Via Appia - Forum

Pełna wersja: INHALACJA
Aktualnie przeglądasz uproszczoną wersję forum. Kliknij tutaj, by zobaczyć wersję z pełnym formatowaniem.
Wstęp

Zdarzyło się, że obudzony lękiem wyrazistego snu, chciałem wstać. Ale gdy zrozumiałem, że jest to niemożliwe, popadłem w odrętwienie: było już za późno. Rezygnacja, oto, co mi zostało. Pozostało mi ugodzić się, dojść do porozumienia i oswoić z miejscem, w którym leżałem. Dotarło to do mnie z gwałtownością przeszywającego bólu.

Rozwinięcie

Daremnie próbowałem wyzwolić się spod panowania trwogi. Oplątany siecią kabli, podłączony do monitorów, leżałem na wznak. Byłem zamroczony, obolały: jakbym umarł. Mogłem tylko przypuszczać, co się dzieje. Docierały do mnie głosy, urywane, porozumiewawcze szepty, a wyobraźnia produkowała coraz to nowsze zestawy przywidzeń. Lecz z mojej strony nie było żadnej reakcji. To znaczy na zewnątrz. W środku natomiast odczuwałem strach, że ktoś poweźmie ostateczną decyzję.

W każdej chwili mogli uznać, że nie nadaję się do ratowania, dobiegłem do mety i nie mam po co uciekać przed przeznaczeniem. Błagałem o nieustający znak, irracjonalnie ufałem, że moje obawy staną się barierą do wyłączenia mnie z zasilania. Lecz znak, to mrzonka; moja ufność zależała od dźwiękowej sygnalizacji.

Wadliwy zapis przetworzony w obraz i lekarze myją ręce, piją kawę, rozmawiają, jak zawsze są gotowi nieść pomoc następnym. Ponownie, tak samo fachowo, nie zastanawiając się nad moralnymi dylematami, zgrabnie i beznamiętnie ingerują w mięsne perypetie tych, co chcą wstać z martwych. Ale czy chcą tego bez względu na przyszłą jakość życia?

Zastanawiałem się, czy dożyję do odpowiedzi. Początkowo byłem wściekły, że tak otwarcie grzebią w moim ciele. Jednak, w miarę upływu czasu, coraz łatwiej mi było przystać na ich bezceremonialność. Co nie oznacza, że ją polubiłem. Byłem w stanie, w zamian, ofiarować im niechętną uległość, poddać się nieznanym następstwom.

Nie wiedziałem, co się stało, a moja pamięć nie podpowiadała mi niczego. Pragnąłem zdobyć się na grymas świadczący, że nie jest ze mną tak fatalnie, chciałem rozstrzygnąć o czymś, co pozostawało poza mną, w zaciszu papkowatego odosobnienia. Dlaczego tu jestem, od kiedy, czy naprawdę jestem w stanie nicości? Były to przeczucia gorączkowe, wrażenia bez ładu i składu, domysły; nie niosły w sobie żadnych pokrzepiających informacji.

Zanurzony w koszmarnym grzęzawisku ewentualności, chciałem odzyskać utracony optymizm. Wyobrażałem sobie najgłupsze scenariusze: upadłem i złamałem kręgosłup. Albo: w trakcie nieudanej operacji odkryto liczne przerzuty. Pozostawało kwestią godzin, czy odzyskam całkowitą jasność umysłu i zniosę nowe jarzmo, czy moje brzemię będzie mnie prześladowało już na zawsze. Wyobrażałem sobie, że jestem napiętnowany bezbronnością,a wśród obcych czeka mnie upośledzenie, żmudna inność, daremne starania o cokolwiek.

Zniechęcony podejmowaniem ciągłej walki o swoje niemrawe życie, zaczynałem dostrzegać w nim nie urodę świata, ale jego oczywistą szpetotę. Stałem się podejrzliwy, odpychający, a moja uporczywa złośliwość przybierała coraz to większe rozmiary i była odtąd znakiem firmowym.

Niegdysiejszy zapał do życia, który pozwalał mi brnąć przez codzienność, zmienił się w czarnowidztwo. Nagle wszystko zaczęło podlegać posępnej metamorfozie, przysparzało mi zmartwień, nieznanych obsesji, drzemiących we mnie obrządków, na które wkrótce będę umiał reagować.

Umocniony w przekonaniu, że skoro cierpię, to otaczająca mnie rzeczywistość nie może być do końca doskonała, tylko mroczna, zaczynałem czuć się lepiej, a warunki nowej rzeczywistości traciły poprzednie uzasadnienia: były moją frustracją i utopią równocześnie.

Pytałem się, dlaczego odwiedzający mnie ludzie tak bezczelnie manifestowali swoją żarliwą radość. Doprowadzało mnie to do rozpaczy. Uważałem, że należy być przy mnie skupionym i poważnym, a najlepiej, że wypada być odrętwiałym ze współczucia, bo jedynie taka postawa w pobliżu n i e o b e c n e g o jest dopuszczalna.

Zaczynałem analizować każdy uboczny trop prowadzący mnie do czyjegoś błogostanu. Wchodziłem pod podszewkę intencji ludzi, którzy mnie odwiedzali. Od tej pory lekceważyłem tych, którzy nie zdawali sobie sprawy, w jak precyzyjnie bezwiedny sposób pokonują przeszkody, które są dla mnie nie do obejścia. Z tego powodu byłem małostkowy, czepiałem się uchybień bez znaczenia, z wielką pasją odkrywałem skazy w kryształach.


