Via Appia - Forum

Pełna wersja: Pedagogiczne wkręcanie nosa w imadło
Aktualnie przeglądasz uproszczoną wersję forum. Kliknij tutaj, by zobaczyć wersję z pełnym formatowaniem.
Stron: 1 2
Rodzice, szkoła, otoczenie, wszyscy ludzie w mniejszym lub większym stopniu kształtują nasz charakter, nasze wewnętrzne „ja”. Chłoniemy świat, a proces ten trwa non stop: mama odziedziczyła te przekonania po swojej mamie, ta od swojej i w ten sposób dochodzimy do biblijnych początków tego łańcuszka.Żyjemy w kłamstwie, w obłudzie, w masce dopasowanej do okoliczności, do sytuacji, do roli, w której jesteśmy. Jesteśmy surowi, apodyktyczni, wymagający. Milczymy, gdy rozmawiamy ze swoimi dziećmi. Wydajemy się sobie ważni, mądrzy, niezastąpieni. Wtłaczamy im do zdezorientowanych głów nasze kompleksy, lęki, obawy wyniesione ze swojego dzieciństwa, wciskamy w nich zabobony, którymi faszerowali nas wujowie, mamy, tatusiowie i kumple z podwórka.

A dziecko widzi i słyszy. Jest w tym początkowym okresie dorastania, kształtowania się psychiki, zapatrzone w rodziców jak w obraz. Bezkrytycznie przyswaja ich słowa, gesty, wyrażenia i przekonania. Uczy się, nasiąka naszymi banałami i farmazonami, wchłania wszystkie nasze pedagogiczne toksyny, uprzedzania, gusła, którymi zostaliśmy nakarmieni.

*

Jaki jest sens zastanawiania się nad obecną, pedagogiczną mizerią? Szukania powodów zła? Sens jest ogromny, a problem polega na tym, że nasi władcy żadnego zła, żadnej mizerii, w obecnym wychowaniu - nie widzą. Na tym, że nie dostrzegają konieczności dokonania zmian. Zmian, czyli powrotu do niegdysiejszej normalności.

Są dwie „techniki” wychowywania: pierwsza nazywa się normalna, druga - bezstresowa. Wychowanie bezstresowe powinno nazywać się wychowaniem dla świętego spokoju; winno mówić się o nim, że jest fikcyjnym wychowywaniem bez barier. Bez barier, czyli - bez wspólnej rozmowy z dzieckiem, kontaktu z nim, bez ustalenia granic, czego mu nie wolno, a co musi. Winno więc nosić miano wychowywania luzackiego, gdyż nie wzbrania niczego, a pozwala na wszystko. Stosowane jest dla naszej leniwej wygody, dla naszego komfortu. Pełne arbitralnych postanowień, jednostronnych uzgodnień i braku wspólnych kryteriów. Braku zasad. Jednoznacznych określeń prawideł gry.

Wychowanie, kształtowanie charakterów naszych dzieci, to gra. Nie w to, kto kogo pokona, lecz w to, czy uczeń przewyższy mistrza. Nie jesteśmy dla naszych dzieci - przewodnikami po życiu; prawdziwe partnerstwo nie sprowadza się do potakiwania, do zgody na dziecięcą wizję świata. Prawdziwe partnerstwo sprowadza się do tłumaczenia, wyjaśniania, interpretowania dziecku złożoności życia. A także - szacunku, akceptacji i tolerancji dla światopoglądowej odmienności.

Tyle teoria. W praktyce, jesteśmy dla nich, albo dostawcami frajdy, albo - nie znoszącymi sprzeciwu nauczycielami strachu, hipokryzji i alienacji, bo przyszyło nam się zająć hodowlą swoich, lub cudzych dzieci, przekazywaniem nauki o samotnym przebywaniu w nierzeczywistości. Dla świętego spokoju nie reagujemy. Zadowalamy się życiem pozornym. Osobnym trwaniem. Wzajemnym schodzeniem sobie z drogi. Ojciec ma swoje kłopoty, córka, lub syn - też. Stary ma na kłopoty - gazetę, piwo i worek treningowy w postaci oblubienicy, synek, czy córka siedzą w komputerowych grach. Siedzą i milczą. Nie ma między nimi więzi, sympatii, jakiegokolwiek zrozumienia. Jest za to nasilająca się obojętność, agresja i naiwne pytanie: dlaczego mam kumpli, a nie mam przyjaciół?

Jak pokolenie naszych rodziców, zauroczone bezstresowym wychowywaniem, jak generacja naszych poczciwych zgredów, która uwzięła się, by być dla nas nie przewodnikami po życiu, ale PARTNERAMI, kumplami spod śmietnika, totumfackimi niemal, tak i my robimy ze swoimi pociechami to samo. Pozwalamy im na każdy kaprys, a postępujemy tak mówiąc sobie: niech ma lepiej, niż ja, niech mi wkręci nos w imadło, bo inaczej wyrośnie na seryjnego pedofila.

