13-08-2010, 11:31
Nie potrafię przestać o niej myśleć. Jakby to powracanie cokolwiek zmieniło! Ale nie. Obawiam się, że nic z tych rzeczy. Nie wskrzeszą jej żadne dywagacje. Mam więc nadzieję, że o niej zapomnę. Przekornie jednak wyobrażam sobie: skoro przez te wszystkie miesiące zachowywała milczenie, teraz, gdy usłyszałem, że wróciła, powinienem nadgonić utracone chwile, a zwłaszcza dać jej do zrozumienia, że jeszcze mogę gawędzić z nią o rzeczach ważnych lub mało istotnych, mówić o sprawach, które wzbudzały w nas śmiech, zmuszały do wyjścia z domu, niewoliły do wypadania z niego prosto w orzeźwiający nów, w beztroskie przycupnięcia na parkowej ławce, gdzie, ukryci, schronieni pod krzakiem bzu, obejmowaliśmy się, nie wiedząc o sobie nic. Śmiała się wtedy. Trzymałem ją w ramionach i rosło we mnie przekonanie, że zaczynamy się dostrzegać. Było mi dobrze jak dawniej, jak przedtem, a w najstarszej, zaniedbanej i być może dlatego romantycznej części parku, ktoś biegł po mokrej alejce. Jego stopy rytmicznie uderzały o asfalt, mieszały się z odgłosami ścigających go nawoływań należących do niewidocznej kobiety.
Co mógłbym jej ofiarować teraz, gdy minęło tyle osobnych lat? Mój biologiczny chronometr tyka coraz prędzej, a senne minuty i godziny zamienione w dni, nadal stepują po mnie. Świat jest zagadką, błyskiem źrenic trefnisia, błądzę więc ulicami, odwiedzam bary, knajpy, mroczne zaułki w padającym deszczu. Miasto tętni nieprzerwanym rytmem namiętności. Wołam w czeluście bloków kamiennej dzielnicy przypuszczając, że mnie usłyszy. Lecz domy odpowiadają milczeniem, są dyskretne i niedostępne. Widzę obcych ludzi uciekających przed deszczem, wystawy okutane w światło, te same barwy, co niegdyś, doświadczam podobnych iluzji, słyszę znajomy świergot ptaków przerażonych czekaniem na skroplony antrakt, obserwuję sylwetki kobiet, anielic zaprzątniętych omijaniem kałuż, dziewczyn w kozaczkach z wyprzedaży, dostrzegam ich podszyte wiatrem kurtki i ręce zniszczone dźwiganiem niespodzianek.
Gdzie jesteś? Kiedy wrócisz? - krzyczę. Myślę z uporem, że co było, to przeszło, nie ma dni, lat, miesięcy, nastąpił kres, nowy etap, mogłem przewidzieć, jaki nastąpi koniec.
Oglądam place, spotykam inne nazwy wąskich ulic, wkraczam do parku z odmalowanymi ławeczkami. Jadę wśród drzew okrytych brakiem liści, w otoczeniu marzeń zwiastujących ciepło jej warg i uśmiechów czarnych oczu. Poznaję: oto jestem świadkiem mijających obrazów, obrazów przeniesionych z innego świata, świata bez niej. Marzę: znowu jest piękna i ufna, a przez jej ciało przebiegają dreszcze. Nerwy, ułożone w jednolity system połączonych naczyń, współbrzmią z moimi, a moja miłość, jak oddech, odchodzi razem z nim.
Co mógłbym jej ofiarować teraz, gdy minęło tyle osobnych lat? Mój biologiczny chronometr tyka coraz prędzej, a senne minuty i godziny zamienione w dni, nadal stepują po mnie. Świat jest zagadką, błyskiem źrenic trefnisia, błądzę więc ulicami, odwiedzam bary, knajpy, mroczne zaułki w padającym deszczu. Miasto tętni nieprzerwanym rytmem namiętności. Wołam w czeluście bloków kamiennej dzielnicy przypuszczając, że mnie usłyszy. Lecz domy odpowiadają milczeniem, są dyskretne i niedostępne. Widzę obcych ludzi uciekających przed deszczem, wystawy okutane w światło, te same barwy, co niegdyś, doświadczam podobnych iluzji, słyszę znajomy świergot ptaków przerażonych czekaniem na skroplony antrakt, obserwuję sylwetki kobiet, anielic zaprzątniętych omijaniem kałuż, dziewczyn w kozaczkach z wyprzedaży, dostrzegam ich podszyte wiatrem kurtki i ręce zniszczone dźwiganiem niespodzianek.
Gdzie jesteś? Kiedy wrócisz? - krzyczę. Myślę z uporem, że co było, to przeszło, nie ma dni, lat, miesięcy, nastąpił kres, nowy etap, mogłem przewidzieć, jaki nastąpi koniec.
Oglądam place, spotykam inne nazwy wąskich ulic, wkraczam do parku z odmalowanymi ławeczkami. Jadę wśród drzew okrytych brakiem liści, w otoczeniu marzeń zwiastujących ciepło jej warg i uśmiechów czarnych oczu. Poznaję: oto jestem świadkiem mijających obrazów, obrazów przeniesionych z innego świata, świata bez niej. Marzę: znowu jest piękna i ufna, a przez jej ciało przebiegają dreszcze. Nerwy, ułożone w jednolity system połączonych naczyń, współbrzmią z moimi, a moja miłość, jak oddech, odchodzi razem z nim.