04-08-2010, 22:57
1) Zima człowieka rodzaju męskiego.
Wieczorne słowa migające w mojej głowie pędzą… sam nie wiem dokąd. Zanim zaczynają tworzyć jakąś sensowną – mniej lub bardziej – całość, to atakują mnie seriami:
Siekiery.
Rżnięcie.
Narodziny.
Święta.
Korzenie.
Odrąbane.
Radość.
Drzewka.
Umieranie.
I zaczynam kombinować, ot tak…
Siedzę sobie i patrzę na choinkę. Zastanawiam się od dłuższej chwili: Co z nią nie tak? Krzywo stoi? Ruszam dookoła.., nieee. Stoi prosto, lampki świecą wszystkie, bańki nie spadają, łańcuchy wiszą jak się patrzy… drzewko zgrabne, gałęzie tam gdzie powinny…
Mam! Musiałem podejść całkiem blisko i upaść na kolana, to wtedy zdałem sobie sprawę z ilości igiełek których brak do kompletu. Z daleka nie zobaczysz.
Ile to tygodni? Pięć? Może prawie sześć. Jeszcze z tydzień, dwa i po wszystkim. Drzewko dokona żywota. Ile by pożyło gdyby nie… No właśnie co? Obyczaj? Obowiązek? Wola Boska? Przeznaczenie?
Czy raczej przypadek, który sprawił kilka wieków temu (zaledwie kilka), że mamy taki dziś zwyczaj?
Nikt tego dokładnie nie wie.
Kto by się przejmował choinką. Tysiącami nawet.
To jak ze mną historia. Z zewnątrz w miarę ok, w środku soki wysychają, korzenie odcięte dawno temu. Tylko patrzeć jak to i owo uschnie i odpadnie. A tak poważniej, proces wewnętrznego wypalenia jest u mnie niezwykle zaawansowany.
Dotarłem do zakrętu życiowego, a raczej skrzyżowania – i jest problem, trzyma mnie blokada na kołach, blokada odpowiedzialności, a napędza ostatni haust paliwa jakim było uświadomienie sobie, że czas upływa nieubłaganie, a ja tkwię w próżni.
Nie mam na to już czasu, prawdopodobnie droga pozostała mi jeszcze do przebycia jest krótsza niż już przebyta. Tymczasem tkwię w związku bez przyszłości, za to z kilkunastoletnią przeszłością, która rozmyła to co było najpiękniejszego wraz z upływem lat.
Wychodzenie z impasu zaczynam już od jakiegoś czasu. Na wiele sposobów. Ale nie będzie łatwo zerwać blokadę – nie jesteśmy sami.
Musimy sobie z tym jakoś poradzić.
To chmury nad moim skrzyżowaniem.
Jest też promyk słońca.
Pojawił się niedawno i świeci prosto w oczy. Pięknie świeci. Codziennie daje mi uśmiech i porcję sam nie wiem czego. Pomimo, że nie ma dnia, godziny, może nawet minuty żebym o Niej nie myślał – nie potrafię tego nazwać.
Jest moim antidotum na zmartwienia, wiarą że jeszcze wszystko jest możliwe – nawet to dobre. Nie musi nic robić, żeby działać na mnie tak jak działa. Wystarczy, że jest przez kilka dni w zasięgu wzroku, że spojrzy na mnie. Będę o Niej wspominał często – wprawia mnie to w dobry nastrój.
Mam teraz Jej widok przed oczami – stoi sama, patrzy w dół na swoje dłonie i coś robi – nie widzę co (może kawę?) – nie mogę oderwać wzroku od krzywizny Jej smukłej szyi, jakże mocno w tym momencie podkreślonej przez lekkie pochylenie głowy do przodu – takie delikatne jak skinienie głową komuś w przelocie na ulicy – ale wystarczy, żeby spowodować takie ułożenie podciętych wysoko włosów, aby dać ten efekt.
Kwintesencja piękna – istny Promyczek w ludzkiej postaci. Taka chwila powoduje we mnie nieustalone bliżej odczucia – może po prostu estetyczne? W końcu piękno kobiety jest dla mężczyzny źródłem takich doznań. Ale to nie może być tylko to, w końcu nie mam podobnych odczuć jak widzę jakąś ładną dziewczynę w sklepie, na ulicy itd. Po prostu rzucam wtedy okiem (dłużej lub krócej … sami wiecie), myślę sobie to lub owo i zapominam za sekundę o tym. W tym wypadku chciałbym, żeby ta chwila trwała i trwała – jakby całość otoczenia nie miała żadnego znaczenia, no i nie ma.
I pamiętam tę chwilę dłużej niż chwilę. Od rana mija jakieś pół doby, a ja po prostu widzę czerń włosów kontrastującą z nagością szyi tak wyraźnie, że obraz „full HD” jest istną mgłą przy tym obrazie.
I nie ma tu żadnych podtekstów, nie ma żadnych prób dążenia do czegoś. Nawet gdybym miał obecny związek za sobą i był bez żadnych zobowiązań. Jest po prostu to coś w Niej co na mnie działa w niezwykły sposób i kropka. Nawet jeżeli kiedykolwiek przerodziłoby się z mojej strony w coś więcej, wiem że jestem skazany na porażkę z bardzo wielu powodów. Na dziś zupełnie nie myślę o takich sprawach – jest świetnie. Być może za jakiś czas będę miał z tym problem, ale jesteśmy tylko ludźmi.
Na dziś zanurzam się w tym Promyczku i jest świetnie.