*

Przyczyn obecnego stanu należy poszukiwać w nas. To znaczy - w szkole, w rodzicach, w nieistniejącym domu rodzinnym, w brakujących więziach międzypokoleniowych rodzin. Nauczyciel, ojciec, matka, pokolenie starszych, są to teraz chore, niewykwalifikowane kpy zajęte jojczeniem na sprokurowany przez siebie świat. Na świat pełen nienawiści, podejrzliwości, agresji. Na świat traktowany jako wrogie człowiekowi otoczenie. Otoczenie, od którego TRZEBA się izolować. To my jesteśmy odpowiedzialni za młodzież. Za jej etyczny obraz. To my nie kształcimy w niej zasad tolerancji wobec bliźniego, miłości do ludzi, nie dbamy o uczenie jej współżycia z resztą społeczeństwa, wrażliwości, zrozumienia i szacunku dla innych optymizmu i zaufania, otwartości i alergii na piękno. To my fabrykujemy buble, odpady i duchowe cyborgi zaszczepiając w nowym pokoleniu nasz sceptycyzm i nasze fobie.

W myśl powiedzenia, że po nas choćby potop, wszystkim wszystko zwisa; dzisiejszy nauczyciel nie zajmuje się uczniami, bo uczeń, to tyko dodatek do pensji, rodzice nie zaprzątają sobie głowy problemami syna, czy córki. Szkoła zwala winę na dom, dom, na szkołę, a dzieciak lata po ulicy i szuka frajera do glanowania.
Nie ma bezstresowego wychowania, tak jak nie ma prawdziwego socjalizmu. Jak można wyeliminować z życia dziecka wszystko, co je uwiera, skoro "tego" jest pełno na każdym kroku? Moim zdaniem nijak.
Dlatego sądzę, że ci, którzy wychowują niby bezstresowo oszukują samych siebie, bo równie dobrze mogliby nie wychowywać wcale.

To prawda, wieloma rzeczami nasiąkamy. Ale... no właśnie. Czytałam całkiem niedawno artykuł o tym. Nie przyswajamy tylko "banałów i farmazonów". A co z dobrymi cechami?

Są także szkoły naprawdę zatroskane o dobro uczniów. Jest to autentyczne.
Bardzo trafny wstęp... a potem fatalne rozczarowanie!
Mam wrażenie, że podświadomie lubisz przeczyć sam sobie.
Najpierw jest źródłem toksyn spuścizna jeszcze z "biblijnych czasów", a potem tym samym źródłem się staje "bezstresowe wychowanie" - sorry, to przejście nie jest logiczne!
Jakby się autor nagle z bezkompromisowego krytyka przepoczwarzał, ni stąd ni zowąd, w skostniałego konserwatystę, mówiącego coś w stylu "przed wojną! To było wychowanie!!"
Ostatecznie do niczego się nie przekonałem.
Tak jak i przed lekturą, tak i teraz, mając do wyboru normalność a bezstresowość, bez wahania stawiam na to drugie!
Accattone,

Bardzo niezabardzo
idzie Ci czytanie ze zrozumieniem, gdyż z tekstu wynika jasno, że „toksyny” nasilają się pod wpływem wychowania bezstresowego (bez hamulców), a istnieją od dawna.
Myślę, że dla czytelności i przejrzystości wywodu, można by to zdanie o "nasilaniu się" wpleść w tekst, w odpowiednie miejsce. Wiele wyjaśnia.
P.S. Tak przy okazji, to chyba mylisz pojęcie "bezstresowe wychowanie" z brakiem wychowania. Piszesz tu o tym drugim...
Accattone

Już napisałem, że wychowanie bezstresowe, to wychowanie bez hamulców. Przyzwolenie. A to oznacza - bez określenia dziecku granic w dowolności postępowania. Ponieważ wyraźne powiedzenie obecnie hodowanej dziatwie, że nie wolno iść do szczęścia po trupach jest dzisiaj pedagogicznie niemodne. Dziecko musi wiedzieć, co mu wolno, a czego nie. Ze nie każde jego działanie jest społecznie akceptowalne.
Wtłaczamy im do zdezorientowanych głów nasze kompleksy, lęki, obawy wyniesione ze swojego dzieciństwa, wciskamy w nich zabobony, - wciskamy w "nie", czyli w dzieci.

To my fabrykujemy buble, odpady i duchowe cyborgi(,) zaszczepiając w nowym pokoleniu nasz sceptycyzm i nasze fobie.

