Via Appia - Forum

Pełna wersja: Martwa planeta
Aktualnie przeglądasz uproszczoną wersję forum. Kliknij tutaj, by zobaczyć wersję z pełnym formatowaniem.
Komandor Janiszewski siedział spokojnie w swojej kajucie, oczekując na rozwój wydarzeń. Statek kosmiczny w dalszym ciągu pruł przez przestrzeń kosmiczną. Nie działo się w praktyce nic ciekawego. Planeta, którą mieli zbadać z rozkazu admirała Phoenixa, była już idealnie znana. Czyniło ją to okropnie nudnym miejscem. Szczerze mówiąc to nikt nie wiedział, po co w ogóle Vision został wysłany na tę misję. Może i kapitan Sawyer prosiła o jakąś prostszą misję, podczas której nie będą musieli znowu walczyć, a po prostu badać, ale to nie oznacza, że mają siedzieć na jakiejś planecie i nudzić się okropnie przez parę tygodni. Przynajmniej to co zlecił im admirał zdawało się tak wyglądać. Zdaniem prawie całej załogi, nie licząc kilku wystraszonych chorążych – Phoenix przesadził, wysyłając ich tam. Maciej w dalszym ciągu miał nadzieję, że ta misja ma jakieś „drugie dno” i nie jest aż tak żałosna, jak może się to wydawać na pierwszy rzut oka. Danych dotyczących misji mają niewiele. Może dowiedzą się więcej na miejscu, a nudne, niepotrzebne nikomu zlecenie zbadania znanej już planety zamieni się w ciekawą przygodę? Nie wiadomo. Maciej wstał i podszedł do replikatora żywności.

- Kawa, czarna, gorąca, podwójnie słodzona. – Zażyczył sobie.

Komputer wydał miły dźwięk, po czym na wcześniej pustym wcześniej zagłębieniu, zmaterializował się kubek z ciemnym napojem. Komandor wziął go i pijąc, podszedł do terminala, by sprawdzić która godzina i kiedy dolecą na miejsce. Usiadł na krześle oraz dotknął palcem w centralnym punkcie dotykowego ekranu, który po chwili wyświetlił godzinę – 16:33 – i datę – 23 marca 2379, oraz pasek z przyciskami, do kontroli wyświetlanych danych. Po kilku kliknięciach, Maciej uzyskał też dane na temat lotu. Celu, prędkości oraz przewidywanego czasu przybycia na planetę – dziesięć minut. Dopił kawę, odłożył kubek na stole, poszedł do łazienki. Otworzył coś w rodzaju szuflady, gdzie znajdowała się woda oraz regulator temperatury. Umył ręce, po czym zamknął ją z powrotem. Upewnił się, czy dobrze założył mundur, oraz czy nie ma żadnych zabrudzeń na nim. Zauważywszy, że wszystko jest w należytym porządku, wyszedł z kajuty i szedł prosto korytarzem do turbowindy.

- Mostek. – Poprosił i winda ruszyła w górę.

Nie trwało to długo, zanim drzwi się otworzyły i komandor wszedł na mostek i zajął swoje stanowisko obok kapitan.

- Nie spóźniłem się? – Spytał żartobliwie.

Zasiadł wygodnie w fotelu i rozejrzał się po mostku, zauważając, że cała załoga jest na swoich miejscach, jakby czekali na ten moment.

- Za trzy minuty będziemy na miejscu. – Odpowiedziała spokojnie T’Jan.

Maciej uśmiechnął się, mówiąc w dość infantylny sposób – „Hah! Zgadłem!”. Wolkanka spojrzała na niego, robiąc minę, mówiącą coś w stylu „głupi człowiek”. Komandor postanowił przestać ją prowokować i wrócić do pracy. Po chwili Vision zaczął zwalniać. Rozbłysło bardzo silnie, białe światło i statek wyszedł z warp. Niedaleko błękitnej, jasnej mgławicy znajdowała się planeta, którą mieli zbadać oraz księżyc. Statek kosmiczny wolno mknął przez przestrzeń.

- Dotarliśmy na miejsce. – Poinformował sternik.

Kapitan ucieszyła się, możliwe że wreszcie zacznie się coś dziać. A nawet jeśli, zawsze lepiej jak będzie mieć cokolwiek do roboty.

- Na ekran. – Powiedziała, po czym zwróciła się do Wolkanki. – T’Jan, wykonaj pełny skan.

Na głównym ekranie pojawiła się planeta. Jej powierzchnia była wręcz zwęglona.

- A to co do cholery?! Przecież powinny być drzewa, rośliny… – Kapitan zaczęła wyliczać różnice.

T’Jan czekając aż wstępny skan powierzchni się zakończy, spojrzała w stronę ekranu, będąc równie zdziwiona co reszta załogi.

- Kwiatki. – Wtrącił złośliwie komandor.

- Właśnie, kwiatki!

Wolkanka odwróciła się w stronę ekranów, wyświetlających wynik skanu.

- Martwa planeta, nic żywego nie pozostało. W atmosferze znajdują się pozostałości po nieznanej substancji, prawdopodobnie to jakiś rodzaj broni. Jest już nieaktywna. – Poinformowała oficer naukowa.

Załoga mostka rzuciła sobie porozumiewawcze spojrzenia, po czym kapitan zaczęła zastanawiać się nad jakimś rozwiązaniem. Maciej był wyraźnie ucieszony takim zwrotem akcji.

- Janiszewski, zbieraj grupę wypadową i idź na planetę. Spróbujcie zdobyć próbkę tej substancji. T’Jan, zbierz paru naukowców by zbadać próbkę, którą komandor zaraz Wam dostarczy. Mitton, przejmujesz mostek.

Trzech oficerów opuściło pomieszczenie, a Chris zasiadł w fotelu kapitańskim. Zawsze o tym marzył, od kiedy wstąpił do załogi Vision. Lecz nie dorósł jeszcze do tego, szczerze mówiąc. Ale miał na to jeszcze dużo czasu.

