Via Appia - Forum

Pełna wersja: Tojtoj Sorry 18+ (!) tylko dla ludzi o mocnych nerwach(!)
Aktualnie przeglądasz uproszczoną wersję forum. Kliknij tutaj, by zobaczyć wersję z pełnym formatowaniem.
Stron: 1 2

Sem

Współpracują także przy projekcie: Awangarda, Kaprysek, Ashke, Dusia...
I Tajger Big Grin



Wszelkie podobieństwo nicków userów do postaci jest zupełnie nieprzypadkowe, a same nicki zostały wykorzystane bez wiedzy i zgody ich właścicieli.

[Obrazek: zgzfn.jpg]
Prolog


Dawno, dawno temu, tak dawno, że nawet najstarsi górale tego nie pamiętają; król Danek III Wielki ze swą nadobną córką Awangardą przybyli do zacnego królestwa – Tojtojowni, władanego przez potężnego Malberta Złowrogiego. Cały kontynent owładnięty był kryzysem gospodarczym, toteż dwaj władcy podjęli decyzję o konspiracyjnym spotkaniu w Tojtojowym pałacu, usytuowanym w samym sercu Toytoyville. Gród był to zacny, tętniący życiem i ociekający szczęściem jego mieszkańców, którzy utrzymywali się z prywatnych toi-toi'ów.
Na środku sali balowej stał ogromny, mierzący dwadzieścia metrów, hebanowy stół. Danek III Wielki rozejrzał się po pomieszczeniu. W oczy rzuciły mu się dzieła wielkich mistrzów, przedstawiające przeróżne klozety i pisuary. Władca Danexopolii, siedząc przy stole, z uwagą kontemplował sztukę, która go otaczała , dochodząc do wniosku, iż w swoim pałacu chętnie ujrzałby obrazy i rzeźby o takiej tematyce. Zadziwiało go ileż gracji i dostojności ma w sobie niepozorny klop.
- Powitać chciałem cię w mych skromnych progach, przyjacielu. - Z zamyślenia wyrwał go głos Malberta Złowrogiego, który zajmował miejsce na porcelanowym tronie po przeciwległej stronie stołu.
- Witam również. Rad jestem niezmiernie z tegoż spotkania - odparł Danek. Wyraz jego twarzy był zimny niczym pisuar wystawiony na mróz minus dwadzieścia. Spojrzał na swą córkę, która stała u jego lewego boku. Nie wyglądała na zadowoloną, więc uraczył ją pokrzepiającym uśmiechem numer pięć, po czym zmierzył wzrokiem swego rozmówcę. Malbert Złowrogi był człekiem mikrej postury, o zapadniętej twarzy, więc Danek w myślach porównał go do zagłodzonego dziecięcia Kambodży. Nie był w stanie pojąć, jak osoba tak niepozorna jest w stanie utrzymać w ryzach wszechwładne królestwo, jakim bez wątpienia była Tojtojownia. Przeciągnął się delikatnie z westchnieniem, chcąc w ten subtelny sposób zaakcentować swoje znudzenie i ponaglić tym samym gospodarza do przejścia do sedna sprawy.
- Spoko, loko, luz i spontan zaraz wezwę białogłowe! - Malbert najwyraźniej nie zrozumiał aluzji. W jego oku dało się dostrzec perwersyjny błysk, świadczący o jego zamiłowaniu do rozrywki.
- To nie będzie zaś konieczne, przyjacielu. Przybyłem tu w wiadomym, ściśle określonym celu. Nie mam czasu na biesiadę, gdyż sprawy mego królestwa wzywają.
- Zaś przejść chcesz do centrum cyklonu. Dobrze więc... - Złowrogi klasnął w dłonie, które następnie zatarł i puścił oko do królewny Awangardy. Ta skrzywiła się z obrzydzeniem i uraczyła go widokiem swego środkowego palca, uważając by jej kochany ojciec tego nie zauważył. Malbert udał, że ten skromny szczegół umknął jego uwadze. W kunszcie aktorskim utalentowana była to bestia, więc zgrywanie obojętnego przychodziło mu z dziecinną łatwością.
- Otóż pozwól, że przedstawię ci mą propozycję, Malbercie Złowrogi...
- Pozwalam, jakem znany ze swej łaskawości!