Po raz kolejny spotykam się z artykułem zatytułowanym "Współczesność to zło". Wszyscy krzyczą, jak bardzo zdegenerowani jesteśmy i tylko armagedon może tu pomóc. Ale nie zapominajmy, że każdy z nas kreuje ten świat, a z "jojczenia", jak sam to ujmujesz, nic dobrego nigdy nie wyszło i nie wyjdzie. Media krzycza, że młodzież jest zła i na szafot z nimi! Mania generalizowania i szufladkowania ludzi. Jest młodzież wartościowa i smieci. Tak samo jak z dorosłymi. Uważam się za przedstawiciela młodzieży i zaręczam Ci, że nie każdy lata po ulicy szukając kogoś do zglanowania, często nawet wbrew wychowniu rodziców, temu "bezstresowemu". I odwrotnie. Często wychowywani tradycyjnie, z zakazami i nakazami stają się zakałą społeczeństwa. My podejmujemy swoje decyzje, choć nie przeczę, że rodzina ma tu ogromny wpływ.
Na koniec dodam jeszcze jedno. Możesz powiedzieć, że jestem nieukiem, ignorantką itd, ale używasz wielu słów niezrozumiałych dla zwykłego czytelnika, co utrudnia odbiór. Publicystyka, jak wskazuje pochodzenie łacińskie, jest dla ludu. Mijasz się trochę z tym celem.
Pozdrawiam serdecznie, Kaprys.
kaprys_losu

„Wszyscy krzyczą, jak bardzo zdegenerowani jesteśmy i tylko armagedon może tu pomóc. Ale nie zapominajmy, że każdy z nas kreuje ten świat, a z "jojczenia", jak sam to ujmujesz, nic dobrego nigdy nie wyszło i nie wyjdzie. „

Zupełna zgoda, ale nie wszyscy i nie w sposób skuteczny.”Jojczenie” nie jest konkluzją, lecz wstępem do rozpoznania problemu.

„Media krzyczą, że młodzież jest zła i na szafot z nimi!”

Uproszczenie, demagogia, generalizacja.

„Jest młodzież wartościowa i śmieci. Tak samo jak z dorosłymi. „

Oczywiście. Można być młodym i mieć szerokie horyzonty, a można być „w sile wieku” i nadal rąbać w pieluchę.

„Możesz powiedzieć, że jestem nieukiem, ignorantką itd., ale używasz wielu słów niezrozumiałych dla zwykłego czytelnika, co utrudnia odbiór. Publicystyka, jak wskazuje pochodzenie łacińskie, jest dla ludu. Mijasz się trochę z tym celem.”

To o trudnych słowach jest sensowne, lecz ich używanie wynika z mojego rozumienia. Bu nie być frazesowiczem, zacytuję fragment własnego tekstu:

„Słowa są nie po to, by gęba miała zajęcie. Mają służyć nie tylko do ciurkania elokwencji, ale i do odzwierciedlania tego, co się ma zamiar powiedzieć Jednakże między powiedzieć, a powiedzieć, rozpościera się otchłań różnic. Można coś tam wyrazić nie uzyskawszy żadnego oddźwięku. Dzieje się tak, gdy język jest martwy, sparciały, mało elastyczny, niczego nie mówi, czyli nie zmusza do fabrykowania skojarzeń, zadowala się stwierdzeniem gołego faktu, nie rodzi konkluzji, a człowiek, po przewentylowaniu takiego myślątka, takiego słowiątka, nie chce zgłębiać, co te prymitywne znaczenia skrywają pod swoją podszewką.

Lecz są słowa, przeciwne do tamtych, ruchome i rozhuśtane. Kiedy w zdaniu znajdziemy takich kilka znaczeń, nawet pozornie sprzecznych ze sobą, nawet rządzących się nieznanymi prawami, to nagle się okazuje, że zdanie z nich zbudowane, zawiera w sobie nowe barwy i nieprzewidywalne sensy, że tym samym są bogatsze, różnorodniejsze, ciekawsze, że są istotne, ponieważ sprawiają, że zwykła, płaska, jednowymiarowa myśl uszarpana własną miernotą, dzięki owym zbitkom lub skojarzeniom słów, zaczyna wyłazić na powierzchnię zdania w zupełnie nowej szacie, zaczyna pączkować prawdami, których nie podejrzewaliśmy na wstępie. Mówiąc krótko: niektóre są martwe, bo pojedyncze, a inne, składane są jak teleskop.
Gdy używamy pierwszych, jesteśmy szablonowi i kołczejemy w poprawności. Lecz jeśli posłużymy się słowem kalejdoskopowym, znajdziemy się wśród barw, które nie są przedawnione, zastarzałe i passe, a nasza wyobraźnia uwolni się od stereotypów, przeniesie nas do krain zbudowanych z nowych zafrapowań, nowych pytań i nowych odpowiedzi, odsłoni przed nami las, rozarium, a nie tylko zwyrodniałe skupisko patyków.”

