Via Appia - Forum

Pełna wersja: Bajki – diaboliczki.
Aktualnie przeglądasz uproszczoną wersję forum. Kliknij tutaj, by zobaczyć wersję z pełnym formatowaniem.
Bajki – diaboliczki.


Motto:

Another myth exploded.
Take a weight off your mind.
Trust the voice of experience.
I'll tell you little white lies.
Viva indifference

Pure Pleasure Seeker
, Róisín Murphy


I Diabeł odpadł pierwszy, co było dość ciekawe. Wszyscy liczyli na prawdziwy popis umiejętności i tym podobne fajerwerki, a jedyne, co nam zostawił, to paw na ścianie o wątpliwie artystycznych kształtach.

Siedzieliśmy przy okrągłym stole, jak to było w naszym utartym zwyczaju. W ciemnym tle sączył się, niczym stary kran, głos Róisín Murphy i tylko najbardziej wytrwali wciąż tańczyli. Zupełnie nie w rytmie, bezsensownie zamaszyście, gubiąc się w dotykach i kradzionych gestach. A nad ich głowami wokół starego stroboskopu latały oszalałe ćmy i osy, co chwilę potrącając się, imitując żałosną orgię odgrywaną przez ludzi pod owadzimi ich odwłokami.

Szumiał też wiatrak, złośliwie hałasując, nie dając ani odrobiny ochłody, czy ulgi tamtej upalnej nocy, kiedy wszystko wypełniał gęsty zapach potu, tytoniu i pożądliwych spojrzeń, kiedy wydawało się, że cząsteczki powietrza roztapiają się i rozlewają po odsłoniętych ramionach, piersiach. A szumiący złowieszczo wiatrak tylko sobie kpi, rozwiewa dym oraz czyste libido. Wielki bluff zwykłego sprzętu elektronicznego, wielki bluff pogody i ciemnej nocy.

A my przy stole. I wódka. Kieliszki wiecznie pełne, tylko w głowach coraz duszniej, mgliściej. Właściwie moglibyśmy przy tym robić coś konstruktywnego. Grać w karty, w kości albo w inny durny pretekst, który ludzie zwykli uprawiać, by się napić. Nikt jednak na to nie wpadł. Być może również, że nie jesteśmy hipokrytami. I tego wykluczyć nie można.

A zaczęło się od łez. Z pereł, nie oczu, kap-kapały powoli na nowiutki mój dywan. Ona, eterycznego piękna ideał, usiadła w kącie ze spuszczoną głową. Zupełnie jak skarcone, niegrzeczne dziecko. Atramentowy wodospad włosów oblepiał jej twarz i tylko kap, kap – wielkie, przezroczyste kule raz po raz z cichym pluskiem zbierały się w jej prywatnej miniaturze morza martwego.

Wyglądała raczej upiornie niż przygnębiająco. Dziewczyna, o której śniłem co noc, by co świt budzić się z zawodem-zwodem i westchnieniem. I znów, i znów – w osobistym ogrodzie, łóżku Tantala. Wszyscy to znamy. Wyciągamy dłonie, zgrabne rączki, pulchne paluchy, by w końcu stracić czucie, nadzieję w najlepszym przypadku…

Odpaliwszy papierosa, po raz setny na nią spojrzałem. Niedowierzałem. A może majaczyłem? Bad trip – niby normalna sprawa, zdarza się i tak dalej. Sęk tylko w tym, czy to ona, czy ja podróżowałem… Wtedy pytającym wzrokiem zwróciłem się do Diabła. Było to chwilę przed tym, jak stracił świadomość.

- I wyobraź sobie zamianę – zaczął nie tyle mrocznie, co bełkotliwie. – Że od dzisiaj twój sen będzie życiem, a rzeczywistość stanie się wyłącznie marą nocną. Jesteście tylko zbiorem szarych komórek, neuronów i impulsów elektrycznych. Nic ponad to. Wyobraź sobie, że mogę przestawić ci życie ze snem…

Całość zaś nabrała lekko psychodelicznego odcienia, gdy przybliżył diabelską swą twarz do mojej, a ja już wiedziałem, że tego wieczoru długo nie pociągnie. Właściwie – to w ogóle nie pociągnął. Kilka minut później leżał już na podłodze w kuchni. Całkiem wygodnie, choć pewnie było mu już wszystko jedno. Pierwszy z serii trupów.

