08-08-2010, 12:40
To opowiadanie, piszę już od dłuższego czasu. W końcu postanowiłam, że je tutaj umieszczę. Nie liczę na pochlebne komentarze, liczę, że w ogóle ktoś to przeczyta Zdradzę tylko, że w powieści występuje rasa ludzi, elfów, mrocznych elfów oraz alchemia, magia, szpiegostwo oraz wiele, wiele innych ciekawych zagadnien.
Zapraszam do lektury
--------------------------------------------------------------------
Prolog
„…Wkroczyła do wypełnionej słońcem i magią krainy. Zewsząd otaczała ją zieleń. Wszystko spokojne i zrównoważone, mające swoje miejsce. Tak inne, różne od świata, w którym żyła. Spokojna rzeka, płynąca przez środek miasta Mirindsell, zdawała się przynosić spokój i ulgę siedzącym nad nią elfom. Jasne promienie słońca odbijały się od różnokolorowych kryształów, znajdujących się na brzegach skał, otaczających miasto, tworząc przepiękną paletę barw. Każda mijana ją osoba miała na szyi odłamek tego klejnotu.
Ubrana była w bluzkę bez rękawów i spodnie, sięgające do łydek. Długie, czarne włosy opadające na łopatki, splecione miała w warkocz. Na prawym ramieniu spoczywał łuk. Stała na jednej ze skał i patrzyła na wszystko z góry. Po wschodniej części miasta rozpościerał się ogromny las, a w jego centrum znajdowało się jezioro.
Na południu można było dojrzeć morze. Szerokie, rozległe i zdające się nie mieć końca. W powietrzu unosiły się ptaki, zmieniając co chwilę wysokość oraz tor lotu.
Nagle obraz zaczął się zamazywać, rozpraszać nieubłaganie, aż w końcu zniknął…”
Otworzyła powoli oczy i westchnęła zrezygnowana, co noc śniło jej się to samo. Spojrzała w stronę okna. Czerwona poświata słońca zakradała się do pokoju, rzucając na podłogę i ściany nieprzyjemne, długie cienie. W powietrzu unosił się soczysty zapach roślin. Wstała. Przeczesała dłonią czarne niczym smoła włosy i ziewnęła. Oparła głowę o dłonie i starała przypomnieć sobie dokładnie przebieg snu. Jezioro. Rzeka. Las. Z każdą chwilą coraz to więcej wspomnień jej umykało. Wytężyła umysł, jednak pogorszyło to tylko sytuację. Nagle, jak za pomocą magicznej różdżki, przypomniały jej się słowa swojego mistrza. „Im mocniej ściśniesz dłoń, tym więcej informacji Ci z niej wycieknie”.
Owe zdanie miało na celu uświadomić jej, że nigdy nie powinna iść do celu po trupach. Dopiero teraz zdawała się je rozumieć. Wyciszyła się i ponownie sięgnęła do zakamarków swego umysłu.
Czuła, że się unosi, leci w powietrzu. Po chwili wyłania, zza białych chmur i ponownie widzi ten rzadko spotykany widok. Powoli spada w dół. Nie boi się. Zaraz dotknie stopami ziemi…
- Pani?
Warknęła. Znowu wspomnienie jej uciekło. Podniosła wzrok i utkwiła go w stojącej przed nią postaci. Nie sposób było dojrzeć jej twarzy, ponieważ stała w cieniu, lecz po głosie mogła rozpoznać, że jest to kobieta.
- Kim jesteś i czego chcesz? – spytała niezbyt przyjemnym tonem. – Podejdź – dodała po chwili ciszy.
Przed nią stanęła niskiego wzrostu dziewczyna. Na głowie miała chustę, a w dłoniach trzymała pożółkły kawałek pergaminu. Spuściła, zawstydzona, głowę i podała go czarnowłosej kobiecie. Saithis – bo tak miała na imię – uniosła, zdziwiona, brwi i zaczęła czytać.
Kiedy skończyła czytać, na jej twarzy pojawił się delikatny uśmiech. Przesunęła opuszkami palców po słowie ulütragd. Była z siebie dumna. Jej nauczycielka, pierwszy raz użyła wobec niej tego określenia. Oznaczało ono „gotowa”.
