się. Przed północą zaczęliśmy rozchodzić się - powtórzenie: się/się/się
Oczy miała szeroko otwarte, a widoczne białka podkreślały przerażenie. Usta miała - powtórzenie : miała/miała
Odwróciłem ja na plecy. - <ją>

Dużo weny życzę, pozdrawiam,
Lilith
(13-08-2010, 15:44)McFish napisał(a): [ -> ]Od zawsze lubiłem bigos. Ba, wręcz pokochałem od pierwszego razu.

I od razu utożsamiamy się z głównym bohaterem Big Grin.
Bardzo dobry tekst. Błędy wypisane ostały przez poprzedników, a ja podkreślę tylko to, że to raczej czarna komedia niż thiller. W opowiadaniu mamy kilka arcykomicznych* tekstów, które zmuszają do śmiechu. Po prostu świetna praca.

* - Na przykład: "Z rany wydobywał się śmieszny bulgot. Miałem wrażenie, że w otwartym gardle widzę fragment kiełbasy z bigosu.". Coś pięknego!
Oryginalny pomysł i bardzo dobre wykonanie. Niezbyt przepadam za groteską (bo dla mnie to raczej nie jest thriller Smile), ale Twoje opowiadanie naprawdę mi się podobało, m.in. z racji świetnych opisów (kawałek kiełbasy). Big Grin
chętnie bym poprawił przecinki, ale nie można już edytować tego tekstu - taki mam komunikat... przykre ...
Wpisz poprawiony tekst w komentarzu.
Tekst czytało się przyjemnie i szybko. Humor bardzo przypadł mi do gustu. Dobrze oddane umiłowanie bohatera do bigosu. Czuć jak pod koniec napięcie stopniowo rośnie.
"Z rany wydobywał się śmieszny bulgot. Miałem wrażenie, że w otwartym gardle widzę fragment kiełbasy z bigosu." - Świetne. Co prawda obrzydliwe, gdy to sobie wyobrażam, jednak udało ci się przy pomocy tego fragmentu wywołać uśmiech na mojej twarzy.
"Przy ich możliwościach, nic nie zostanie. Na szczęście zapchali się po szyję, szczególnie ona." - Bardzo potoczne i właśnie dlatego zabawne.
"Z przeciętej tętnicy buchnęła krew. Zalała talerz, z którego przed chwilą żarła mój bigos. Zresztą, krew zalała cały stół." - moim słowa "krew" i "zalała" powtarzają się zbyt blisko siebie. Być może było to celowe, jednak według mnie nie brzmi to ładnie. Ja bym zapisał to jakoś w ten deseń - "Z przeciętej tętnicy buchnęła krew. Zalała talerz, z którego przed chwilą żarła mój bigos, cały stół i dwa krzesła."
Ogólnie: świetnie pomyślane i napisane opowiadanie. Ciężko znaleźć coś, do czego można by się przyczepić.
Ps. Moim zdaniem utwór bardziej pasuje do kategorii "satyryczne, parodie".
Poniżej zmdyfikowana wersja. Nie mogę już edytować głównego tekstu oraz przenieść do innego działu. Szkoda. Więc zamieszczam poniżej:

Od zawsze lubiłem bigos. Ba, wręcz pokochałem od pierwszego razu. Stał się on moim kulinarnym uniesieniem, na które czekałem przez kolejne tygodnie dzielące jego śmierć od kolejnych narodzin. Może to obsesja, ale mój kalendarz zmienił swój układ. Nieważne były miesiące, tygodnie czy dni. Ważne było, jak długo muszę czekać do następnego aktu stworzenia.

