Via Appia - Forum

Pełna wersja: Szafirowa Krew
Aktualnie przeglądasz uproszczoną wersję forum. Kliknij tutaj, by zobaczyć wersję z pełnym formatowaniem.
To opowiadanie, piszę już od dłuższego czasu. W końcu postanowiłam, że je tutaj umieszczę. Nie liczę na pochlebne komentarze, liczę, że w ogóle ktoś to przeczyta Wink Zdradzę tylko, że w powieści występuje rasa ludzi, elfów, mrocznych elfów oraz alchemia, magia, szpiegostwo oraz wiele, wiele innych ciekawych zagadnien.
Zapraszam do lektury Smile
--------------------------------------------------------------------
Prolog

„…Wkroczyła do wypełnionej słońcem i magią krainy. Zewsząd otaczała ją zieleń. Wszystko spokojne i zrównoważone, mające swoje miejsce. Tak inne, różne od świata, w którym żyła. Spokojna rzeka, płynąca przez środek miasta Mirindsell, zdawała się przynosić spokój i ulgę siedzącym nad nią elfom. Jasne promienie słońca odbijały się od różnokolorowych kryształów, znajdujących się na brzegach skał, otaczających miasto, tworząc przepiękną paletę barw. Każda mijana ją osoba miała na szyi odłamek tego klejnotu.
Ubrana była w bluzkę bez rękawów i spodnie, sięgające do łydek. Długie, czarne włosy opadające na łopatki, splecione miała w warkocz. Na prawym ramieniu spoczywał łuk. Stała na jednej ze skał i patrzyła na wszystko z góry. Po wschodniej części miasta rozpościerał się ogromny las, a w jego centrum znajdowało się jezioro.
Na południu można było dojrzeć morze. Szerokie, rozległe i zdające się nie mieć końca. W powietrzu unosiły się ptaki, zmieniając co chwilę wysokość oraz tor lotu.
Nagle obraz zaczął się zamazywać, rozpraszać nieubłaganie, aż w końcu zniknął…”


Otworzyła powoli oczy i westchnęła zrezygnowana, co noc śniło jej się to samo. Spojrzała w stronę okna. Czerwona poświata słońca zakradała się do pokoju, rzucając na podłogę i ściany nieprzyjemne, długie cienie. W powietrzu unosił się soczysty zapach roślin. Wstała. Przeczesała dłonią czarne niczym smoła włosy i ziewnęła. Oparła głowę o dłonie i starała przypomnieć sobie dokładnie przebieg snu. Jezioro. Rzeka. Las. Z każdą chwilą coraz to więcej wspomnień jej umykało. Wytężyła umysł, jednak pogorszyło to tylko sytuację. Nagle, jak za pomocą magicznej różdżki, przypomniały jej się słowa swojego mistrza. „Im mocniej ściśniesz dłoń, tym więcej informacji Ci z niej wycieknie”.
Owe zdanie miało na celu uświadomić jej, że nigdy nie powinna iść do celu po trupach. Dopiero teraz zdawała się je rozumieć. Wyciszyła się i ponownie sięgnęła do zakamarków swego umysłu.
Czuła, że się unosi, leci w powietrzu. Po chwili wyłania, zza białych chmur i ponownie widzi ten rzadko spotykany widok. Powoli spada w dół. Nie boi się. Zaraz dotknie stopami ziemi…
- Pani?
Warknęła. Znowu wspomnienie jej uciekło. Podniosła wzrok i utkwiła go w stojącej przed nią postaci. Nie sposób było dojrzeć jej twarzy, ponieważ stała w cieniu, lecz po głosie mogła rozpoznać, że jest to kobieta.
- Kim jesteś i czego chcesz? – spytała niezbyt przyjemnym tonem. – Podejdź – dodała po chwili ciszy.
Przed nią stanęła niskiego wzrostu dziewczyna. Na głowie miała chustę, a w dłoniach trzymała pożółkły kawałek pergaminu. Spuściła, zawstydzona, głowę i podała go czarnowłosej kobiecie. Saithis – bo tak miała na imię – uniosła, zdziwiona, brwi i zaczęła czytać.

„Droga ulütragd!

Jako przedstawicielka Rady, chciałam Cię w imieniu wszystkich członków przeprosić. Miałam przekazać Ci te informacje osobiście, jednakże zaistniałe okoliczności nie pozwoliły mi na to.
Służka, która przyniosła Ci tę wiadomość, jest w posiadaniu Wielkiej Księgi. Masz za pomocą niej dokończyć szkolenie. Miesiąc. W tym odstępie czasu powinnaś opanować resztę umiejętności. Po upływie równego miesiąca spotkamy się w Corswell przy przystani.
PS. Uważaj na siebie. Droga jest pełna niebezpieczeństw.

Sellesta tronüm santin catrül ekt”.

Kiedy skończyła czytać, na jej twarzy pojawił się delikatny uśmiech. Przesunęła opuszkami palców po słowie ulütragd. Była z siebie dumna. Jej nauczycielka, pierwszy raz użyła wobec niej tego określenia. Oznaczało ono „gotowa”.
Saithis była świadoma tego, iż takich przydomków używano tylko wobec, osób będących gotowymi przejść próbę. Dziewczyna była zadowolona, bardzo zadowolona. Miała zaledwie siedemnaście lat, a już mogła przejść test, na który niektórzy ludzie czekają latami.
Jej życiowym celem było jak najlepsze służenie imperium. Chciała pomóc w tworzeniu utopii, którą obiecał światu władca całej Maleronthi. W wieku czternastu lat zaczęła się uczyć sztuki zielarstwa. Poznawała rośliny i ich właściwości. Uczyła się jak sporządzać trucizny i antidota, aż w końcu była, jak to określiła jej nauczycielka, „ulütragd”.


***
Głęboko, w najdalszych otchłaniach podziemnych królestwa, znajdowała się kraina, nie znająca zieloności i słońca. Kraina, należąca do Mrocznych Elfów. Rasy równie tajemniczej, jak niebezpiecznej. Niewielu widziało na własne oczy ich miasta, ale ci, którzy tego dokonali, przynosili ze sobą opowieści, pełne zachwytu nad ich architekturą, kunsztem zdobniczym, wyrobem broni, sztuką magiczną, mądrością i okrucieństwem. Było w nich sporo prawdy. Majestatyczne podziemne domy, pałace i świątynie, wykute w kamieniu, zdobione tajemnymi znakami, ornamentami na kształt sieci pajęczych, wieńczone wielokrotnie scenami krwawych walk, robiły zapierające dech w piersi wrażenie. Także ich magowie nie mieli sobie równych. Dawne legendy mówią, że Elfy nauczyły się sztuki magicznej właśnie od swych mrocznych braci. Teraz jednak królestwo Mrocznych Elfów było zagrożone. Trwająca od lat wojna wyniszczyła ich zasoby. Ich siła słabła.