Saithis była świadoma tego, iż takich przydomków używano tylko wobec, osób będących gotowymi przejść próbę. Dziewczyna była zadowolona, bardzo zadowolona. Miała zaledwie siedemnaście lat, a już mogła przejść test, na który niektórzy ludzie czekają latami.
Jej życiowym celem było jak najlepsze służenie imperium. Chciała pomóc w tworzeniu utopii, którą obiecał światu władca całej Maleronthi. W wieku czternastu lat zaczęła się uczyć sztuki zielarstwa. Poznawała rośliny i ich właściwości. Uczyła się jak sporządzać trucizny i antidota, aż w końcu była, jak to określiła jej nauczycielka, „ulütragd”.
***
Głęboko, w najdalszych otchłaniach podziemnych królestwa, znajdowała się kraina, nie znająca zieloności i słońca. Kraina, należąca do Mrocznych Elfów. Rasy równie tajemniczej, jak niebezpiecznej. Niewielu widziało na własne oczy ich miasta, ale ci, którzy tego dokonali, przynosili ze sobą opowieści, pełne zachwytu nad ich architekturą, kunsztem zdobniczym, wyrobem broni, sztuką magiczną, mądrością i okrucieństwem. Było w nich sporo prawdy. Majestatyczne podziemne domy, pałace i świątynie, wykute w kamieniu, zdobione tajemnymi znakami, ornamentami na kształt sieci pajęczych, wieńczone wielokrotnie scenami krwawych walk, robiły zapierające dech w piersi wrażenie. Także ich magowie nie mieli sobie równych. Dawne legendy mówią, że Elfy nauczyły się sztuki magicznej właśnie od swych mrocznych braci. Teraz jednak królestwo Mrocznych Elfów było zagrożone. Trwająca od lat wojna wyniszczyła ich zasoby. Ich siła słabła.
- Wspaniała Pani. Może Pani wejść - wyszeptał i pokłonił się głęboko młody Mroczny Elf, widocznie sługa odźwiernej.
Earoth poruszyła się.
Bezgłośnie wstała.
Udała się do świątyni.
Chłopiec otworzył dla niej drzwi.
Sala, do której weszła, była nader surowa jak na salę świątynną. W istocie była to jedna z bocznych naw, służąca Wyroczni do prywatnych spotkań. Earoth nie wiedziała, po co została wezwana, ale czuła, że będzie to nader ważna wiadomość.
Wyrocznia siedziała na trójnogim podeście. Była to kobieta straszna i surowa, pamiętająca najstarsze czasy panowania Mrocznych Elfów. Jej oblicze było spokojne i skupione. Jej twarz, poorana bliznami czasu skrywała zapomnianą wiedzę minionych eonów.
- Witaj, Wielka Pani - Earoth upadła na twarz przed Wyrocznią.
- Powstań – nakazała tamta. – Nie czas teraz na to.
Dziewczyna wstała w milczeniu, śledząc każdy ruch mówiącej.
- Zapewne zastanawiasz się, po co cię wezwałam - rzekła tamta - Moja miła Earoth. Jesteś mi bliską osobą. Wychowywałam cię jak córkę, uczyłam cię i przygotowywałam do wypełnienia twego przeznaczenia i… poznałam twe wnętrze. Czasy są ciężkie. Wiesz o tym. Wezwałam cię tu, bo jesteś jedyną osobą, której mogę zaufać.
Dziewczyna zadrżała. Słowa, wypowiedziane przez Wyrocznię, były dla niej wielkim wyróżnieniem. Starsza kobieta kontynuowała:
- Królestwo Mrocznych Elfów czeka teraz ciężki okres. Mój czas się kończy. Będę musiała odejść, dla dobra naszej rasy, nie jestem pewna czy powrócę oraz czy moje zaklęcia są wystarczająco silne, aby sprowadzić mnie z powrotem zza światów…
Earoth pobladła:
- To nie może się stać. Pani. Nie. Jesteśmy zgubieni. Co jeśli …- zasłoniła rękoma usta.
