Via Appia - Forum

Pełna wersja: Projekt Skorpion
Aktualnie przeglądasz uproszczoną wersję forum. Kliknij tutaj, by zobaczyć wersję z pełnym formatowaniem.
Tja, nazwa może kiczowa, ale to dlatego, że wymyślona na poczekaniu ;c

Opowiadanie jest w realiach C&C Wojny o Tyberium dlatego też wyjaśnie co nieco ;3



GDI - Grupa antyterrorystyczna (taka na większą skale) powołana przez ONZ
Bractwo NOD - Organizacja terrorystyczna dowodzona przez Kane'a

1'st rozdział

Stoje zamyślony wśród kompanów. Wokoło słychać strzały, krzyki umierających ludzi, wybuchy granatów.
-Stone rusz się!
Usłyszałem krzyk porucznika po czym natychmiast sie "wybudziłem". Coraz większa ilość GDI przybywała z obroną,a my padaliśmy jak muchy. Porucznik Greg podbiegł do mnie starając sie nie wychylać zza osłony.
-John wiesz co jest priorytetem naszej misji?
-Tak, sir. Mamy odciągać uwage GDI od szpiegów którzy mają zinfiltrować baze.
-Mniej więcej, tak czy inaczej musze ci o czymś powiedzieć.
-Tak, sir?
-Siedzimy tu bez celu, oddział który miał sie dostać do bazy szlak trafił.
-Co w związku z tym?
-Weźmiesz ze sobą Spyke'a i Ghost, następnie postaracie sie obejść ten posterunek i dostać do bazy po czym zdobyć te dane o które od początku chodziło
-Dlaczego akurat ja?
-Jesteś jednym z najporządniejszych żołnierzy wśród tej bandy nowicjuszy, dwójka o której ci wspomniałem też powinna sobie poradzić.
-Tak jest sir, nie zawiode Kane'a!
Nie miałem zamiaru odmawiać. Chociaż to dziwne, że akurat w takiej sytuacji porucznik potrzebował mnie. Tak czy inaczej nie moge zawieść Bractwa. Poruszałem się po okopach.
-Kurwa granat!
Po tych słowach natychmiast zrobiłem unik, troche za późno. Przez chwile słyszałem huk, wstałem, otrzepałem się i po kilku minutach szukałem dalej. W końcu dotarłem do Ghosta który strzelał w strone bunkrów GDI.
-Słuchaj, potrzebuje cie.
-Mnie? A w czym?
Ghost na chwile przestał strzelać i kucnął za osłoną.
-Jesteś specem od komputerów. Znasz nasze cele tej misji i oddziału który miał zdobyć jakieś informacje z komputera GDI?
-No w sumie tak, a co?
-...Oni...zginęli...
-Więc po co tu kurwa siedzimy?! - Ghost zaczął mówić zdenerwowanym głosem.
-Porucznik kazał mi wziąść ciebie i Spyke'a, a potem dokończyć to czego nie zdążyli oni.
-W trójke mamy sie dostać do bazy która jest przepełniona żołnierzami?
-Coraz większa ich ilość przybywa tutaj, chyba domyślili się, że to była jedyna drużyna.
-No dobra, to idziemy po Spyke'a.
Idąc po niego po drodze co jakiś czas wychylaliśmy się i oddawaliśmy kilka strzałów w kierunku wroga, lecz nie za często żeby nas nie zranili. Kiedy dotarliśmy do miejsca ostatniego z trójki wybranych przez porucznika nagle na pole bitwy wkroczyły mechy Wolverine. Zaczęły czyścić okopy w zastraszającym tempie.
-Nie martwcie sie nimi... postaram się załatwić wsparcie lotnicze... - Porucznik odezwał się przez radio
Zbliżając się do Spyke'a zauważyliśmy Wolverine'y które zaczęły celować w jego kierunku.
-Uważaj! - krzyknąłem
Lecz zrobiłem to za późno. Żołnierz ledwo odwrócił się w naszą strone i już został podziurawiony przez mecha. Nie było czasu na rozpacz, mieliśmy zadanie do wykonania. Po jakimś czasie udało nam się oddalić od okopów po czym zdałem raport Porucznikowi.
-Udało się, jesteśmy dość niedaleko bazy. Niestety Spyke nie żyje.
-Musicie wykonać zadanie. Wezwałem już lotnictwo, będą tu za jakiś cza... aaa!
Nagle usłyszeliśmy przez radio strzały, jedyne co przyszło mi na myśl to Wolverine'y... Popatrzyłem chwilę na Ghost'a. Nie wyglądał na takiego co sie boi. To dobrze, myślałem, że tacy jak on leją w gacie na widok pierwszego lepszego mecha bojowego. Musieliśmy sie sprężać. Im więcej ofiar wśród NOD'ów tym mniej czasu na dostanie się do bazy przed stacjonującymi przy okopach GDI. Byliśmy niedaleko wejścia do bazy.
-Żałosne, niby takie poważne rzeczy tam trzymają, a jak przyjdzie co do czego to nawet bramy nie pilnują. - zaczął Ghost
-Lepiej dla nas. - odpowiedziałem.
Byliśmy już w bazie. Tam było troche inaczej, patrolował tam niewielki oddział wroga, prawdopodobnie jacyś nowicjusze którzy bali sie wyjść na wojne.
-Atakujemy ? - spytał Ghost który na widok GDI zawsze robił sie zdenerwowany
-Nie, co jak wróg połączy sie z bazą i nie dostanie odpowiedzi? Lepiej ominąć.
-W sumie racja.
Omijaliśmy coraz więcej oddziałow.
-Skąd ich tu kurwa tylu? - spytał zdziwionym głosem Ghost
-Sam sie dziwie, dużo ich było przy bunkrach, a z tych tutaj starczyłaby połowa tego co jest tam.
Zaczęły sie schody. Niby słabo chroniona baza a Ghostowi udało sie uruchomić alarm. Na poziomie po którym zaczęliśmy się poruszać było kilka kamer. Pech trafił, że mój towarzysz został przez jedną zauważony. Zaczęliśmy na ślepo uciekać po drodze słysząc komputer krzyczący "Alarm, wrogowie na poziomie 2!" Po drodze trafiliśmy na trzyosobowy oddział GDI uzbrojonych w karabiny maszynowe. Spec od komputerów zareagował szybko strzelając kilkakrotnie w ich kierunku co spowodowało ich nagłą śmierć. Uciekając dalej zastanawialiśmy się co zrobić żeby ominąć oddziały i dostać się do komputera z którego mieliśmy wziąść dane. Przy okazji zastanawiałem się co konkretnie mamy pograć z ich komputerów. Ghost w czasie ucieczki zatrzymał się na chwile przy drzwiach obok których pisało "Nieupoważnionym wstęp wzbroniony". Drzwi były zamknięte, ale nie przeszkodziło nam to w wyważeniu ich. Szkoda, że nie pomyśleliśmy wcześniej o konsekwencjach tego czynu. W pokoju znajdowało się dwóch uzbrojonych w strzelby żołnierzy GDI. Ghost rzucił się na jednego i porządnym sierpowym ogłuszył. Ja w tym czasie rozbroiłem drugiego żołnierza i wdałem się z nim w bójke. Nie był słaby, kilka razy udało mu sie skontrować moje ciosy przez co i mi się dostało. Kiedy spróbował mnie zaatakować zrobiłem unik, a informatyk rozwalił mu czaszke strzałem z strzelby obalonego wcześniej przez niego wroga. Udało nam się dostać do komputera, Ghost zaczął zgrywać dane na przenośny dysk.
-Skąd to masz? - spytałem troche zdziwiony
-Jestem specem w tego typu sprawach - uśmiechnął sie - takim jak ja dają zawsze takie zabawki.
Kiedy ściąganie danych dobiegło końca stało się najgorsze. Strażnik owego pomieszczenia który został tylko obezwładniony wstał i zastrzelił Ghost'a strzelbą, mnie nie dał rady, kiedy przeładował nabój wyjąłem pistolet z kabury i strzeliłem mu dwa razy w głowe. Siadłem obok konającego przyjaciela.
-Wytrzymasz... za niedługo będzie tutaj lotnictwo.
-Ha! A to ci dobre, nawet w takich chwilach potrafisz żartować - kaszlnął z bólu - kto by sie nami przejął ? Przylecą zrównają pole z ziemią wezmą dane i wrócą. Tacy jak ja ich nie interesują.
-Zarówno my jak i oni należymy do Bractwa NOD. Przybędą tu i cie uratują.
-Nie wiem czy zdążą, nawet jakby chcieli, a teraz weź to i uciekaj.
Kiedy Ghost skończył mówić zamknął oczy i opuścił głowe. Nie było mi lekko.
-Halo... tu oddział ratunkowy... przybyliśmy najszybciej jak sie dało... podajcie swoje dane i współrzędne... - odezwało się radio
-John Stone, jestem w bazie wroga, zdobyłem dane z ich komputera.
-Doskonale... wysyłamy po was wsparcie... nie wychylajcie sie... będzie gorąco...