- Wspaniała Pani. Może Pani wejść - wyszeptał i pokłonił się głęboko młody Mroczny Elf, widocznie sługa odźwiernej.
Earoth poruszyła się.
Bezgłośnie wstała.
Udała się do świątyni.
Chłopiec otworzył dla niej drzwi.
Sala, do której weszła, była nader surowa jak na salę świątynną. W istocie była to jedna z bocznych naw, służąca Wyroczni do prywatnych spotkań. Earoth nie wiedziała, po co została wezwana, ale czuła, że będzie to nader ważna wiadomość.

Wyrocznia siedziała na trójnogim podeście. Była to kobieta straszna i surowa, pamiętająca najstarsze czasy panowania Mrocznych Elfów. Jej oblicze było spokojne i skupione. Jej twarz, poorana bliznami czasu skrywała zapomnianą wiedzę minionych eonów.
- Witaj, Wielka Pani - Earoth upadła na twarz przed Wyrocznią.
- Powstań – nakazała tamta. – Nie czas teraz na to.
Dziewczyna wstała w milczeniu, śledząc każdy ruch mówiącej.
- Zapewne zastanawiasz się, po co cię wezwałam - rzekła tamta - Moja miła Earoth. Jesteś mi bliską osobą. Wychowywałam cię jak córkę, uczyłam cię i przygotowywałam do wypełnienia twego przeznaczenia i… poznałam twe wnętrze. Czasy są ciężkie. Wiesz o tym. Wezwałam cię tu, bo jesteś jedyną osobą, której mogę zaufać.
Dziewczyna zadrżała. Słowa, wypowiedziane przez Wyrocznię, były dla niej wielkim wyróżnieniem. Starsza kobieta kontynuowała:
- Królestwo Mrocznych Elfów czeka teraz ciężki okres. Mój czas się kończy. Będę musiała odejść, dla dobra naszej rasy, nie jestem pewna czy powrócę oraz czy moje zaklęcia są wystarczająco silne, aby sprowadzić mnie z powrotem zza światów…
Earoth pobladła:
- To nie może się stać. Pani. Nie. Jesteśmy zgubieni. Co jeśli …- zasłoniła rękoma usta.
- Dziecko… Śmierć to dopiero początek walki… - spojrzała przed siebie w zamyśleniu, by po chwili powrócić do rzeczywistości. - Nie mam następcy, to prawda. – Wyrocznia spojrzała badawczo na dziewczynę. – Tak mówiła przepowiednia, tak miało być. Nim nie nadejdzie kres tego życia, nie odnajdę go. Ale nie bój się, moje dziecko. Nie opuszczę was. Znajdę ciało dziecięcia, w którym się odrodzę. Jednak przez pierwsze pięć lat życia, nie będę w stanie używać Wysokiej Magii. Ze względu na ciało, które mogłabym przez to stracić. – Wyrocznia zasępiła się - Istnieje też niebezpieczeństwo, że podczas odradzania mą duszę przejmą Ludzie lub Elfy. Mają dość dobrych magów, by to uczynić. Wtedy będą mogli ją nawet zniszczyć, jeśli będą na tyle głupi – zaśmiała się kobieta – oni wiedzą, że umieram. Czują, że moc Imperium Mrocznych Elfów słabnie.

***
- Pani - rozległ się cichy szept. Zakutana dziewczyna ciągle tam stała. Saithis, pogrążona w myślach, niemal zapomniała o jej obecności. Teraz przyjrzała się jej dokładniej. Była młoda i nawet ładna, ale gruba warstwa ubrań, chusta na głowie i przygarbiona postawa sprawiały, że na pierwszy rzut oka można było ją wziąć za staruszkę. Na jej twarzy malował się dziwnie wygłodniały wyraz. Czyżby chciała pieniędzy? Saithis wygrzebała z kieszeni kilka monet i wcisnęła je dziewczynie w rękę.
- To za dostarczenie. - powiedziała. - Podziękuj swojej pani.
- Wolałabym jedzenie - wymamrotała dziewczyna ledwie słyszalnym głosem. – Moja pani wyjechała…
- No tak… - Saithis pomasowała z niezadowoleniem skronie, upominając się za brak logicznego myślenia. Po chwili podniosła głowę i ze smutkiem odpowiedziała. - Mi też brakuje żywności. Idź już.
Dziewczyna pospiesznie wstała, ukłoniła się i obróciła z zamiarem wyjścia, kiedy Sathis ponownie się odezwała.
- Jak ci na imię?
- Aronna – odparła cicho, nie podnosząc wzroku.
- To dobre imię. Nie wiem czy wiesz, ale pradawnej mowie oznacza zaufanie.
Dziewczyna podeszła do służącej i położyła dłonie na jej ramionach.
- Przykro mi, ale poza pieniędzmi i zwykłym podziękowaniem, nie mogę w żaden inny sposób ci pomóc. Cofnęła się krok do tyłu i przyjrzała się jej dokładniej. – Jesteś w ciąży?
- Tak … - odparła po chwili ciszy i po raz pierwszy spojrzała na zielarkę.
- Czy masz mężczyznę u swego boku? Który będzie się tobą opiekował, kiedy nadejdzie ten moment?
Pokręciła przecząco głową i spojrzała w kierunku wyjścia, jakby w nadziei, że zaraz wyjdzie i już nigdy nie będzie musiała czuć na sobie, tak dobrze znanego wszystkim, przeszywającego na wskroś, wzroku zielarki.
- Poczekaj tu chwilę, usiądź jeśli masz ochotę. Saithis wskazała na łóżko, a sama przeszła do drugiego pomieszczenia.
Zielarka o nic już więcej nie pytała. Wojna niosła ze sobą więcej bólu, niż komukolwiek mogłoby się wydawać. Patrząc na Aronne widziała, że dziewczyna dużo przeszła. Choć wojska gromadzone przez króla miały na celu obalić zło, to jednak wiedziała, że poniekąd samo to zło rozsiewało. Wniosek miała jeden, przynajmniej na daną chwilę. Aronne zgwałcono, a ona zrobi wszystko, aby ta dziewczyna – służąca, czy nie służąca – nie cierpiała przy porodzie. Po chwili wróciła do dziewczyny. Nie umknął jej uwadze fakt, iż kobieta dalej stała.
- Proszę, to dla ciebie. – Podała jej pudełko z maścią.
- Co to jest?
- To maść. Kiedy nadejdzie chwila, w której wydasz to dziecko na świat, posmaruj nią brzuch. Nie będziesz czuła bólu przez dwie doby. Mam nadzieje, że to wystarczy, bo niestety na ten moment, nie wiem w jaki sposób mogłabym ci jeszcze pomóc.
Twarz Aronny pobladła. Rzuciła się na kolana i zaczęła dziękować kobiecie, całując jej nadgarstki.
Wychodząc z namiotu, na jej ustach widniał delikatny uśmiech, a w głowie kłębiły się myśli.
- Jednak ludzie mieli rację. Może i ma dość kapryśny i stanowczy charakter, ale jest dobra. Na pewno nie przyniesie hańby naszemu miastu.