W komorze transportera znalazła się już grupa wypadowa. Komandor Janiszewski, doktor Kraszewski, Letisa i chorąży Bread. Gruby, wysoki, krótko obcięty człowiek. Dość stary, koło czterdziestki. Naukowiec. Każdy z nich wziął przedmioty z szafki, po czym stanął na wyznaczonych miejscach, na platformie.

- Przesyłaj nas pan! – Rozkazał Maciej.

Siedzący za konsolą transportera mężczyzna nacisnął kilka przycisków, po czym przesunął palce ku górze na panelu, dematerializując znajdujących się na platformie ludzi i wciąż trzymając, zjechał na dół. Grupa wyparowała, rozpadając się na setki, tysiące, a wręcz miliony i biliony błękitnych cząsteczek, po czym nagle pojawiła się wręcz „z niczego” na powierzchni planety, w ten sam sposób.

Ziemia na której się znaleźli, była cała zwęglona. Pozostały tylko skały, ciemnoszare od popiołu, który pozostał po bujnej roślinności, zwierzętach, osadach, czy ludziach. Liczne doły i górki, których wcześniej nikt nie zauważył, teraz dały się we znaki badającym planetę ludziom. Niebo było również szare, od wszechobecnego popiołu, gruzu i dymu.

- I kto to teraz sprzątnie, ja się pytam?! – Krzyknął żartobliwie Maciej.

Doktor wybuchnął śmiechem, prawdopodobnie zrozumiał żart komandora. Bread dalej rozglądał się po planecie, rozmyślając nad katastrofą, która ją dotknęła.

- Dobra, zbieramy próbki i idziem stąd. Przynajmniej mam taką nadzieję. – Przypomniał Janiszewski.

Krzysztof i Maciej zaczęli spacerować po zgliszczach dawnej osady, a chorąży Steve zbierał próbki używając swoich opakowań oraz „jakichś urządzeń, które nie wiem do czego slużą” – jak to je często nazywał pierwszy oficer Vision.

- Jeśli wiemy, że nic nie pozostało, to dlaczego szukamy?

- Bo nie mamy nic innego do roboty. – Odpowiedział spokojnie lekarz.

Maciej przytaknął, po czym wrócił do „udawania, że coś robi”.

- A tak właściwie to po co ja tu jestem? – Spytał Kraszewski.

Była to istna zagwozdka, nawet dla komandora Janiszewskiego, który w końcu sam zebrał taką grupę. Lecz nie ma pytań bez odpowiedzi, po chwili wykombinował na szybko jakąś odpowiedź. Która zdała się być nawet dość logiczna.

-Ty tu jesteś, w razie jakby ktoś z nas się zranił. Widzisz, tyle tu górek, dołków. Idziesz, potykasz się o kamyk i łuuuuuuup! Uszkodzenie czaszki, uszkodzenie mózgu, nagła śmierć. Fajne, nie? – Uśmiechnął się. – A ja, bo tak mówi regulamin Floty. W praktyce, to jestem tu niepotrzebny. Ale przynajmniej widoczek ładny. Taki post-apokaliptyczny….

Krzysztof przytaknął, po czym powrócił do swojego zaiste fascynującego zajęcia, jakim było szwendanie się po zgliszczach.

- Skończyłem. Możemy iść. – Oznajmił Bread po paru minutach.

Znudzeni oficerowie wrócili do naukowca, który właśnie spakował wszystko do swej walizki i czekał na transport, na pokład Vision, by móc zbadać próbki. Gdy już wszyscy byli na miejscu, obok siebie lecz zachowując bezpieczną odległość, komandor nacisnął odznakę komunikacyjną.

- Janiszewski do Vision. Trzech do transportu.

Grupa zaczęła się dematerializować, gdy nagle proces transportu został przerwany i odwrócony. Pozostali na planecie.

- Co do cholery?! – Wrzasnął, po czym dodał. – Janiszewski do Vision! Co tam się stało?!

Nikt nie odpowiadał. Coś było nie tak jak być powinno. Przeczuwał, że zaraz stanie się coś niezrozumiałego, dziwnego. I miał rację. Obok nich zmaterializowała się dziwna forma życia, coś w rodzaju ducha. Przezroczysty zarys kobiety, zdający się płonąć, pojawił się tuż obok nich.

- Za to co zrobiliście, czeka Was kara! – Wrzasnęła, echo jej głosu wypełniło całą okolicę.

Grupa rzuciła sobie porozumiewawcze spojrzenia. Wszyscy zdziwieni wpatrywali się przez kilka minut w postać, która właśnie się pojawiła.

- Ale to nie my zniszczyliśmy Waszą planetę. Jesteśmy badaczami z odległej planety, zwanej Ziemią. – Przemówił pierwszy oficer.

- Co za różnica. Jesteście w złym miejscu i w złym czasie. Przykro mi. – Odparła ironicznie kobieta.

Kraszewski spojrzał na nią, robiąc minę, mówiącą „żarty sobie stroisz?”. Sytuacja była beznadziejna. Obca forma życia, kiedyś zamieszkująca tę planetę, nagle powróciła w dość nietypowej formie i zaczęła im grozić śmiercią, mimo że chcieli jej po prostu pomóc.

- A tak w ogóle, to kimże Ty, do cholery, jesteś? – Spytał komandor.

„Duch” zdziwił się. Jak mogą nie wiedzieć kim jest, jeśli zniszczyli tę planetę? Jej teoria o wrogości grupy wypadowej okazała się być logicznie niedopracowana.

- Jedyna Ocalała, Niecielesna Córka Zeweriusza. Jak mogliście nie słyszeć o Mnie?!

Grupie wiele to nie pomogło, dalej nie wiedzieli kim jest owa postać.

- No, może dlatego że jesteśmy tu pierwszy raz. Zresztą, dalej nam to nic nie mówi. – Stwierdził komandor.