- Jam rad niezmiernie i wątpić nie śmiem, jednak czasu pod dostatkiem nie mam – rzucił głośno Danek – i bełkotu twego słuchać mi się nie chce – dodał szeptem pod wąsem. - Królestwo twe zacne i nie ma słów by określić jego wspaniałość, toteż proponuję ci pakt. Mą jedyną córkę, Awangardę, za żonę ci wydam, a ziemie nasze granic mieć nie będą. W ten sposób kryzys zażegnany zostanie.
- Zacnie! - Malbert Złowrogi uradowany pstryknął palcami, a czterech służących przyniosło złotą lektykę z pisuarem w środku, którą ustawili delikatnie na podłodze. Odczekali aż władca usadowi się wygodnie, po czym unieśli ją na wysokość wyprostowanych rąk. Malbert gestem ponaglił do przeniesienia go przez salę. Danek III Wielki już miał uścisnąć przyszłego zięcia, ale służący w wyćwiczonym odruchu zarzucili sobie nagle uchwyty lektyki na ramiona sprawiając, że Złowrogi był poza jego zasięgiem. Malbert wydął wargi i po krótkiej chwili namysłu majestatycznie wysunął dłoń zdobną w złoty sygnet, najwyraźniej oczekując, by Danek uznał jego wyższość i ucałował pierścień. Władca Danexopolii uniósł krzaczaste brwi, zszokowany ogromem bezczelności króla Toytoyowni. Zastanawiał się, jakim cudem temu prostakowi udało się tak długo uchować swój tron. Zatrzymawszy komentarz dla siebie, zacisnął palce na kościstej dłoni przyszłego zięcia i potrząsnął nią podnosząc się z fotela.
- Pozwólcie, dzieci me drogie, iż udam się na spoczynek, gdyż zmęczonym podróżą. Wy zaś pierwsze lody przełamcie i do wieczerzy beze mnie zasiądźcie. - Danek ucałował córkę w czoło i chrząknął znacząco, patrząc na Malberta dumnie wyprężonego w lektyce. Nie doczekał się jednak reakcji, więc ponowił chrząknięcie. - Na spoczynek udam się!
- Ależ oczywiście, jak u siebie czuj się! - rzucił Złowrogi z uśmiechem. Pstryknął palcami ponownie, a do sali balowej ze spuszczonymi główkami weszły dwie młodziutkie służki. - Zaprowadźcie czcigodnego Danka III Wielkiego do komnaty mu przygotowanej! - nakazał, a dziewuszki ukłoniły się nisko. Danek w ich towarzystwie opuścił salę balową. Gdy tylko drzwi zamknęły się za nim, Malbert wyskoczył z lektyki, podszedł do królewny Awangardy, klęknął i niedelikatnie chwycił jej dłoń. - Nadobna Awangardo, uroda twa poraża mnie dogłębnie, a... - Nie zdążył dokończyć, gdyż wrota otworzyły się z rozmachem, a do pomieszczenia wmaszerowała odziana w skórzany pancerz kobieta z mieczem przy pasie.
- Generale Adźkolwiek! - Oburzony Malbert powstał z kolan. - Nie przypominam sobie, bym zgodę na audiencję wyrażał! - Zacmokał kilka razy.
- Wybacz, o wielmożny... - Generał ukłoniła się nisko. - Melduję, iż bunt we wsi Wypizdówek w zarodku zduszony został! Łby na pale nabite! Niewiasty i dziatki po lasach się rozpierzchły!
- Świetnie! Wieść ta na me serce balsamem! - Malbert klasnął w dłonie. - Widzisz, przyszła ma małżonko? - Zwrócił się do Awangardy. - Rządy me stalowe!
- Łby na pal nabite?! Dziatki po lasach rozbiegane?! - Wyrwała dłoń z jego palców. - Pojebanyś, mości królu! Pojebanyś jak lato z bardem!
- Ależ nadobna Awangardo...
- Sorry, ale ja zaś wymiękam! Ściągaj cugle, wysiadam z karocy!
- A pakt? A sojusz? A ojca twego wola?
- Nie będę spała z władcą na poziomie przedszkola! - Tupnęła nogą dla zaakcentowania swojej złości i skierowała się do wyjścia. Gdy mijała Adźkolwiek uderzyła ją barkiem, a ramiona miała szerokie, bo dużo grała w tenisa magicznymi kasztanami.
Królewna Awangarda w akcie desperacji pokonała szaleńczym sprintem sześć tysięcy trzysta dwadzieścia osiem schodów, mijając przy tym obrazy przedstawiające przodków Malberta i ich ulubione pisuary. Zamknęła się w wieży i połknęła jedyny klucz.