Saithis westchnęła i spojrzała na grubą, oprawioną w brązową skórę księgę, którą zostawiła tu dziewczyna w chuście.
Wielka Księga.
Zaczynała, więc swój przedostatni etap szkolenia. Wiedziała już gdzie szuka się wszystkich dobroczynnych i szkodliwych ziół, znała ich właściwości i umiała na pamięć receptury, według których warzyło się z nich magiczne napary.
W Wielkiej Księdze znajdowały się zaklęcia, mające na celu zjednać jej przychylność ziół i pieśni, które należało śpiewać przy ich zbieraniu. Na tym kończył się zakres wiedzy, której mogła nauczyć się z ksiąg i od nauczycieli. Potem następowała próba w czasie, której miała poznać swojego Przewodnika. Za jego pomocą miała posiąść wiedzę niewyrażalną, nauczyć się rozumieć mowę ziemi, poznać język roślin i wniknąć w ich myśli. Nie wiedziała, co jeszcze miał jej przekazać Przewodnik. Wszyscy wtajemniczeni członkowie Bractwa wiedzę zdobytą od ich Przewodnika nazywali po prostu resztą.
Pięknie! Opowiadanie ma klimat! Czuje się go w każdym zdaniu. Nie znalazłam niczego do czego mogłabym się przyczepić, więc mogę tylko pogratulować. Jedyne o co mogę prosić to o dalszą część - chętnie poczytam! Big Grin
Rozdział I


Zielarka otrząsnęła się i z hukiem zatrzasnęła książkę, którą niewiadomo, kiedy otworzyła. W kącikach jej ust pojawił się zadziorny uśmiech. Wstała, włożyła ją do obszernej torby, zrobionej z żołądka dzika i ruszyła na rynek. Wychodząc z namiotu, pierwszym, co ujrzały jej oczy były, jasne promienie słońca. Było wcześnie. Ludzie dopiero wychodzili z imitowanych chat, domów, czy dużych, obszernych namiotów. W powietrzu wyczuwany był zapach, świeżego pieczywa, przyciągający mnóstwo klientów, z których większość po zobaczeniu ceny, wracała z powrotem z wyrazem zawodu, widniejącym na twarzy.
Saithis przeciągnęła się, podeszła do bazaru znajdującego się, zaraz naprzeciwko jej namiotu.
Zza wystawionych na drewnianym stole rzeczy, spoglądała na nią pulchna kobieta.
- Saithis! Kochana! Widzę, że wreszcie wstałaś. Jadłaś już coś? – Na chwilę przerwała swoją paplaninę, aby bacznie zmierzyć ją wzrokiem, i wrócić z powrotem do tego, czego nie zdążyła dokończyć . - No pewnie, że nie! Jesteś chuda jak patyk.
- Dzień dobry Lauro. – Przywitała się z rozbawieniem.
- Ach. Co ty byś beze mnie zrobiła! – Krzyknęła zdegustowana, i wepchnęła jej w dłonie mięso, owinięte materiałem, oraz kawałek chleba.
- Naprawdę, nie trze …
- Jak nie trzeba! Jak nie trzeba! – Krzyknęła z oburzeniem. – Jak nic nie będziesz jadła, to, jaka z ciebie będzie zielarka? No, jaka? – Dopytywała, marszcząc przy tym groźnie brwi.
Saithis pokręciła z dezaprobatą głową i ponownie się uśmiechnęła.
- Lauro – zaczęła. – Jeśli kiedykolwiek, mogłabym ci jakoś pomóc, to proszę nie krępuj się, tylko powiedz.
Sprzedawczyni westchnęła i spojrzała na dziewczynę, swoimi bursztynowymi, mądrymi oczyma. Patrzyły tak na siebie przez pewien czas, aż w końcu Saithis spuściła wzrok.
- Kochanie – rzekła cicho – Ty mi już bardzo pomogłaś. To ja jestem twoją dłużniczką. Obie przecież wiemy, że gdyby nie twoje zdolności lecznicze, to mój mąż by nie żył. Nie wiem czy kiedykolwiek, spłacę swój dług …
- Nie masz żadnego długu. Zrobiłam, co powinnam. Bardzo dziękuję za jedzenie. – Ucięła rozmowę. - Wpadnę jeszcze dzisiaj pod wieczór, i zmienię Izabelowi opatrunek. Myślę, że za niecały tydzień, będzie już mógł sprawnie chodzić. A teraz idę po zioła.
Uśmiechnęła się przyjaźnie, jeszcze raz podziękowała za jedzenie i odeszła. Obracając się po kilkunastu krokach i machając kobiecie.

***
Powietrze przesiąknięte było stęchlizną. Miejsce mroczne, a jednocześnie mające w sobie coś wyrafinowanego. Ściany pokryte czerwonymi mozaikami, przyprawiały o dreszcze. Długi sznur, ludzi zakutych w kajdany poruszał się wolno do przodu. Niewolnicy mieli po swej lewej i prawej stronie obrazy tego, co było, jest i co znowu może mieć miejsce. Karykatury człowieka z wybałuszonymi oczyma. Każdą częścią całą innej wielkości, z trzema paroma nóg, bądź rąk. Głowy nabite na pale, z daleka przypominające szmaciane lalki, mające na celu odstraszanie ptaków. Co jakiś czas mijali pochodnie, które w straszliwy sposób uświadamiały im fakt, że rysunki zostały namalowane krwią. Gdzieś na początku korytarza rozległ się krzyk, a później chrzęst, zwiastujący skręcenie karku. Po chwili płacz, krzyk, rżenie koni, aż w końcu, cuchnący strachem, zapach nieuchronnie zbliżającej się śmierci.