Tego samego dnia, w głównej bazie NOD

-Zdobyliśmy te dane. - powiedział dówódca oddziału ratunkowego
-Świetnie. Prześlijcie mi je na dysk. - odezwał się Kane, przywódca Bractwa NOD
Nagle od sali wbiegła kobieta w stroju naukowca.
-Sir, jesteśmy gotowi do rozpoczęcia Projektu Skorpion.
-Ale...? - odpowiedział Kane
-Nie mamy nikogo kto mógłby stać się obiektem tego projektu.
-Wracając do tych danych, kto je odzyskał? - Przywódca NOD'ów zwrócił się ponownie do dowódcy oddziału.
-Jakiś żołnierz, nazywał się Jo... Josh... John! Tak, John Stone. Dostał się do bazy z informatykiem kiedy GDI atakowało wojska stacjonujące przy bunkrach.
-Przyślijcie mi go. A co do ciebie, powiedz naukowcom, że Projekt Skorpion za niedługo rozpoczniemy z odpowiednim objektem. - ostatnie zdanie skierował do naukowca po czym siadł na fotelu i zaczął przeglądać komputer.
-Tak jest sir! - Odpowiedzieli mu po czym odeszli.

2'nd rozdział

Baza NOD w Seattle

Siedziałem w koszarach i spoglądałem na szafki poległych. Nie potrafiłem w sobie stłumić złości. Wśród tych którzy oddali życie za Bractwo znalazł się nawet Porucznik Greg. Nie wiedziałem, że skończy akurat tak, myślałem, że będzie to jakaś większa bitwa, a tu chodziło o jakieś dane... Nie mogłem dłużej tak siedzieć, wyszedłem z koszar. Spacerując po bazie zauważyłem lecący helikopter, helikopter bractwa. Nie przejąłem sie tym, pewnie przylecieli do dowódcy bazy. Jakieś kilka minut później podszedł do mnie ubrany w garnitur człwoiek któremu towarzyszyło dwóch żołnierzy z pancerzami przypominającymi elitarny oddział Czarnej Dłoni.
-Lecisz z nami Stone. - rzekł do mnie dziwnym głosem
-Ja? Ale gdzie?
-Kane kazał mi po ciebie przylecieć. - odpowiedział po czym odwrócił się i zaczął iść w kierunku lotniska - Idziesz?
Nie odezwałem się, po prostu zacząłem iść razem z nim. Kiedy już znaleźliśmy sie w helikopterze zagadałem do niego.
-Po co Kane chce żebym do niego leciał?
-Dowiesz sie na miejscu.
-Niecodziennie przylatują po mnie tacy jak ty.
-Wiem - zaśmiał sie - sam należe do Czarnej Dłoni.
Powiedział po czym pokazał mi amulet na którym widniał znak elity bractwa.
-A oni? Jaki mają w tym udział? - Wskazałem na żołnierzy z którymi przybył tenże człowiek
-Wolałem nie mówić otwarcie dowódcy tamtej jakże wielkiej bazie kim jestem - znowu sie zaśmiał - uwierz mi, nie zawsze przyjmują nas z otwartymi ramionami
-Dlaczego?
-Niektórzy myślą, że jesteśmy tylko żołnierzami, a tak na prawde wielu z nas zajmuje sie również dyplomacją. Tacy jak tamten człowiek żyją jedynie swoją bazą, a zdanie o takich jak ja tworzą przez plotki.
-Dlaczego akurat ty po mnie przyleciałeś skoro jest wielu innych nie żołnierzy, a tego typu pracowników?
-Ciągle pytasz... - westchnął - w sumie to moge ci powiedzieć. Zostałeś wybrany do pewnego projektu, dlaczego akurat ty ci nie powiem, a przyleciałem bo jestem jednym z zarządzających tymże projektem. Skończmy już rozmowe.

2 godziny później

Widziałem już baze z oddali, wyglądała jak forteca, otoczona wysokim betonowym murem, a przy wejściu frontowym było chyba z 10 działek laserowych. Zastanawiałem się ile prądu mogą zużywać takie ilości wieżyczek. Byliśmy już coraz bliżej. Ku mojemu zdziwieniu nie było tam wielu strażników, większość stanowiły mechy bojowe. Nigdy w całym moim życiu nie widziałem takiego na oczy. Ze szkolenia domyślilem sie, że to Awatary, potężne maszyny które potrafią wykorzystywać atuty innych pojazdów bractwa żeby sie wzmocnić. Byliśmy już nad lotniskiem które znajdowało się na dachu fortecy Kane'a. Kiedy wylądowaliśmy przywitała nas kobieta w białym fartuchu ze znakiem NOD, szybko domyśliłem sie, że to jakiś naukowiec. Kilka kroków od lotniska kobieta kazała nam sie zatrzymać i w tej samej chwili zaczęliśmy zjeżdżać jak w windzie na dół do fortecy. Kiedy byliśmy na parterze prowadzący nas naukowiec zatrzymał się przed ścianą po czym potwierdził głosem swoją tożsamość. Ściana zaczęła sie rozsuwać i po chwili znaleźliśmy się po drugiej stronie. Szliśmy długim korytarzem po drodze mijając wiele drzwi. Nie przejmowałem sie co było za nimi, szedłem dalej. w końcu dotarliśmy do końca korytarza. Były tam drzwi nad którymi pisało "Projekt Skorpion". Poczułem sie dziwnie, ale pewnie wszedłem do pomieszczenia które otworzył naukowiec. Kiedy już tam byłem poczułem sie dość dziwnie, była tam pewna "komora" która pomieściła by spokojnie dorosłego człowieka, a także kila innych labolatoryjnych przedmiotów i komputerów. Przed komorą stał człowiek totalnie łysy, szybko domyśliłem się kto to. Odwrócił sie i podszedł do mnie.
-Witaj - uścisnął mi dłoń
-Witam. Chciałbym się dowiedzieć do czego mnie tu potrzebujecie.
Kane zaśmiał się - Albert nie tłumaczyłes mu po co został tu wezwany? - pytanie skierował do człowieka w garniturze
-Owszem, tłumaczyłem mu, że został przez ciebie wybrany do projektu.
-Tak tak, ale o co chodzi w tym projekcie? - spytałem troche zirytowany
-Wszystkiego sie dowiesz kiedy faza pierwsza dobiegnie końca. - odpowiedział dowódca bractwa
-Prosze chociaż o odpowiedź na czym polega ten projekt - naciskałem bojąc sie o konsekwencje swojej ciekawości
-Uparty! - zaśmiał sie w kierunku Alberta - coraz gorzej idzie bractwu i tego sie nie da ukryć, potrzebujemy kogoś kto podniesie morale żołnierzy, a także sam przyłoży sie do zwycięstwa NOD'u.
-Ale dlaczego JA?! Jest wielu świetnych żołnierzy których moglibyście wybrać, chociażby Czarna Dłoń. To elita i chluba bractwa.
-Szpiedzy którym nie powiodło sie w twojej ostatniej misji też należeli do elity, a polegli. Za to ty wykonałeś za nich to zadanie.
-Nie byłem jedyny, pomogło mi wielu doświadczonych żołnierzy.
-Tak, to prawda. Na zawsze pozostaną w pamięci, ale liczy się dzień dzisiejszy. Potrzebujemy cie, ale nie w tej formie w jakiej jesteś teraz. Dlatego też zebrałem najlepszych naukowców bractwa i kazałem im rozpocząć prace nad Projektem Skorpion który udało im sie ukończyć w niecałe 2 lata.
-Rozumiem i widze, że zbytniego wyboru nie mam, ale co masz na myśli, mówiąc nie w tej formie.
-Przyjdź tu za godzine, niezbędne do sukcesu są nam jeszcze niewielkie zmiany. Pokój w którym możesz sie odprężyć znajdziesz w fortecy na pierwszym piętrze. Zaprowadzi cie tam Katy, naukowiec z którym tu przyszliście.
-Dobrze - odpowiedziałem po czym wyszedłem razem z Katy.

