09-08-2010, 19:56
Niestety I rozdział jeszcze niedokończony, ale fajnie byłoby gdyby ktoś ocenił narazie tyle ile jest
-----------------------
Prolog
„Wszyscy mężczyźni są kłamcy, zmiennicy, fałszywi, paple, obłudnicy, pyszałki lub tchórze, nędzni i zmysłowi; wszystkie kobiety są przewrotne, wyrachowane, próżne, ciekawe i zepsute; świat jest kałużą bez dna, gdzie czołgają się najpotworniejsze płazy, przewalając się w błocie; ale jest na świecie jedna rzecz święta i wzniosła: zespolenie tych dwojga tak szpetnych i ułomnych istot. Kto kocha, często doznaje zawodu, często cierpi i jest nieszczęśliwy, ale kocha; i kiedy znajdzie się na krawędzi grobu, obraca się, aby spojrzeć wstecz, i powiada: - Często cierpiałem, myliłem się niekiedy, ale kochałem. To ja żyłem, a nie sztuczna istota wylęgła z mej pychy i nudy”.
„Tektonika uczuć”
Alfred de Musset
Rozdział I
Wstałam o dziewiątej rano. Jak co dzień, podlałam nieco już zwiędłe kwiatki i ruszyłam w stronę toalety. Jak co dzień moje życie było zwykłe, żeby nie powiedzieć nudne. Bez końca powtarzałam te same czynności, a jedynym dowodem na przemijanie, były drobne zmarszczki pojawiające się w kącikach mych oczu. Wszystko takie same, nużące. Czasem miałam ochotę po prostu zrobić inaczej niż sobie zaplanowałam, jak niegdyś. Żyłam w melancholii, która ogarnęła mnie po śmierci przyjaciółki - Kseni. Miałam wtedy dwadzieścia trzy lata. Tutaj, na południu mówi się, że nasze ciała są słabe i szybko się starzeją. Myślę, że jestem tego najlepszym przykładem. Teraz siedzę w przedpokoju i oglądam zdjęcia. Dotykam ich opuszkami palców z pewną pasja, jakbym chciała tchnąć w nie odrobinę życia. Dzień zwyczajny, niczym się niewyróżniający - pozornie.
Dziś stwierdziłam, że trzeba iść do miasta po jedzenie. Jednak to również jest część mojego cyklu, powtarzająca się równo, co trzy dni. Ubrałam się w zwyczajne, zupełnie niewyróżniające się ciuchy, tak różne od tych, które nosiłam jeszcze dziesięć lat temu – i ruszyłam przed siebie. Mieszkałam w małym domku znajdującym się na obrzeżach wsi. Przeniosłam się do niego równe trzy lata temu i odgrodziłam grubym nieprzestępnym murem, od mych znajomych, rodziny, przyjaciół. Owego muru oczywiście nie było. Istniał tylko w mojej pamięci, wyobraźni, która poszerzała się z dnia na dzień. Czasami traciłam rachubę czasu, a nawet różnice miedzy fikcją, a realnym światem. Siadałam na ganku i zapalałam papierosa – nie z nałogu czy przyzwyczajenia, lecz dlatego aby coś robić, cokolwiek. Wracałam wtedy do chwil, które minęły, które okazały się ulotnymi; niczym bańka mydlana wznosząca się w powietrzu i po krótkiej chwili pękająca; tak nagle i nieprzewidywalnie. Właśnie takie jest życie człowieka – krótkie i nieprzewidywalne. Ludzie wznoszą się ku górze, by przez jakieś wydarzenia zniknąć, powoli prawie niezauważalnie… niezauważalnie…
Tak, ja Nicol Cortez nadal nie potrafię pogodzić się ze śmiercią ukochanej osoby i mimo, że moje ciało żyje, to dusza już dawno odeszła, a ja… ja czekam już tylko na śmierć. W wieku dwudziestu pięciu lat moje życie toczyło się bez większych zmian. Dalej byłam tą samą, wiecznie rozgadaną nastolatką, którym mottem życiowym było „Carpe Diem”. Papierosy były u mnie na porządku dziennym, równie potrzebne, co woda na pustyni. Imprezy, kawa – tak, kawa była bardzo ważna i faceci. Powiedzcie mi jednak cóż jest w nich niesamowitego? Zawsze dzieliłam ich na dwie grupy – lwy i leniwce. Jednak i tak obie sprowadzały się do jednego – seksu. Pierwsza grupa zawsze była bardziej pociągająca. Dzięki niej przez te dziesięć minut rozkoszy, mogłam stwierdzić, że jednak jest do czegoś potrzebna. A druga? Leniwce po prostu były. Nigdy nie wydawały mi się specjalnie fascynujące. Może, dlatego, że ostatnią czynnością w tamtych czasach, jaką miałam ochotę wykonywać, było niańczenie ich. Jednak są gusta i guściki. Wszystko układało się po mojej myśli, aż do tego pamiętnego dnia.