Na początku łańcucha, na karej klaczy siedziała ona. Wysoka, dumna, nie znająca litości - Earoth. Jej oczy wyrażały jedno – drwinę. Drwinę na widok ludzi potykających się o swe własne stopy. Na widok ich przerażenia, udręczenia, a przede wszystkim słabości. Najchętniej roześmiałaby się na głos. Jednak nie mogła. Skrzywiła się, na widok dwóch elfów idących po jej lewej i prawej stronie. Czy naprawdę wyrocznia myślała, że nie da sobie rady z kilkudziesięcioma niewolnikami? – Zastanawiała się. – Przecież tych dwóch osiłków, idących koło mnie to nic więcej jak mięśnie i wykuta jedna regułka zaklęcia na pamięć, mająca na celu zabicie.
Prychnęła zdegustowana. Oni byli słabi, ale Earoth nie. Earoth była silna.
Spojrzała przed siebie. Nie należała do rasy dunmer'ów, a przynajmniej nie w całości. Półkrwi, była człowiekiem. Zamknęła oczy i przypominała sobie, co czytała o tej rasie. Niegdyś opisywani byli, jako silni, mądrzy i kochający walkę. Niezrównani w magii. Z tego, co teraz miała przed oczami, wiedziała, że dunmer’ów należy dzielić na dwie grupy. Jedna z nich szła obok niej – ta od wykonywania rozkazów, nie od ich kwestionowania.



***
Daleko, gdzie nie jest w stanie dosięgnąć człowieka, elfa czy innych istot wzrok, wznosiła się olbrzymia budowla. Aby ją zobaczyć, należało stanąć równe sto staj, od gór Atrestowych. A był to niesamowity widok. Olbrzymia cytadela, o kształcie trójkąta, miała dwa cele. Pierwszym była obrona przed intruzami, a drugim - wzbudzenie we wrogach, gościach, czy przypadkowych wędrowcach respekt. Lecz sama struktura nie była najbardziej zniewalającym widokiem. Budowla znajdowała się tak wysoko, że od dołu otaczały ją chmury, sprawiając wrażenie, jakby unosiła się w powietrzu. Aby dostać się do pałacu, należało przejść miliardy schodów, lub teleportować się bezpośrednio. Jeden i drugi sposób, był niemal niemożliwy do zrealizowania dla przeciętnego człowieka. Wspinaczka po stromych schodach, nawet nie wchodziłaby w rachubę, biorąc pod uwagę brak wody i pożywienia, w tym suchym i typowo skalnym terytorium.
Teleportacja, możliwa była tylko dla najważniejszych członków Rady; magów, alchemików, zielarzy, szpiegów, wyroczni.
Właśnie dzisiaj, cała ta śmietanka towarzystwa, kłębiła się w jednej z olbrzymich komnat, omawiając najważniejsze sprawy.
Na końcu stołu, siedziała wysoka brunetka, z czarnymi, kręconymi włosami, opadającymi kaskadami na plecy. Trzasnęła zadbaną dłonią o stół, powodując spadnięcie kilku sztućcy i wstała.
- Dość! Po co tu przybyliśmy? Żeby omawiać, które wioski spisać na straty, czy jak im pomóc?! Za kogo się macie, aby decydować o czyimś życiu?
Gdzieś w sali zabrzmiało parsknięcie i cichy, szyderczy szept. – Odezwała się zielarka.
Flavia odgarnęła czarne pasmo z czoła i spojrzała po zebranych morderczym wzorkiem.
- Tak jestem zielarką – podniosła głowę wysoko. – I jeśli uważacie, że moja pozycja jest zbyt niska, aby wśród was przebywać, to, dlaczego sami nie wynaleźliście mikstur, na gładszą cerę, którą połowa z was smaruje sobie gęby. Tak – spojrzała dobitniej na zgromadzonych – tak, dobrze wiem, że to robicie. Widzę skutki uboczne, jak na przykład przebarwienie paznokci!
Kilka osób się poruszyło, starając jak najdyskretniej schować dłonie.
- Albo, dlaczego sami nie opatrujecie ran? Macie nas, zielarzy za gorszych. A to my, nie wy, narażamy się najbardziej, pomagając społeczeństwu i na co dzień zmierzając się z wrogami, przed którymi wy się chowacie, w takich miejscach jak góry Atrestowe!
- Zamknij się! – Krzyknął niski, brodaty mężczyzna siedzący naprzeciwko Flavii.
- Dariusie. Proszę uspokój się. - Od stołu wstała niska blondynka, mająca usianą twarz piegami. – Flavia ma rację. Ponad to nie sądzę, że powinniśmy tak traktować kobietę, która tyle zrobiła dla społeczeństwa.
Mężczyzna nazywany Darciusem prychnął pogardliwie.
- Tak, nawet dla ciebie. – Tu blondynka spojrzała wymownie na jego głowę i mrugnęła do niego porozumiewawczo.
Darcius chwycił się za odrastające włosy i spłonął rumieńcem, odwracając wzrok i wbijając go w swoje palce.
Flavia uśmiechnęła się pod nosem i skinęła w podziękowaniu głową.
- Jestem Halga et Pisencisl z rodu Sarfinów. Zajmuję się alchemią od szóstego roku życia. Wiem, że jesteśmy w ciężkiej sytuacji, jednak nie powinniśmy się kłócić. Każdy z nas – kontynuowała, twardo patrząc każdej osobie w twarz – Znajdujących się tutaj, jest w Radzie. Wszyscy wiemy, że aby się do niej dostać, trzeba posiadać specjalne zdolności. Jesteśmy całością i musimy współpracować.
- Halgo, usiądź. Już dobrze. – Powiedziała, mała dziewczynka, siedząca na końcu stołu.
Dopiero teraz, wszyscy zdawali się ją zauważyć. W pomieszczeniu zapanowała cisza, a wszystkie spojrzenia, skierowane zostały w stronę dziecka. W powietrzu można było wyczuć napięcie. Po głowach zgromadzonych, przelatywała tylko jedna myśl. – Co ona tu robi?

Dziewczynka zdawała się nie przejmować konsternacją, jaką wywołała. Patrzyła do góry i zachwycała się kunsztem zdobniczym tego pomieszczenia.
Spoglądała w zaciekawieniu na kolumienki, wykonane ze złota, oplatane jarzącymi się liśćmi. Na ściany wykonane z białego marmuru oraz na przepiękny fresk na suficie. Przekręciła głowę i zastanawiała się, co też takiego może oznaczać długa lina otoczona różnokolorowymi ognikami.