1 godzine później

Wróciłem do labolatorium.
-Jestem gotowy. - powiedziałem Kane'owi
-Doskonale, rozpoczynamy faze pierwszą.

3'rd rozdział

Labolatorium Projektu Skorpion w fortecy Kane'a

Naukowcy otworzyli komore, a ja powolnym krokiem wszedłem do niej rozmyślając jak to sie wszystko skończy. Nie wiedziałem o projekcie nic, poza faktem iż nie jestem przydatny w obecnej formie co również dało mi wiele do myślenia. Kiedy drzwi do komory zostały zamknięte usłyszałem tylko słowa jednego z naukowców który kazał podać mi jakiś środek i zasnąłem... Może i spałem, ale czułem straszny ból. Czułem sie jakby ktoś wypełniał moje ciało czymś bardzo żrącym, jakby kwasem.

4 godziny później

-Zaczyna mutować - powiedział jeden z naukowców
Nagle sie wybudziłem, zacząłem potężnie krzyczeć z bólu i zacząłem szarpać sie rękami.
-Co sie ze mną dzieje?!
Nie usłyszałem odpowiedzi, widziałem przez niewielki otwór w komorze wbiegającego Alberta który krzyknął do naukowca żeby zwiększyli dawke środku usypiającego. Szybko zapadłem w sen, lecz ból pozostał.

2 tygodnie później

-Aaa, budzi sie pan panie Stone. - odezwał sie Kane
-Co sie ze mną kurwa działo?!
-Spokojnie, nie skończyliśmy jeszcze fazy pierwszej - zaśmiał sie
-Więc dlaczego mnie obudziliście?
-Było to niezbędne do spisania zmian jakie u pana zaszły, nie czuje zapewne pan jeszcze żadnych "nowych" części ciała dlatego też będziemy musieli kontynuuować.
Jakieś 30 minut później przyszedł Albert.
-Wszystko gotowe, możemy...
-Aaa! Moja głowa! - tutaj przerwałem mu potężnym krzykiem spowodowanym bólem głowy
-Uśpijcie go. Kontynuujemy faze pierwszą.

Tydzień później

Znowu mnie wybudzili, nawet nie pytałem po co. Kane'a nie było w labolatorium, za to była Katy, ten naukowiec który przyprowadził mnie tu z Albertem pierwszego dnia. Pisała coś na komputerze, innych naukowców również nie było.
-Możesz mi wytłumaczyć o co w tym wszystkim chodzi? - zwróciłem sie do niej, oderwała sie od pisania
-Kane prawdopodobnie urwałby mi głowe.
-I tak sie dowiem o co w tym wszystkim chodzi, a ty możesz po prostu przyśpieszyć ten proces doinformowując mnie.
-Nie jest to moim obowiązkiem.
-Może gdybym sie dowiedział chociaż troche mógłbym wam jakoś pomóc w przebiegu całej tej pierwszej fazy.
-Wszystko czego potrzebujemy do zrealizowania celu mamy tutaj.
-Ehh... co ty byś zrobiła jakbyś to ty miała być objektem projektu o którym nic nie wiesz.
Nie odpowiedziała. Byłem jak zwykle zdenerwowany faktem, że nikt nie chce mi nic powiedzieć. Nie usypiali mnie już. Minęła godzina, a ja dalej tkwiłem w komorze, od czasu do czasu atakował mnie krótki ból głowy. Katy twierdziła, że to nic poważnego. W końcu wyszła z labolatorium. Po jakimś czasie przyszedł Albert, Kane i grupa naukowców. Dowódca bractwa podszedł do komory z Albertem, a naukowcy zajęli sie czymś przy komputerach i narzędziach labolatoryjnych.
-Czujesz sie jakoś inaczej niż 3 tygodnie temu? - spytał Mesjasz
-Nie
Widocznie zdenerwowałem tym Kane'a bo odszedł od komory i zaczął mamrotać coś pod nosem.
-Obudzisz sie jutro
Powiedział po czym rozkazał naukowcom zaaplikować mi środek usypiający. Po minionym dniu obudzili mnie. Czułem sie bardzo dziwnie. Wydawało mi sie, że w okolicy kości ogonowej czymś ruszam... jakby ogonem. Naukowcy wreszcie otworzyli komore z której padłem na ziemie z powodu utraty chwilowego czucia w rękach i nogach. Kiedy wstałem poczułem w sobie potężną siłe, a tam gdzie przedtem czułem sie jakbym miał ogon znajdował sie on na prawde. Wykonywałem nim kontrolowane wolne ruchy. Moje ciało pokrywały też zielone blizny o ile można to było nazwać bliznami.
-A więc na tym polegał Projekt Skorpion? - powiedziałem do otaczających mnie naukowców którzy wyglądali na zdumionych.
-Brawo! - do labolatorium wszedł Kane klaszcząc - mutacja przebiegła pomyślnie, nie wiedziałem, że będziemy w stanie zrobić takiego super żołnierza
-Nie mogliście od razu powiedzieć, że chcecie zrobić ze mnie mutanta?
-Nie, bardzo możliwy był zgon podczas fazy pierwszej dlatego też woleliśmy nie mówić ci prawdy żebyś nie poczuł sie zestresowany lub jakoś źle wpłynął na przebieg całego procesu.
Poruszyłem znowu swoim ogonem, nie byłem zdenerwowany, byłem ucieszony.
-Spokojnie z tym ogonem, nie jesteś jakimś mutantem z dodatkiem. To twoja kolejna zaleta która ujawniła sie w drugim tygodniu. Ten ogon działa jak miotacz Tyberium, tyle z tego, że to nie nadaje sie do przerobu na surowiec bo jest niestabilne, za to działa jak żrący kwas.
-Co teraz? - spytałem zafascynowany
-Zabierzemy cie na dolny pokład, tam jest przygotowana sala i coś specjalnego.
-Sir, myśle, że powinniśmy mu powiedzieć - powiedział Albert do Kane'a niespokojnym głosem.
-... - Mesjasz westchnął - John, twoja baza została zaatakowana przez liczne oddziały GDI, tamci nie mieli szans. Miałem zamiar ci powiedzieć, lecz wolałem żebyś oswoił sie ze swoim nowym ciałem.
Radość która wcześniej mnie przepełniała została spalona przez gniew i chęć zemsty. Z nerwów zamachnąłem potężnie ogonem przez co ucierpiał jeden z naukowców odlatując na krótki dystans, zaczął jęczeć z bólu.
-Spokojnie John! Będziesz miał jeszcze okazje do zrewanżowania sie. - tymi słowami przywódca NOD'u uspokoił mnie lecz była we mnie jeszcze iskra złości - a teraz chodź
Wyszedłem pierwszy raz od trzech tygodni z labolatorium, udaliśmy sie do jakiejś windy która spokojnie pomieściłaby z dziesięć osób, Albert który był z nami uruchomił winde i zaczęliśmy zjeżdżać na dół. Winda zatrzymała sie, a my wyszliśmy. Przeszliśmy troche po czym znaleźliśmy sie przed wejściem do wielkiej sali. Mesjasz i Albert skorzystali z drzwi obok które prowadziły do niewielkiego pomieszczenia odgrodzonego od sali szybą. W całej sali było kilka manekinów więc szybko domyśliłem sie, że będę musiał poćwiczyć. Na początek zwykły cios. No może nie taki zwykły, uderzyłem manekina z taką siłą, że przebiłem go na wylot. Drugiego przymocowanego stalowym prętem do podłoża dosłownie wyrwałem, został po nim tylko pręt. Kane odezwał sie do mnie przez interkom i kazał wykorzystać ogon. "Namierzyłem" manekina i plunąłem w niego ciekłą zielono-czarną substancją która zeżarła go w kilka sekund. Kane ponownie użył interkomu aby poinformować mnie, że częste korzystanie z ogona będzie mnie osłabiało co dało mi wiele do myślenia. Powiedział jeszcze żebym zostawił reszte manekinów i podszedł do dużej żelaznej szafy. Kiedy otworzył ją przyciskiem w pokoju za szybą moim oczom ukazała sie zbroja która jak powiedział Mesjasz od teraz należała do mnie. Była czerwona, ale niektóre elementy były też czarne. Na korpusie z tyłu widniał znak NOD i część poświęcona ogonowi. Kiedy już sie w nią uzbroiłem nacisnąłem niewielki przycisk który znajdował sie niedaleko skroni od hełmu który okrywał tylko tylnią część głowy. Gdy już go przycisnąłem hełm uzupełnił sie również o maske która rozzsuwała sie powoli od czoła w dół. Na sale wszedł Albert i podał mi swój pistolet karząc z samego końca pomieszczenia trafić w głowe manekina. Myślałem, że nie dam sobie rady, ale maska była wyposażona również w coś w rodzaju lunety która przybliżyła mi cel i pozwoliła go swobodnie zdjąć. Byłoby to trudniejsze gdyby nie celownik laserowy zamontowany u podstawy pistoletu. Po wykonanym zadaniu oddałem Albertowi jego broń po czym wyszliśmy z sali. Za drzwiami czekał Kane.
-Gratuluje Skorpionie, faza druga dobiegła końca.