- Dziecko… Śmierć to dopiero początek walki… - spojrzała przed siebie w zamyśleniu, by po chwili powrócić do rzeczywistości. - Nie mam następcy, to prawda. – Wyrocznia spojrzała badawczo na dziewczynę. – Tak mówiła przepowiednia, tak miało być. Nim nie nadejdzie kres tego życia, nie odnajdę go. Ale nie bój się, moje dziecko. Nie opuszczę was. Znajdę ciało dziecięcia, w którym się odrodzę. Jednak przez pierwsze pięć lat życia, nie będę w stanie używać Wysokiej Magii. Ze względu na ciało, które mogłabym przez to stracić. – Wyrocznia zasępiła się - Istnieje też niebezpieczeństwo, że podczas odradzania mą duszę przejmą Ludzie lub Elfy. Mają dość dobrych magów, by to uczynić. Wtedy będą mogli ją nawet zniszczyć, jeśli będą na tyle głupi – zaśmiała się kobieta – oni wiedzą, że umieram. Czują, że moc Imperium Mrocznych Elfów słabnie.
***
- Pani - rozległ się cichy szept. Zakutana dziewczyna ciągle tam stała. Saithis, pogrążona w myślach, niemal zapomniała o jej obecności. Teraz przyjrzała się jej dokładniej. Była młoda i nawet ładna, ale gruba warstwa ubrań, chusta na głowie i przygarbiona postawa sprawiały, że na pierwszy rzut oka można było ją wziąć za staruszkę. Na jej twarzy malował się dziwnie wygłodniały wyraz. Czyżby chciała pieniędzy? Saithis wygrzebała z kieszeni kilka monet i wcisnęła je dziewczynie w rękę.
- To za dostarczenie. - powiedziała. - Podziękuj swojej pani.
- Wolałabym jedzenie - wymamrotała dziewczyna ledwie słyszalnym głosem. – Moja pani wyjechała…
- No tak… - Saithis pomasowała z niezadowoleniem skronie, upominając się za brak logicznego myślenia. Po chwili podniosła głowę i ze smutkiem odpowiedziała. - Mi też brakuje żywności. Idź już.
Dziewczyna pospiesznie wstała, ukłoniła się i obróciła z zamiarem wyjścia, kiedy Sathis ponownie się odezwała.
- Jak ci na imię?
- Aronna – odparła cicho, nie podnosząc wzroku.
- To dobre imię. Nie wiem czy wiesz, ale pradawnej mowie oznacza zaufanie.
Dziewczyna podeszła do służącej i położyła dłonie na jej ramionach.
- Przykro mi, ale poza pieniędzmi i zwykłym podziękowaniem, nie mogę w żaden inny sposób ci pomóc. Cofnęła się krok do tyłu i przyjrzała się jej dokładniej. – Jesteś w ciąży?
- Tak … - odparła po chwili ciszy i po raz pierwszy spojrzała na zielarkę.
- Czy masz mężczyznę u swego boku? Który będzie się tobą opiekował, kiedy nadejdzie ten moment?
Pokręciła przecząco głową i spojrzała w kierunku wyjścia, jakby w nadziei, że zaraz wyjdzie i już nigdy nie będzie musiała czuć na sobie, tak dobrze znanego wszystkim, przeszywającego na wskroś, wzroku zielarki.
- Poczekaj tu chwilę, usiądź jeśli masz ochotę. Saithis wskazała na łóżko, a sama przeszła do drugiego pomieszczenia.
Zielarka o nic już więcej nie pytała. Wojna niosła ze sobą więcej bólu, niż komukolwiek mogłoby się wydawać. Patrząc na Aronne widziała, że dziewczyna dużo przeszła. Choć wojska gromadzone przez króla miały na celu obalić zło, to jednak wiedziała, że poniekąd samo to zło rozsiewało. Wniosek miała jeden, przynajmniej na daną chwilę. Aronne zgwałcono, a ona zrobi wszystko, aby ta dziewczyna – służąca, czy nie służąca – nie cierpiała przy porodzie. Po chwili wróciła do dziewczyny. Nie umknął jej uwadze fakt, iż kobieta dalej stała.
- Proszę, to dla ciebie. – Podała jej pudełko z maścią.
- Co to jest?
- To maść. Kiedy nadejdzie chwila, w której wydasz to dziecko na świat, posmaruj nią brzuch. Nie będziesz czuła bólu przez dwie doby. Mam nadzieje, że to wystarczy, bo niestety na ten moment, nie wiem w jaki sposób mogłabym ci jeszcze pomóc.