W tej materii nie można liczyć ani na tych u góry, ani na tych na dole. Cóż, pozostałem więc sam na placu boju, przynajmniej w kwestii eterycznego piękna ideału. Zgasiwszy w pustej butelce wódki ledwo zapalonego papierosa, postanowiłem działać. Subtelnie, acz skutecznie. Podszedłem i powiedziałem, że to mój dywan i jej łzy, że to zła kombinacja, że tak się nie robi dywanom dobrze i że przyniosę jej chusteczki. Zgodziła się.

Podałem jej rękę, a ona wreszcie podniosła głowę. Perłami, nie oczami, popatrzyła na mnie i zamrugała, intensywnie coś analizując. Poczułem się jak na Sądzie Ostatecznym, że waży całe moje życie i zna wszystkie jego sekrety. Matko, była naprawdę piękna. Czarne kreski maskary rysowały na bladych jej policzkach ślady świeżych łez. Potem znów zamrugała i wstała, delikatnie obciągając przy tym ciemną spódniczkę.

Poszliśmy do mojego pokoju. W całym domu panował intensywny półmrok i droga ta do łatwych nie należała, zważywszy zwłaszcza na stan nasz jak również pozostałych gości. Na wstępie słodkim głosem stwierdziła, że przytulnie u mnie i wygodne mam łóżko. Zabrzmiało apetycznie i obiecująco. Wciąż nie będąc pewnym, czy to jawa, czy też ponury, senny żart, zabrałem się do rzeczy.

Miałem wrażenie, że wraz z wygodnym moim łóżkiem wylecieliśmy przez okno i poszybowaliśmy w przestrzeń kosmiczną. W bezkreśnie przyjemną czerń wszechświata i toniemy, toniemy. Podróżnicy ruchów w górę i w dół. Szybciej, wolniej, mocniej, głębiej... A po wszystkim osunęła się obok i czułem, jak lepkie jej włosy delikatnie falują w rytm oddechów.

I wtedy zrozumiałem, że anioły nie istnieją. Wszystkie są takie same, a perły to złudzenie, zaledwie zwężone źrenice. Szkoda. Tym bardziej, że chyba czytała mi w myślach. Dostała napadu furii. Wszystkim kobietom czasem się to zdarza, a nieszczęśliwie złożyło się, że w pokoju posiadałem ostre przedmioty. Sięgnęła po pióro. To samo, którym zwykłem czasem pisać i zadziwiająco sprawnie wbiła mi je w ramię. Pamiętam krew, niczym niezwykły atrament na białej pościeli, piszący historię naszej krótkiej, głupiej miłości. Na tej samej pościeli, na której przed chwilą się kochaliśmy. Reszta to ciemność i przebudzenie następnego dnia…

Obudziłem w poplamionym swoim łóżku. Sam. Na zranionej ręce wyczułem bandaż, co mnie w zasadzie zdziwiło. Nie było jednak chyba tak źle, albo gąbka w mojej głowie, mózgiem zwana, nie rejestrowała ciągle niektórych faktów. Wyszedłem z pokoju, aby dostać się do kuchni, a na każdym kroku uważać musiałem na kłębiącą się pod nogami, śpiącą plątaninę głów, nóg i rąk.

Poranki nazajutrz nigdy nie są łatwe. O tym się nie pisze, o tym się nie mówi, z tego się nie śmieje. To jest jak z kiłą. Kto ją raz przeżył, zawsze zrozumie współcierpiącego bliźniego. Niepewnym krokiem wmaszerowałem do kuchni, by rozeznać się w sytuacji, w poniesionych stratach i szkodach. Zysków się nie spodziewałem. I słusznie.

- Miłość wszystko zwycięży – co zabrzmiało raczej komicznie w ustach Diabła, tępo wpatrującego się skacowanym wzrokiem w pustą naszą lodówkę.