Teoria postaci, o wrogich zamiarach komandora Janiszewskiego i jego grupy okazała się nie mieć sensu. Mimo to, Córka szukała pretekstu by móc ich uśmiercić. Musiała pomścić śmierć swojego ludu, niezależnie od tego kto był za to odpowiedzialny, zabijając jakiegokolwiek obcego humanoida. To bez sensu, ale cóż – tak po prostu było.

- No to nie wiem… Nie przylecieliście na pomoc Wielkiemu Ludowi Lazurii. Uznaliście, że jesteśmy gorsi, tak? Że nie warto nam pomagać? Tak, „niech sobie zginą, mamy ich w dupie, nic dla nas nie znaczą”… – Zaczęła wykrzykiwać, jakby była mocno zbulwersowana.

W rzeczywistości, to był po prostu wymysł chorej psychiki postaci. Nie było to wcale dziwne, bardzo traumatyczne musiało być oglądanie płonących lasów, wiosek i miast – i nie móc nic na to poradzić. Kilka miliardów Lazurian zginęło, zamordowanych bestialsko, bez żadnych szans na ucieczkę, przetrwanie. A ich śmierć była okropnie bolesna.

- Bo nam nie powiedziano, miej pretensje do dowództwa Floty, a nie nas. – Burknął Maciej.

Córka nie wiedziała co odpowiedzieć. Najwidoczniej nie była to ich wina, nie mogli temu zaradzić. Lecz musiała coś zrobić, cokolwiek.

- To zwracam honor. – Zaczęła, komandor odetchnął z ulgą. – Zamiast spalić Was żywcem, tylko zagłodzę. – Dokończyła.

Maciej załamał się. „Zamienił stryjek, siekierkę na kijek” – burknął cicho, po czym usiadł na kamieniu.

***

Tymczasem na pokładzie Vision. Prawie wszystkie światła zgasły. Tylko podświetlenie konsoli i mrugające na czerwono, oświetlenie awaryjne – powodowały, że nie nastała całkowita ciemność. Spiczastoucha szybko wróciła na mostek, przerywając dotychczasową pracę, bo uznała że będzie tam bardziej potrzebna niż wśród naukowców, którzy i tak nic nie robili, bo czekali na próbkę.

- A to co do jasnej… – Zaczęła kapitan.

- Nie jasnej, bo jest ciemno. – Wtrącił Chris.

Juliet załamała się, słysząc wypowiedź oficera taktycznego, po czym powtórzyła. Raz, że dla świętego spokoju, a po drugie to dla satysfakcji porucznika.

- A to co do ciemnej cholery?! – Wrzasnęła, Mitton zachichotał. – Załogo, dajcie mi raport uszkodzeń.

Wszyscy, znajdujący się na mostku, zaczęli przeglądać to, co wyświetlają ich konsole, po czym zaczęli podawać po kolei dane.

- Straciliśmy główne zasilanie. Podtrzymywanie życia na awaryjnym. – Poinformowała Letisa.

- Nie mamy żadnej możliwości ruchu. Ale na szczęście jest łączność. – Stwierdził Jonathan.

- Broń wysiadła, osłony też. – Powiedział Chris.

- Czujniki, tak samo jak i transportery, nie funkcjonują. – Zauważyła T’Jan.

Wyglądało na to, jakby statek nagle, z niewiadomych przyczyn – zamarł w bezruchu. Nic nie działało, prócz podtrzymywania życia.

- Więc teraz jesteśmy łatwym celem. Albo ktokolwiek lub cokolwiek chce nas tutaj zatrzymać, bo czuje się samotne, albo próbuje się na nas zemścić, choć tego drugiego rozwiązania wcale nie rozumiem. Bo w końcu nic złego nikomu nie zrobiliśmy.

Kapitan powiedziała do Wolkanki, by przejęła dowodzenie nad mostkiem, tymczasem przeszła się wolno do maszynowni, razem z Letisą – która czuła wielką potrzebę wrócić do swojego, prawdziwego miejsca pracy, by pomóc mechanikom w naprawach. Na mostku w końcu nie działo się nic ciekawego bez dowódcy.

- Najwidoczniej ta misja nie jest aż tak okropnie nudna, jakby się mogło wydawać. – Stwierdziła kapitan i uśmiechnęła się.

Mimo problemów, które w tej chwili miała załoga Vision, wszyscy zdawali się czerpać z tego jakąś satysfakcję. Nie licząc młodych chorążych, którzy dopiero zaczynali swoją karierę we Flocie i byli dość mocno wystraszeni.

- Na pewno na tej planecie jest coś, o czym nie napisano w bazie danych.

Juliet przytaknęła. Najwidoczniej admirał Phoenix nie był aż tak głupi i nie wysyłałby ich na planetę, która jest już dobrze znana Flocie od wielu lat, po to by zbadać ją ponownie. To musiała być po prostu przykrywka.

- Racja. Nie wiem co bym zrobiła, gdybyśmy prowadzili jakieś nudne badania nad czymś równie nudnym. To idzie wykitować. Poleć, przeskanuj, poleć…

Andorianka była takiego samego zdania. Zgłosiła się na wolne miejsce, na Vision głównie z tego powodu. Potrzebowała jakiejś akcji, a tego nie mógł jej dać byle-jaki statek naukowy czy medyczny. Przeglądała dzienniki kapitańskie i raporty, jakie trafiły do archiwum Floty tuż po powrocie pojazdu na Ziemię. Uznała, że tu może przeżyć wielką przygodę.

- Tak. Gdyby nie Wasz pobyt w odległej galaktyce, to bym nawet nie była częścią tej załogi. – Stwierdziła Letisa.

Po kilku minutach, dalej prowadząc rozmowę na temat – „dlaczego dobrze było trafić akurat tutaj” – dotarły do maszynowni. Widok był okropny. Na podłodze leżały martwe ciała mechaników, a sam rdzeń zdawał się „strzelać” nadmiarowym ładunkiem elektrycznym w formie pioruna, niszcząc różne urządzenia znajdujące się w pomieszczeniu, jak i zabijając pozostałych, krzątających się oficerów.

- UCIEKAJCIE! – Wrzasnęła kapitan.