Ciszę przerwał głos Halgii.
- Witaj Sitrino. Miło, że w końcu przybyłaś. Cieszy mnie fakt, że twoje zdolności kamuflażu z każdym rokiem co raz bardziej się rozwijają. – Halga ponownie wstała i zwróciła się do zgromadzonych, a jej głos potoczył się echem, nadając jego brzmieniu, pewnej siły. – Kochani. Chciałabym wam przedstawić Sitrinę. – tu wskazała dłonią na dziewczynkę siedzącą na końcu stołu. – Jak pewnie część z was się domyśliła, Sitrina jest Szpiegiem. Jednak nie takim zwykłym. Dzięki niej posiadamy większość informacji o wrogu.
Prawie wszyscy zgromadzeni spojrzeli na dziewczynkę z odrazą. Ta jednak zdawała się tego nie zauważać. Patrzyła każdemu z nich w oczy, trzymając podbródek wysoko, ku górze i kpiła sobie z nich, nie wypowiadając przy tym żadnego słowa. Sitrina zdawała sobie doskonale sprawę z tego, że mało osób lubi Szpiegów, ale miała to przysłowiowo w dupie. Wiedziała, że odwala za nich wszystkich robotę, której przynajmniej połowa z nich bałaby się podjąć. Nie, to nie tak, że Sitrina żałowała tego kim jest. Szpiegostwo było dla niej całym życiem. Od zawsze się w tym babrała, i im większa była dla niej przeszkoda, tym więcej pokonanie owej bariery sprawiało jej przyjemności. Jej rozmyślania przerwał głos, jakiegoś mężczyzny.
- Na dzisiaj koniec posiedzenia. Kolejne zebranie, jutro o tej samej porze. Miłego wieczoru.
Dziewczynka przyjrzała mu się i stwierdziła, że to musi być Berios – człowiek elf, jak go nazywano w raportach. Sitrina westchnęła zrezygnowana. Widziała jak oni wszyscy na nią patrzą – nie jak na człowieka – jak na dziecko. Przewróciła podirytowana oczami, mając nadzieję, że już wkrótce Halga wyjaśni im wszystkim, że w rzeczywistości Sitrina jest dużo starsza od nich wszystkich, razem wziętych.
Cytat:Otworzyła powoli oczy i westchnęła zrezygnowana, co noc śniło jej się to samo.
Zamiast przecinka, powinien być myślnik.

Cytat: Spuściła, zawstydzona, głowę i podała go czarnowłosej kobiecie
Dwa pierwsze słowa są w złej kolejności.

Cytat:uniosła, zdziwiona, brwi i zaczęła czytać.
Zdziwiona, uniosła brwi...

Cytat:używano tylko wobec, osób
Niepotrzebny przecinek.

Cytat:Wspaniała Pani. Może Pani wejść
Powtórzenie.

Cytat: Będę musiała odejść, dla dobra naszej rasy, nie jestem pewna czy powrócę
"naszej rasy i nie jestem pewna"

Cytat: Zakutana dziewczyna
Co to "Zakutana" znaczy ?

Cytat:- Przykro mi, ale poza pieniędzmi i zwykłym podziękowaniem, nie mogę w żaden inny sposób ci pomóc. Cofnęła się krok do tyłu i przyjrzała się jej dokładniej. – Jesteś w ciąży?
Pomiędzy "pomóc" i "Cofnęła" zniknął ci myślnik.

Cytat:Pokręciła przecząco głową i spojrzała w kierunku wyjścia, jakby w nadziei, że zaraz wyjdzie i już nigdy nie będzie musiała czuć na sobie, tak dobrze znanego wszystkim, przeszywającego na wskroś, wzroku zielarki.
Kiepsko sformułowane zdanie. "
"zaraz wyjdzie i już nigdy nie będzie musiała czuć na sobie przeszywającegp na wskroś wzroku zielarki".
Tak brzmi lepiej.

Cytat: wiedziała, że poniekąd samo to zło rozsiewało.
RozsiewałY

Cytat:Ludzie dopiero wychodzili z imitowanych chat, domów, czy dużych, obszernych namiotów.
Słowo "imitowały" jest... niewłaściwe.

Cytat:W powietrzu wyczuwany był zapach, świeżego pieczywa, przyciągający mnóstwo klientów, z których większość po zobaczeniu ceny, wracała z powrotem z wyrazem zawodu, widniejącym na twarzy.
Po pierwsze - wyczuwalny. Po drugie - wywal przecinek pomiędzy "zapachem" a "świeżym pieczywem".
To samo zrób z tym po "zobaczeniu ceny". I tym ostatnim, po wyrazie "zawodu".

Cytat:Saithis przeciągnęła się, podeszła do bazaru znajdującego się, zaraz naprzeciwko jej namiotu.
Pierwszy przecinek zmień na "i", a drugi wyrzuć.

Cytat:, aby bacznie zmierzyć ją wzrokiem, i wrócić z
Albo przecinek, albo "i". Zdecyduj - ale w tym wypadku lepiej pasuje "i".

Cytat:Dzień dobry Lauro.
Po "Dzień dobry" dałbym przecinek.

Cytat:wieczór, i zmienię
Jak dwie pozycje wyżej.

Cytat: i zmienię Izabelowi opatrunek.
Eee... to jest mąż tej zielarki ? Nie pasuje mi to imię. Odmieniane po męsku, ale wciąż... kobiece. Chociaż - twoje realia, twoje imiona.

Cytat:Uśmiechnęła się przyjaźnie, jeszcze raz podziękowała za jedzenie i odeszła. Obracając się po kilkunastu krokach i machając kobiecie.
"przyjaźnie I jeszcze raz podziękowała". A drugie zdanie jest całkiem źle sformułowane.

Cytat:Miejsce mroczne, a jednocześnie mające w sobie coś wyrafinowanego.
Źle sformułowane. ". Miejsce było mroczne, ale jednocześnie miało w sobie coś wyrafinowanego. "

Cytat:Ściany pokryte czerwonymi mozaikami, przyprawiały o dreszcze
Przecinek po "Ściany"

Cytat:Długi sznur, ludzi zakutych w kajdany poruszał się wolno do przodu.
Przecinek do wyrzucenia.

Cytat:Na początku łańcucha, na karej klaczy siedziała ona.
Słowo "ona" dałbym z dużej litery. Tak dla podkreślenie wagi tego słowa.

Cytat:Wysoka, dumna, nie znająca litości - Earoth.
Nieznająca aby nie razem ? Mogę się mylić - wszystko się zdarza, ale pisane razem pasuje mi lepiej.

Cytat:Daleko, gdzie nie jest w stanie dosięgnąć człowieka, elfa czy innych istot wzrok, wznosiła się olbrzymia budowla
"gdzie wzrok nie jest w stanie..."

Cytat:równe sto staj, od gór Atrestowych.
Przecinek wyrzucić.

Cytat:wynaleźliście mikstur, na gładszą cerę,
Jak wyżej.

Cytat:Od stołu wstała niska blondynka, mająca usianą twarz piegami.[/quote[
usianą i twarz - zamienić miejscami.

[quote]Ponad to nie sądzę,
Ponadto

Cytat:Powiedziała, mała dziewczynka
Przecinek do wyrzucenia.

Cytat:wszystkie spojrzenia, skierowane zostały
Jak wyżej.

Cytat: nadając jego brzmieniu, pewnej siły.
"nadając pewną siłę jego brzmieniu"

No i to byłoby wszystko, co zauważyłem.