19 luty 2013 roku
- Stara! Ty… nie, pewnie mi się przewidziało.
- Co?
- Nic, nic to pewnie jakaś rysa na lustrze.
W obszernym pokoju, przed lustrem stały dwie dziewczyny. Blondynka i brunetka. Obie trzymały w dłoniach tusze do rzęs, starając się jak najbardziej je przedłużyć.
Niki i Ksenia. Dwie nierozłączne przyjaciółki, które nawet los nie był w stanie rozdzielić. Niki wiecznie roztrzepana i gadatliwa nie mogła się już doczekać zbliżającej się z każdą minutą imprezy, natomiast Ksenia, będąca bardzo podobna do przyjaciółki, a jednocześnie zupełnie inna, podchodziła do niej z dziwnym spokojem.
- No co? Przecież widzę, że jest coś na rzeczy – warknęła, bo właśnie w tym momencie przejechała tuszem po twarzy. – Więc?
- Słuchaj, tylko się nie wkurwiaj. Wydawało mi się, że zauważyłam siwy włos, przy twoim prawym uchu.
Wszystko potoczyło się szybko. Niki wylądowała z hukiem na podłodze, a Ksenia chwytając pierwszą lepszą poduszkę, zaczęła okładać nią przyjaciółkę.
- Ahahahah. Żartowałam! Ahahah przestań, wariatko.
- To, że kończę dzisiaj dwadzieścia lat, wcale nie znaczy, że siwieje! – Krzyknęła, ze strachem, złością, a zarazem rozbawieniem w głosie.
- Sponio nooooo, nie denerwuj się już tak. Drinka?
- spytała blondynka, podnosząc się i potykając przy okazji, o deskorolkę, nie wiadomo czemu pozbawioną kółek.
- Masz jeszcze gorszy syf niż ja.
- Nie, u mnie po prostu panuje artystyczny nieład, a u ciebie zwykły niczym niezachwycający burdel. – Odparła Ksenia, pokazując przyjaciółce środkowy palec.
Nicol podniosła z ziemi poduszkę i spojrzała wymownie na solenizantkę.
- Okey, okey. – Ręce dwudziestolatki uniosły się w górę na znak kapitulacji.
Po chwili poduszka wylądowała na ziemi, i dziewczyny ruszyły w stronę barku.
- Z czym chcesz?
- W sumie, to nie, nie chce drinka. Nalej mi czystej.
- Dostosowujesz się do wieku, czy po prostu chcesz upić tego siwego włosa?
-----------------------
Prolog
„Wszyscy mężczyźni są kłamcy, zmiennicy, fałszywi, paple, obłudnicy, pyszałki lub tchórze, nędzni i zmysłowi; wszystkie kobiety są przewrotne, wyrachowane, próżne, ciekawe i zepsute; świat jest kałużą bez dna, gdzie czołgają się najpotworniejsze płazy, przewalając się w błocie; ale jest na świecie jedna rzecz święta i wzniosła: zespolenie tych dwojga tak szpetnych i ułomnych istot. Kto kocha, często doznaje zawodu, często cierpi i jest nieszczęśliwy, ale kocha; i kiedy znajdzie się na krawędzi grobu, obraca się, aby spojrzeć wstecz, i powiada: - Często cierpiałem, myliłem się niekiedy, ale kochałem. To ja żyłem, a nie sztuczna istota wylęgła z mej pychy i nudy”.
„Tektonika uczuć”
Alfred de Musset
Rozdział I
Wstałam o dziewiątej rano. Jak co dzień, podlałam nieco już zwiędłe kwiatki i ruszyłam w stronę toalety. Jak co dzień moje życie było zwykłe, żeby nie powiedzieć nudne. Bez końca powtarzałam te same czynności, a jedynym dowodem na przemijanie, były drobne zmarszczki pojawiające się w kącikach mych oczu. Wszystko takie same, nużące. Czasem miałam ochotę po prostu zrobić inaczej niż sobie zaplanowałam, jak niegdyś. Żyłam w melancholii, która ogarnęła mnie po śmierci przyjaciółki - Kseni. Miałam wtedy dwadzieścia trzy lata. Tutaj, na południu mówi się, że nasze ciała są słabe i szybko się starzeją. Myślę, że jestem tego najlepszym przykładem. Teraz siedzę w przedpokoju i oglądam zdjęcia. Dotykam ich opuszkami palców z pewną pasja, jakbym chciała tchnąć w nie odrobinę życia. Dzień zwyczajny, niczym się niewyróżniający - pozornie.