Nie zareagowali. Jak zahipnotyzowani. Nie odpowiadali na wezwania i jak roboty, wykonywały zleconą im przez „coś” pracę, nie zwracając uwagi na to, co się wokół nich dzieje. Kobiety postanowiły szybko opuścić pomieszczenie i zastanowić się nad odpowiednim wytłumaczeniem tego, co się dzieje, oraz rozwiązaniem tejże sytuacji.

- Następne zombiaki. No ile można? – Letisa zaczęła narzekać.

- Nie wiem. Wiem, że musimy odbić maszynownię. Na sam początek, zdezaktywujmy to… coś. – Stwierdziła kapitan, wciąż próbowała zachować spokój, mimo okoliczności.

Andorianka zgodziła się. Trzeba było zdalnie wyłączyć rdzeń. Przeszły się spokojnie do najbliższego panelu na korytarzu. Inżynier nacisnęła go palcem, w celu wybudzenia go, ze stanu wstrzymania. Mechanik szybko weszła do programu kontroli rdzenia, lecz widok, który ujrzały kobiety, nie był czymś, z czym kiedykolwiek spotkały się w swoim życiu. Ekran wyświetlał system plików, lecz dziurawy. Przestrzeń po wyciętych sektorach przypominała smutną „buźkę” i wyśrodkowany napis „SORRY”.

- Co do…?! – Wrzasnęła kapitan.

- No to tak, straciliśmy część programu i nie mogę przejąć kontroli nad nim stąd. Muszę wejść do maszynowni i wyłączyć rdzeń tam. Jeśli to w ogóle działa jeszcze. – Stwierdziła.

Sytuacja była dość beznadziejna. Tylko kto chce się ich pozbyć? Bo zdecydowanie jest to działanie zamierzone.

- Oszalałaś?! Jesteś moim głównym mechanikiem!

- Muszę zaryzykować. Inaczej cały ten statek rozerwie się na strzępy. Już wielu ludzi zginęło. MUSZĘ! – Krzyknęła andorianka.

Może i nie lubiła marnować zbyt wiele czasu na rozmawianie, zdobywanie przyjaciół i kolegów, lecz nie była egoistką. Jej poczucie obowiązku wobec tego statku i całej Gwiezdnej Floty, było wręcz wzorowe.

- Nie pozwalam Ci tam wejść. A jeśli to zrobisz, złamiesz bezpośredni rozkaz!

- Pieprzyć regulamin! Wchodzę! – Wykrzyknęła.

Juliet nie zdążyła jej zatrzymać, Letisa zniknęła za drzwiami maszynowni.

Było to wielkie, dwupiętrowe pomieszczenie. Na środku znajdował się wysoki „cylinder”. Każda ściana miała coś w rodzaju wysokiej szyby, przez którą idealnie widać było co się znajduje wewnątrz. Jasnobłękitna plazma. Na dole zamontowano podstawkę, która w żaden sposób nie była wbudowana w urządzenie. Rdzeń można było bez problemu „wyrzucić” poza statek. Było to bardzo praktyczne, w przypadku, gdyby się uszkodził. Lecz teraz było to zbyt ryzykowne, ze względu na emitowany ładunek. Wokół rdzenia zamocowano barierkę, z czterema konsolami. Służyły one między innymi do wyrzucenia urządzenia. Dalej umieszczono następne, pół okrągłe stanowiska, do kontroli rdzenia. Było ich sześć. Znajdowały się tuż przy ścianach okrągłego pomieszczenia. Ta wolna przestrzeń, została również zagospodarowana. Lekko podniesiony „pierścień”, oraz konsole zamocowane na ścianach, do kontroli chłodzenia, oddzielane grubymi rurami (przez które płynęła substancja, właśnie do zmniejszenia temperatury rdzenia) i drabinkami na wyższe piętro. Podobnie, miało ono kształt pierścienia, oddzielonego barierkami, na których zamocowano następne konsole. Letisa musiała dostać się do jednej z nich.

- O cholera! – Wrzasnęła.

Z mechaników nie został prawie nikt żywy. Jakieś dwie osoby biegały po pomieszczeniu, próbując jeszcze jakoś ustabilizować rdzeń, zamiast uciekać. Starając się unikać ładunków elektromagnetycznych, andorianka biegła w stronę najbliższej drabinki, po czym wspięła się na samą górę najszybciej jak mogła. Teraz konsola, gdzie znajdywały się przyciski do deaktywacji rdzenia. Z cudem unikała niebezpieczeństwa, „pioruny” mijały ją zaledwie o kilka milimetrów.

- Dobra, parę przycisków i po sprawie. – Powiedziała do siebie.

Poszło gładko. Zostało tylko zatwierdzić polecenie… Nagle ładunek elektromagnetyczny trafił w nią. Napięcie było bardzo wysokie, nie miała żadnych szans. Martwe ciało upadło na konsolę, aktywując przypadkowo procedurę deaktywacji. Po chwili rdzeń wygasł, wydając przy tym odpowiedni odgłos. Stał się idealnie przezroczysty. W pomieszczeniu stało się prawie całkiem ciemno, jedynie lampy awaryjne rzucały trochę światła. Sytuacja została opanowana.

- Udało się! – Wykrzyknęła z radości kapitan.

Nie wiedziała niestety o tym, że oprócz wielu mechaników, zginęła także jej główna mechanik – Letisa. Śmierć ich wszystkich była wielką stratą dla Gwiezdnej Floty. Juliet ostrożnie weszła do maszynowni. Fakt, że sytuacja została opanowana, bardzo ją ucieszył. Teraz była tego pewna. Powoli przeszła się w kierunku konsoli, jej oczom ukazał się okropny widok.

- No i się doigrałaś… – Burknęła, po czym nacisnęła komunikator. – Maszynownia do ambulatorium. Przyślijcie jak najwięcej lekarzy, ile możecie. No i weźcie ze sobą latarki.