4'th rozdział

Forteca Kane'a

Przemierzaliśmy z Kane'm korytarze dolnych poziomów, po drodze zobaczyłem odbicie swojej twarzy w szklanej ścianie. Praktycznie nic nie zmieniło się przez mutacje poza tym, że zzieleniały mi źrenice, kolor był bardzo intensywny. Szliśmy dalej aż w końcu dotarliśmy do windy. Kiedy byliśmy już w fortecy poszedłem z Mesjaszem do jego sali, a Albert poszedł do jakiejś kwatery.
-Jest jeszcze jedna, bardzo istotna faza - powiedział mi
-Jaka? - spytałem myśląc, że to już koniec
-Faza trzecia polega na sprawdzeniu twoich umiejętności w prawdziwej walce. Dlatego też polecisz do obozu niedaleko twojej starej bazy, niedawno skontaktowali sie z nami stamtąd.
-Tak? Przeżył ktoś?
-Tego nie wiem, ty dowiesz sie lecąc tam. Idź do Alberta, jest w kwaterze dowodzeniowej Czarnej Dłoni w zachodnim skrzydle fortecy.
Tak też zrobiłem, troche sie nachodziłem szukając tej sali, ale w końcu ją znalazłem.
-Witaj, miałem do ciebie przyjść w sprawie obozu niedaleko mojej starej bazy.
-Tak, kilka dni temu połączyli sie z nami, prosili o posiłki i twierdzili, że GDI nie wiedzą jeszcze nic o ich bazie. Ile w tym prawdy nie wiem, ale za to wiem, że powinieneś sie tam udać. Przydziele ci dziesięciu żołnierzy Czarnej Dłoni. Za jakieś 30 minut przyjdź na dach fortecy.
Przez 30 minut nie zajmowałem sie niczym zbytnio, chodziłem po fortecy od czasu do czasu myśląc jak sie skończy ta faza trzecia. To od niej przecież zależy sukces całego projektu. Kiedy już udałem sie na dach dojrzałem tam dziesiątke ludzi ubranych w pancerze zdobione logiem Czarnej Dłoni. Przed nimi stał Albert i tłumaczył im coś. Zbliżyłem sie na odpowiedni dystans nie przeszkadzając mu.
-Prosze, a oto wasz nowy dowódca o którym wam wspominałem - wskazał na mnie
-Jesteśmy na twoje rozkazy - odezwał sie głośno mój nowy oddział
-Myśle, że powinniśmy już lecieć - powiedziałem Albertowi
Ten nie odpowiedział, wrócił windą na dół. Ja razem z Czarną Dłonią poszliśmy do transportowca który na nas czekał. Odlecieliśmy. Od trzech tygodni nie miałem w rękach broni poza tym pistoletem podczas fazy drugiej, a teraz mam poprowadzić tą dziesiątke i tamtych niedobitków do wojny o baze pełną GDI. Całkiem ciekawa perspektywa. Zaraz po starcie przez interkom odezwał sie Albert.
-Nie wiem dokładnie czego możesz sie spodziewać po tamtym obozie. Dawno sie z nami kontaktowali, a to czy nikt ich nie wykrył jak już mówiłem nie jest w stu procentach potwierdzone, także uważaj na siebie i na swój oddział.
Nieźle, nie mieli kontaktu z tą bazą ani wczoraj ani dzisiaj i wysyłają mnie na ślepo. Pozostaje tylko czekać aż będziemy na miejscu.