Dziś stwierdziłam, że trzeba iść do miasta po jedzenie. Jednak to również jest część mojego cyklu, powtarzająca się równo, co trzy dni. Ubrałam się w zwyczajne, zupełnie niewyróżniające się ciuchy, tak różne od tych, które nosiłam jeszcze dziesięć lat temu – i ruszyłam przed siebie. Mieszkałam w małym domku znajdującym się na obrzeżach wsi. Przeniosłam się do niego równe trzy lata temu i odgrodziłam grubym nieprzestępnym murem, od mych znajomych, rodziny, przyjaciół. Owego muru oczywiście nie było. Istniał tylko w mojej pamięci, wyobraźni, która poszerzała się z dnia na dzień. Czasami traciłam rachubę czasu, a nawet różnice miedzy fikcją, a realnym światem. Siadałam na ganku i zapalałam papierosa – nie z nałogu czy przyzwyczajenia, lecz dlatego aby coś robić, cokolwiek. Wracałam wtedy do chwil, które minęły, które okazały się ulotnymi; niczym bańka mydlana wznosząca się w powietrzu i po krótkiej chwili pękająca; tak nagle i nieprzewidywalnie. Właśnie takie jest życie człowieka – krótkie i nieprzewidywalne. Ludzie wznoszą się ku górze, by przez jakieś wydarzenia zniknąć, powoli prawie niezauważalnie… niezauważalnie…
Tak, ja Nicol Cortez nadal nie potrafię pogodzić się ze śmiercią ukochanej osoby i mimo, że moje ciało żyje, to dusza już dawno odeszła, a ja… ja czekam już tylko na śmierć. W wieku dwudziestu pięciu lat moje życie toczyło się bez większych zmian. Dalej byłam tą samą, wiecznie rozgadaną nastolatką, którym mottem życiowym było „Carpe Diem”. Papierosy były u mnie na porządku dziennym, równie potrzebne, co woda na pustyni. Imprezy, kawa – tak, kawa była bardzo ważna i faceci. Powiedzcie mi jednak cóż jest w nich niesamowitego? Zawsze dzieliłam ich na dwie grupy – lwy i leniwce. Jednak i tak obie sprowadzały się do jednego – seksu. Pierwsza grupa zawsze była bardziej pociągająca. Dzięki niej przez te dziesięć minut rozkoszy, mogłam stwierdzić, że jednak jest do czegoś potrzebna. A druga? Leniwce po prostu były. Nigdy nie wydawały mi się specjalnie fascynujące. Może, dlatego, że ostatnią czynnością w tamtych czasach, jaką miałam ochotę wykonywać, było niańczenie ich. Jednak są gusta i guściki. Wszystko układało się po mojej myśli, aż do tego pamiętnego dnia.
19 luty 2013 roku
- Stara! Ty… nie, pewnie mi się przewidziało.
- Co?
- Nic, nic to pewnie jakaś rysa na lustrze.
W obszernym pokoju, przed lustrem stały dwie dziewczyny. Blondynka i brunetka. Obie trzymały w dłoniach tusze do rzęs, starając się jak najbardziej je przedłużyć.
Niki i Ksenia. Dwie nierozłączne przyjaciółki, które nawet los nie był w stanie rozdzielić. Niki wiecznie roztrzepana i gadatliwa nie mogła się już doczekać zbliżającej się z każdą minutą imprezy, natomiast Ksenia, będąca bardzo podobna do przyjaciółki, a jednocześnie zupełnie inna, podchodziła do niej z dziwnym spokojem.
- No co? Przecież widzę, że jest coś na rzeczy – warknęła, bo właśnie w tym momencie przejechała tuszem po twarzy. – Więc?
- Słuchaj, tylko się nie wkurwiaj. Wydawało mi się, że zauważyłam siwy włos, przy twoim prawym uchu.
Wszystko potoczyło się szybko. Niki wylądowała z hukiem na podłodze, a Ksenia chwytając pierwszą lepszą poduszkę, zaczęła okładać nią przyjaciółkę.
- Ahahahah. Żartowałam! Ahahah przestań, wariatko.
- To, że kończę dzisiaj dwadzieścia lat, wcale nie znaczy, że siwieje! – Krzyknęła, ze strachem, złością, a zarazem rozbawieniem w głosie.
- Sponio nooooo, nie denerwuj się już tak. Drinka?
- spytała blondynka, podnosząc się i potykając przy okazji, o deskorolkę, nie wiadomo czemu pozbawioną kółek.
- Masz jeszcze gorszy syf niż ja.
- Nie, u mnie po prostu panuje artystyczny nieład, a u ciebie zwykły niczym niezachwycający burdel. – Odparła Ksenia, pokazując przyjaciółce środkowy palec.
Nicol podniosła z ziemi poduszkę i spojrzała wymownie na solenizantkę.
- Okey, okey. – Ręce dwudziestolatki uniosły się w górę na znak kapitulacji.
Po chwili poduszka wylądowała na ziemi, i dziewczyny ruszyły w stronę barku.
- Z czym chcesz?
- W sumie, to nie, nie chce drinka. Nalej mi czystej.
- Dostosowujesz się do wieku, czy po prostu chcesz upić tego siwego włosa?