***

Okrojona załoga Vision zebrała się w sali konferencyjnej. Przy długim stole o półokrągłych krawędziach bocznych, zasiadła kapitan Juliet Sawyer, komandor-porucznik T’Jan, porucznik Christopher Mitton, chorąży Cindy Sorrow, sternik Jonathan Marquez, chorąży Lisa Shatner i tymczasowy, główny mechanik – Flex.

- Zebraliśmy się tu wszyscy, by znaleźć rozwiązanie dla naszego aktualnego problemu. Straciliśmy… prawie wszystko. Mamy podtrzymywanie życia i łączność. Musimy uruchomić przynajmniej turbowindy, transportery i silniki. Inaczej nasza grupa wypadowa na powierzchni planety umrze z głodu. Poza tym, że musimy też wrócić do domu. – Wprowadziła załogę, po czym spytała mechanika. – Flex, co z rdzeniem? Kiedy skończymy?

Denobulanin zawstydził się. Był pewien problem, o którym nie mówił. Zresztą, sam wiele na ten temat nie wiedział, wolał zostawić to doświadczonej Wolkance.

- Jakoś idzie, tylko jest jeden problem. Lepiej żeby T’Jan o tym opowiedziała, bo zbytnio nie wiem jak to powiedzieć.

Za zgodą kapitan, T’Jan zabrała głos.

- Z każdym wgranym sektorem, inna część oprogramowania się psuje. Musimy albo napisać alternatywne, albo zrezygnować z niektórych sektorów. Pamięć całego komputera się degraduje, musimy jak najszybciej dokonać napraw, których nie możemy teraz, ze względu na ograniczenia. Potrzebujemy zabrać statek do najbliższej bazy.

Sytuacja była beznadziejna. Część personelu martwa, a statek nadawał się tylko do naprawy, lecz nie mieli jak tam dolecieć.

- A czy dałoby się polecieć promem? – Spytała kapitan, po paru minutach.

Oficerowie rzucili sobie porozumiewawcze spojrzenia.

- Tak, a co masz na myśli?

- Mam dość ambitny plan. – Powiedziała. – Przygotować załogę do opuszczenia statku w kapsułach ratunkowych. Mogą wziąć nawet swoje rzeczy osobiste itp. Byleby wyrobili się, zanim zdegradowana zostanie cała pamięć komputera. Ja tymczasem polecę promem po grupę wypadową, a potem do najbliższej stacji. Zapiszcie co się da i spróbujcie zabrać to ze sobą. Na jakiś przenośny dysk czy coś. W trakcie, gdy będziecie dryfować poza Vision, ja polecę na stację i spróbuję zorganizować jakiś statek, by Was stąd zabrać. Rozejść się. – Skończyła.

Szybkim krokiem ruszyła w stronę hangaru, by wsiąść do jednego z promów.

***


Juliet Sawyer zasiadła za sterami pojazdu, po czym powoli, spokojnie, opuściła Vision i zaczęła kierować się w stronę planety. Zwiększyła prędkość do pełnej impulsowej, po czym wzięła się za kontrolę trajektorii. Musiała utrzymać odpowiednią prędkość, oraz kurs, by prom nie rozbił się o powierzchnię planety. Według przyrządów, wszystko było w porządku. Za dwie minuty wleci w atmosferę. Dokonywała korekt kursu, utrzymywała prędkość oraz skanowała otoczenie w poszukiwaniu ewentualnych problemów. Wszystko szło zgodnie z planem. Zbliżyła się do miejsca, gdzie przetransportowana została grupa wypadowa i spokojnie, powoli – wylądowała na powierzchni. Otworzyła drzwi i wyszła. Rozejrzała się po otoczeniu. Zauważając, że raczej wiele w ten sposób nie zdziała, wzięła z pokładu trykorder, oraz zaczęła przy jego użyciu szukać oznak życia.

- Dobra, to gdzieś tam. – Powiedziała do siebie, gdy urządzenie wykryło trzy osoby.

Ostrożnie kroczyła w kierunku, który wskazał trykorder, Cokolwiek, co spowodowało uszkodzenie się ich statku, mogło znajdować się w pobliżu. Z daleka zauważyła komandora Janiszewskiego, który siedział na kamieniu i rozmyślał – co zrobić. Pobiegła szybko w jego kierunku. Po chwili spostrzegła też resztę grupy. Bread badał znalezione próbki, a Kraszewski robił sobie porządek w apteczce, choć było tam idealnie czysto. Zdecydowanie, nudziło im się.

- Dzień doberek! – Krzyknęła radośnie do nich.

Oficerowie przestali marnować czas na to, co robili i odwrócili się w kierunku, skąd dobiegł krzyk. Nie minęła chwila i kapitan Sawyer stała tuż obok.

- A Ty co tu robisz? No i dlaczego nie mogliście nas przesłać? – Zaczęli zadawać pytania.

- O właśnie, dobre pytanie. Wiecie może co wlazło nam do komputera i zaczęło kasować dane?

Mężczyźni rzucili sobie porozumiewawcze spojrzenia, po czym Maciej z Krzysztofem równocześnie wypowiedzieli, tym samym tonem.

- Córka…

Kapitan spojrzała na nich ze zdziwieniem, mówiąc „czy ja o czymś nie wiem?”.

- To długa historia. – Stwierdził komandor.

Na kilka minut nastała cisza, po czym Juliet postanowiła wreszcie się odezwać.

- Dobra, w każdym razie, lecim stąd. Chodźcie ze mną. Wszystko wytłumaczę Wam, jak już będziemy na pokładzie promu.

***

Kilka minut po tym, jak prom opuścił hangar, na mostku Vision. T’Jan siedziała w fotelu kapitańskim, gdy nagle do środka wszedł Chris.

- Poinformowałem już wszystkich o ewakuacji.

Wolkanka przytaknęła.

- A my, kiedy idziemy? – Spytał niecierpliwy oficer taktyczny.

- Ja zaczekam jeszcze. Ale Ty możesz iść.