Rozdział pierwszy
[Obrazek: zkelsonem2.jpg]

O piętnastej rano szalona pastereczka Sem przeciągnęła się na swoim słomianym posłaniu. Obudziło ją słońce, które bezlitośnie wdzierało się do środka przez dziury w dachu. Skrzywiła się niezadowolona. Przecież to był blady świt, a ona spała zaledwie dwanaście godzin. Podniosła się niechętnie i podrapała po tyłku, po czym wyszła z jednoizbowej chatynki, w której mieszkała ze swoim ojcem – Gorzkim. Ujrzała swego płodziciela: jak zwykle nawalony gonił starą, kulawą kozę dokoła studni w kształcie sedesu. To była jego ulubiona rozrywka.
- Łozap łojciec? - Uśmiechnęła się szeroko i przysiadła na nieoheblowanym pieńku. Ojciec nie zwrócił na nią uwagi. Był zbyt zaabsorbowany gonitwą za zwierzęciem, więc Sem wielkodusznie postanowiła mu nie przerywać. W końcu Gorzki złapał się za serce i osunął przy studni, dysząc ciężko.
- Była tu ta cholerna generał, córeczko... - wysapał, patrząc na Sem wzrokiem przepełnionym powagą. - Zabrała naszą – łzy zalśniły w jego oczach – pamiątkę rodzinną...
- No stary, nie mów, ze powinęła naszą wysadzaną drogimi kamieniami szczotkę klozetową, przekazywaną z pokolenia na pokolenie! - Sem poderwała się, nie kryjąc oburzenia. Nie mieściło jej się w głowie, jak Adźkolwiek mogła dopuścić się takiego świętokradztwa. Przecież ten zacny przedmiot miał ogromną wartość emocjonalną. Właściwie to był bezcenny i pamiętał jeszcze czasy pra, pra, pra, pra, […] dziada Masrake, który wielkim tatarem był.
- Nooooooo... - odparł Gorzki, dźwigając się z ziemi. Głos mu się łamał, a wargi drżały, był blady jak nowiutka partia sedesów, dopiero co puszczona w obieg. Zrezygnowany wszedł do chatki, nie omieszkując zabrać ze sobą menzurki ze spirytusem.
Sem czuła wściekłość, która szalała w niej niczym spuszczana w kiblu woda. Najchętniej rzuciłaby Adźkolwiek ciężarnym lochom na pożarcie. Przeczesała palcami swoje włosy. Podczas gdy inne niewiasty w jej wieku plotły warkocze, ona chodziła ścięta na krótko. W sumie to nie miała wyboru, gdyż ojciec pewnego pięknego dnia pomylił ją z owcą i ogolił dla wełny. Do tej pory nosił zimą sweter z rękawem wydzierganym z loków córki. Od tamtego incydentu Sem nie udało się zapuścić włosów, nad czym z początku ubolewała. Z biegiem czasu jednak, przyzwyczaiła się i nie wracała do tego myślami. Zresztą Gorzki wyznaczał jej tyle zajęć, że nawet nie miała czasu myśleć.
- Help! Sos! Hilfe! Ajudo! - rozległo się piskliwe wołanie. Sem spojrzała w lewo zszokowana, by ujrzeć swojego przyjaciela, Kelsona, będącego pasikonikiem. Przerażony robaczek uciekał szaleńczo przed brodatym nietoperzem, który najwyraźniej obrał go sobie za target. - Sem! Ratuj! Łowsianko chce mnie zeżreć, bo nic dzisiaj nie zagrałem, nic dzisiaj nie stworzyłem, a twórca musi! - kwilił bezradnie Kelson.
- Muuusiii! Muuusiii! - powtórzył nietoperz, obniżając lot z zamiarem pochwycenia biednego pasikonika. Sem nie mogła patrzeć bezczynnie na niechybną śmierć swego przyjaciela. Poderwała się z pieńka, po czym chwyciła jedyny przedmiot, jaki znajdował się w zasięgu jej ręki, a była to rolka ekstra wzmacnianego papieru toaletowego. Wybiła się w górę i po wykonaniu półobrotu z całej siły cisnęła srajtaśmą w Łowsianka, który strącony pociskiem wpadł do studni. Sem niezwykle dumna z siebie zacisnęła pięści. - Hedszot! - krzyknęła uradowana, skacząc w miejscu. Euforia nie trwała jednak długo, gdyż po chwili do szalonej pasterki dotarło to, że wykręciła idealny półobrót. - Łotafak?! Owco kaman?! - wyraziła na głos swoje zdumienie. Trzęsący się ze strachu przed śmiercią, której cudem uniknął Kelson wskoczył na jej ramię.