Pomysł ciekawy, realia takoż. Narazie za mało tego jest, by móc powiedzieć coś na temat fabuły (oczywiście poza tym, że ciekawie się zaczyna). Mimo to muszę powiedzieć, że mimo wielu błędów (spokojnie - moje opowiadania zawierały ich jeszcze więcej) jest naprawdę dobrze. Czekam na więcej - możesz być pewny, że gdy ukaże się kolejna część, to ją przeczytam. Powodzenia w dalszej pracy Big Grin
Dzień dobry, pozwolę sobie wejść i pobuszować w tym wątku^^




W szczególe:
  • Każda mijana ją osoba miała na szyi odłamek tego klejnotu. – noszenie odłamków klejnotu jakoś mi nie gra. Klejnot to jeden, konkretny kamień, w dodatku wydaje mi się, że „klejnotem” nazwie się kamień już – za przeproszeniem – oberżnięty (choć co do tego nie mam pewności). O ile rozumiem, Tobie nie chodzi o odłamki jakiegoś klejnotu, tylko o to, że te mijane osoby miały na sobie klejnoty wykonane z tego kryształu, który występował w okolicy, tak? Jeśli tak, to to zdanie nie jest za dobre. No plus albo „mijana przez nią osoba”, albo „mijająca ją osoba”. Kto kogo tam mija w końcu? ;> Mam nadzieję, że to zwykłe roztargnienie, a nie nieodróżnianie imiesłowów biernych od czynnych?
  • Ubrana była w bluzkę bez rękawów i spodnie, sięgające do łydek. – no dobrze, zatrzymam się tu na chwilę. Z jakimi realiami człowiek ma tu do czynienia? Coś każe mi się domyślać, że chodzi o coś zbliżonego do średniowiecza. I w tym quasi-średniowieczu laska biega w bluzce z krótkim rękawem i rybaczkach, tak? Pięknie, pięknie. Spaliliby ją na stosie, zanim w ogóle przekroczyłaby próg domu. W ogóle co ma znaczyć ta „bluzka”? Może jakaś koszula raczej? Bluzy i bluzki to dość nowożytny wynalazek.
  • Stała na jednej ze skał i patrzyła na wszystko z góry. – zaraz, zaraz... Mijała mieszkańców miasta (lub oni ją mijali, teraz to nieważne), ale stała na jednej ze skał, które były dookoła niego? Co ci ludzie tak się kręcili między tymi skałami? A w mieście ktokolwiek chadzał? Tongue
  • Owe zdanie miało na celu uświadomić jej, że nigdy nie powinna iść do celu po trupach. – „owo”. „Owe” mogą być kobiety. Znamy odmianę tego zaimka, prawda?

    M. l. poj.: ów, owa, owo || l. mn.: owi, owe
    D. l. poj.: owego, owej, owego || l. mn.: owych, owych
    C. l. poj.: owemu, owej, owemu || l.mn.: owym, owym
    B. l. poj.: owego, ową, owo || l.mn.: owych, owe
    N. l. poj.: owym, ową, owym || l. mn.: owymi, owymi
    Ms. l. poj.: owym, owej, owym || l. mn.: owych, owych
    W. = M.