Christopher ucieszył się, po czym opuścił mostek. Tymczasowa kapitan, została już sama. Uznała, że musi przypilnować statku, zanim przyleci pomoc, by żaden Ferengi, czy inny oszust, go nie ukradł i nie rozłożył na części. Vision przetrzymał już tyle lat, żal byłoby go tracić tak wcześnie. Stała przed dylematem. Mogła albo zaryzykować swoje życie, pilnując wraku, albo uciec, zostawić go na pastwę losu, lecz przetrwać.

***

Prom opuścił planetę. Juliet postanowiła okrążyć statek, by spojrzeć jak trwa ewakuacja, a potem ustalić kurs na najbliższą bazę gwiezdną, co też uczyniła. Wokół Vision dryfowało wiele kapsuł ratunkowych, wyleciały też wszystkie promy, które również tam latały. Na pokładzie była tylko jedna osoba. Sawyer uznała, że pewno biegnie teraz do kapsuły i nie ma czym się przejmować. Wyznaczyła kurs i uruchomiła silniki warp. Prom gwałtownie przyspieszył, „rozciągnął się”, po czym zniknął, pozostawiając tylko rozbłysk i charakterystyczny dźwięk. Trwało to niecałą sekundę.

- Dobra, wreszcie mogę się najeść. – Stwierdziła kapitan.

Podeszła do replikatora i wzięła spaghetti. Usiadła w części towarowej, by spokojnie zjeść, tymczasem gdy Janiszewski i Kraszewski grali w karty, w kokpicie. Kłębek z długich nici makaronu, na jego szczycie umieszczono dość gęsty „przecier” pomidorowy, z mięsem mielonym i ziołami. Bardzo głodna, szybko opróżniła zawartość talerza. Usiadła między oficerami.

- Makao! – Krzyknął z radością Maciej.

Rzucając ostatnią kartę, komandor wygrał.

- Może wreszcie przyznasz, że jestem najlepszy na pokładzie, co?

- A ze mną grałeś? – Wtrąciła Juliet.

Janiszewski zawstydził się, z czego doktor czerpał w pewien sposób przyjemność, ciesząc się cicho pod nosem z porażki swojego przeciwnika.

- No… Nie. – Wydusił.

- Więc, nie szpanuj, bo się kompromitujesz tylko. Tasuj i rozdawaj, zaraz Was rozgromię. – Powiedziała, wręcz rozkazującym tonem.

Maciej posłusznie zebrał karty, przetasował je i zaczął rozdawać, po trzy.

- A tak właściwie, to dlaczego uciekamy z Vision? – Zdziwił się.

Juliet przypomniała sobie wszystkie szczegóły, ułożyła zdanie w głowie i zaczęła opowiadać o tym, co zaszło niedawno na pokładzie.

- Nie wiem dlaczego, ale nagle pamięć komputera zaczęła degradować się w dość dziwny sposób. Losowe to nie było, tyle mogę powiedzieć. Przez to, rdzeń zaczął jakoś dziwnie się zachowywać. Nie przekierowywał mocy, tylko gromadził ją w sobie. I nadmiar wystrzeliwał w formie jakichś piorunów czy coś. Wielu mechaników zginęło przez to. Nie możemy go powstrzymać, ani przepisać programu, potrzeba przeholować statek do bazy gwiezdnej. – Skończyła swoją opowieść.

Wysłuchawszy opowieści kapitan i zrozumieniu jej, ułożeniu sobie w głowie czegoś w rodzaju planu wydarzeń i skonfrontowaniu tego z tym, co pamiętał – komandor zrozumiał wszystko.

- Skończyliśmy zbierać próbki i postanowiliśmy się przesłać na pokład, lecz transport nagle został przerwany. Pojawiła się też jakaś postać, coś w rodzaju ducha. Podawała się za jakąś córkę kogoś-tam i chciała nas zabić. Pewno również uszkodziła Wasze systemy. – Wytłumaczył jej.

Wszyscy oficerowie, którzy znajdowali się na pokładzie promu, mieli już w głowie pełny obraz sytuacji.

- Aha… A to takie buty… – Powiedziała kapitan, po czym dodała. – Teraz lecimy do bazy gwiezdnej, by zdobyć jakiś statek, który zabrałby Vision stamtąd. Sytuacja jest krytyczna.

Komandor przytaknął. Wszyscy razem lecieli już do bazy, gdzie czekała na nich przesiadka, wciąż kontynuując grę w karty.

***

T‘Jan siedziała na mostku, gdy nagle zaczęły dziać się rzeczy niezrozumiałe, nawet dla niej. Doświadczonej, w pełni logicznej Wolkanki. Spojrzała na ledwo działający już główny ekran, gdzie wyświetlane były teraz schematy statku, z uwzględnionymi uszkodzeniami – te zaznaczone były na czerwono. Temperatura we wszystkich pomieszczeniach zaczęła rosnąć, jakby podtrzymywanie życia przestawało działać. Tak samo było wewnątrz kapsuł ratunkowych, które nie były połączone ze statkiem. Nagle, gdy Wolkanka zastanawiała się co zrobić – tuż przed nią pojawiła się ta sama postać, co wcześniej chciała uśmiercić grupę wypadową.

- Uciekacie, co? – Spytała.

T’Jan podniosła wzrok i szybko spostrzegła Córkę. To co właśnie się działo, nie było naukowo możliwe.

- Nie wykryjesz mnie. Nie dowiesz się czym jestem. – Powiedziała, uprzedzając następny krok naukowiec, która właśnie sięgnęła po trykorder.

Tymczasowa kapitan podniosła lewą brew trochę do góry, po czym ją opuściła. Była to oznaka zdziwienia. Wynik skanu wyraźnie ją zaskoczył. Bo postać, która przed nią stała – nie istniała. Projekcję dałoby się wykryć, ale nie ją. W dalszym ciągu „duch” zdawał się płonąć żywym ogniem. Było to odbicie ostatnich wydarzeń, które mocno utkwiły w pamięci Córki. Zniszczenie jej ojczystej planety. Miliardy Lazurian spłonęło wtedy, razem ze swoim dobytkiem, bez żadnej możliwości ucieczki. Było to bardzo traumatyczne dla Jedynej Ocalałej.