4 godziny później

Jesteśmy na miejscu... transportowiec ze względu na swój rozmiar wrócił do bazy i tak nie miałem zbytniego wyboru. Musiało nam sie udać. Baza nie była idealna, ale widziałem bazy w gorszym stanie. Prosto z miejsca lądowania udałem sie z Czarną Dłonią do budynku przypominającego kwatere. W sumie to dobrze, że sie tak ubezpieczają w razie ataku, chociaż wątpie, że byli przygotowani na aż taki atak. Prognozy Alberta sprawdziły sie, strażnicy pilnujący wejścia do pokoju dowódcy nie chcieli nas wpuścić. Moim priorytetem było ogarnąć ten burdel więc popchnąłem żołnierza który mi sie wygrażał, a kiedy drugi zaczął strzelać przebiłem jego tors ogonem. Sam dowódca też nie przywitał nas chlebem i solą. Przez 4 minuty tłumaczyłem mu, że chcemy mu pomóc, a on stał z pistoletem wycelowanym w moją strone.
-Nie rozumiesz, że jesteśmy tu żeby pomóc?!
-Tak, jasne. A co zrobiliście z moimi strażnikami?
-Zaczął do mnie strzelać tylko dla tego, że przewróciłem jego kolege. Szlachetny czyn nieprawdaż?
Facet wyglądał na przestraszonego, schował broń do kabury.
-No do...dobra. Nie mam zamiaru sprzeciwiać sie komukolwiek, a już na pewno nie komuś z misją od Kane'a.
-To świetnie. Chciałbym ci też ogłosić iż przejmuje dowodzenie nad bazą.
-Co? Nie możesz tak po prostu wchodzić tu zabijać mojego strażnika i do tego przywłaszczać sobie dowództwo.
-W takim razie rozwiążemy to tak, ja zaraz skontaktuje sie z dowódctwem które przyśle mi transport, a ty poprowadzisz tych swoich żołnierzy do walki o odzyskanie bazy.
-Przekonałeś mnie...
-Oczywiście bardziej w dowództwie chodzi mi o żołnierzy, daj mi ich spis.
-Czekaj, gdzieś tu jest - zaczął szukać spisu w jakichś szufladach, w końcu to zwykły obóz - jest! Prosze, oto ona
Wręczył mi liste na której widniało 94 nazwisk z czego 61 było wykreślonych, a obok nich pisało "Nie żyje". To już była przesada, miałem z 33 osobami przeprowadzić rebelie?!
-Gdzie jest urządzenie którym kontaktowaliście sie z fortecą?
-W pokoju obok mamy komputery - odpowiedział - a tak w ogóle to jestem Edward - dodał po chwili
Szybko połączyłem sie z Albertem, chociaż tutaj mieli porządny sprzęt.
-Tak Skorpionie?
-Co to kurwa ma znaczyć? Mam z 42 osobami podbić baze wroga?!
-Nie podali nam szczegółowych informacji na temat stanu swoich ludzi dlatego też nie miej do mnie pretensji, jutro postaram sie wysłać jakieś wsparcie lotnicze i żołnierzy.
-Dobra, udamy sie na spoczynek, a ty postaraj sie coś załatwić.
Rozłączyłem sie i wróciłem do Ed'a żeby spytać gdzie moge przenocować z moim oddziałem. Powiedział, że w koszarach jest dużo miejsc. Nie dziwie sie, z 96 zostało im tylko 32 żołnierzy bo jednego sam sie pozbyłem... Miałem koszmary. To dziwne, przez całe trzy tygodnie z kilkoma przerwami nic mi sie nie śniło, a dzisiaj... Śnił mi sie jakiś rój robali i dziwny stwór poruszający sie na czterech odnóżach. Jego ciało świeciło na fioletowo. Noc szybko minęła. Wstałem wypoczęty, wyszedłem przed koszary i byłem chyba jedynym który tak wcześnie wstał. Przechadzałem sie po obozie rozmyślając nad taktyktą. Wreszcie wstało kilku żołnierzy z bazy. Patrzyli na mnie niechętnie, wydawało mi sie, że czuli odraze. Nie wiem dlaczego. Byłem jednym z nich, żołnierzem NOD. Coraz więcej osób zaczęło sie budzić. Wina leżała pewnie w dźwięku zbliżających sie dwóch transportowców, czterech helikopterów zwiadowczych Jad i dwóch bombowcach Vertigo. Transportowce były przepełnione żołnierzami NOD wymieszanymi z oddziałami Czarnej Dłoni. Kilka godzin później zebrałem wszystkich na placu przed budynkiem Edwarda. Byli wśród nich też oczywiście piloci. Moja taktyka może była mało oryginalna za to skuteczna.
-Bombowce zajmą sie elektrowniami wówczas gdy Jad będą ich osłaniać. Kiedy w bazie zabraknie prądu i wszystkie obrony padną wkroczymy my i podzielimy sie na dwa oddziały. Ja i Czarna Dłoń zaatakujemy fabryke pojazdów, a także je same. Wy zajmiecie sie koszarami i piechotą. Wszystko jasne?
-Tak jest sir!

Przejęta baza NOD w Seattle

Byliśmy już na miejscu, na mój rozkaz miała zacząć sie impreza. Nie widziałem żadnych poważniejszych oddziałow na zewnątrz bazy z miejsca w którym sie ukryliśmy. Prawdopodobnie wszyscy byli jeszcze w koszarach.
-Ruszać sie lotnictwo! - powiedziałem przez radio i wtedy rozpętała sie wojna
Zaletą bombowców był system maskujący który dezaktywował sie dopiero przy zrzuceniu bomb. Przepięknie to wyglądało, generatory wybuchały jak balony przebite igłą, kiedy większość z elektrowni padła wydałem rozkaz przez radio.
-Piechota ruszamy!
Naprzeciw nam wybiegło kilka mechów Wolverine, zajęła sie nimi Czarna Dłoń. Okazało sie, że potrafie też wysoko skakać, szybko wykorzystałem tą zalete i skoczyłem na jednego z mechów. Ten może i miał twardy pancerz i szybe przez którą na nas patrzył, ale wystarczyło jedno porządne wbicie moim ogonem, wypłynęło z niego na pilota mecha dużo płynnego tyberium które w kilka sekund go zabiło, a sama maszyna padła. Elita również nie miała problemów z przebiciem sie przez szyby, strzelali powalając kolejne mechy przyczyniając sie tym do zwycięstwa bractwa. Pozostali żołnierze z drugiego oddziału też sie nie obijali, dostali sie szybko do koszar i dzielnie walczyli z znajdującymi sie tam GDI. Jeden bombowiec został strącony przez oddział rakietowy na wieżach, ale tym szybko zajęły sie helikoptery Jad. Wykorzystując swoją skoczność i szybkość starałem sie dojść do miejsca w którym przebywał dowódca tegoż oddziału który przejął ową baze. Plany pokrzyżował mi ogromny mech Tytan który stanął na mojej drodze i strzelił we mnie ze swojego działa. Częściowo udało mi sie uniknąć strzału, lecz promień rażenia był na tyle duży, że oberwałem. Vertigo próbował zniszczyć Tytana, niestety przeszkodził mu w tym kolejny oddział rakietowy który został zdjęty przez Jad... za późno. Mech szykował już kolejny strzał. Ja zdążyłem już w tym czasie wstać starając sie nie myśląc o bólu. Ograniczał on moją szybkość i ciężej było mi wskoczyć na tak dużego mecha dlatego też miałem zamiar sie po nim wspiąć i zrobić tak jak z Wolverine'm. W tym samym momencie kiedy biegłem w strone Tytana z budynku nieopodal mnie wyszedł niewielki oddział piechoty GDI. Nie miałem zbyt wiele czasu do myślenia, musiałem zadziałać. Po jednej stronie oddział piechoty, a po drugiej wielki mech który zaraz miał oddać kolejny strzał. Na pole bitwy wbiegło kilku żołnierzy z oddziału dowodzonego przez Edwarda i szybko zajęli sie piechotą wroga. Korzystając z okazji ruszyłem na mecha i kiedy byłem już blisko starałem sie wybić jak najwyżej. Wskoczyłem na jego plecy i zacząłem sie wspinać kiedy byłem na głowie Tytana wbiłem ogon w strone szyby która spoglądała na wojaków bractwa i pozbyłem sie dowodzącego mechem człowieka. Zapomniałem o ostrzeżeniu w sprawie tyberium w ogonie przez co zleciałem z mecha i zemdlałem. Po jakimś czasie ocucił mnie jeden z żołnierzy oddziału którym dowodziłem ja.
-Dzięki, byliście już w budynku zarządzających bazą?
-Nie sir. Mamy sie tam udać?
-Nie, nie trzeba. Sam sie tym zajme
Zerwałem sie w strone budynku. Kiedy już w nim byłem w droge weszło mi kilku mężnych GDI którzy szybko padali. Dotarłem do siedziby dowódcy lecz nikogo tam nie znalazłem. Znalazłem za to niewielki pikający przedmiot przez który zacząłem jak najszybciej uciekać. Wyskoczyłem potężnie przed siebie kiedy znajdowałem sie przed budynkiem główno-dowodzących. Wybuch bomby wywalił mnie z jeszcze większą siłą, ale zamiast wylądować zryłem ziemie plecami. Czegoś takiego nie spodziewałem sie po GDI. Chociaż tyle z tego, że udało nam sie odbić wspólnie baze a faza trzecia dobiegła końca. Gdy wróciliśmy do obozu połączyłem sie z Albertem.
-Udało nam sie odbić baze, przekaż Kane'owi, że faza trzecia dobiegła końca
-Kto dowodził tamtymi GDI?
-Nie wiem... udało mu sie uciec, a w siedzibie zostawił bombe dlatego też nic nie zostało z tamtego budynku
-Kurwa! Nie interesuje mnie jak, ale musisz sie dowiedzieć kto to jest i jak sie o tym dowiedział.
-Czyli... mam tu pozostać?
-Tak, to twoje nowe zadanie
-Zajebiście...
Rozłączyłem sie i poszedłem przespać sie do koszar.