    (to nie złośliwość – po prostu widzę, że ten zaimek jest dość popularny i, niestety, najczęściej źle odmieniany – ba! Czasem w ogóle nie odmieniany! – toteż wrzucam całą odmianę tak na zaś)
  • Dopiero teraz zdawała się je rozumieć. – jeśli „zdawała się” rozumieć, to znaczy, że tak naprawdę nie rozumiała, tak?
  • Po chwili wyłania, zza białych chmur i ponownie widzi ten rzadko spotykany widok. Powoli spada w dół. – po pierwsze: dlaczego po „wyłania” jest przecinek? Po drugie: widzi widok → powtórzenie. Po trzecie: spada się z definicji w dół. Pleonazmy są fuj.
  • Nie sposób było dojrzeć jej twarzy, ponieważ stała w cieniu (...) – twarz stała w cieniu? ;>
  • - Kim jesteś i czego chcesz? – spytała niezbyt przyjemnym tonem. – Podejdź – dodała po chwili ciszy. – nie bardzo wiadomo kto to powiedział. Bohaterka czy ta obca kobieta? Ostatnim pasującym podmiotem była tajemnicza przybyszka, logika więc nakazuje myśleć, że to jej słowa. A jednak mam wrażenie, że chodzi tu o czarnowłosą bohaterkę.
  • Saithis była świadoma tego, iż takich przydomków używano tylko wobec, osób będących gotowymi przejść próbę. – nie znam się na interpunkcji, ale przecinek po „wobec” to jakaś abstrakcja oO
  • Miała zaledwie siedemnaście lat, a już mogła przejść test, na który niektórzy ludzie czekają latami. – yay! Czyżby, ach czyżby Mary Sue? ;>
  • Głęboko, w najdalszych otchłaniach podziemnych królestwa, znajdowała się kraina, nie znająca zieloności i słońca. (…) Niewielu widziało na własne oczy ich miasta, ale ci, którzy tego dokonali, przynosili ze sobą opowieści, pełne zachwytu nad ich architekturą (...) – przecinki w takich miejscach jak między „kraina” a „nie znająca” albo między „opowieści” a „pełne” – po co one tam są? Znaczy na serio: co one mają oddzielać, że się tam znalazły? Chodzi mi o chwilę refleksji. Bo można oczywiście wyrecytować: „Tu i tu postaw przecinek, a tu, tu i tu wywal. Koniec.” – ale z tego, moim zdaniem, nic nie wynika, bo chyba dużo lepiej będzie zastanowić się i zrozumieć pewne reguły. Zwłaszcza że ja też się męczę niemożebnie z interpunkcją, więc pomóżmy sobie nawzajemSmile
  • Dawne legendy mówią, że Elfy nauczyły się sztuki magicznej właśnie od swych mrocznych braci. Teraz jednak królestwo Mrocznych Elfów było zagrożone. – powtórzenie.
  • wyszeptał i pokłonił się głęboko młody Mroczny Elf, widocznie sługa odźwiernej. – odźwierna miała sługę? oO Przecież „odźwierny” to właśnie rodzaj sługi... Ile pięter ma tam hierarchia społeczna?
  • Earoth poruszyła się. 
    Bezgłośnie wstała. 
    Udała się do świątyni. 
    Chłopiec otworzył dla niej drzwi.
    – ale dlaczego
    każde zdanie
    jest tutaj
    w osobnej linijce?
  • Starsza kobieta kontynuowała: – „starsza”? O kobiecie, która pamięta minione eony, mówisz „starsza”? Szalejesz z eufemizmami, muszę przyznać xD
  • (...) czy moje zaklęcia są wystarczająco silne, aby sprowadzić mnie z powrotem zza światów… – „zza światów” czy „z zaświatów”? Wink
  • Cofnęła się krok do tyłu i przyjrzała się jej dokładniej. – co było mówione o pleonazmach? ;>
  • Aronne zgwałcono, a ona zrobi wszystko, aby ta dziewczyna – służąca, czy nie służąca – nie cierpiała przy porodzie. Po chwili wróciła do dziewczyny. Nie umknął jej uwadze fakt, iż kobieta dalej stała. – powtórzenie.
  • Potem następowała próba w czasie, której miała poznać swojego Przewodnika. Za jego pomocą miała posiąść wiedzę niewyrażalną, nauczyć się rozumieć mowę ziemi, poznać język roślin i wniknąć w ich myśli. Nie wiedziała, co jeszcze miał jej przekazać Przewodnik. Wszyscy wtajemniczeni członkowie Bractwa wiedzę zdobytą od ich Przewodnika nazywali po prostu resztą. – powtórzenia.
  • Wychodząc z namiotu, pierwszym, co ujrzały jej oczy były, jasne promienie słońca. Było wcześnie. – albo tutaj: dlaczego stawiasz przecinek między „były” a „jasne”? Poza tym – powtórzenie.
  • W powietrzu wyczuwany był zapach, świeżego pieczywa, przyciągający mnóstwo klientów – przecinek po „zapach” – dlaczego? Czy mówiąc „zapach świeżego pieczywa” robisz w tym jakąkolwiek pauzę?
  • - Dzień dobry[,] Lauro. – Przywitała się z rozbawieniem. – za to zwrot do rozmówcy (czyli tutaj: „Lauro”) zawsze wydziela się przecinkami. A inna rzecz: ponieważ część narracyjna odnosi się bezpośrednio do odgłosu paszczą, do wypowiedzianej wcześniej kwestii, po „Lauro” nie powinno być żadnej kropki, a „przywitała się” winno być od małej litery. Ta sama zasada jest i później (a nie wykluczam, że i wcześniej – być może zostało to przeze mnie przeoczone), nie będę się zatrzymywać przy każdym takim zdaniu: w dialogu kropkę stawia się tylko wtedy, jeśli późniejszy tekst dotyczy czegoś innego, jeśli nie jest to jakaś wariacja na temat „powiedział”. Natomiast jeśli jest, to nie ma kropki, a narracyjny przerywnik pisze się od małej litery. Wypowiedź może się co prawda kończyć wykrzyknikiem lub znakiem zapytania, ale to jest tylko zasygnalizowanie tonu i nie wpływa na małą literę.
  • Obracając się po kilkunastu krokach i machając kobiecie. – znaczy... obracając się CO? Nie ma tu żadnego orzeczenia. Taki twór z samymi imiesłowami wygląda dość kulawo.
  • Każdą częścią całą innej wielkości, z trzema paroma nóg, bądź rąk. – że co proszę? oO Czym, u licha, jest cała część i paromy nóg, w dodatku aż trzy? oO Domyślam się, że autokorekta poprawiła po swojemu, ale nie możesz przegapiać tego typu absurdalnych błędów;>
  • Gdzieś na początku korytarza rozległ się krzyk, a później chrzęst, zwiastujący skręcenie karku. – no jak jest chrzęst, to już raczej za późno na „zwiastowanie” złamania karku, bo on chyba ni mniej ni więcej, ale właśnie został złamanyWink „Zwiastowanie” to zapowiedź czegoś, co dopiero nastąpi. No, chyba że chcesz użyć archaicznego znaczenia. Choć, moim zdaniem, to dość ryzykowne.
  • Po chwili płacz, krzyk, rżenie koni, aż w końcu, cuchnący strachem, zapach nieuchronnie zbliżającej się śmierci. – no tak. Ale znów nie ma tutaj orzeczenia.
  • Daleko, gdzie nie jest w stanie dosięgnąć człowieka, elfa czy innych istot wzrok, wznosiła się olbrzymia budowla. Aby ją zobaczyć, należało stanąć równe sto staj, od gór Atrestowych. A był to niesamowity widok. Olbrzymia cytadela, o kształcie trójkąta, miała dwa cele. Pierwszym była obrona przed intruzami, a drugim - wzbudzenie we wrogach, gościach, czy przypadkowych wędrowcach respekt. Lecz sama struktura nie była najbardziej zniewalającym widokiem. – powtórzenia.
  • Aby dostać się do pałacu, należało przejść miliardy schodów, lub teleportować się bezpośrednio. Jeden i drugi sposób, był niemal niemożliwy do zrealizowania dla przeciętnego człowieka. Wspinaczka po stromych schodach, nawet nie wchodziłaby w rachubę (...) – powtórzenie (podpowiedź: często zamiast „schodów” można pisać „stopni” na przykład).
  • Trzasnęła zadbaną dłonią o stół, powodując spadnięcie kilku sztućcy i wstała. – aby nie „kilku sztućców”?
  • - Tak jestem zielarką – „tak” jest również pewną formą wtrącenia. Po nim powinien być przecinek. Analogiczna sytuacja jak z „nie”. A teraz popatrz na dwie sytuacje:
    Cytat:– Jesteś kowalem?
    – Nie, jestem zielarzem.
    oraz:
    Cytat:– Jesteś kowalem?
    – Nie jestem zielarzem.
    Widzisz różnicę? Wink
    I z „tak” jest podobnie. Na przykład:
    Cytat:– Do mnie mówisz?
    – Tak, mówię.
    Tutaj jest po prostu twierdząca odpowiedź. A tutaj:
    Cytat:– Do mnie mówisz?
    – Tak mówię.
    już niekoniecznie. Tutaj „tak” nie odnosi się do pytania, tylko do mówienia. A więc jest to raczej określenie jak osoba odpowiadająca mówi. Na przykład: „Tak sobie tylko mówię, do siebie...” – coś w ten wzorek.
    Przepraszam, jeśli bardzo plączę. Staram się wyjaśnić to i owo. Nie wiem czy mi wychodzi.
  • - Dariusie. Proszę uspokój się. - Od stołu wstała niska blondynka, mająca usianą twarz piegami. – Flavia ma rację. Ponad to nie sądzę, że powinniśmy tak traktować kobietę, która tyle zrobiła dla społeczeństwa. 
    Mężczyzna nazywany Darciusem prychnął pogardliwie.
    – no dobrze, ale co zrobił mężczyzna nazwany Dariusem? ^^ Tongue
  • Ciszę przerwał głos Halgii. – z jakiej racji przy odmianie tego imienia znalazło się tam drugie „i”?
  • Cieszy mnie fakt, że twoje zdolności kamuflażu z każdym rokiem co raz bardziej się rozwijają. – nie. Tego wcale tam nie było. Zlep to w eleganckie „coraz” i nie mówmy o tym więcej, proszę...
  • – Halga ponownie wstała i zwróciła się do zgromadzonych, a jej głos potoczył się echem, nadając jego brzmieniu, pewnej siły. – głos się potoczył nadając jego (czyjego? Echa?) brzmieniu siły... Tak, tak... Zaplątałeś się pan chyba w rzeczownikach i zaimkach, prawda?
  • Sitrina zdawała sobie doskonale sprawę z tego, że mało osób lubi Szpiegów, ale miała to przysłowiowo w dupie. – kilka stron literackiego, eleganckiego słownictwa, żeby teraz wyskoczyć z wulgaryzmem? Totalnie nie pasuje. Gryzie się z całą resztą tekstu.