- Czego chcesz od nas? Jesteśmy pokojowymi naukowcami, przylecieliśmy tu, by znaleźć sprawcę tego, co tutaj się stało. – Powiedziała T’Jan, wciąż starając się, opierać emocjom.

Córka wpływała w dość dziwny sposób na jej logiczny umysł. Zaburzała jego funkcje. Wolkanka nie potrafiła stawiać oporu uczuciom. Złość, nienawiść, strach.

- Taaa… Już Ci wierzę. A jakieś dowody masz? – Spytała spokojnie.

- JAKBYŚ NIE ROZWALIŁA NASZEGO KOMPUTERA TO MOŻE BYŚ JE MIAŁA, DEBILKO! – Wrzasnęła T’Jan.

Wolkanie odczuwali wszystko bardziej niż inni. Dlatego panowanie nad tym było tak ważne. Emocje niosły za sobą chaos. Spokój zaś – logikę. Lecz nie potrafiła go osiągnąć. Tyle uczuć, które powstrzymała, teraz próbowały wyjść na światło dzienne, nie mówiąc o aktualnych, dotyczących tego, co się dzieje.

- Dlaczego tak agresywnie? Spokojnie, spokojnie… – Drażniła ją postać.

- Przestań! PRZESTAŃ! – Wykrzykiwała.

Czuła chęć zabicia tej, która zadawała jej ból. Niewiele myśląc, wyrwała krzesło ze stanowiska taktycznego i rzuciła je w kierunku Córki. Przeleciało przez nią, w końcu była niematerialna. Leciało z taką siłą, że rozbiło jeden z ekranów.

- Widzisz? Nic mi nie zrobisz. Jesteś zbyt słaba.

- JA SŁABA?! TO TY JESTEŚ SŁABA! TCHÓRZ, NIE STANIE TWARZĄ W TWARZ! – Wrzasnęła.

Wzięła wcześniej wyrwane krzesło i rzuciła jeszcze raz, tym razem trafiając w główny ekran.

- Nic Ci to nie da. Ty i Twoja żałosna załoga macie dwanaście godzin, zanim się ugotujecie. Mogłabyś próbować mnie powstrzymać, co jest niemożliwe. Ale w końcu wolisz ze mną walczyć…

T’Jan nie potrafiła zwalczyć swej wrodzonej żądzy krwi, która wiele tysięcy lat temu, o mało nie doprowadziła do zniszczenia jej ojczystej planety.

- ZGINIESZ! DOPILNUJĘ TEGO!

Wpadła w coś w rodzaju szału bojowego. Bez trudu wyrwała jedno ze stanowisk. Tym razem, stanęło w płomieniach, przelatując przez niematerialne ciało.

- No cóż, mus to mus. Muszę się jakoś bronić. – Powiedziała i zaczęła kroczyć w stronę Wolkanki.

Spiczastoucha od razu zrozumiała, o co chodzi. Musiała uciekać. Zerwała ze ściany tabliczkę, na której widniał znak Gwiezdnej Floty i napis, tuż nad pełny manifestem załogi:

„U.S.S Vision
NCC – 2460
Pierwszy statek klasy Vision
Zbudowany w stoczni orbitalnej Utopia Planitia”

Rozpoczęła się prawdziwa walka. Różne przedmioty, znajdujące się na mostku poszły w ruch, T’Jan próbowała się bronić przy ich użyciu, mimo że było to niemożliwe. Gdy tego zabrakło, wbiegła prędko do turbowindy i zaczęła uciekać, goniona przez Córkę. Zaczęła tracić siły, upadła na podłogę.

- Ja… nie… chcę…

Niecielesna forma życia zatrzymała się.

- Nie chcesz? To nie. Masz dwanaście godzin na to, by załatwić wszystkie sprawy przed śmiercią, po tym czasie, prawdopodobnie Ty i Twoja załoga ugotujecie się. – Powiedziała i zniknęła.

Wolkanka nie radziła sobie z kontrolującymi ją emocjami. Były za silne, a ona – zbyt słaba. Leżała wciąż na podłodze. Nie potrafiła się podnieść. Tylko majaczyła coś w swoim ojczystym języku. Obracała się, płakała, potem znów mówiła sama do siebie. Jej stan był beznadziejny.

***

Po kilku godzinach, prom dotarł na miejsce. Oficerowie przerwali grę w karty, jak dotąd prowadziła kapitan.

- Tu kapitan Sawyer z Federacyjnego statku Vision. Potrzebujemy pomocy. – Powiedziała.

Na jednej z konsol pojawił się dowódca bazy gwiezdnej.

- Tu Baza Gwiezdna 129, w czym możemy pomóc?

- Potrzebujemy jakiś statek, by ewakuować resztę załogi. I jakiś ciepły pokoik by się przydał, jak wrócimy. – Uśmiechnęła się.

- Zobaczę co da się zrobić. – Powiedział dowódca i rozłączył się.

Teraz pozostało tylko czekać. Juliet wolała mieć całą sytuację pod kontrolą, niż być zależnym od kogoś. Czuła wtedy pewien dyskomfort. Cóż, rola kapitan również się z tym wiązała, ale przynajmniej „to ona wydawała polecenia”, co dodawało jej otuchy. Oficerowie wrócili do gry w karty.

- Nie sądziłem nawet, że taka dobra w to jesteś. – Przyznał jej w końcu komandor.

Maciej nie wygrał ani razu, od kiedy do gry dołączyła się kapitan. Lecz nie poddawał się. Teraz, choć raz miał cel. Pokonanie przeciwnika silniejszego od siebie.

- Codziennie wieczorem, gramy w makao w mojej kajucie. Wpadniesz kiedyś? – Zaproponował jej.

Kapitan zgodziła się. Myślała o tym, by spytać – kto jeszcze z załogi w tym uczestniczy – ale postanowiła jednak sprawdzić o osobiście, później.