5'th rozdział

Obóz przynależący do bazy bractwa w Seattle

Znowu ten sen... tym razem sam rój nacierający na coś, nie widziałem na co bo była skryte za niewielkim wzniesieniem. Wstałem i wyszedłem przed koszary. W obozie nie było praktycznie nikogo, większość zajmowała sie odbudowaniem bazy. Udałem sie tam motocyklem szturmowym którego dostałem w prezencie od Ed'a. Zawsze lepsze to niż bezsensowne podróżowanie.

Baza bractwa w Seattle

Przyjechałem na miejsce. Ludzie nie patrzeli już na mnie z odrazą, a raczej ze wzrokiem mówiącym "To ten dzięki któremu udało nam sie odbić baze!" Nie czułem sie jak bohater, było to moje zadanie. Od razu odpuściłem sobie siedzibe bo jedyne co z niej zostało to pył unoszący sie w powietrzu kilka minut po wybuchu. Teraz nawet tego tu nie ma. Podszedłem do człowieka który zajmował sie opatrywaniem rany jakiegoś żołnierza.
-Gdzie jest Edward?
-Ed... a! Chodzi ci o Nadzorce? Jest w tamtych koszarach - wskazał mi koszary które oczyszczałem podczas walki z Czarną Dłonią
Poszedłem do nich wolnym krokiem. Nadzorca? Ha! Ed sprawdzał stan broni w koszarach.
-Hej Nadzorco! - przywitałem sie żartobliwie
-Ta, teraz już wiesz jak nazywają mnie żołnierze z obozu. Chciałeś coś?
-Co wiesz o tym który poprowadził armie na baze?
-Nic, siedziałem wtedy w obozie
-Coraz lepiej
-A po co ci te wiadomości?
-Lepiej o tym nie mówić - nie warto mówić nikomu takich informacji
Wyszedłem z koszar. A więc podsumujmy. Osoba ta dowiedziała sie o ataku i uciekła na dodatek zostawiając bombe. Ktoś musiał zdradzić, ale nie byle kto. Osoba ta musiała wiedzieć już wcześniej o tym, że zaatakujemy. Oczywiście pierwszym podejrzanym był Ed. Ale żeby zdradzić bractwo... Dobrze, że mamy tutaj w osobnym budynku łączność bo nie miałem zamiaru jechać znowu do obozu. Połączyłem sie z fortecą, ale sygnał nie był dość dobry.
-Tak Skorpionie?
-Nie dowiem sie tu niczego, jeżeli nawet jest tu zdrajca nie moge od tak zabić podejrzanego
-Dostałem informacje, że zabiłeś żołnierza NOD bo zaczął w ciebie strzelać, mogłeś mu odebrać broń
-Stanowił zagrożenie, strzelał do mnie. Nie jestem zwykłym żołnierzykiem którym można popychać
-Więc co masz zamiar zrobić?
-Daj mi jakieś informacje na temat najbliższych baz GDI
-Czekaj - zaczął wypisywać coś na innym komputerze, po chwili zwrócił sie do mnie - W Portland jest baza GDI, niestety informacji na temat jej wielkości i stanu wojskowego nie znamy. Wiemy tylko, że żyją tam też cywile dlatego nie radziłbym ci pokazywać sie otwarcie nawet przy autostradzie w kierunku miasta
-Jest niedaleko tego miasta jakaś baza bractwa?
-Nie. Nawet jeżeli by była wątpie czy dałbyś rade sie tam dostać.
-Mam zadanie do wykonania i musze je wykonać bez względu na to czy na drodze stanie Tytan, Wolverine czy Moloch
-Oby twoje podejście cie nie zgubiło synu - odezwał sie głos zza kamery po czym za Alberta wszedł Kane - jesteś silniejszy niż przedtem, ale to nie oznacza, że zniszczysz każdą maszyne. Dostaliśmy raport z dzisiejszej misji rebelii. Zemdlałeś podczas walki.
-To miło, że ktoś wysyła raport bez uwczesnego porozmawiania ze mną. Zemdlałem bo musiałem pozbyć sie Tytana, miałemm dać mu zabić moich pobratymców?
-Więc co jest według ciebie słuszne? Twoja śmierć czy tych żałosnych żołnierzy którzy zamiast walczyć ukrywali sie w obozie?
-Mógłbym sobie nie dać rady bez nich. Mimo wszystko rozumiem o co ci chodzi.
-I słusznie, wracaj do pracy - po tych słowach rozłączył sie
Cóż... mógłbym wziąść ubranie jednego z żołnierzy GDI i zinfiltrować baze, ale z ogonem ciężko jest sie gdzieś pokazać. Wróciłem do koszar. Nadzorcy już tam nie było za to był jakiś żołnierz, kiedy spytałem sie go gdzie jest ich szef powiedział, że wyjechał do obozu.
-Niby czym? Pojazdy GDI nie funkcjonowały poprawnie
-Wziął jeden z motocykli szturmowych
-Kurwa...
Szybko zacząłem biec, w fabryce pojazdów znalazłem Czarną Dłoń którzy sprawdzali stan pojazdów. Wziąłem ich ze sobą i szybko zaczęliśmy iść w strone obozu. Kiedy byliśmy już w połowie drogi jedyne co udało nam sie zauważyć to wielki wybuch w tamtym rejonie. Zauważyliśmy też z oddziałem helikopter odlatujący stamtąd ze znakiem GDI. Przynajmniej kilka spraw sie wyjaśniło... Wracając do bazy wybrałem sie do centrum łączności i połączyłem ponownie z Albertem.
-Edward, dowódca obozu zdradził. Przed chwilą wysadził tamtą placówke i prawdopodobnie uciekł helikopterem GDI.
-W takim razie musisz go śledzić.
-Leciał w kierunku Portland
-No to nie mamy wyboru, musimy gdzieś obok Portland założyć baze, ale porządną nie mam zamiaru trzymać cie w tym zadupiu w Seattle - westchnął - ale najpierw musisz wrócić do fortecy, naukowcy i mechanicy opracowali coś nowego dla twojego pancerza. Wyślemy po ciebie helikopter.
Rozmowa dobiegła końca więc udałem sie w kierunku koszar na spoczynek. Tym razem nie miałem żadnych snów o roju czy innych dziwnych istotach. Późnym wieczorem obudził mnie jeden z ludzi z bazy i powiedział, że po mnie przylecieli. Nie żegnałem sie z nikim, wszedłem do helikoptera i odleciałem.

