Via Appia - Forum

Pełna wersja: Martusia (9)
Aktualnie przeglądasz uproszczoną wersję forum. Kliknij tutaj, by zobaczyć wersję z pełnym formatowaniem.
Byli też starcy jedynie z nazwy. Zadbani, rozsiewający pachnące komplementy dla dam, dostojni w sobie, skłonni do żeniaczki, człapiący noga za nogą, gdy znajdowali się sami, maszerujący wojskowym krokiem, kiedy opuszczali swoje garsoniery i wybierali się na podryw.

Zdarzały się i rodzynki. Nie starzy wiekiem i sterani losowymi breweriami, ale przewlekle i nieuleczalnie chorzy, poszarpani przez postępujący ból, niesprawności, zaniki, paraliże i strzykania, podatni na łapanie mikrobów, ułomni, porzuceni przez zanadto wrażliwych. Młodzi, po ogólniaku lub podstawówce, niezdarnie pląsający, chodzący o kulach i nie chodzący wcale, trzymali się razem, wspólnie zamieszkiwali, a kiedy lekarz im to zalecił, zbiorowo jeździli na wózkach, do parku, w najbliższe nieznane.

Nie dostrzegała ich ułomności, nie dawała im poznać, że odbiegają od normy. Wyjeżdżała z nimi do lasu, pchała ich wózki na świąteczne spacery, pokazywała im drzewa, kierowała uwagę na kwiaty, a kiedy jechali, wpatrzeni w chmury, gdy zwierzali się, że jest im ciężko, że nie potrafią znaleźć się tutaj, kręciła się nerwowo. Poważniała i przytakiwała im bez przekonania, zapewniała, że choć rozumie, dlaczego nagromadziło się w nich tyle złogów, tyle goryczy, to jest zniesmaczona ich nonszalancją w przedstawianiu opinii o czymś, o czym nie mają pojęcia.

Jakkolwiek wiedzieli, że trzeba trzymać się razem i warto wspólnie się wspierać, przystawać na swoje położenie, że muszą wierzyć w powrót do zdrowia, bo są jeszcze przed nimi jakieś wyjścia, bodaj światełka w tunelu, nadzieje, perspektywy, to przecież postępują na przekór.
Według niej prezentowane przez nich opowiastki są nie na miejscu, wyraża więc kategoryczną niechęć wobec żartów z nieszczęścia.

Sprzeciwia się, ponieważ ich przesadnie manifestowane cierpienie jest drwiną z autentycznego. Właściwie nie należałoby nazywać tego rodzaju wynurzeń drwiną. Raczej sondą. Sposobem sprawdzenia jej reakcji, tego, czy uda się ją nabrać i jest podatna na łatwowierność. Więc z przykrością zawiadamia, że nic z tych rzeczy. Bogu dzięki ma jeszcze na tyle zdrowego rozsądku, by odróżnić szczere zwierzenia od pozerstwa.

Lekkość, z jaką im przychodzi użalanie się na zły los, fatum, czy inne usprawiedliwienie, drażni ją niepomiernie. Podejrzewa, iż lekkość ta jest kamuflażem. Ich wyobrażenia o tragediach są durne i prymitywne, są krzywdzącym uogólnieniem.

Co prawda przebywają na co dzień w różnorodnych stronach i z tego powodu znajdują się w nietowarzyskim nastroju, wprawdzie nauki i nawyki wysnuwane z poprzedniego życia prowadzą ich odmiennymi drogami, ale powinni zrozumieć, że czy chcą tego, czy nie, tu skazani są tylko na siebie, bo pomoc ludzi „wyzutych z niepełnosprawności”, nigdy nie jest zgodna z ich oczekiwaniami.

Wie, że świat potraktował ich nie tak, jak by woleli, nie dał im tylu zabawek, ilu pragnęli, zlekceważył ich, wpędził w skrupuły i smętne rozważania. Zdaje sobie sprawę, że nie chodzą i pewnie już nigdy nie będą, ale jak egocentrycy, chytrze i zawile starają się nie wiedzieć, że nie jest z nimi tak źle, bo prócz zgryzot są na świecie ludzie, którym się powiodło jeszcze mniej, dostali gorsze zabawki, mają większe ograniczenia, słońce znają tylko z bajek, sukcesem jest, gdy mogą samodzielnie odwrócić się na drugi bok i wiele by dali, by choć w ten sposób być w lesie.

Toteż radzi im większego zachowania miary w wyrażaniu opinii. Egoizm bólu przesłania odkrycie tej prawdy, że jakiekolwiek zwyrodnienie jest sprawą indywidualną, bo jeden z banalną przepukliną może cierpieć bardziej, aniżeli ten, co nie ma nogi; liczą się proporcje, warunkowe traktowanie rozmiaru swoich przeżyć, dystans do własnych odczuć.

Z chorobą żyć się da, lecz jak, sprawa to indywidualna. Można się turlać po zawiściach, szlajać po pieniactwach i bzdurnych roszczeniach, trawić czas na szukaniu winnych, zamykać się w pretensjach do garbatego i mieć wymagania wobec całego świata, ale to niedobry styl. Dobry polega na rozumnym pogodzeniu się z postępującymi nieuchronnościami. Z biologią narastających ograniczeń. Z tym, czego nie potrafi się zmienić.

Byłoby dobrze, gdyby zrobili zestawienie. Bilans niemożliwości i umiejętności. Zalet i wad. Sukcesów i nieszczęść sprokurowanych na własne żądanie. Zamiast bredzić o tragediach, mogliby sporządzić listę miejsc, w których byli, książek, które przeczytali, powiesić ją na widoku i codziennie konfrontować z listą chorego naprawdę. A wtedy okaże się, że ich narzekania są niedorzeczne.