W ogóle:
  • Bohaterowie – jest ich parę sztuk i o żadnym nie można jeszcze zbyt wiele powiedzieć. Obawiam się, że będą dość sztampowi, ale kto wie, kto wie... Może uda Ci się uciec od banału. Za wcześnie, żeby o tym mówić. Trzymam kciuki. Szkoda tylko, że przez tyle czasu wciąż nie są jakoś konkretnie zarysowani, czytelnik tak naprawdę nie wie nawet za bardzo jak wyglądają. Tak jakby określenie, że ktoś jest Mrocznym Elfem, miało wszystko wyjaśnić.
  • Fabuła – widzę, że ciągniesz w stronę najbardziej klasycznego fantasy. Elfy, Mroczne Elfy, klasy postaci niemal jak z pierwszego z brzegu erpega... Jeśli nie zrobisz z tym czegoś naprawdę dobrego, obawiam się, że wpadniesz w klasyczny banał, przez co Twój tekst – nawet jeśli będzie się dawał przeczytać – spłynie po czytelniku i ani na kilka godzin nie zostanie w jego pamięci.
  • Wykonanie – kuleje, niestety. Kwestie bohaterów są dość nienaturalne, interpunkcja szaleje zupełnie bez żadnej kontroli, są literówki i masa innych potknięć. To znacznie obniża przyjemność płynącą z lektury. Zanim więc zaczniesz zagłębiać się w portret psychologiczny postaci czy w zawiłości intrygi, sugeruję zajęcie się stroną techniczną. Tekst wygląda, jakby poleciał na forum bez żadnej korekty.



Podsumowując:

Nie jest jakoś tragicznie, ale też nie ma w tym tekście czegoś, co by przykuło uwagę czytelnika. Czegoś oryginalnego, Twojego. Tego typu opowiadań można przeczytać na pęczki, wszystko zlewa się w fantasy-papkę. Kwestii imion i nazw własnych nawet nie poruszam, choć mam alergię na nazwy tworzone na zasadzie „wypuszczam pijanego chomika na klawiaturę”. No ale to moje zboczenie i masa ludzi się ze mną nie zgadza, więc piesek to trącałWink
Acz owszem, chętnie zobaczę dalszy ciąg – głównie po to, żeby zobaczyć, coś tam dalej zrobił i czy jest tam coś, na czym można by zawiesić oko;]
"Earoth poruszyła się.
Bezgłośnie wstała.
Udała się do świątyni.
Chłopiec otworzył dla niej drzwi." - takich zlepków krótkich zdań może jednak unikaj, nie brzmią najlepiej.

Daleko, gdzie nie jest w stanie dosięgnąć człowieka, elfa czy innych istot wzrok - bardzo karkołomna i kanciasta konstrukcja zdania

Nie skupiałem się specjalnie na depilacji poszczególnych zdań. Nie jestem purystą językowym (choć dzięki bogom że tacy istnieją) i sam piszę dość brudno.
Zasadniczo opowiadanie napisane dobrze. Te wpadki które się tam zdarzają ( a o większości z nich mógłbym podyskutować twierdząc że znajdują się jeszcze w granicy dopuszczalności) nie przeszkadzają mi w odbiorze. czyli technicznie jest całkiem nieźle.

Problem leży zupełnie gdzie indziej.
Przeczytałem to opowiadanie dosłownie przed chwilą, a nie pamiętam imienia żadnego z bohaterów. Co gorsza, nie pamiętam o czym było na początku. Imion nie podejmuję się zapamiętać, bo są nie zapamiętywalne. Tak samo jak Nae, jestem przeciwnikiem tworzenia imion z przypadkowego zlepka liter doprawionego hojnie głoskami "r". Czasem by wymówić takie cudaki trzeba by mieć narząd głosowy kota cierpiącego na chroniczny nieżyt gardła. Znacznie łatwiej posłużyć się imionami z obcych języków, zwyczajowo przypisując np imiona germańskie lub skandynawskie krasnoludom, elfom np bałkańskie bądź indyjskie itp.
Druga kwestia dotyczy samej natury opowiadania. Tu mogę się mylić bo jest to początek. Na razie nie utożsamiłem się z żadnym Bohaterem. Na razie mamy tu zlepek niczym ze sobą nie powiązanych scen. Na dodatek we wstępie nie zdarzyło się nic, coby zobligowało mnie do przedzierania się przez te sceny w celu ich powiązania.
Wnoszę że mimo iż opowiadanie technicznie napisane jest nieźle, to przeciętny czytelnik odpadnie po mniej więcej dwu scenach.
Co zaś do kontynuacji. Przede wszystkim zdała by się na początku jakaś dobra zajawka, coś co przykuje uwagę czytacza, da mu ogląd o co w tej opowieści chodzi i sprawi że będzie chciał usilnie dowiedzieć się co dalej. Kiedy już tego dopełnisz, kontynuuj jak najbardziej. Ma to szansę przerodzić się w interesującą opowieść.
Pozdrawiam serdecznie.
Mogę powiedzieć, że jak przeczytałem pierwsze zdania, to zadziałała moja wyobraźnia i przeniosłem się do tych wszystkich miast. Ta walka dobra ze złem. Najbardziej lubię takie typowe fantasty. Mają taki wspaniały klimat i stwierdzam, że niniejsze opowiadanie takowy klimat posiada, za co jestem szczerze ci wdzięczny. Bardzo mi się podobało i z niecierpliwością czekam na kontynuację. Jedyne co mis się nie podoba, to brak jakiegoś konkretnego wstępu. Moim zdaniem cała sytuacja, powód tej wojny i krótka historia bohaterów powinny być chociaż pokrótce opisana. I te imiona... Naprawdę trudno je zapamiętać, ale z doświadczenia wiem, że prędzej czy później zapamiętam. Powinnaś trochę scharakteryzować bohaterów.