Twarz Aronny pobladła. Rzuciła się na kolana i zaczęła dziękować kobiecie, całując jej nadgarstki.
Wychodząc z namiotu, na jej ustach widniał delikatny uśmiech, a w głowie kłębiły się myśli.
- Jednak ludzie mieli rację. Może i ma dość kapryśny i stanowczy charakter, ale jest dobra. Na pewno nie przyniesie hańby naszemu miastu.
Saithis westchnęła i spojrzała na grubą, oprawioną w brązową skórę księgę, którą zostawiła tu dziewczyna w chuście.
Wielka Księga.
Zaczynała, więc swój przedostatni etap szkolenia. Wiedziała już gdzie szuka się wszystkich dobroczynnych i szkodliwych ziół, znała ich właściwości i umiała na pamięć receptury, według których warzyło się z nich magiczne napary.
W Wielkiej Księdze znajdowały się zaklęcia, mające na celu zjednać jej przychylność ziół i pieśni, które należało śpiewać przy ich zbieraniu. Na tym kończył się zakres wiedzy, której mogła nauczyć się z ksiąg i od nauczycieli. Potem następowała próba w czasie, której miała poznać swojego Przewodnika. Za jego pomocą miała posiąść wiedzę niewyrażalną, nauczyć się rozumieć mowę ziemi, poznać język roślin i wniknąć w ich myśli. Nie wiedziała, co jeszcze miał jej przekazać Przewodnik. Wszyscy wtajemniczeni członkowie Bractwa wiedzę zdobytą od ich Przewodnika nazywali po prostu resztą.
Zapraszam do lektury
--------------------------------------------------------------------
Prolog
„…Wkroczyła do wypełnionej słońcem i magią krainy. Zewsząd otaczała ją zieleń. Wszystko spokojne i zrównoważone, mające swoje miejsce. Tak inne, różne od świata, w którym żyła. Spokojna rzeka, płynąca przez środek miasta Mirindsell, zdawała się przynosić spokój i ulgę siedzącym nad nią elfom. Jasne promienie słońca odbijały się od różnokolorowych kryształów, znajdujących się na brzegach skał, otaczających miasto, tworząc przepiękną paletę barw. Każda mijana ją osoba miała na szyi odłamek tego klejnotu.
Ubrana była w bluzkę bez rękawów i spodnie, sięgające do łydek. Długie, czarne włosy opadające na łopatki, splecione miała w warkocz. Na prawym ramieniu spoczywał łuk. Stała na jednej ze skał i patrzyła na wszystko z góry. Po wschodniej części miasta rozpościerał się ogromny las, a w jego centrum znajdowało się jezioro.
Na południu można było dojrzeć morze. Szerokie, rozległe i zdające się nie mieć końca. W powietrzu unosiły się ptaki, zmieniając co chwilę wysokość oraz tor lotu.
Nagle obraz zaczął się zamazywać, rozpraszać nieubłaganie, aż w końcu zniknął…”
Otworzyła powoli oczy i westchnęła zrezygnowana, co noc śniło jej się to samo. Spojrzała w stronę okna. Czerwona poświata słońca zakradała się do pokoju, rzucając na podłogę i ściany nieprzyjemne, długie cienie. W powietrzu unosił się soczysty zapach roślin. Wstała. Przeczesała dłonią czarne niczym smoła włosy i ziewnęła. Oparła głowę o dłonie i starała przypomnieć sobie dokładnie przebieg snu. Jezioro. Rzeka. Las. Z każdą chwilą coraz to więcej wspomnień jej umykało. Wytężyła umysł, jednak pogorszyło to tylko sytuację. Nagle, jak za pomocą magicznej różdżki, przypomniały jej się słowa swojego mistrza. „Im mocniej ściśniesz dłoń, tym więcej informacji Ci z niej wycieknie”.
Owe zdanie miało na celu uświadomić jej, że nigdy nie powinna iść do celu po trupach. Dopiero teraz zdawała się je rozumieć. Wyciszyła się i ponownie sięgnęła do zakamarków swego umysłu.