- Łosz w kurwę, owcopasko, masz skila! - wysapał przepełnionym podziwem głosikiem, a Sem uśmiechnęła się krzywo, przypominając sobie słowa ojca. Nawet komplement z „ust” przyjaciela nie zrekompensował straty rodzinnego artefaktu.
- Hej, lasia, co jest? - Pasikonik najwyraźniej wychwycił smutek psiapsióły. Wpatrywał się w nią, albo raczej w jej ucho, z jednym wielkim znakiem zapytania zamiast twarzy.
- Generał Adźkolwiek odebrała nam pamiątkę rodzinną...
- No stara, nie mów, że powinęła waszą wysadzaną drogimi kamieniami szczotkę klozetową, przekazywaną z pokolenia na pokolenie z dziada, pradziada, pradziada, pradziada […] Masrake, który wielkim tatarem był!
- Tak właśnie się stało... - Sem westchnęła przeciągle i zaczęła iść w kierunku pastwiska z Kelsonem na ramieniu. Przez całą drogę pasikonik starał się ją pocieszyć. Mówił „będzie lepiej”, ale sam w to nie wierzył. Znał Sem i Gorzkiego wystarczająco długo by wiedzieć, że szczotka klozetowa Masrake była dla nich cenniejsza niż babcia Sedesia jak jeszcze żyła. A poczciwa była to kobiecina o donośnym głosie... Aż ciepło się robiło na serduszku, gdy puszczała swe wiązanki z „kurwa” w charakterze przecinka.
Piętnaście minut później dwójka przyjaciół wkroczyła na teren pastwiska. Łąka była to ogromna i jak okiem sięgnąć zdominowana przez owce. Sem wytężyła wzrok w poszukiwaniu swej zmienniczki – Kapryśnej z dostojnej rodziny Losu. Dostrzegła ją. Leżała na plecach pomiędzy dwoma baranami, co rusz wypuszczając kolejne kłęby dymu. Kapryśna formalnie była zielarką, ale i tak wszyscy wiedzieli, że dorabia na boku handlując marihuaną i najlepszym koksem na kontynencie. Prócz tego opracowała unikatową recepturę na dropsy, uderzające w banie jak cios Conana Barbarzyńcy. Ona oraz Sem znały się już ładnych parę lat, co było dziwne, zważając na dwa bardzo odmienne charaktery. Może to dlatego, że nigdy nie rozmawiały ze sobą na trzeźwo...
Sem w podskokach ruszyła przez pastwisko. Napędzał ją widok soczystego, ledwo odpalonego jointa, uśmiechającego się do niej spomiędzy palców Kapryśnej. Pasikonik natomiast z szerokim smajlem przeskakiwał z jednej owcy na drugą, przeżywając dosłowny orgazm, gdy jego nóżki zatapiały się w miękkiej wełnie.
- Siemasz przejarany czerepie! - rzuciła pastereczka na powitanie, na co Kapryśna uniosła prawą powiekę i wyszczerzyła swoje zniszczone crackiem zęby.
- Eloooo ziąąąąą! - Zielarka podparła się na łokciach i zmierzyła Sem wzrokiem od stóp do głowy. - Coś ty mi tu letko na przybitą wyglądasz. A nie sorry, trzeźwa jesteś, pewnie dlatego...
- A wiesz ziom, mam doła. - Córka Gorzkiego zrezygnowana klapnęła na trawie.
- Co się stało? Co się stało? Co się, co się, co się stało? Czyżby szalet był zamknięty?
- Nie, to nie to... Generał Adźkolwiek odebrała nam pamiątkę rodzinną...