- To głupie – po chwili, bezsensownie napchanej patosem, krótko skwitowałem.

- Jak cały wasz świat.

- Chyba jednak mylisz standardy…

- Słuchaj, każdy ma jakiś swój fetysz – powiedział Diabeł, zamknąwszy lodówkę. Uradowany w ręku trzymał puszkę piwa. – A mnie od konkursu frazesów z rana zawsze przechodzi kac. Takie moje prywatne remedium. To ludzie są tępi, że ciągle nie znaleźli lekarstwa na kaca…

- Masz słabą głowę, wiesz.

- Nie ma przyjemności idealnej – krótko odrzekł, z wprawą otwierając puszkę, na który to dźwięk zabolała mnie każda najmniejsza komórka w ciele.

- Popatrz, a wydawało mi się, że szukam jej od urodzenia.

- To złudzenia, jeśli mogę zdradzić ci jeden z tych sekretów.

- Już wolałem, gdy mówiłeś o miłości – zdesperowany poczłapałem w kierunku lodówki, by za przykładem Diabła spróbować odnaleźć w niej szczęście.

- Miłość zawsze zwycięży. Spróbuj – zachęcał władca Piekieł. – Poważnie. Mi pomaga.

Z niemym grymasem także sięgnąłem po piwo i usiedliśmy razem przy okrągłym stole. Tym samym, co zeszłej nocy. Westchnąłem i z powagą otworzyłem puszkę. On oparł się łokciami na blacie i zaczął wystukiwać jakiś rytm. Raz, dwa, raz, dwa, raz, dwa, trzy, raz dwa… Co brzmiało hipnotycznie i denerwująco. Przez brudne okno wpadały kłujące, poranne promienie słoneczne, by wirować, tańczyć wraz z kurzem, wpraszając się niechciane na after-party z Diabłem.

Nie rozmawialiśmy i odnosiłem wrażenie, że śpimy. Ciężkie minuty przebiegały wolno niczym miesiące i lata. I myślałem już, że wybraliśmy się w wieczność, gdy nagle wstał i ruszył w kierunku drzwi. Poszukał jeszcze swoich butów.

- I co? To już? Koniec? – Szczerze się dziwiłem, że już odchodzi. Tak szybko. – Żadnej mądrości na pożegnanie? Nie będzie jak w filmach? Nic się nie należy człowiekowi od Diabła?

- Chyba męczy cię kac.

- Przecież nie można zwątpić w Diabła, prawda? – Dokończyłem swoje wyrzuty.

- Poważnie myślisz, że to wszystko funkcjonuje na takich zasadach, jak wam wpajano? – Patrzył na mnie jak nauczyciel na biedne, nieposłuszne dziecko.

- A Bóg?

- A Bóg nie istnieje. Jestem tylko ja, ludzkość i następna impreza.

- To już coś.

- To nic. – Zaśmiał się głośno, nikt jednak się nie zbudził. – Starzejecie się, umieracie, a stajecie wyłącznie coraz głupsi. Z każdą sekundą tylko boicie się bardziej, że coś spierdolicie. Jesteście zupełnie irracjonalni. Dla was nie ma ratunku. Macie tyle opcji, tyle możliwości zaspokojenia głodu. Tyle potencjalnej przyjemności. Masochiści, to chyba dobre słowo na określenie ludzi.

- Ty nam zazdrościsz – w przypływie nagłego olśnienia raptem wszystko zrozumiałem.

- Może – Diabeł na chwilę przerwał i westchnął. Szczerze. – Ale wiesz, na czym polega różnica między nami? Ty wracasz jutro do życia, a ja mam kolejną imprezę. C’est la vie…

- Ty naprawdę lubisz frazesy – powiedziałem, otworzywszy mu drzwi.

- Wierz lub nie, w Piekle można spotkać bardzo ciekawych ludzi – z niewinnym uśmieszkiem mrugnął do mnie i wyszedł.