pozdrawiam
Po raz kolejny widzę, że Pana 'przekaz' jest inaczej odbierany niż by sobie Pan tego życzył, a to oznacza, nie że czytelnicy są 'głupi' i 'niekumaci' czy jak Pan napisał do Accattone 'bardzo niezabardzo idzie (im) czytanie ze zrozumieniem', tylko, że Pana wizja przedstawiona jest niezrozumiale lub z przesłaniem, które uderza w podstawy obecnej rzeczywistości.
Ja także zgadzam się z przedmówcami, że 'dzisiaj', które Pan opisuje nie różni się w kwestii degradacji społecznej. Kiedyś po prostu było to pewnie zatajane, z racji tego, że wtedy wszystko było generalizowane.
Pana przekaz jest taki, że poprzez krytykę obecnych czasów, bez wspominki krytyki 'kiedyś' lub dorzucenia pozytywów 'teraz', gloryfikuje Pan czasy, w których dorastały poprzednie pokolenia.
Mi się zawsze wydawało, że publicystyka powinna być jak najbardziej obiektywna. Pana jest daleka od tego.
A do tego umieszczając jej tyle, że zapełnia prawie cała stronę kusi Pan kolejnych czytelników do tego, by znów dowiedzieli się jacy są zdegradowani.
Namaste, Tygerski
Że tak nieadekwatnie wtrącę: wiesz Tyger, że moja mama, której opowiedziałam o tej pracy, powiedziała dokładnie to samo, co ty?
Tygerski

„Mi się zawsze wydawało, że publicystyka powinna być jak najbardziej obiektywna. Pana jest daleka od tego.”

Po pierwsze, nie zaczyna się zdania od „Mi”. Po drugie, mylisz się co do roli współczesnej publicystyki. NIE JEST OBIEKTYWNA, A JEST NIEZALEŻNA: wyraża tylko poglądy piszącego sprzeczne i niekiedy kontrowersyjne wobec sposobu widzenia i oceny rzeczywistości człowieka nazywanego adresatem, odbiorcą, czytelnikiem. Zadaniem publicysty jest opisanie zjawiska, a zadaniem czytelnika jest zastanowienie się nad nim. Tak odbiorca tekstu, jak piszący są indywidualistami, czyli SAMODZIELNIE interpretują otaczający świat i mają do tego prawo.

„A do tego umieszczając jej tyle, że zapełnia prawie cała stronę kusi Pan kolejnych czytelników do tego, by znów dowiedzieli się jacy są zdegradowani.”

Dobra, będę wklejał rzadziej, skoro drażni Cię ilość. Ale pozwól sobie powiedzieć, że nie są przeznaczone tylko dla Ciebie (nie jesteś pępkiem świata) i teksty wywołujące w Tobie niecnotliwe palpitacje, innym się widzą (sądząc po gwiazdkach).
Panowie Accattone, Tygierski i Owsianko, rozmowa zbliża się do kłótni. Czytelnicy wbrew pozorom mają swój rozum i są w stanie rozsądzić co o tekście myślą. Proszę więc uważać na argumenty.
Pozdrawiam serdecznie.
Panowie Owsianko i Tygerski, mam dość oglądania utarczek słownych, które ze sobą prowadzicie. Wyjaśnijcie sobie wszystko poprzez pw. Tu wypowiadamy się na temat tekstu, nie autorów i krytyków, tudzież użytkowników. Nie rozsądzam, kto zaczął, wiem za to, kto wasz spór zakończy. I jeśli nie będziecie to Wy, prywatnie, będę to Ja, publicznie.
A i ja się do tego kończenia dołożę.
Gorzki.
Metatron

Nie tylko Ty masz dosyć osobistych wycieczek, więc jakiś czas temu ogłosiliśmy polemiczny rozejm.

pozdrawiam
No cóż, zwykle tak bywa, że na kwestię wychowania inne spojrzenie mają Ci, którzy wychowują (bądź wychowali) i Ci, którzy są wychowywani. Pewnie będąc dzieckiem oburącz glosowałbym za wychowaniem bezstresowym - nie stawia wymagań, ograniczeń, kar, no to hulaj dusza, piekła nie ma.
Na szczęście nie byłem wychowywany bezstresowo, ta moda przywlekła się, bodaj ze Szwecji, dopiero w latach 70-tych.
Diagnoza Twoja, kumotrze Owsianko, jest w zasadzie słuszna, ino co z tego? Ileż ja już takich diagnoz się naczytałem i nasłuchałem. Świat się od nich na jotę nie zmienił, bo diagnoza, nawet najtrafniejsza, leczenia nie zastąpi.
A jak tu leczyć, gdy zacne grono uzdrowicieli nawet co do recepty dogadać się nie umie.
Stron: 1 2