- Ziąąąąą – Kapryśna zaciągnęła się głęboko jointem, po czym na wdechu powiedziała – niemówżepowinęławasząwysadzanądrogimikamieniamiszczotkęklozetowąprzekazywanązpokolenianapokoleniezdziadapradziadapradziadapradziadaMasrakektórywielkimtatarembył!
- Mhm... - mruknęła Sem i schowała twarz w dłoniach, przybita ogromem straty. Zielarka od razu wyłapała zbliżający się napad płaczu, więc wcisnęła przyjaciółce jointa w rękę.
- Masz ziąąąą, łap błucha krztuślucha i się czilnij, bo nie ma co w gównie rzeźbić. - Poklepała Sem po ramieniu i uraczyła ją smajlem zjarańczego uniesienia, by następnie uwalić się plecami w zieloną trawę. Pasterka ściągnęła macha, potem cztery następne, a na jej twarzy automatycznie zagościł uśmiech. „Kto by się przejmował jakimś klozetowym wyciorem, gdy świat jest tak piękny i kolorowy” pomyślała niezwykle rada ze swojego stanu, który był raczej niestanem. Strata szczotki Masrake powoli znikała w odmętach jej dziurawej pamięci i zamykała się w szufladzie podpisanej „błahostki”. Bo przecież do tej pory jakoś radzili sobie z Gorzkim. Czy była to zasługa rodzinnej relikwii?
- Noł kurwa łej! - wymsknęło się Sem, która była tak zjarana, że nie odróżniała już głośnych myśli od wypowiadanych słów. Kelson z uniesionymi brwiami wskoczył na jej kolano.
- Co Ty parle? - spytał.
- No właśnie, ziąąąąą? - zawtórowała mu Kapryśna. Oboje wpatrywali się w pasterkę pytającym wzrokiem.
- Nie nic, tak se tylko kontem pluję – odparła Sem z krzywym, ćpuńskim uśmiechem, wystawiając twarz ku słońcu, od którego cały jej nos i policzki obsypały się piegami. Papcio Gorzki powiedział kiedyś, że są one urocze i słodkie, ale patrzył wtedy na przepiórcze jajko. W sumie skoro już raz pomylił córkę z owcą, dlaczego nie mógłby pomylić jej z ptasim płodem w skorupce? To był dobry motyw na dłuższą rozkminę i pastereczka była niemal pewna, że uda jej się dojść do odpowiednich, twórczych wniosków na poziomie.
- Pasikoniku – Kapryśna patrząc na Kelsona spod wpółprzymkniętych powiek, sięgnęła za pazuchę i wyjęła swój nieodłączny zestaw do kręcenia gibonów. - Tyś jakiś blaaady dzisiaj, ziąąąąą.
- Bo prawie zeżarł go Łowsianko. Pewnie biedak nadal przeżywa – powiedziała Sem i pocieszająco posmyrała Kelsona małym palcem po czułkach, aż robaczek zaświergotał z ekstazy, bo pieszczoch był z niego straszny.
- Si, siniorita – westchnął pasikonik i pomachał przednimi odnóżami, jakby odganiał wspomnienia, atakujące jego małą główkę. - Ale Sem zestrzeliła dziada tojlet pejperem, sejwując mi tym samym życie. Żebyś ty widziała, jakim zajebała półobrotem...
- Co ty pieeeerdoooolisz, ziąąąąą! - Kapryśna nie kryła zdumienia. Zawsze wiedziała, że Sem to niezłe bydle, ale żeby aż tak? Czyżby pisana była jej inna droga, niż ta wyścielona owczym runem? Teraz to ona miała świetny powód do przemyśleń. Chciała wiedzieć wszystko, ale w takim stanie nie potrafiła odpowiednio ubrać w słowa pytania, jakie chodziło jej po przećpanym czerepie. Trzy minuty później została oświecona... - Pół łoooobrót? Nigdy nie wi... - Kapryśna przerwała, gdyż na horyzoncie pojawił się nagle tuman kurzu. - Tyyyy... Co to jeeeest, ziąąąąą?
- To nasz dzielny połstgerl, Dusia! - wyjaśnił Kelson i kicnął kilka razy w miejscu, machając odnóżem w stronę zbliżającej się chmury pyłu. - Tak, to ona! Se el! Mewide!