Drzwi zamknęły się same. W końcu był Diabłem i coś z magii pokazać musiał. Z nieprzyjemnym plaśnięciem odbiły się najpierw od framugi, by z łoskotem wylądować wreszcie na swoim miejscu. Potem zazgrzytał zamek, zasuwając się szybko, pośpiesznie, zupełnie jakby był poganiany przez urojonych napastników, tak, jak sam nieraz robiłem, wracając późną nocą. Chwilę jeszcze wpatrywałem się ze spuszczoną głową w srebrną klamkę, zastanawiając się, czy wróci, czy to wszystko nie było tylko zabawnym snem, halucynacją z dogorywającej w oparach wódki, wczorajszej imprezy. W końcu pomału odwróciłem i spojrzałem w głąb ciemnego mieszkania.

- Miłość wszystko zwycięży – i choć to głupie, powtórzyłem dwa razy pod nosem. Chyba działało. Poczułem, jak opuchnięty mój mózg pomału wraca do normalnych kształtów, z wolna przestaje uciążliwie napierać na ściany czaszki, jak myśli stają się lżejsze, jak wracają wydarzenia, słowa i czyny poprzedniej nocy…


Michał Erazmus
ćmy i osy, co chwile potrącając się, imitując żałosną orgię odgrywaną przez ludzi pod owadzimi ich odwłokami. - ogonek przy chwili uciekł

Tamtej upalnej nocy, kiedy wszystko wypełniał gęsty zapach potu, tytoniu i pożądliwych spojrzeń. - pożadliwe spojrzenia mają zapach?

mgliściej. - nie jestem pewna, ale chyba nie stopniuje się tego w ten sposób. Ale może ja się nie znam na zabiegach literackich Smile

usiadła w kącie ze puszczoną głową. - ze spuszczoną, chochlik Smile

że tak się nie robi dywanom dobrze i że przyniosę jej chusteczki. - i to ja jestem perwers?Big Grin

Wciąż nie będąc pewnym, czy to jawa, czy też ponury, senny żart, (.)zabrałem się do rzeczy.- chyba bardziej pasowałaby tu kropka niż przecinek, lub może średnik.

Obudziłem w poplamionym swoim łóżku. - "swoim" chyba niepotrzebne.

Nie było jednak chyba tak źle(,) albo gąbka w mojej głowie, mózgiem zwana,

Cóz, powiem tak. Czytając prawie poczułam ciężki dym wiszący w powietrzu i zapach wódki i tytoniu. A chyba o to chodziło. Lubię czytac Twoje prace, no i uwielbiam ten szyk przestawny. czasem rsazi, a u Ciebie jakoś zlewa sie w sensowną całość. I wiesz co? Tak już całkiem w nawiasie... Gdyby Boga nie było Diabeł dawno mógłby lecieć na emeryturę na Łysej Górze boby spierniczał do szczętu. A tak? Jest obrona i jest atak. A do nas należy, czy zrobimy sobie na Ziemi Piekło czy Niebo. Zazwyczaj wychodzi Czyściec, ale to inna bajka Smile Pozdrawiam, Kaprys
Och, Kaprysie, dzięki śliczne za poswięcenie czasu Wink No trochę chochlików mi się tam wdarło. A tak się staram utrzymać je pod łóżkiem. Cholera no, skurczybyki zawsze znajdą miejsce, by się gdzieś wcisnąć. Naturalnie je poprawięCool

Cytat:Cóz, powiem tak. Czytając prawie poczułam ciężki dym wiszący w powietrzu i zapach wódki i tytoniu.
Tak, cieszy mnie to Smile

Cytat:Gdyby Boga nie było Diabeł dawno mógłby lecieć na emeryturę na Łysej Górze boby spierniczał do szczętu. A tak? Jest obrona i jest atak. A do nas należy, czy zrobimy sobie na Ziemi Piekło czy Niebo. Zazwyczaj wychodzi Czyściec, ale to inna bajka
Czyżby? Ja nie czuję się przekonany. Ale w tej materii wszelkie dyskusje nie zaprowadziły jescze nikogo w dobre miejscaAngel

Raz jeszcze dzięki, polecam się na przyszłość i także pozdrawiam!