Czuła, że się unosi, leci w powietrzu. Po chwili wyłania, zza białych chmur i ponownie widzi ten rzadko spotykany widok. Powoli spada w dół. Nie boi się. Zaraz dotknie stopami ziemi…
- Pani?
Warknęła. Znowu wspomnienie jej uciekło. Podniosła wzrok i utkwiła go w stojącej przed nią postaci. Nie sposób było dojrzeć jej twarzy, ponieważ stała w cieniu, lecz po głosie mogła rozpoznać, że jest to kobieta.
- Kim jesteś i czego chcesz? – spytała niezbyt przyjemnym tonem. – Podejdź – dodała po chwili ciszy.
Przed nią stanęła niskiego wzrostu dziewczyna. Na głowie miała chustę, a w dłoniach trzymała pożółkły kawałek pergaminu. Spuściła, zawstydzona, głowę i podała go czarnowłosej kobiecie. Saithis – bo tak miała na imię – uniosła, zdziwiona, brwi i zaczęła czytać.
„Droga ulütragd!
Jako przedstawicielka Rady, chciałam Cię w imieniu wszystkich członków przeprosić. Miałam przekazać Ci te informacje osobiście, jednakże zaistniałe okoliczności nie pozwoliły mi na to.
Służka, która przyniosła Ci tę wiadomość, jest w posiadaniu Wielkiej Księgi. Masz za pomocą niej dokończyć szkolenie. Miesiąc. W tym odstępie czasu powinnaś opanować resztę umiejętności. Po upływie równego miesiąca spotkamy się w Corswell przy przystani.
PS. Uważaj na siebie. Droga jest pełna niebezpieczeństw.
Sellesta tronüm santin catrül ekt”.
Jako przedstawicielka Rady, chciałam Cię w imieniu wszystkich członków przeprosić. Miałam przekazać Ci te informacje osobiście, jednakże zaistniałe okoliczności nie pozwoliły mi na to.
Służka, która przyniosła Ci tę wiadomość, jest w posiadaniu Wielkiej Księgi. Masz za pomocą niej dokończyć szkolenie. Miesiąc. W tym odstępie czasu powinnaś opanować resztę umiejętności. Po upływie równego miesiąca spotkamy się w Corswell przy przystani.
PS. Uważaj na siebie. Droga jest pełna niebezpieczeństw.
Sellesta tronüm santin catrül ekt”.
Kiedy skończyła czytać, na jej twarzy pojawił się delikatny uśmiech. Przesunęła opuszkami palców po słowie ulütragd. Była z siebie dumna. Jej nauczycielka, pierwszy raz użyła wobec niej tego określenia. Oznaczało ono „gotowa”.
Saithis była świadoma tego, iż takich przydomków używano tylko wobec, osób będących gotowymi przejść próbę. Dziewczyna była zadowolona, bardzo zadowolona. Miała zaledwie siedemnaście lat, a już mogła przejść test, na który niektórzy ludzie czekają latami.
Jej życiowym celem było jak najlepsze służenie imperium. Chciała pomóc w tworzeniu utopii, którą obiecał światu władca całej Maleronthi. W wieku czternastu lat zaczęła się uczyć sztuki zielarstwa. Poznawała rośliny i ich właściwości. Uczyła się jak sporządzać trucizny i antidota, aż w końcu była, jak to określiła jej nauczycielka, „ulütragd”.
***
Głęboko, w najdalszych otchłaniach podziemnych królestwa, znajdowała się kraina, nie znająca zieloności i słońca. Kraina, należąca do Mrocznych Elfów. Rasy równie tajemniczej, jak niebezpiecznej. Niewielu widziało na własne oczy ich miasta, ale ci, którzy tego dokonali, przynosili ze sobą opowieści, pełne zachwytu nad ich architekturą, kunsztem zdobniczym, wyrobem broni, sztuką magiczną, mądrością i okrucieństwem. Było w nich sporo prawdy. Majestatyczne podziemne domy, pałace i świątynie, wykute w kamieniu, zdobione tajemnymi znakami, ornamentami na kształt sieci pajęczych, wieńczone wielokrotnie scenami krwawych walk, robiły zapierające dech w piersi wrażenie. Także ich magowie nie mieli sobie równych. Dawne legendy mówią, że Elfy nauczyły się sztuki magicznej właśnie od swych mrocznych braci. Teraz jednak królestwo Mrocznych Elfów było zagrożone. Trwająca od lat wojna wyniszczyła ich zasoby. Ich siła słabła.