- Ale zapierdaaalaaaaa! - Kapryśna zaczęła skręcać kolejnego jointa. Robiła to szybko i sprawnie, czego Sem zawsze jej zazdrościła, bo zwyczajnie nie była w stanie nadrobić lat praktyki, które miała za sobą dilerka. Tuman kurzu w błyskawicznym tempie znalazł się przy nich.
- Traktor! Prrrrr! - Dziewczyna z ogromną torbą na ramieniu ściągnęła wodze... Osła o wyjątkowo chudych, krótkich nogach... Właściwie to zwierzę wyglądało jak beczka piwa, z głową, osadzona na czterech zapałkach. Kapryśna i pastereczka popatrzyły się na siebie zdziwione. Zielarka przypaliła świeżego gibona i złapała potężnego bucha, którego przetrzymała w płucach.
- Eloszka, ziometki! - Uśmiechnięta Duśka zsiadła ze swojego rączego rumaka i zachichotała, grzebiąc w przepastnym pakunku.
- Eloooooo – odpowiedziały jednocześnie Sem i Kapryśna, która uwolniła gęstą chmurę ze swoich płuc.
- Se wpadłam, bo mam ogłoszenie, laski – oznajmiła listonosz. Wyciągnęła z torby rulon, rozwinęła go i odchrząknęła. - Więc... „Nasz czcigodny władca Malbert Złowrogi” bla bla bla... Nie chce mi się tego czytać. Ogółem sprawa jest taka, że wszyscy mieszkańcy Tojtojowni mają się w trybie natychmiastowym stawić na dworze królewskim, bo Malbi ma mały interes.
- Pierdolisz - warknęła Sem, z zaciśniętymi pięściami podrywając się z miejsca.
- Kant bi, Sem – wtrącił się Kelson – Malbi naprawdę ma tajni interes.
Pastereczka była tak wściekła, że na skroni wyskoczyła jej pulsująca żyła. Niebo gwałtownie zasnuło się czarnymi chmurami. - Nie dość, że przez tego konusa mojemu łojcu zryło czerep i ma alkojazdy, to jeszcze mam zapierdalać do cholernego Toytoyville, żeby wysłuchać, co ma do powiedzenia ta sklonowana owca?! - Błyskawica przecięła nieboskłon, a Sem wpadła w berserk. Rzucała „kurwami”, biegając między owcami i wydawała z siebie dźwięki jak Bruce Lee w „Wejściu Smoka”. Chwilę później wybiła się do góry, zrobiła salto i przeleciała nad czterema spasionymi baranami, by następnie wylądować w półprzysiadzie. W tym samym momencie na głowie pasterki pojawił się Kelson i smyrnął ją czułkiem po brwiach.
- Skaczesz jak ja! - pisnął uradowany.
- Łosz w kurwęęęę, ziąąąąą. – Kapryśnej opadła szczęka. - Maaaaasz skiiiila!
- No przecie mówiłem! - rzucił pasikonik z szerokim uśmiechem.
- Dziewczyyyynoooo! Co to byyyłooo? Czak Nooooris się choooowa! - Zielarka była zaskoczona jak nigdy dotąd.
- Dobra dziołchy... - mruknęła Sem zrezygnowana, nie zwracając uwagi na podziw swoich przyjaciół. - Trza iść, co by dojść... Rusz się, ziom. - Kopnęła lekko w biodro zielarkę, która zaciągnęła się jointem i na wdechu powiedziała: - Pjerdol łuowce, zostań nindżom!
parodia zabawna, to trzeba przyznać, probujesz rozbawić czytelnika żartami słownymi opisując językiem współczesnym i slangiem fikcyjne krolestwo umiejscowione (domyślam się) czasowo w sredniowieczu (hmm z wyjątkami przedszkole, traktor itd.Big Grin), ale ten zabieg jak dla mnie za bardzo kuje po oczach. Za dużo tego. W pewnym momencie pogubiłem się. Może to kwestia zmęczenia, nie wciągnęło mnie to, ale co można oceniać po I rozdziale. Nie będę wypisywał co bym poprawił od strony technicznej bo 1. to parodia i gry slowne z dala od ortografi i gramatyki są tu dozwolone a 2. sam kiepsko się na tym znam 3. na pewno po mnie ktoś to zrobi w komentarzachWink. Ale jestem ciekawy kolejnych rozdziałów, pzdr.