Z dzieciństwa pamiętam babcię, która w wielkim garze tworzyła arcydzieło. Dodawała kolejne składniki, mieszając całość wielką chochlą. Pod koniec wrzucała grzyby i podlewała szklanką białego wina. Rozchodzący się z kuchni aromat drażnił nasze zmysły. Wszystkich zaczynało ssać od wewnątrz. Babcia nie pozwalała zbliżyć się do kuchni, odganiając się od nas, jak od natrętnych owadów. Zawsze powtarzała, że bigos musi dojrzeć. Przetrzymywała nas minimum dwa dni. Wielokrotnie podgrzewała bigos, po czym odstawiała go do schłodzenia. Misterna robota. Kapusta musiała „przegryźć się” ze składnikami. Dopiero wtedy bigos był kompletny. Udręką było oczekiwanie na godzinę „Zero”, w której bigos lądował na naszych talerzach. W końcu następował kulminacyjny moment, po którym doznawaliśmy swoistej ekstazy.

W następnych latach jadałem bigos szykowany przez moją mamę. Procedura była podobna, a doznania równie piękne. Przez całe studia, to właśnie bigos był najważniejszym delikatesem przywożonym z domu do akademika.

Po ślubie, to moja żona przejęła na siebie ciężar gotowania bigosu. Jest jeszcze twardszą strażniczką dojrzewającej potrawy. Czasem irytowała mnie swoją konsekwencją. W myślach nazywałem ją esesmanką, ale zawsze warto było czekać. Gotową strawę jadałem dwa, a nawet trzy razy dziennie. Musiałem naładować poruszone zmysły, aby wytrzymać do następnego razu.


***


Na kilka dni przyjechała do nas rodzina. Kuzyn z żoną i gromadką dzieci. Normalni ludzie. Widujemy się rzadko - przeważnie dwa razy w roku. Ona zalicza się do grupy ludzi, którzy żyją by jeść, nie na odwrót. Są na to dowody, choćby w sporych rozmiarach noszonych ubrań. Do tego raczej męski wzrost dopełnia obrazu swoistego czołgu. Maszyna do wciągania wszelkiej żywności.

Czas upływał na wspomnieniach i dyskusjach o dzisiejszych czasach. Zwiedzaliśmy okolice, a po powrocie zasiadaliśmy do kolacji. Smakowite i w dużych ilościach jedzenie zapijaliśmy winem lub wódeczką.
Trzeciego wieczora moja żona podała bigos. Niezwykły, bo zrobiony z młodej kapusty. Pałaszując kolejne porcje zachwycaliśmy się jego smakiem. Nakładając na talerz, każdy starał się wyłowić dodatki: kawałki żeberek, boczek, kiełbasy, no i grzyby. Z trwogą obserwowałem szybko ubywającą zawartość garnka. Zamiast jeść, zacząłem się denerwować. Czyżby dziesięciolitrowy gar bigosu okazał się za mały? - zastanawiałem się.

Chciałem zachować część do następnego dnia. Dojdzie do siebie, dojrzeje, wtedy zjem z przyjemnością. Tym bardziej, że właśnie jutro odjeżdżają. Fajnie, że przyjechali, ale głupotą było wystawiać bigos na stół – pomyślałem. Przy ich możliwościach, nic nie zostanie. Zacząłem się denerwować. Na szczęście zapchali się po szyję, szczególnie ona. W obawie, że wpadną na pomysł kolejnej dokładki, zaproponowałem przenieść się do pokoju dziennego. Przełożyłem resztę do mniejszego garnka i schowałem do lodówki. Tak, jutro go zjem – zaplanowałem w myślach. Nie jest źle, coś tam zostało.

Oglądając telewizję delektowaliśmy się winem. Czas upływał spokojnie. Uspokoiłem się. Przed północą zaczęliśmy rozchodzić się do spania. Wszystko przebiegało zgodnie z moim misternie ułożonym planem.