Nie minęła nawet godzina, a już znalazł się chętny do pomocy. Komputer wydał specyficzny dźwięk, informujący o połączeniu przychodzącym. Kapitan odebrała połączenie.

- Tu kapitan Torvalds z Federacyjnego statku Freedom. W czym możemy pomóc?

- Pamięć komputera na Vision degraduje się, musieliśmy opuścić pokład statku. Potrzeba zabrać resztę załogi, dryfującej w kapsułach ratunkowych i odholować okręt stamtąd. – Streściła.

- Dobrze, na sam początek zabierzemy Was do siebie. Przygotujcie się do transportu. – Powiedział Torvalds i rozłączył się.

Po kilku minutach komandor Janiszewski, doktor Kraszewski i kapitan Sawyer znaleźli się w komorze transportera na Freedom. Nie różniła się wcale od tej, jaka znajdowała się na Vision. Szczerze mówiąc, one wszystkie były prawie identyczne.

- Dzieńdoberek! Gdzie znajdę dowódcę tego statku? – Spytała Juliet.

Oficerowie odeskortowali grupę do sali konferencyjnej, gdzie czekał już na nich kapitan Freedom. Wysoki, szczupły, miał długie włosy, brodę i nosił okulary. Siedział wygodnie w swoim fotelu. Sawyer podała mu rękę i przedstawiła się.

- Miło mi pana poznać, szkoda że w takich okolicznościach.

- Mi też. Może pani przedstawić mi sytuację? – Spytał Linus.

Juliet zgodziła się, po czym streściła to, co się przed chwilą wydarzyło, oraz jakiej pomocy oczekują od niego. Kapitan Freedom zgodził się i zabrał ich na mostek.

- Sternik. Kurs na Lazurię. Maksymalna prędkość. – Rozkazał.

Sternik przytaknął. Freedom obrócił się i gwałtownie przyspieszył.

- Za dwie godziny będziemy na miejscu. – Oznajmił oficer.

Freedom dotarł na miejsce. Grupa z Vision wróciła na mostek.

- Dobrze. To my idziemy na pokład, a Wy zaczynajcie zbierać kapsuły ratunkowe. – Zwróciła się do kapitana Torvaldsa.

Linus zgodził się na przeprowadzenie operacji w ten sposób.

- Będziemy w kontakcie. – Dodał po chwili.

Kapitan Sawyer, komandor Janiszewski i doktor Kraszewski najszybciej jak mogli, pobiegli do komory transportera. Stanęli na platformie.

- Przesyłaj. – Powiedział chłodno Maciej.

Grupa znalazła się po chwili na mostku Vision. Temperatura panująca wewnątrz była nie do zniesienia.

- Uwaga! Wystąpiła awaria systemu kontroli środowiskowej! Zalecana ewakuacja! Granica temperaturowa zostanie osiągnięta za pięć godzin. – Powtarzał komputer.

- Fajnie. Jeszcze to się rozwaliło… – Powiedział pretensjonalnym tonem komandor.

- Nie marudź. Mogło być gorzej. – Stwierdziła kapitan, po czym dodała. – Wykrywam oznaki życia. Wolkanka. Na czwartym pokładzie. Dobra, to ja pójdę po nią, a Wy coś-tam popatrzcie i przenosimy się na Freedom.

Juliet weszła do turbowindy. Przynajmniej one jeszcze działały. Kierując się wskazówkami trykordera, znalazła T’Jan. Leżała na podłodze i majaczyła, wciąż. Kapitan radziła sobie bez problemu z wolkańskim, więc udało jej się porozumieć z nią.

- Ona tu była… Ona…

- Kto tu był? – Spytała.

- Ona… Ja nie kontroluję… Boję się…

Kapitan przypomniała sobie o niecielesnej formie życia, na jaką natrafił komandor Janiszewski, na powierzchni planety.

- Córka?

Okazało się być to strzałem w dziesiątkę.

- Tak… Ja nie kontroluję… Ja nie chcę… Ja…

Juliet próbowała przekonać Wolkankę o tym, że wszystko dobrze się skończy, lecz nie było to takie proste. Postanowiła, że zabranie T’Jan stąd, zapewni jej poczucie bezpieczeństwa. Nacisnęła komunikator.

- Sawyer do Freedom. Dwie osoby do ambulatorium. – Powiedziała i obie zniknęły.

Statek Torvaldsa zebrał załogę z kapsuł ratunkowych i zaczął holować Vision w kierunku najbliższej stacji. Po opuszczeniu układu słonecznego, gdzie znajdowała się Lazuria, pamięć komputera przestała się degradować. Wciąż, naprawy w najbliższej stacji były potrzebne. Załoga nie poradziłaby sobie z tym.
No cóż przyjacielu. Nie wypowiem się zbyt dokładnie o akcji, bo po prostu nie da się tego czytać. Mówiąc obrazowo flaki z olejem przy tym zdają się królewską potrawą, wzorem dobrego smaku.
popełniasz podstawowe błędy stylistyczne. Opisy miewasz szczegółowe, ale bez sensu. Np fragment od "Komputer wydał miły dźwięk..... do - i szedł prosto korytarzem do turbowindy." Jest tak szczegółowy że brzmi niemal jak instrukcja kolejowego wuceta. Kolejna sprawa.. pierwsza rozmowa z Lazurianką.. w zasadzie nie wiem czy to miało być humorystyczne, smutne czy jakie.. Scena w maszynowni... statek jest na krawędzi zniszczenia a Twoi bohaterowie rozmawiają sobie, ba nawet dowcipkują jakby byli na pikniku.
Z tego pomysłu dało by się wykroić kawałek fajnej akcji, ale stanowczo nie idzie Ci budowanie napięcia. Na moje skromne zdanie trzeba by było to opowiadanie całkiem inaczej skomponować. Wiele wypowiedzi postaci jest po prostu naiwne. Opowiadanie jest do napisania od nowa. Przykro mi przyjacielu, ale niestety nie tędy droga.