Sem

Sil, ale osobą, która to pisała byłam ja Big Grin Reszta ekipy obmyśliła historie Big Grin ja to tylko spisałam - taka tania siła robocza Big Grin
no i oczywiscie w korektach i poprawkach brali udzial wszyscy (ale głownie Tajger, ktory to zawsze sluzyl rada i pomoca oraz zapodal wiele pomyslow na budowe zdan itp Tongue ogolnie czuwal nad projektem na bierzaco Tongue) ja tylko zrobilam szkielet tekstu ;p

Sem

Nie Twoje oczka ;p u mnie styl jest bardzo zależny od nastroju i kazda jego zmiana, znacząco odbija sie na tekscie, ktory tworze. Wiele razy slyszalam juz, ze pisze kilkoma stylami na raz ^^

Sem

Cytat:Sem cierpi na rozdwojenie jaźniTongue
a i owszem, zawsz drzemala we mnie druga dusza samuraja Big Grin
sileana - nic dodać nic ująćWink
Z osobistych uwag... w pierwszej części za bardzo drażniła mnie stylizacja na staropolszczyznę, chociaż większych potknięć nie maWink W drugiej natomiast, podobnie jak profesoo, kłuje w oczy ten przesadzony slang. Jak na moje można o było bardziej 'wyważyć'. Ale jako że jest to parodia, tekst sam się broniWink)
Czyżby w Tojtojwni szykowała się grubsza sprawa?Tongue

PS Ostatnio widziałam reklamę tojtojów w moim mieście - "Duże powierzchnie reklamowe" - i zastanawiałam się, kto chciałby się reklamować na tojtoju -.- XD
Malbert Złowrogi oraz jego przodkowie wraz z pisuarami mnie dobili xD A opis sztuki w zamku Malbiego przypomniał mi artykuł, który kiedyś czytałam - miał tytuł "Klozet is my castle".
"Łozap łojciec" - padłam po raz wtóry. Za dużo się chyba góralszczyzny nasłuchałam Big Grin
Sileana przyczepiła się do błędów, więc dam sobie spokój. Mnie też odrobinę denerwowała stylizacja na staropolszczyznę na początku, ale cóż Twój/Wasz koncept.
W każdym razie tekst jest świetny, a jak przed oczami przemknął mi ten osioł na chudych nózkach z Dusiakiem, odpadłam.
czekam na kolejny rozdział Smile

pozdrawiam,
Kali
Nie będe się za bardzo rozpisywać, bo zaraz musze na miasto lecieć. Ostatni raz się tak śmiałem jak w niedziele byłem w Węgorzewie na kabaretach[Ani mru Mru, Smile, Kabaret Młodych Panów i Słoiczek po Cukrze-jeśli będą w waszym mieście to koniecznie kupcie bilety.] Historia jest wciągająca, zabawna i przyjemnie się czyta, jednak w pierwszym rozdziale nieco przesadziliście z slangiem ale to drobiazg. Czekam na kolejne rozdziały.
Hahahaha Big Grin Dobre :p Dawno się tak nie uśmiałam Big Grin
Cytat:- Łby na pal nabite?! Dziatki po lasach rozbiegane?! - Wyrwała dłoń z jego palców. - Pojebanyś, mości królu! Pojebanyś jak lato z bardem!