- Wspaniała Pani. Może Pani wejść - wyszeptał i pokłonił się głęboko młody Mroczny Elf, widocznie sługa odźwiernej.
Earoth poruszyła się.
Bezgłośnie wstała.
Udała się do świątyni.
Chłopiec otworzył dla niej drzwi.
Sala, do której weszła, była nader surowa jak na salę świątynną. W istocie była to jedna z bocznych naw, służąca Wyroczni do prywatnych spotkań. Earoth nie wiedziała, po co została wezwana, ale czuła, że będzie to nader ważna wiadomość.
Wyrocznia siedziała na trójnogim podeście. Była to kobieta straszna i surowa, pamiętająca najstarsze czasy panowania Mrocznych Elfów. Jej oblicze było spokojne i skupione. Jej twarz, poorana bliznami czasu skrywała zapomnianą wiedzę minionych eonów.
- Witaj, Wielka Pani - Earoth upadła na twarz przed Wyrocznią.
- Powstań – nakazała tamta. – Nie czas teraz na to.
Dziewczyna wstała w milczeniu, śledząc każdy ruch mówiącej.
- Zapewne zastanawiasz się, po co cię wezwałam - rzekła tamta - Moja miła Earoth. Jesteś mi bliską osobą. Wychowywałam cię jak córkę, uczyłam cię i przygotowywałam do wypełnienia twego przeznaczenia i… poznałam twe wnętrze. Czasy są ciężkie. Wiesz o tym. Wezwałam cię tu, bo jesteś jedyną osobą, której mogę zaufać.
Dziewczyna zadrżała. Słowa, wypowiedziane przez Wyrocznię, były dla niej wielkim wyróżnieniem. Starsza kobieta kontynuowała:
- Królestwo Mrocznych Elfów czeka teraz ciężki okres. Mój czas się kończy. Będę musiała odejść, dla dobra naszej rasy, nie jestem pewna czy powrócę oraz czy moje zaklęcia są wystarczająco silne, aby sprowadzić mnie z powrotem zza światów…
Earoth pobladła:
- To nie może się stać. Pani. Nie. Jesteśmy zgubieni. Co jeśli …- zasłoniła rękoma usta.
- Dziecko… Śmierć to dopiero początek walki… - spojrzała przed siebie w zamyśleniu, by po chwili powrócić do rzeczywistości. - Nie mam następcy, to prawda. – Wyrocznia spojrzała badawczo na dziewczynę. – Tak mówiła przepowiednia, tak miało być. Nim nie nadejdzie kres tego życia, nie odnajdę go. Ale nie bój się, moje dziecko. Nie opuszczę was. Znajdę ciało dziecięcia, w którym się odrodzę. Jednak przez pierwsze pięć lat życia, nie będę w stanie używać Wysokiej Magii. Ze względu na ciało, które mogłabym przez to stracić. – Wyrocznia zasępiła się - Istnieje też niebezpieczeństwo, że podczas odradzania mą duszę przejmą Ludzie lub Elfy. Mają dość dobrych magów, by to uczynić. Wtedy będą mogli ją nawet zniszczyć, jeśli będą na tyle głupi – zaśmiała się kobieta – oni wiedzą, że umieram. Czują, że moc Imperium Mrocznych Elfów słabnie.
***
- Pani - rozległ się cichy szept. Zakutana dziewczyna ciągle tam stała. Saithis, pogrążona w myślach, niemal zapomniała o jej obecności. Teraz przyjrzała się jej dokładniej. Była młoda i nawet ładna, ale gruba warstwa ubrań, chusta na głowie i przygarbiona postawa sprawiały, że na pierwszy rzut oka można było ją wziąć za staruszkę. Na jej twarzy malował się dziwnie wygłodniały wyraz. Czyżby chciała pieniędzy? Saithis wygrzebała z kieszeni kilka monet i wcisnęła je dziewczynie w rękę.
- To za dostarczenie. - powiedziała. - Podziękuj swojej pani.