Godzine później

Lecieliśmy do fortecy kiedy nagle usłyszałem z pilotem potężny wybuch. GDI ustrzeliło ogon helikoptera przez co zaczęliśmy szybko spadać na dół. Pilot starał sie tak wykierować maszyną żebyśmy w miare dobrze wylądowali. Niestety zawiodły jego próby i rozbiliśmy sie w jakimś lesie. Pilot nie przeżył katastrofy, a ja wolałem sie oddalić od helikoptera bowiem po chwili wybuchnął. Minęło kilka minut aż w końcu na miejsce katastrofy przyszedł oddział GDI. Chyba szukali zwłok, bo po krótkim opatrzeniu sprawy jeden z nich wyglądał na zdenerwowanego jak mnie tam nie znalazł. Jeden z nich zauważył mnie kiedy ukrywałem sie za leżącym grubym drzewem i zaczął strzelać. Wspiąłem sie na jedno z drzew i zacząłem skakać od jednego do drugiego. Zmyliłem wroga żeby po chwili oblać ich żrącym tyberium, lecz nie wszystkich udało mi sie zabić. Zeskoczyłem z drzewa do jednego z tych którzy przeżyli i wdałem sie z nim w bezpośrednią walke. Nie miał szans, podniosłem go za głowe i wbiłem kilka razy ogon w klatke piersiową. Drugi z ocalałych zaczął uciekać. Pobiegłem za nim i bardzo szybko złapałem. Złapałem go za element odstający od pancerza.
-Kto was przysłał? Edward?
-Nie... nie wiem... nie przedstawiał sie - mówił przestraszony żołnierz
-Cóż. W takim razie nie jesteś mi potrzebny
-Cze... czeka... - tutaj przerwał sobie krzykiem spowodowanym tym, że jego tors ozdobiłem substancją z ogona
Nie wiedziałem w którą strone iść. Do tego było ciemno. Starałem sie wygrzebać coś z wraku helikoptera, lecz nic nie znalazłem. Myślałem co by tu zrobić. W ostatniej chwili na myśl przyszły mi stacje radiowe. Każda baza cywilna posiadała takie poza miastem żeby umożliwiły bezpośredni kontakt z bazą. Może nie jest to to samo co biuro łączności, ale zawsze coś. Przy okazji odkryłem dodatkową zalete maski - noktowizor. Krążyłem po lesie kilka godzin, aż w końcu natrafiłem na droge. Szedłem w nieznanym mi kierunku, w oddali dojrzałem stacje benzynową. Było tam dwóch żołnierzy w pancerzach GDI z... motocyklami szturmowymi? Skąd oni mają nasze pojazdy. Nic nie stało na przeszkodzie żeby ich spytać. Kiedy zacząłem sie zbliżać zauważyłem coś w rodzaju roju który nacierał z lasu w strone stacji benzynowej. Widziałem ich tylko w snach... nie wiedziałem, że są realni. Zrobili z tamtych zwykłe szkielety. Żeby aż w tak zastraszającym tępie pożerać ciało. Na szczęście rój szybko sie ulotnił, a ja miałem dwa motocykle do dyspozycji. Jeden z nich miał mape, przedstawiała położenie bazy Portland, a także owej stacji. Dzięki temu udałem sie do bazy do Seattle. Baza o dziwo była jeszcze cała i nie przejęta przez GDI. Podjechałem pod centrum łączności i szybko skorzystałem z komputerów.
-Co ty tu robisz Skorpionie? - spytał zdziwiony Albert
-Pilot helikoptera albo był zdrajcą albo idiotą. Lecieliśmy niedaleko drogi do Portland i helikopter zestrzeliła drużyna rakietowa GDI
-W takim razie musisz wytrzymać do rana, wyślemy ci inny helikopter
-Oby pilotem nie był jakiś niedorozwój
-Postaram sie kogoś takiego znaleźć
Wolałem nie wspominać o roju, powiem o tym Kane'owi jutro. Poszedłem do koszar spać. Rano jak zwykle obudził mnie jeden z żołnierzy. Udałem sie do helikoptera.

3 godziny później

Dach Fortecy Kane'a

No, udało sie. Dotarłem bez żadnych przystanków.
Hmmm szczerze mówiąc miałam się nie brać za komentowanie, gdyż nie przepadam za tą tematyka. Jednakże postanowiłam zrobić sobie przerwę w rysowaniu, bo ileż można... I oto jestem.
Twój tekst mnie nie porwał. Brak mi tu opisów, a te które zamieściłeś są jakieś takie bezpłciowe.
Cytat:Wokoło słychać strzały, krzyki umierających ludzi, wybuchy granatów.
Cytat:Po tych słowach natychmiast zrobiłem unik, troche za późno. Przez chwile słyszałem huk, wstałem, otrzepałem się i po kilku minutach szukałem dalej. W końcu dotarłem do Ghosta który strzelał w strone bunkrów GDI.
Wybacz, ale do mnie nie przemawia. Bardziej wygląda to jak wyliczanka, jakbyś klepał coś wyuczonego na pamięć. Nie czuję tych realiów wojennych, są takie wątłe i słabe, a one nie powinny raczkować.

Co do rozmów. Spojrz na nie. Np. na pierwszą, bo nie wszystkie są złe. Nie wydaje Ci się, że jest sztuczna? Jakby w tym momencie nic innego się nie działo, a działań wojennych nie da się zatrzymywać i odblokowywać kiedy tylko ma się na to ochotę. Niczego sie nie da.

Coś mi tu zgrzyta:
Cytat:-Porucznik kazał mi wziąść ciebie i Spyke'a, a potem dokończyć to czego nie zdąrzyli oni.
Przepraszam za takie wyrwanie z kontekstu Smile
Słowo zdąrzyli nie jest najlepszym z możliwych do zastosowania w tym momencie. Jeśli jednak chcesz koniecznie zostać przy tej formie radziłabym poprawić na: a potem dokończyć to czego nie zdąrzyli zrobić oni - choć nadal uważam, że nie jest to najlepsze rozwiązanie
Cytat:Nie potrafiłem w sobie stłumić złości.

a może by tak: Nie potrafiłem stłumić w sobie złości? albo Nie potrafiłem stłumić złości w sobie? Nie jestem pewna, ale Twoja wersja wydaje mi się niepoprawna.
Cytat:Byliśmy już coraz bliżej
albo już blisko, albo coraz bliżej
połaczenie tych dwóch słów dało bezsensowną mieszankę
Cytat:Spec od komputerów zareagował szybko strzelając kilkakrotnie w ich kierunku co spowodowało ich nagłą śmierć.
nagła śmierć to śmierć niespodziewana, a strzały oddane w kierunku żołnierza nią nie są, to jest śmierć szybka, natychmiastowa-tej wersji Ci nie polecam, poza tym za dużo tych "ich"
Cytat:Dlaczego akurat ty po mnie przyleciałeś skoro jest wielu innych nie żołnierzy, a tego typu pracowników?
nie masz wrażenia, że coś jest nie tak?
Cytat:Albert nie tłumaczyłes mu po co został tu wezwany?
tu jest zbędne
Cytat:Rozumiem i widze, że zbytniego wyboru nie mam, ale co masz na myśli, mówiąc nie w tej formie.
o to jest to o czym mówiłam wczesniej, nota bene przydałby się znak zapytania na końcu... Twój bohater zgadza się na wszystko, bo nie ma wyjścia, ale ma wątpliwości, dręczy go ciekawość, a jednak się tego nie czuje, czytajac to zdanie mogłabym powiedzieć aha i pójść dalej, rozumiesz co mam na myśli?

Jeszcze jedna sprawa: interpunkcja. Albo w ogóle jej nie stosujesz, albo w nadmiarze

Mam nadzieję, że zajmiesz się edycją swojege tekstu. Jest dobry, ale jako szkic, który przydałoby się rozbudować. Tongue
Witaj,

Mój komentarz dotyczy tylko pierwszego rozdziału. Resztę skomentuję jeśli poprawisz wytknięte przeze mnie i moją poprzedniczkę błędy, oraz ustosunkujesz się w jakiś sposób do naszych komentarzy.
W tekście razi ogromna ilość zjedzonych ogonków (ą,ę) oraz momentami dość naiwny styl wypowiadanych przez bohaterów tekstów. Czytając nie ma się wrażenia, że to wojskowi. Brakuje tego klimatu wg mnie.
Brakowało trochę (?) przecinków, kropek na końcu zdania, miejscami akcję opisujesz dość naiwnie, co postaram Ci się pokazać poniżej. Nadużywasz słowa "po czym", co strasznie rzuca się w oczy w tekście. Polecam słownik synonimów.
Brakuje mi tu trochę opisów głównych bohaterów, nie umiem sobie ich wyobrazić. Czy główny bohater znał wcześniej Ghosta, że nazywa go swoim przyjacielem?
Generalnie polecam Ci przeczytać jeszcze raz tekst zanim umieścisz go na forum. Unikniesz sporo głupich błędów. Samej fabuły nie oceniam, ponieważ nie mam pojęcia o realiach C&C Wojny o Tyberium.
Jeśli martwi Cię brak komentarzy pod tekstem - zaangażuj się w życie forum. Komentuj, a zostaniesz skomentowany.