Cios nadszedł niespodziewanie i bez ostrzeżenia. Monstrum poruszyło się, sapało i ziewało. Z uśmiechem na twarzy stwierdziła, że ma ochotę na małą porcję bigosu! Przed snem, bo taki był dobry! Wściekły, starałem się opanować drżenie rąk. Panuj nad sobą - wydałem wewnętrzny rozkaz. Zaproponowałem wędliny, próbując odwrócić jej uwagę od bigosu. Niestety, była nieugięta. Zacisnąłem zęby i udawałem brak zainteresowania jedzeniem. W myślach analizowałem sytuację.

- Ja dziękuję – powiedziałem. – O tej porze nie jadam – stwierdziłem stanowczo, licząc, że się opamięta.

Niestety. Czuła się u nas, jak u siebie w domu. Wyciągnęła z lodówki garnek i postawiła go na piecu. Zaczęła odgrzewać mój skarb. Miałem wrażenie, że była w amoku. Nakręcała się, a ja byłem bezradny.

– Ja zjem jutro!!! – rzuciłem dobitnie, wierząc, że zrozumie aluzję.
Nie zrozumiała.

Poirytowany poszedłem do łazienki. Biorąc prysznic, miałem przed oczyma widok znikającego bigosu. Na nic się zdały fortele i próby odwrócenia uwagi. Przegrałem. Byłem jak zbity pies. Trudno - pomyślałem. Zadowolę się resztką, jaka pozostanie.

Zakończyłem toaletę i wyszedłem z łazienki. Podszedłem do schodów i nasłuchiwałem. Z dołu dochodziły jakieś ciche dźwięki. Rozpoznałem odgłos szorującego po talerzu sztućca. Nie! - zawyłem w myślach. Ona nie skończyła. Ruszyłem schodami na dół. Wszedłem do kuchni. W jadalni przy stole siedziała ona - moja zmora i potwór w jednej osobie. Wydawała się większa i bardziej przerażająca, niż była w istocie. Po jej spojrzeniu widziałem, że stało się najgorsze – musiała nałożyć sobie dokładkę. Podszedłem do okna, aby je zamknąć. Udając obojętność, kątem oka spojrzałem na piec. Garnek był pusty. Na jego ściankach pozostały nieliczne fragmenty kapusty. Nic więcej. Koniec.

Świat zawirował. Z trudem oddychałem. W głowie kotłowały się różne myśli. Rodzina tak nie postępuje - pomyślałem.


***


Leżała na podłodze przy stole. Stojąc, patrzyłem na jej zastygłą w osłupieniu twarz. Oczy miała szeroko otwarte, a widoczne białka podkreślały przerażenie. Usta miała przygotowane do krzyku. Za późno, nie zdążyła.

Chwilę wcześniej, odruchowo sięgnąłem po leżący na blacie kuchenny nóż. Był średniej wielkości z drewnianą rękojeścią. Zabawne, był on z kompletu, jaki dostaliśmy w prezencie na dziesiątą rocznicę ślubu. Prezent od niej.

Pierwszy cios zadałem odruchowo. Nie był precyzyjny, ale trafiłem w szyję. Przeciąłem jej krtań i struny głosowe. Z rany wydobywał się śmieszny bulgot. Miałem wrażenie, że w otwartym gardle widzę fragment kiełbasy z bigosu. Z przeciętej tętnicy buchnęła krew. Zalała talerz, z którego przed chwilą pochłaniała mój bigos. Zresztą, rozlała się na cały stół. Drugi cios, precyzyjnie wymierzony, trafił ją w dolną część żuchwy. Ostrze przebiło skórę, potem język i zatrzymało się na podniebieniu. Kolejne ciosy dopełniły dzieła zniszczenia. Osunęła się z krzesła i upadła na podłogę. Odwróciłem ją na plecy. Jeszcze żyła. Dla pewności, zadałem ostatni cios w serce. Wyprostowałem się i spojrzałem jej w twarz.

Uspokoiłem się.

- Już nigdy nie zjesz mojego bigosu – powiedziałem szeptem. – Rozumiesz? Nigdy.


May’2010 Tommy McFish
Stron: 1 2