----
r
Wieczorne słowa migające w mojej głowie pędzą… sam nie wiem dokąd. Zanim zaczynają tworzyć jakąś sensowną – mniej lub bardziej – całość, to atakują mnie seriami:
Siekiery.
Rżnięcie.
Narodziny.
Święta.
Korzenie.
Odrąbane.
Radość.
Drzewka.
Umieranie.
I zaczynam kombinować, ot tak…
Siedzę sobie i patrzę na choinkę. Zastanawiam się od dłuższej chwili: Co z nią nie tak? Krzywo stoi? Ruszam dookoła.., nieee. Stoi prosto, lampki świecą wszystkie, bańki nie spadają, łańcuchy wiszą jak się patrzy… drzewko zgrabne, gałęzie tam gdzie powinny…
Mam! Musiałem podejść całkiem blisko i upaść na kolana, to wtedy zdałem sobie sprawę z ilości igiełek których brak do kompletu. Z daleka nie zobaczysz.
Ile to tygodni? Pięć? Może prawie sześć. Jeszcze z tydzień, dwa i po wszystkim. Drzewko dokona żywota. Ile by pożyło gdyby nie… No właśnie co? Obyczaj? Obowiązek? Wola Boska? Przeznaczenie?
Czy raczej przypadek, który sprawił kilka wieków temu (zaledwie kilka), że mamy taki dziś zwyczaj?
Nikt tego dokładnie nie wie.
Kto by się przejmował choinką. Tysiącami nawet.
To jak ze mną historia. Z zewnątrz w miarę ok, w środku soki wysychają, korzenie odcięte dawno temu. Tylko patrzeć jak to i owo uschnie i odpadnie. A tak poważniej, proces wewnętrznego wypalenia jest u mnie niezwykle zaawansowany.
Dotarłem do zakrętu życiowego, a raczej skrzyżowania – i jest problem, trzyma mnie blokada na kołach, blokada odpowiedzialności, a napędza ostatni haust paliwa jakim było uświadomienie sobie, że czas upływa nieubłaganie, a ja tkwię w próżni.
Nie mam na to już czasu, prawdopodobnie droga pozostała mi jeszcze do przebycia jest krótsza niż już przebyta. Tymczasem tkwię w związku bez przyszłości, za to z kilkunastoletnią przeszłością, która rozmyła to co było najpiękniejszego wraz z upływem lat.
Wychodzenie z impasu zaczynam już od jakiegoś czasu. Na wiele sposobów. Ale nie będzie łatwo zerwać blokadę – nie jesteśmy sami.
Musimy sobie z tym jakoś poradzić.
To chmury nad moim skrzyżowaniem.
Jest też promyk słońca.
Pojawił się niedawno i świeci prosto w oczy. Pięknie świeci. Codziennie daje mi uśmiech i porcję sam nie wiem czego. Pomimo, że nie ma dnia, godziny, może nawet minuty żebym o Niej nie myślał – nie potrafię tego nazwać.
Jest moim antidotum na zmartwienia, wiarą że jeszcze wszystko jest możliwe – nawet to dobre. Nie musi nic robić, żeby działać na mnie tak jak działa. Wystarczy, że jest przez kilka dni w zasięgu wzroku, że spojrzy na mnie. Będę o Niej wspominał często – wprawia mnie to w dobry nastrój.
Mam teraz Jej widok przed oczami – stoi sama, patrzy w dół na swoje dłonie i coś robi – nie widzę co (może kawę?) – nie mogę oderwać wzroku od krzywizny Jej smukłej szyi, jakże mocno w tym momencie podkreślonej przez lekkie pochylenie głowy do przodu – takie delikatne jak skinienie głową komuś w przelocie na ulicy – ale wystarczy, żeby spowodować takie ułożenie podciętych wysoko włosów, aby dać ten efekt.
Kwintesencja piękna – istny Promyczek w ludzkiej postaci. Taka chwila powoduje we mnie nieustalone bliżej odczucia – może po prostu estetyczne? W końcu piękno kobiety jest dla mężczyzny źródłem takich doznań. Ale to nie może być tylko to, w końcu nie mam podobnych odczuć jak widzę jakąś ładną dziewczynę w sklepie, na ulicy itd. Po prostu rzucam wtedy okiem (dłużej lub krócej … sami wiecie), myślę sobie to lub owo i zapominam za sekundę o tym. W tym wypadku chciałbym, żeby ta chwila trwała i trwała – jakby całość otoczenia nie miała żadnego znaczenia, no i nie ma.
I pamiętam tę chwilę dłużej niż chwilę. Od rana mija jakieś pół doby, a ja po prostu widzę czerń włosów kontrastującą z nagością szyi tak wyraźnie, że obraz „full HD” jest istną mgłą przy tym obrazie.
I nie ma tu żadnych podtekstów, nie ma żadnych prób dążenia do czegoś. Nawet gdybym miał obecny związek za sobą i był bez żadnych zobowiązań. Jest po prostu to coś w Niej co na mnie działa w niezwykły sposób i kropka. Nawet jeżeli kiedykolwiek przerodziłoby się z mojej strony w coś więcej, wiem że jestem skazany na porażkę z bardzo wielu powodów. Na dziś zupełnie nie myślę o takich sprawach – jest świetnie. Być może za jakiś czas będę miał z tym problem, ale jesteśmy tylko ludźmi.
Na dziś zanurzam się w tym Promyczku i jest świetnie.
----
r