- Wolałabym jedzenie - wymamrotała dziewczyna ledwie słyszalnym głosem. – Moja pani wyjechała…
- No tak… - Saithis pomasowała z niezadowoleniem skronie, upominając się za brak logicznego myślenia. Po chwili podniosła głowę i ze smutkiem odpowiedziała. - Mi też brakuje żywności. Idź już.
Dziewczyna pospiesznie wstała, ukłoniła się i obróciła z zamiarem wyjścia, kiedy Sathis ponownie się odezwała.
- Jak ci na imię?
- Aronna – odparła cicho, nie podnosząc wzroku.
- To dobre imię. Nie wiem czy wiesz, ale pradawnej mowie oznacza zaufanie.
Dziewczyna podeszła do służącej i położyła dłonie na jej ramionach.
- Przykro mi, ale poza pieniędzmi i zwykłym podziękowaniem, nie mogę w żaden inny sposób ci pomóc. Cofnęła się krok do tyłu i przyjrzała się jej dokładniej. – Jesteś w ciąży?
- Tak … - odparła po chwili ciszy i po raz pierwszy spojrzała na zielarkę.
- Czy masz mężczyznę u swego boku? Który będzie się tobą opiekował, kiedy nadejdzie ten moment?
Pokręciła przecząco głową i spojrzała w kierunku wyjścia, jakby w nadziei, że zaraz wyjdzie i już nigdy nie będzie musiała czuć na sobie, tak dobrze znanego wszystkim, przeszywającego na wskroś, wzroku zielarki.
- Poczekaj tu chwilę, usiądź jeśli masz ochotę. Saithis wskazała na łóżko, a sama przeszła do drugiego pomieszczenia.
Zielarka o nic już więcej nie pytała. Wojna niosła ze sobą więcej bólu, niż komukolwiek mogłoby się wydawać. Patrząc na Aronne widziała, że dziewczyna dużo przeszła. Choć wojska gromadzone przez króla miały na celu obalić zło, to jednak wiedziała, że poniekąd samo to zło rozsiewało. Wniosek miała jeden, przynajmniej na daną chwilę. Aronne zgwałcono, a ona zrobi wszystko, aby ta dziewczyna – służąca, czy nie służąca – nie cierpiała przy porodzie. Po chwili wróciła do dziewczyny. Nie umknął jej uwadze fakt, iż kobieta dalej stała.
- Proszę, to dla ciebie. – Podała jej pudełko z maścią.
- Co to jest?
- To maść. Kiedy nadejdzie chwila, w której wydasz to dziecko na świat, posmaruj nią brzuch. Nie będziesz czuła bólu przez dwie doby. Mam nadzieje, że to wystarczy, bo niestety na ten moment, nie wiem w jaki sposób mogłabym ci jeszcze pomóc.
Twarz Aronny pobladła. Rzuciła się na kolana i zaczęła dziękować kobiecie, całując jej nadgarstki.
Wychodząc z namiotu, na jej ustach widniał delikatny uśmiech, a w głowie kłębiły się myśli.
- Jednak ludzie mieli rację. Może i ma dość kapryśny i stanowczy charakter, ale jest dobra. Na pewno nie przyniesie hańby naszemu miastu.
Saithis westchnęła i spojrzała na grubą, oprawioną w brązową skórę księgę, którą zostawiła tu dziewczyna w chuście.
Wielka Księga.
Zaczynała, więc swój przedostatni etap szkolenia. Wiedziała już gdzie szuka się wszystkich dobroczynnych i szkodliwych ziół, znała ich właściwości i umiała na pamięć receptury, według których warzyło się z nich magiczne napary.
W Wielkiej Księdze znajdowały się zaklęcia, mające na celu zjednać jej przychylność ziół i pieśni, które należało śpiewać przy ich zbieraniu. Na tym kończył się zakres wiedzy, której mogła nauczyć się z ksiąg i od nauczycieli. Potem następowała próba w czasie, której miała poznać swojego Przewodnika. Za jego pomocą miała posiąść wiedzę niewyrażalną, nauczyć się rozumieć mowę ziemi, poznać język roślin i wniknąć w ich myśli. Nie wiedziała, co jeszcze miał jej przekazać Przewodnik. Wszyscy wtajemniczeni członkowie Bractwa wiedzę zdobytą od ich Przewodnika nazywali po prostu resztą.