Tekst roku po prostu! Big GrinBig GrinBig GrinBig Grin

Masa błędów interpunkcyjnych. Ale ten jest najlepszy:

Cytat:sztukę, która go otaczała z uwagą,

Czekam na dalszy ciąg Smile

________________

Chciałam dodać, że przypomniało mi to, Ani Mru Mru "Maciej i smok" :p
Wszedłem tu tylko z ciekawości coście nabroili (oraz przez nachalną reklamę) i tak raczej pozostanie.

Większości się podoba, więc Wam się chwali. Zresztą w ogólnym rozrachunku nie jest źle, tyle tylko że humor w stylu "Bruce Wszechmogący", czyli parodia bez specjalnego sensu z mieszanymi wątkami i stylami, przestała mnie śmieszyć już jakiś czas temu. Dodatkowo mam wrażenie, że ktoś ma jakieś fiksacje sedesowe, bo tego to się leje tak gęsto, że miałem wrażenie, iż substytuujecie tym inne słowa.
Ogólnie, jako freestyle'owa głupawka z osobnikami forum może być, ale nic więcej, jak dla mnie.
Tu nie chodzi o styl, tu nie chodzi o błędy. W parodii zawsze chodzi o jedno - czy rozśmiesza czy nie.
A mnie pokotem położyła Smile

Błędów wymieniać nie będę, bo wszystko w tym miejscu zostało powiedziane. Wypowiem się tylko podług osobistych odczuć - tak, spodobało mi się, trup się sieje gęsto (czyt. przekleństwa), ale perły i perełki - są. No i przecież to wszystko takie nam bliskie, każdy ma kawałek toytoyville w swoim domu.

Może za hymn państwa uznacie przerobioną piosenkę Michaela Jacksona pt. "Bidet"?
Nie bardzo Arche, gdyż z tego, co mi wiadomo, projekt upadł
Hm, a ja zgodzę się ze Zgubą. Było kilka dobrych tekstów (lato z bardem Big Grin), ale ogólnie, to raczej nie mój typ humoru.
Jestem tu wyłącznie przez nachalną reklamę, jaka została popełniona na mojej skrzynce z prywatnymi wiadomościami;> Tongue

Tekst... No cóż - zamysł rozumiem, oczywiście, chociaż... Prawda jest taka, że zazwyczaj takie rzeczy są interesujące/zabawne wyłącznie dla osób bezpośrednio zaangażowanych w projekt - chodzi mi tu o osoby piszące, wymyślające i występujące. Ewentualnie dla innych, blisko z tamtymi związanych, rozumiejących w pełni wszystkie konteksty i mających bardziej rozbudowane mniemanie o "bohaterach", że tak to ujmęWink

Dla mnie, jako dla osoby z zewnątrz, ten tekst jest średnio ciekawy. Najpierw czytało mi się nieźle, potem zaczął mnie wnerwiać szyk końcowy, mający chyba być stylizacją na średniowiecze, a będący tylko... no zdaniami z nienaturalnym szykiem i tyle. Później z kolei jeszcze bardziej działał mi na nerwy slang i zupełnie nowożytne sformułowania i bluzgi, które (pomijając fakt, że po prostu czegoś takiego nie przyswajam w literaturze) totalnie nie przystawały do tej części wcześniejszej. Istotnie, we mnie też zakiełkowało przypuszczenie, że tekst pisało kilka osób - tak mniej-więcej trzy.

Ogólnie: tak sobie, przyznam, że pod koniec zdarzyło mi się przeskoczyć parę zdań, żeby szybciej skończyć. Tym bardziej, że humor kloaczny toleruję, ale raczej w małych dawkach. Tyle tylko, że takie utworki zazwyczaj nie powstają ku uciesze ludu, a ku uciesze wąskiego grona twórców (czynnych lub biernychWink ). I jeśli "Tojtoj Sorry" dawał radochę na etapie tworzenia, to - w mojej opinii - całkowicie spełnił swoje zadanie.
Stron: 1 2