MOJE SUGESTIE:

Stoje zamyślony wśród kompanów - <stoję>
krzyki umierających ludzi, / Usłyszałem krzyk - powtórzenie: krzyki/krzyk
-Stone(,) rusz się!
porucznika(,) po czym natychmiast sie "wybudziłem". - <się>
z obroną,a my padaliśmy - brak spacji
podbiegł do mnie(,) starając sie nie - <się>
-John(,) wiesz(,) co jest priorytetem
Mamy odciągać uwage GDI od szpiegów(,) którzy mają - <uwagę>, powtórzenie: mamy/maja
-Mniej więcej, tak czy inaczej(,) musze ci o czymś powiedzieć. - <muszę>
-Siedzimy tu bez celu,(.) oddział(,) który miał sie dostać do bazy szlak trafił. - <się>, <szlag>
-Weźmiesz ze sobą Spyke'a i Ghost,(.) następnie postaracie sie obejść ten posterunek i dostać do bazy(,) po czym zdobyć te dane(,) o które od początku chodziło(.) - <się>
nie zawiode Kane'a! - <zawiodę>
inaczej nie moge zawieść Bractwa. - <mogę>
-Kurwa(,) granat!
zrobiłem unik, troche za późno. Przez chwile - <trochę>, <chwilę>
dotarłem do Ghosta(,) który strzelał w strone - <stronę>
-Słuchaj, potrzebuje cie. - <potrzebuję cię>
Ghost na chwile przestał - <chwilę>
Znasz nasze cele tej misji i oddziału(,) który - wytnij > nasze
-No(,) w sumie tak, a co? - raczej powinien znać je bardzo dobrze wg mnie, skoro bierze udział w misji...
-...Oni...zginęli... - brak spacji
-Więc po co tu(,) kurwa(,) siedzimy?! - Ghost zaczął mówić zdenerwowanym głosem. - wytnij wszystko po wykrzykniku, albowiem sama wypowiedź już wystarczająco wskazuje na to, że się zdenerwował
potem dokończyć to(,) czego nie zdążyli oni.
-W trójke mamy sie dostać do bazy(,) która jest - <się>, <trójkę>
-Coraz większa ich ilość przybywa tutaj,(.) chyba domyślili się, że to była jedyna drużyna. - <Jest ich coraz więcej.>
Idąc po niego po drodze(,) co jakiś czas - wytnij > po drodze
nie za często(,) żeby nas nie zranili. - trochę to naiwnie zabrzmiało
przez porucznika(,) nagle na pole bitwy
-Nie martwcie sie nimi... postaram się załatwić wsparcie lotnicze... - Porucznik odezwał się przez radio(.) - <się>
Wolverine'y(,) które zaczęły celować
-Uważaj! - krzyknąłem(.)
odwrócił się w naszą strone - <stronę>
jesteśmy dość niedaleko bazy - wytnij > dość
Nie wyglądał na takiego(,) co sie boi. - <się>
Musieliśmy sie sprężać. - <się>
niby takie poważne rzeczy tam trzymają, - <ważne rzeczy>
- zaczął Ghost(.)
Tam było troche inaczej, patrolował tam niewielki oddział wroga, prawdopodobnie jacyś nowicjusze(,) którzy bali sie wyjść na wojne. - <trochę>, <się>, <wojnę>
-Atakujemy ? - spytał Ghost(,) który na widok GDI zawsze robił sie zdenerwowany(.) - <się>, <robił się nerwowy>
-Nie,(.) co jak wróg połączy sie z bazą i nie - <się>
coraz więcej oddziałow. - <oddziałów>
-Skąd ich tu(,) kurwa(,) tylu? - spytał zdziwionym głosem Ghost(.) - <spytał zdziwiony Ghost>
-Sam sie dziwie,(.) dużo ich było przy bunkrach, a z tych tutaj(,) starczyłaby połowa tego(,) co jest tam. - <się>, <dziwię>
Zaczęły sie schody. Niby słabo chroniona baza(,) a Ghostowi udało sie - <się>
Na poziomie(,) po którym zaczęliśmy
Pech trafił, - <pech chciał>
uciekać po drodze(,) słysząc komputer / Po drodze trafiliśmy na trzyosobowy - powtórzenie: po drodze/po drodze
Spec od komputerów zareagował szybko(,) strzelając kilkakrotnie w ich kierunku(,) co spowodowało ich nagłą śmierć. - zredaguj, proszę to zdanie, w tej formie śmieszy
zastanawialiśmy się(,) co zrobić(,) żeby ominąć oddziały i dostać się do komputera(,) z którego
zastanawiałem się(,) co konkretnie
się na chwile przy drzwiach(,) obok których pisało - <chwilę>
wdałem się z nim w bójke. - <bójkę>
mu sie skontrować moje ciosy(,) przez co i - <się>
rozwalił mu czaszke strzałem z strzelby - <czaszkę>, <ze>
-Skąd to masz? - spytałem troche zdziwiony - <trochę>
-Jestem specem w tego typu sprawach - uśmiechnął sie - takim jak ja(,) dają zawsze takie zabawki. - <się>, powtórzenie: takim/takie
Kiedy ściąganie danych dobiegło końca stało się najgorsze. Strażnik owego pomieszczenia(,) który został tylko obezwładniony(,) wstał i zastrzelił Ghost'a strzelbą, mnie nie dał rady, kiedy przeładował nabój(,) wyjąłem pistolet z kabury i strzeliłem mu dwa razy w głowe. Siadłem obok konającego przyjaciela. - <głowę>, zredaguj ten fragment. Wiadomo, że zastrzelił ze strzelby, wiadomo, że był strażnikiem tego pomieszczenie, i wiadomo, że głównego bohatera nie dał rady zastrzelić, bo prowadzi dalej narrację
-Wytrzymasz... za niedługo będzie tutaj lotnictwo. - wytnij > za, <Niedługo>
-Ha! A to ci dobre, nawet w takich chwilach potrafisz żartować(.) - (K)kaszlnął z bólu(.) - kto by sie nami przejął ? Przylecą(,) zrównają pole z ziemią(,) wezmą dane i wrócą. - <się>, czy Kaszle się z bólu? spacja za dużo
Tacy jak ja ich nie interesują. / takim jak ja dają zawsze takie zabawki. - Tu masz powtórzenie.
Przybędą tu i cie uratują. - <cię>
Kiedy Ghost skończył mówić(,) zamknął oczy i opuścił głowe. - <głowę>
przybyliśmy najszybciej jak sie dało... podajcie swoje dane i współrzędne... - odezwało się radio(.) - <się>, <odezwał się głos w radiu>
-Doskonale... wysyłamy po was wsparcie... nie wychylajcie sie... będzie gorąco... - <się>
Tego samego dnia, w głównej bazie NOD(.) - wytnij przecinek
powiedział dówódca oddziału ratunkowego(.) - <dowódca>
odezwał się Kane, przywódca Bractwa NOD(.)
-Ale...? - odpowiedział Kane(.)
-Nie mamy nikogo(,) kto mógłby
z informatykiem(,) kiedy GDI atakowało
naukowca(,) po czym siadł na fotelu i zaczął przeglądać komputer. - nie da się przeglądać komputera, chyba, że ja o czymś nie wiem.
-Tak jest(,) sir! - Odpowiedzieli mu(,) po czym odeszli. - wytnij > mu

Dużo weny życzę, pozdrawiam,
Lilith