Uchodziłem za człowieka obdarzonego zawiścią, odludka, stroniącego od wszelkich kontaktów. Rodzina, przyjaciele, znajomi, od tego momentu były to osoby, z którymi nic mnie nie łączyło. To, co działo się ze mną, stanowiło dla nich e g z o t y k ę . Moje załamania były dla nich niepojęte i przez to – szkodliwe: sądzili, że z premedytacją przesadzam, celowo histeryzuję.

Nagle miałem dosyć udowadniania, że jestem żywy. Przestałem tolerować widoki chronicznie beztroskich, non stop pokrzepionych na duchu, tryskających jałową energią, miałem potąd obrazów ludzi, którzy mi zakłócali nastrój, rozpychali się po moich wspomnieniach szwendając się po moich myślach, udających, że ich cierpienia mają klasę, metryczkę i dobre pochodzenie, iż potrafią zdobyć się na ekskluzywne przeżycia bardziej zasługujące na zrozumienie, aniżeli moje, banalne i prostackie.

Byłem rozczarowany miejscem, w którym dotąd tkwiłem, gdzie słowami spreparowanymi z dymu, zastępującymi chustkę do nosa, w którą smarkano i oglądano jej zawartość pod światło, grano ze mną w dyskusyjnego salonowca; tramwaj w oku służył tu za olśniewającą metaforę, a odważna jeremiada o naleśnikach ze śmietaną przynosiła więcej satysfakcji, aniżeli sążnisty referat o bohaterstwie. Wyspiański nie miał takiego wzięcia, jak szczegółowa dysertacja o śledziach w oleju, Lowry bladł przy apoteozie szprotki, a Proust przegrywał na punkty z knedlami.

Zakończenie
a
Już od świtu biorę się za zmagania z bilansem życia. Jednak w pobliżu śniadania przechodzi mi ochota na ekspiację. Co z tego, że robię te zestawienia i jak ćpun do swojej działki, nawykam do krzątaniny po ewentualnościach, dylematach i utraconych szansach? Co z tego, że nie mogę zasnąć bez nich, a z nimi tym bardziej? Przecież mój biologiczny chronometr wciąż tyka! Przecież minuty, godziny zmielone przez dni, stepują po mnie nadal!

b
...oplątany siecią kabli, obudzony lękiem wyrazistego snu, staczam się w egzystencjalne medytacje, które przed wejściem na portal i petem na czczo, są moimi ulubionymi zajęciami z dziedziny inhalacji ducha.
Bardzo dobry tekst! Przypomniał mi jak sam leżałem na łóżku szpitalnym (sam się tam przywiozłem), a sprzątaczka myła pod łóżkiem podłogę. Kurna, jak ja jej wtedy przeszkadzałem!
Przemyślenia miałem podobne. A i decyzje wtedy podjęte udało mi się wykonać...


Pozdrawiam.
Dobrze napisany tekst, jednak nie przemówił do mnie za bardzo. Jakoś nie mogłem się skupić na treści, może dlatego. Wynika to z:

1) Nadmiernie rozbudowanych zdań. Często, zanim doszedłem do końca zdania, musiałem wracać i zastanawiać się, o czym było na początku. Paradoksalnie - ponieważ dobrze operujesz językiem i używasz bogatego słownictwa - rozwlekłe zdania nie sprzyjają łatwemu odbiorowi.

Przykład:

Nagle miałem dosyć udowadniania, że jestem żywy. Przestałem tolerować widoki chronicznie beztroskich, non stop pokrzepionych na duchu, tryskających jałową energią, miałem potąd obrazów ludzi, którzy mi zakłócali nastrój, rozpychali się po moich wspomnieniach szwendając się po moich myślach, udających, że ich cierpienia mają klasę, metryczkę i dobre pochodzenie, iż potrafią zdobyć się na ekskluzywne przeżycia bardziej zasługujące na zrozumienie, aniżeli moje, banalne i prostackie. - nad tym potworkiem musiałem się dobrze zastanowić, zanim od początku do końca go zrozumiałem.

2) Budowy tekstu. Stosujesz podział na bloki, typowy bardziej dla artykułu prasowego. W beletrystyce wolę jednak klasyczny podział na akapity.

Myślę, że ten tekst czytałoby się o wiele lepiej, gdybyś pociął te rozbudowane zdania na krótsze i mniej złożone, a tekst zformatował do akapitów. Dodatkowa uwaga: słowa "wstęp", "rozwinięcie" oraz "zakończenie" powinny być moim zdaniem jakoś wyodrębnione (kursywą choćby), ponieważ nie stanowią części opowiadania jako takiego - spełniają jedynie rolę informacyjną. Właściwie utwór mógłby się spokojnie obyć bez nich.

Aha, no i:
"Zdarzyło się, że obudzony lękiem wyrazistego snu, chciałem wstać." - niezbyt mi pasuje to sformułowanie - "lękiem snu". To sen się bał? Czy peel snu?

Pozdrawiam,
-rr-
Owsianko, jak zwykle w formie!
On jest chyba na każdym portalu, ale to dobrze, bo genialnie pisze i ma genialne poczucie humoruSmile